25. Zrobię wszystko, aby cię uszczęśliwić.

Dobra, mordy. Rozdział ma coś około 23k słów i jestem pewna, że watt będzie ucinać, bo i tak ta część ładowała się pół godziny, także wiecie. Rozdział jak zwykle kończy się moją pogrubioną notką. Jeśli się utnie, to w prologu jest napisane, co należy zrobić. Miłego czytanka!

Autentycznie nie pamiętam, czy abym kiedykolwiek prowadziła samochód z taką szybkością. Nie interesowało mnie to, że dwukrotnie przejechałam na czerwonym, ani to, że gdyby teraz zatrzymała mnie policja, straciłabym od cholery pieniędzy, prawo jazdy, a na dodatek, zapewne by mnie jeszcze zamknęli. Jednak w tamtej chwili mnie w ogóle nie obchodziło. Zależało mi tylko na tym, aby jak najszybciej znaleźć się w mieszkaniu Nate'a.

Po telefonie Luke'a, dobrą minutę stałam niczym sparaliżowana, nie mogąc uwierzyć w to, co usłyszałam. Lily nie mogła umrzeć. Tak, była chora, ale miała w sobie tyle energii i woli walki. To nie mogło być prawdą. Wiedziałam, że dla Nate'a będzie to cios w samo serce. Nie dopuszczałam do siebie takiej myśli. Jak w amoku wyprzedzałam kolejne auta, słysząc głośne klaksony za sobą. Ściskałam mocno kierownicę, mając duszności, mimo zimnego nawiewu z klimatyzacji.

Nie wiedziałam, czy Nate był u siebie. Z tego co powiedział Luke, wpadł jak co dzień do mieszkania Sheya rano, aby pojechać z nim do pracy, jednak go nie zastał. Dopiero, gdy zadzwonił do Jasmine, ta opowiedziała mu, co się stało i że Nate jest w klinice. Cholera, to wszystko było dla mnie tak bardzo nierealne. Lily musiała żyć, bo gdy żyła ona, żył i on.

Szybko zaparkowałam przed jego kamienicą i wypadłam z auta, niczym pocisk z karabinu maszynowego. Zaczęłam biec w stronę drzwi wejściowych, w międzyczasie zamykając Mercedesa z pilota. Serce boleśnie obijało mi żebra, a mój umysł nie do końca ogarniał, co się działo. Jakbym działała niczym zaprogramowany robot. Dostać się pod jego drzwi, zobaczyć go i upewnić, że jest cały i zdrowy. Tylko na tym mi wtedy zależało. Nie potrafiłam opisać tego, co czułam. Moje ciało dygotało, a w głowie odbijały mi się echem słowa Parkera. W myślach błagałam, aby to wszystko okazało się jedynie koszmarem. Doskonale zdawałam sobie sprawę, jak jego matka była dla niego ważna. Zrobił dla niej wszystko, co tylko mógł, ryzykując tym swoje życie. Nie mógł jej stracić. Nie po tym wszystkim.

Ze zdławionym oddechem, pokonałam jeden ciąg schodów. Szybko podbiegłam do ciemnych drzwi i bez namysłu nacisnęłam dzwonek. Oparłam się jedną dłonią o framugę, aby zachować równowagę, bo wydawało mi się, że mój organizm zaraz spłata mi figla, a ja wyłożę się na klatce jak długa. Boże, tak bardzo chciałam go zobaczyć. Upewnić się, że nic mu nie jest. Kiedy po kilku sekundach nic się nie zadziało, ponowiłam naciśnięcie dzwonkiem. A potem kolejny i następny raz. Odpowiedziała mi cisza, a w głowie wyłoniło się milion czarnych scenariuszy. Szarpnęłam za klamkę, ale ta nie ustąpiła. Mój oddech znacznie przyśpieszył, a ja miałam ochotę, aby zacząć krzyczeć i jednocześnie płakać. Wplątałam dłonie we włosy, pociągając za nie. Oczywiście mogłam zadzwonić, ale Luke poinformował mnie, iż miał wyłączony telefon.

Już miałam odejść, gotowa pojechać do samej kliniki za miastem, a następnie przeszukać każdy pieprzony zakątek tego zapyziałego miasta, gdy usłyszałam odgłos przekręcanego zamka. Moje ręce opadły bezwiednie wzdłuż ciała, a drżący oddech opuścił moje usta. Zamglonym wzrokiem patrzyłam na drzwi, które powolnie się otworzyły, ukazując chłopaka.

I przysięgam, że ten widok po prostu złamał mi serce, roztrzaskując je na milion kawałków. Autentycznie poczułam ból w klatce piersiowej, który miażdżył mnie od środka. Uchyliłam drżące wargi, unosząc wzrok na jego twarz. Pustą, wypraną z emocji twarz. Badałam wzrokiem każdy centymetr jego skóry, wewnętrznie czując się coraz gorzej. Jego cera była ziemista, niemal przeźroczysta, co upiornie kontrastowało z wielkimi sińcami pod jego oczami. Jakby nie spał od kilku tygodni. Czarne tęczówki pusto wpatrywały się w moje oczy. Nie było w nich niczego. Niczego, co witało mnie zawsze. Żadnych iskierek, żadnego znajomego kpiącego spojrzenia. Żadnej głębi, która porażała, wciągając mnie doszczętnie. Żadnego cynicznego półuśmiechu na jego spierzchniętych wargach. Nie było niczego. Jakby to nawet nie był on. Tylko obca osoba, wyjęta kompletnie z życia. I to zabijało mnie najbardziej.

Nie odezwał się ani słowem, a i ja tego nie uczyniłam. Przez kilka sekund po prostu staliśmy, wgapiając się w siebie, chociaż na mojej twarzy malowała się paleta emocji. On za to przypominał żywą śmierć, która w tamtym momencie, wysysała ze mnie życie. Sam jego widok spowodował we mnie ból tak okropny, iż nie potrafiłam tego opisać. Najgorsza była w tym jednak świadomość, że jego bolało to tysiące razy mocniej. I to, że to jednak było prawdą. Bolesną, rzeczywistą prawdą.

Bez żadnego zastanowienia, szybko postawiłam dwa kroki w jego stronę, a następnie stanęłam na palcach i zarzuciłam mu ręce na kark, z całej siły go przytulając. Nie miałam pojęcia, jakim cudem wykrzesałam z siebie w tamtym momencie tyle energii. Z całą mocą przylgnęłam do jego ciała, mocno obejmując go swoimi ramionami i wdychając zapach, który potrafiłam określić tylko zapachem Nate'a. Zapach jego ciała, który zawsze mnie uspokajał i dodawał mi pewności, że jestem bezpieczna. Nie odwzajemnił uścisku. Nie poruszył się nawet o milimetr i nie byłam w żaden sposób o to zła. Nie potrzebowałam, aby mnie przytulił. Potrzebowałam, aby wiedział, że daję mu tym całe swoje wsparcie.

Nie wiem, ile tak trwaliśmy w kompletnym bezruchu. Ja normowałam swój oddech i szybkie bicie serca, starając się ogarnąć chaos w mojej głowie, a on po prostu stał. Niczym posąg z marmuru. Beż życia i chęci do czegokolwiek innego, co powodowało okropny skurcz w moim ciele. To mnie bolało. Świadomość, że cierpiał, wprawiała w ból wszystko, co mogłam w jakiś sposób poczuć. Tak cholernie chciałam, aby to wszystko okazało się nieprawdą.

W końcu postanowiłam się przełamać i delikatnie odsunęłam się od jego spiętego ciała. Powolnie przeniosłam zbolałe spojrzenie na jego twarz, której wyraz nie zmienił się ani odrobinę. Patrzył na mnie matowymi tęczówkami, jakby spoglądał na całkowicie obcą osobę. Bez łez, lamentu czy czegokolwiek, co pokazałoby, iż żył. Ale on tego nie pokazał. Zaczerpnęłam więcej powietrza, badając niecierpliwym wzrokiem każdy milimetr jego pięknej twarzy, aby upewnić się, iż jest cały. Brunet pomrugał ciężko powiekami, a sińce wokół jego oczu uwydatniły się jeszcze bardziej na poszarzałej skórze.

– Skąd wiesz? – zapytał głosem tak wypranym z emocji, iż wryło mnie w ziemię. Tak, często używał chłodnego, a wręcz wyprutego z dosłownie wszystkiego tonu, jednak to było niczym w porównaniu z tym. Nie było w nim żadnej żywej iskry, dokładnie tak, jakby wypowiadał to trup. To nie był mój Nate.

– Od Luke'a. – odparłam szczerze, opuszkami palców delikatnie przejeżdżając po jego policzku i małej bliźnie na kości jarzmowej. – Powiedziała mu Jasmine. Nie odbierałeś telefonów.

– Nie mam zbytniej ochoty na rozmowy. – dodał bez jakiejkolwiek emocji, a to wbijało nieme szpilki w każdą komórkę mojego ciała. Pokiwałam głową.

– Rozumiem, ale musisz wiedzieć, że nie ma opcji, abym cię teraz zostawiła samego. – mruknęłam z bijącą pewnością siebie. Mógł prosić, błagać, krzyczeć, a nawet siłą chcieć wyrzucić mnie z mieszkania, ale wiedziałam, że i tak nie wyjdę. Chociażbym miała zapierać się nogami i rękoma.

Chłopak jednak nieco mnie zdziwił, bo nie zareagował na to w żaden sposób, a jedynie skinął delikatnie głową, zdobywając się na blady, niemal niewidoczny uśmiech, którego widok nadal bolał. Jego wewnętrzne cierpienie bolało mnie nawet w sposób fizyczny. Boże, ty tak bardzo nie zasłużyłeś na to wszystko.

– Wiem. – odparł, a następnie odsunął się ode mnie, a nieprzyjemny chłód owiał moją osobę. Patrzyłam, jak przechodzi do salonu z dłońmi w kieszeniach spodni. Zmierzyłam wzrokiem jego ciało odziane w czarne jeansy i tego samego bluzę z kapturem.

Pokręciłam ciężko głową, po czym zamknęłam drzwi na klucz i poszłam za nim. W mieszkaniu jak zwykle panował nienaganny porządek. Wszystko było takie, jak zawsze. Brak zdjęć, ozdób, gołe ściany i dwa pady leżące na białym stoliku do kawy przed skórzanym narożnikiem. Znajomy zapach cytrusów w pomieszczeniu oraz dźwięki zza okna. I wszystko byłoby w porządku, gdyby nie lekko przygarbiony chłopak pośrodku tego wszystkiego z pustym spojrzeniem. Tak bardzo chciałabym przejąć chociaż połowę jego bólu i zrobiłabym wszystko, aby tak się stało. Jednak było to niewykonalne, a mi pozostało jedynie patrzeć, jak cierpi ktoś tak cholernie dla mnie ważny.

– Nie chcę rozmawiać. – mruknął nagle, patrząc gdzieś w pusty punkt. Pokiwałam głową.

– Nie będziemy rozmawiać. – odpowiedziałam pewnie. Wiedziałam, że i tak będzie musiał z kimś o tym pogadać, ale to wszystko było zbyt świeże. Nie chciałam pytać o szczegóły, raniąc go tym jeszcze bardziej. Wychodziłam z założenia, że jeśli będzie gotowy to, to zrobi. Teraz potrzebował jedynie spokoju po ciężkim dniu.

– Chcę spać. – poinformował, co trochę mnie zdziwiło, ale nie protestowałam. Skinęłam głową.

– Dobrze, pójdziemy spać. – zgodziłam się, chociaż było dopiero przed trzecią. Nawet na mnie nie spoglądając, odwrócił się i ruszył w stronę sypialni, a ja zaraz za nim. Przystanęłam jednak na chwilę i wyciągnęłam telefon z kieszeni, wybierając numer mamy.

Victoria: mogę dzisiaj wrócić późno, bo jestem u Nate'a. jak coś to na mnie nie czekaj. w domu ci wszystko wyjaśnię.

Szybko wystukałam wiadomość i wyciszyłam urządzenie kładąc je na stole w salonie. Westchnęłam ciężko, wycierając wnętrze dłoni w beżowe jeansy. Weszłam do sypialni, gdzie rolety były zasłonięte, a sam chłopak właśnie wchodził pod ciemną kołdrę, nawet nie siląc się, aby zdjąć narzutę. Szybko podeszłam do drugiej strony materaca i niepewnie wśliznęłam się na miejsce obok niego. Brunet odwrócił się plecami do mnie, kładąc głowę na poduszce i naciągając kołdrę. Nie mówił nic, ale skoro chciał spać, to będziemy spać.

Nie wyobrażałam sobie, co właśnie musiał czuć. Nie mogłam nawet pojąć, jak to jest stracić matkę. Osobę tak ważną, dla której zrobiłoby się wszystko. Gdy się z nią spotkałam, była taka miła. Tętniąca życiem, a teraz... jej już nie było. Jedynie dzień wcześniej, wszyscy siedzieliśmy u mnie w domu, śmiejąc się i żartując. Wszystko było tak, jak powinno być. Cieszył się, by po kilku godzinach dowiedzieć się, że osoba tak bliska jego sercu, nagle odeszła.

Spojrzałam na jego plecy smutnym wzrokiem. Był tak cholernie wartościowy, a miał taki syf w życiu. Zagryzłam wnętrze policzka, po czym decydując się na niepewny ruch, przysunęłam się bliżej niego. Powolnie uniosłam swoją dłoń, znów czując, jak moje serce zabiło dwa razy mocniej. Objęłam ręką jego tors, przytulając się do jego pleców. Uniosłam kącik ust na to znajome ciepło i poczucie bezpieczeństwa, jakie przy nim czułam. Oparłam się czołem o jego kark i przymknęłam powieki. I przysięgam, że mogłam zostać w tamtej pozycji już na wieki.

W zupełnej ciszy leżeliśmy obok siebie. Chciałam go jakoś pocieszyć, ale nie wiedziałam jak. Skoro nie chciał rozmowy, to nie mogłam go do tego zmusić, a i nie byłam pewna, czy dałabym radę ją pociągnąć. Jednak skoro chciał spać, to może to właśnie powinniśmy zrobić. Wypuściłam z siebie drżące powietrze, dłonią delikatnie gładząc jego twardą klatkę piersiową przez materiał bluzy. Mimo całego chaosu w głowie, zasnęłam po kilkunastu minutach przy dźwiękach jego spokojnego oddechu. Bo nie pragnęłam niczego na świecie bardziej, niż tego, aby ten chłopak w końcu był szczęśliwy.

***

Zmarszczyłam brwi, gdy do moich uszu dotarł dziwny odgłos. Jęknęłam cicho i powolnie uchyliłam powieki, przecierając zaspane oczy. Z kompletną dezorientacją, uniosłam głowę z miękkiej poduszki, rozglądając się dookoła. W pomieszczeniu panowała kompletna ciemność, tak samo jak za oknem. Dopiero po chwili zorientowałam się, gdzie byłam i co robiłam. Jak na zawołanie, dotknęłam dłonią pustego i zimnego miejsca obok mnie. Nate'a nigdzie nie było, a ja wiedziałam, że musiało minąć sporo godzin, odkąd zasnęliśmy. Ociężale podniosłam się do pozycji siedzącej, czując nagły niepokój. Przejechałam dłonią po rozpuszczonych włosach, mając zamiar wstać i poszukać chłopaka, który zapewne poszedł do łazienki. Zamarłam jednak, słysząc znów dziwny odgłos pochodzący z salonu.

W ułamku sekundy zerwałam się na równe nogi, przepłacając to mroczkami przed oczami. Zignorowałam to jednak i na palcach ruszyłam do wyjścia z sypialni. Weszłam do salonu pogrążonego w ciemności, w której widok ograniczał się do minimum. Rozejrzałam się ze zdziwieniem wokół, a gdy mój wzrok padł na przyczynę hałasu, zamarłam w bezruchu.

Pod jedną ze ścian siedział skulony Nate. Miał zwieszoną głowę, a jego dłonie zaciśnięte były w pięści. Nie to jednak było najgorsze. Najgorsze w tym było to, iż płakał.

On naprawdę płakał.

Rozchyliłam szeroko usta, nie dowierzając w to, co właśnie miało miejsce. Po prostu zamarłam, widząc płaczącego bruneta, którego ramiona drżały, tak, jak całe ciało. I to było jak uderzenie obuchem w głowę. Bez żadnego zawahania, szybko podbiegłam w jego stronę. Upadłam na kolana zaraz obok jego ciała, czując coraz większe duszności.

– Nate? – szepnęłam prawie niesłyszalnie, chwytając drżącymi dłońmi jego policzki tak delikatnie, jakby były ze szczerego złota.

Delikatnie uniosłam jego podbródek, a mój wzrok padł na jego zaczerwienioną twarz. Błyszczące oczy pełne łez wpatrywały się we mnie z taką dozą bólu i emocji, jakich nie widziałam u niego jeszcze nigdy. Słona ciecz wciąż tworzyła nowe ścieżki na jego policzkach, by zakończyć swoją drogę na brodzie, z której skapywały kolejne krople, mocząc jego bluzę. Z coraz szybszym oddechem, zdenerwowanym wzrokiem obserwowałam jego wykrzywioną w bólu twarz, nie mając pojęcia, co zrobić. Po chwili uchylił drżące wargi, przyciskając mocno zaciśnięte pięści do głowy.

– Ona odeszła. – jego cichy głos załamał się, miażdżąc moje serce. Zacisnął mocno powieki, znów zwieszając bezradnie głowę. Cichy szloch wypełniał ściany mieszkania. – Victoria, ona odeszła.

Spanikowana, szybko objęłam jego ciało, przyciskając jego głowę do swojej klatki piersiowej tak, jakby jutra miało nie być. Z całą siłą, jaka mi jeszcze wtedy pozostała, bo zdałam sobie sprawę, że wtedy musiałam być silna za nas oboje. Ułożyłam policzek na jego miękkich włosach, czując mrowienie pod powiekami. W tamtym momencie przypominał jedynie emocjonalny wrak. Jego widok, łzy... Nigdy w życiu nie czułam się gorzej, niż tamtej nocy. Widząc, jak cholernie cierpi i jak dopiero teraz wszystkie emocje z niego uchodzą w postaci rozrywającego serce szlochu. Jak to, co się w nim kumulowało, wybuchło. Miał do tego prawo. Cholerne prawo. Zawsze był taki obojętny, niemal zimny. Był człowiekiem i czuł. Ból, rozpacz, rozgoryczenie i smutek. Czuł to wszystko.

Pocałowałam jego głowę, kiedy kolejny raz jego ciało mocniej zadrżało. Czułam jego gorące łzy na swojej szyi i dekolcie, a i moje powieki szczypały mnie od tej słonej cieczy. Uspokajająco głaskałam jego plecy, cały czas mocno go tuląc. W tamtym momencie przypominał po prostu bezbronnego chłopca, zagubionego w wielkim świecie. Niepodobnego do tego, kim był na co dzień.

Nie wiem, ile tak przesiedzieliśmy w całkowitym milczeniu, przerywanym jedynie jego cichym szlochem, który z każdą sekundą powodował kolejne łzy na moich policzkach. Nie ponaglałam go, ani nie odezwałam się. Pozwoliłam mu wyrzucić z siebie wszystko, co zapewne od tak dawna w nim siedziało, a czego przez swój charakter nie pokazywał. Bo w tamtej chwili jedynie noc była tego świadkiem. Nikt nie widział tej chwili załamania Nathaniela Sheya. Nikt, prócz nas. Nikt nie widział jego rześkich łez, spowodowanych utratą jednej z najważniejszych osób w jego życiu, a o ile nie najważniejszej.

Minęło dobrych kilkadziesiąt minut, nim się uspokoił. Zapanowała idealna cisza, a jego ciało przestało drżeć. Jednak mimo tego, moja siła uścisku nie zmalała nawet odrobinę. Dalej mocno go przytulałam, głaszcząc po plecach, a on sam się nie odsunął. Tamtej nocy po prostu siedzieliśmy przy sobie, nie mówiąc absolutnie nic. Czułam zaschnięte łzy na swoich policzkach. Uspokajająco bawiłam się jego miękkimi włosami, słysząc jedynie bicie naszych serc.

I mogli mówić, że Nathaniel Shey był bezuczuciowym dupkiem bez serca, który nie potrafił czuć. Sama uważałam tak przez znaczną część naszej znajomości, by przekonać się, że czuł mocniej i więcej. Nie potrafiłam patrzeć na ten ból. Jedyne, czego chciałam, to aby poczuł się szczęśliwy. Boże, tak bardzo tego pragnęłam i oddałabym za to wszystko. Sprzedałabym duszę, aby zobaczyć uśmiech na jego wargach. Zrobiłabym dosłownie wszystko.

Nawet nie wiem kiedy ciemność wokół nas przerodziła się w szarówkę. Pierwsze promienie słoneczne zaczęły przebijać się przez szyby okien, tworząc żółte łuny światła na ścianach i meblach, które oświetlały malutkie drobinki unoszące się w powietrzu. Wbiłam otępiały wzrok w białą ścianę.

– Już nigdy nie zobaczę, jak się uśmiecha. – wzdrygnęłam się lekko na jego zachrypnięty przez długie milczenie głos. Nieświadomie przytuliłam go jeszcze mocniej, bo ten chłopak zasługiwał na całe dobro tego cholernego świata. – Już nigdy nie usłyszę jej głosu. Nie poczuję jej dotyku, ani zapachu.

– Ona nadal z tobą jest. – szepnęłam cicho, doskonale jednak wiedząc, że żadne słowa w tej chwili nie załagodzą jego cierpienia. – Zawsze z tobą będzie. Może nie fizycznie, ale duchowo zawsze będziesz miał ją obok siebie.

– Była taka dzielna. – wychrypiał. – Zniosła to wszystko, co ją spotkało. Mogła tyle jeszcze w życiu przeżyć. Mogłem jej tyle pokazać.

– Zrobiłeś dla niej cholernie dużo, Nate. – odezwałam się i w końcu delikatnie się odsunęłam.

Moje ciało było zesztywniałe po kilku godzinach siedzenia w tej samej pozycji. Chwyciłam w dłonie jego głowę i delikatnie ją uniosłam, patrząc na bladą twarz. Jego oczy były opuchnięte, ale nadal piękne. Tak samo, jak on cały. Potrząsnęłam nim lekko, zmuszając go, aby na mnie spojrzał. Czarne, błyszczące tęczówki wyrażały jedynie ból. Tyle bólu.

– Poświęciłeś dla niej wszystko. – powiedziałam poważnie, cały czas utrzymując z nim kontakt wzrokowy. – Zrobiłeś wszystko, by była bezpieczna i szczęśliwa. I ona to doskonale wiedziała. Kochała cię cholernie mocno, a gdy się z nią widziałam, jej oczy błyszczały za każdym razem, gdy tylko o tobie wspominała. Ryzykowałeś życiem, aby zapewnić jej odpowiednią opiekę. Ona to wiedziała.

– Straciłem ją, Victoria. Nie mam już nic. Kompletnie nic.

Tamtej nocy runęły wszystkie mury. Odziani ze wszystkich masek i kłamstw. Wtedy istniała tylko nasza dwójka. Prawdziwa i zbyt zmęczona, aby wypierać uczucia i maskować emocje. I wiedziałam, że ta noc się już nie powtórzy. On również to wiedział, dlatego pozostał szczery.

– Masz tak wiele, Nate. – szepnęłam, znów czując mrowienie pod powiekami. – Masz przyjaciół, którzy oddaliby za ciebie życie. Brata, dla którego musisz być silny. Masz mnie.

– Nawet się z nią nie pożegnałem. – wychrypiał, ciężko przełykając ślinę. – Kiedy się z nią widziałem, była pełna sił. Nie powiedziałem jej niczego. Zasługiwała na prawdę, a ja ją cały czas ukrywałem. Nigdy nie będę mógł już tego zmienić.

– Ukrywałeś prawdę, by ją chronić. – odpowiedziałam. – I możesz mi nie wierzyć, ale ona się z tobą pożegnała, bo jestem pewna, że gdy odchodziła, myślała cały czas o tobie i o tym, żebyś był szczęśliwy.

– Nie rozumiem cię. – mruknął, na co uniosłam brew. Przełknął ślinę, chyba pierwszy raz w życiu wyglądając tak niewinnie i tak bezbronnie.

– Czego nie rozumiesz?

– Tego, że jestem samolubnym chujem, a ty, mimo wszystko, nadal jesteś obok.

Uśmiechnęłam się blado na jego słowa i wzruszyłam ramionami.

– Też tego nie rozumiem. – mruknęłam, po czym delikatnie zbliżyłam się do jego twarzy. – Ale na razie nigdzie się nie wybieram.

Tamtej nocy pierwszy raz widziałam jego płacz. Być może również ostatni. Nie wiedziałam, czy żałował, że wybuchł akurat przy mnie. Nie miał czego żałować, bo w żadnym wypadku nie był to powód do wstydu. Mógł być dumny, bo tym samym pokazał, że czuł. Z westchnięciem oparłam swoje czoło o jego, przymykając oczy. To była jedna z najbardziej intymnych chwil w naszej relacji i byłam pewna, że pozostanie ona ze mną na zawsze. Była piękna. Bolesna, ale szczera.

– Pójdziesz ze mną na pogrzeb? – zapytał po chwili ciszy.

– Oczywiście.

Zrobię wszystko, aby cię uszczęśliwić.

***

Z mieszkania Nate'a wyszłam w pół do siódmej rano, kiedy upewniłam się, że zasnął. Jadąc samochodem do domu, czułam się fatalnie. I chodziło tu o mój stan psychiczny jak i fizyczny. Ledwo utrzymywałam otwarte powieki. Całe szczęście, iż ulice były jeszcze puste, bo różnie mogłoby się to skończyć. Z jednej strony nie chciałam zostawiać go samego, ale z drugiej musiałam pojechać, aby się ogarnąć i porozmawiać z mamą.

Z westchnięciem wysiadłam z auta, gdy zaparkowałam pod domem. Poruszając ciężko zdrętwiałymi nogami, jakoś doczłapałam się do drzwi wejściowych, przez które przeszłam. Zrzuciłam z siebie czarne Vansy i po cichu weszłam w głąb budynku, marząc jedynie o prysznicu, bo czułam się cholernie brudna w rozmazanym makijażu, dwudniowych ubraniach i skołtunionych włosach. Niestety moje świetne plany poszły w zapomnienie, gdy z kuchni jak kula armatnia wypadła moja matka w swoim białym, satynowym szlafroku i wałkach na głowie. Sińce pod oczami utwierdziły mnie w przekonaniu, iż miała za sobą nieprzespaną noc, ale nadrabiała to wściekłą miną.

– Victoria, gdzież ty się podziewała?! – zawołała niezbyt głośno, ale z przejęciem, mając na uwadze to, iż zapewne Theo jeszcze spał. – Miałaś wrócić późno, a nie nad ranem! I jeszcze nie odbierałaś telefonu. Martwiłam się!

Stanęła naprzeciw mnie, ciężko dysząc. Spojrzała na mnie czujnym wzrokiem, a jej mina lekko złagodniała. Westchnęła, marszcząc brwi.

– Co się stało? – zapytała z przejęciem. – Co ci zrobił?

– Nic mi nie zrobił, mamo. – przewróciłam ze zirytowaniem oczami. Dlaczego, gdy byłam smutna, każdy myślał, że to z jego winy? Blondynka pokiwała szybko głową, aby mnie uspokoić.

– W porządku, przepraszam. – westchnęła. – Ale co się stało? Nie wyglądasz za dobrze. Dlaczego nie wróciłaś do domu?

– Wczoraj zmarła mama Nate'a. – powiedziałam zdławionym głosem, bo ta informacja nie docierała nawet do mnie samej. Moja mama rozchyliła wargi, spoglądając na mnie z niedowierzaniem. – Mamo? – zapytałam ze zdziwieniem, kiedy dłuższą chwilę nie odpowiadała, obserwując mnie pustym wzrokiem. Tak, to była niezbyt miła informacja, ale nie sądziłam, że moja mama tak zareaguje. Nawet jej nie znała. – Mamo, wszystko w porządku?

Dopiero kiedy dotknęłam jej ramienia, kobieta się ocknęła. Szybko pomrugała powiekami i pokręciła głową.

– Tak, tak w porządku. – odkaszlnęła. – To straszne. Jak on się czuje?

– Nie najlepiej, dlatego wczoraj z nim zostałam. – mruknęłam, przecierając zmęczoną twarz. – Przepraszam, że nie odbierałam i że się martwiłaś, ale sama rozumiesz.

– Tak, oczywiście. – pokiwałam wyrozumiało głową. – Chcesz może napić się kawy i porozmawiać? – zapytała, uśmiechając się z czułością, co odwzajemniłam, bo ona zawsze wiedziała, czego mi potrzeba. Skinęłam głową. – Dobrze, to leć się umyć, a ja zrobię nam śniadanie.

Szybko cmoknęłam ją w policzek i ruszyłam na górę do swojego pokoju, a stamtąd do łazienki. Stałam pod prysznicem dobre dwadzieścia minut. Gorąca woda kojąco działała na moje spięte mięśnie, relaksując mnie i oczyszczając umysł. Kiedy skończyłam, przebrałam się w krótkie spodenki i bluzę Nate'a, której nadal nie oddałam mu po moim ostatnim nocowaniu u niego w mieszkaniu. Przetarłam mokre włosy ręcznikiem i zgarnęłam telefon, który leżał na umywalce. Skierowałam się do salonu, w międzyczasie sprawdzając powiadomienia.

Parker: Jesteś nadal u Nate'a?

Wiadomość wysłana była niecałe piętnaście minut wcześniej, więc wybrałam jego numer, nie bojąc się, że go obudzę. Przytknęłam telefon do ucha, zatrzymując się na schodach. Zagryzałam wnętrze policzka, nasłuchując kolejnych sygnałów, aż w końcu odebrał.

– Cześć, Victoria. – powitał mnie zmęczonym głosem. Zapewne też nie spał zbyt dobrze tamtej nocy.

– Hej, Luke. – odparłam, niewiele bardziej pogodnym tonem. – Jestem już w domu. Zostałam u niego na noc. Spał, gdy wychodziłam.

– Jak z nim? – zapytał, a moje serce zakuło, bo wspomnienia z minionej nocy wpadły do mojej głowy, wywołując jej ból. Westchnęłam, ukrywając twarz w dłoni.

– Nie za dobrze. – odparłam szczerze. – Będziesz dziś u niego?

– Właśnie jadę do niego ze śniadaniem.

– To dobrze. – uśmiechnęłam. – Tylko go nie budź. Miał ciężką noc.

– Jasne. Posiedzę z nim trochę, a ty odpocznij. Jak coś, to dzwoń.

– Okej.

– I dzięki, Victoria. – dodał ciszej, powodując delikatny uśmiech na mojej twarzy. – Za to wszystko.

– Nie ma sprawy. – odparłam, a następnie rozłączyłam się, wzdychając ciężko.

Na palcach pokonałam resztę schodów i weszłam do kuchni, gdzie unosił się przyjemny zapach tostów i jajecznicy. Moja mama właśnie wlewała do dwóch kubków kawę, której aromat przyjemnie drażnił moje nozdrza. Kiedy mnie zauważyła, uśmiechnęła się, wskazując głową na stół w jadalni, do którego podeszłyśmy. Był już nakryty dla dwóch osób, a jedzenie parowało na półmiskach. Przez pierwszych kilka minut w ciszy konsumowałyśmy posiłek, aż w końcu kobieta westchnęła, patrząc na mnie tym swoim wzrokiem, który uświadamiał mi, iż czas zacząć poważną rozmowę.

– Trzymasz się jakoś? – zapytała miękko, lekko mnie zadziwiając. Odrzuciłam niedojedzony tost na biały talerz, unosząc brew.

– Jest w porządku. – odparłam, chwytając różowy kubek z kawą. Mama pokręciła głową. – Poważnie, wszystko gra. Jestem trochę niewyspana, ale jest okej. Nie chciałam zostawiać go samego.

– To logiczne, że nie chciałaś zostawić swojego chłopaka w takiej sytuacji. – kiedy to powiedziała, rozchyliłam szeroko powieki, krztusząc się kawą. Odstawiłam kubek na blat i zaczęłam kasłać, a mama w tym samym czasie klepała mnie w plecy. Kiedy już trochę się uspokoiłam, spojrzałam na nią jak na przybysza z innego wymiaru.

– Mamo, Nate nie jest moim chłopakiem. – odpowiedziałam zgodnie z prawdą, lecz te słowa wywołały we mnie pewien dyskomfort. Wytarłam usta serwetką, podczas gdy blondynka zmarszczyła brwi, wykrzywiając twarz.

– Co? Jak to nie? – zapytała szczerze zdziwiona, na co chciało mi się śmiać, bo nawet nie wiedziałam, jakim cudem wpadła na tak absurdalny pomysł.

– Normalnie. Jesteśmy tylko... przyjaciółmi. – zająkałam się, nie wiedząc, jak dokładniej opisać naszą relację. To było... no było po prostu skomplikowane! W nerwach zagryzałam swoją dolną wargę, w międzyczasie spoglądając na moją mamę, której twarz wyrażała tylko to, jak szybko pracowały jej trybiki w głowie. W końcu westchnęła, lekko garbiąc ramiona i wiercąc się z nieprzekonaniem.

– Przecież cały czas się spotykacie, a ty sama przyznałaś mi, że coś do niego czujesz. Za każdym razem go bronisz i tak ładnie o nim mówisz, co nieco nie zgadza mi się z moimi informacjami. Nocujesz u niego w mieszkaniu, z czego nie jestem ani trochę zadowolona, no ale staram się zrozumieć. Latasz z głową w chmurach i z nosem w telefonie i ty mi chcesz powiedzieć, że wy nie jesteście razem? – jej głos był cholernie zdziwiony, a ja poczułam się strasznie niekomfortowo, bo nie za bardzo wiedziałam, co odpowiedzieć. – To ja już nie wiem, o co chodzi.

Uwierz, mamo. Ja również.

– Jest coś tam między nami, ale nie jest to oficjalne...

– Czekaj, czyli ty chcesz mi powiedzieć, że wojowałaś z całym światem, chociaż nawet nie jesteście parą? – zapytała z niedowierzaniem, a kiedy skinęłam nieśmiało głową, opadła na krzesło w głośnym westchnięciem. – Nie zrozum mnie źle. Nie będę ukrywać. Nie lubię tego chłopaka i najchętniej chciałabym, żebyś w ogóle się z nim nie zadawała, ale no na Boga, dziecko. Jak się już o coś takiego walczy to trzeba to robić po coś.

– Mamo, to jest skomplikowane. – plątałam się, bo nie przywykłam do rozmawiania z nią o nim. To było tak cholernie dziwne. Moja rodzicielka spojrzała na mnie z politowaniem.

– Osobiście nie chcę, abyś z nim była, bo nadal uważam, że ten chłopak to same problemy. Jednak z drugiej strony nie chcę, aby wróciła ta Victoria z września. – mruknęła cicho, blokując ze mną spojrzenie. – Przy nim jesteś szczęśliwsza i to się liczy. Popełniłam w życiu sporo głupot, bo myślałam, że wiem, co dla ciebie lepsze. Teraz wiem, że sama musisz podejmować decyzje. I wiele razy przez to upadniesz, ale to właśnie te upadki cię ukształtują. Nathaniel to definicja kłopotów i wiem, że będziesz przez niego cierpieć, ale nie mnie o tym decydować. Nie jesteś już dzieckiem.

Okej, przysięgam, że nigdy nie sądziłam, iż usłyszę takie słowa od kobiety, która chciała wysłać mnie do Australii przez to, że spotykałam się z pewnym chłopakiem. Oczywiście, nadal nie lubiła Nate'a, ale to był i tak ogromny krok do przodu.

– Co do niego czujesz? – zapytała poważnie, a ja miałam ochotę skoczyć z mostu, bo nienawidziłam tego tematu, a to, że rozmawiałam o tym z nią, denerwowało mnie jeszcze bardziej. Westchnęłam ciężko, wzruszając ramionami.

– Lubię być blisko niego. – powiedziałam pierwsze, co przyszło mi do głowy. – Jestem wtedy szczęśliwa. Nie chcę, aby działa mu się jakakolwiek krzywda. I zrobiłabym wszystko, dosłownie wszystko, aby i on był szczęśliwy... co? – zapytałam, kiedy zauważyłam, jak przygląda się mi z niemal namacalnym politowaniem, kręcąc przy tym głową.

– Samej mi słabo, jak o tym myślę, ale czy nie pomyślałaś może, droga córko, że najzwyczajniej w świecie, na nieszczęście, się w nim zak...

– Nie. – ucięłam jej od razu, kręcąc głową.

– Nie?

– Nie. – odpowiedziałam oschło, przenosząc wzrok na kubek z kawą. – I możemy zakończyć ten temat? Nie spałam dziś za dobrze. Chciałabym się położyć.

Czułam jej wzrok na swojej twarzy, ale nie uniosłam głowy. Wlepiałam spojrzenie w czarną kawę, chcąc zakończyć tę rozmowę, która zdecydowanie zaszła zbyt daleko. Mama jedynie ciężko westchnęła i skinęła głową, wstając z krzesła. Ułożyła wypielęgnowaną dłoń na jego oparciu, spoglądając na mnie z góry.

– Okej, sama nie wierzę, że to mówię, ale może zaproś go na kolację któregoś czwartku. – automatycznie uniosłam głowę, patrząc na moją matkę jak na chorą umysłowo. Dobra, czy ja się przesłyszałam, czy ona naprawdę powiedziała to, co myślę, że powiedziała? Na moją minę jedynie przewróciła oczami, jęcząc. – Nie patrz tak na mnie. Nie jestem aż taką wiedźmą. Może za nim nie przepadam, ale chłopakowi zmarła właśnie matka. Nie powinien być teraz sam. Plus, chciałabym go lepiej poznać, skoro cały czas starasz się mnie przekonać, że to dobry chłopak, a ja mam uprzedzenia.

– Mamo, czy ciebie podmienili? – zapytałam niedowierzającym tonem, otwierając szeroko usta i marszcząc twarz. – A może masz gorączkę?

Naprawdę nie sądziłam, że posunie się do tego kroku. Jasne, to był dobry pomysł, o ile Nate by się zgodził. Chciałam, żeby nie warczeli na siebie za każdym razem, gdy tylko się spotkają, a nasze tradycyjne czwartkowe kolacje będą dobrą okazją do tego. Zapisałam sobie w głowie, aby mu to powiedzieć. Jednakże nadal wprawiało mnie to w szok. Takie miłe zachowanie mamy. Albo maczali w tym palce pieprzeni czarodzieje, albo świat oszalał.

– Ależ jesteś zabawna. – zironizowała, po czym odwróciła się i zaczęła iść w stronę kuchni. – Obiecuję, że będę grzeczna. Nawet, jeśli nie jest twoim chłopcem.

– Mamo! – zawołałam ostrzegawczo, na co tylko uniosła dłoń, machając nią i nawet nie odwracając się w moją stronę.

– Ja robiłam śniadanie, ty sprzątasz, księżniczko. – mruknęła z rozbawieniem, znikając za rogiem. Przewróciłam oczami, ale lekki uśmiech wpłynął na moją twarz, bo w końcu znalazłam w niej wsparcie.

Po posprzątaniu całego bałaganu, udałam się do swojego i poszłam spać, uprzednio wymieniając kilka wiadomości z Parkerem, który poinformował mnie, że był już w mieszkaniu, a Nate nadal spał. Obudziłam się dopiero po dwunastej, odrobiłam lekcje i zjadłam obiad. Następnie pogadałam przez chwilę z Mią i Chrisem, którzy mieli dość własnych problemów. Wypaliłam papierosa i zagrałam z Theo kilka partyjek w pokera na pieniądze, ponieważ oboje nie mieliśmy co robić, a po wszystkim zostałam wyrzucona z jego pokoju, bogatsza o dwadzieścia siedem dolarów. Nie umiał przegrywać. Nim się zorientowałam, było już po osiemnastej, gdy wracałam ze spaceru z Kotem.

Nie mogłam przestać myśleć o Sheyu, dlatego po krótkiej wojnie myśli, zdecydowałam się go odwiedzić. Parker nie odpisywał na wiadomości, a ja naprawdę musiałam upewnić się, czy wszystko było z nim w porządku. Nadal w głowie miałam jego obraz, płaczącego pod ścianą, także bez zbędnego gadania, przebrałam się z wygodnego dresu w czarne jeansy i czerwoną za dużą koszulkę, której przód wsadziłam w spodnie. Spakowałam do torebki portfel oraz inne najpotrzebniejsze rzeczy i wyszłam z pokoju, zgarniając po drodze zieloną parkę.

– Mamo, jadę do Nate'a! – zawołałam, zbiegając po schodach. Weszłam do salonu, gdzie na kanapie siedziała mama z Erickiem, namiętnie wymieniając się swoim DNA. Skrzywiłam się ostentacyjnie na te czułości, przez co posłała mi spojrzenie, odrywając się od swojego chłopaka.

– Nie krzyw się, bo ci tak zostanie. – wytknęła mi, na co uniosłam kącik ust, witając się z Erickiem, który posyłał mi wesołe uśmiechy. – Ale wróć na noc. Nie chcę, żebyś znowu spała poza domem.

– Jasne, ale pewnie wrócę późno.

– Jak zawsze. – westchnęła. – Weź samochód i nie plącz się sama po nocy. O, i tato dzwonił. Chciał się z tobą spotkać.

Uśmiech automatycznie spełzł z moich warg. Cholera, ojciec. Obiecałam sobie, że pomimo mojej niechęci, spędzę z nim trochę czasu. Skinęłam głową, a następnie pożegnałam się i wyszłam z domu. Wsiadłam do swojego samochodu. Moim pierwszym celem było mieszkanie Nate'a, jednak po dłuższym zastanowieniu, stwierdziłam, iż zapewne nie ma nic do jedzenia, więc wstąpiłam do supermarketu. Kupiłam składniki na spaghetti, ponieważ dość miałam mrożonych lasagne, które były naprawdę dobre, ale ileż można, ludzie! Kiedy wyszłam ze spożywczaka i załadowałam się do Mercedesa, obrałam kierunek kamienicy chłopaka.

I dopiero kiedy pod nią zaparkowałam, dopadły mnie wątpliwości. Cholera, a co jeśli on nie chciał mnie widzieć? Nie dzwoniłam, aby uprzedzić go z wizytą, a on najzwyczajniej w świecie mógł sobie jej nie życzyć. Może miał jakichś gości, albo postanowili pojechać gdzieś z Luke'iem? Może powinnam zadzwonić, albo wrócić do domu i poczekać na jakiś sygnał od niego? Może nie chciał mnie widzieć po tej nocy, gdzie totalnie przy mnie wybuchł?

A potem stwierdziłam, że w sumie jebie mnie to wszystko i wysiadłam z auta, a następnie zamknęłam je i skierowałam się do poobdzieranych drzwi kamienicy. Będzie co będzie, najwyżej zrobię z siebie idiotkę, do czego już przywykłam.

Z pewnym zdenerwowaniem, ale i uśmiechem, pokonałam ciąg schodów i podeszłam do drzwi mieszkania chłopaka. Odetchnęłam i z dziwnym podekscytowaniem, przycisnęłam jedną dłonią dzwonek do drzwi, w drugiej dzierżąc plastikową torbę z produktami spożywczymi. Chwilę poczekałam, a coraz większe wątpliwości zaczęły wypełniać mój umysł. Co, jeśli tylko się zbłaźnię? Jednak za późno było już na odwrót, bo drzwi się otworzyły. Stanął w nich Parker, który na mój widok uśmiechnął się w ten swój dziarski sposób, opierając się przedramieniem jednej ręki o drzwi.

– Proszę, proszę. – cmoknął, na co uniosłam brew, nie mogąc powstrzymać delikatnego uśmiechu, bo ten chłopak był niemożliwy. – Czyżbyś przyszła mnie odwiedzić i zaspokoić moje najskrytsze fantazje? – zapytał flirciarsko, na co odrzuciłam zalotnie włosy.

– Oczywiście. – odpowiedziałam takim samym tonem, puszczając mu oczko. – W końcu będziesz mógł przebrać się za kobietę

– Nareszcie. – szepnął, nachylając się delikatnie, po czym głośno się zaśmiał, a ja mu zawtórowałam. Weszłam do mieszkania i szybko przywitałam się z nim cmoknięciem w policzek. Ściągnęłam parkę, wieszając ją na wieszaku stojącym obok.

– I jak z nim? – zapytałam cicho.

– Lepiej. Właśnie rozmawia przez telefon. Chodź. – skinął głową i ruszył do salonu, a ja za nim.

Przy oknie, plecami do nas, stał Shey, przykładając telefon do ucha. Ubrany w siwe dresy, które luźno zwisały mu z bioder oraz czarną koszulkę z krótkim rękawem, ładnie podkreślającą jego szerokie barki i ładnie umięśnione plecy. Jego włosy były mokre, co utwierdzało mnie w przekonaniu, iż właśnie wziął prysznic. Spojrzałam na plazmę obok, na której widniał przerwany mecz Fify.

– Nie, to ty nie rozumiesz. – powiedział nagle Shey, wyrywając mnie z letargu. Jego głos był pewny tak, jak zawsze. Całkowicie różnił się od tego głosu podczas naszej nocnej rozmowy. – Nie chcę, aby przyjeżdżał. Tak, wiem, że to jego matka, ale doskonale wiesz, jak trudne to dla niego będzie. Nie chcę, żeby tak ją zapamiętał.

– Jego dziadkowie chcą przyjechać z Charliem na pogrzeb, ale Nate nie chce, żeby ściągali tu ze sobą młodego. – szepnął mi Luke, na co zmarszczyłam brwi. Jego brat miał prawo pożegnać swoją mamę.

– Nie. – twardy ton głosu przeszył powietrzę niczym sztylet. – Sama dobrze wiesz, że to zły pomysł. Ma siedzieć w Toronto i trzymać się od tego cholernego miasta jak najdalej. Cześć.

Z tymi słowami rozłączył się, po czym westchnął i przetarł dłonią twarz, a jego ramiona napięły się. W końcu odwrócił się w naszą stronę, a jego zdziwiony wzrok padł na mnie. Wyglądał znacznie lepiej, niż kiedy się z nim rozstawałam. Jego skóra nie była już tak przeraźliwie blada, a sińce pod oczami prawie zniknęły. Wyglądał o wiele zdrowiej, co niesamowicie mnie uszczęśliwiło. Uniósł brwi, zjeżdżając mnie wzrokiem. Uśmiechnęłam się delikatnie, mocniej zaciskając dłonie na rączkach reklamówki. Okej, chyba niezbyt się ucieszył.

– Hej. – przywitałam się miło. Chwile tak przyglądał mi się tym niezidentyfikowanym wzrokiem, a ja poczułam się ultra niezręcznie i głupio.

I już kiedy miałam milion czarnych scenariuszy w głowie, jego wzrok zjechał na siatkę, kącik jego ust uniósł się w delikatnie zaczepnym geście, a on sam uniósł brew, rzucając mi to sheyowate spojrzenie.

– Pilnujesz, abym nie umarł z głodu? – zapytał zaczepnie i chociaż jego spojrzenie nadal miało w sobie sporo bólu oraz tej pustki, nadal był tym moim Sheyem. Wydęłam usta i wzruszyłam nonszalancko ramionami, jakbym mówiła o czymś, co w ogóle mnie nie interesuje.

– Ktoś w końcu musi. – westchnęłam ciężko, jakby to była najbardziej męcząca rzecz na świecie. I przysięgam, że moje serce zabiło sto razy mocniej, gdy zauważyłam, iż spowodowało to jego delikatny uśmiech. – Podejrzewam, że przy Luke'u nie zajedziesz daleko.

– O przepraszam bardzo, że nie mam wielkich, zielono-brązowych oczu, długich włosów i wysokiego głosu! – zawołał z oburzeniem Parker, wyrzucając ręce w powietrzu. Zblokowałam z nim spojrzenie, unosząc brwi. – Nie można mieć wszystkiego.

– Zapuść włosy, może ci się uda. – poradziłam ze sztucznym uśmiechem, specjalnie strzelając do niego w uroczy sposób oczkami. Westchnął, jęcząc głośno, a następnie upadł bezradnie plecami na narożnik. – A co do głosu, to nadal piskliwy, więc nie musisz się martwić. Gdzie podziała się twoja mutacja?

– Gdzie podziały się twoje cycki? – odpowiedział z pięknym uśmiechem. Zwęziłam złowrogo oczy, blokując spojrzenie z jego zadowoloną twarzą.

– O ty pizdo.

– Skończyliście przedstawienie? – do rzeczywistości przywołał nas głos Nate'a, który spoglądał na nas z politowaniem, zakładając ręce na piersi. Cholera, to było totalnie nie na miejscu. Właśnie zmarła mu matka, a my zachowywaliśmy się jak dzieciaki. Jednak w przeciwieństwie do mnie, Luke zaczął się śmiać. Idiota. Nagle jednak chłopak spoważniał i podniósł się do pozycji siedzącej, spoglądając na czarnookiego.

– Dalej nie chcesz, aby Charlie przyjeżdżał? – zapytał cicho Parker, na co Nate automatycznie się spiął. Pokręcił poważnie głową, zaciskając szczękę.

– Nie. Chcę, żeby trzymał się z dala od Culver City.

– Nie uważasz, że to trochę nie fair? – rzuciłam, nim zdążyłam ugryźć się w język. Chłopak spojrzał na mnie z poważną miną, obrzucając mnie chłodnym spojrzeniem czarnych tęczówek. Odkaszlnęłam. – No wiesz, ma prawo się z nią pożegnać. Nie chcę się wtrącać...

– To tego nie rób, Clark. – powiedział miękko i wypuścił z siebie ciężki oddech. – Nie widział jej odkąd trafiła do kliniki. Mnie od ponad trzech lat. Prawie nas nie pamięta, a ja nie chcę, aby w głowie pozostał mu obraz naszej matki w trumnie. I nie chcę, żeby zobaczył się z ojcem, który zapewne przyjdzie. Tam ma lepsze życie i nie zamierzam tego zmieniać. Musi odciąć się od naszej toksycznej rodziny.

Pokiwaliśmy z Parkerem smętnie głowami, ale nie dyskutowaliśmy. Było mi go strasznie żal. Jego całej rodziny, bo przez ich ojca, przeszli prawdziwe piekło. Między nami zapanowała cisza, a przerwał ją dopiero dźwięk wiadomości telefonu Luke'a. Chłopak wyciągnął urządzenie z kieszeni bordowej bluzy i spojrzał na wyświetlacz.

– No cóż, moja królowa mnie wzywa. – westchnął. Uśmiechnęłam się delikatnie, bo zawsze się cieszyłam, gdy zwracał się tak o Mii. – Chyba cyrki w jej domu się jeszcze nie skończyły, bo nie jest za szczęśliwa. Będę się zawijał.

– W końcu. – odetchnął Nate z ulgą. Parker wystawił w jego stronę jedynie środkowy palec i wstał z narożnika, przeciągając się.

– I tak mnie kochasz.

Drugi chłopak przewrócił jedynie oczami, nie komentując tego wyznania.

– Czekaj, oddam ci ten głośnik. – mruknął nagle Nate, a Parker pokiwał głową. Szybko przeszedł do swojej sypialni, aby oddać drugiemu chłopkowi jego własność. Zostaliśmy sami, a Mitchell spojrzał na mnie poważnie.

– Nie zachowuj się tak. – szepnął, na co zmarszczyłam brwi. Co?

– Co?

– To Nate, on zawsze odbiera pewne zachowania inaczej, niż większość. – burknął, chowając ręce do kieszeni. – Nie bądź taka poważna i przybita, bo zmarła jego mama. Wtedy będzie gorzej. Śmiej się i bądź taka jak zwykle. Nie lituj się nad nim. Całkowicie zapomnij o tej sytuacji, rozumiesz? Tak będzie lepiej, uwierz.

Z szokiem pokiwałam głową, ale nie odpowiedziałam, bo sam obiekt naszej rozmowy wrócił do salonu z dużym pudełkiem w rękach, a następnie razem skierowali się w stronę drzwi. Nadal skołowana, pożegnałam się z Luke'iem, który znacząco na mnie spojrzał i udałam się do kuchni, aby wypakować zakupy. Nim jednak weszłam, przez szczelinę między szafką, a ścianą, zauważyłam, jak Parker złapał Nate'a w silnym uścisku. Poklepał go po plecach, a sam Shey również mocno objął go ramionami.

– Stary, pamiętaj. – powiedział cicho Parker. – W nocy o północy możesz przyjechać i dzwonić. I nie unoś się żadnym honorem. Pamiętaj, że jesteśmy braćmi. – mruknął poważnie, po czym odsunął się i spojrzał mu w oczy. – Jesteśmy rodziną, a rodzina trzyma się razem i jest ze sobą szczera.

– Dzięki, Luke. – odpowiedział brunet. Mitchell tylko uśmiechnął się przyjaźnie i zbił z nim żółwika, a następnie wyszedł z mieszkania, informując, że wpadnie następnego dnia z rana.

Weszłam do kuchni, czując cholerne wzruszenie. Od zawsze wiedziałam, że pomimo wszystko, to oni byli sobie najbliżsi z całej paczki. Stali za sobą murem jak głupi i oddaliby za siebie życie. Uśmiechnęłam się delikatnie, dziękując w głowie Luke'owi za to, że zawsze był przy Sheyu. Zaciągnęłam nosem, czując jeszcze większe wzruszenie, spowodowane zapewne cholerną miesiączką. Parker miał rację. Musiałam zachowywać się normalnie, by pomóc mu wyjść z tego gówna. Z uśmiechem odstawiłam plastikową reklamówkę i zaczęłam wyciągać z niej produkty.

– Aż tak nie smakuje ci moja lasagne? – drwiący głos chłopaka za mną mile pieścił moje uszy. Uśmiech na mojej twarzy powiększył się jeszcze bardziej na tę znaną mi cyniczną nutkę. Czułam jego wzrok na swoich plecach, wiec wzruszyłam ramionami.

– Zachowaj swoje dwanaście pudełek na potem. – wytknęłam mu, a gdy wszystkie produkty były na jasnym blacie, odwróciłam się w jego stronę. Obserwował mnie, opierając się barkiem o ścianę z założonymi na piersi rękami. Jego wzrok jak zawsze był dość... intensywny.

On cały był intensywny

– Zamierzasz mi pomóc, czy będziesz tak stał i patrzył? – zapytałam wyzywająco, zakładając ręce na piersi. Po moich słowach zjechał mnie takim wzrokiem, iż moje nogi zmiękły w każdym miejscu. Przełknęłam ślinę, czując skurcz żołądka. Boże, dlaczego ktoś musiał obdarzyć go tak zniewalającym spojrzeniem? I urodą? I wszystkim innym? Nie znosiłam tego doszczętnie.

– Mam dobre widoki.

– Och, czy to już pora, aby mdleć, po usłyszeniu od Nathaniela Sheya tekstu na podryw rodem z ósmej klasy? – westchnęłam dramatycznie, przykładając dłoń do serca. Uniósł kącik ust, a ja spoważniałam. – Wyciągaj garnek i patelnię, frajerze.

– Ale z ciebie suka. – przewrócił oczami, ale ten półuśmiech nadal pozostał na jego wargach. Znów położyłam dłoń na klatce piersiowej, posyłając mu wdzięczne spojrzenie.

– Ale masz dziś nastrój na komplementy. Dziękuję ślicznie, a teraz wyciągaj patelnię, bo jestem cholernie głodna.

Chwilę później oboje staliśmy przy blacie. Ja wstawiałam właśnie makaron na gaz, a chłopak wrzucał mięso na patelnię. Między nami panowało milczenie, ale nie było to w żaden sposób milczenie złe. Przynajmniej dla mnie. W przyjemnej ciszy staliśmy obok siebie, wykonując swoje zadanie. W pewnej chwili spojrzałam na jego ładny profil, podążając wzrokiem za ostrymi rysami. W głowie cały czas siedziała mi sytuacja z nocy. Wiedziałam, że zapewne nie chciał o niej mówić i w pełni akceptowałam jego decyzję. Luke również miał trochę racji z tym, aby zachowywać się normalnie, jednak zmarła jego mama. Może teraz już tego nie pokazywał tak mocno, jak dzień wcześniej, ale go to bolało. A ja chciałam, aby wiedział, że może na mnie liczyć.

Zawsze.

– Gapisz się. – mruknął z delikatnym uśmiechem, nie odrywając wzroku od puszki z przecierem pomidorowym. Wzruszyłam ramionami, opierając się tyłem o blat.

– Mam dobre widoki. – moim sparodiowaniem jego wcześniejszych słów, zwróciłam na siebie jego uwagę. Uniosłam brew, gdy tak przypatrywał mi się tym swoim magnetyzującym wzrokiem.

– Jeden do jednego, Clark.

Parsknęłam śmiechem, lecz po chwili spoważniałam. Uważnie spojrzałam w jego czarne tęczówki.

– Trzymasz się jakoś? – zapytałam delikatnie, aby go nie odstraszyć. Nate był porywczy i nienawidził rozmawiać o tym, co czuje, a ja nie chciałam być nachalna. Na moje pytanie nieco się spiął, a jego uśmiech lekko pobladł. Zasznurował usta w cienką linię, kiwając głową.

– Jest dobrze. – odparł, mam nadzieję, szczerze. Skinęłam głową i powróciłam do mieszania mięsa na patelni, aby się nie przypaliło.

Cieszyłam się, że nie był tak zamknięty. Po tym wszystkim bałam się, iż znów powróci Shey sprzed roku, a tego bym nie zniosła. Jednak tak się nie stało. Był smutny i przybity, ale mur, którym i tak był otoczony, nie wzniósł się jeszcze wyżej.

– Okej, otwórz te pomidory. – poinstruowałam go, wskazując na puszkę. Chłopak pokiwał głową i zaczął otwierać opakowanie, które chyba nijak nie chciało z nim współpracować.

– Kurwa. – zaklął.

– Daj, pomogę ci. – mruknęłam, chwytając za puszkę, którą nadal trzymał, nie chcąc puścić. – No daj.

– Nie, poczekaj, już... – zaczął, ale w tym samym czasie mocno szarpnęłam za metalowe opakowanie. Nim zdążyłabym chociażby odskoczyć, papka z pomidorów wylądowała na moich spodniach oraz koszulce, brudząc je doszczętnie. Rozchyliłam szeroko oczy, spoglądając to na moje upaprane ubranie, to na Sheya, który z prawie pustą puszką, stał naprzeciw mnie z zasznurowanymi ustami. – Już otworzyłem. – dokończył.

– Zauważyłam. – warknęłam, unosząc dłonie i zaciskając je w pięści, bo miałam ochotę, aby kogoś zabić. Odetchnęłam, w myślach licząc do dziesięciu i wyobrażając sobie małe kotki. Nie pomogło. – Zaraz ci walnę. – syknęłam, kiedy drwiący uśmiech na jego twarzy zaczął się powiększać. – Moja ulubiona koszulka! – jęknęłam dramatycznie spoglądając na ohydną plamę. Trochę pomidorów wylądowało również na podłodze, ale jak na złość, nawet kapka nie spadła na tego idiotę.

– Sama jesteś sobie winna. – mruknął, wzruszając ramionami i wyrzucając puszkę do śmieci. – Gdybyś tym nie szarpała, moglibyśmy normalnie zjeść kolację.

Nienawidzę cię, bo masz rację.

– Nate, chcesz się przytulić? – zapytałam milutkim głosikiem, sztucznie się uśmiechając. Rozłożyłam ręce, zachęcając go. – No chodź, wiem, że chcesz.

– Jeśli tylko mnie tym dotkniesz, obiecuję, że każda rzecz z mojej lodówki wyląduje na twojej twarzy. – odpowiedział, przechylając z powagą głową i wskazując na mnie palcem. Przewróciłam oczami, a moje ręce opadły wzdłuż mojego ciała.

– To co teraz? – zapytałam, wzdychając. – Wątpię, że masz kolejną puszkę z pomidorami w lodówce.

– Teraz pójdziesz się przebrać, a te ubrania wrzucisz do pralki. – mruknął. – Ja tu ogarnę, a potem skoczę do sklepu na rogu ulicy. Znajdź coś sobie w mojej szafie.

– Tylko nie pomyl pomidorów z lasagne. – burknęłam, po czym zaczęłam iść w stronę jego sypialni.

– Jeśli tylko coś pobrudzisz, to przysięgam, że cię zabiję.

– Oczywiście, pan wieczny pedant! – odkrzyknęłam i warknęłam zła pod nosem.

Ściągnęłam swoje ubrania i buty, pozostając w białym staniku i czarnych bokserkach. Złożyłam ubrania, aby niczego nie zabrudzić i stanęłam przed jego ogromną szafą. Boże, ten facet miał więcej ciuchów, niż ja. Usłyszałam zamykanie drzwi wejściowych, co upewniło mnie, że już wyszedł.

– On jest niemożliwy. – mruknęłam pod nosem, kiedy zobaczyłam dwie półki wypełnione samymi czarnymi jeansami i joggerami. Było tam ich ze dwadzieścia par i żadnego innego koloru. – No świr.

Po krótkim namyśle, wyciągnęłam bordową koszulkę, którą na siebie włożyłam. Moje usta wygięły się w delikatnym uśmiechu, kiedy zaciągnęłam się tym tak dobrze znanym zapachem. Uwielbiałam chodzić w męskich ubraniach, ale zdecydowanie kochałam to, gdy były to ubrania Nate'a. Koszulka sięgała mi do połowy ud, a jej rękawy do łokci i przysięgam, że było to najlepsze uczucie na świecie. Nie zdążyłam jednak wybrać mojej dolnej garderoby, ponieważ usłyszałam dźwięk kipiącego makaronu.

– Kurwa! – zawyłam i jak strzała wypadłam z sypialni. Podbiegłam na bosaka do kuchenki, zmniejszając gaz, na którym gotował się makaron. Zaczęłam wycierać ręcznikiem porozlewaną wodę. Zaskoczona, zmarszczyłam brwi na odgłos zamykanych drzwi wejściowych. Już wrócił? – Okej, szybki jesteś! – zawołałam. – Myślałam, że zajmie ci to trochę dł... – odwróciłam się, a następnie przerwałam, bo język ugrzązł mi gdzieś w gardle.

Przede mną, we własnej osobie, stała Darcy Wilson, odziana w czarną sukienkę, tego samego koloru płaszcz i szpilki. W dłoni trzymała klucze z breloczkiem. Patrzyła na mnie z tą wyższością, ale i lekkim zdezorientowaniem, podczas gdy ja starałam się przypomnieć sobie, jak się właściwie oddycha. Jej zielone tęczówki niebezpieczne zalśniły, a następnie zjechały od mojej twarzy, aż po gołe stopy, taksując całe moje ciało. I dopiero wtedy zdałam sobie sprawę, iż miałam na sobie jedynie koszulkę Nate'a.

Cudownie.

– Okej, ciebie się tu nie spodziewałam. – mruknęła z tym swoim latynoskim akcentem, po czym przewróciła zielonymi oczami, co automatycznie mnie pobudziło. Wszystkie negatywne emocje zaczęły się we mnie zbierać, bo na sam widok tej suki, przez którą ostatnio tak bardzo się z Nate'em pożarliśmy, było mi niedobrze. Miałam względem niej jedynie negatywne odczucia, a moim marzeniem było jedynie, aby powyrywać jej te blond kłaki z głowy. – Co tu robisz?

– Co ja tu robię? – parsknęłam, spoglądając na nią z uniesionymi brwiami. – Chyba powinnaś zadać to pytanie sobie. Z nas dwóch, to twoja obecność w tym mieszkaniu jest niepotrzebna.

Westchnęła, a następnie z niewzruszonym wyrazem twarzy, machnęła dłonią, odrzucając swoje proste, blond włosy.

– Kochanie, przez pewien czas tu mieszkałam. – mruknęła, posyłając mi pełne politowania spojrzenie. – Mam prawo być tu bardziej, niż ty. Gdzie Nate?

– Wyszedł. – odpowiedziałam szczerze, czując rosnącą irytację. Jak ona mnie denerwowała. – Coś przekazać?

– Zrobię to sama. – odpowiedziała, a jej wzrok padł na kuchenkę za mną. – O, jak słodko. Robicie kolację?

– Niestety na dwie osoby, przykro mi. – dodałam z udawanym smutkiem, zakładając ramiona na klatce piersiowej. Parsknęła śmiechem, kręcąc głową.

– Też czasami gotowaliśmy, jednak... byliśmy fanami innego zajęcia. – jej dwuznaczny ton doskonale uświadomił mnie w tym, o czym mówiła. Nie dając wyprowadzić się z równowagi, uniosłam brwi.

– Czekaj, ten tekst miał być po to, abym była zazdrosna, czy coś? – zapytałam ze zdziwieniem. Kiedy się nie odezwała, zaśmiałam się serdecznie, patrząc na nią jak na małą, bezbronną dziewczynkę, która sięgała mi jedynie do kostek. – Kochanie, obie wiemy, że on nienawidzi cię z całego serca. Tak, kochał cię, nie przeczę, ale zjebałaś to tak mocno, że aż ci trochę współczuję. I po co tak właściwie wróciłaś, co? Żeby znowu mieszać? Żeby znowu przez ciebie cierpiał i stał się jeszcze większym sukinsynem? Zrobiłaś już wystarczająco dużo w tym kierunku, a twoje teksty, które chyba mają na celu wzbudzić we mnie zazdrość, są jedynie żałosne, więc skończ i się pierdol. Twój mózg przyswoił za pierwszym razem, czy mam powtórzyć wolniej?

Po moich słowach, nastała cisza, podczas której tylko na siebie patrzyłyśmy. Atmosferę wokół nas można było ciąć nożem, a przerwał to odgłos otwieranych drzwi. Przełknęłam ślinę, wiedząc, że teraz już na sto procent wrócił Shey. I nie myliłam się, ponieważ chwilę później, przekroczył próg salonu z oczami wlepionymi w ekran telefonu i plastikową reklamówką w dłoni. Obie przeniosłyśmy na niego wzrok, a kiedy i on uniósł głowę, napotykając sylwetkę Darcy, zatrzymał się w miejscu, nieruchomiejąc.

Nienawidziłam tego. Kiedy ostatni raz doszło do tej sytuacji, pozwolił zeszmacić mnie swojej byłej. Nie chciałam, aby to znowu się stało. Z uwagą obserwowałam Sheya, który pustym wzrokiem spojrzał na twarz Wilson. Dziewczyna delikatnie się do niego uśmiechała, chociaż nadal biła od niej ta aura egocentrycznej zdziry. Chłopak natomiast chyba niezbyt się tym przejął, bo jedynie ciężko westchnął, miażdżąc ją spojrzeniem.

– Czego chcesz i jak się tu dostałaś? – zapytał oschle i bez ogródek, chowając telefon do kieszeni szarych dresów. Jego mina nie wyrażała większych emocji, ale to u niego nowością nie było.

– Wiem o twojej mamie. – powiedziała miękkim tonem. – Chciałam się z tobą zobaczyć. Wiem, że pewnie jest ci ciężko. Bardzo ją kochałeś.

– Jakże wnikliwa analiza. – prychnął, nie szczędząc sobie kpiny w głosie. I może byłam bezuczuciowa, zważywszy na to, co się pomiędzy nimi wydarzyło, ale cieszyłam się jak dziecko, gdy był dla niej niemiły. Nie mam pojęcia dlaczego, po prostu czułam wewnętrzną radość. Cóż, dziewczyna chyba nieszczególnie. – Jak tu weszłaś?

– Mam zapasowe klucze. – odpowiedziała, poruszając dłonią, w której znajdował się pęk. – No wiesz, te które dałeś mi, podczas naszej rocznicy w Miami. Gdy pojechaliśmy nad jezioro w nocy.

Zaraz wydłubię ci oko tępą, kurwa, łyżką.

Mimo że chciałam ją zabić, za to wymuszanie na siłę w nim wspomnieć, nie poruszyłam się ani o milimetr, a i moja mina się nie zmieniła. Nate za to wygiął usta w półuśmiechu i podszedł do niej powolnym krokiem, nie przerywając z nią kontaktu wzrokowego. Cholera, a jeśli to się jej udało? Byłam coraz bardziej poddenerwowana, a dziewczyna za to podekscytowana. Kurwa, tylko nie to. Tylko nie przy mnie, błagam. Czarnooki zatrzymał się tuż przed nią i ku jej niepocieszeniu, wyciągnął swoją dłoń.

– Oddaj to. – mruknął bez cienia emocji, co nieco ją zaskoczyło, bo zapewne spodziewała się czegoś innego. A ja miałam ochotę unosić się nad ziemią, bo niech mnie ktoś zabije, ale nie cierpiałam tej suki.

– Nate...

– Oddaj. – warknął chłodniej, więc skapitulowała i oddała mu przedmiot. Sprawnie odpiął zielony breloczek, pozostawiając na kółku jedynie dwa kluczyki. Ze zdziwieniem większym, niż u samej Jasmine, patrzyłam, jak oddaje jej sam breloczek, a następnie wymija ją, szturchając lekko jej ramię.

Zaschło mi w gardle, kiedy z poważną miną znalazł się tuż naprzeciw mnie, wyciągając dłoń z kluczami w moja stronę.

– Masz. W razie, gdyby nie było mnie w mieszkaniu.

Nie wiedziałam dokładnie, co właśnie się stało. Z konsternacją patrzyłam to na klucze, to na jego niewzruszoną twarz, nie wierząc w zaistniałą sytuację. Czy on właśnie dał mi klucze do swojego mieszkania? Jego oczy nie wyrażały niczego, ale postawa jasno świadczyła o tym, iż mam wziąć przedmiot. I dopiero, gdy zdrętwiałą dłonią odebrałam kółko z kluczami, zdałam sobie sprawę, co się właśnie stało. To było jasne, jak słońce, że chciał się odegrać na Darcy w iście chamski sposób. Przełknęłam ślinę i wymusiłam uśmiech na swojej twarzy, którym go obdarowałam.

– Oj, to było niemiłe, kochanie. – mruknęła dźwięcznie dziewczyna, odwracając się w naszą stronę. Założyła ręce na piersi, blokując spojrzenie z brunetem, który uniósł brew.

– Masz coś jeszcze do powiedzenia? – zapytał bojowo, na co zaśmiała się jadowicie, oblizując językiem równe, wybielone zęby.

Nie chciałam być przy tej rozmowie. Kiedyś byli ze sobą bardzo blisko i byłam pewna, że gdyby zaczęli się kłócić, powiedzieliby coś, o czym nie chciałam wiedzieć. To była ich sprawa i chociaż nienawidziłam tej blondynki całym sercem, musiałam to zaakceptować. Poza tym, nie chciało mi się słuchać jej zazdrosnych wyzwisk kierowanych w moją stronę. Nate i tak miał za dużo na głowie, aby jeszcze zbierać z podłogi jej martwe ciało.

– Możemy normalnie porozmawiać? – zapytała poważnie, zaciskając szczękę. – Bez niej? – wskazała na mnie głową, a ja siłą opanowałam przewrócenie oczami.

A może by tak wylać gotującą się wodę z makaronem na jej twarz?

– Nie, nie możemy. – ciarki przeszły przez moje ciało, kiedy Nate niemal warknął w jej stronę. Dziewczyna rozchyliła oczy, a chłopak powoli ruszył w jej stronę. – Wiesz, czemu nie możemy? – zapytał, stając tuż naprzeciw zielonookiej, która już nie była tak pewna siebie. – Bo nie mamy o czym.

– Wróciłam tu specjalnie dla ciebie. Żeby ci pomóc. – odpowiedziała równie bojowo, nachylając się w jego stronę. Spowodowała tym nagłe rozbawienie na twarzy Nate'a, które szybko przerodziło się w gorzki śmiech.

– Dla mnie? – parsknął, obserwując ją z góry. – Ty nigdy nie robiłaś niczego dla kogoś. Odgrywanie bezlitosnej suki wychodziło ci bezbłędnie, więc teraz nie pieprz takich rzeczy. Trzy lata cię nie widziałem, bo zniknęłaś bez słowa, a teraz wracasz i myślisz, że wszystko będzie dobrze? Dla mnie nie istniejesz, rozumiesz?

– Och, tak? – zapytała z niewzruszoną miną, jakby to wszystko, co jej powiedział, było jedynie słabą błahostką. Zwęziła oczy, wyginając pełne wargi w jadowitym uśmiechu. – Tylko nie zapominaj, że trzy lata temu kochałeś mnie na zawsze. Znam cię najlepiej z nich wszystkich. I dobrze o tym wiesz.

Tak, słuchanie kłótni tych byłych kochanków bolało. Cholernie bolało, bo zdawałam sobie sprawę, że to kiedyś naprawdę się wydarzyło. Że kiedyś żyli, nie widząc poza sobą świata. Że on ją kochał. Spuściłam wzrok na swoje bose stopy, mocniej obejmując się ramionami, aby mentalnie zniknąć, chociaż i tak byłam pewna, że zapomnieli o moim istnieniu. Nate długo nie odpowiadał, tylko obserwując ją pustym wzrokiem. Od niej natomiast biła przesadna pewność siebie. Była niesamowicie zadowolona z każdego słowa, które wypowiedziała. Nie chciałam tam być.

– Nie kochałem cię. – odparł poważnie, na co zszokowana uniosłam wzrok, obserwując jego twarz. Jak zwykle nie wyrażała nic, podczas gdy moje serce zabiło mocniej.

Darcy wybuchła perlistym śmiechem, kręcąc z politowaniem głową.

– Tak? Bo kiedyś mówiłeś coś zupełnie innego.

– Wiesz, jak się kogoś kocha, to podobno nawet po rozstaniu, człowiek chce dla tej osoby jak najlepiej. I do niedawna myślałem, że tak jest, ale wiesz co? Uświadomiłem sobie, że nawet gdybyś zdechła, to i tak by mnie to nie ruszyło.

Po jego słowach, które wypowiedział bez zająknięcia, zmroziło mnie. Jak na ironię, byłam z nas wszystkich zszokowana tym najbardziej. Nie miałam pojęcia, że nienawidził jej aż tak mocno, i że w ogóle dało się powiedzieć takie coś bez jakichkolwiek emocji. Jednak on to zrobił. Patrzył na nią pustym wzrokiem, podczas gdy blondynka zamknęła swoje usta, nie odpowiadając. Nie dziwiłam się. Ja sama nie byłabym w stanie tego zrobić. Spoglądała na niego swoimi wielkimi, zielonymi oczami, zaciskając szczękę, przez co jej ostre rysy twarzy zarysowały się jeszcze bardziej.

Kolejne sekundy dłużyły się niemiłosiernie, a słowa Nate'a wciąż wisiały w powietrzu, tworząc cholernie nieprzyjemną atmosferę. Nie wiedziałam, co właściwie czuła, bo w ukrywaniu się z emocjami była tak samo świetna, jak Shey, ale podejrzewałam, iż nie było to dla niej zbyt przyjemne. Dla nikogo by nie było. Odkaszlnęła i odgarnęła z gracją swoje włosy, a jej wzrok stał się jeszcze bardziej chłodny.

– Ludzie jednak mają rację w tym, co o tobie gadają. – burknęła, unosząc hardo głowę. – Naprawdę stałeś się chujem, jak ich mało.

– Cudownie, masz coś jeszcze do powiedzenia? – sarknął. Jednak zielonooka nie dała się zbić z tropu i znów wygięła usta we wrednym półuśmiechu.

– Mam, ale niekoniecznie do ciebie. – zironizowała i z zadowoleniem odwróciła się w moją stronę, racząc mnie perlistym uśmiechem, który i tak wyrażał jej całą nienawiść do mojej osoby. Kątem oka spojrzałam na to, jak chłopak zaciska bardzo mocno dłonie w pięści, spinając swoje ciało i wyglądając cholernie przerażająco. – Czy nasza urocza Victoria zna całą prawdę o tobie, kochanie?

– Przestań. – warknął Shey, na co machnęła dłonią.

– Ale dlaczego? Dlaczego tylko ja muszę wychodzić na tą sukę, która zawiniła? – przez jej bojową postawę i knykcie Nata'a, które były już prawie białe, zaczęłam się poważnie obawiać i zastanawiać, czy chciałam w ogóle to usłyszeć. W głowie pulsowało mi od nadmiaru emocji, a mój żołądek był splątany w supeł od kiedy zjawiła się w mieszkaniu. Zacisnęłam mocno palce na ramionach, spoglądając niepewnie to na jego profil, to na jej zadowoloną twarz. – Wiesz, kiedy go poznałam był całkowicie inny, niż jest teraz. Myślałam, że ludzie przesadzają z plotkami, ale naprawdę jest z niego kawał skurwysyna. Aż dziw, że tyle wytrzymałaś.

– Darcy. – syknął, łapiąc jej ramię, jednak szybko się wyrwała i poprawiła swój płaszcz ze stanowczą miną. Coraz bardziej obawiałam się Nate'a, który był chyba na granicy wybuchu, bo tak zdenerwowanego nie widziałam go już dawno. Jedyną oznaką tego, że w ogóle żył, był jego ciężki oddech, który powodował jego powolne unoszenie się i opadanie ramion.

Wilson machnęła dłonią, jakby całkowicie niewzruszona jego stanem.

– Pewnie wszyscy naopowiadali ci, że Nate był cudownym chłopaczkiem z osiedla, a to ta zła Darcy zachowała się tak podle i go zostawiła, mimo że kochał ją najmocniej na świecie. Ale czy może ktoś wspominał ci o reszcie? O ciągłych scenach zazdrości, kłótniach, jego napadach agresji i atakach paniki przez koszmary? Nie? O patrz, jaka szkoda. – jęknęła z udawanym współczuciem. – I wiesz co? Współczuję ci, bo ja to przeżywałam, kiedy nie był tak zepsuty, co było znośne. Ty wzięłaś się za skurwysyna i już teraz szkoda mi, że wpieprzyłaś się w tak toksyczną relację z takim skurwielem. Ale wiesz co? Będzie tylko gorzej. Doskonale będziesz wiedzieć, że on niszczy cię od środka, ale mimo to, nie zrobisz z tym nic. Zawsze będziesz na każde jego zawołanie. Zawsze będziesz go bronić, a przeważnie to i tak będzie jego wina. I współczuję ci tego z całego serca, dziewczyno, ale przecież warto, prawda? W końcu w zamian masz jego... a przepraszam. Nie, nie masz. Bo to tylko on ma ciebie. I jesteś naiwna, jeśli myślisz inaczej.

Z gulą w gardle obserwowałam Darcy, która wylewała z siebie wszystko z wielką satysfakcją. Nie mogłam poprawnie oddychać, a i ze staniem miałam problem. Nate się nie odezwał. Nie przerwał jej. Nie zrobił absolutnie niczego. Stał nieruchomo, z zaciśniętą szczęką patrząc pusto na coś za blondynką. Jego twarz nie wyrażała żadnych emocji, w przeciwieństwie do zielonookiej, która była z siebie niebywale zadowolona. A ja odpadłam. Zapomniałam jak się wysławiać. Język ugrzązł mi gdzieś w gardle, a zamglony wzrok obserwował profil bruneta, o którym przez chwilą mówiła Wilson.

Nie wiedziałam, co mam odpowiedzieć i jak się zachować. To było tak cholernie irracjonalne. To, z jaką nienawiścią wypluwała z siebie kolejne słowa. I to, jak on mówił o niej. Jakby naprawdę nigdy nic ich nie łączyło. Widziałam, iż moje zszokowanie sprawiło jej cholerną radość. W głowie miałam kompletną pustkę. Nie miałam pojęcia, co miałam robić dalej, a zielonooka delektowała się tym, jak najlepszym szampanem. Upijała się niszczeniem naszej relacji i mojego zaufania względem Nate'a. I właśnie kiedy przyłapałam się na tym, iż może ma rację, wszystkie wspomnienia zaczęły zalewać mój umysł.

Jego wygrana walka o moją wolność, jego szczere historie o swojej przeszłości, kolejne uśmiechy kierowane wprost do mnie, coraz większe otwieranie się, bronienie przyjaciół, poświęcenie wszystkiego dla swojej matki. Broniłam go tyle razy, bo uważałam, że był dobrym człowiekiem. Mimo całego skurwysyństwa, jakie w sobie miał.

I większość ludzi w tamtym momencie, zapewne wyszłoby z tego mieszkania i więcej nie spotkało się z tym chłopkiem. Mi natomiast nawet nie przemknęło to przez myśl. Tak, być może już mnie od siebie uzależnił. Być może byłam głupią idiotką, która mogła przepłacić to cholernym cierpieniem. Może byłam kolejną naiwną, która niszczyła samą siebie. Tak, może nią byłam. Tak, byłam nią na pewno, ale wtedy miałam to głęboko gdzieś.

Zacisnęłam szczękę, wypuszczając cichy oddech. Uniosłam hardo głowę, wyrażając tym pewność siebie, po czym z miną wypraną z emocji, powolnym krokiem podeszłam do zadowolonej z siebie blondynki. Zatrzymałam się dopiero wtedy, gdy nasze klatki piersiowe prawie się ze sobą zetknęły. Nasze nosy dzieliły centymetry, a ja z uwagą obserwowałam jej oczy w odcieniu wiosennej trawy. Przejrzyste, bez ani jednej plamki. Cicho odetchnęłam, powolnie mrugając ociężałymi powiekami.

– Wyjdź stąd.

Mój cichy głos był przerażająco spokojny, w odróżnieniu od wszystkiego, co buzowało w środku mnie. Blondynka zmarszczyła swoje równe brwi, a następnie je uniosła, spoglądając na mnie z niedowierzaniem. Ja za to pozostałam niewzruszona, pragnąc w myślach, aby zniknęła raz na zawsze z naszego życia. Nienawidziłam jej całym sercem. Parsknęła kpiąco i odsunęła się kawałek.

– Okej, nie sądziłam, że już tak bardzo w tym siedzisz. – mruknęła, a następnie spojrzała na Nate'a, który ani o milimetr nie zmienił swojej wcześniejszej pozycji. Poklepała go po ramieniu. – Gratuluję.

Po tym słowie nastała głucha cisza, którą zagłuszał jedynie stukot jej szpilek, gdy dziewczyna powolnie zmierzała do wyjścia. Zaciskałam dłonie w pięści, miażdżąc wzrokiem przestrzeń przed sobą, gdy nagle blondynka ostatni raz odwróciła się w naszą stronę.

– I tak wiem, że po wszystkim, znów wrócisz do mnie, Nate. Bo doskonale wiesz, że ona nie jest dla ciebie.

Następnie wyszła z mieszkania, trzaskając głośno drzwiami. Zapanowała między nami głucha cisza, a jej słowa niczym bumerang odbijały się w mojej głowie. ...ona nie jest dla ciebie. Moje zęby niemal się pokruszyły, przez mocne zaciskanie szczęki. Mijały kolejne sekundy, a żadne z nas się nie odezwało. Uniosłam hardo głowę, a następnie spokojnie odwróciłam się w stronę kuchenki, gdzie znów kipiał gotujący się makaron. Chwyciłam w dłoń drewnianą łopatkę i zaczęłam mieszać zawartość.

W mojej głowie cały czas siedziały jej słowa, które uparcie starałam się ignorować. Zaczęłam przyrządzać obiad, chcąc zapomnieć o tym wszystkim. Wiedziałam, że na mnie patrzył, ale nie miałam jakoś ochoty na poważne rozmowy. Ta z Wilson wystarczyła. Zaciągnęłam nosem, odrzucając na blat klucze, które bezwiednie zaciskałam w jednej z dłoni. Cisza między nami mierziła mnie aż za bardzo. Westchnęłam ciężko, kiedy zdałam sobie sprawę, że chciałam wsypać przyprawy do makaronu. Wściekle cisnęłam przed siebie łyżeczkę, która wydała z siebie głośny brzdęk. Oparłam dłonie na kancie blatu, wpatrując się w białą ścianę.

– Nie interesuje mnie to, co mówiła. – powiedziałam nagle poważnym głosem.

– Miała rację. – przewróciłam oczami na jego szorstki ton i w końcu odwróciłam się w jego stronę. Z dłońmi w kieszeniach dresów, patrzył pustym wzrokiem na moją twarz. Jednak ja się nie hamowałam i obdarzyłam go spojrzeniem z pełną paletą emocji.

– Każdy ma przeszłość. Każdy kiedyś zachowywał się inaczej i to nie jest złe. Ja również kiedyś byłam inna i co z tego? To ona tutaj zawiniła, nie ty, więc skończmy tę bezsensowną konwersację.

Z rozdrażnieniem podeszłam do reklamówki, którą przyniósł ze sklepu. Wyciągnęłam z niej dwa słoiki przecieru pomidorowego, a prócz tego było tam jeszcze kilka innych rzeczy. Szybko otworzyłam jedno opakowanie pomidorów i dodałam do usmażonego mięsa, znów wstawiając patelnię na gaz.

Nie chciałam się o nią sprzeczać, bo wiedziałam, że zależało jej jedynie na tym, aby nas skłócić. Wybrała do tego czas, kiedy Nate był przybity po śmierci mamy, co było naprawdę chamskim zagraniem. Ale ja miałam swój mózg i słowa jakiejś lafiryndy nie były w stanie zmienić mojego podejścia do Nate'a. I mógł teraz pluć jadem na wszystko wokół. I tak mnie to nie ruszało. Chciałam, aby było między nami dobrze. Pragnęłam pokazać tej zołzie, że nasza relacja jest silniejsza, niż jej słowa i bardzo chciałam, aby Nate też tak uważał. Był dla siebie wystarczająco surowy.

– Chcę zjeść w spokoju i spędzić normalnie czas bez ciągłego drążenia tematu tej dziewczyny, okej? – warknęłam.

W ciszy gotowałam, czując na sobie jego wzrok. W końcu usłyszałam, jak podchodzi do mnie powolnym krokiem, a następnie łapie za klucze, które cisnęłam na blat. Stanął tuż obok mnie, patrząc na mój profil, ale jak na złość, ja nie chciałam popatrzeć na niego. Westchnął ciężko i znów wyciągnął dłoń z kluczami w moją stronę, powodując tym samym moje zdziwienie.

– Akurat z tym nie żartowałem.

Uniosłam brwi, doznając mentalnego zawału. W końcu spojrzałam na jego spokojną twarz, nawiązując kontakt wzrokowy z jego czarnymi tęczówkami. Nadal myślałam, że to nieśmieszny żart, ale on naprawdę chciał mi dać te cholerne klucze. Byłam pewna, że powiedział to przy Darcy, aby jej dopiec. O mój Boże, on naprawdę chciał mi je dać.

– Chcę, żebyś je miała. W razie wypadku. – dodał, potrząsając dłonią. Przełknęłam ślinę i nadal w totalnym szoku, iż zdobył się na coś takiego, chwyciłam przedmiot. Zdobyłam się na delikatny uśmiech, kiwając głową. – Pogrzeb jest w środę. Będziesz.

– Mówiłam ci już, że tak. – odparłam, powracając do gotowania. – Będę tam razem z tobą.

Kątem oka zauważyłam blady uśmiech na jego twarzy i wiedziałam, że będzie dobrze. Kiedyś musiało. Ale Darcy miała rację. Byłam naiwna.

***

Pogrzeb mamy Nate'a był naprawdę smutnym przeżyciem. Nie było na nim zbyt wiele osób, a jedynie najbliżsi. Znałam tam tylko przyjaciół Nate'a. Przyszła również część rodziny, ale nie było ojca chłopaka, z czego czarnooki się cieszył. Charlie również się nie pojawił, ale towarzyszyli nam jego dziadkowie. Lily Evans spoczęła na cmentarzu w Culver City tak, jak chciała. Ciężko było mi oglądać Nate'a, gdy patrzył na drewnianą, połyskującą trumnę, okrytą wieńcami i kwiatami. Mimo iż jego mina pozostała przerażająco pusta', widziałam, jak cholernie go to bolało. Dowiedziałam się również, iż przyczyną zgonu był krwotok wewnętrzny w głowie, którego nie mogli powstrzymać, mimo prób.

Starałam się być przy nim, tak jak każdy i do czasu pogrzebu nawet nam się to udawało. Parker praktycznie nie opuszczał go na krok, co już nieźle irytowało bruneta, ale i tak nie był w stanie się go pozbyć. Tak samo było z resztą, a i ja robiłam wszystko, aby o tym nie myślał. Irytowaliśmy go tym niemiłosiernie, ale wiedziałam, że gdzieś w głębi doceniał to, iż nie chcieliśmy, aby był sam. W dniu pogrzebu nastąpiło małe załamanie, bo po wszystkim zniknął na cały dzień i nikt go nie widział. Byłam cholernie zmartwiona, ale wiedziałam, że potrzebował pobyć w samotności.

Nie uśmiechał się już tak często, jak wcześniej. Mimo iż nie pokazywał, jak go to dotknęło, wszyscy widzieliśmy tę zmianę, ale nie ingerowaliśmy w to. Pozwoliliśmy mu odbyć żałobę, jednocześnie chcąc mu pomóc. Byliśmy przy nim, chociaż nie zawsze tego chciał. Wszyscy chcieliśmy, aby wiedział, że ma w nas wsparcie. Często przychodziłam do jego mieszkania, aby spędzić z nim trochę czasu. Były dni, gdy praktycznie nic nie mówiliśmy, a po prostu siedzieliśmy obok siebie. Ja zazwyczaj robiłam wtedy lekcje, a on pogrążony był w swoich myślach. Były jednak również i takie, gdzie nie zamykały nam się usta. Gadaliśmy kompletnie o niczym, kłócąc się, wyzywając i wrzeszcząc na siebie, aby po chwili zamknąć swoje usta w skuteczny sposób. Stało się to pewnego rodzaju rutyną, którą uwielbiałam ponad życie.

Było spokojnie. Darcy nas nie nachodziła. Pojawiła się jedynie na pogrzebie. Theo z Jasmine zostali oficjalnie parą, więc kiedy spotykaliśmy się całą grupą, oni również do nas dołączali. Dalej nie pałałyśmy do siebie sympatią, ale ich związek nieco ocieplił nasze stosunki. Już nie chciałyśmy powyrywać sobie włosów z głowy za każdym razem, gdy tylko się widziałyśmy. Po pogrzebie Lily zdałam sobie sprawę, iż chciałam spędzać więcej czasu z ojcem. Mimo że nadal nie docierała do mnie jego choroba, gdzieś w głębi mnie siedziało to, że nie zostało nam zbyt dużo czasu. Nie oznaczało to jednak, że spędzałam z nim każdą wspólną chwilę, ale nie wykręcałam się już ze wspólnych wyjść razem z nim i z Theo oraz mamą. Nadal trzymałam go na dystans i pomimo tej niezręczności, nawet zaczęliśmy się dogadywać.

Ze znużeniem przestępowałam z nogi na nogę, kiedy po skończonych lekcjach we wtorek, stałam pod kamienicą Luke'a, czekając na chłopaka. Zadzwonił do mnie wcześniej, abym wpadła i zabrała kilka rzeczy należących do Mii. Roberts postanowiła spędzić kilka dni za miastem ze swoim ojcem, który ciężko przeżył rozstanie ze swoją dotychczasową partnerką, a mi przypadła rola tragarza. Z westchnięciem przewróciłam oczami i wyciągnęłam telefon, aby go pośpieszyć. Średnio chciało mi się tak na niego czekać, a spóźniał się już dziesięć minut. Oparłam się dłonią o drzewo obok i przytknęłam telefon do ucha, poprawiając okulary przeciwsłoneczne na nosie.

– Tylko się nie drzyj. – zakomunikował od razu, gdy tylko odebrał, powodując tym samym moje kpiące prychnięcie.

– To się pośpiesz, bo czeka na mnie serial w domu. – odpowiedziałam nonszalancko, obserwując ludzi kroczących po chodnikach, którzy śpieszyli się do swoich zajęć. – Po co w ogóle mam je wziąć? Nie może zabrać ich sama, gdy wróci?

– Mam spory syf z tym, a poza tym chciała, żebyś je wzięła. – bąknął, a następnie usłyszałam głośny huk w tle. – Kurwa! – zawołał wściekle, na co jedynie westchnęłam. – Chodź tu, bo zaraz wyrzucę do przez okno.

– Męczysz mnie. – jęknęłam, ale posłusznie schowałam telefon i weszłam do klatki. W jego mieszkaniu byłam raz w życiu na imprezie, ale orientowałam się, gdzie iść. Szybko pokonałam schody i zatrzymałam się przez dużymi drzwiami. Głośno zapukałam w drewno, a gdy odpowiedział mi zduszony głos Luke'a, niepewnie uchyliłam drzwi.

W środku panował istny harmider. Dużo rzeczy walało się po salonie i jasnym korytarzu. Wsadziłam dłonie w kieszenie skórzanej kurtki, a następnie rozglądając się dookoła, ruszyłam w głąb mieszkania. Stukot grubych obcasów moich botków odbijał się echem od ścian. W końcu stanęłam przed chłopakiem, który pakował do kartonów różne rzeczy, mamrocząc coś pod nosem.

– A ty co? – zapytałam, na co wyprostował się, spoglądając na mnie ze zirytowaniem. – Starasz się znaleźć klucze do Narni?

– Bardzo zabawne. – rzucił opryskliwie. – Staram się ogarnąć trochę syfu, a jej rzeczy mi w tym nie pomagają, dlatego zabierz mi je stąd. Wszędzie walają się jej ubrania!

– Plusy bycia w związku. – zakpiłam, kątem oka spoglądając na różową spódniczkę, należącą do Roberts. – Dobra, poskładałeś je już?

– Większość.

Sprawnie zbierałam wszystkie rzeczy Mii, podczas gdy chłopak wkładał jakieś rupiecie do odpowiednich pudeł. Wywiązała się między nami mała konwersacja na temat bliżej nieokreślony, ale lubiłam to. Konwersowanie z Luke'iem sprawiało mi sporą przyjemność, chociaż często się wyzywaliśmy. Chłopak należał do osób naprawdę inteligentnych i wyszczekanych, dlatego debatowanie z nim mogło trwać godzinami, czego nigdy bym się po nim nie spodziewała. Kiedy ostatnia szminka Mii znalazła się w sporym pudle, westchnęłam, opadając na beżowy fotel obok.

– Czy ona się przeprowadziła, że ma tu tyle swoich rzeczy? – mruknęłam, strzelając z karku. Szatyn zaśmiał się cicho i pokręcił głową.

– Czasami myślę, że tak. – odrzekł. – Będziesz widzieć się dziś z Nate'em?

– Mieliśmy się spotkać dziś wieczorem, ale napisał, że ma sprawy na mieście. – powiedziałam szczerze, wzruszając ramionami. – Może przyjdzie do mnie w nocy.

– Przez okno, jak mniemam? – zapytał zaczepnie, unosząc jedną brew. Zblokowałam z nim spojrzenie i zwęziłam gniewnie powieki.

– Oj, grabisz sobie.

Tak, Nate zawsze miał manię wchodzenia do mojego pokoju przez okno. Jednak od pewnego czasu, robił to praktycznie codziennie. Moja mama o nim wiedziała, więc na luzie mógł dostawać się do mojego domu jak cywilizowany człowiek, ale nasze spotkania wypadały na około dwunastą w nocy, więc aby nie robić zbędnego hałasu, właził oknem. I może był w tym pewien urok, ale i powód do docinek.

I cóż, rzeczy, które potem robiliśmy, były bardzo ciekawe.

– Już się tak nie gorączkuj i... – zaczął ze śmiechem, ale przerwał, gdy dobiegł nas odgłos otwieranych drzwi. Kilka sekund później, cały dom wypełnił stukot szpilek. Ze zmarszczonymi brwiami spojrzałam na średniego wzrostu kobietę, która przeszła przez salon, stając w progu.

Była naprawdę ładna i elegancka. Wyglądała na około czterdzieści lat, chociaż mogła być starsza. Jej krótkie, czarne włosy zaczesane były w modnej fryzurze. Zadbaną dłonią, na której widniało sporo pierścionków, ściągnęła z nosa duże, przeciwsłoneczne okulary i wyrzuciła ręce w powietrzu. Z makijażem również się nie oszczędzała. Ze zmieszaniem spojrzałam na jej wielki uśmiech, który ukazywał białe zęby, a następnie na Luke'a, który pobladł, wytrzeszczając oczy.

– Luke, kochanie! – zawołała wysokim tonem, a jej czarne futro zalśniło w blasku światła słonecznego, wpadającego przez duże okna. Klasnęła dłońmi i z zadowoleniem podbiegła na wysokich obcasach w stronę Parkera, który nie ruszył się ani o milimetr. Mocno przytuliła się do szatyna, kładąc dłonie z długimi, czerwonymi paznokciami na jego karku.

Z jeszcze większym zdezorientowaniem, wstałam fotela i spojrzałam znacząco na chłopaka, który dopiero się ocknął i spojrzał z góry na niższą od siebie kobietę. Przełknął ślinę, blednąc jeszcze bardziej, przez co jego miedziane oczy zalśniły w zaniepokojeniu.

– Mamo, co ty tu robisz? – zapytał zdławionym głosem, na co wszystko rozjaśniło mi się w głowie. A więc ta kobieta była jego matką.

Już myślałam, że ma kochankę.

Kobieta odsunęła się od niego i poprawiła swoje złote bransoletki na nadgarstku. Zaśmiała się perliście i pokręciła głową, klepiąc Parkera po policzku.

– Wpadłam do Culver City w interesach i musiałam cię odwiedzić, kochanie. – powiedziała, a następnie jej mina lekko zrzedła. – Nie cieszysz się?

Chłopak natychmiast się opanował i przybrał na twarz uśmiech, który w moim mniemaniu, był lekko wymuszony. Pokręcił głową, przełykając ślinę.

– Nie, oczywiście, że się cieszę. – zaznaczył od razu, drapiąc się nerwowo po karku. – Tylko mogłaś zadzwonić. Jestem w trakcie porządków.

– Nie przejmuj się. – machnęła lekceważąco dłonią, a następnie spojrzała na mnie z opóźnionym refleksem. Jej tęczówki, które miały niemal identyczny odcień, jak te jej syna, zaiskrzyły się, a uśmiech jeszcze bardziej się powiększył. Również uniosłam kąciki ust, niepewnie przestępując z nogi na nogę. Chciałam się stamtąd jak najszybciej zmyć, bo pewnie sporo się nie widzieli, a nie chciałam przeszkadzać. – A to pewnie ta Mia Roberts, o której tyle już słyszałam?

Z szokiem wytrzeszczyłam oczy, obserwując zadowoloną kobietę. Cholera, mogła tak pomyśleć, bo w końcu byłam u niego w mieszkaniu. Uśmiechnęłam się niezręcznie i pokręciłam głową, jednak nim zdążyłabym wytłumaczyć cokolwiek, Parker westchnął ciężko, a następnie przybrał na twarz wielki uśmiech i doskoczył do mnie, obejmując mnie ramieniem.

– Tak. Tak, to właśnie Mia.

Moja mina musiała być w tamtym momencie po prostu komiczna. W osłupieniu spojrzałam na Luke'a, który mocno przyciągnął mnie do swojego boku, z szelmowskim uśmiechem spoglądając na swoją zadowoloną matkę. W tamtym momencie miałam ochotę go skopać, aby już nie grał w te swoje gierki? Po co, do cholery, kłamał?! Nie podobało mi się to ani trochę, bo było najzwyczajniej w świecie głupie. Na samą wizję mnie i Luke'a razem, chciało mi się wymiotować, a poza tym, Mia dostałaby szału, gdyby wiedział, jak jej chłopak okłamuje własną matkę w taki sposób.

– Och, tak się cieszę, że wreszcie mogę cię spotkać! – zawołała radośnie i szybko podeszła do mnie na niebotycznie wysokich szpilkach. Złapała za moją dłoń, energicznie nia potrząsając, podczas gdy ja nadal nie mogłam sklecić poprawnie ani jednego zdania. Co tu się... – Jestem Maddie. Mama Luke'a i bardzo miło mi cię w końcu poznać! Tyle o tobie opowiadał.

Nie miałam pojęcia, jak się zachować, więc tylko uśmiechnęłam się kwaśno i skinęłam głową, o mało nie sycząc, gdy poczułam uszczypnięcie Parkera w ramię. Zacisnęłam szczękę, odchrząkając i decydując się podjąć tę idiotyczną gierkę, na której tak bardzo zależało Luke'owi.

– Mia. Bardzo mi miło. – odparłam.

– Świetnie! – klasnęła w dłonie, odwracając się. – Jestem głodna! Podróże są takie męczące. – jęknęła, a następnie przeszła do kuchni. Gdy tylko zniknęła z pola widzenia, mój uśmiech automatycznie spełzł z moich warg. Odskoczyłam od chłopaka, który ze świstem wypuścił powietrze z płuc. Z całej siły uderzyłam go z pięści w ramię, dając upust swojej złości. Jęknął cicho, zagryzając wargę, aby nie wydać z siebie głośniejszego skowytu.

– Możesz mi powiedzieć, co to, do kurwy, było?! – szepnęłam bardzo emocjonalnie, wyrzucając ręce w powietrzu. Ze zbitą miną pokręcił głową, pocierając swoje obolałe ramię, a ja miałam ochotę uderzyć go dziesięć razy mocniej. – Dlaczego skłamałeś?

– Ty nic nie rozumiesz. – westchnął ciężko, patrząc na mnie poważnym wzrokiem. Uniosłam brwi, zakładając bojowo dłonie na biodrach.

– To mnie oświeć, idioto.

Chłopak westchnął, przejeżdżając z nerwów dłońmi po swoich włosach.

– Każda kochanka mojego ojca była blondynką. – powiedział w końcu, na co parsknęłam kpiącym śmiechem. Jednak kiedy Luke pozostał w pełni poważny, uśmiech zamarł na moich wargach.

– I co to za debilne wytłumaczenie?

– Ty nie zdajesz sobie sprawy, jak moja matka jest uprzedzona do tego koloru włosów. – wyjąkał. – Moja ostatnia dziewczyna również była blondynką. Zerwała ze mną po spotkaniu się z tym szatanem. – powiedział poważnie, a ja jedynie kręciłam głową, bo to było tak cholernie irracjonalne. – Ta kobieta jest straszna, uwierz. I może zaleźć za skórę jak mało kto.

– Luke, to jest absurdalne! – zawołałam cicho, wplątując dłonie w rozpuszczone włosy. Nie wierzę, że wplątał mnie w coś takiego. – Idź powiedz jej prawdę, do cholery.

– Nie mogę. – jęknął, a następnie złapał mnie za nadgarstku, wyplątując dłonie z moich włosów. – Ona rozpocznie przedstawienie, a to ostatnie na co mam ochotę. – spojrzał na mnie błagalnie. – Błagam, pomóż mi.

– Nie ma opcji. To głupota!

– Błagam cię. Tylko dziś. Zaraz wyjedzie i po problemie, a ja nie chcę, aby zaczęła wyżywać się kiedyś na Mii. I tak jej tu nie ma, więc się nie dowie. – starał się mnie przekonać, a jego oczy coraz bardziej przypominały oczy buldoga francuskiego. Pokręciłam stanowczo głową. Nie było opcji, że dam się w to wciągnąć. Zależało mi na Mii i nie chciałam jej tego robić, a poza tym, to było tak głupie, że nawet nie wchodziło w grę. Nie.

I nadal nie wiem, jakim cudem skończyłam w kuchni Luke'a, rozmawiając z jego matką o kolorach nowych zasłon do salonu, będąc Mią Roberts.

***

Kolejne dni mijały, a nim się obejrzałam, marzec dobiegał końca. W Culver City znów zagościł upadł i dające o sobie znać słońce. W końcu mieszkaliśmy w Kalifornii. I ku mojemu niepocieszeniu, w końcu nadeszła sobota, której tak cholernie się obawiałam. Dzień meczu z North High. Mój pierwszy mecz w składzie siatkarskim. I przysięgam, że na samą myśl, chciało mi się wymiotować.

– Victoria, musisz coś zjeść. – mruknęła mama, łypiąc groźnym okiem to na mnie, to na nieruszony talerz z goframi przede mną. – Nie możesz wyjść na boisko z pustym żołądkiem, bo tam zemdlejesz.

– Nie przełknę niczego. – wymamrotałam. – Na sam widok chcę rzygać.

– Nie masz się czym stresować. – westchnęła, patrząc na mnie z uśmiechem. – Dużo ćwiczyłaś, a i trener Karter cię chwaliła. Poradzisz sobie.

Chciałam się uśmiechnąć, ale wyszedł mi z tego jedynie grymas. Mój żołądek wariował, tak samo jak całe ciało ze stresu. Na mecze siatkarskie zawsze przychodziła niemal cała szkoła i ludzie z miasta. Nie czułam się na tyle pewnie, aby grać przed nimi wszystkimi. W głowie miałam tylko to, że przegramy przeze mnie, bo nie będę nawet w stanie podbiec o piłki, nie mówiąc o jej odbiciu. Nie zakwalifikujemy się przez to do półfinałów, a to wszystko będzie moją winą. Na dodatek zapewne wywrócę się na oczach setek oczu. I zrobię z siebie debila.

– Nie ma opcji, nie jadę tam. – powiedziałam śmiertelnie poważnie, czując, jak żółć podchodzi mi do gardła. Ukryłam twarz w drżących dłoniach, kręcąc głową. – Zaraz zadzwonię i powiem, że jestem chora, czy coś. Cokolwiek. Nie ma opcji, że wejdę na boisko...

– Victorio Joseline Clark! – niemal podskoczyłam na krzyk mojej mamy. Spojrzałam na nią wielkimi oczami. – Ogarnij się do cholery! Grasz świetnie i na pewno wygracie ten mecz, wiec jedz te cholerne gofry, bo się spóźnimy!

Jak na zawołanie, zaczęłam pochłaniać śniadanie, byleby na mnie nie krzyczała, bo byłam pewna, że się popłaczę. Po moim kolejnym monologu, o tym, że nie chcę tam iść, w końcu udało się jej ściągnąć mnie ze stołka barowego, do którego przylgnęłam jak rzep. Jęknęłam męczeńsko, kiedy Theo zbiegł po schodach z moją torbą sportową w dłoni.

– Okej, możemy jechać. – zakomunikowała mama, a ja poczułam, jakbym zwymiotować miała właśnie swój żołądek. Ze stresu moje serce obijało mi żebra, a wiotkie nogi odmawiały posłuszeństwa. Byłam pewna, że wyjdę na totalną kretynkę. Tylko się zbłaźnię. – Dasz radę, kochanie.

– Zabijcie mnie. – wyjąkałam.

– Z wielką chęcią. – odpowiedział mój brat, a następnie wyszedł z domu. Ja założyłam swoje Vansy i głośno odetchnęłam, spoglądając na lustro w holu. Mój makijaż składał się jedynie z korektora, bo wiedziałam, że pot i tak zmyłby to wszystko. Poprawiłam jeszcze swoje dwa holenderskie warkocze, które zaplotła mi mama i spojrzałam w swoje zielono-brązowe oczy. Byłam blada oraz przeraźliwie zestresowana, bo to mój pierwszy mecz, a ja chciałam wypaść dobrze. Chciałam, abyśmy wygrały.

Dasz radę, Clark.

– Gotowa? – zapytała mama, a ja skinęłam głową. Nim wyszłyśmy, Kot jeszcze podbiegł do mnie i wesoło zaszczekał, co lekko podniosło mnie na duchu. Dam radę.

Podczas jazdy samochodem, ze zdenerwowaniem wyłamywałam palce. Mama wdała się z Theo w jakąś dyskusję, ale całkowicie się wyłączyłam. Kiedy poczułam, jak mój telefon wibruje, wyciągnęłam do z tylnej kieszeni czarnych jeansów i odblokowałam, spoglądając na panel powiadomień.

Do grupy: cipolągi

Laura: @Mia w którym rzędzie siedzicie? Bo już jesteśmy

Mia: W czwartym od dołu po lewej stronie od głównego wejścia

Matt: ja pierdole ile tu ludzi

Matt: o mają tu orzeszki

Chris: @Victoria kiedy będziesz?

Westchnęłam ciężko, wystukując odpowiedź.

Victoria: już jadę, będę za pięć minut

Zablokowałam telefon i spojrzałam na widok za oknem. Geneza powstania tej grupy nie była jakoś mocno niesamowita. Po prostu Chris porządnie napił się razem z Mattem w jednym z barów, a następnie szukali podwózki, więc dodali nas wszystkich do grupowej konwersacji, aby błagać nas o pomoc. I jakoś tak została. Byli na niej dodani wszyscy z paczki, więc nie musieliśmy dzwonić do siebie oddzielnie, gdy chcieliśmy się gdzieś spotkać. A cudowna nazwa cipolągi została nadana konwersacji, gdy Jasmine wyzwała tak Adamsa, który oblał jej bluzkę piwem. O tak, to było zabawne.

Na moje nieszczęście, po czterech minutach byliśmy już obok szkoły. Okrążyliśmy cały parking dwa razy, ale nigdzie nie było wolnego miejsca, więc mama zaparkowała poza terenem szkoły, na którym plątało się multum ludzi. To wszystko powodowało jeszcze więcej stresu, przez który moje skórki były w tragicznym stanie. Głęboko oddychając, zblokowałam spojrzenie z mamą we wstecznym lusterku. Blondynka uśmiechnęła się i skinęła głową.

– Tato przyjedzie troszkę później. – mruknęła, na co skinęłam. – Dasz sobie radę.

– Tylko pamiętaj, aby nie zrzygać się na boisku. – mruknął mimochodem Theo, zajmujący miejsce pasażera z przodu.

– Theodor! – krzyknęła matka, na co zarechotał, a ja wysiadłam z auta wraz z torbą, bo duszności zaczęły mnie przerastać.

Zaciągnęłam się świeżym powietrzem, oglądając harmider na parkingu. Weseli uczniowie, oraz nauczyciele i rodzice, gromadami wlewali się do hali obok szkoły, gdzie odbywały się wszystkie mecze. Radośnie gawędzili ze sobą, wymachując różnymi gadżetami zakupionymi w szkolnym sklepiku. Culver High School miała za maskotkę piranię, a jej główne barwy to bordowy i biały. North High, która była naszym odwiecznym rywalem, chwaliła się wydrą i zielono-żółtym kolorem. Pokręciłam ciężko głową, a następnie poinformowałam mamę i brata, że idę do szatni. Theo za to udał się od razu na halę, a mama spotkała znajomych, z którymi zaczęła gawędzić.

W końcu przecisnęłam się przez ludzi i weszłam tylnym wejściem do środka. Na wiotkich od stresu nogach doczłapałam się do naszej szatni. Kątem oka spojrzałam na drzwi po drugiej stronie, gdzie siedziała cała drużyna NH. Pokręciłam głową i weszłam do środka, gdzie znajdowała się już większość drużyny. Niektóre laski były już przebrane, a niektóre dopiero zaczynały. Na mój widok, Tanya szeroko się uśmiechnęła, poprawiając swoje białe ochraniacze na kolana.

– No hejka, hej! – zawołała radośnie. – Jak samopoczucie?

– Jedyne, co chce robić, to wymiotować ze stresu, ale jest okej. – mruknęłam, na co większość parsknęła, ale mi do śmiechu nie było.

– Wyluzuj. – mruknęła Kylie, patrząc na mnie z góry. Ta dziewczyna była naprawdę wysoka. – Każda z nas przed naszym pierwszym meczem tak miała. Tanya prawie się posikała.

– Co prawda, to prawda. – przyznała dziewczyna, powodując mój delikatny uśmiech. Całe szczęście, że większość z nich była naprawdę spoko, a nawet Fiona, która do najmilszych nie należała, posłała mi pokrzepiający uśmiech. – Damy radę. North High dzisiaj umrze śmiercią tragiczną.

Nie tracąc czasu, który miałyśmy przeznaczyć na rozgrzewkę, przebrałam się w nasz strój, który składał się z krótkich, bordowych spodenek i tego samego koloru bluzki z krótkim rękawem, która na plecach, białymi literami miała wyszytą nazwę szkoły i numerek zawodnika wraz z nazwiskiem. Robiło się je na płatne zamówienie, więc należały już do nas. Moim numerem była piętnastka. Sprawnie wciągnęłam na swoje kolana czarne ochraniacze i zawiązałam białe, sportowe buty. Odetchnęłam głośno, wstając z ławeczki.

– Dobra, gotowa chyba bardziej i tak nie będę.

W akompaniamencie śmiechów i pozytywnych emocji, wyszłyśmy z szatni, zabierając swoje biało-bordowe bluzy. Szłam za dziewczynami, a kiedy weszłyśmy do głównej hali, myślałam, że naprawdę zwymiotuję. Długie i wysokie trybuny po obu stronach boiska były wypełnione po brzegi. W jednej królował bordowy i biały, a w drugiej zielony z żółtym. Panował tam istny gwar przez głośne rozmowy i ekscytację. Tyle osób zobaczy, jak robię z siebie pośmiewisko, cudownie.

– Zaraz rozgrzewka, ale mecz zaczyna się za pół godziny, więc jak coś to możecie iść jeszcze pogadać ze znajomymi. – zakomunikowała nam nasza kapitan, ściskając butelkę wody w ręku. Wszystkie rozproszyłyśmy się w swoim kierunku, a ja podeszłam do trybun po prawej, zawiązując w międzyczasie bluzę na biodrach.

Wzrokiem wyszukałam moich przyjaciół, a kiedy zauważyłam blond czuprynę, która do mnie machała, wiedziałam, że znalazłam. Zaczęłam iść w tamtą stronę, przepychając się przez tłum ludzi. W końcu podeszłam do odpowiedniego rzędu. N jednym z krzesełek siedział Theo, a na jego kolanach usadowiła się Jasmine z niezbyt zadowoloną miną, co nowością nie było. Obok niego siedział Matt, pochłaniając torbę orzeszków w panierce. Mia z Chrisem i Laurą zajęci byli obserwowaniem chłopaków z drużyny koszykarskiej, którzy nie wstydzili się emanować swoimi mięśniami na pokaz, ale tej trójce to ani trochę nie przeszkadzało. Nawet nie zauważyli, że przyszłam.

Piękne wsparcie w przyjaciołach.

– Nasza zawodniczka numer jeden! – zawołał Scott, popijając napój z plastikowego opakowania. Przewróciłam oczami, kiedy mocno objął mnie ramieniem i przyciągnął do swojego boku. Dopiero to zmusiło resztę, aby na mnie spojrzała. Laura głośno pisnęła i podbiegła do mnie, mocno przytulając.

– Boże, wyglądasz cudownie! – zawołała, oddalając się na trochę, aby ocenić mój strój. – Jak prawdziwa zawodniczka.

– Żebyś jeszcze tylko grała jak zawodniczka. – docięła Jasmine ze sztucznym uśmiechem, na co odpowiedziałam jej tym samym. Theo starał się zatuszować śmiech, chowając twarz ze włosach blondynki. Cudowny brat.

Westchnęłam, czując się trochę lepiej, ale nie na tyle, aby przestać się stresować.

– I jak samopoczucie, Clark? – zapytał Matt, przeżuwając swoją przekąskę.

– Byłoby mi lepiej, gdyby was tu nie było. – odrzekłam szczerze. – Musieliście tu przychodzić? Stresujecie mnie.

Nagle poczułam, jak silne ramię owija się wokół mojej talii. Zdziwiona uniosłam wzrok na Luke'a, który pojawił się znikąd. Z zadziornym uśmiechem nachylił się w moją stronę, nie szczędząc sobie kpiny w głosie.

– Nigdy nie przegapilibyśmy szansy, aby zobaczyć, jak publicznie wywracasz się na boisku. – mruknął z zadowoleniem, na co przewróciłam oczami i uderzyłam go z całej siły z łokcia w brzuch. Chłopak zgiął się z bólem w pół, zdejmując swoje łapy z mojego ciała. Uśmiechnęłam się z satysfakcją, zakładając ręce na klatce piersiowej w akompaniamencie śmichu pozostałych.

– Coś jeszcze? – spytałam.

Już miałam coś dopowiedzieć, ale znów poczułam silne ramię na swojej talii. Jednak ten dotyk wywołał we mnie zupełne inne uczucia, jakby moje ciało automatycznie reagowało. Na moich biodrach, gdzie umiejscowił swoją dłoń, poczułam promieniujący żar, który rozchodził się po całym moim ciele, powodując na przemian zimne i ciepłe dreszcze. Przełknęłam gulę w gardle, a w głowie mi zawirowało, gdy poczułam ten dobrze znany mi zapach. Przekręciłam głowę w prawo i powoli uniosłam wzrok na czarne tęczówki, które patrzyły na mnie pustym, ale cholernie magnetyzującym wzrokiem.

O Panie.

– Cześć, Clark. – rzucił nonszalancko. Przeskanowałam jego brązowe włosy oraz idealną twarz, czując się jakoś mentalnie lepiej. Uśmiechnęłam się blado.

– Cześć, Shey.

– Victoria. – mruknął na powitanie Cameron, pociągając delikatnie za jednego z moich warkoczy. Przewróciłam oczami, ale uniosłam kącik ust. Chłopak szybko zajął swoje miejsce tuż obok Chrisa, który odchrząknął, spuszczając spojrzenie na swój telefon.

– Gdzie byliście? – zapytała Mia, gdy Luke podszedł do niej i cmoknął ją w usta. Objęła go w pasie ramionami.

– Pozwiedzać. – odparł chłopak, w co i tak nikt nie uwierzył, ale nie drążyliśmy. Nie mogłam się skupić na rozmowie, ponieważ cały czas czułam jego dłoń na swoim biodrze. Mimo że nie stał zbyt blisko mnie, jego dotyk i obecność jakoś poprawiły mi ten cholerny nastrój przed pierwszym meczem. Spuściłam wzrok na jego bordową bluzę z białym, minimalistycznym napisem i czarnymi joggerami.

Ten chłopak zabijał mnie wewnętrznie.

Wiedziałam, że niektórzy przyglądali się chłopakowi. W końcu nie zdarzało się często, aby bywał na meczach w naszej szkole. Niektórzy szeptali za jego plecami, jednak wydawał się w ogóle nie zwracać na niego uwagi, w przeciwieństwie do mnie. Łypnęłam groźnym wzrokiem na trzy laski niedaleko nas, które pożerały go wzrokiem, na co automatycznie odwróciły spojrzenia.

– Dzień dobry, pani Clark! – zawołała nagle radośnie Laura, więc wszyscy spojrzeliśmy na miejsce, w które wlepiała wzrok.

Moja matka wchodziła właśnie po schodkach. Kątem oka spojrzałam, jak Jasmine szybko schodzi z kolan Theo, siadając na wolnym krzesełku obok. Uśmiechnęłam się z politowaniem. Może i powiedzieli prawdę przyjaciołom, ale jakoś obydwoje wypierali się, aby poinformować o tym naszą matkę. Theodor był jej oczkiem w głowie i wiedziałam, że Jasmine może nie mieć łatwo. Powróciłam spojrzeniem do blondynki, która stanęła tuż naprzeciw nas, oddychając głęboko.

– Dzień dobry. – odpowiedziała, a następnie zmarszczyła twarz. – Dobra, zaczęłam się trochę denerwować. Ile tu ludzi.

– Ty się denerwujesz? – zapytałam kpiąco, unosząc brew. Skarciła mnie wzrokiem, odrzucając proste, blond włosy. – Poza tym, denerwowałaś się już wcześniej. Wczoraj zrobiłaś cztery szarlotki.

– Cztery? – zapytał ze zdziwieniem Scott, na co skinęłam głową.

– A najlepsze jest to, że nikt u nas w domu nie lubi tego ciasta. – dodał Theo, a oczy Donovana automatycznie się zaświeciły.

– Ja mogę zjeść! – zawołał na ochotnika, na co moja mama roześmiała się. Jęknęłam cicho, kiedy usłyszałam gwizdek informujący nas, że mamy wrócić na rozgrzewkę.

– Dasz radę. – zapewniła mnie Laura z ciepłym uśmiechem.

– Połamania nóg!

Niemrawo im podziękowałam, a następnie odwróciłam się, aby zejść na boisko. Przeszłam niecałe dwa metry, gdy Nate zawołał moje imię. Odwróciłam się w jego stronę. Brunet nachylił się w moją stronę, przybierając na twarz swój chytry uśmieszek, od którego moje nogi miękły. Przechylił lekko głowę, mierząc mnie od stóp do głów tym cholernie elektryzującym wzrokiem.

– Powodzenia, zdolna bestio. – rzucił na odchodne, na co uśmiechnęłam się szeroko, a następnie w dużo lepszym humorze, zbiegłam na boisko.

Kolejne minuty mijały, przybliżając mnie do meczu. Nareszcie nadeszła wyczekiwana przez wszystkich chwila, a ja niemal zwymiotowałam swoje organy wewnętrzne. Starałam się uspokoić, kiedy odbywały się wszystkie oficjalne sprawy, takie jak powitanie drużyn, wystąpienie maskotek szkolnych i kilka słów od dyrektora. W końcu, po ostatniej konsultacji z profesor Karter, weszłyśmy na boisko. Ustawiłam się na pozycji atakującego i głośno odetchnęłam, wiedząc, że nie mogłam zawalić. Patrzyli na mnie bliscy, a ja chciałam zrobić wszystko, abyśmy zakwalifikowały się do półfinałów. Szybko rozejrzałam się jeszcze po trybunach, natrafiając na twarz mojego ojca, który szeroko się uśmiechał, głośno wiwatując. Dziwne ciepło rozlało się po moim wnętrzu. Przyszedł. Z pełnym skupieniem zacisnęłam szczękę, umieszczając wzrok w piłce.

No to zaczynamy.

Mecz był zacięty i to cholernie. Mimo że na początku nieco się denerwowałam, z każdą kolejną akcją, stres odchodził coraz bardziej. North High grało na bardzo dobrym poziomie, chociaż dość agresywnie. Kilka razy prawie wpadłam w trybuny, aby wyratować piłkę. Adrenalina w moim ciele buzowała, a ja jedyne czego chciałam, to wygrać. Po czterdziestu minutach, z wynikiem dwa do jednego w setach dla nas, zeszłyśmy z boiska, ponieważ trener przeciwników poprosił o przerwę. Byłam spocona i zmęczona, ale dziwnie nabuzowana. Trybuny cały czas nam wiwatowały, nie tracąc werwy i ducha walki. Szybko chwyciłam za butelkę wody, kiedy Karter zaczęła omawiać z nami na szybko nasze błędy i wydawać polecenia.

Skinęłam głową, kiedy zakomunikowała mi, co mam poprawić. Nie było czasu na zbędne gadanie, bo musiałyśmy wracać na boisko. Otarłam pot z czoła i stanęłam przy siatce, przyjmując pozycję. Z opóźnionym refleksem spojrzałam na dziewczynę z przeciwnej drużyny, która patrzyła wprost na mnie niezbyt przychylnym wzrokiem. Uniosłam brwi, mając nadzieję, że zaraz przestanie, ale ona nadal się gapiła, powodując tym moje zirytowanie. Westchnęłam ciężko, posyłając jej pytający wyraz twarzy.

– Jak tam twój chłopak? – zapytała. Przez hałas panujący na sali, ledwo ją usłyszałam, ale kiedy zdałam sobie sprawę z jej słów, automatycznie zdębiałam.

Wiedziałam, że mówiła o Sheyu, a jej pełen kpiny wzrok wcale nie pomagał. Zacisnęłam dłoń w pięść, posyłając jej podminowane spojrzenie.

– Ma się dobrze, dzięki, że pytasz. – skłamałam ze sztucznym uśmiechem. W końcu nie był moim chłopakiem. Sędzia powoli wchodził na swój stojak, z którego obserwował mecz. Odchrząknęłam, aby w pełni skupić się na grze, ale nadal czułam ostre spojrzenie zawodniczki na swojej twarzy.

– Powiedz mi. – zawołała perfidnie, poprawiając swoje rude włosy, uwiązane w ciasnym kucyku. – Jak to jest się zeszmacić?

Rozchyliłam szerzej oczy, zastanawiając się, czy aby na pewno się nie przesłyszałam. Czy naprawdę powiedziała to do mnie jakaś zupełnie randomowa dziewczyna, której nigdy nie widziałam na oczy? Nie miałam pojęcia, kim była i skąd wiedziała, że znam Nathaniela. Może była jego byłą, albo nocną przygodą i się mściła. Nie miałam pojęcia, ale krew we mnie zawrzała, bo żadna lafirynda nie miała prawa mnie wyzywać. Zacisnęłam szczękę, czując coraz większe kołatanie serca. Zwęziłam złowrogo oczy, mając ochotę, aby powyrywać jej wszystkie rude kłaki ze szpetnej głowy.

– Masz, kurwa, jakiś problem? – zapytałam wściekle, na co Tanya, stojąca obok mnie, zaczęła rzucać jakieś uspokajające teksty w moją stronę. Brązowe oczy nieznajomej zaiskrzyły się złowrogo, a masywne ciało spięło się.

– Z dziwkami nie gadam. – odrzekła.

– To stul w końcu pysk. – rzuciłam, nie hamując się.

I to podziałało na nią, jak płachta na byka. Z dłońmi zaciśniętymi w pięści, zaczęła szybkim krokiem iść w stronę siatki, oddzielającej nasze połowy. Bez namysły również ruszyłam w tamtą stronę, gotowa do czegokolwiek, byleby się zamknęła. Mój umysł działał na najwyższych obrotach, a jedyne co widziałam, to jej twarz. Wszystko inne było zamazane. Kiedy już podeszłam do siatki, a wyższa dziewczyna zaczęła rzucać w moją stronę kolejne wyzwiska, poczułam gwałtowne szarpnięcie w tył przez dziewczyny z drużyny. Koleżanki rudej również zaczęły odciągać ją od siatki, chociaż ta cały czas się wyrywała. Głośny gwizdek sędziego mieszał się z gwizdami na trybunach. Pozwoliłam, aby reszta odciągnęła mnie od dziewczyny, na którą patrzyłam nienawistnym wzrokiem.

– Będzie spokój, czy schodzicie z boiska?! – krzyknął sędzia, patrząc na nas poważnym wzrokiem, co nieco mnie uspokoiło. Odchrząknęłam i skinęłam głową, a dziewczyna z przeciwnej drużyny również to zrobiła.

– Wszystko okej? – zapytała Tanya, na co skinęłam głową, w myślach już widząc, jak niszczę rudowłosą.

Mimo potu, bólu i agresji, niemal krzyknęłam z radości, kiedy mecz skończył się wynikiem trzy do jednego. Autentycznie chyba się popłakałam, ale przez nadmiar szczęścia nawet nie zauważyłam. Nasza szkoła nie przestawała głośno krzyczeć z trybun, a i trener Karter zdobyła się na uścisk każdej z nas. Czułam się cudownie i byłam cholernie podekscytowana. Nawet nie wiem, kiedy trafiłam w ramiona Chrisa i Mii. To wszystko działo się tak szybko. Byłam tak mocno szczęśliwa. Moja mama również gdzieś tam była, ale przez nadmiar adrenaliny, nie rejestrowałam. Nie mogłam jednak wzrokiem znaleźć Nate'a, co trochę mnie zasmuciło, ale nie miałam czasu, aby o tym myśleć. Roberts szybko poinformowała mnie, że idziemy świętować do jakiegoś baru, więc bez zbędnego gadania, razem z resztą drużyny pobiegłam do naszej szatni. W kwalifikacjach i tak nie rozdawano żadnych nagród.

W pół godziny zdążyłam wziąć szybki prysznic, przebrać się w swoje ubrania i delikatnie pomalować. Wilgotne włosy zostawiłam rozpuszczone, aby szybciej wyschły. Po setnym zapewnieniu dziewczyn, że nie przyjdę na imprezę z okazji wygranej, wyszłam z szatni z wielkim uśmiechem na ustach. Wciągnęłam dawkę świeżego powietrza, rozglądając się po zatłoczonym parkingu, aż mój wzrok trafił na czerwonego Mustanga. Czując uścisk w żołądku, ruszyłam w tamtą stronę, dostrzegając brązowe włosy wysokiego chłopaka, który stał tuż obok, nonszalancko opierając się o drzwi swojego pojazdu.

Myślałam, że tam zejdę, kiedy zobaczyłam go w okularach przeciwsłonecznych, które cholernie mu pasowały. Z zadowoleniem podeszłam w jego stronę, zaciskając dłoń na pasku sportowej torby. Czułam, jak skanuje przeszywającym do szpiku kości spojrzeniem całe moje ciało, po czym na jego usta wkradł się zaczepny półuśmiech, który uwielbiałam. Uwielbiałam jego całego.

– No, Clark. – mruknął, unosząc delikatnie głowę. – W końcu coś ci się udało.

– Aw, twoje komplementy to miód na moje serce. – uśmiechnęłam się szeroko, kładąc dłoń na klatce piersiowej. Zaciągnęłam się świeżym powietrzem, po czym głośno roześmiałam. Miałam tak dobry humor, iż nic nie było w stanie tego zepsuć. – Gdzie reszta?

– Wszyscy pojechali już do baru Luke'a, a mi przypadła nieszczęsna rola poczekania na ciebie. – westchnął i wskazał głową na swoje auto, odbijając się od niego. – Jedziemy?

– Jedziemy. – odpowiedziałam.

Byłam tak nabuzowana, że przez całą drogę paplałam o każdej mojej akcji na boisku. Nie odezwał się ani razu, bo nawet mu na to nie pozwoliłam, a po trzecim razie, przestał walczyć z moim słowotokiem. I gadałam, i gadałam, i gadałam. Zapewne nie słuchał, siedząc jak kamień i obserwując drogę. Może nawet miał mnie dość, ale szczerze powiedziawszy, miałam to w czterech literach, bo to był mój dzień i miałam prawo chwalić się tym, jak cudowna byłam i jak świetnie zagrałam.

To się nazywa mieć dobrą samoocenę.

Po piętnastu minutach zatrzymaliśmy się przed barem. Chłopak zgasił silnik i wyjął kluczyki z auta, kiedy ja kończyłam mówić o decydującym punkcie, kiedy to Fiona zaatakowała po moim przyjęciu. W końcu zamilkłam, czując suchość w ustach. Oblizałam spierzchnięte wargi i z wielkim uśmiechem spojrzałam na jego profil. Przez krótką chwile trwaliśmy w kompletnej ciszy, aż w końcu westchnął i zadarł lekko głowę.

– Dziękuję. – wyszeptał dziękczynnie.

– Niby za co? – odparłam ze zdziwieniem. – I komu?

– Bogu za to, że w końcu skończyły ci się słowa. – odpowiedział szczerze, na co uderzyłam go z pięści w ramię, ale i tak się uśmiechnęłam, bo takiego doskonałego humoru nie miałam już dawno.

Wyszliśmy z auta i skierowaliśmy się w stronę drzwi wejściowych. Całą drogę pokonałam tanecznym krokiem, latając po parkingu jak głupia. Shey jedynie spoglądał na mnie z rozbawieniem i politowaniem, ale nie komentował moich wyczynów. Kiedy znaleźliśmy się już w środku, nie przeszkadzało mi nawet to, że śmierdziało tam wilgocią, a piwo smakowało jak szczyny. Nic mi nie przeszkadzało. Chryste, tak bardzo się tym stresowałam, a po wszystkim nie oddałabym tego za nic innego.

Jak zwykle zajęliśmy miejsce przy barze. Kiedy już zostałam wyściskana przez Chrisa, Luke postawił nam zwycięskie shoty na moją cześć, aby opić zwycięstwo. Nate za to stwierdził, że musi siąść ode mnie z daleka, bo od mojego paplania rozbolała go głowa i nie przeżyłby tego drugi raz.

– Vic, a tak w ogóle. – zaczęła Laura, przełykając swojego drinka. – Dlaczego zaczęłaś się kłócić z tamtą dziewczyną z przeciwnej drużyny?

Na nanosekundę mój wzrok padł na niewzruszonego Nate'a, ale szybko się za to skarciłam i wzruszyłam ramionami. Przez nadmiar szczęścia zapomniałam nawet o rudej nieznajomej, przez którą mogłam wrócić na ławkę rezerwowych.

– Chciała mnie sprowokować.

– Wyglądało to dosyć poważnie.

Pokręciłam głową, bo to nie był tak ważny temat, aby się tym przejmować. Byłam wtedy wulkanem pozytywnej energii i chyba to udzielało się również innym, bo zaczynali się śmiać, gdy tylko na mnie spojrzeli. Atmosfera była świetna, kiedy tak sobie gawędziliśmy. Nie oszczędzałam się z piciem, więc byłam już lekko podchmielona, ale nadal szczęśliwa.

Ale przecież nie mogłam się cieszyć zbyt długo, prawda?

– Kurwa. – ze zdezorientowaniem spojrzałam na Luke'a, stojącego obok mnie. Jego mina zmieniła się na naprawdę przerażoną, a on sam pobladł, obserwując coś za mną. Odwróciłam się na barowym krześle i powiodłam wzrokiem za tym, na co patrzył, a kiedy to zrobiłam, o mało nie spadłam na podłogę.

W naszą stronę szła uśmiechnięta mama Parkera, machając do nas dłonią przyozdobioną toną pierścionków. Przez mój stan nie zarejestrowałam tego od razu, ale kiedy doszło do mnie, że idzie do nas kobieta, przed którą udawałam dziewczynę Luke'a ponad tydzień wcześniej, myślałam, że zwymiotuję. Moje serce zaczęło wybijać coraz szybszy rytm, a kiedy zblokowałam spojrzenie z przerażonymi tęczówkami Luke'a, wiedziałam, że byliśmy w dupie.

O Chryste.

– Dzień dobry, dzieciaczki! – zawołała swoim wysokim głosem, podchodząc do naszej paczki. Jak zwykle postawiła na dość ekstrawagancki wygląd, a litr perfum, jakie na siebie wylała, czuć było zapewne kilometr dalej. Z gulą w gardle spojrzałam na resztę osób. Mój wzrok od razu zatrzymał się na Mii, która z lekkim zdezorientowaniem przypatrywała się kobiecie. – Ale ja was dawno nie widziałam!

Boże, nie. Nie, nie, nie. To się nie dzieje.

– Pani Mitchell, cudownie panią widzieć! – zawołała radośnie Laura, a następnie zeskoczyła z kolan Scotta i pozwoliła przytulić się kobiecie. Donovan został wyściskany za policzki, dokładnie jak Scott, a następnie wzrok kobiety padł na Sheyu, który uśmiechnął się blado.

– Nate, kochanie ty moje! – zawołała z czułością i nim chłopak zdążyłby chociażby zaprotestować, kobieta przyciągnęła go do niedźwiedziego uścisku. Widziałam, jak ledwo powstrzymał grymas. Nienawidził takich rzeczy. – Ależ ty wyrosłeś! Jak brzoza. Dwa metry już przekroczyłeś? – zapytała żartobliwie, jednak szybko spoważniała, posyłając mu smutny uśmiech. – Wiem o Lily. Tak strasznie mi przykro. – złożyła swoje kondolencje, na co chłopak skinął głową, ale nie skomentował jej słów.

– Mamo, co ty tu robisz? – wtrącił się Luke zdławionym głosem. Kątem oka zauważyłam, jak na twarz Chrisa, Mii i Theo wstąpiło zrozumienie. Bez chwili zawahania, Roberts szeroko się uśmiechnęła, gotowa do tego, aby Parker przedstawił ją jego matce.

Ponownie.

– A przyszłam się pożegnać, bo zaraz wyjeżdżam.

Zaraz potem kobieta przeniosła spojrzenie na resztę, a ja miałam coraz większy problem z oddychaniem. Zaciskałam dłoń na kancie blatu, mając nadzieję, że pani Mitchell jakoś magicznie stamtąd zniknie i mnie nie zauważy.

– I Cameron jak zawsze przystojniak. – rzuciła szelmowsko, powodując tym samym uśmiech Wilsona. Następnie jej wzrok spoczął na Jasmine, która siedziała na kolanach Theo. Jej mina zmieniła się o sto osiemdziesiąt stopni, a na poprawianą botoksem twarz wpłynął grymas. – Jasmine. – rzuciła chłodno, mierząc ją surowym spojrzeniem. Blondynka zasznurowała usta.

– Dzień dobry. – odparła, ale jej głos nie był przyjazny ani trochę.

I wtedy nadeszło najgorsze.

– Mia! – zawołała, patrząc wprost na mnie, na co prawdziwa Roberts zmarszczyła brwi. Miałam ochotę uderzyć głową w ścianę i nigdy nie wstać, kiedy czarnowłosa podeszła w moją stronę i prawie siłą poderwała moje zwiotczałe ciało ze stołka. Objęła mnie ramionami, kołysząc mną na wszystkie strony. Zemdliło mnie od jej słodkich perfum i dziękowałam, gdy oderwała się ode mnie na odległość ramion. – Ależ się cieszę, że widzę cię przed moim wyjazdem! Ostatnio nie pogadałyśmy za wiele, a szkoda.

I miałam wtedy dwie opcje. Mogłam powiedzieć prawdę i wszystko wyjaśnić, albo nadal brnąć w kłamstwo. I naprawdę miałam wybrać tę pierwszą opcję, jednak kiedy zobaczyłam błagalny wzrok Parkera, któremu cholernie na tym zależało, wiedziałam, że jestem skończona. Plując na samą siebie w myślach, westchnęłam i przybrałam na twarz sztuczny uśmiech.

– Ja też się bardzo cieszę. – mruknęłam, wiedząc, że wszyscy, prócz Luke'a, zbierają właśnie szczęki z podłogi. Czułam palący wzrok Mii na swoich plecach, przez co chciało mi się płakać, ale pozwoliłam kontynuować ten cyrk i dać się oślepić przez rozświetlacz kobiety, aby pomóc Luke'owi.

– Koniecznie musisz wpaść razem z Luke'iem na któryś z weekendów. – zakomunikowała i spojrzała na Parkera, którego twarz przypominała kredę. – Poznałbyś w końcu Ricardo.

– Yhym. – mruknął. Nie odważyłam się spojrzeć na nikogo, marząc, aby to wszystko wreszcie się skończyło. Jednak oczywiście nie było mi to dane.

– Nate, mógłbyś w końcu znaleźć sobie taką dziewczynę, jak Mia. – powiedziała, spoglądając na chłopaka, którego twarz wyrażała tylko to, jak ostatni neuron w jego mózgu się przegrzewa. – Luke'owi się trafiło, tobie też powinno, dziecko!

Niech ktoś mnie zabije, błagam.

– No, ale cóż. Muszę już uciekać. Czas goni! – zawołała i ostatni raz mnie przytuliła, a następnie podeszła do Luke'a. Złożyła na jego policzkach dwa pocałunki i mocno go przytuliła. – W razie czego, dzwoń. Zapewne wpadnę gdzieś w następnym miesiącu. Może za dwa. Trzymaj się, słoneczko!

Z tymi słowami i pożegnała się wszystkimi. Jednak jej wzrok nawet na sekundę nie zatrzymał się na Mii. Prawdziwej Mii. Z sercem w gardle patrzyłam, jak opuszcza bar pod okiem większości starszych mężczyzn, którzy się tam znajdowali. Kiedy wyszła, zapanowała idealna cisza, której nikt nie przerwał. Nie potrafiłam spojrzeć na twarz nikogo, więc tylko znów zajęłam swoje miejsce i wyzerowałam kieliszek z wódką, krzywiąc się na wszystkie strony. Kolejne sekundy mijały, gdy nagle Laura odchrząknęła.

– Nadal to uprzedzenie do blondynek? – zapytała cicho, a ja odetchnęłam z ulgą, bo skoro o tym wiedzieli, to zapewne zdawali sobie sprawę, dlaczego odegraliśmy to przedstawienie.

– Nawet sobie nie wyobrażasz. – odparł chłopak i również dokończył swojego drinka.

Niestety Mia nie wiedziała o całej sytuacji, a kiedy odważyłam się unieść głowę, trafiłam na jej wściekłe spojrzenie. Wielkie, niebieskie tęczówki ciskały we mnie gromami, ale widziałam tam też ogromną dozę żalu. Automatycznie posłałam jej przepraszające spojrzenie, czując się jak najgorsza przyjaciółka na świecie. Wiedziałam, że zapewne nie poczuła się z tym dobrze i było to zrozumiałe.

– Możecie mi wyjaśnić, o co tu, do cholery chodzi? – warknęła wściekłym tonem, na co Chris, który był pomiędzy nami, odchylił się w stronę Camerona, aby nie być na linii strzału. Odetchnęłam głęboko, nawiązując znaczący kontakt wzrokowy z Parkerem. Oczywiście, że trzeba było jej to wyjaśnić, ale zestresowałam się za bardzo i nie potrafiłam ubrać w słowa tej irracjonalnej sytuacji. – Kurwa, możecie zacząć mówić?

– Kochanie, to nie tak, jak myślisz. – zaczął miękko szatyn, a ja miałam ochotę strzelić go w głowę krzesłem, na którym siedziałam. Nigdy nie zaczynało się tak tłumaczeń.

– Nie? – zapytała, wstając ze swojego miejsca. Oparła się dłońmi o blat i nachyliła w stronę swojego chłopaka z bojowym nastawieniem. Bardzo bojowym. – Bo mi się wydaję, że właśnie przedstawiłeś swojej mamie Victorię, jako mnie.

– Tak, ale... – zająkał się, tracąc całkowicie pewność siebie przed coraz bardziej wściekłą dziewczyną.

– Wstydzisz się mnie?

– Co? Nie! Po prostu... moja mama ma naprawdę spore uprzedzenie do blondynek. – wyjaśnił, ale zabrzmiało to tak żałośnie, że nie zdziwiłam się, gdy Roberts parsknęła mu kpiącym śmiechem w twarz, po czym zabrała swoją torebkę i nie obdarzając mnie ani jednym spojrzeniem, szybko skierowała się do wyjścia.

– Kurwa... Mia! – krzyknęłam za nią, a następnie o mało nie łamiąc sobie nóg, zeskoczyłam ze stołka i pognałam za nią razem z Parkerem. Szła szybko, ale na szczęście dogoniłam ją na parkingu. Szybko złapałam za jej ramię, jednak wyrwała mi się, odwracając w moją stronę. Spojrzała na mnie tak zimnym wzrokiem, aż zakuło mnie w sercu. W głowie szumiało mi od nadmiaru emocji i alkoholu, ale jedyne co chciałam zrobić, to wyjaśnić jej całą sytuację. – Błagam, porozmawiajmy. Wszystko ci wyjaśnię. – złożyłam dłonie w błagalnym geście.

Prychnęła, zakładając ręce na klatce piersiowej.

– Niby co? Domyśliłam się wszystkiego. – warknęła zimno, wyginając usta w ironicznym uśmiechu, aby jeszcze bardziej mnie tam dobić, co idealnie jej się udawało. Wewnętrznie płonęłam z poczucia winy.

– Posłuchaj, byłam u Luke'a po twoje rzeczy i zjawiła się jego matka, która wzięła mnie za ciebie. – mówiłam szybko, chaotycznie machając rękoma. Nagle Parker podbiegł do nas i również chciał dotknąć Mii, ale ta szybko mu się wyrwała.

– I nie mogłaś powiedzieć prawdy? – syknęła.

– Każda kochanka mojego ojca była blondynką. – wtrącił się Luke, powodując jeszcze większy śmiech dziewczyny. – Wiem, że to może być głupie, ale widziałaś, jak potraktowała chociażby Jasmine. Mówiłem ci, że ta kobieta może być koszmarem, a nie chciałem, abyś przechodziła przez to, co moje byłe, które po rozmowie z nią szybko kończyły związek. Ona ma manię na tym punkcie!

– Wiesz, jak się poczułam? – przerwała mu, a jej mina spoważniała. Chłód, jakim biła, przerażał mnie doszczętnie. Zbliżyła się do chłopaka, zadzierając głowę i spoglądając na niego zbolałym wzrokiem. – Wiesz, jak się poczułam, gdy całkowicie mnie zignorowała, bo przedstawiłeś kogoś innego, jako swoją dziewczynę? I w dodatku moją najlepszą przyjaciółkę? I to dlaczego? Przez jakiś pierdolony kolor włosów?

– Mia... – zaczął ciężko.

– Zaprosiłam cię na kolację z moim ojcem. Przedstawiłam cię mojej najbliższej rodzinie, bo mi na tobie kurewsko zależy, a ty co? Boisz się powiedzieć swojej matce prawdę, bo twoja laska jest blondynką? Poczułam się tam jak najgorsze ścierwo, kiedy nawet na mnie nie spojrzałeś. Pozwoliłeś odgrywać ten cyrk, chociaż doskonale zdawałeś sobie sprawę, jak mnie to zaboli. Gdy ktoś, kogo, kurwa, kochasz, wstydzi się ciebie. Przez jebany kolor włosów! – wycedziła, a następnie mocno popchnęła chłopaka, który nawet nie protestował.

Zatoczył się, odchodząc kilka kroków ze zbolałą miną. Mia ciężko dyszała, zaciągając nosem, aby nie wybuchnąć jeszcze bardziej. Obraz lekko zaczął mi się zamazywać, a serce przyśpieszyło. Chciałam do niej podejść, jednak szybko mi to uniemożliwiła, odsuwając się.

– A ty się zgodziłaś. – syknęła jadowicie, parskając śmiechem. – Fajnie byś się czuła? Gdybym na przykład ja zrobiła coś takiego tobie? Gdyby chodziło tu o Nate'a?

– Mia, proszę...

– Ale w sumie, co ja się dziwię? Przecież tak jest zawsze.

Rozchyliłam powieki, patrząc na nią z niezrozumieniem.

– A to co ma niby znaczyć?

– Wiecznie porównywanie mnie do ciebie. Gdziekolwiek nie poszłyśmy, zawsze byłaś chwalona bardziej. Czy chodziło o oceny, czy zachowanie. Każdy przecież ubóstwia niesamowitą Victorię Clark! Co, fajnie ci z myślą, że nawet matka mojego chłopaka woli ciebie ode mnie?

Jej słowa automatycznie zmieniły moje nastawienie do całej sytuacji. Zacisnęłam szczękę, ponieważ to, co wygadywała, to kompletne bzdury. Atmosfera wokół nas zrobiła się jeszcze bardziej napięta, a moje wyrzuty sumienia i smutek, zastąpiła nieoczekiwana złość. Uniosłam hardo głowę, ignorując to, że Luke starał się załagodzić sytuację, a z budynku wyszedł właśnie Chris z Nate'em.

– O co ci teraz chodzi? – zapytałam ostrzej, niż zamierzałam na początku. Dziewczyna znów parsknęła gorzkim śmiechem, kręcąc głową.

– Nie udawaj głupiej.

– Starałam się tylko pomóc twojemu chłopakowi...

– Ty zawsze starasz się tylko pomóc! – krzyknęła, a jej zachrypnięty głos zakuł moje bębenki. – Zachowałaś się chujowo i przyznaj się do tego!

– Tak, zachowałam się chujowo! – odkrzyknęłam, czując buzującą we mnie złość, przez którą moje ciało zaczęło drżeć. – I przyznałam się do tego, ale to ty zaczęłaś wytykać mi jakieś bzdury!

– Zawsze starałam się to ignorować. To porównywanie mnie do ciebie, ale wiesz co? Dlaczego mam się czuć źle przez dziewczynę, która musiała przespać się z chłopakiem, aby wzbudzić jego zainteresowanie?

W tamtej chwili poczułam się, jakby mnie spoliczkowała.

Zamilkłam, spoglądając z niedowierzaniem w jej błękitne tęczówki, które aż tryskały zadowoleniem. Nigdy nie sądziłam, że jedna z najbliższych mi osób będzie w stanie wypowiedzieć do mnie takie słowa. Oczywiście, że wiedziałam, iż chodziło jej o moją relację z Nate'em. Nie wierzyłam, że była w stanie wypowiedzieć to wszystko z taką satysfakcją, traktując mnie jak pospolitą szmatę.

I wiem, że w tamtej chwili powinnam była zachować się doroślej, jednak tego nie zrobiłam. Moja mina była całkowicie pusta, dokładnie jak wzrok, jakim na nią patrzyłam. Mimo iż w środku mnie, z każdą sekundą buzowałam coraz bardziej, na zewnątrz pozostałam spokojna. Kolejne sekundy mijały, a ja jak przez mgłę słyszałam uspokajające słowa Chrisa, który starał się nas jakoś ogarnąć. Pokręciłam głową, a następnie uśmiechnęłam się jadowicie w jej stronę. I wiedziałam, że już na zawsze będę żałować słów, jakich wtedy użyłam.

– Och, to do mnie masz o to problem? – zapytałam spokojnie, wskazując na siebie palcem. – Ale jak jebałaś się jak tania dziwka z każdym facetem na pierwszej randce, bo byłaś tak zdesperowana, to już w porządku, tak?

Niemal dostrzegłam ten ból w jej oczach, kiedy w ciszy słuchała moich słów, które rozrywały nie tylko jej serce. Ale w tamtym momencie mnie to nie obchodziło. Skoro chciała rozmawiać szczerze, to proszę bardzo. Była tak cholerną hipokrytką. Jak zawsze, a ja nie miałam zamiaru obrywać za nic. Starałam się pomóc jej chłopakowi, bo mnie o to poprosił, a skoro ona miała jakieś pretensje i zaczęła wyjeżdżać z brudami z przeszłości, to proszę bardzo. Ja też to potrafiłam.

– Pierdol się, Clark. – splunęła w moją stronę, spoglądając na mnie z obrzydzeniem i złością, co odwzajemniłam niemal od razu. Bez zbędnego gadania, odwróciła się i zaczęła iść w tylko sobie znanym kierunku.

– Och, tobie lepiej to wychodzi! – wrzasnęłam na całe gardło, na co tylko uniosła rękę i wystawiła w moją stronę środkowy palec. A następnie odeszła, ani razu nie odwracając się w moją stronę.

Nie potrafiłam opanować głośnego oddechu, ani łez, które zebrały się w moich oczach. Wplątałam dłonie we włosy, czując się, jakby właśnie przejechał po mnie walec. Tak, kłóciłam się z nią często, ale nigdy nie na taką skalę. Niemal czułam, jak coś w moim środku pęka, powodując mi cholerny ból w okolicach żeber. Ostatkami sił powstrzymałam łzy, które chciały znaleźć swoje ujście. Przełknęłam gulę w gardle, a następnie kopnęłam duży kamyk, leżący tuż obok moich stóp. Luke się nie odzywał. Dokładnie tak jak Chris i Nate. Byłam wściekła. Chciałam coś rozwalić. Zniszczyć w drobny mak. Była taka niewdzięczna. To ona zaczęła. To jej cholerna wina. To zawsze była jej wina!

Moje nogi zrobiły się wiotkie. Niewiele myśląc, kucnęłam, opierając łokcie o uda. Ukryłam twarz w drżących dłoniach, mając mroczki przed oczami od nadmiaru stresu. W głowie nadal huczały mi słowa, jakie do siebie skierowałyśmy, chociaż już dawno temu obiecałyśmy sobie, że będziemy się wspierać. Zacisnęłam mocno powieki i wypuściłam z płuc drżący oddech w akompaniamencie kompletnej ciszy.

Tych słów żałowałam już zawsze.

***

To była największa i najdłuższa kłótnia, jaką kiedykolwiek miałam z Mią. Nie chciałam widzieć jej na oczy, zapewne z wzajemnością. Nie rozmawiałyśmy już dziesięć dni. W szkole nawet siebie nie patrzyłyśmy, a gwiazdeczka Roberts obracała się w towarzystwie szkolnej elity, co nowością nie było. Zawsze ją tam ciągnęło. Chociaż wewnętrznie mnie to wyniszczało, wiedziałam, że nie było opcji, iż wyciągnę rękę pierwsza. Nie wiedziałam, czy nasze pogodzenie się było w ogóle możliwe.

Najbardziej denerwował się wtedy Chris, ponieważ musiał latać od jednej do drugiej. Starał się nas przekonać, że nie ma sensu tak się kłócić, ale miałam gdzieś to, co mówił. Nie chciałam jej widzieć. Doprowadzałyśmy go tym do białej gorączki, tak samo, jak resztę naszych znajomych, ale miałam to w nosie. Nie miałam pojęcia, czy pogodziła się z Luke'iem czy nie, ale i tak miałam w to wylane. Nie interesowało mnie nic związanego z tym fałszywcem.

Jednak były takie dni, że coś we mnie pękało. Gdy zrobiłam coś głupiego i żenującego, od razu sięgałam po telefon, aby jej o tym napisać, a dopiero po wystukaniu całej wiadomości, zdawałam sobie sprawę, że nie mogłam jej wysłać. Zaciskałam wtedy zęby i wmawiałam samej sobie, że mnie to nie rusza. Automatycznie mniej wychodziłam, a kiedy już się zdarzyło, to po upewnieniu się, że nie będzie jej w miejscu spotkania. I odwrotnie. Chociaż wszyscy, w tym mama, nieźle się o to martwili, ale mówiłam im, że jest dobrze. Mimo że nie zawsze było. Znów się odcięłam, jednak do matury pozostało mniej, niż dwa miesiące, więc musiałam porządnie zakuwać.

Starałam się spędzać dużo czasu z Nate'em, ale i z tym nie było łatwo. Po pogrzebie mamy stał się naprawdę markotny i przybity. Znikał na całe dnie, a odwiedzał mnie w niektóre noce. Wiedziałam również, że przebywał dużo z Parkerem. Bolało mnie to, ale zdawałam sobie sprawę, że nie mogłam być o to zła. W końcu nic nas nie łączyło, a on miał prawo mieć swoje sprawy. I może było to głupie, ale kiedy tak głębiej o tym myślałam, chciało mi się płakać. Tak po prostu, co było totalną głupotą.

Poza tym, sytuacja z ojcem również nie była za kolorowa. Z dnia na dzień widziałam, jak coraz bardziej znika w oczach, chociaż starał się tego nie pokazywać. Rak go wyniszczał. Zjadał od środka, a do mnie nadal nie docierało, że on naprawdę był chory. Nie było łatwo. To był naprawdę ciężki okres i najgorsze było to, iż nie wiedziałam, jak z tego wybrnąć. Gdy tylko myślałam o mnie i Sheyu, automatycznie bolała mnie głowa. Gdy myślałam o Mii, czułam milion sprzecznych emocji, a gdy poruszany zostawał temat ojca, nie potrafiłam sklecić ani jednej sensownej myśli. Do tego dochodził coraz większy stres ze szkołą, egzaminami i studiami, ponieważ mama już wierciła nam dziurę w brzuchu i co rusz przynosiła mi i Theo ulotki uczelni. Wciąż musiałam chodzić na treningi siatkówki, co też mi nie pomagało, bo psychicznie zdolna byłam jedynie do nieruchomego leżenia pod kołdrą.

Zaciągnęłam nosem, spoglądając przez okno w moim pokoju, na różowe niebo. Słońce powoli zachodziło, powodując piękny widok. Ostatnie promienie wpadały do mojego pokoju, tworząc złote paski na podłodze i ścianach. W kompletnej ciszy, okryłam się jeszcze szczelniej puchatym kocem, zwijając się w kłębek na dużym fotelu. Potrzebowałam chwili wytchnienia i odsapnięcia od tego całego gówna, jakie działo się w moim życiu. Odchyliłam głowę i pustym wzrokiem popatrzyłam na telefon leżący na parapecie przede mną. Zawibrował już szósty raz, ale nie chciałam po niego sięgać. Było tak przyjemnie.

Kiedy jednak zawibrował po raz kolejny, z westchnięciem chwyciłam iPhone'a i odblokowałam go. Przełknęłam ślinę, gdy mój wzrok padł na moją tapetę, której nadal nie zmieniłam. Wciąż przedstawiała Theo, Chrisa i Mię na moich urodzinach. Poczułam nieprzyjemne ukłucie w klatce piersiowej, więc szybko spojrzałam na panel powiadomień.

Laura: Hej, kochanie. Jak się czujesz?

Uśmiechnęłam się lekko. Laura była jak taki promyczek. Gdziekolwiek się pojawiła, poprawiała ludziom humor samym widokiem. Była naprawdę wspaniałą osobą i cieszyłam się, że trafiła na kogoś takiego jak Scott. Zasługiwali na siebie. Oczywiście pisaliśmy już na prywatnych, bo nasza konwersacja od mojej kłótni z Mią była martwa.

Victoria: jest okej. co tam?

Laura: Pomyślałam, że może wyskoczyłybyśmy na miasto? Fajnie byłoby się tak odstresować.

Laura: Zabrałybyśmy jeszcze Scotta i Nate'a bo inni nie są za bardzo skorzy do czegokolwiek

Zastanowiłam się chwilę i w pierwszej chwili chciałam odmówić, jednak potem uświadomiłam sobie, że może powinnam się trochę wyluzować. Bez większego zastanowienia, odpisałam, że się zgadzam, na co dziewczyna naprawdę się ucieszyła i poinformowała mnie, że razem ze Scottem przyjadą po mnie za dwadzieścia minut, które spędziłam na zbieranie się.

Wyszłam z domu, uprzednio żegnając się z mamą i ojcem oraz Erickiem, którzy siedzieli w salonie. Szybko wsiadłam do bordowego SUV-a, w którym znajdowała się Laura wraz ze swoim chłopakiem. Spojrzała na mnie ciepło, odwracając się w moją stronę.

– Hejka, słońce. – przywitała się, a następnie ruszyła spod mojego domu. Szybko wymieniłam uprzejmości i odetchnęłam, zaciskając dłonie na telefonie.

– Nate wie, że w ogóle mamy takie plany? – zapytałam, na co brunetka skinęła głową, a Scott westchnął.

– Ostatnio atmosfera nie była zbyt przyjemna. – mruknął. – Musimy się trochę odstresować.

Zgodziłam się z nim, dlatego w większym entuzjazmem, zaczęłam gawędzić z nimi na przyjemne tematy. Po dziesięciu minutach, w końcu zatrzymaliśmy się przed jego kamienicą. Jego telefon był wyłączony, dlatego wszyscy wysiedliśmy z auta i zaczęliśmy iść w stronę jego mieszkania. Cieszyłam się, bo szczerze, trochę się za nim stęskniłam. Trochę bardzo. Po prostu brakowało mi naszych wypadów, śmiechu i rozmów. Stęskniłam się za jego obecnością, chociaż wcale nie powinnam. Jednak to było silniejsze ode mnie. Kiedy go widziałam, było mi lżej. Czułam mocniej, więcej. To było piękne uczucie, dlatego chciałam być blisko.

– Dobra, właź. I tak wiedział, że przyjdziemy. – powiedział Scott, kiedy wspięliśmy się po schodach. Z delikatnym uśmiechem i podekscytowaniem na czekający nas wieczór, bez zbędnych ceregieli otworzyłam drzwi i wparowałam do środka. Zatrzymałam się w wejściu do salonu, a mój wzrok padł na narożnik pod ścianą.

I właśnie wtedy to zobaczyłam. Siedziała okrakiem na jego kolanach. Bez koszulki, jedynie w samym staniku i jeansach. Jego dłonie na jej biodrach, jej palce w jego włosach. Ich pocałunek.

Wtedy pierwszy raz dowiedziałam się, co naprawdę oznaczało słowo umierać. Oczywiście, że miało wiele ról. Umierało ciało, uczucia, wnętrze, lecz w tamtej chwili, umarłam w każdym tego słowa znaczeniu.

Nate niemal siłą odepchnął od siebie zielonooką, a następnie spojrzał wprost na mnie. Jego czarne tęczówki były lekko spanikowane, co widziałam u niego pierwszy raz, ale niezbyt mnie to obchodziło. W tamtej chwili nie obchodziło mnie już kompletnie nic. Wilson, nadal umiejscowiona na jego kolanach, powolnie odwróciła się w moją stronę, blokując ze mną zadowolone spojrzenie. Na jej pełne usta wpłynął jadowity uśmiech, ale nawet i to nic we mnie nie wzbudziło. Kompletnie nic.

Chciałam coś poczuć, ale kiedy tylko ich zobaczyłam, coś we mnie pękło. Umarło. Nie potrafiłam zrobić nic, a powinnam czuć. Powinnam kipieć z emocji, a mimo to, nie byłam w stanie ruszyć ani jedną kończyną, nie wspominając już o wypowiedzeniu jakiegokolwiek słowa. Wydawało mi się, że nawet nie należałam do mojego ciała. Jakbym była tylko duchem, uwięzionym w nim. To było nieporównywalne z niczym, co przeżyłam wcześniej. Stałam naprzeciw nich z pustą miną, a mój bez emocjonalny wzrok, błądził po ich twarzach. Chciałam zwymiotować. Posmak żółci drapał mnie nieprzyjemnie w gardło. Nawet nie potrafiłam przestać patrzeć. Jakbym chciała dobić samą siebie tym widokiem. Nie płakałam, nie krzyczałam, nie robiłam żadnych scen. Tylko stałam, czując uchodzące ze mnie z każdą sekundą życie.

Wtedy naprawdę umarłam.

– Victoria. – zaczął Shey, zrzucając Darcy ze złością ze swoich kolan. Rozbawiona dziewczyna, upadła na narożnik obok, wzdychając z satysfakcją.

Spojrzałam w oczy chłopaka, który szybko oddychał, przełykając ślinę. Tego, dla którego dałabym się zabić. Tego, dla którego wojowałam z całym światem. Tego, dla którego zrobiłabym wszystko. Tego, którego uważałam za kogoś dobrego. A w tamtym momencie, widziałam jedynie kogoś, kto odebrał mi życie.

– Victoria, to nie tak. – zaczął miękko, robiąc kilka powolnych kroków w moją stronę. Nie ruszyłam się ani o milimetr. Wypranym z emocji wzrokiem, obserwowałam jego zdenerwowaną twarz, czując się, jak we śnie. Rzeczywistość mieszała mi się z jawą. Wszystko było niewyraźne i zagłuszone. Jakby naprawdę mnie tam nie było. – Musimy porozmawiać. – powiedział poważnie i dotknął mojego przedramienia. I to podziałało na mnie, jak kubeł zimnej wody.

Automatycznie wyrwałam swoją rękę, bo jego dotyk parzył moją skórę, a ból, jaki to sprawiało, promieniował na całe moje ciało. Odeszłam o krok, zaciskając szczękę, o mało nie krusząc sobie zęba. Uniosłam hardo głowę, spoglądając na jego twarz, chociaż przez mroczki i zawroty w głowie, obraz zaczął mi się lekko zamazywać. Odruch wymiotny powiększał się z każdą sekundą.

– Nie ruszaj mnie. – wysyczałam, przerażając samą siebie swoim głosem. Był tak pusty. Bez jakiejkolwiek emocji. Bez niczego. Zimny i ponury. Martwy. – Właśnie dotykałeś szmaty, a ja nie chcę się niczym zarazić.

– Uważaj na słowa, kochana! – zaświergotała blondynka, wygodnie układając się na narożniku. Nawet na nią spojrzałam. Nie miałam po co. Nie było już niczego.

– Zamknij się! – warknął Shey w stronę zielonookiej wściekłym tonem, który kiedyś by mnie przeraził, ale w tamtej chwili spłynęło to po mnie w całości. Westchnął ze zdenerwowaniem i swój wzrok umieścił w mojej twarzy. Próbował mnie zmiękczyć? Być może. Wytłumaczyć? Prawdopodobnie. Jednak po co miał cokolwiek tłumaczyć, skoro i tak nie czułam niczego. – Victoria...

Pokręciłam głową, nie dając mu dokończyć. Nie mam pojęcia, jakim cudem zmusiłam swoje zwiotczałe nogi do jakiegokolwiek ruchu. Powolnie odwróciłam się, natrafiając wzrokiem na niedowierzające twarze Scotta i Laury. Z kamienną miną, przeszłam obok nich i jak w letargu, wyszłam z mieszkania. Nie czułam, abym miała jakąkolwiek władze nad swoim ciałem. Obijając się o każdą możliwą ścianę, zeszłam po schodach i wyszłam na ulicę. Moje ciało niebezpiecznie się chybotało, a mój pusty wzrok utkwiony był w niezidentyfikowanym punkcie. Nie docierały do mnie pojedyncze bodźce. Nie docierało kompletnie nic. Tylko cholerna pustka.

– Vitoria, błagam cię! – usłyszałam za swoimi plecami podniesiony głos Sheya. Nawet się nie odwróciłam. Znów szarpnął za moją ramię, odwracając mnie w swoją stronę. Zblokowałam spojrzenie z jego czarnymi tęczówkami, które wpatrywały się we mnie z poważną iskrą. Ale to nie było ważne. – To nie było tak. – westchnął, starając się tłumaczyć. Tylko po co?

– A jak? – zapytałam głosem wyprutym z emocji. – Rzuciła się na siebie? To dlatego ją dotykałeś?

– Victoria...

– Jedno pytanie. – przerwałam mu, zasznurowując usta. – Pozwoliłeś jej na to? Pozwoliłeś, aby zrobiła to wszystko? Aby cię pocałowała?

Pierwsza sekunda. Druga sekunda. Trzecia sekunda. A odpowiedź stała się bardzo prosta. Parsknęłam gorzkim śmiechem, spuszczając wzrok. Pokiwałam głową, czując jego palące spojrzenie na swoim ciele.

– Zastanów się czego ty w ogóle chcesz, Nate. – wyszeptałam, ostatni raz blokując wzrok z jego zimnymi tęczówkami. – Udanego życia.

– Vic! – zawołała Laura, która jak strzała wypadła z kamienicy. W sekundzie znalazła się obok mnie. Okryłam się szczelniej bluzą, czując panujące zimno, mimo bardzo wysokiej temperatury. Moje dłonie trzęsły się, kostniejąc z każdą minutą coraz bardziej.

– Zawieź mnie do domu. – powiedziałam tylko i podeszłam do zaparkowanego SUV-a.

– Victoria. Victoria! – krzyknął Nate i już chciał do mnie podejść, ale sprawnie przeszkodził mu w tym Scott, który odciągnął chłopaka. Szybko wśliznęłam się na miejsce pasażera, a Laura zajęła fotel kierowcy.

Nie patrzyłam na niego, gdy odjeżdżałyśmy. Nie uniosłam wzroku na jego twarz. Całą drogę przesiedziałam, nijako patrząc na widoki za oknem. Nie myślałam kompletnie nad niczym. Po prostu pusto egzystowałam. Kiedy zatrzymała się przed moim domem, wysiadłam z auta. Szybkim krokiem ruszyłam w stronę budynku, do którego weszłam. Musiałam znaleźć się jak najszybciej w swoim pokoju. Z dala od rzeczywistości. Z dala od świata i z dala od niego. Laura wyskoczyła z SUV-a zaraz za mną. Weszłam do domu, nawet nie zamykając drzwi. Przeszłam przez salon, wywołując zdziwienie moich rodziców.

– Victoria, nie miałaś być na... – zaczęła mama, ale nawet się nie zatrzymałam. – Victoria! – krzyknęła, gdy sprawnie weszłam po schodach, a następnie przez korytarz do swojego pokoju.

Stanęłam na środku pomieszczenia z głośnym oddechem. Moje dłonie trzęsły się. Miałam problem z oddychaniem. W kompletnej ciszy nasłuchiwałam bicia swojego serca, a wspomnienia jak obuch uderzyły w moją głowę. Jego dłonie na jej biodrach, ciało przy ciele, pocałunek...

Wplątałam dłonie we włosy, pociągając za nie z całych sił. Obraz zaczął mi się rozmazywać przez pierwsze łzy, a ja sama nie potrafiłam normalnie oddychać. Bolała mnie każda komórka w ciele. Bolały mnie żebra, bolało mnie serce, głowa, umysł, dłonie, wszystko. Rozrywające cierpienie rozdzierało moje wnętrze, odcinając mnie od życia. Grymas bólu zagościł na mojej twarzy. Uchyliłam wargi, wydając z siebie bezgłośny szloch. To tak cholernie bolało. Paliło żywym ogniem. Słone łzy zaczęły wypływać spod moich przymkniętych powiek. Nie rejestrowałam rzeczywistości. Dla mnie czas się zatrzymał. Umarł dokładnie tak, jak ja.

Głośny krzyk, który kaleczył mi gardło, wyrwał się z pomiędzy moich ust. Nie panowałam nad tym. Jedyne czego pragnęłam, to aby ktoś przerwał te katusze. Żeby przestało tak palić. Żeby ktoś odebrał mi te wspomnienia. Widok ich razem. Widok jego oczu, kiedy przyznał się, że jej na to pozwolił. Ledwo trzymałam się na swoich wiotkich nogach. Gorące łzy parzyły moją twarz. Znowu mocniej szarpnęłam za włosy, a głośny szloch odbił się echem od ścian. Zaraz potem zastąpił go kolejny rozdzierający moje serce krzyk.

– Co się stało?! – gdzieś za mną usłyszałam głośny ton mojego brata, który wpadł do mojego pokoju. Poczułam jego dłonie na swoich ramionach, na co automatycznie zaczęłam się wyrywać. Dotyk mnie bolał. Odbierał zmysły.

Pociągnęłam mocniej za włosy, zaciskając powieki. Wierzgałam, gdy Theo objął mnie mocno ramionami, próbując uspokoić moje drżące ciało. A ja wciąż płakałam i krzyczałam. Przerażona mama ze łzami w oczach, starała się mnie jakoś uspokoić, dokładnie tak, jak reszta. Ale nie pomogło. I dopiero po dobrych kilkunastu minutach, przestałam wrzeszczeć, z głuchym szlochem upadając na podłogę, wciąż w ramionach mojego brata, który ani na chwilę mnie nie puścił. Płakałam... nie, nie płakałam. Ja wyłam. Tracąc oddech i siły do czegokolwiek. Wyłam, błagając, aby w końcu ktoś zabrał ode mnie ten cholerny ból. Tamtego dnia odebrano mi coś, co kochałam.

Tamtego dnia odebrano mi moje życie.

***

Pierwszy rozdział, na którym płakałam, przyznaję się bez bicia. KONIEC ŚWIATA.

I jeszcze jedna sprawa. Kończy się majówka i do wystawienia ocen pozostał miesiąc, a ja jestem w totalnej dupie, więc rozdziały będą pewnie co tydzień. Wiecie, je też trzeba posprawdzać, podpisywać kilka wątków itp, a no z czasem może być u mnie kiepsko, a chcę ogarnąć te oceny, bo niektóre z nich zostaną wpisane mi na świadectwie w 3 klasie, więc wiecie.

tt: #pizgaczhell

Kocham i do następnego xx

ps: wiem, że czekacie na rozdział i ja czekam, aby go wam pokazać, więc spokojnie, będzie :)

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top