21. Cholerny czternasty lutego.
z buta wjeżdżam.
*rozdział bezsheyowy, ale o sheyu*
– Powiedziałam ci kiedyś, że już nie mam kontaktu z Nathanielem Sheyem. Okłamałam cię, mamo.
Ze ściśniętym sercem patrzyłam w jej oczy, które w tamtym momencie były lekko skołowane. Wydawało mi się, że temperatura w jej sypialni wzrosła do stu stopni, bo nieprzyjemne poty oblały całe moje ciało. Nie miałam pojęcia, czy dobrze zrobiłam. Ba! W chwili wypowiadania tych słów naszło mnie tyle wątpliwości, że rozbolała mnie od tego głowa, ale skoro zaczęłam i się na to wszystko odważyłam, musiałam to dokończyć. Musiałam w końcu powiedzieć jej prawdę i wyjaśnić sytuacje, które zaszły już za daleko. Atmosfera między nami stawała się coraz bardziej napięta, podczas gdy my tylko na siebie patrzyłyśmy. Wykręcałam swoje palce w cztery strony świata, czując jej palący wzrok na swojej twarzy, który ledwo wytrzymywałam.
– Co? – zapytała w końcu, marszcząc delikatnie swoje równe brwi. Oblizałam spierzchnięte wargi, spuszczając wzrok na satynową pościel. Mimo tego nadal czułam jej zaszokowane spojrzenie na swojej osobie. – Victoria, co ty...
– Musisz mnie wysłuchać, mamo. – przerwałam jej, znów unosząc głowę. Nie wiedziałam, co w tamtym momencie myślała, ponieważ ciężko było wyczytać cokolwiek z jej zszokowanej twarzy, na której majaczył grymas złości, który powiększał się z każdą sekundą, przybliżając ją tym samym do wybuchu, którego chciałam uniknąć. – Po prostu mnie wysłuchaj, bez przerywania. Potem mi powiesz, co o tym wszystkim myślisz. Na razie chcę, abyś mnie tylko posłuchała. Proszę.
Nie wiem, czy to mój błagalny ton głosu, czy spojrzenie, ale kobieta zacisnęła szczękę, kiwając powolnie głową. Wiedziałam, że była coraz bardziej zła i chciała zacząć swój wywód, jednak cudem udało mi się to powstrzymać. Być może zdała sobie sprawę, że w końcu chciałam z nią szczerze porozmawiać, co od kilku miesięcy się nie zdarzało. Samo jego nazwisko spowodowało jej spięcie się i zdenerwowanie. W końcu tak bardzo go nie znosiła. Gardziła nim, bo nie był pierwszym cudownym mieszkaniem Culver City. Klasyfikowała go do marginesu społecznego i od tak dawna miałam z nią przez to wojnę, więc postanowiłam to zakończyć.
W końcu trzeba, Vic.
– W kwietniu, tamtego roku, po przerwie świątecznej, poznałam Nate'a. Po szkole uciekł mi autobus, więc jego kolega zaoferował mi podwózkę, na którą się zgodziłam. Wyszło tak, że musiał się z nim spotkać po drodze, więc chcąc nie chcąc, poznałam go też ja i... niezbyt przypadliśmy sobie do gustu. – mówiłam spokojnie, a do mojej głowy, strumieniami zaczęły wpływać wszystkie wspomnienia z naszego pierwszego spotkania. To, jak palił papierosa, opierając się o czerwonego Mustanga. Jego słowa i wzrok. Tajemnicza aura, ten chłód i oczy.
Te czarne tęczówki, jakich nie widziałam nigdy wcześniej.
– Trochę się posprzeczaliśmy i nie zaczęliśmy zbyt dobrze... Po pewnym czasie dostałam zaproszenie na imprezę Clary z naszej szkoły, na którą poszłam na piechotę, ale się zgubiłam na blokowiskach na Zachodzie. Zaczepił mnie tam pewien typ, który nie był zbyt... trzeźwy i zaproponował coś złego. I wtedy pojawił się Nate, który był w pobliżu. Pomógł mi i odprowadził mnie do domu. I potem, nawet nie wiem kiedy, po prostu zaczęliśmy się spotykać. Przypadkowo wpadaliśmy na siebie i uwierz, naprawdę się wtedy nie znosiliśmy. Nienawidziłam go cholernie mocno, chociaż mi pomógł, ale jego pewność siebie była po prostu irytująca. – uśmiechnęłam się delikatnie, zagryzając dolną wargę. Moja matka nadal patrzyła na mnie niezidentyfikowanym wzrokiem z kamienną miną.
A ja sobie przypominałam. Te wszystkie wspomnienia, kiedy to go nienawidziłam. Oczywiście okroiłam wersję, jaką jej mówiłam, ponieważ nie chciałam jej martwić. To była przeszłość. Wtedy było inaczej. Pamiętam dokładnie tę noc, kiedy poznałam Scotta, który pomógł mi wydostać się z tych niezbyt miłych blokowisk. Kiedy Brooklyn White zaproponował mi dragi, a Nate postanowił mi pomóc, chociaż tak naprawdę miał inne zamiary, które mogły skrzywdzić mnie jeszcze bardziej. Ale tego nie zrobił, bo nie był złym człowiekiem. Wbrew temu, o czym mówią wszyscy inni.
– I można powiedzieć, że w pewien dziwny sposób, nawet się zaprzyjaźniliśmy. Poznałam jego fantastycznych przyjaciół, którzy bardzo mi pomogli, Mia zaczęła umawiać się z jego przyjacielem, z którym jest szczęśliwa, a ja poczułam się tak dobrze. W końcu mogłam być sobą. Polubili mnie taką, jaka jestem naprawdę, mamo. Ale potem znów musiało się coś zepsuć i ten facet, którego spotkałam tamtego wieczoru, znów zaczął mnie nękać. Wysyłał kwiaty, nachodził mnie. I gdyby nie Nate, który ryzykował swoim własnym życiem, abym znowu była bezpieczna, nie wiem, jak by się to skończyło. Dobrze wiesz, że bierze udział w walkach i tak, zanim coś powiesz, wiem, że to złe i sama chcę, aby z tym skończył. Tylko to ta walka, którą dla mnie wygrał, mnie uratowała.
Westchnęłam ciężko, czując coraz większą gulę w gardle, która powoli zaczynała przeszkadzać mi w dalszym mówieniu. Chryste, ile my razem przeszliśmy.
– Nie jest mi obojętny z jednej przyczyny, mamo. Zobaczyłam w nim coś, czego nie widzą inni. Każdy go klasyfikuje, ty również. Każdy ma o nim zdanie złego chłopaka, z którym lepiej się nie zadawać. I może coś w tym jest, ale ja zobaczyłam więcej. On jest naprawdę dobrym człowiekiem. Miał ciężką przeszłość, co pewnie go ukształtowało, albo po prostu ma taki charakter. Tylko najgorsze jest to, że wszyscy macie wyrobioną opinię na jego temat, chociaż tak naprawdę go nie znacie. Sama taka byłam, aż w końcu zrobił dla mnie coś, czego nie zrobiłby dla mnie nikt inny, chociaż tak naprawdę, nawet mnie nie znał. Długo cię okłamywałam, za co cholernie przepraszam. Wymykałam się z domu, oszukiwałam, nie rozmawiałam z tobą, bo bałam się, jak na to zareagujesz. W końcu go nienawidzisz. Tego żałuję najbardziej i za to cię przepraszam, mamo.
Uniosłam wzrok, wpatrując się w jej niebieskie, błyszczące oczy. Jej broda delikatnie drżała, a spojrzenie złagodniało, chociaż dalej nie wiedziałam, co o tym wszystkim myślała. Blask lampki nocnej oświetlał nasze twarze, kiedy w ciszy przypatrywałyśmy się sobie, tocząc chyba jedną z najtrudniejszych rozmów, jakie dane nam było odbyć. Uśmiechnęłam się delikatnie, będąc pewna jednej rzeczy.
– Ale nigdy nie przeproszę cię za to, że coś do niego poczułam. Bo tego nie żałuję.
Tak lekko nie czułam się już dawno. Jakbym właśnie pozbyła się pięćdziesięciokilogramowego kamienia przyczepionego do serca. Nie miałam pojęcia, co z tego wszystkiego wyjdzie. Czy mama to zrozumie, czy wręcz przeciwnie. Powiedziałam jej prawdę. Może nie ze wszystkimi szczegółami, ale prawdę. I było mi z tym tak cholernie dobrze. Nie odpowiedziała od razu. Prawdę mówiąc, nie powiedziała niczego. Po prostu wpatrywała się w moje oczy, przełykając co jakiś czas ślinę.
– A potem dowiedziałaś się o nas w wakacje. Byłam na ciebie tak cholernie zła i do dziś żałuję słów, jakie wtedy wypowiedziałam. Nawet nie próbowałaś mnie zrozumieć. Tylko, że potem i tak nie miało to już znaczenia, bo to wszystko zepsułam. Dałam mu ultimatum, którego dawać nie powinnam i na następne pięć miesięcy, zakopałam się w książkach, aby o nim nie myśleć. Zamknęłam się w sobie, bo nie potrafiłam ogarnąć własnych myśli, które krążyły tylko wokół niego. A kiedy znów spotkaliśmy się na moich urodzinach, to wszystko... To wszystko znów wróciło. I mogłabym teraz skłamać, że już się z nim nie spotkam, ale spotkam, mamo. Bo potrzebuję go w swoim życiu. I możesz mówić wszystko. Możesz wysłać mnie do Australii, zakazać każdej rzeczy. Ale możesz być pewna, że i tak znajdę do niego drogę. Chociażby miała być to ostatnia rzecz, jaką zrobię w życiu.
Po kilkudziesięciu sekundach zupełnej ciszy, zaciągnęłam nosem i odchrząknęłam, wiedząc, że i tak nie odpowie. Nawet się nie ruszyła. Po prostu siedziała, wpatrując się we mnie błyszczącymi od łez oczami. Przetarłam swoją twarz i odwróciłam głowę w przeciwnym kierunku, czując skurcze żołądka. Było mi słabo i niedobrze, ale jednocześnie czułam się lepiej, niż kiedykolwiek wcześniej. Nigdy wcześniej nie czułam czegoś takiego, a to powodowało jeszcze większe zawroty w mojej głowie. Odetchnęłam głośno, wpatrując się w beżową ścianę. W myślach policzyłam do dziesięciu, gryząc do krwi wnętrze swojego policzka, aby być pewną, że naprawdę powiedziałam to wszystko i nie było to snem.
Ja naprawdę to zrobiłam.
Powolnie wstałam z materaca, słysząc jego ciche skrzypnięcie. Moje nogi były jak z waty i musiało minąć kilka sekund, nim w końcu ruszyłam do drzwi, o mało nie upadając z tego wszystkiego po drodze. Czułam jej wzrok na swoich plecach, kiedy złapałam za klamkę. Nadal było mi słano po tym wszystkim, a w mojej głowie pojawiło się nowych milion pytań. Jednak byłam z siebie dumna i cieszyłam się, że w końcu znałam prawdę. Po tylu miesiącach, wyznałam szczerze, co czułam, najważniejszej osobie w moim życiu. Uniosłam delikatnie kącik ust, otwierając drzwi. Nim jednak przez nie przeszłam, ostatni raz odwróciłam się w stronę kobiety, która nie poruszyła się ani o milimetr.
– Kocham cię, mamo.
Z tymi słowami wyszłam z pokoju, zamykając za sobą drzwi. Odetchnęłam cicho, czując naprzemienne fale ciepła i gorąca. Ukryłam twarz w dłoniach, zastanawiając się co dalej. Jak zareaguje na to wszystko mama. Chciałam, aby w końcu było dobrze. Aby chociaż raz to całe bagno poukładało się po mojej myśli. Może wywołałam lawinę. Może po tej rozmowie miało być jeszcze gorzej. Tego nie wiedziałam, ale i tak nie żałowałam. Chciałam być z nią szczera. W końcu była moją matką i kochałam ją tak cholernie mocno.
Udałam się do swojego pokoju, będąc tak bardzo zmęczona tym wszystkim. Włączyłam lampkę, stojąca w rogu pokoju, która dawała trochę światła. Zdjęłam z siebie bomberkę i rzuciłam ją na biały fotel. Strzeliłam z karku, krzywiąc się na ten dźwięk. W głowie nadal dudniły mi moje słowa, jakie jej powiedziałam. Podeszłam do okna, czując, że było tam zdecydowanie zbyt gorąco. Szybko odsunęłam je do góry, a odgłos deszczu od razu uderzył w moje uszy. Uśmiechnęłam się delikatnie, przypominając sobie swoją rozmowę z Nate'em przed barem Luke'a.
– Nathaniel Gabriel Shey. – mruknęłam cicho, opierając się łokciami o parapet. Spojrzałam w ciemność, oświetloną jedynie blaskiem ulicznych latarni. Krople wody odbijały się od asfaltu na ulicy, tworząc szklaną, mieniącą się taflę. Chwilę tak stałam, aż mój telefon wydał z siebie dźwięk. Wyciągnęłam go z kieszeni jeansów, po czym odblokowałam, sprawdzając powiadomienia.
Nate: Tak się zastanawiam się czy jeszcze żyjesz
Parsknęłam cichym śmiechem, kręcąc z politowaniem głową. Kiedy mnie odwoził, powiedziałam mu tylko, że muszę porozmawiać z mamą o czymś ważnym. Zapewne podejrzewał, że chodziło o coś poważnego, bo całą drogę w jego Mustangu milczałam, zastanawiając się, jak mam obrać w słowa to wszystko, co powiem mamie.
Victoria: umarłam, a na pogrzeb przynieś storczyka.
Zaciągnęłam się zapachem świeżego deszczu, czując dziwny wewnętrzny spokój, którego nie odczułam już dawno. Pierwszy raz, od bardzo dawna, ja po prostu czułam się dobrze. I było to niesamowite uczucie. Znów spojrzałam w dół, słysząc powiadomienie.
Nate: Nie, wezmę chryzantemy, są tańsze
Victoria: chcesz oszczędzać na moim pogrzebie?
Victoria: nie no, dzięki.
Nate: Zawsze do usług
Przewróciłam oczami na tego irytującego osobnika, po czym zablokowałam urządzenie i znów wyjrzałam przez okno. Po krótkiej chwili, parsknęłam śmiechem, kręcąc głową na jego postawę, ale co się dziwić?
To w końcu Nate.
***
Weekend zleciał zdecydowanie zbyt szybko, tak samo jak poniedziałek. Całą niedzielę uczyłam się do sprawdzianu z przedsiębiorczości i pisałam z Mią i Chrisem na naszej wspólnej konwersacji na WhatsAppie. Gorzej było w domu, bo to, co się tam działo, było lekko dziwne. Po naszej nocnej rozmowie, moja matka się do mnie nie odzywała. I nie dlatego, że była zła. Po prostu... zachowywała się dziwnie. Nie gadałyśmy ze sobą już kilka dni, często znikała, a i ja sama jakoś nie kwapiłam się do rozmowy, więc zaraz po szkole, zaszywałam się w swoim pokoju. Chyba jeszcze nie przetrawiłyśmy tego wszystkiego, co się stało. Dowiedziała się o wielu niezbyt fajnych sytuacjach, jakie miały miejsce w moim życiu i potrzebowała chwili, aby wszystko przetrawić. Chodziła z głową w chmurach, rozmyślając nad tym wszystkim, co z lekka mnie przerażało, ale nie dyskutowałam.
Na ojca nawet nie patrzyłam, choć ten uparcie szukał kontaktu, a Theo prawie w ogóle nie bywał w domu i wiedziałam z jakiego powodu. Oczywiście, że wiedziałam. Atmosfera w naszym domu stawała się naprawdę dziwna i nieznośna, po na dobrą sprawę, nikt ze sobą nie rozmawiał. Nate pojechał do mamy z samego rana w niedzielę, więc i z nim kontakt mi się urwał, ale nie miałam mu tego za złe, bo w końcu chciał pobyć trochę z mamą. Tylko było bez niego jakoś dziwnie. Pusto. Nate dostarczał mi rozrywki, więc logiczne, że chciałam, aby wrócił jak najszybciej.
No dobra, nie tylko dlatego.
I niestety, po tym wszystkim, nastał najgorszy dzień w całym roku, który przebijał chyba nawet moje urodziny. Cholerny czternasty lutego.
Idąc w ten nieszczęsny wtorek korytarzem Culver High School, miałam ochotę jedynie na to, aby wydłubać sobie oczy tępą, plastikową łyżką. Odruch wymiotny nie opuszczał mnie już od wejścia, kiedy to natknęłam się na pewną parę pierwszoklasistów, którzy wymieniali się swoim DNA obok głównych drzwi. Jednak kiedy weszłam do środka, było tylko gorzej. Nie miałam pojęcia, kto odpowiadał za te debilne dekoracje, ale chciałam tej osobie wsadzić rozżarzony, metalowy pręt do gardła i wyciągnąć drugą stroną. Wszędzie walały się serduszka i kwiatki, nad głównym wejściem zawieszono obrzydliwie różowy baner z wesołym napisem „Kochanego Dnia Kupidyna!". Do tego wszystkiego, zaczęła działać szkolna, walentynkowa poczta.
A ja miałam ochotę powiesić się na własnych sznurówkach.
Warknęłam wściekle, podchodząc do swojej szafki. Ten dzień dobrze się nie zaczął, a denerwował mnie bardziej, niż kiedykolwiek. Mdliło mnie już na widok zakochanych par, które musiały okazywać swoją miłość w każdym kącie tej pieprzonej szkoły. Mimo że minęła dopiero pierwsza lekcja, do dyrektora już trafiła para, która postanowiła skonsumować swój związek w szkolnej bibliotece, gdzie przyłapała ich bibliotekarka pomiędzy regałami. Przewracałam oczami za każdym razem, gdy ktoś obok mnie dostawał róże czy debilne czekoladki, a wewnętrznie nosiło mnie, gdy te laski zaczynały piszczeć i ugh! No nie.
Odetchnęłam, czując ból głowy. Otworzyłam swoją szafkę, a następnie wpakowałam do niej książki od matmy. Zaraz miałam omawianie lektury na literaturze, więc wyciągnęłam książkę, pakując ją do swojej czarnej torebki.
– Szczęśliwego dnia zakochanych! – przewróciłam oczami na wysoki pisk Chrisa obok mojego ucha. Spojrzałam kątem oka w lewo na uradowanego chłopaka, który patrzył na mnie z szerokim uśmiechem. Z sukowatą miną zjechałam jego ubiór, który składał się z ciemnych spodni i różowej bluzie w białe serduszka.
– Ohyda. – odpowiedziałam oschłym tonem, powracając wzrokiem do swojej szafki, w której koniecznie musiałam zrobić porządek, bo byłam pewna, że w pustych opakowaniach po słodyczach niedługo zalęgnie się jakiś nowy rodzaj grzyba.
Głośne westchnięcie opuściło usta Chrisa, który założył ręce na piersi i oparł się ramieniem o szafkę obok mojej, taksując mnie wzrokiem z głupim uśmieszkiem. Zacisnęłam mocno szczękę, czują się jeszcze bardziej podle, niż sekundę wcześniej. Ten dzień był okropny.
– Słoneczko ty moje, powiedz mi. – zaczął pogodnym, lecz lekko pretensjonalnym tonem. – Dlaczego ty tak bardzo nie znosisz walentynek?
– Bo to święto jest głupie. – odpowiedziałam, posyłając mu pełne wyrzutu spojrzenie. – Akurat w ten dzień, wszystkie pary muszą obnosić się ze swoją miłością. Jakby to nie było tak, że kogoś trzeba kochać cały rok! I wszędzie są te głupie róże i serduszka, Chryste.
– Ktoś tu jest zazdrosny, bo nie ma swojej walentynki? – zapytał ironicznym tonem, przybierając smutny wyraz twarzy. Przewróciłam oczami, zaczynając szukać swojego zeszytu od historii.
– Doskonale wiesz, że nawet jak byłam w związku z Michaelem, to i tak nie znosiłam tego święta. Od zawsze go nie cierpię! Wredne, komercyjne gówno, ściągające jedynie kasę w kwiaciarniach. Dno i wodorosty. – warczałam wściekle, przerzucając na oślep podręczniki. Mój oddech przyśpieszył, bo cholernie się zdenerwowałam i chciałam pojechać jedynie do domu, a potem zakopać się pod kołdrą.
Chris cicho się zaśmiał, unosząc dłonie w obronnym geście. Westchnęłam z rozdrażnieniem, nie mogąc znaleźć zeszytu, więc złapałam drzwiczki szafki i z całych sił je zamknęłam. Huk rozniósł się po prawie całym korytarzu, ściągając tym samym spojrzenia innych osób, które zignorowałam. Policzyłam w myślach do dziesięciu, starając się uspokoić. Odwróciłam się i oparłam plecami o swoją szafkę, spoglądając na tłum innych zadowolonych uczniów.
– Ale jesteś dziś wyjątkowo cięta. – podsumował, nawiązując ze mną kontakt wzrokowy. Zmarszczył brwi, posyłając mi pytające spojrzenie. – Co jest?
– Źle spałam. – wymamrotałam, zakładając ręce na piersi.
– Aha, a ja zdam z biologii. – sarknął, zakładając ręce na biodrach, przez co wyglądał jak swoja matka. – Co ty masz do tych walentynek? Fajnie, że są. W końcu zakochani niech mają swoje święto. No wiesz, oni mają czekoladki i róże, a w dzień singla my mamy chlanie. I tak wygrywamy! – dodał ochoczo, na co, chcąc nie chcąc, parsknęłam cichym śmiechem, kręcąc przy ty powolnie głową. Odgarnęłam z ramienia swoje rozpuszczone, wyprostowane włosy i odchyliłam głowę, zawieszając wzrok na gablotkach zawieszonych na ścianie naprzeciw.
– W tym roku, ta cała cukierkowa i romantyczna aura drażni mnie jeszcze bardziej, niż zazwyczaj. To tyle. – wymamrotałam, wzruszając ramionami.
– Yhym, albo po prostu ktoś tu tęskni za Nathanielkiem! – pisnął, wbijając mi palce w bok, na co wygięłam ciało, sycząc pod nosem. Spojrzałam na niego gniewnym wzrokiem, zaciskając szczękę. Chłopak jednak nic sobie z tego nie zrobił, bo tylko szczerzył się jak kretyn, pokazując swoje wybielone zęby.
– Po pierwsze, to zabieraj swoje łapy, idioto, a po drugie, za nikim nie tęsknie. – burknęłam, a kiedy znów chciał mnie połaskotać, uderzyłam go w palce. Posłał mi oburzoną minę, unosząc brew z miną chyba nie myślisz, że ci uwierzę.
– Bujać to my, ale nie nas, koleżanko. – rzucił zaczepnie. – Nie ma go dopiero trzeci dzień, a ty już łazisz jak struta, plując jadem na wszystko dookoła. To już obsesja.
– Wcale nie! – zawołałam oburzona, wyrzucając ręce w powietrzu. Chris parsknął prześmiewczo, znów unosząc brew w ten swój irytujący sposób. – Wymyślasz coś sobie.
Owszem, może i Nate pojechał do swojej mamy trzy dni temu, ale nie oznaczało to, że jakoś się zmieniłam! Byłam taka sama jak zawsze. A że akurat wtedy miałam zły humor? Cóż, to tylko i wyłącznie przez te cholerne walentynki. Westchnęłam, wznosząc oczy ku niebu i błagając o chwilę cierpliwości. Mój przyjaciel był takim idiotą.
– I skończ pieprzyć. Wszyscy wiedzą, że byś się cieszyła tym świętem, gdybyś miała swoją prywatną walentynkę, której imię zaczyna się na N, kończy na L, a w środku ma... – zaczął, a ja, nie mogąc już tego wytrzymać, warknęłam wściekle, odwracając się na pięcie i szybko ruszając w stronę sali od literatury. – Nie obrażaj się! – zawołał za mną ze śmichem, na co wystawiłam rękę i pokazałam mu środkowego palca, nawet się nie odwracając.
Też mi coś.
Weszłam do odpowiedniej klasy, krzywiąc się na Biancę i Lincolna, którzy ochoczo wymieniali się śliną na ławkach przy drzwiach. Przewróciłam oczami, nawet tego nie komentując, a następnie, równo z dzwonkiem, zasiadłam w swojej ławce, rzucając z wściekłością torebkę na blat ławki. Nie znosiłam święta zakochanych i wszystkiego z nim związanego. I jeszcze te głupie docinki o mnie i o Sheyu, których musiałam słuchać cały czas. Tęsknisz za nim, Victoria. Och, gówno prawda, byłam taka, jak zawsze i nic się nie zmieniło. A jego wyjazd nijak na to nie wpłynął.
Patrzyłam, jak do sali przybywa coraz więcej ludzi. Miałam jeszcze gorszy humor, niż wcześniej, ale apogeum osiągnęłam, gdy do Sali wszedł profesor Patterson, każąc każdemu zając swoje miejsce.
– Klaso, dziś omawiamy „Dzieje Tristana i Izoldy", czyli jedną z największych opowieści romantycznych!
To gdzie te sznurówki?
Ten dzień przetrwałam cudem i naprawdę odetchnęłam z ulgą, gdy wróciłam do domu. Nie dość, że przez cały dzień widziałam wszędobylskie, całujące się pary, to jeszcze szkolna poczta walentynkowa i Eve Sharewood ze słodziutkim uśmieszkiem i bukiecikiem róż od adoratorów, denerwowała mnie bardziej, niż zazwyczaj. Poczułam się dobrze, gdy od razu po wejściu do swojej sypialni, zawinęłam się w kulkę na łóżku i przespałam większość czasu. Nie mogłam wejść nawet na social media, które zapchane były gównianymi zdjęciami i cytatami o miłości. Cholerne walentynki.
Około dwudziestej postanowiłam wstać, ponieważ mój kabel od ładowarki do laptopa, na którym oglądałam już dwunasty odcinek Przyjaciół, znów nie łączył. Westchnęłam, po czym ociężale podniosłam się z materaca. Poprawiłam swoje włosy, uwiązane w koku, oraz czarne dresy ze ściągaczami na kostkach i tego samego koloru bluzę z Kubusiem Puchatkiem. Zmęczona ruszyłam w stronę drzwi do łazienki, a następnie przez nią przeszłam i z rozmachem otworzyłam drzwi do pokoju mojego brata.
– Theo, daj mi ładowarkę do... – zaczęłam, lecz od razu zamilkłam, widząc osobę przed sobą.
Na zasłanym łóżku siedziała Jasmine, spoglądając na mnie z lekko rozchylonymi oczami. Zamarłam w szoku, nie ruszając się ani o milimetr. Z dłonią zaciśniętą na klamce łazienkowych drzwi, patrzyłam w jej niebieskie oczy, nie potrafiąc wymówić ani jednego słowa. Okej, tego się nie spodziewałam. Przez dobre kilkadziesiąt sekund tylko na siebie patrzyłyśmy, nic nie mówiąc. Atmosfera poważnie zgęstniała, a ja poczułam skurcz w żołądku, kiedy zorientowałam się, że w pokoju nie było mojego brata. Świetnie.
Nie zapowiadało się, że pierwsza coś powie, bo po prostu siedziała i patrzyła na mnie z tą swoją niezadowoloną miną, jaką kierowała do mnie zawsze, a ja poczułam się lekko niezręcznie i źle, bo serio? Chryste, po tym, jak się dowiedziałam, że są razem, nie widziałam jej ani razu, a akurat wtedy do mojej głowy musiał wpaść ten debilny obraz, kiedy oni... Yagh! Ohyda. Jak najszybciej pozbyłam się tych myśli z głowy, starając się coś powiedzieć. Problemem było jednak to, że nie miałam absolutnie pojęcia, jak zareagować. Podejrzewałam, ze Theo powiedział jej o tym, iż wiem o ich związku, a to denerwowało mnie jeszcze bardziej, bo w końcu to Jasmine.
– Masz zamiar coś powiedzieć? – zapytała w końcu lekko niezręcznym tonem. Wzruszyłam ramionami.
– A ty? – odbiłam pałeczkę, na co machnęła dłonią.
– Okej, miejmy tę rozmowę za sobą, bo zrobi się jeszcze dziwniej. – westchnęła, po czym szybko stanęła na równe nogi, mierząc mnie złym wzrokiem. Odrzuciła swoje długie, blond włosy, po czym założyła ręce na piersi i odetchnęła. – Nie zranię twojego brata, bo mi na nim zależy. Spotykając się z nim nie wiedziałam, że jest z tobą spokrewniony. I możesz darować sobie gadki w stylu „Jak go zranisz, o ja zranię ciebie", bo go nie zranię.
Lekko zdziwiona patrzyłam na jej w pełni poważną twarz, kiedy wymawiała te słowa. Szukałam jakiejś zmiany emocji w jej oczach, czy twarzy. Czegokolwiek, ale nie dostrzegłam niczego. Stała pewnie, patrząc na mnie w pełni poważnie, jak na Jasmine przystało. I może to głupie, bo jej nie lubiłam. Ba! Nienawidziłam, ale coś podpowiadało mi, że mówiła prawdę. I mogłam wszcząć kłótnię. Rzucić w jej stronę ciętym tekstem, ale właśnie wtedy do głowy wpadł mi obraz Theo. Jego rozpromieniona twarz, gdy o niej mówił. Nie mogłam tego zepsuć.
Odchrząknęłam, starając się w głowie poukładać to, co chciałam przekazać. Czasami trzeba było schować dumę do kieszeni. W końcu chodziło o mojego brata, który był jedną z najważniejszych osób w całym moim świecie.
– Nie będę robić żadnych problemów, bo to życie Theo, a skoro wybrał ciebie, to znaczy, że coś w sobie masz. Nie powiem nikomu, możecie być pewni. I Boże, sama nie wierzę, że to mówię, ale bądźcie szczęśliwi. – ostatnią część zdania powiedziałam prawie bezgłośnie, bijąc samą siebie za to w twarz. Okej, wiele mnie to kosztowało! To w końcu Jasmine.
Blondynka skinęła na moje słowa, co oznaczało niemą zgodę. Wiedziałam, ze nawet ta sytuacja nie zmieni naszej relacji, ale chciałam, aby wiedziała, że nie będę robić problemów. Skoro już w jakiś głupi sposób chcieli być razem, to niech będą. Nawet jeśli sama wizja tego obrzydzała mnie niemiłosiernie. Spuściłam wzrok na posprzątany pokój, widząc tylko jedną zaletę jej przebywania w naszym domu. Chociaż dało się przejść po jego sypialni, nie łapiąc żadnej zakaźnej choroby. Mimochodem spojrzałam na okno, przez które zapewne wchodziła, bo mama była na dole, więc nie wprowadzał jej głównym wejściem. Wiedziałam, że z Sheyem mieli za dużo wspólnego.
– A i jeszcze jedno. – dodała, na co znów skrzyżowałam z nią spojrzenie, posyłając jej pytające spojrzenie. – Nie mów o tym Nate'owi. On o nas nie wie, a ja chciałabym powiedzieć mu osobiście. Tak samo, jak reszcie.
Pokiwałam głową na jej prośbę, która lekko mnie zdziwiła. Myślałam, że mówią sobie wszystko, a tu proszę, ja dowiedziałam się pierwsza. No nie licząc Chrisa i Mii, ale oni, tak jak ja, dowiedzieli się przypadkiem. Jednak postanowiłam się w to nie mieszać. Jeśli będą chcieli ogłosić swój... związek publicznie, to zrobią to sami.
– W porządku. – powiedziałam, po czym chciałam odejść i wrócić do swojego pokoju, aby jakoś przetrawić tę dziwną sytuację. Kiedy jednak już zamykałam za sobą drzwi, ostatni raz skrzyżowałam z nią spojrzenie, posyłając jej pełne powagi spojrzenie. – Och, i nie będę prawić ci kazań, że jeśli skrzywdzisz jego, to ja skrzywdzę ciebie, bo jeśli zrobisz coś, przez co będzie cierpiał, to ja cię po prostu zabiję.
Z tymi słowami zamknęłam za sobą drzwi, a następnie wróciłam do swojego pokoju. Westchnęłam ciężko, rzucając się plecami na materac swojego łóżka, tuż obok laptopa. Ukryłam twarz w dłoniach, zamykając powieki. Boże, dla mnie nadal było to tak irracjonalne. Ugh, Jasmine i Theo, Theo i Jasmine. Przecież to się nawet nie rymowało. Nigdy nie sądziłam, że skończą razem. Już prędzej widziałam Chrisa z Theo, ale ta blondwłosa suka? Miałam tylko nadzieję, że mówiła szczerze i naprawdę zależało jej na Theodorze, bo jeśli nie, to już wtedy poprzysięgłam sobie, że z twarzy zrobię jej betoniarkę.
Poleżałam tak kilka minut, aż usłyszałam dźwięk wiadomości, więc na ślepo odszukałam telefon, a następnie odblokowałam urządzenie.
Theo: idziemy z jasmine na miasto, nie mów nic mamie. wrócę późno
Victoria: okej
Westchnęłam i odrzuciłam od siebie telefon, po czym chciałam wrócić do oglądania serialu, jednak przerwało mi pukanie do drzwi. Zmarszczyłam brwi, a mój żołądek ścisnął się, kiedy zdałam sobie sprawę, że mogła być to moja matka, co oznaczało pierwszą interakcję od naszej ostatniej nocnej rozmowy. Poczułam, jak moje serce przyśpiesza, a krew zaczyna szybciej krążyć. Wyprostowałam się do siadu, odchrząkując i mentalnie przygotowując się na tę zapewne niełatwą rozmowę. Tak bardzo byłam ciekawa, co miała mi do powiedzenia. Odetchnęłam jeszcze raz i ułożyłam drżące dłonie na kolanach.
– Proszę.
Drzwi zaczęły się powolnie otwierać, a ja wstrzymałam powietrze. Jednak to wszystko pękło, kiedy w progu zauważyłam mojego ojca, który patrzył na mnie z bladym uśmiechem.
Ostatnimi resztkami powstrzymałam się od przewrócenia oczami. Sam jego widok wywoływał we mnie odruch wymiotny. Ignorowałam go jak tylko mogłam i odliczałam dni do jego wyjazdu. I on sam doskonale o tym wiedział, bo nie rozmawiałam z nim prawie w ogóle, co było jasnym przekazem. A teraz stał tam, uśmiechając się w jakiś pocieszająco-gówniany sposób, irytując mnie tym jeszcze bardziej. Westchnęłam cicho, jak zwykle przyjmując swoją bojową postawę, kiedy pojawiał się w pobliżu.
– Czego chcesz? – zapytałam oschle, nawet na niego nie patrząc i tak, może zachowywałam się jak gówniara, ale nie miałam zamiaru mu niczego ułatwiać. Mężczyzna westchnął. Czułam jego uważny wzrok na sobie, co wcale mi nie pomagało, bo nienawidziłam tych jego zielonych oczu.
– Vic, chciałem z tobą porozmawiać. – powiedział wprost, na co prychnęłam, zakładając ręce na piersi.
– A ja nie za bardzo, więc wyjdź i zamknij za sobą drzwi.
– Doskonale wiesz, że w końcu musimy to zrobić, więc zachowaj się dorośle. – powiedział zmęczonym tonem, a we mnie aż zawrzało. Automatycznie uniosłam głowę, krzyżując wzrok z jego zielonymi tęczówkami. Zwęziłam lekko oczy, mając nadzieję, że sobie ze mnie kpił, bo nie wierzyłam, że powiedział to naprawdę?
– Mówisz teraz poważnie? – zapytałam z taką kpiną w głosie, że aż samą siebie tym zdziwiłam. Wygięłam usta w ironicznym uśmieszku, a złość w moim ciele rosła z każdą sekundą, opanowując komórki. Im dłużej na niego patrzyłam, tym bardziej miałam ochotę tam podejść i zatrzasnąć mu drzwi przed nosem. – Dałeś mi doskonały powód do zachowywania się jak dziecko, wiesz? Więc po tym wszystkim nie oczekuj ode mnie, że potulnie wysłucham wszystkiego, co chcesz mi powiedzieć, a następnie rzucę ci się w ramiona i znów będziemy odgrywać kochającą się rodzinkę! – krzyknęłam wściekle, wiedząc, że mama na dole słyszy wszystkie moje słowa.
Szybko wstałam na równe nogi, czując palącą złość w całym moim ciele. Patrzyłam na niego nienawistnie, zastanawiając się, jak bardzo kiedyś tego człowieka kochałam. Był dla mnie wszystkim, aż w końcu nie postanowił uciec niczym ostatni tchórz do Australii i swojej nowej rodziny. Gdyby nie to, że obudziła mnie jego rozmowa z mamą, nawet bym o tym nie wiedziałam. Po prostu wstałabym następnego dnia, a mama powiedziałaby, że tego człowieka już z nami nie ma. Że wyjechał, niszcząc wszystko, co mieliśmy. Bo nie był już szczęśliwy.
Mężczyzna westchnął, patrząc na mnie tym swoim pseudo-ojcowskim wzrokiem. Zacisnęłam mocno pięści, a długie paznokcie wbiły mi się we wnętrze dłoni, powodując tym samym ból, o który i tak nie dbałam. Chciałam, żeby stamtąd wyszedł, a następnie zniknął z mojego życia.
– Victoria, chcę to wszystko naprawić...
– Zostawiłeś mnie! – wydarłam się, a niechciane łzy pojawiły się w moich oczach, za co w tamtym momencie się nienawidziłam. Po prostu to tak bolało. Myśl, że nie byłeś dla kogoś powodem do bycia szczęśliwym. A tak bardzo go kochałam. Tak mocno. – Uciekłeś jak tchórz, nie wyjaśniając niczego! Byłam gówniarzem, dla którego ojciec był najważniejszą osobą na świecie. Do dziś śni mi się ten moment, gdy wyrywałam się mamie, bo chciałam pobiec za samochodem, którym odjeżdżałeś. I ty śmiesz mi mówić, że mam cię wysłuchać? Wybacz, ale na to jest trochę za późno.
Byłam z siebie dumna, ponieważ podczas całego tego monologu, który rozrywał mi serce, nie uroniłam ani jednej łzy, choć już słabo widziałam przez nie. Jednak hardo zacisnęłam szczękę i nie pokazałam mu, jak bardzo mnie wtedy zniszczył. I chociaż bolała mnie każda cząstka ciała, zacisnęłam usta w wąską linię, patrząc na niego tak zimnym spojrzeniem, o którym istnienia nie miałam pojęcia. A on tylko stał, z szokiem wymalowanym na twarzy i smutkiem w zielonych oczach, który już na mnie nie działał.
– Miałeś wiele szans, aby to naprawić, ale nawet nie pofatygowałeś się ani razu, żeby nas odwiedzić. W zamian tego, łaskawie pozwalałeś nam przyjeżdżać do tej swojej pieprzonej Australii. Nienawidzę cię za to wszystko, co zrobiłeś, tak cholernie mocno, więc wyjdź z tego pokoju. – wysyczałam zimno, zaciskając zęby i krzyżując z nim spojrzenie.
Nie protestował. Kiwnął głową, przełykając ślinę i spuszczając wzrok pełen bólu na jasne panele. Po kilku sekundach zupełnej ciszy, chwycił klamkę i wyszedł na korytarz, zamykając za sobą drzwi bez ani jednego słowa. Wypuściłam z siebie zdławiony oddech, przykładając dłoń do ust. Przez dobre kilkanaście sekund brałam serię wdechów, aby się uspokoić, co i tak mi nie wychodziło. Nienawidziłam go. Nienawidziłam go tak cholernie mocno, za to, że wtedy nas zostawił. Że odjechał, zostawiając mnie. Ułożyłam sobie życie bez jego. I chciałam, aby tak pozostało.
Niewiele myśląc, podeszłam do biurka i wyciągnęłam z pierwszej szuflady paczkę fajek i zapalniczkę. Zgasiłam lampkę, stojącą na szafce nocnej, więc w całym pomieszczeniu zapanowała ciemność. Podeszłam do okna, a następnie je otworzyłam, wdychając świeży zapach z dworu. Dalej na niepewnych nogach, wpakowałam się na parapet, siadając na nim wygodnie i otwierając drżącymi przez stres i nerwy dłońmi paczkę papierosów. W końcu cudem udało mi się wsadzić jednego pomiędzy wargi i odpalić go, o mało nie podpalając sobie włosów. Ze zdenerwowaniem zaciągnęłam się dużą ilością nikotyny, trzymając ją w płucach jak najdłużej.
Z każdym kolejnym buchem odprężałam się coraz bardziej, choć moje ciało nadal pozostawało spięte. Patrzyłam na rozżarzoną końcówkę papierosa pomiędzy moimi palcami, zastanawiając się, dlaczego to wszystko musiało być tak bardzo popieprzone. Moja relacja z rodzicami, sytuacja w szkole, on... Pokręciłam głową, zmęczona tym wszystkim. Musiałam się położyć i zasnąć, a najlepiej i zapomnieć o tym okropnym dniu. Cholerne walentynki. Dobre sobie.
Nagle moje rozmyślania przerwał mój dzwoniący telefon. Zmarszczyłam brwi i spojrzałam na szafkę nocną, na której leżało urządzenie. Wyświetlacz podświetlił się, więc powoli zeszłam z parapetu i chwyciłam iPhone'a, patrząc na nazwę kontaktu. I nawet nie mam pojęcia, kiedy kącik moich ust uniósł się lekko ku górze. Pokręciłam z rezygnacją głową na samą siebie, po czym szybko powróciłam na parapet, uważając na wciąż tlącego się papierosa. Dziwny skurcz żołądka towarzyszył mi, kiedy nacisnęłam zieloną słuchawkę, a następnie cicho odchrząknęłam, przykładając telefon do ucha.
– Clark. – zacisnęłam mocno powieki, słysząc ten zachrypnięty bas, który niczym najwspanialsza melodia w operze, rozlał się po moich uszach, wprawiając mnie tym samym w bliżej nieznany mi stan. W moim brzuchu znów coś zawarczało, a ja musiałam przełknąć ślinę, aby zwilżyć jakoś suche gardło. O Chryste.
– Shey. – odpowiedziałam takim samym, zdawkowym tonem, chociaż uśmiech mimowolnie wykwitł na mojej twarzy. Oblizałam dolną wargę, strzepując popiół za okno.
– A ty co? Nie na randce? – rzucił cwanie, drażniąc się ze mną.
– Tak, na randce z papierosem. Bardzo fajny gość. – odparłam, po czym znów się zaciągnęłam nikotyną. Shey parsknął krótkim śmiechem i byłam pewna, że przewrócił oczami. W końcu to Nate. – A ty co? Z kim świętujesz jakże uroczy dzień zakochanych?
– Odpowiedziałbym, że z nikim, ale chyba muszę powiedzieć ci prawdę. – odpowiedział neutralnie, na co zamarłam, bo cholera, czy on naprawdę z kimś teraz jest? Dziwne ukłucie pojawiło się w mojej klatce piersiowej, kiedy przełknęłam ślinę, czując dziwne rozczarowanie. W ogóle... co? – Twój papieros cię zdradza, bo jest też ze mną.
Przymknęłam oczy, nie wierząc w głupotę swoją i tego człowieka, z którym rozmawiałam. Serio? Czy on poważnie to zrobił? Chryste! Ja myślałam, że naprawdę siedział za tym miastem z jakąś dziewczyną, z którą... ugh. Dobrze, to nie moja sprawa i nic mi do tego, a ja nie powinnam tak reagować, bo to w końcu Shey, który jest wolny, a ja wcale nie jestem o niego zazdrosna, tylko... tylko ciekawa. Z kim postanowił świętować ten dzień, jeśli w ogóle z jakąś dziewczyną.
Och, skończ pieprzyć. Jesteś zazdrosna jak diabli.
– To chyba muszę go rzucić. – odparłam, mentalnie waląc sobie w twarz za własną głupotę. Czy byłam zazdrosna o Sheya tak bardzo? To było tak cholernie złe uczucie, bo nie miałam prawa być o niego zazdrosna, ale z drugiej strony, to nie zależało ode mnie. Po prostu miałam jakąś chorą fantazję, aby powyrywać włosy dziewczynom, które zbliżą się do niego na odległość pięciu metrów.
To było chore, a ja powinnam się leczyć. Nic nas nie łączyło i nie miałam prawa tak robić. Nawet, gdyby rzeczywiście siedział tam z jakąś laską.
Ale i tak chciałabym powyrywać jej włosy i wetknąć do gardła. Ugh!
– Clark, jesteś tam? – usłyszałam, więc szybko pokręciłam głową, aby odgonić od siebie te dziwne myśli. Zdecydowanie musiałam się położyć.
– Jestem. Trochę się zamyśliłam. – odparłam, znów strzepując popiół z cienkiej fajki. Odchrząknęłam, podkulając nogi pod brodę. – Jak u mamy? Jak się czuje? – zapytałam, chcąc jakoś zmienić temat. Wiedziałam, że może nie powinnam go o to pytać, bo nie lubił poruszać jej tematu, ale w tamtym momencie nie wpadłam na nic innego i naprawdę interesowało mnie, jak czuła się Lily.
– W porządku. – odparł zdawkowo. – Zmniejszyli jej dawkę leków, bo czuje się lepiej.
– To dobrze. Pozdrów ją ode mnie. – mruknęłam, ostatni raz zaciągając się i gasząc peta o parapet za oknem. Następnie wyrzuciłam go za okno, wprost w krzaki naszych sąsiadów, w których było już naprawdę sporo wypalonych przeze mnie papierosów, bo zawsze nimi tam celowałam, gdy kończyłam palić.
– A ty jak żyjesz? – zapytał, na co wzruszyłam ramionami, choć i tak nie mógł tego zobaczyć. Owinęłam wolną rękę wokół swoich nóg i ułożyłam głowę na kolanach, czując niewyobrażalne znużenie tym dniem.
– Są walentynki, więc do bani. – odparłam bez ogródek. Usłyszałam jego ciche parsknięcie, więc i ja uniosłam delikatnie kąciki ust, bo to było zaraźliwe.
– Czekaj, czekaj. Czyli jesteś tym typem osoby, która nienawidzi walentynek, bo zdaje sobie sprawę, że jest sama jak palec i za to demonstruje dzień singla, by pokazać, że nie potrzebuje drugiej osoby, chociaż tak naprawdę płacze po nocach, obżerając się lodami? – sarknął, nieźle sobie ze mnie kpiąc. Rozchyliłam usta z oburzeniem, chociaż nie mogłam poradzić nic na to, że powstrzymywałam uśmiech jak mogłam. Uniosłam głowę, w tamtej chwili tak bardzo pragnąc tego, aby był obok mnie. Cholera.
– Po pierwsze, to chyba było najdłuższe zdanie, jakie kiedykolwiek do mnie powiedziałeś, a po drugie, ty chuju, a czy ja ci wyglądam na taka osobę?
– Nie każ odpowiadać mi na to pytanie. – odparł z przekąsem, przepalonym głosem. Przewróciłam na niego oczami, wzdychając.
– Tak, masz mnie. Właśnie siedzę oglądając Bridget Jones i zapychając się ciastkami czekoladowymi, czekając na mojego księcia z bajki. A ty co porabiasz? – zapytałam przesiąkniętym ironią głosem. Czasami ten chłopak był takim gamoniem.
Nigdy nie zaliczałam się do tego typu dziewczyn. Nawet gdybym miała swoją walentynkę, dalej bym ich nie znosiła, a ten chłopak zdecydowanie działał mi na nerwy. Ale nawet, gdy irytował mnie do potęgi, naprawdę chciałam, aby tam wtedy ze mną był. Może było to głupie, ale przyzwyczaiłam się do niego bardziej, niż powinnam, a jego miało nie być trzy tygodnie i ugh. Po prostu chciałam, żeby już wrócił. Tyle.
– Co ty jesteś taka cięta na te walentynki? – zapytał rozbawiony z zaciekawieniem, a w tle usłyszałam klakson, co oznaczało, że chyba znajdował się na dworze.
– Zwykłe komercyjne gówno, w którym akurat wszyscy muszą demonstrować swoją miłość, a zyskują na tym jedynie kwiaciarnie. – warknęłam zła, na co usłyszałam jego głośne "ho" zmieszane ze śmiechem.
– Nate, chodź. Musimy już jechać! – usłyszałam w tle czyjś męki głos, na co zmarszczyłam brwi, bo nie był mi on znany. Nate odpowiedział ciche „okej", po czym westchnął, a ja wiedziałam, że to niestety już koniec tej rozmowy, podczas której chociaż trochę zapomniałam o tym wszystkim. No cóż.
– Muszę spadać. – odparł, na co skinęłam głową, zasznurowując usta. – Ale pamiętaj, Clark. Walentynki nie są takie złe.
Z tymi słowami rozłączył się, a ja usłyszałam tylko urwany sygnał połączenia. Przymknęłam powieki i powolnie odciągnęłam telefon od ucha, po czym spojrzałam na swoją tapetę, nadal przedstawiającą Mię, Chrisa i Theo na moich urodzinach. Zagryzłam wnętrze policzka, po czym cicho odetchnęłam, blokując urządzenie. Wyjrzałam przez okno, zaczynając rozmyślać o tym wszystkim. O mamie, ojcu, Theo i Jasmine, ludziach w szkole, którzy mnie znienawidzili. Większość tych problemów wynikała przez człowieka, którego jeden telefon mógł poprawić mi humor tak cholernie mocno. To było nienormalne i doskonale o tym wiedziałam, ale nie mogłam nic na to poradzić.
Moje myśli coraz częściej kręciły się tylko wokół niego. Potrafiłam zasypiać, rozmyślając o nim i wstawać z obrazem jego twarzy w głowie. Uzależniałam się. Nie było go trzy dni, a ja już chciałam, aby wrócił. Przyzwyczaiłam się do niego i chciałam mieć go blisko siebie, zdając sobie doskonale sprawę, jak bardzo psuło mi to zdrowie.
– W co ja się ładuję? – zapytałam cicho samą siebie, chowając zmęczoną twarz w dłoniach. Chwilę tak posiedziałam, wytykając sobie w duchu wszystkie błędy, aż znów przerwał mi dźwięk powiadomienia. Zmarszczyłam brwi i spojrzałam w dół na telefon, który leżał na parapecie. Chwyciłam go, odblokowując.
Theo: weź wyślij mi zdjęcie numeru seryjnego z pudełka po moim telefonie
Zmarszczyłam brwi.
Victoria: po co ci zdjęcie numeru seryjnego?
Theo: potrzebuję
Westchnęłam, ale nie dyskutowałam, bo to w końcu Theo. On zawsze miał nie po kolei z tym jego umysłem informatyka. Zeszłam z parapetu, rozprostowując zasiedziałe kości, a następnie ponownie zapaliłam lampkę, stojąca na szafce nocnej. Skierowałam się do komody, w której to znajdowały się wszystkie pudełka po sprzętach elektronicznych moich i Theo. Westchnęłam i wysunęłam przedostatnią szufladę, do której zaglądałam rzadziej, niż rzadko. Już miałam szukać odpowiedniego kartonu, gdy nagle zmarszczyłam brwi, zauważając biało-czarne, kwadratowe, ozdobne pudełeczko, leżące na samym wierzchu.
– A to co? – zapytałam cicho, nie przypominając sobie, abym to kiedyś tu włożyła. Ostrożnie chwyciłam niewielkie opakowanie i przyjrzałam mu się niepewnie. Przypominało te na biżuterię. Ze zmarszczonymi brwiami i zaciekawieniem, powolnie zdjęłam białe wieczko, zaglądając do środka.
I wtedy naprawdę wydawało mi się, że zemdleję.
Z rozchylonymi ustami i szokiem wpatrywałam się w złoty wisiorek z zawieszką w kształcie litery G. Był przepiękny. Delikatny i subtelny. Piękne G mieniło się złotem, powalając swoim widokiem. Nawet nie wiem, w którym momencie przestałam oddychać i tylko patrzyłam na to cudo. Z gardłem ściśniętym do samego końca, drżącymi dłońmi, jak najdelikatniej umiałam, chwyciłam wisiorek, wpatrując się w niego z niedowierzaniem. O mój Boże, to było... Nie umiałam skleić ani jednego, sensownego zdania, więc tylko patrzyłam na niewielką, złotą przywieszkę. Od kogo mógł być ten prezent? To przecież...
G jak Gabriel.
– Nie. – powiedziałam szybko, kręcąc głową. Czy on właśnie...
O mój Boże.
Czy on właśnie kupił mi wisiorek z literką swojego drugiego imienia? O Chryste. Nie miałam pewności, że to od niego, ale nikt inny nie przychodził mi do głowy. Moje serce chyba ścigało się w jakimś maratonie, bo nie potrafiłam uspokoić go tak samo, jak oddechu. Przełknęłam ślinę, starając się poukładać sobie to jakoś w głowie, ale nijak nie potrafiłam. Kiedy, gdzie, jak? Przecież Nate był poza miastem i nie mógł tego tu wnieść. No chyba, że zrobił to już dawno, wiedząc, że bardzo rzadko otwierałam tę szufladę. I wtedy też bym jej nie otworzyła, gdyby debilna prośba Theo...
No nie.
Szybko się odwróciłam, a następnie pognałam do okna, o mało nie zabijając się po drodze. Kiedy już się tam znalazłam, najdelikatniej, jak potrafiłam, odłożyłam pudełko wraz z wieczkiem na parapet, a następnie drżącymi dłońmi chwyciłam telefon, o mało nie dostając ataku epilepsji. Ponownie wybrałam numer Theo, chcąc mu coś napisać, ale wyprzedził mnie, bo po chwili nowy dymek czatu pojawił się przy jego numerze.
Theo: skoro nie wysłałaś, to znalazłaś i pewnie się hiperwentylujesz
Rozchyliłam szeroko oczy, o mało nie mdlejąc. Mój Boże, on wiedział. Doskonale zdawał sobie sprawę, co jest w tej szufladzie. A jeśli było to od Nate'a, oznaczało więc, że musiał to z nim ustalić.
Chyba mi słabo.
Victoria: mów co wiesz, albo przysięgam, że gdy wrócisz, to wyrwę ci struny głosowe i wsadzę drugą stroną.
Znów spojrzałam na biżuterię w pudełeczku, czując skurcze w żołądku. Okej, jeśli jakimś abstrakcyjnym cudem okazałoby się, że to prezent od Nate'a, to byłam pewna, że dostanę ataku. To nie było możliwe. Nate nie dałby mi takiego prezentu. I to jeszcze w takim dniu. To by oznaczało, że...
Theo: nic nie mogę powiedzieć
Theo: po prostu walentynki nie są takie złe
Z niedowierzaniem pokręciłam głową, z tego wszystkiego parskając śmiechem. Oparłam się łokciami o parapet i z szybkim oddechem spojrzałam w bok na prezent. Musiał być od Nate'a z dwóch powodów. G nie było przypadkowe, a ja nie miałam jakichś głębszych relacji z osobami o imieniu na ta literę. Poza tym, w ostatnią niedzielę odbyliśmy rozmowę na ten temat. A poza tym, mój brat nie pomógłby byle komu, bo on do takich osób nie należał. I zacytował to, co Nate podczas naszej rozmowy. Dokładnie to samo. Po chwili zdecydowałam się wyciągnąć prezent z pudełka. Przytknęłam go sobie przed twarz z totalnym mentlikiem w głowie. Był taki śliczny. Ale cholera, to było tak bardzo niewyobrażalne. Dostać coś takiego. I to od niego.
– Świat zwariował. – mruknęłam cicho, obserwując złote G.
I naprawdę nic nie mogłam poradzić na uśmiech, jaki wkradł się na moją twarz.
***
– Jeśli jeszcze raz jakiś nauczyciel powie nam, że za trzy miesiące matury, to się pochlastam, słowo daję. – warknął Chris, kiedy po ostatniej lekcji w piątek wychodziliśmy razem z nim i Mią ze szkoły. Westchnęłam, kiwając głową na znak zgody.
– Ja wyrzygam własną wątrobę, jeśli jeszcze raz będę musiała słuchać kazania Roth i jej „Nie uczycie się! Skończycie odśnieżając chodniki! Nie zdacie tych egzaminów! Banda idiotów!" – parsknęłam śmiechem, spoglądając na Roberts, która idealnie parodiowała naszą historyczkę. Dokładnie tak, jak ona, wyrzuciła ręce w powietrzu, wykrzywiając twarz w grymasie.
– Wyluzujcie, już prawie koniec lutego. Jeszcze tylko trzy miesiące i spokój. – odparłam, co skomentowali niezadowolonymi minami i mamrotaniem pod nosem. Weszliśmy na chodnik, prowadzący z dziedzińca na parking, aby dostać się do naszych samochodów.
– Ta, spokój. – prychnęła Mia, więc spojrzałam na nią kątem oka, cudem powstrzymując przewrócenie oczami. Z zaciętą miną, założyła ręce na piersi, mrużąc oczy na promienie słoneczne, bo pogoda tamtego dnia bardzo dopisywała. – Mój ojciec wczoraj przyniósł mi broszury z uniwersytetami i kazał się zastanawiać.
– Moja matka też już zaczyna z tym powoli świrować. – wtrącił się Chris, który szedł po mojej prawej. Poprawił czarną czapkę z daszkiem z Adidasa, założoną do tyłu i wypuścił z siebie głęboki oddech, zaciskając dłoń na rączce swojego plecaka, zarzuconego na ramię. – Mimo że zaczynamy collage dopiero za pół roku, to już rozważa wszystkie plusy i minusy mojego wyjazdu.
– Plusów jest znacznie więcej, co? – docięła mu z pięknym uśmiechem Mia, na co posłał jej mordercze spojrzenie, wystawiając w jej stronę środkowego palca lewej dłoni. Uniosłam ręce do góry, zatrzymując tym samym ich rozpoczynającą się kłótnię.
– Przestańcie! – zawołałam, kiedy doszliśmy do mojego Mercedesa i zatrzymaliśmy się przy nim. Westchnęłam, patrząc na nich z naganą. Oboje stanęli naprzeciw mnie z nadąsanymi minami, patrząc na boki, podczas gdy ja z pilota otworzyłam swoje auto i wrzuciłam do niego swoją czarną torebkę z książkami. – Nie mówcie nic o uniwersytetach i tym całym gównie. Mamy jeszcze dużo czasu i nie warto się tym teraz przejmować. Na razie jesteśmy w klasie maturalnej.
Usłyszałam głośne westchnięcie moich przyjaciół, co świadczyło o tym, że trochę spuścili z tonu. Rozumiałam ich zdenerwowanie. Do egzaminów końcowych zostało nieco ponad trzy miesiące, a nauczyciele ani trochę nas nie oszczędzali. W książkach siedziałam do trzeciej w nocy, znów żyłam na kawie i energetykach, żeby to jakoś wszystko ogarnąć, jak zresztą cały nasz rocznik. Zostaliśmy zawaleni powtórkami i zadaniami, abyśmy byli przygotowani jak najlepiej. Każdy maturzysta chodził zły i niezbyt skory do rozmów, bo stres robił swoje. Ja również się denerwowałam, ale nawet nie chciałam myśleć o studiach, bo na samą myśl było mi niedobrze.
– Wiem, ale już mam tego dość. Dziś znowu muszę kuć biologię. – mruknął ciężko Adams, pocierając swój kark. – Najchętniej bym od tego wszystkiego odpoczął.
– Ja tak samo. – dodała Mia, podczas gdy ja podeszłam do bagażnika i wyjęłam z niego sportową torbę z Nike. Zarzuciłam ją na swoje ramię, zamakając klapę. – Całe szczęście, że dziś piątek. Prześpię cały weekend, a jak ktoś mnie zbudzi chociaż na chwilę, to zadźgam tego kogoś tępą łyżeczką. – parsknęłam śmiechem na jej morderczy ton głosu.
– A przypadkiem nie masz jutro kolacji z ojcem i Parkerem? – zapytał Chris, spoglądając na nią z pytającym wyrazem twarzy. Blondynka zmarszczyła brwi, analizując coś w głowie, aż w końcu jej twarz rozjaśniła się w rozumieniu. Z rozbawieniem patrzyłam, jak uderza się z otwartej dłoni w czoło, jęcząc głośno.
– Kurwa, faktycznie. – zaklęła. – I dupa z mojego odpoczywania. A miałam taką ochotę na naprzemienne spanie, jedzenie i oglądanie Narcos.
– Ty tam będziesz miała Narcos na żywo, jak twój ojciec wreszcie pozna Luke'a. – mruknęłam z rozbawieniem, na co posłała mi spojrzenie, ale nijak tego nie skomentowała.
Wiedziałam, że podświadomie i ona się bała. Była w związku z Mitchellem już dobre pół roku, a zaczęli kręcić jeszcze wcześniej i w końcu nadszedł dzień, gdy postanowiła przedstawić go ojcu. Dopiero niedawno ujawniła prawdę i to, że ma chłopaka, ale podejrzewałam, że jej tata domyślał się już wcześniej. Tylko, że wraz z jej wyznaniem, pan Roberts postawił sobie za cel poznanie „zięcia" i kazał przyprowadzić go na kolację. Nie miałam pojęcia, jakim cudem ona go do tego namówiła, ale już w myślach pękałam ze śmiechu na widok zdenerwowanego Parkera pod krawatem. I w sumie miał się czego obawiać. W końcu Mia to mała córeczka tatusia, a tatuś do najmilszych, względem zalotników swojej księżniczki, nie należał.
– Nic mi nie mów. Już powiedziałam ojcu, że ma się zachowywać normalnie i nie odstraszyć Luke'a. – powiedziała twardo, gestykulując przy tym dłonią. – Zależy mi na nim i chcę, żeby mieli w miarę normalne relacje.
– Przy dobrych lotach może nie zabierze Luke'a na salę operacyjną i nie wytnie mu nerki. – dodał niby mimochodem Chris, na co dostał z pięści w ramię od wzburzonej blondynki. Oj nie można było jej wtedy drażnić.
– Będzie dobrze. – pocieszyłam ją, ponieważ zauważyłam, że zaczęła lekko panikować. – Jesteście z Parkerem naprawdę świetną parą i twój ojciec to zobaczy. Już pewnie teraz wie, że ci na nim zależy.
– Bo zależy. – dodała pod nosem.
– Widzisz? Więc nie panikuj. Zjecie kolację, a ty przynajmniej nie będziesz musiała już kłamać. Teraz tylko czekaj, aż cię Luke zaprosi na obiadek z teściową. – rzuciłam zaczepnie, zamykając swoje auto.
– O to nie muszę się przejmować. Jego rodzice się rozwiedli. Ojciec wyjechał, a matka mieszka poza miastem z nowym chłopakiem, więc nie widują się zbyt często. I podobno to dobrze, bo mówił, że ta kobieta jest straszna, więc niezbyt śpieszę się, aby ją poznać.
– Czyli tylko przeżyj jutro i będzie dobrze. – wtrącił się Adams, a następnie spojrzał na mnie. – A kiedy wraca Nate? Już zaraz będzie dwa tygodnie, jak go nie ma.
Na jego słowa wzruszyłam ramionami, poprawiając torbę.
– Miał jechać na trzy tygodnie, więc prawdopodobnie wraca w następną niedzielę, ale nie jestem pewna. Nie mam z nim kontaktu.
– Ty nie masz kontaktu? – prychnęła blondynka, unosząc brew, na co skinęłam głową, patrząc na nią i omal nie przewracając oczami.
– A to takie dziwne? – sarknęłam, czując na sobie ich uważne spojrzenia. Parking powoli pustoszał, a uczniowie rozchodzili się do domów, ponieważ większość kończyła lekcje właśnie o tej porze.
– No wiesz, patrząc na to wszystko, co pomiędzy wami jest, to podejrzewałam, że dzwonicie do siebie, czy coś. W końcu on to Nate, ty Victoria. Victoria i Nate. No wiesz... – mruczała, podczas gdy ja patrzyłam na nią z półuśmiechem, przez jej plątaninę i to, jak dwuznacznie poruszała brwiami.
– Co wiem? – droczyłam się, czując się z tym niebywale dobrze. Mia warknęła złowrogo, mrużąc swoje oczy.
– Przestań pieprzyć! Wszyscy wiemy, jak jest. No może oprócz was samych, ale to dlatego, że jesteście idiotami. Ciągnie was do siebie, jak ćmy do ognia. Aż miło popatrzeć! – zawołała pewnie, ale ja nadal nie zareagowałam.
– A do tego zawsze pomiędzy wami jest takie napięcie seksualne i nawet wasze zwykłe rozmowy to jest taki początek gry wstępnej. To takie ekscytujące, Jezu. – dodał swoje trzy centy Adams, na co już nie powstrzymywałam przewrócenia oczami i głośnego westchnięcia. Moi przyjaciele byli czasami takimi idiotami, słowo daję.
– Nate jest poza miastem, a ja nie mam z nim aktualnie kontaktu. Zapewne jest zajęty, więc nie będę mu przeszkadzała, bo nie ma takiej potrzeby. I musicie się z tym niestety pogodzić. – powiedziałam głośno i wyraźnie, a kiedy już chcieli znów coś powiedzieć, nie dałam im dojść do głosu. – A teraz wybaczcie, ale mam trening, więc was opuszczam. Adios! – zasalutowałam im, po czym zaczęłam iść w stronę wejścia do hali przy szkole, śmiejąc się w duchu na ich oburzone miny.
– Och, skończ pieprzyć. Wy prawie jesteście razem, ale jeszcze o tym nie wiecie, bo jesteście zbyt głupi, aby to ogarnąć! – krzyknęła za mną zła Mia, na co uniosłam dłonie i pomachałam im, nawet nie odwracając się w ich stronę.
Szybko popędziłam w stronę sali gimnastycznej, do której weszłam bocznym wejściem. Wyszłam na korytarz i skierowałam się do szatni, w międzyczasie sprawdzając powiadomienia z Instagrama. W końcu znalazłam odpowiednie drzwi i otworzyłam je, czując charakterystyczny zapach potu i dezodorantu. Zmarszczyłam z grymasem nos, ale weszłam w głąb sporego pomieszczenia, rozglądając się wokoło. Większość drużyny siedziała już na ławeczkach lub stała przy swoich niebieskich szafkach, przebierając się i rozmawiając. Pierwsza zauważyła mnie Tanya, która z posłała mi wesoły uśmiech, związując w warkocza swoje długie, blond włosy.
– Cześć, Clark. – rzuciła pogodnie, na co reszta ogarnęła, że właśnie przyszłam. Odpowiedziałam ciche „cześć" na wszystkie przywitania, a następnie z westchnięciem podeszłam do swojej szafki, rzucając swoją sportową torbę na ławkę obok.
– Jak samopoczucie? – zagadnęła siedząca obok Tara, która mimo niskiego wzrostu, genialnie sprawdzała się na pozycji libero. Wzruszyłam ramionami, zaczynając zdejmować swoje botki. – Gotowa na trening? Za miesiąc wielki dzień. Mecz z North High.
– Tak, mecz z North High, którą rozniesiemy w pył. – dołączyła się Fiona, wysoka, barczysta atakująca. Spojrzałam na nią z dołu, obserwując jej zawziętą minę.
– To będzie twój pierwszy mecz w oficjalnym składzie. – przypomniała mi Tanya. – Cieszysz się?
– Jestem trochę zdenerwowana, ale nie jest źle. – odparłam, ściągając swoją bluzkę.
Bycie w drużynie siatkarskiej wcale nie było takie złe, jak zakładałam na początku. Jeszcze miesiąc wcześniej, kiedy zaczynałam, byłam przerażona. W końcu nie byłam jakoś szczególnie dobra, a nagle miałam znaleźć się w najlepszym składzie w szkole. Jednak na całe szczęście, pozostałe zawodniczki były naprawdę cholernie miłe i pomocne. Od zawsze wiedziałam, że nie są złe, bo pomimo tak wysokiej pozycji w szkole, nie chełpiły się tym na prawo i lewo. Sama trener Karter również była niebywale wyrozumiała, ale i wymagająca. Musiałam odbębnić dodatkowe zajęcia, aby mieć wystarczająco dużo punktów do collage'u.
I chociaż początki łatwe nie były, to w końcu wpasowałam się w całą siatkówkę. Treningi miałam dwa razy w tygodniu po dwie godziny, co wydawało mi się katorgą, ale z czasem się przyzwyczaiłam. Z dziewczynami załapałam bardzo dobry kontakt, moja nieistniejąca dotąd aktywność fizyczna wzrosła, a ja podszkoliłam się sporo w sporcie, który naprawdę lubiłam. Załamania dostałam na pierwszym treningu, z którego wyszłam prawie z płaczem, kiedy to trener Karter zobaczyła moje długie paznokcie i bezapelacyjnie kazała mi je skrócić, co było ciosem w samo serce. I naprawdę byłam już bliska zrezygnowania z miejsca w drużynie, jednak spora grupa ludzi, w tym Mia i Chris, przekonała mnie, abym to zrobiła.
I tak, ryczałam jak bóbr, kiedy Roberts mi je spiłowywała.
I tak toczyło się moje życie od prawie trzech tygodni. Treningi, nauka, dom. Byłam już lekko zmęczona, ale z tyłu głowy siedziało mi to, że muszę się postarać, bo to mój decydujący i ostatni rok w liceum. Potem dorosłość.
– Jeju, ale masz śliczny wisiorek. – pomrugałam gwałtownie powiekami, wyrywając się z letargu. Spojrzałam pytająco na Tarę, po czym dokończyłam wkładanie białej, sportowej koszulki z czarnym znaczkiem Adidasa po boku.
– Słucham? – zapytałam pytająco, wyciągając włosy zza kołnierza. Blondynka uśmiechem wlepiała we mnie swój wzrok, a raczej w moją szyję, co lekko mnie zdezorientowało.
– Twój wisiorek. Piękny jest. – wskazała palcem, na co rozchyliłam oczy ze zrozumieniem. Automatycznie do dotknęłam dłonią zimnego złota, delikatnie się uśmiechając.
– Dziękuję. – odrzekłam, po czym szybko włożyłam go za koszulkę, gdzie zawsze się znajdował, lecz przez moje przebieranie, zawinął się na materiał. Kątem oka spojrzałam na kilka dziewczyn, które już zaczęły wychodzić z pomieszczenia w pełni przebrane z butelkami wody i ochraniaczami na kolana.
– Wybacz, że zapytam, ale dlaczego z przywieszką G? – zapytała z ciekawskim błyskiem w oku, ściągając z nadgarstka gumkę do włosów. – Od imienia jakiejś ważnej osoby?
– Coś w tym stylu.
Trening nieco się przedłużył, więc wyszłam ze szkoły totalnie wypompowana około osiemnastej. Mięśnie bolały mnie niemiłosiernie, więc z ulga zapakowałam się do swojego samochodu, rzucając torbę z przepoconymi ciuchami na miejsce pasażera obok. Wyjechałam z parkingu i zaczęłam kierować się w stronę domu, jednak po drodze stwierdziłam, że muszę napić się swojej ulubionej kawy z pobliskiej kawiarni, ponieważ oczy same mi się kleiły, a ja miałam jeszcze sporo nauki z angielskiego. Więc szybko obrałam kierunek kawiarenki na rogu Denver Street. Po niecałych dziesięciu minutach, zaparkowałam przed wejściem, wyłączając silnik. Wiedziałam, ze zapewne nie wyglądałam wyjściowo, ale w tamtej chwili nie za bardzo mnie to obchodziło. Zamknęłam z pilota Mercedesa i weszłam do budynku, w duchu skacząc jak mała dziewczynka na sam zapach kawy i ciasta.
Lubiłam to miejsce. Było przytulne i miłe, a brak tłumów pozwalał pobyć ze swoimi myślami sam na sam. Pracownicy byli bardzo mili, a różne malowidła na ścianach i różnego rodzaju rzeźby rodem z renesansu, mile pieściły moja artystyczną duszę. Także i wtedy nie było tam zbyt wielu osób. Pojedyncze osoby siedziały przy małych, okrągłych stoliczkach, delektując się różnymi pysznościami.
– Dzień dobry. – przywitałam się, gdy tylko podeszłam do lady. Starsza kobieta, której włosy mieniły się różnymi kolorami, odwróciła się w moją stronę, patrząc na mnie zza okrągłych okularów. – Poproszę cappuccino i kawałek szarlotki.
W końcu musiałam odzyskać siły i kalorie po tym cholernym treningu.
Zapłaciłam wyznaczoną kwotę, po czym zajęłam miejsce w koncie pomieszczenia przy małym stoliczku. Westchnęłam ciężko, patrząc na książki umieszczone na regle obok. Przetarłam zmęczoną twarz, pogrążając się we własnych myślach, gdy nagle poczułam delikatny pstryczek w ucho. Podskoczyłam w miejscu na ten nagły ruch, spoglądając z przyśpieszonym biciem serca w lewo na osobę, która postanowiła zażartować sobie ze mnie w tak idiotyczny sposób, doprowadzając do mojego zawału.
Od razu rzucił mi się w oczy ten firmowy uśmiech i białe zęby oraz symetryczna twarz. Cameron Wilson stał i patrzył na mnie lekko roześmiany, z rękoma w kieszeniach czarnego płaszcza, który, o zgrozo, leżał na nim tak samo idealnie, jak tego samego koloru spodnie i koszulka z długim rękawem. Dlaczego ten chłopak wyglądał we wszystkim tak idealnie.
– Przestraszyłem cię? – zapytał rozbawionym głosem, unosząc swoją idealnie równą brew. Odchrząknęłam, starając się jakoś przetrawić swój atak.
– Nie, tak sobie lubię poskakać, gdy kogoś widzę. – sarknęłam, co rozbawiło go jeszcze bardziej, bo jego uśmiech powiększył się dwukrotnie. – Co tu robisz?
– To jedna z moich ulubionych kawiarni. – odpowiedział, po czym wskazał na puste krzesło naprzeciw mnie. – Mogę?
Skinęłam głową, więc brunet z gracją zajął miejsce. Odkaszlnęłam, poprawiając niezauważalnie swoje włosy w kucyku, który trzymał się jeszcze z treningu. Spojrzałam na chłopaka, dopiero teraz zdając sobie sprawę, że byliśmy pierwszy raz w takiej sytuacji. Tak, spotkałam się z nim już wcześniej, jeszcze w barze Luke'a, ale byli tam też nasi znajomi, z którymi przez nawał nauki i obowiązków nie widziałam się już ze dwa tygodnie. Starałam się pisać chociaż trochę z Laurą czy Mattem, ale coraz częściej wieczorami marzyłam tylko o tym, aby pójść spać i odpocząć od tego wszystkiego. Camerona nie znałam zbyt długo, ani nie wiedziałam o nim zbyt wiele. Widziałam się z nim może dwa razy, włączając w to nasze pierwsze spotkanie. Był naprawdę w porządku kolesiem, a przynajmniej na takiego wyglądał. No i był jednym z przyjaciół Nate'a, a to coś oznaczało.
– Nie wiedziałam, że znasz to miejsce. – zaczęłam, aby wywiązać jakoś konwersację. W końcu musieliśmy o czymś porozmawiać, nawet mimo tego, że byłam zmęczona, jak cholera i wyglądałam jak siedem nieszczęść. – Niewielu ludzi tu zagląda. To raczej niezbyt popularna kawiarnia.
– Takie są najlepsze. – odparł, a jeden kosmyk wyplątał się z jego ułożonych włosów, opadając na czoło, co dodawało mu pewnego rodzaju uroku. Ale on już taki był. Robił piorunujące pierwsze wrażenie, wyglądając jak bożek i onieśmielając wszystkich wokół. – Babcia pokazała mi to miejsce. Przychodziłem tu razem z... – nie dokończył, ponieważ przerwała mu kelnerka, która przyniosła mi moje zamówienie. Biała filiżanka z kawą oraz spory kawałek szarlotki wylądowały na blacie przede mną, a mój żołądek ścisnął się na ten piękny zapach. Podziękowałam, a kobieta odeszła, znów pozostawiając nas samych.
– Ty nic nie zamawiasz? – zapytałam, ponieważ głupio by mi było, jeśli ja bym jadła, a on nie. Cameron natomiast tylko pokręcił głową, odchylając się na krześle.
– Już wypiłem swoją kawę. Byłem tu wcześniej. – odparł, na co skinęłam głową i upiłam łyk tego napoju bogów. Jezu, to cudowne. – Wracając. Przychodziłem tu często, bo bardzo podobało mi się to wnętrze. Niczym w czternastym wieku. – rzekł z uśmiechem, rozglądając się z fascynacją po freskach na ścianach. – Potem zdałem sobie sprawę, że mają niezły sernik. – dodał, na co parsknęłam śmiechem, zaczynając jeść swój kawałek ciastka. – Więc zacząłem przychodzić tu z moją siostrą.
Zastygłam w bezruchu, a widelczyk zamarł w połowie drogi do ust. Uniosłam wzrok na twarz Camerona, która była niewzruszona, w odróżnieniu od mojej. Dopiero po chwili zdałam sobie sprawę, jak głupio musiałam wyglądać, więc szybko odłożyłam sztuciec i wyprostowałam się, odchrząkując. Cholera, to było tak bardzo nie na miejscu, ale nie sądziłam, że będzie wspominał o Darcy. Może nie zdawał sobie sprawy, że o niej wiem, ale i tak było to co najmniej dziwne. Już zastanawiałam się, co odpowiedzieć i jak się wytłumaczyć, gdy nagle na jego symetryczną twarz wstąpił kwaśny uśmieszek.
– Cóż, przez twoją reakcję, śmiem twierdzić, że słyszałaś historię o mojej siostrze. – powiedział, ale w jego głosie nie dało się wyczuć złośliwości czy rozżalenia. Powiedział to ot tak, jakby mówił o pogodzie, podczas gdy mi zrobiło się ekstremalnie głupio.
– Wybacz, nie chciałam... – zaczęłam nerwowo, ale chłopak natychmiast powstrzymał mnie dłonią, więc zamilkłam, zagryzając wnętrze policzka. Cholera.
– Nic się nie stało. To w końcu zrozumiałe. Masz świetny kontakt z Nate'em i resztą, a Darcy Wilson to kawał historii. – zaśmiał się z lekką ironią, chociaż w jego tonie dało wyczuć się nutkę rozżalenia. Jednak co się dziwić? Po tym jak potraktowała go własna siostra, każdy miałby żal. – Znasz ją? Tę historię?
– Laura mi trochę o tym opowiadała. – mruknęłam, spoglądając w swoją filiżankę z ciepłym napojem. – Wiem co zrobiła.
– Tak, niesławna Darcy Wilson. – zakpił chłopak, spuszczając wzrok na metalowe opakowanie na serwetki, którym prawą ręką zaczął się bawić. – Bezlitosna dziewczyna, która zraniła wszystkich, którzy ją kochali. Tak o niej myślisz, prawda?
– Nie znam jej, więc... – zaczęłam, chcąc jakoś wybrnąć z sytuacji, jednak parsknięcie chłopaka zbiło mnie nieco z tropu. Zielone oczy spojrzały na mnie z łobuzerskim błyskiem.
– Więc i tak, tak właśnie o niej myślisz. – zakończył za mnie. – Ale wiesz co? Nie dziwię się. Bo tak właśnie było. – mruknął, czego nie skomentowałam od razu, ze ściśniętym gardłem czekając na to, co ma mi do powiedzenia. Może i reszta mówiła mi, jak było, a właściwie Laura, ale usłyszeć to z ust jej własnego brata, to całkowicie inna bajka. W końcu ja też miałam bliźniaka. – Zapewne zastanawiasz się, jakim cudem reszta dalej się ze mną przyjaźni, skoro własna moja siostra zachowała się jak... zachowała się źle. – poprawił się z krzywym uśmiechem.
– Cameron, nie musisz mi o tym mówić. W końcu ja też mam brata i wiem, jak ciężko musiałeś to znieść. Zapewne mówienie o tym prawie obcej osobie nie jest zbyt łatwym i miłym doświadczeniem. Nie musisz niczego tłumaczyć.
– Jesteś dla Nate'a kimś ważnym. – powiedział, lekko mnie dezorientując. Uginałam się pod spojrzeniem tych zielonych, przeszywających tęczówek, ponieważ kiedy tak nimi na mnie patrzył z niezidentyfikowaną miną, wydawało mi się, że właśnie wszedł do mojej głowy, mając wzgląd na wszystko, o czym w danej chwili myślałam. To peszyło.
– Moja relacja z Nate'em jest... skomplikowana. – odparłam, maltretując widelczykiem kawałek ciastka na talerzyku przede mną. Nie wiedziałam nawet, dlaczego mu się tłumaczyłam, ale czułam wewnętrzną potrzebę, aby mu to wyjaśnić i żeby nie dopowiadał sobie niestworzonych historii o nas. – Na pewno jesteśmy dla siebie kimś szczególnym, ale bez przesady. Jesteśmy czymś na kształt przyjaciół.
Mówiąc to, czułam się ekstremalnie głupio, ale nie wiedziałam, jak opowiedzieć to inaczej. „No słuchaj, Cameron. W sumie to żadna relacja nas nie łączy, ale od czasu do czasu się poobściskujemy, prześpimy ze sobą, będę o niego zazdrosna, ale jak tak, to spoko"? Kiedy o tym myślałam, było to żałosne, więc nie chciałam pogarszać swojej niepewnej sytuacji. Problem był taki, że nie wiedziałam do końca na czym stoimy.
Kiedy Cameron dłuższy czas nie odpowiadał, niepewnie uniosłam na niego swój wzrok, aby zobaczyć, jak szczerzy równe zęby w pełnym politowania uśmiechu. Zmarszczyłam brwi, przybierając mu pytający wyraz twarzy.
– Co?
– Nie, nic. – odparł, poprawiając się na krześle, a ten denerwujący uśmieszek ani na chwilę nie spełzł z jego pełnych warg. Może on naprawdę umiał czytać w myślach. – Po prostu mnie bawisz.
– Och, tak? – zapytałam z lekkim oburzeniem, zakładając ręce na piersi i patrząc na niego z oburzeniem. – Niby dlaczego?
– Darcy od zawsze była... specyficzna, z braku lepszego określenia. – zaczął znów od innego tematu, co ponownie dezorientowało. Nigdy nie kończył tego, o czym zaczynał wcześniej mówić. – Od małego była typową córeczką tatusia. Ulubienicą całej rodziny, nauczycieli i znajomych. Miała w sobie coś takiego, że nie dało się jej nie lubić. Była z niej niezła chorągiew. Dobrze wiedziała, co i gdzie ma powiedzieć, aby na tym skorzystać. Była niesamowicie dwulicowa, ale ludzie tego nie zauważali. Prócz mnie.
– Ale mimo wszystko...
– Ale mimo wszystko, zawsze byłem za nią. – dokończył za mnie, co podejrzewałem. Spuścił wzrok na metalowe pudełko z serwetkami w swojej dłoni. – Podpaliłaby ocen, jeśli tylko by zechciała. Była niesamowicie pewna swego i siebie samej, a ludzie to uwielbiali. – zaśmiał się, znów nawiązując ze mną kontakt wzrokowy. – Kiedy wchodziła do pomieszczenia, rozmowy cichły, a wzrok skupiał się tylko na niej. Dobrze nie wyciągnęła papierosa z paczki, a pięciu facetów stało już z zapalniczkami. Była niesamowicie bystra i zaradna. Dlatego tak cholernie pasowała do Nate'a.
Przełknęłam ślinę, czekając na dalsza część tej historii. Do tej pory mówiła o tym tylko Laura, a dla reszty, w tym w dużej mierze dla Nate'a, był to temat tabu. Cameron mówił prawdę o dziewczynie, która to wszystko zniszczyła. Tak cholernie pasowała do Nate'a...
– Od razu załapali kontakt, gdy poznali się na tamtej walce. Nie będę opowiadać ci, jak zostali parą, bo to nie ja powinienem to zrobić, ale stało się. Coraz częściej wychodzili, spędzali razem czas. W sumie się cieszyłem. W końcu Nate był spoko gościem, a wydawało mi się, że Darcy zasługuje na kogoś takiego. Miesiące mijały, niby wszystko było dobrze, ale wiedziałem, że zaczyna dziać się coś złego. Darcy zaczynała się nudzić. Brakowało jej adrenaliny. Nie wystarczało jej, że Nate zdobyłby dla niej gwiazdkę z nieba. Chciała więcej.
– Chciała, żeby wygrał dla niej walkę. – dokończyłam, na co Cameron pokiwał głową. Niesamowite, że mimo iż nie znałam tej dziewczyny osobiście, z każdą chwilą nienawidziłam jej coraz bardziej. Ona tak bardzo go zniszczyła. Zniszczyła ich wszystkich.
– Kiedy odeszła, poczułem się, jakby świat zawalił mi się na głowę. Była jedną z najważniejszych osób w moim życiu. A ona nawet się nie pożegnała. Po prostu odeszła, bo tak chciała. Zniszczyła wszystko, a on już nigdy nie był takim Nate'em, jak wcześniej. Och, nawet nie wiesz, jak bardzo chciałbym, abyś poznała go te cztery lata wcześniej. Polubiłabyś go, a wszystko byłoby dużo prostsze.
– Niby dlaczego?
– Bo gdybyś poznała go wtedy, nigdy by nawet na nią nie spojrzał.
Zamilkłam, niezbyt wiedząc, co powiedzieć. Zacisnęłam dłoń w pięść, spuszczając wzrok na brązowy blat. Czułam jego wzrok na swojej twarzy, co nieźle mnie krępowało. Nie sądziłam, że będę rozmawiać z nim na takie tematy.
– Tego nie wiesz.
– Och, wiem. – odparł, unosząc kącik ust. – To nie tak, że już jej nie kocham i nie chcę dla niej dobrze. Wręcz przeciwnie. Mimo wszystko, nadal jest moją siostrą i gdybym mógł, dałbym wszystko, aby tylko była odrobinę mniej zepsuta i egoistyczna. Kocham ją. Jednak wciąż jestem przyjacielem Nate'a i chcę dla niego jak najlepiej. I wiem, ze już nigdy nie będzie taki, jak wcześniej. Nie będzie już tym miłym, śmiejącym się chłopakiem, bo ona mu to zabrała. Może nieświadomie, kto wie. Ale teraz pojawiłaś się ty.
– I niech zgadnę. Wszystko zmieniłam i jest cudownie? Gdzieś już to słyszałam. Tylko niestety słowa czasami nie pokrywają się z rzeczywistością. – mruknęłam gorzko, czując się z tym wszystkim źle. Bo to był znów temat Nate'a. Nachyliłam się lekko nad stołem, wpatrując w zielonkawe oczy Camerona. – Nate jest dla mnie ważny. Cholernie ważny, mimo że kiedyś był przyczyną zła w moim świecie. W sumie dalej jest, ale wiesz co? Sprzedałabym duszę diabłu, gdybym tylko mogła sprawić, aby był taki, jak kiedyś, mimo że go wtedy nawet nie znałam. Nie wiesz, jak bardzo boli mnie to, gdy słucham tych wszystkich historii o niej i o tym, co wam zrobiła. Co zrobiła jemu. Chciałabym, aby był szczęśliwy.
– Możesz to zrobić w bardzo łatwy sposób. – powiedział cicho, również nachylając się w moją stronę, przez co wytworzyła się między nami bardzo intymna i specyficzna atmosfera. Nie interesowały mnie teraz odgłosy w kawiarni tylko jego oczy, w które intensywnie się wpatrywałam. I których widok uświadomił mi, jak bardzo tęskniłam za pewnymi czarnymi tęczówkami. – Możesz to zrobić nawet bez sprzedawania czegokolwiek.
– Niby jak?
– Po prostu bądź przy nim.
– I co to da?
– Kobieto, moja siostra była z nim, kiedy było to niesamowicie proste. Ty jesteś przy nim w najcięższym czasie. W czasie, kiedy ten człowiek jest dla siebie surowszy bardziej, niż ktokolwiek inny. A mimo wszystko, ty wciąż tu jesteś. U jego boku, powodując uśmiech na jego twarzy. To mówi samo przez siebie, czyż nie?
– Nawet mnie nie znasz. Nie znasz naszej historii. Tego, jak się poznaliśmy. Kim dla siebie jesteśmy i czego potrzebujemy. I mówisz takie rzeczy po naszych dwóch spotkaniach? – zapytałam ze zmarszczonymi brwiami. Jego pewność siebie i tego, co mówił, niebywale mnie drażniła. Cameron parsknął cichym śmiechem, kręcąc z politowaniem głową, co rozdrażniło mnie jeszcze bardziej. Był taki cyniczny. – Och, i nawet nie zaczynaj z pieprzeniem, że znasz Nate'a i wiesz, czego potrzebuje, bo każdy to robi. Rzucanie tych tekstów, że ze mną jest mu lepiej. Nawet moi przyjaciele to robią, a mnie już irytuje powtarzanie tego samego tematu, który tylko sprawia mi ból i kolejne rozmyślanie.
– Więc ci tego nie powiem. – odparł szeptem, na co lekko rozchyliłam oczy, bo byłam pewna, że to zrobi. Robił to każdy. – Powiem ci coś innego. Coś, czego zapewne nie powiedział ci nikt inny.
– Niby co?
A mogłam nigdy nie pytać.
– Przestań się wreszcie przed tym wzbraniać i pozwól sobie zacząć go kochać.
Zamarłam w bezruchu, zastanawiając się, czy naprawdę świat zaczął tak wirować, czy to tylko moja głowa. Z przyśpieszonym sercem patrzyłam w oczy Camerona, które mimo lekkiego rozbawienia, pozostały śmiertelnie poważne. Nie wierzyłam, że właśnie to powiedział. Miałam pozwolić sobie kochać Nate'a? Przecież to... Nie potrafiłam skleić sensownej myśli w swojej głowie. Echem odbijało mi się zdanie, jakie wypowiedział. Pomrugałam powolnie, czując pustkę w całej mnie. Wydawało mi się, że czas zwolnił. Że wszystko zwolniło. Bicie mojego serca, tykanie zegara ściennego, rozmowy ludzi wokół. Wszystko.
Nie odpowiedziałam od razu, bo niemoc i ściśnięte gardło mi na to nie pozwoliły. W końcu odsunęłam się od chłopaka, ledwo pozwalając na to skamieniałym mięśniom. Zaciągnęłam nosem i oparłam łokieć o blat, a dłoń przytknęłam do ust i nosa, przerywając kontakt wzrokowy z Wilsonem, który nadal na mnie patrzył. Ja natomiast skupiłam się na ekspresie do kawy obok lady. Nie chciałam na niego patrzeć, bo moja obolała głowa by tego nie zniosła. Nie lubiłam rozmawiać o swoich uczuciach, a rozmawianie o nich z prawie obcą osobą, która czytała ci w myślach, było jeszcze bardziej tragiczne.
Minuty mijały, a ja nadal się nie odzywałam. Nawet na niego nie patrzyłam. Kiedy jednak cisza stawała się coraz bardziej uciążliwa, a ja poczułam, jak oczy zachodzą mi mgłą, pomrugałam gwałtownie powiekami, unosząc oczy ku niemu i patrząc na pokryty malowidłami sufit. Odetchnęłam głęboko, a gula w gardle stale mi się powiększała, doprowadzając mnie tym samym do szału, bo nie mogłam zebrać się do wypowiedzenia sensownych słów.
– Znam go ledwie rok, nie wiem o nim całej masy rzeczy, a moja matka go nie cierpi. Nawet gdybym chciała, to nie mogę sobie na to pozwolić, bo go nie znam. Nie wiem, co to miłość. Jestem gówniarą, która przypadkiem wpakowała się w gówno. Dziewczyną z dobrego domu, która stereotypowo poznała złego chłopca, a każdy stara się jej wmówić, że go zmienia, mimo że to gówno prawda.
– Dziewczyno, ty go zmieniasz, ale nawet tego nie widzisz. – zaczął z rozzłoszczeniem, ale nadal na niego nie spojrzałam. Gdybym to zrobiła, mogłabym pęknąć, a tego bym sobie nie wybaczyła. – Czy Nate cię kiedykolwiek przeprosił? Poprosił o coś, zamiast tego żądać? Czy kiedykolwiek miał wyrzuty sumienia z czymś związanym z tobą? Wygrał dla ciebie walkę, mimo że ostatnia dziewczyna, dla której to zrobił, złamała go doszczętnie. Zmieniasz go, ale wzbraniasz się przed uczuciami jak tylko możesz. Szukasz miliona scenariuszy. Zapewne analizujesz wszystko w głowie, podczas gdy to wszystko jest o wiele prostsze.
– Przestań.
– Nie bój się tego. Oboje na tym skorzystacie.
Ukryłam twarz w dłoniach, podczas gdy chłopak powolnie wstał ze swojego miejsca. Nie chciało mi się gadać, ani kończyć kawy. Chciało mi się stamtąd wyjść i więcej nie rozmawiać na ten temat. Cameron mącił mi w głowie, chociaż tak naprawdę mnie nie znał. Przez palce na niego spojrzałam, gdy stanął nade mną z rękoma w kieszeni czarnego płaszcza i delikatnym uśmiechem współczucia.
– W sumie nie można kazać ci tego robić, ale uwierz, że to w końcu pęknie, a ty zatracisz się w tym tak bardzo, że nie będziesz mogła oddychać. I ja to wiem. I nie zrobisz z tym nic, bo im dłużej będziesz przy nim, tym bardziej będziesz to czuć. Prościej będzie, kiedy przestaniesz się wypierać. Albo odejdziesz i może cudem zatrzymasz to, co nieuniknione.
A następnie odwrócił się i odszedł. Obserwowałam, jak wychodzi z kawiarni, nawet nie oglądając się za siebie. Po prostu wyszedł, zapewne nie zdając sobie sprawy, jak wielką burzę wywołał tą rozmową.
***
Siedziałam właśnie na podłodze w swoim pokoju, opierając się o łóżko. Ciemność spowijała całe pomieszczenie, a zaledwie pomarańczowa smuga światła z latarni za oknem, tworzyła ślad na jasnych panelach naprzeciw mnie. Pustym wzrokiem wpatrywałam się w ścianę naprzeciw, bawiąc się telefonem w dłoni. Powolnie unosiłam i zamykałam powieki, zastanawiając się nad tym wszystkim. Wiedziałam, że w domu już zapewne większość spała. Było po dwudziestej czwartej. Mama, z którą nie zamieniłam normalnej rozmowy od ponad dwóch tygodni, pewnie leżała już w swojej sypialni, mój brat był padnięty po wyjściu na pizzę z moim ojcem, który niestety nadal przebywał w naszym domu. Po naszej ostatniej kłótni nie starał się na siłę utrzymywać ze mną kontaktu, więc nie gadaliśmy.
A ja siedziałam i zastanawiałam się nad moją rozmową z Cameronem, która miał miejsce kilka godzin wcześniej. Na biurku leżała cała sterta prac domowych, którą musiałam wykonać na tamten weekend, jednak nijak nie potrafiłam się za nią zabrać. Nie potrafiłam chociażby wstać i przestać myśleć. W głowie cały czas rozbrzmiewały mi słowa chłopaka. Miałam pozwolić sobie pokochać Nate'a. I przerażało mnie to tak bardzo, iż ze stresu nie mogłam nawet przełknąć szklanki wody.
Mama kiedyś czytała mi bajki o prawdziwej miłości. Kiedy księżniczka zamknięta w wieży czekała na swojego księcia, który ją uwolni, a następnie zabierze to magicznej krainy, gdzie będą żyli długo i szczęśliwie. Cóż, nigdy w to nie wierzyłam i nawet tego nie chciałam. Od zawsze byłam realistką. Problem polegał jednak na tym, że z czasem, gdy dorastałam, zaczęłam zdawać sobie sprawę, jak bardzo ja bałam się tego uczucia. Bo taka była prawda. Nawet jako osiemnastolatka, ja bałam się kogoś kochać. To było tak poważne uczucie i miałam kogoś nim obdarzyć. I tym kimś miałby być Nate? Przecież ja nie byłam w nim nawet zakochana. Cameron nie wiedział, o czym mówi. Nie czułam tego do Sheya. Byłam pewna.
Byłam zbyt słaba, aby to poczuć. Byłam zbyt słaba, aby znieść odrzucenie.
Zaciągnęłam nosem, w końcu odblokowując urządzenie. Skrzywiłam się delikatnie na wysoką jasność ekranu, a następnie weszłam w kontakty, podkulając nogi pod klatkę piersiową. Ze zmęczeniem przejeżdżałam palcem po wyświetlaczu, aż w końcu mój wzrok zatrzymał się na nazwisku Nathaniela. To zabawne, że znałam te pieprzone cyferki na pamięć. Niewiele myśląc, nacisnęłam zieloną słuchawkę, a następnie przyłożyłam urządzenie do ucha, zaciskając powieki. Nawet nie wiem, dlaczego to zrobiłam. Chyba po prostu potrzebowałam z nim porozmawiać.
Pierwszy sygnał. Drugi sygnał. Trzeci sygnał. Czwarty sygnał. Piąty sygnał...
– Osoba, do której dzwonisz, jest poza zasięgiem, albo nie może teraz rozmawiać. Nagraj wiadomość po usłyszeniu sygnału...
Wypuściłam z siebie drżący oddech, gdy usłyszałam krótkie piknięcie, a następnie ciszę. Wiedziałam, że muszę coś powiedzieć, chociaż tak naprawdę, nie miałam pojęcia co. Nawet nie wiedziałam, dlaczego zadzwoniłam.
– Hej, Nate. – zaczęłam zachrypniętym głosem, więc szybko odchrząknęłam. – W sumie nie ma jakiegoś konkretnego powodu, dla którego dzwonię. Po prostu, nie wiem, nie gadaliśmy ze dwa tygodnie i w sumie chciałam zapytać, czy w ogóle żyjesz. – wzruszyłam ramionami, choć nie mógł tego widzieć, a ja poczułam się jeszcze bardziej głupio, bo to było tak cholernie żałosne. – Pewnie jesteś zajęty, więc jak coś to oddzwoń. I pozdrów mamę. Cześć.
Rozłączyłam się szybko, po czym zacisnęłam powieki i opuściłam telefon na swoje uda, opierając z rozdrażnieniem głowę o kolana. Ugh, dlaczego nie mogłam przestać o nim myśleć? Chciałam, aby chociaż na chwilę wyszedł z mojej głowy, ale z każda sekundą, to się nasilało. Nie widziałam go dwa tygodnie i cholera, tak. Stęskniłam się. Chciałam, aby już wrócił. Chciałabym go zobaczyć, dotknąć i pocałować. Nie chciałabym rozmawiać o nim, a z nim.
Chciałabym z nim być.
– Boże, potrzebuję cię tu tak bardzo. – mruknęłam pod nosem. Nie potrafiłam nazwać tego uczucia. Po prostu chciałam, aby znalazł się blisko mnie.
To tęsknota, Vicky.
Zignorowałam swoją żałosną podświadomość i ociężale wstałam na równe nogi. Podeszłam do parapetu, aby zamknąć okno, gdy nagle moją uwagę przykuła koperta z dziwnym listem, która znalazłam już jakiś czas temu. Chwyciłam ją w dłonie i zmarszczyłam brwi. Nadal nie wiedziałam, jak ona się tam znalazła, ale jej treść była niepokojąca. Miałam porozmawiać o tym z mamą, bo moje ona coś wiedziała, ale na początku o tym zapomniałam, a później po moim wyznaniu o Sheyu, w ogóle przestała ze mną gadać. Znikała gdzieś często, odzywała się półsłówkami i chodziła z głową chmurach. I naprawdę wiele razy chciałam już z nią poważnie i szczerze porozmawiać, ale najzwyczajniej w świecie się bałam, a ona sama chyba nie była gotowa. Dlatego czekałam i zwlekałam z tym, co nieuniknione.
Odłożyłam kopertę i zamknęłam okno, a następnie poszłam do łazienki, aby umyć zęby, ponieważ zmęczenie dawało już o sobie znać. Kiedy wykonałam już tę czynność, rozpuściłam swoje włosy upięte w wysokiego kucyka, które lekko się napuszyły, więc przejechałam po nich dłonią, patrząc w lustro. Miałam na sobie krótkie, siatkarskie spodenki i za dużą bluzkę, która odkrywała mój prawy bark. Westchnęłam ze znużeniem i spojrzałam na złote G na moim dekolcie, do którego już tak bardzo się przyzwyczaiłam, iż nie rozstawałam się z nim nawet na krok. W końcu to prawie na pewno był prezent od Nate'a. I dalej mnie to zadziwiało.
Zdecydowałam się opuścić łazienkę, więc zgasiłam w niej światło, a następnie powoli w ciemności ruszyłam do swojego łóżka. Chwyciłam za kołdrę i już miałam wskoczyć na materac, gdy nagle rozległo się ciche pukanie. Podskoczyłam, piszcząc cicho, ale szybko zasłoniłam sobie usta dłonią, ponieważ, do cholery, była noc. Jak oparzona z pulsem, którego nie miałam chyba jeszcze nigdy, odwróciłam się w stronę okna, z którego wydobywał się ten hałas. Mój oddech mieszał się z krwią szumiącą mi w uszach, a moje szeroko otwarte oczy obserwowały pomieszczenie, wyszukując potencjalnego zagrożenia. Palce zaczęły mi drżeć, tak samo, jak kolana, ale kiedy spojrzałam na szybę, wiedziałam już, co było tego przyczyną.
W ciemności dostrzegłam sylwetkę siedzącą na parapecie za oknem, która delikatnie pukała w okno. Mimo że nie widziałam tej osoby zbyt dobrze, nie musiałam nawet zgadywać, kto to był. I w tamtym momencie nie miałam pojęcia czy to jawa, czy już sen.
W szoku podeszłam do okna, a następnie odsunęłam je do góry, spoglądając na chłopaka, który opierał się jedną dłonią o rynnę, a drugą o parapet. Spod kaptura czarnej bluzy wystawały brązowe kosmyki jego włosów, a po chwili sam chłopak uniósł głowę, przez co wbiłam zszokowany wzrok w te czarne tęczówki. Nie miałam pojęcia, jak w ogóle było to możliwe, ale on tam był. Po prostu znajdował się naprzeciw mnie z cwanym uśmiechem, oświetlanym przez latarnię uliczną. A ja tylko z szokiem na niego patrzyłam, zastanawiając się, czy to w ogóle działo się naprawdę. I działo, bo on tam był. Nate tam był.
– Cześć, Clark. – powiedział, jak gdyby nigdy nic, po czym musiałam odejść o krok od parapetu, bo chłopak szybko się podciągnął, a następnie zgrabnie wskoczył do mojego pokoju. Strzepnął dłonie, jak gdyby nigdy nic, i oparł się tyłem o parapet, usadzając wygodnie tuż przede mną. Tak po prostu, podczas gdy ja stałam z szokiem i niedowierzaniem.
Co on do cholery...
Westchnął i uniósł głowę, więc mogłam obserwować go w pełnej okazałości. Jak zwykle miał na sobie czarne jeansy, tego samego koloru bluzę z ani social social club, której kaptur zarzucony miał na głowę. W końcu spojrzałam na jego twarz, która jak zawsze, była po prostu idealna. Chamski uśmieszek rozciągał się na jego kształtnych ustach, a czarne jak noc oczy, patrzyły na mnie z tym swoim niezidentyfikowanym blaskiem. Był taki, jak zawsze. Tylko, że wtedy również powinien się znajdować kilkadziesiąt kilometrów stąd u swojej matki. I co?!
– Poczekaj chwilę, bo muszę to przetrawić. – powiedziałam po chwili, unosząc dłonie ze zmarszczonymi brwiami, na co parsknął krótkim śmiechem, a mój żołądek skurczył się, bo cholera, to jednak była prawda. On naprawdę tam był. Rozchyliłam usta, po czym je zamknęłam, a następnie powtórzyłam to trzykrotnie, nie mogąc ogarnąć. – Ciebie miało tu nie być jeszcze przez tydzień... co?
Brunet znów parsknął, spoglądając na mnie z politowaniem. Przez to, iż opierał się tyłem o parapet, byliśmy prawie tego samego wzrostu. Patrzyłam na niego, chłonąc każdy milimetr jego ostrych rysy twarzy, szpiczastego nosa i tych wystających kości policzkowych. Jeszcze kilka minut wcześniej nagrywałam mu się na pocztę, a teraz on tam był. Po prostu sobie stał kilkadziesiąt centymetrów ode mnie, jak gdyby nigdy nic, z rękoma w kieszeniach spodni i cwanym uśmieszkiem.
Czy to senny żart?
– No cóż, pomyślałem, że wpadnę na godzinę w odwiedziny. – odparł jak gdyby nigdy nic, a jego zachrypnięty bas miło połechtał moje uszy. – I jestem. Nie mów, że się nie stęskniłaś za moją cudowną osobą.
Gołym okiem widać było, w jak dobrym humorze był. I nie zdradzał tego zawadiacki uśmiech, a te cholerne oczy. Oczy, za których widokiem tak bardzo się stęskniłam, że nie potrafiłam patrzeć w nic innego. Tylko skanować z szokiem tę czerń.
I wtedy puściło mi już wszystko. Cała rozmowa z Cameronem, głupie przytyki moich przyjaciół, moja matka, ojciec, dosłownie wszystko, co zadziało się przez te dwa tygodnie bez jego obecności. Bo gdy był, bywało naprawdę ciężko, ale czas, podczas którego nie miałam go obok siebie, był dla mnie istną katorgą. W ciszy toczyliśmy bitwę na spojrzenia, bo nie wiedziałam, co mam powiedzieć.
Niewiele myśląc, po prostu złapałam dłońmi za jego policzki, a następnie pochyliłam się i z całą siłą wcisnęłam swoje wargi w jego zimne usta. Zamknęłam oczy, czując wybuch takiego żaru i szczęścia w ciele, jakiego nie czułam już od dawna. Wiedziałam, że nieźle go tym zaskoczyłam, ale po chwili, Nate parsknął w moje usta i wyciągnął ręce z kieszeni. Nie odrywając się ode mnie, ułożył swoje zimne dłonie, które parzyły mnie przez materiał cienkiej koszulki, na moich plecach i rozstawił szerzej nogi, przyciągając mnie do siebie. I przysięgam, że nie było lepszego uczucia, niż to. Nie znałam takowego. Nie istniała taka definicja, która mogła opisać, jak się wtedy czułam. Bo tylko kiedy był blisko mnie, wiedziałam, że tak naprawdę żyję.
Szybko poruszałam swoimi wargami, z rozkoszą wdzierając się językiem do jego ust. Smakował gumą do żucia i papierosami, a jego zapach dawał mi jak zwykle to miłe uczucie bezpieczeństwa. Bo wtedy wszystko było na swoim miejscu. Po chwili ciaśniej objął ramionami moją talię, podczas gdy ja przywarłam klatką piersiową do jego torsu. Ułożyłam dłonie na jego karku i plecach, czując jego obecność całą sobą. I nie obchodziło mnie, że w tamtej chwili wyglądało to, jakby dosłownie się na niego rzuciła, ale tego chciałam i tego potrzebowałam. Nie rozmów na temat naszej relacji i uczuć. Potrzebowałam jego bliskości.
Po kilkudziesięciu dobrych sekundach dopiero się od niego oderwałam. Mój przyśpieszony oddech mieszał się z jego, więc zdecydowałam się uchylić powieki i spojrzeć na jego piękną twarz. Był piękny, idealny, niesamowity, cudowny. Był wszystkim, czego w tamtej chwili chciałam. I wiedziałam to, bo dwa tygodnie bez niego, były istną katorgą, a jego widok, odkupieniem. Uśmiechał się jak zwykle w tej swój ironiczny i kpiący sposób, aby mnie zdenerwować, co zazwyczaj mu się udawało. Ale nie wtedy. Wtedy mógłby uśmiechać się tak w nieskończoność i tylko dla mnie.
– No, Clark. – zaczął, nie puszczając mnie. Spojrzał na mnie zdawkowo, nadal z kapturem na głowie. – Nie sądziłem, że tak się stęskniłaś.
– Brakowało mi takiego narcystycznego dupka. – odpowiedziałam szczerze i bez ogródek, po czym znów wcisnęłam w jego wargi pocałunek, którego tak bardzo potrzebowałam.
A on nadal był piękny, idealny, niesamowity i cudowny...
***
Ależ ja za tym tęskniłam!
Kocham i do następnego xx
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top