20. Czas wyjawić grzechy.

Rozdział jak zwykle dla mamuśki. Lubię go i mam nadzieję, że i wam się spodoba. Miłego czytania x

Powolnie zamknęłam za sobą duże drzwi, oddychając z ulgą. Ciepło od razu opatuliło moje zmarznięte ciało, co przyjęłam z cichym westchnięciem ulgi. Chwilę stałam tak w zupełnej ciemności, a towarzyszył mi jedynie mój delikatnie przyśpieszony oddech. Patrzyłam na swoją dłoń zaciśniętą na klamce, chociaż i tak nie widziałam jej zbyt dobrze. Zaciągnęłam nosem i odchyliłam delikatnie głowę, mrugając kilkakrotnie powiekami. Byłam naprawdę zmęczona.

W końcu odwróciłam się i powolnie zdjęłam swoje buty, po czym stopą kopnęłam je gdzieś w kąt. Przetarłam dłonią twarz, a następnie spojrzałam na korytarz. Ciemność panowała w całym domu, co oznaczało, że wszyscy już spali. Rozumiałam to. W końcu było zdrowo po pierwszej. Wsadziłam zziębnięte dłonie do kieszeni swojej czarnej bomberki, zaczynając iść w głąb domu. Powolnie stawiałam kroki na ciemnobrązowych panelach, uważając, aby nie wydać jakiegoś głośnego dźwięku. Kiedy dotarłam do salonu, rozejrzałam się wokoło, zagryzając wnętrze policzka. Nawet nie wiem, w którym momencie zacisnęłam dłonie w pięści, orientując się, że jeśli nie zrobiłabym tego wtedy, to nie zrobiłabym już w ogóle.

Drżący oddech opuścił moje usta, kiedy spojrzałam na schody, prowadzące na piętro. Moje serce przyśpieszało z każdym uderzeniem i w pewnym momencie wydawało mi się, że słyszałam tylko krew szumiącą w moich uszach, która zagłuszała wszystko inne. Tylko to. Na coraz bardziej miękkich nogach, wspięłam się na pierwszy stopień schodów. Cóż, w końcu trzeba zmierzyć się z tym wszystkim. Z każdym kolejnym krokiem czułam, jakby ktoś coraz mocniej zaciskał pętle wokół mojej szyi. W końcu udało pokonać mi się drewniane schody. Stanęłam na ich szczycie, obserwując długi korytarz przede mną, również pogrążony w mroku. Trzy pary białych drzwi znajdowały się po lewej stronie i trzy po prawej. Ale mnie interesowały tylko te jedne.

Powolnie ruszyłam w tamtą stronę, mijając sypialnię moją i Theo. Z wzrokiem umieszczonym w ostatnich drzwiach po lewej stronie, ruszyłam w ich kierunku. Wydawało mi się, że ktoś przyszpilił rozgrzane żelazo do mojego gardła, nie pozwalając mi normalnie funkcjonować. Jednak nie wycofałam się. Z zaciśniętą szczęką w końcu chwyciłam srebrną klamkę i nie zastanawiając się ani chwili, przekręciłam ją. Zamek ustąpił z cichym skrzypnięciem. Kolejny oddech wydostał się spomiędzy moich drżących warg. Mrugając ociężałymi powiekami, uchyliłam delikatnie drzwi, wchodząc do sypialni.

Był największym pokojem spośród wszystkich. Ściany były pokryte beżową farbą, która idealnie komponowała się z brązowymi meblami w iście dziewiętnastowiecznym stylu. Na ścianie po prawej znajdowały się drzwi prowadzące do garderoby. Złote dodatki dodawały sypialni smaku i stylu, a ciężkie zasłony na oknach, które wtedy były zasunięte, nadały jej również pewnej tajemniczości. Od małego uwielbiałam ten pokój. Spojrzałam na wielkie lustro z pozłacaną ramą, które wisiało nad komodą, tuż obok wielkiego fotela. Kochałam się w nim przeglądać jako mała dziewczynka, podsuwając fotel i stając na nim, ponieważ byłam zbyt mała, aby dosięgnąć.

Uśmiechnęłam się delikatnie na wspomnienie, jakie wypełniło mój umysł, po czym przeniosłam wzrok na prawo. Wielkie łóżko, które pomieściłoby spokojnie z sześć osób, stało pod oknem, które jako jedyne nie było zasłonięte i dawało trochę światła. Po obu jego stronach znajdowały się wielkie, stojące lampy, ale ja zwróciłam uwagę na osobę, która leżała na materacu pod satynową pościelą, śpiąc sobie spokojnie.

To było to.

Z nerwami nieporównywalnymi do niczego wcześniej, powolnie kroczyłam w tamtą stronę. Moje kroki zagłuszał brązowy dywan zakrywający panele. Kiedy znalazłam się już wystarczająco blisko, spojrzałam na bladą twarz oświetloną przez księżyc. Wyglądała tak łagodnie i spokojnie. Chwilę patrzyłam na ten ładny widok, który spowodował delikatny uśmiech na moich ustach, a następnie przysiadłam na skrawku materaca obok niej, lekko naciągając też kołdrę, co chyba ją pobudziło, ponieważ drgnęła. Westchnęła cicho, chcąc się przekręcić na drugi bok, jednak kiedy otworzyła zaspane powieki i dostrzegła mnie, nabrała więcej powietrza w płuca, unosząc się na łokciach. Przetarła dłonią ospałe oczy i znów posłała mi niedowierzające spojrzenie, jakby w ogóle zastanawiała się, czy to nie jakaś senna zmora.

– Vic? – zapytała zachrypniętym głosem, jeszcze nie w pełni wybudzona. – Co ty tu robisz? Która godzina?

– Jest późno. – odpowiedziałam cicho z bladym uśmiechem. Kobieta w końcu w pełni uchyliła powieki i skrzyżowała ze mną spojrzenie, posyłając mi pytające spojrzenie. Jej włosy sięgające do ramion były rozczochrane, ale mimo tego, że właśnie przed chwilą wybudziłam ją ze snu, wydawała się przytomna.

– Co tu robisz? – ponowiła pytanie, po czym uniosła się do pełnego siadu. Nachyliła się w stronę lampki obok i włączyła ją, krzywiąc się delikatnie na światło, które oświetliło całą sypialnię, jak i nas. Przeczesała palcami kosmyki blond włosów i znów skrzyżowała ze mną spojrzenie. – Coś się stało?

– Nie, ale... Muszę ci coś powiedzieć, mamo. – powiedziałam w końcu, czując ponownie nacisk na swoim sercu, które z każdą chwilą biło coraz ciężej. Cholera. – Coś, co nie może czekać.

Mój głos był zachrypnięty, ale pewny. Dłonie, które nadal trzymałam w swoich kieszeniach, spociły mi się już całkowicie, a ten nieprzyjemny pot oblał również moje plecy. Miałam wybór. Mogłam odejść i to wszystko zignorować. Znów zataić. Jednak odważyłam się, aby tu przyjść. Odważyłam się, aby mówić. Nie mogłam tego zaprzepaścić. I chociaż wszystko w środku mnie krzyczało, abym tego nie robiła, musiałam. Nie było już odwrotu. Nie po tym wszystkim.

Jej wzrok był lekko skołowany, a ona sama nie wiedziała co się dzieje, więc tylko wpatrywała się w moje oczy, czekając na to, co mam do powiedzenia. Odetchnęłam w końcu, spuszczając spojrzenie na brązową kołdrę. Chociaż myślałam o tym całą drogę, nie wiedziałam, jak ubrać to w słowa. Sekundy mijały, chociaż wydawało mi się, że tkwiłam w jakiejś bańce, w której nie było pojęcia czasu. Wszystko zniknęło.

– Kłamałam. – wyszeptałam cicho, a palący uścisk moich koszmarów, znów wzmocnił się na mojej szyi, odcinając mi dostęp tlenu.

Czas wyjawić grzechy.

– Powiedziałam ci kiedyś, że już nie mam kontaktu z Nathanielem Sheyem. Okłamałam cię, mamo.

***

– Wystarczy jedno twoje słowo, a przysięgam, że już mnie nie zobaczysz. Nie będę już więcej mieszał i psuł twojego porządku. Tylko to powiedz, a odejdę. Obiecuję.

Z szokiem wpatrywałam się w czarne oczy, które obserwowały mnie z pełną powagą. Zastanawiałam się, czy on rzeczywiście wypowiedział te słowa, czy może to tylko ja się przesłyszałam. Nie, to niemożliwe. To nie... Czy on właśnie dał mi wybór, między jego obecnością w moim życiu, a jej brakiem?

Nie miałam pojęcia, co mam odpowiedzieć. Całkowicie odebrało mi mowę i zdolność do czegokolwiek. Podstawowe funkcje życiowe zatrzymały się w moim organizmie, pozostawiając mnie w chwilowym letargu, który dla mnie porównywalny był do wieczności. Ale wtedy widziałam tylko jedno. Jego twarz. Staliśmy tuż naprzeciw siebie w bliskiej odległości. Może to zabawne, ale w tamtej chwili przeszło mi przez myśl, że tylko ciemność była świadkiem tej popapranej rozmowy. Bo taka była. Popaprana. Nie spuściłam swojego spojrzenia z tych iskrzących się tęczówek nawet na chwilę. Jego oczy były piękne. Takie czarne i puste, ale jednocześnie z taką głębią, iż z każdą nanosekundą zatracało się w niej coraz głębiej i głębiej.

Kolejne sekundy mijały, a ja nadal nie odezwałam się ani słowem. On też nie odważył się przerwać tej ciszy. Wyłączyłam wszystkie inne zmysły i po prostu patrzyłam. Myślałam, że sobie ze mnie kpił, ale jego twarz pozostała nad wyraz poważna. Patrzył z góry wprost w moje oczy, a jego ciało było lekko spięte. Wiedziałam, że to, co właśnie stało się między nami było ciężkie. Nie sądziłam jednak, że moje chaotyczne i spontaniczne wyznanie o mojej przeszłości, skwituje czymś takim. On dał mi wybór. Jako jeden z nielicznych, dał mi wybór. Mogłam kazać mu odejść, lub zostać. Tylko ode mnie zależało, co dalej. Pierwszy raz, tylko i wyłącznie ode mnie.

Nawet nie wiem, w którym momencie, łzy zaschły na moich policzkach, a nowe ślady już nie płynęły. Płakałam przy nim zdecydowanie zbyt często, ale to już nawet nie zależało ode mnie. Samo tak wychodziło i nienawidziłam siebie za to. Teraz pozostało jednak pytanie. Co miałam mu odpowiedzieć? Wielu na moim miejscu znałoby odpowiedź. Od razu zgodziłoby się, aby nadal był, bo to w końcu Nathaniel Shey. Jednak ja patrzyłam na to nieco inaczej. Wszystkie złe rzeczy, które się stały, od kiedy go poznałam. Wszystkie moje załamania, których mało nie było, wszystkie łzy i nieszczęścia. Nathaniel był jak huragan. Wpadał do twojego życia, niszcząc cały porządek i nie przejmując się tym, co robi. Moja psychika nie była w zbyt dobrej kondycji i wiedziałam, że jeszcze raz taki huragan przeżyję, a mogę nie wyjść z tego cało.

Wszystko we mnie niemal krzyczało, abym teraz odeszła raz na zawsze. Abym w końcu odpuściła i zaczęła żyć normalnie. Bez tych wszystkich dramatów, stresu i zła. Miałam osiemnaście lat, egzaminy za trzy miesiące i całe życie przed sobą. A z drugiej strony miałam chłopaka, który w każdym stopniu był tak popierdolonym szmaciarzem, iż czasami włos jeżył mi się od tego na głowie. Chyba musiałam w końcu zacząć myśleć o sobie. Wdałam się w zbyt toksyczną i pogmatwaną relację, w której poważnie cierpiała moja psychika i zdrowie.

Ale czy było warto?

– I tu się pojawia problem, Nate. – powiedziałam w końcu powoli, zachrypniętym głosem. Moje gardło bolało mnie tak samo, jak całe otępiałe ciało, które w tamtym momencie chciało upaść jedynie bezwiednie na ziemię. Jego wyraz twarzy nie zmienił się ani trochę, podczas gdy ja wzrokiem padałam te idealne kości policzkowe, mocno zarysowaną szczękę i prosty nos. On był tak bardzo idealny. I jednocześnie tak cholernie zepsuty. – Bo nie wiem.

– Powiedziałaś, że chciałabyś mieć pełną władzę nad swoim życiem, więc teraz ci to daję. – odpowiedział głębokim głosem, który był jedną z moich ulubionych melodii. I nieważne, czy byłby zły, wesoły, czy zadowolony. Uwielbiałam go. – Wiesz już, że nie jestem tym dobrym. I nigdy nie będę, ale teraz chcę być tym uczciwym. Twój wybór, Clark.

– Jestem przerażona tym, co się stanie, jeśli nadal będziesz obok. – przyznałam szczerze, zdławionym głosem, krzyżując z nim spojrzenie. – Ale jeszcze bardziej przeraża mnie sama myśl, co się stanie, gdy będziesz daleko.

Po moich słowach nastała cisza. Szczere mówienie tego, co się czuje, było niebywale trudne i chyba nigdy nie zdawałam sobie z tego sprawy tak mocno, jak w tamtej chwili. Dosłownie paliła mnie każda komórka w ciele. Ale taka już była prawda. Taka już byłam ja. Pogmatwana, ciężka do odczytania i po prostu zagubiona. Uzależniona od niewłaściwej osoby. I nie potrafiłam tego zmienić. Kiedy tylko pomyślałam o jego odejściu, przed oczami miałam wizję tych pięciu miesięcy bez kontaktu. I samo wspomnienie tego czasu mnie przerażało. Więc czy odważyłabym się znów to zrobić?

– To wszystko się popieprzyło, Victoria. – mruknął, przełykając ślinę, a jego jabłko Adama zadrżało. Mój rdzeń przeszył dreszcz, kiedy tym głębokim i ponurym głosem wypowiedział moje imię. – To nie miało tak być.

– Miałam być tylko dziewczyną, którą wykorzystasz do swojej prywatnej zemsty na byłym szeryfie. Zabawką w twoich rękach. – parsknęłam, chociaż mój śmiech wcale nie wskazywał na to, iż byłam rozbawiona. Wręcz przeciwnie. Jego wyraz ponownie się nie zmienił, okazując tym samym, jak bardzo był wyprany z emocji. Nawet jego oczy pozostały puste. Po prostu stał naprzeciw mnie, wpatrując się we mnie tym wzrokiem bez krztyny emocji. – I wiesz, co jest w tym wszystkim najgorsze? Że ja doskonale o tym wiem. Cały czas o tym pamiętam. Jednak nie potrafię być w żadnym stopniu o to zła. Nie umiem cię za to nienawidzić i to doprowadza mnie do szału! – warknęłam, wyrzucając ręce w powietrzu. Mój oddech znów przyśpieszył, a krew w żyłach zawrzała.

– Więc to powiedz. – rzucił pustym głosem, jeszcze intensywniej mi się przyglądając.

Z przerażeniem ujrzałam, jak zrobił krok w moją stronę, tym samym maksymalnie przybliżając się w moją stronę. Nagłe uczucie gorąca wybuchło w moim ciele, gdy nasze klatki piersiowe się zetknęły. Oddech ugrzązł mi w gardle, a język zawiązał się w supeł. Nie mogłam chociażby o niczym pomyśleć, odetchnąć, zareagować. Nie mogłam zrobić nic! Z zadartą głową patrzyłam w jego czarne tęczówki, które były naprawdę blisko. Widziałam w nich każdą iskrę, która mogła spowodować jego wybuch. Czułam jego zapach i dotyk. Czułam jego obecność. Centymetry dzieliły nasze twarze, gdy nachylił głowę w moją stronę, zaciskając szczękę i napinając ciało. Serce waliło mi jak młotem. I widziałam tylko to. Tylko jego oczy.

– Powiedz, żebym odszedł. – wyszeptał, a jego oddech, pachnący papierosami, owiał moją twarz. Zachrypnięty, głęboki bas, jak melodia w operze, rozlał się w moich uszach, powodując jeszcze większą dekoncentrację. – Powiedz, żebym już więcej się do ciebie nie zbliżał. Abym nigdy więcej nie pokazywał ci się na oczy. Abym raz na zawsze zniknął z twojego życia. Powiedz to, Victoria.

– Nie mogę.

Szept, jaki wydobył się z mojego gardła, był prawie niesłyszalny, ale nadal pewny. Bo ja byłam pewna. Nie mogłam znów go stracić. Nie po tym wszystkim, co razem przeszliśmy. Ta myśl mnie przerażała. Byłam na to zbyt słaba. Uzależnił mnie od siebie, a ja nie mogłam nic z tym zrobić. Tak już było. Chciałam go w swoim życiu. Chciałam przy nim być. Chciałam go poznawać. Chciałam być blisko. Nie skomentował tego. Po prostu nadal stał, patrząc na mnie z góry niezidentyfikowanym wzrokiem. W końcu przymknęłam powieki i spuściłam głowę, tracąc siły na egzystowanie. Dlaczego każda nasza rozmowa musiała być taka trudna i odbierać mi wszystkie siły.

Niewiele myśląc, moja głowa powolnie zbliżyła się do jego torsu, a następnie czołem się o niego oparłam, wzdychając. Nie interesowało mnie, co sobie o tym pomyśli, czy jak zareaguje. Wtedy potrzebowałam chwili wytchnienia od tego całego natłoku stresu wokół. Czułam jego spięte ciało i szybki oddech, o czym świadczyła szybko unosząca się opadająca klatka piersiowa. Ostatnie dni były tak cholernie ciężkie i siadały mi na psychę, a ja najzwyczajniej w świecie potrzebowałam zwykłego zapewnienia, że wszystko będzie w porządku. Wdychałam w ciszy jego zapach, który tak bardzo lubiłam. Ten dym z papierosów, gumy miętowe i dobra woda kolońska. Stała mieszanka.

I tak, to była ta chwila. Ta chwila ciszy i wytchnienia, kiedy po prostu staliśmy w kompletnej ciszy, na parkingu pośród innych aut, przed starym barem.

– Sam nie odejdę. Wiesz, że jestem samolubny. Jeśli mi tego nie powiesz, ja tego nie zrobię.

– I ci tego nie powiem, Nate. – odparłam cicho, nadal opierając się o jego twardy tors. – I ty o tym dobrze wiesz.

Doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Wiedział, że sama mu tego nie powiem, ale nie odszedłby bez mojego nakazu. Zrzucił wszystko na mnie. Nie odejdzie, nadal niszcząc wszystko, póki go o to nie poproszę. A ja tego nie zrobię. I nieważne, ile huraganów jeszcze przeżyję. I tak się na to nie odważę.

Sprytne.

– Wiem. – odparł cicho, na co delikatnie uniosłam kąciki ust, zdając sobie sprawę w jakim bagnie siedziałam. Chłopak westchnął, a następnie oparł swój podbródek na mojej głowie. Jego ręce nadal spoczywały luźno po obu stronach jego ciała, a on sam był spięty. I wtedy po prostu tak staliśmy. Bez rozmów, kłótni czy czegokolwiek. To był ten moment, w którym każde z nas zastanawiało się, dlaczego byliśmy tak popieprzeni.

Po chwili poczułam ruch, a następnie jego duże, zimne dłonie na swoich policzkach. Otworzyłam oczy, kiedy delikatnie odciągnął moją głowę, tym samym każąc mi się wyprostować. Spojrzałam zmęczonym wzrokiem w jego oczy, podczas gdy on uważnie taksował moją twarz, nadal z dłońmi na moich policzkach. Jego dotyk znów zaczynał parzyć mi skórę. Chwilę tak staliśmy, po czym brunet kciukiem wytarł zapewne rozmazany tusz pod moim okiem.

– Ostatnio płaczę przy tobie zdecydowanie zbyt często. – mruknęłam cicho, na co skinął głową, nadal nie patrząc mi w oczy. W pewnym momencie jego mina delikatnie złagodniała. Jednak nie trwało to dłużej, niż sekundę. Po chwili znów wróciło to zacięcie.

– Zauważyłem.

Jego ton był dziwny, na co zmarszczyłam brwi, ale nie dał dojść mi do głosu, ponieważ opuścił swoje dłonie, a ja znów poczułam zimno. Poprawił kaptur na swojej głowie i odchrząknął, znów wyglądając upiornie. Napawał inne osoby lękiem i niepokojem samym swoim wyglądem. Tym spojrzeniem, które swoją pustką mroziło krew w żyłach, zaciśniętą szczęką i po prostu złowrogą aurą. Ale Nate już taki był. Odszedł ode mnie o krok, po czym w końcu skrzyżował ze mną spojrzenie, lekko zadzierając głowę, co miał w zwyczaju.

– Więc twój ojciec naprawdę przyjechał dla jakiejś sprawy, czy chodzi o coś związanego z wami? – zapytał, patrząc na mnie z zainteresowaniem.

– Ma jakąś niedokończoną sprawę, z którą nie mogą sobie poradzić. – wzruszyłam ramionami, zaciągając nosem. – Nie miałam pojęcia, że przyjdzie. I prawdę mówiąc, jakoś się z tego nie cieszę.

– Na długo zostaje?

– Kilka, może kilkanaście dni. Nie chcę go w naszym domu. Nawet z nim nie gadałam.

– Może powinnaś? – zapytał, na co od razu pokręciłam przecząco głową. To nie wchodziło w grę, ponieważ nie chciałam mieć z nim nic wspólnego. Miał załatwić swoje sprawy i wrócić do swojej cudownej, nowej rodzinki w Australii.

– Nie chcę go widzieć, co dopiero rozmawiać. – odparłam, zawieszając wzrok na jego niezidentyfikowanym spojrzeniu, którym mnie bacznie taksował, przeszywając na wskroś. Po długiej chwili ciszy skinął głową. – Nie chcę już o tym gadać. Nie powiedziałam ci o nim, bo mnie samą to wszystko zdziwiło. Przyjechał do nas po tej cholernej imprezie, a wtedy... nie byłam w zbyt dobrej formie.

Poprawiłam włosy i głośno wypuściłam z siebie powietrze, starając się trochę uspokoić i poprawić zapewne zapuchniętą i czerwoną twarz. Przyłożyłam dłonie do ciepłych policzków, zaczynając ścierać z niej tusz i zaschnięte łzy. Wiedziałam, że zapewne na mnie patrzył, ale i tak nie wiedziałam o czym myślał. Zapewne było tego dużo, po moim chaotycznym wywodzie.

– Więc? – zapytał, na co teraz ja posłałam mu pytające spojrzenie. – Możemy wejść do środka i udać przed resztą, że jest w miarę okej, albo mogę odwieźć cię do domu. Co wybierasz? – zapytał, na co ze zmęczeniem uniosłam kąciki ust.

– Jestem dobra w udawaniu, więc możemy spróbować. – odparłam lekko ironicznie. Pokiwał głową, zgadzając się ze mną, chociaż widać było, że intensywnie nad czymś myślał. – Nie chcę marnować wieczoru na kłótnie. Nie dziś, kiedy w końcu chcę od wszystkiego odpocząć.

– Clark, i co do tego, co wcześniej mówiłaś... – zaczął, nawiązując do mojego wyznania, które wydusiłam z siebie o swojej przeszłości pod wpływem emocji.

Nigdy nie sądziłam, że mogłabym powiedzieć mu tak wiele w tak krótkim czasie, aczkolwiek przez jego słowa, które uświadomiły mi, że to on bardziej nie zna mnie, niż ja nie znam jego, coś w moim środku kazało mi to zrobić. I nie wiedziałam, czy kiedyś nie będę tego żałować, ale w tamtej chwili byłam z tego dumna. To akurat on był świadkiem mojego otworzenia się. Tak głęboko trzymałam wszystkie swoje obawy, że kiedy zaczął się ten temat, tama po prostu puściła, a ja wygadałam się ze wszystkim. I naprawdę było mi z tym lżej, bo on już wiedział. Znał o mnie prawdę, a mimo tego, wciąż przy mnie był. Byłam ciężkim przypadkiem i doskonale zdawałam sobie sprawę z tego, jak słaba wewnętrznie byłam, ale nigdy nie pokazałabym tego na zewnątrz. W środku mogłam ryczeć i rwać włosy z głowy z bezsilności, ale na zewnątrz zawsze będę tą sarkastyczną, twardą dziewczyną. Bo taka już byłam i taka pozostanę.

– Nie musisz nic mówić. – przerwałam mu, powstrzymując go dłonią, ponieważ nie chciałam, aby znów o tym mówił. – Miałeś rację. Oczekuję informacji o tobie, nie dając ci tak naprawdę nic w zamian. Dlatego powiedziałam ci to wszystko i nie oczekuję, że jakoś na to odpowiesz. Możesz nawet o tym zapomnieć i nigdy do tego nie wracać. Rozumiem to. Chciałam choć raz być w pełni szczera z tobą i ze sobą. Po prostu... na dzisiejszy wieczór zapomnijmy o tym wszystkim. O tym całym gównie i o wszystkim z nim związanym.

– Skoro tego właśnie chcesz. – odpowiedział. Skinęłam głową i posłałam mu słaby uśmiech, wpatrując się w jego oczy. Trwaliśmy tak kilka sekund, tocząc jakąś walkę na spojrzenia, w której chyba chcieliśmy sobie coś przekazać, ale nie mam pojęcia, co takiego. – Więc idziemy poudawać względnie normalnych ludzi?

– Tak.

W końcu zmusiłam jakoś swoje zdrętwiałe nogi do ruchu, co graniczyło z cudem, ponieważ całe moje ciało nadal było otępiałe. Szłam zaraz za nim, palcami wskazującym i wycierając tusz pod moimi oczami. Wydawało mi się, że nie rozmazał się jakoś bardzo, ale chciałam uniknąć pytań. W mojej głowie aż roiło się od pytań i przemyśleń, ale wtedy wolałam to zostawić. Chociaż raz niczym się nie przejmować. I choć podświadomie wiedziałam, że nasza rozmowa nie jest jeszcze zakończona, marzyłam jedynie, aby psychicznie od tego odpocząć. Nie wyjaśniliśmy sobie wszystkiego, ale nasza relacja była pogmatwana i tak wystarczająco.

I wiedziałam, że między wierszami powiedziałam mu, że jakieś uczucia do niego żywiłam, ale cóż. Odpowiedzią na to było to, iż nie poruszył tego tematu w żadnym aspekcie, ani nijak tego nie skomentował. Najgorsze są te moje uczucia do niewłaściwego chłopaka, które z każdym dniem są coraz większe, przez co ciężko mi oddychać, myśleć, istnieć. Nawet nie wiem dlaczego mu to powiedziałam. To się stało, a on tak naprawdę zareagował na to w jeden sposób. Dał mi wybór, czy nadal ma być w moim życiu, co jasno dawało do zrozumienia, że moje zainteresowanie w żaden sposób nie były odwzajemnione. Uświadomił mi, że jeśli chcę, dalej mógł być w moim życiu, ale nie jako ktoś więcej. Dlatego dał mi ten cholerny wybór. I może to zabawne, że się tym nie przejęłam, choć mogłam, ale w głębi serca wiedziałam, że tak jest, dlatego nie zabolało mnie to tak, jakby mogło mnie zaboleć. Może i kiedyś chciałabym z nim spróbować, ale Nathaniel Shey nie żywił względem mnie żadnych głębszych uczuć. I nie mogłam go za to winić. Mogłam winić tylko siebie, że to on wywołał te uczucia u mnie.

Ale chyba trzeba to po prostu przeżyć i iść dalej, czyż nie?

– Wyglądam okej? – zapytałam, kiedy stanęliśmy przed drzwiami do budynku. Poprawiłam swoje włosy, mając nadzieję, że nie przypominałam zombie, kiedy chłopak spojrzał na mnie kątem oka.

– Wyglądasz tak, jak zawsze. – odparł, otwierając drzwi i wchodząc do środka.

– Czyli jak?

– Okropnie. – rzucił z przekąsem, chcąc mnie zdenerwować, na co przewróciłam oczami i również weszłam do środka.

– Dupek. – burknęłam, kiedy przemierzaliśmy ciemny korytarz, w którym śmierdziało wilgocią i tanią wódką.

– Słyszałem.

Prychnęłam na niego, patrząc na jego plecy, kiedy w końcu weszliśmy do głównej sali. Jak zwykle siedziało tu niewielu ludzi. Kilkoro starszych facetów w ciszy zajmowało krzesła przy okrągłych stolikach z papierosami w dłoniach i kuflem taniego piwa, smakiem przypominającego szczyny. Nawet nie wiem, w którym momencie, stojący obok mnie Shey ruszył w stronę baru, za którym stał Luke z Laurą. Na wysokich, barowych krzesłach naprzeciw siedział Chris, Matt oraz Cameron, a Scott stał obok ze szklanką w dłoniach. Mia natomiast nachylała się nad blatem w stronę Luke'a i coś mu mówiła, gdy szatyn wycierał kufle. Ruszyłam tuż za Nate'em, a nasz widok zwrócił uwagę pozostałych.

– Nie pozagryzaliście się tam? – parsknął Matt, puszczając mi oczko. Nie odpowiedziałam, a tylko przewróciłam oczami, podczas gdy Nate podszedł do baru i oparł się o niego swoimi przedramionami, splatając swoje dłonie i spoglądając na uśmiechniętą Laurę w czarnym fartuszku na biodrach.

– Obyło się bez. – odparłam. Chris spojrzał w moje oczy, a następnie zmarszczył brwi. Oczywiście, że wiedział. Bez zbędnych słów, wyciągnął w moją stronę swoją rękę, na co delikatnie się uśmiechnęłam i splotłam nasze palce. Przyciągnął mnie do siebie, obejmując ramionami w talii. Nadal siedział na krześle, gdy przytulił mnie od tyłu, składając pocałunek na moim barku, na którym później oparł swój podbródek.

– Okej, wybaczcie, że zapytam. – latynoski akcent Camerona, siedzącego na krześle obok, dotarł do naszych uszu, więc spojrzałam na niego, zaciskając palce na dłoniach Chrisa, umieszczonych na moim brzuchu. – Ale czy wy jesteście razem? – zapytał z delikatnym uśmiechem. Spojrzałam przez ramię na rozbawionego Chrisa, po czym znów w zielone tęczówki zaciekawionego chłopaka, a następnie razem z Adamsem parsknęliśmy głośnym śmiechem. Okej, to mu się udało.

– Nie. – odparłam nadal rozbawiona, nawiązując z nim kontakt wzrokowy, kiedy uważnie mi się przyglądał. – Przyjaźnimy się praktycznie od zawsze.

– Victoria to nie moja liga. – dodał za mną Adams, znów umieszczając swoje ramię na moim barku. Cameron z niezidentyfikowaną miną i delikatnym uśmiechem patrzył to na mnie, to na Chrisa, po czym przejechał opuszkiem palca po swojej dolnej wardze, umieszczając łokieć na blacie.

Mimochodem spojrzałam na profil stojącego obok Nate'a, który patrzył z ponurą miną na butelki z alkoholem naprzeciw. I mimo że znów coś ścisnęło się w moim środku na samo wspomnienie tego, co wydarzyło się jeszcze kilka minut wcześniej, zdusiłam to głęboko w sobie. Ten wieczór miał być udany i bez żadnych dram. Tego musiałam się trzymać. Odchrząknęłam i spojrzałam na Laurę za barem, która pieczołowicie wypełniała kufle piwem.

– Jesteś dziś na zmianie z Luke'iem? – zapytałam, spoglądając na lekko oddalonego chłopaka, który nadal cicho rozmawiał o czymś z Mią.

– Nie, ale postanowiłam mu pomóc. – odpowiedziała, wzruszając zadowolona ramionami. – Miała być Jasmine, ale coś jej wypadło i nie mogła przyjechać.

Zapewne to „coś" miało brązowe włosy, chodziło w beanie i nazywało się Theodor Clark.

Byłam pewna, że właśnie ze sobą byli, ale wiedziałam, że nie mogłam jej tego powiedzieć. Obiecałam Theo milczenie o ich związku i chciałam tego dotrzymać, więc tylko skinęłam głową, zasznurowując usta.

– A właśnie, Cameron. – zaczął Matt, nawiązując kontakt wzrokowy z brunetem, który uniósł w pytający sposób równe brwi. – Nie mówiłeś, jak rodzice zareagowali na informację, że rzuciłeś studia.

– Rzuciłeś studia? – zapytał zainteresowany Chris, na co chłopak skinął głową.

– Tak. W Miami studiowałem historię sztuki i ochronę dóbr kultury, ale jakoś mnie to nie przekonało, więc postanowiłem wrócić. – odpowiedział Adamsowi, na co ten skinął głową w zrozumieniu. – Rodzice zbyt zadowoleni nie byli, ale jakoś to przełknęli. Rozejrzę się za pracą w Culver City i może pójdę na zaoczne.

– Rzucił studia w Miami, żeby wrócić do Culver City. – mruknął Scott, patrząc na niego z niedowierzaniem. – Takie rzeczy tylko z Cameronem Wilsonem.

– Hej, nie moja wina, że tu mam wszystko. – odpowiedział rozbawiony, taksując bystrym spojrzeniem czarnoskórego. – I się stęskniłem.

– Ooo, jakież to urocze. – odezwał się nagle ironicznym głosem Nate, patrząc na Wilsona kątem oka z uniesioną brwią, więc Cameron obrzucił go chamskim uśmiechem, wystawiając w jego stronę środkowy palec.

– Parker. – wszyscy nagle spojrzeliśmy na przysadzistego, łysego mężczyznę, który właśnie wyszedł przez drzwi prowadzące na zaplecze. Na oko był po sześćdziesiątce, o czym świadczyły zmarszczki na pucołowatej twarzy. Łypnął na nas groźnym okiem, po czym swoje spojrzenie umieścił w Luke'u, który przestał konwersować o czymś z Mią i podszedł do mężczyzny.

– Co tam, szefie? – zapytał, stając naprzeciw niego i przerzucając białą ścierkę przez bark.

– Masz to. Jakieś małolaty ostatnio zostawiły to na jednym ze stolików. – dopiero wtedy zauważyłam w rękach mężczyzny przedmiot, jakim było sporawe pudełko. Miało kwadratowy kształt i było poobklejane ze wszystkich stron kolorowymi papierami. Luke zmarszczył brwi, ale przyjął zapewne ręcznie wykonany przedmiot.

– Co to jest?

– A bo ja wiem? Nie znam się na takich bzdurach! Dlatego daję to tobie. Jak nie, to wypieprz to do jakiegoś śmietnika na dworze. Nie jesteśmy przechowalnią. – burknął z niezadowoleniem, po czym odwrócił się i szybko przeszedł przez drzwi, zatrzaskując je za sobą.

Nadal zdziwiony Luke tylko przewrócił oczami, marszcząc twarz. Położył przedmiot na blacie, który wszyscy obserwowaliśmy, po czym ściągnął górę. Zmarszczyłam brwi, patrząc na kwadratową, kolorową planszę, niebiesko-różowe, prostokątne karty i białe karteczki. Wszystko wyglądało na robione samodzielnie, ale bardzo starannie i rzetelnie.

– Co to jest? – zapytał zdziwiony Scott, gdy Luke wyciągnął planszę. Chwilę ją obserwował, gdy reszta z nas z zainteresowaniem grzebała w pudełku.

– Chyba jakaś planszówka. Ale udoskonalona. – parsknął, po czym rozłożył na blacie znalezisko, patrząc na nie z politowaniem.

Ze zmarszczonymi brwiami patrzyłam na planszę, orientując się, co tak naprawdę na niej było. Na środku niej znajdowało się duże koło, w którym napis brzmiał „zakręć butelką". Wokół koła widniało około dziesięciu innych pól z różnymi napisami, które brzmiały mniej więcej w stylu „każdy zdejmuje jakąś część ubrania", „francuski pocałunek", „dwie minuty w niebie z wybraną osobą", czy popularna gra „fuck, marry, kill". Każde pole miało inny kolor, a cztery z nich, które głosiły „wybierz kartę", pomalowano na czerwone. I okej, ale ludzie naprawdę mieli pomysły.

– Nowa wersja butelki. – parsknął Matt, wyciągając jedną z kart z pudełka. Spojrzał na nią ze zmarszczonymi brwiami, po czym cicho zarechotał. – „Powiedz najbardziej zbereźną rzecz, jaką kiedykolwiek zrobiłeś". – przeczytał, po czym rozszerzył oczy i znów wrzucił kartę do pudełka. – O chuj, zostaw to.

– Komuś się serio musiało nudzić. – parsknęła Mia, która znalazła się przy mnie i Chrisie.

– Zagrajmy w to. – powiedział nagle zadowolony Scott, uśmiechając się w naszą stronę. Niemal wszyscy spojrzeliśmy na niego jak na kretyna, na co przewrócił oczami, wzdychając. – Nie patrzcie tak na mnie. Będzie fajnie. Plus, nie znamy pytań, więc nie wiemy co nas czeka.

– Nie mam zamiaru grać w jakieś zboczone gry. – zakomunikowała Laura, patrząc groźnym wzrokiem na swojego chłopaka, który uniósł ręce, kręcąc głową.

– Powiedziałbym teraz coś, ale po tym spałbym na kanapie do końca miesiąca. – rzucił zaczepnie, na co Moore przewróciła oczami, wyzywając go pod nosem. Parsknęłam cichym śmiechem i niestety na moje nieszczęście, Scott to podłapał, ponieważ zblokował ze mną spojrzenie, uśmiechając się w iście przerażający sposób.

O nie.

– Widzicie? Victorii pomysł się podoba! – zawył, kładąc swoją dłoń na moim barku.

– Właściwie nie bardz...

– Będzie fajnie. – przerwał mi, nie dając mi skończyć, że wcale nie popierałam jego pomysłu. Jakoś nie uśmiechało mi się grać w podejrzane gierki, gdzie jedną z możliwości wylosowania było „napisz do ex". Ta samoróbka była nieźle podejrzana, a w barze znajdowali się jeszcze inni ludzie, więc nie za bardzo to widziałam. Reszta tak samo, jednak Scott nieźle się na to zawziął. – Nie bądźcie takimi miękkimi pizdami, no proszę was! – westchnął ciężko, a następnie swój wzrok ulokował w Shey'u, który niezbyt przejęty, nachylał się nadal nad barem, łokciami opierając się o brązowy blat. W dłoni miał jedną z kart, którą czytał, więc Scott korzystając z okazji, szybko znalazł się obok niego, klepiąc go po przyjacielsku w plecy. – Stary, chociaż ty nie wymiękaj.

– Robiłem gorsze rzeczy, więc w sumie mi obojętne. – odparł, wzruszając ramionami, na co Laura zawyła, wyrzucając dłonie w powietrze, a uśmiech Scotta powiększył się maksymalnie. Zblokowałam wzrok z Nate'em, który w naprawdę diaboliczny sposób, uniósł lewy kącik ust, uświadamiając mi, że jeśli zagramy, może być naprawdę ciekawie.

Okej, jeśli w to zagramy, to naprawdę nie skończy się za dobrze.

– Nawet nie wiemy, o co chodzi w tej grze! – starałam się jakoś wymigać. Cameron przeniósł swoje spojrzenie ze mnie na pudełko, po czym przewertował je i ku zdziwieniu nas wszystkich oraz jego samego, wyciągnął niedużą białą kartkę.

– A to co? – zapytała Mia, gdy chłopak podał mi znalezisko. Otworzyłam papier, natrafiając na duży, napisany ręcznie różowym długopisem, tytuł.

– Zasady gry. – odparłam. Kto, do cholery, daje zasady gry do gry, którą sam zrobił? To nie miało sensu. – Gra składa się z planszy, pięćdziesięciu kart z pytaniami i zadaniami (przeznaczonymi do pól z napisem „wybierz kartę") i białych kwadracików. Butelkę niestety musicie załatwić sami. – odczytałam. – Zasady gry są jasne. Każdy z graczy siada przy okrągłym, kwadratowym stole. Plansza wraz z butelką ląduje przed wami. Niebiesko-różowe karty kładziemy obok na jednym stosie. Każdy gracz kręci butelką i wykonuje zadanie, jakie wylosuje na planszy. Jeśli butelka trafi na czerwone pole z napisem „wybierz kartę" sięga bo kartę obok. Za każde prawidłowo wykonane zadanie, gracz otrzymuje jeden, biały kwadracik. Każdy z graczy ma prawo również odmówić wykonania zadania. Wtedy musi oddać kwadracik ze swojej puli. Wygrywa gracz, który podczas całej gry zdobędzie najwięcej kwadracików. Gra kończy się, gdy wszystkie białe kwadraciki zostaną rozdane. Uwaga! Gra przeznaczona dla osób starszych i odważnych. Najlepiej grać w miejscu niepublicznym. Powodzenia i niech los wam sprzyja, świry, które odważyły się zagrać w naszą autorską wersję butelki. Z pozdrowieniami, uczniowie klasy pierwszej Culver High School.

Zapanowała cisza, kiedy po odczytaniu instrukcji, z szeroko rozchylonymi oczami, położyłam kartkę przed sobą na blacie, wpatrując się w nią jak w nadprzyrodzone zjawisko. Przez dłuższą chwilę wszyscy milczeli, będąc pochłonięci własnymi myślami. Cóż, moje były proście, a mianowicie, kto, do chuja, wymyśla takie rzeczy? Scott głośno klasnął, niemal przyprawiając mnie o atak serca. Spojrzałam na jego zadowoloną twarz, kiedy z uśmiechem poklepał plecy Sheya.

– To znak, że musimy zagrać. – dalej nalegał, choć niezbyt nas to przekonało.

– Jakim cudem te młodsze roczniki w naszej szkole są tak popierdolone. – zastanawiałam się na głos, kręcąc z niedowierzaniem głową.

– Vic, to nie młodsze roczniki. – mruknęła Mia, na co spojrzałam na nią z niezrozumieniem. W końcu nawet na instrukcji napisane było, że gra została stworzona przez klasy pierwsze Culver High School. Blondynka jednak z niedowierzaniem wpatrywała się w plansze. – Pamiętasz, jak cztery lata temu, gdy byliśmy w pierwszej klasie, Jerry latał za wszystkimi z pierwszego roku i prosił, żeby każdy z nas napisał mu po jednym zadaniu, albo pytaniu? Mówił nam wtedy, że ma być ostro po bandzie. Nie zdradził, o co chodziło, ale i tak wszyscy mu coś pisaliśmy.

O mój Boże.

– To gra naszego rocznika. – odpowiedziałam zszokowana, przyglądając się planszy. I dopiero wtedy sobie to przypomniałam. Ponad cztery lata wcześniej, Jerry, który był naszym dobrym kolegą z klasy, prosił każdego ucznia pierwszego roku, aby napisał mu na oddzielnej jakieś zadanie lub pytanie. Mieliśmy wtedy po czternaście, może piętnaście lat i wydawało nam się to zabawne, więc bez pytań, pisaliśmy mu bzdury, które wpadły nam do głowy. Nie wiedziałam tylko, że z naszych wypocin powstanie gra.

– Czyli wy to stworzyliście? – zapytała zszokowana Laura, nawiązując ze mną kontakt wzrokowy, podczas gdy ja nadal nie mogłam wyjść z letargu, spowodowanego tymi informacjami. Nie pamiętałam już, co napisałam, ponieważ to było dawno, a ja nie miałam pamięci do takich szczeniackim bzdur. I to przerażało mnie jeszcze bardziej.

– Na to wychodzi.

– Zagrałbym w to. – podsumował Cameron, wzruszając ramionami. Z jednej strony podzielałam jego opinię, ponieważ moja ciekawość była zbyt wielka, ale z drugiej bałam się, co może tam na nas czekać. Znów sporo milczeliśmy, zastanawiając się, gdy nagle Laura westchnęła, rzucając ścierkę na blat.

– Okej, zagrajmy. – powiedziała nagle, na co Scott uniósł się prawie ponad ziemię. – Ale! – zaznaczyła od razu, temperując jego entuzjazm. – Jak zamkniemy bar i wszyscy wyjdą. I to, co się wydarzy, nie może wyjść poza ten budynek, jasne? – zapytała, patrząc na każdego poważnie, a kiedy wszyscy skinęliśmy, odetchnęła. – Już tego żałuję.

– Ja też, bo napisałem na tej karcie, że ten, kto wylosuje ma zwalić chłopakowi siedzącemu najbliżej. – wyszeptał z przerażeniem Chris do ucha mojego i Mii. Z załamaniem ukryłam twarz w dłoniach, podczas gdy blondynka parsknęła krótkim śmiechem, kręcąc głową.

To będzie coś.

Następne pół godziny spędziliśmy na siedzeniu i zwykłym gadaniu. Starałam poznać się trochę lepiej Camerona, który był naprawdę w porządku facetem. Był zabawny i czarujący, oraz miał dziwny nawyk zwracania się do ludzi pełnym imieniem, toteż Chris praktycznie nie reagował, kiedy Wilson zwracał się do niego Christopher. Starałam się włączyć w rozmowę i zachowywać normalnie, jednak nic nie mogłam poradzić na to, iż czasem zawieszałam się, rozmyślając nad tym, co zaszło przed barem. O tym całym syfie, o moim ojcu i wszystkich nieprzyjemnych sytuacjach, jakie mogły z tego wyjść.

Nate też nie był wtedy zbyt rozmowny, ale jakby bliżej się temu przyjrzeć, Nathaniel nigdy nie bywał nadmiernie rozgadany. Co jakiś czas łapałam z nim kontakt wzrokowy, ale na tym wszystko się kończyło. Z jednej strony czułam ulgę, że tak szczerze z nim porozmawiałam, ale z drugiej obawę, ponieważ wiedziałam, że ta rozmowa nie była zakończona. Daliśmy sobie tymczasowy spokój, aby dobrze spędzić czas ze znajomymi. Nie wszystko zostało wyjaśnione. I to napawało mnie niepokojem.

Popijałam swój sok pomarańczowy ze szklanki, gdy nagle mój telefon zaczął dzwonić. Reszta słuchała właśnie opowieści Matta, z której wyłączyłam się kilka chwil wcześniej. Wyciągnęłam iPhone'a z kieszeni i spojrzałam na wyświetlacz, orientując się, że dzwoniła Ashley.

– Co tam, mała? – zapytałam, przykładając telefon do ucha.

– Hej, Vic. Jesteś w domu? – spytała. Zmarszczyłam brwi na jej przybity ton głosu.

– Nie, w barze. – odparłam. – Coś się stało?

– Nie, ale... Mogłabym przyjechać? Czy będę przeszkadzać? Bo jak coś, to rozumiem. Luz.

I wtedy byłam pewna, że coś musiało stać się na pewno. Ashley Manson nie bywała przybita i smutna, a wtedy jej głos wskazywał tylko na to. Ashley Manson zawsze była wyrafinowaną suką z ego porównywalnym do wielkości Afryki, a nawet gdy miała gorsze dni, to tego nie okazywała przed innymi. Dlatego wiedziałam, że nie mogłam jej wtedy zostawić. Rozejrzałam się po pozostałych, którzy rozbawieni o czymś dyskutowali. Niektórzy znali Ashley, a i byłam pewna, że reszta ją polubi.

– Jasne. Przyjeżdżaj.

Podałam jej adres, po czym pożegnałam się i rozłączyłam. Schowałam telefon do kieszeni bomberki, odchrząkując.

– Nie macie nic przeciwko, żeby przyjechała Ashley? Ta brunetka z wczorajszej imprezy.

– Jasne, luz. – odparła uśmiechnięta Laura, kiwając głową, na co posłałam jej wdzięczne spojrzenie.

– Poczekaj! – zawył Matt, krzyżując ze mną spojrzenie. – Ashley Manson. Moja Ashley?

– Czy twoja to nie wiem, ale Manson. – odparłam z rozbawieniem, znów pociągając łyka ze szklanki.

Oczywiście, że pamiętałam moje pamiętne urodziny, kiedy to Donovan pokazał swoje nadmierne zainteresowanie Ashley. I wtedy nie chciałam go dołować informacją, że zapewne Mason nigdy nawet na niego nie spojrzy. Ta dziewczyna przywykła już do innego życia i innych facetów. A przez innych, miałam na myśli mężczyzn po czterdziestce sześcioma zerami na koncie i drogimi prezentami.

– Czyżby Matthew się zakochał? – zapytał ironicznie Cameron, mrużąc figlarnie oko.

– Stary, jakbyś ja zobaczył, też byś się zakochał. – westchnął rozmarzonym głosem, prawie kładąc się na tym blacie. – To anioł, nie dziewczyna.

Pokręciłam z rozbawieniem głową i znów wyciągnęłam z kieszeni telefon, gdy wydał z dźwięk smsa. Odblokowałam go i spojrzałam na wyświetlacz, a uśmiech od razu zrzedł z moim ust.

Nate: Twoje koleżanki rozkochują w sobie moich przyjaciół.

Zagryzłam wnętrze policzka, czując uścisk w żołądku. Uniosłam głowę, niemal od razu krzyżując wzrok z tymi czarnymi tęczówkami. Jak zawsze, jego spojrzenie było zblazowane i zimne, ale widziałam ten charakterystyczny błysk, który zaczęłam dostrzegać dopiero z czasem. Zaczepnie uniesiona brew idealnie współgrała z tym sheyowatym uśmieszkiem, bijącym na kilometr pewnością siebie, ironią i kpiną. Rzucał mi wyzywające spojrzenia, podczas gdy ja z poważną miną wpatrywałam się w jego oczy. Stał naprzeciw mnie za barem, wyluzowanie opierając się plecami o półki ze skrzyżowanymi ramionami i nogami w kostkach. Toczyliśmy bitwę na spojrzenia, od której przechodził mnie dreszcz po całym ciele. Brunet w pewnym momencie, delikatnie odchylił głowę, a jego mina wyrażała jedynie zuchwalstwo. I ten cholerny uśmiech, od którego wszystko się zaczęło.

Oblizałam dolną wargę, znów spoglądając na telefon. Moje palce, które lekko drżały z niezidentyfikowanego mi zdenerwowania, zaczęły wystukiwać odpowiedź.

Victoria: chyba nie narzekają

W tym samym momencie zablokowałam urządzenie i spojrzałam wymownie na Mię i Luke'a. Dziewczyna siedziała na jego kolanach, podczas gdy on zajmował miejsce na wysokim krześle przy barze. Śmiał się głośno z czegoś, co mówiła, obejmując ją ramionami w talii. Niby mimochodem spojrzałam na Matta, który do Camerona i Scotta zachwalał Ashley, a po wszystkim znów przeniosłam wzrok na Nate'a. Patrzył na mnie ze zmrużonymi oczami, a jego szczęka uwydatniła się jeszcze bardziej. Uśmiechnęłam się niewinnie i wzruszyłam ramionami. Lubiłam go denerwować najbardziej na świecie.

Dziesięć minut później, Manson weszła właśnie do zadymionej sali. Od razu widać było, że do najweselszych osób nie należała. Jej mina była zacięta i niezbyt zadowolona. Szybko przeskanowałam wzrokiem jej ciało, gdy szła w naszą stronę, odziana w czarne szpilki, tego samego koloru, skórzane spodnie, uwydatniające jej atuty, biały, obcisły top, który kończył się niewiele za biustem i czarną, skórzaną kurtkę. Wiedziałam, że zrobiła niezłe wrażenie na wszystkich facetach w barze, ale taka już była Ashley Manson. Szybko znalazła się przy nas, po czym z hukiem odstawiła torebkę na blat i spojrzała na Laurę.

– Nalej mi piwa, wódki, czegokolwiek, błagam. – powiedziała na wstępie, na co panna Moore zmarszczyła nos, chwytając kufel z żółtą cieczą, którą nalała minutę wcześniej.

– Tylko ostrzegam, że to smakuje jak szczyny. – mruknęła, podając brunetce szkło. Ashley za to nie protestowała, a kilkoma haustami wypiła ze trzy czwarte piwa. W ciszy przypatrywaliśmy się Manson, która opróżniała kufel. Zasznurowałam usta, gdy ta odstawiła prawie puste naczynie z hukiem na blat, oddychając głośno.

– Kocham cię. – odwróciłam głowę w stronę Matta, patrząc na niego jak na debila, gdy swoje wielkie, zielone ślepia z rozmarzeniem wlepiał w dziewczynę. Sama Manson spojrzała na niego ze zmarszczonymi brwiami, starając się unormować oddech. Zapewne analizowała kim on był, a kiedy sobie przypomniała, przewróciła oczami.

– A, to ty. – wypowiedziała jak obelgę, powracając spojrzeniem do kufla. Oj, nie była w humorze.

– Aż bijesz po oczach entuzjazmem. – mruknęłam, na co pokręciła głową, przeczesując palcami ciemne włosy.

– Nawet nic nie mów. – odparła, zaciskając usta w wąską linię, po czym spojrzała na Camerona obok mnie. – My się chyba jeszcze nie znamy. Ashley Manson. – powiedziała, wystawiając dłoń w stronę lekko rozbawionego chłopaka, który również się przywitał.

– Cameron Wilson.

– Czekaj, ty byłeś wczoraj na imprezie u Victorii, prawda? – zapytała ze zmarszczonymi brwiami, na co skinął głową.

– Na chwilę. – pokiwał głową. Dziewczyna już chciała coś powiedzieć, gdy nagle dostrzegła poobklejane pudełko z grą, w którą mieliśmy zamiar zagrać.

– Nie wierzę! – zawołała, a na jej ponurą twarz w końcu wstąpił uśmiech. Spojrzała na nas ze zdziwieniem, rozchylając usta. – Skąd wy to, do cholery, macie?

– Ktoś ostatnio zostawił. – odpowiedział Luke, wpatrując się w dziewczynę. – A co, znasz tę grę?

– Czy znam? Chłopie, ja w nią grałam. – odparła ze śmiechem, patrząc na pudełko. – Ale to było ze cztery lata temu, jak zrobił ją mój przyjaciel. Potem się zgubiła w jakimś klubie i to wszystko przepadło. Nie wierzę, że dotrwała aż do teraz.

Prawdę mówiąc, nie zdziwiło mnie to jakoś bardzo. Jerry i Ashley byli dla siebie jak rodzeństwo. Od podstawówki zawsze trzymali się razem i tak pozostało, a skoro on tę grę zrobił, to nie dziwiłam się, że Ashley w nią grała. Plus, to Manson. Takie coś nie jest jej obce.

– Chcemy w nią zagrać. – odezwał się, siedzący po mojej lewej stronie, Chris. – Tylko jak Luke zamknie bar.

– Jezu, tak. Nie pamiętam dokładnie zasad ani poleceń, ale wiem, że było grubo.

– Cudownie.

Kilkadziesiąt następnych minut przesiedzieliśmy rozmawiając i czekając, aż wszyscy inni ludzie opuszczą bar. Ashley szybko wdrożyła się w nasza paczkę i widziałam, że czuła się komfortowo, z czego się cieszyłam. Może nie od zawsze szanowałam to, co robiła. Do trzeciej klasy to wręcz tępiłam, bo w końcu była galerianką. Jednak w pewnym momencie mi się to odmieniło, bo zrozumiałam, że to nie była moja sprawa. Naprawdę ją lubiłam. W wielu sytuacjach mi pomogła i chciałam, aby czuła się po prostu dobrze. Chciał i chyba tego Matt, który patrzył na nią rozmarzonymi oczami, takim wzrokiem, że aż m nie od tego mdliło. Jednak Manson chyba nie była zainteresowana, bo na wszystkie słabe teksty na podryw, odpowiadała mu ciętymi tekstami, a sama nieźle po nim jeździła.

W końcu ostatni klient wyszedł z baru, a szef Luke'a i Laury dał im klucze, aby zamknęli. Upomniał ich też, że policzy wszystkie butelki z alkoholem. Zostaliśmy więc sami w przyciemnionej sali, mentalnie przygotowując się na jedną z bardziej posranych gier, w jakie zapewne było nam dane zagrać.

– To jazda. – rzucił entuzjastycznie Chris, uderzając pięścią w stół i wstając z krzesła barowego. Odetchnęłam, czując dziwne podenerwowanie. Mogło być ciekawie. Nigdy nie byłam skora do takich gier, ale wtedy nieznany mi dotąd przypływ odwagi stwierdził, że czas najwyższy.

Wszyscy zaczęliśmy kierować się w stronę okrągłego stolika, stojącego obok stołów bilardowych, który był największy na ze wszystkich i spokojnie pomieściłby dziesięć osób. Westchnęłam, a kiedy już miałam usiąść na krześle, poczułam na karku oddech. Każdy włos na moim ciele zjeżył się, a oddech ugrzązł mi w gardle, gdy poczułam ten dobrze znany zapach.

– Powodzenia w grze, Clark.

Cichy szept, który usłyszałam tylko ja, był jak symfonia dla moich uszu. Brunet odsunął się ode mnie, podczas gdy inni zasiadali na krzesłach. Serce waliło mi jak młotem i to chore, że sama jego obecność mogła wywołać we mnie cos takiego. Wiedziałam to. Wiedziałam, że to nie było normalne, ale nijak nie potrafiłam tego przerwać czy zniwelować. Po prostu nie umiałam. Samoistnie tak reagowałam.

Spojrzałam na niego kątem oka, gdy zasiadł na krześle naprzeciw mnie, co nie za bardzo mi się podobało. Obok mnie, kolejno od prawej, znajdował się Chris, obok niego Cameron i Luke, a następnie Mia, Nate, Ashley, Matt, Laura i Scott po mojej lewej. Parker szybko rozłożył plansze i butelkę po wódce na środku, karty z pytaniami obok, i małe, białe kwadraciki, które robiły za punkty. Mój brzuch cicho zawarczał z dziwnego stresu, gdy Mitchell spojrzał na nas z zawadiackim uśmiechem.

Boże, dopomóż.

– Panie zaczynają. – stwierdził Scott, patrząc na mnie wymownie, na co rozchyliłam usta z oburzeniem.

– Nie jestem tu jedyną panią. – odparłam, ale i tak wiedziałam, że przegłosowane. Westchnęłam ciężko i nachyliłam się nad planszą, modląc się w duchu, aby nie było to nic strasznego. Szybko zakręciłam butelką, z bijącym sercem spoglądając na wirującą szyjkę. Zaczęła zwalniać, aż w końcu całkowicie zatrzymała się, wskazując fioletowe pole z poleceniem „napisz do ex". – Co, kurwa? – zapytałam, gdy kilka osób obok mnie wybuchło śmiechem, a Matt cicho zagwizdał.

– Pisz do Mike'a. – zaśmiała się Mia, na co przewróciłam oczami.

– Dobrze wiesz, że mogę pisać. – odparłam, patrząc na nią wymownie i wyjmując telefon z kieszeni. Odblokowałam iPhone'a, wchodząc w kontakty i szukając numeru mojego byłego i jedynego chłopaka.

– Nie mów mi, że masz dobre kontakty ze swoim byłym. – powiedziała z niedowierzeniem Laura, na co wzruszyłam ramionami i wystukałam szybkie „hej, co słychać?".

– Tak. Rozstaliśmy się w zgodzie, a on siedzi na studiach w Nowym Jorku i czasem piszemy. – odpowiedziałam, a następnie pokazałam wiadomość siedzącemu obok Scottowi jako dowód.

– Podziwiam. – mruknęła i podała mi biały kwadracik, co przyjęłam z uśmiechem.

Nie było tak źle, jak mogło być. Z Michaelem byłam w drugiej klasie liceum. Był on moim pierwszym chłopakiem na poważnie, z którym spędziłam jedenaście miesięcy. Niestety chodził do klasy maturalnej i musiał wyjechać, a oboje stwierdziliśmy, że nie chcemy być w związku na odległość, więc w zgodzie postanowiliśmy się rozstać. I było to naprawdę dobre rozwiązanie. Zawsze mogłam na luzie do niego napisać, tak jak on do mnie. Nie podtrzymywaliśmy tego stereotypu, że byli nienawidzą siebie nawzajem.

Uniosłam wzrok, czując wzrok Sheya na swojej twarzy. Patrzył w moje oczy z niezidentyfikowanym wyrazem twarzy, czego nie potrafiłam rozgryźć. W końcu pokręciłam głową i spojrzałam na Chrisa, który zakręcił butelką. Z wyczekiwaniem w oczach czekał, aż w końcu się zatrzyma. Adams uwielbiał takie akcje i zawsze był skory do głupich, zboczonych rzeczy, toteż wiedziałam, że czuł się jak w niebie. Szyjka znów powolnie zatrzymała się na kolorowym polu z napisem „wybierz kartę". Brunet sięgnął po jedną ze stosu, odczytując na głos polecenie.

– „Połóż dłoń na udzie osoby po prawej na trzy następne kolejki. Jak najwyżej". – mruknął, po czym spojrzał na Camerona, zasznurowując usta. Tak samo, jak reszta, nie mogłam poradzić nic na atak śmiechu, jaki mnie dopadł, gdy zobaczyłam jego minę. Wilson był nie mniej rozbawiony skrzyżował spojrzenie z nieporadnym Adamsem, rozciągając swoje pełne i kształtne usta w delikatnym uśmiechu. – Czy to nie będzie niezręczne, czy coś, bo wiesz, znam cię dwie trzy godziny...

– Luz. W porządku. – odparł, na co Adams położył swoją dłoń na jego lewym udzie i widziałam po jego czerwonym karku, jak zażenowany był, co było cholernie niepodobne do Adamsa, bo to... no Adams! On nie bywał zdenerwowany i zmieszany. To było zabawne.

Następny kręcił Cameron, który z zadaniem z karty cmoknął w usta Laurę, Luke wylosował francuski pocałunek, więc nic dziwnego, że musieliśmy słuchać, jak jego język obracał język Mii przez minutę, Roberts musiała mocno dać klepnąć się w tyłek najbliższemu chłopakowi po prawej, a w tym przypadku był to Nate, który nie litował się na niebieskooką i nieźle jej grzmotnął. Przy tym wszystkim było naprawdę sporo głupich tekstów i śmiechu, a atmosfera z każdym zadaniem stawała się coraz lepsza, bo to było tak głupie. W końcu nastąpiła kolej Sheya, a ja z zaciekawieniem patrzyłam, jak zakręca butelką, której koniec, po kilku sekundach, zatrzymał się na czerwonym polu. Z westchnięciem chwycił kartę, czytając jej treść.

– „Ściągnij wybraną część garderoby." – odczytał, po czym przewrócił oczami i zrzucił z siebie swoją bluzę, odsłaniając szerokie ramiona. Przerzucił ją przez oparcie swoje krzesła, umieszczając łokcie na blacie stolika.

– W końcu ja. – rzuciła z uśmiechem Ashley, po czym zakręciła butelką z wyraźną ekscytacją. Jednak jej radość opadła, kiedy wylosowała na planszy „dwie minuty w niebie" ze strzałeczką w prawo, która sygnalizowała, iż ma to zrobić z Mattem, który siedział obok. I przysięgam, że nigdy nie widziałam kogoś, kto cieszyłby się bardziej, niż on w tamtym momencie.

– TAK! – wydarł się, wyrzucając ręce w powietrzu. Odetchnął głośno i spojrzał na niepocieszoną Manson, która patrzyła na niego z miną, jakby właśnie zamordował jej własną matkę na jej oczach. Bolał mnie już brzuch od śmiechu, Kiedy wpatrywałam się w tę scenę. – To jak? Gdzie idziemy?

– Zawsze mogę cię wycofać. – odparła od razu, grobowym tonem, ale Matta nie zraziło to ani trochę. Nie zrażał go żaden jej chamski tekst od kiedy tam przyszła, mimo że było ich sporo.

– Uhu, jak prawdziwy tchórz? No cóż, twoja sprawa. – powiedział niby mimochodem, choć doskonale zdawaliśmy sobie sprawę, jak perfidnie ją podpuszczał. W końcu pierwsza chciała w to grać. Jej oczy zapłonęły żywym ogniem, gdy ze wściekłością złapała go za jego czerwoną bluzę, zaciskając na niej swoje długie palce, a następnie szybko wstała, ciągnąc za sobą chłopaka, który był wyżej, niż w siódmym niebie

– Ugh, chodź, ty idioto. – warknęła, nadal ciągnąc go za bluzę, a ten o mało się nie wywalił. – Gdzie tu jest łazienka? – zapytała, na co rozbawiony Luke wskazał dłonią na ciemny korytarz. Brunetka tam ruszyła, ciągnąc za sobą rozradowanego Matta. W ko ńcu zniknęli nam z oczu.

– W końcu chłopak się czymś nacieszy. – przyznał Chris, którego dłoń już nie leżała na nodze Camerona. I chyba mu ulżyło.

– Jeśli nie odgryzie mu głowy. – przypomniała mu Laura. Następne dwie minuty czekaliśmy, aż wrócą, a kiedy to zrobiliśmy, znów chciało mi się śmiać. Ashley z niewzruszoną miną wróciła na swoje miejsce, siadając na krześle jak dama. Matt za to nieszczególnie, bo kiedy opadł na swoje miejsce z włosami we wszystkie strony, zapuchniętymi ustami, czerwoną twarzą i szybkim oddechem, wyglądając jak po apokalipsie, jego mina była tak rozanielona, iż nie konkurowała z niczym.

– I jak tam, Mattie?

– Nie mogę teraz rozmawiać. – odparł piskliwym tonem na ironiczne pytanie Scotta. Ashley tylko przewróciła oczami, ale nijak nie skomentowała ich krótkiej przygody w łazience. Donovan zakręcił szkłem, myślami nadal w swoim świecie.

Mój humor poprawił się jeszcze bardziej, gdy chłopak musiał twerkować przez trzydzieści sekund, co w jego wykonaniu było po prostu komiczne, a ja nie mogłam złapać normalnego oddechu przez spazmy śmiechu. Laura za to musiała opowiedzieć o swoim pierwszym razie z niejakim George'em, przez co Scott siedział naburmuszony, ale nie na długo, bo i nadeszła jego kolej, podczas której to musiał pocałować prawy pośladek Matta. I całe szczęście, że przez spodnie, bo tego widoku bym nie przeżyła.

Z łzami rozbawienia w oczach, zakręciłam butelką, gdy nadeszła moja kolej. Na moje nieszczęście, wypadło czerwone pole, więc chwyciłam kartę i odczytałam napis, mając dziwnie złe przeczucia.

– „Jeśli jesteś dziewczyną, zdejmij stanik. Jeśli chłopakiem – bokserki." – wyczytałam, rozchylając oczy do wielkości pięćdziesięcio-centówek. Kurwa. Z niedowierzaniem przeczytałam to jeszcze raz, mając nadzieję, że mam omamy, ale nie. Nie miałam. Gwizdy wokół stawały się coraz głośniejsze, a perlisty śmiech Ashley wypełnił pomieszczenie. Niestety mi do śmiechu nie było.

– No, Clark. – uniosłam wzrok z karty na Nate'a, który z zaczepnym uśmieszkiem, wpatrywał się w moje oczy, Gołym okiem widać było, jak ta sytuacja go bawiła i jednocześnie zadowalała. W końcu był niemal zawsze zadowolony z mojego nieszczęścia. – Tchórzysz, czy wygrywasz?

Zacisnęłam szczękę, czując coraz większe podenerwowanie. Wpatrywałam się złym wzrokiem w jego roześmianą twarz, mając ochotę go tam rozszarpać. Ale ja byłam tą dziewczyną, która najpierw robiła, potem myślała. Tak było i tamtym razem. Cały czas toczyłam z nim walkę na spojrzenie, kiedy z hukiem położyłam kartę na blacie, a następnie włożyłam swoje dłonie pod moją białą bluzkę, w akompaniamencie coraz głośniejszych wiwatów i okrzyków. Dokładnie obserwowałam jego minę, która nie zmieniła się ani odrobinę, gdy odpięłam zapięcie. Sprawnymi ruchami zaczęłam ściągać swój stanik, nadal pozostając w swoich ubraniach i bez zbędnego pokazywania mojego ciała innym. Całe szczęście, że miałam w tym wprawę, więc po chwili z głośnym okrzykiem, wyciągnęłam cały czerwony stanik przez rękaw mojej bomberki i położyłam go na blacie przed sobą. Z satysfakcją w oczach i ze zwycięskim uśmiechem, rzuciłam Sheyowi zaczepne spojrzenie.

– Poproszę mój punkt. – odparłam wyniośle, na co brunet uniósł brew, przejeżdżając językiem po dolnej wardze i kurwa, niech on więcej przy mnie tego nie robi.

Parker rzucił mi biały kwadracik, podczas gdy ja zapięłam swoją bomberkę, aby czuć się nieco bardziej komfortowo. Potem było już nieźle. Z każdym kolejnym losowaniem, pytania stawały się coraz bardziej popieprzone. Musiałam zrezygnować trzy razy, kiedy to moje zadania była zbyt odjechane, ponieważ wylosowałam karty z zadaniami, które brzmiały między innymi „doprowadź do orgazmu wybraną osobę", „niech twoje palce pójdą w ruch – zabaw się odważnie z kimś po twojej lewej" czy „zdejmij koszulkę", czego nie mogłam zrobić z oczywistych powodów. Jednak nie tylko ja pękałam. Przynajmniej każdy z nas odpuszczał, bo zadania były zbyt odważne. Nawet Nate zrezygnował z shota z ciała i zadzwonienia do członka rodziny. Kwadraciki coraz bardziej malały, informując nas, iż gra powoli się kończy, ale my chyba zbyt bardzo wkręciliśmy się, żeby wygrać. Przynajmniej ja.

– „Wybrana osoba ma usiąść na twoich kolanach na sześć następnych kolejek." – przeczytał na głos Nate, po czym westchnął, kręcąc ze śmiechem głową. – Dlaczego ta gra jest taka głupia?

– Zapytaj kogoś, kto nie wylosował rozpinania zębami rozporka osoby naprzeciw. – warknął Luke, którego szyja po jednym z zadań Ashley była cała w malinkach. Chłopak spojrzał na Matta, który zasznurował usta, a jego mina nadal wyrażała ten ból, jaki przeżył, gdy musieli to wykonać. – Ani słowa o tym nigdy nikomu, jasne?

– To jest moja trauma, ty pojebie, a następnym razem uważaj, bo prawie mnie pogryzłeś. – odparł Donovan, powodując tym samym moje parsknięcie. – To Nate, kogo wybierasz?

Spojrzałam z zaciekawieniem na Sheya, który westchnął, po czym przekręcił głowę i umieścił we mnie swoje spojrzenie. Podczas całej gry nie wylosowaliśmy niczego, co robiliśmy razem i nie wiedziałam, czy to szczęście, czy wręcz przeciwnie. Poczułam skurcz w brzuchu, kiedy w zawadiacki sposób uniósł kącik ust, powodując ciarki na moim ciele. Tak, naprawdę na to liczyłam i chciałam, żeby mnie wybrał, przyznaję się bez bicia. Czy to głupie? Możliwe, ale nie mogłam nic na to poradzić. Tak już było.

– Chodź tu. – powiedział w końcu, na co niewzruszona przewróciłam oczami, chociaż w środku cicho krzyknęłam. Tak.

Powolnie wstałam, a następnie okrążyłam stolik i podeszłam do jego krzesła. Odchylił się na oparcie, a ja bokiem wsunęłam się na jego uda, w duchu szczerząc się sama do siebie. Było to tak głupie, zważywszy na wszystko, co się stało, ale cieszyły mnie takie małe szczególiki i chociażbym chciała, aby tak nie było, to niestety. Zajęłam wygodnie miejsce na jego twardych nogach, bokiem do stolika, aby wszystko widzieć. Lewą rękę przerzuciłam przez jego ramię, aby było nam wygodniej, a w tym samym czasie, Nate jedną z dłoni położył na moim biodrze, a drugą na udzie. Znów poczułam to parzenie, spowodowane jego dotykiem. Ciepło rozlało się w całym moim ciele, kiedy czułam jego zapach i obecność.

To było dobre.

– Tylko błagam, bez żadnych macanek obok mnie. – powiedziała nagle Ashley, której kolej właśnie nadeszła. Brunetka zakręciła butelką, podczas gdy ja prychnęłam, patrząc na nią jak na idiotkę.

– O to możesz się nie martwić. – odparłam.

– No wiesz, ty jesteś bez stanika, a on ma chętne ręce. – mruknęła z sukowtym uśmieszkiem, spoglądając na jego dłoń ułożoną na moim biodrze, z czego nawet nie zdałam sobie sprawy, bo on zawsze kładł ręce w tym miejscu, więc było to już dla mnie po prostu normalne.

– Tak, będę obmacywał ją na twoich oczach. – wtrącił się Nate, po czym mocno objął mnie dłonią w talii, a drugą umieścił na moim tyłku i przyciągnął do swojego torsu.

Krzyknęłam na ten niespodziewany ruch, omal nie kopiąc Mii w głowę, ponieważ wbił swoją dłoń w mój bok, a to miejsce było u mnie naprawdę wrażliwe. Szamotałam się chwilę, gdy nie chciał mnie puścić, aż w końcu przestałam z szybko bijącym sercem i głośnym oddechem. Spojrzałam na niego z dołu, ponieważ przez to wszystko zjechałam w dół na jego udach. Trzymał mnie mocno, posyłając mi chamskie uśmieszki z góry, chociaż nasze twarze i tak znajdowały się bardzo blisko siebie. Z naburmuszoną miną zwęziłam oczy i zacisnęłam szczękę. No debil.

– Jesteś idiotą. – mruknęłam, na co wzruszył ramionami. Podniosłam się na jego udach i poprawiłam włosy oraz bomberkę, podczas gdy Ashley odczytywała swoje pytanie.

– „Opowiedz najbardziej zboczone doświadczenie seksualne, jakie przeżyłeś w swoim życiu." – wyczytała, a następnie chwilę zastanawiała się, gdy my wpatrywaliśmy się w nią z oczekiwaniem. – Boże, dużo tego było. – mruknęła ze zmarszczonymi brwiami. – Ale chyba moje siedemnaste urodziny w Nowym Jorku. Ja byłam jedna, a ich siedmiu.

– Wow, to jest...

– Jednocześnie. – dokończyła z uśmieszkiem, przerywając tym samym Laurze, która po tej wypowiedzi całkowicie zamilkła. Okej, wiedziałam, że Ashley Manson miała cholernie bogate życie seksualne, ale czasem mnie to po prostu zadziwiało. I to tak cholernie, bo dla takiej osoby jak ja, było to po prostu niepojęte.

– Wyjdź za mnie.

Wszyscy spojrzeliśmy na Matta, który wielkimi, zielonymi oczami, wpatrywał się w brunetkę jak w ósmy cud świata. Dziewczyna tylko z rozbawieniem parsknęła, wzruszając ramionami.

– Kochanie, nie szukam zobowiązań. – odpowiedziała, ale coś czułam, że Donovan tak łatwo się nie podda.

Gra zakończyła się zadaniem Camerona, który jako ostatni musiał napisać do swojej byłej. I powiem szczerze, że odetchnęłam z ulgą, ponieważ z każdym kolejnym kręceniem tą cholerną butelką, bałam się coraz bardziej. Wszyscy zaczęliśmy liczyć swoje punkty i z dumą stwierdziłam, że miałam ich dwanaście. Co i tak było niezłym wynikiem, ale musiałam przyznać, że i tak nie losowałam tych najgorszych. Trzy razy miałam zadanie z „kiss, marry, kill", raz musiałam pocałować Chrisa, a reszta nie była jakoś mocno straszna. Najgorzej miał chyba Luke, który losował tak popieprzone zadania, iż nie dziwiłam się, że na jego kupce widniały trzy białe kwadraciki.

– I jak? – zapytałam. – Mam dwanaście.

– Dziesięć. – odparła Mia.

– Osiem. – rzuciła Laura.

– Trzynaście. – odpowiedział Scott, uśmiechając się z triumfem.

– Mam piętnaście. – wszyscy z szokiem spojrzeliśmy na Ashley i jej stos kwadracików. Dopiero po chwili zdałam sobie sprawę, że w sumie to nie dziwiłam się temu. Przecież nie odmówiła żadnego zadania, chociaż w jednym musiała pokazać piersi i tak, zrobiła to. Wtedy Matt przez dobre siedem minut nie mógł się ruszyć, więc kręciliśmy za niego. – Wygrałam.

– Nigdy, w całym, kurwa, swoim życiu, nigdy więcej w to nie zagram. – powiedział zdruzgotany Parker, na co Mia cicho się zaśmiała i pogłaskała chłopaka po głowie w matczyny sposób, podczas gdy on patrzył pusto przed siebie. – Boże, mam taką traumę.

– Ale przynajmniej wiesz już, jak to jest rozpinać rozporek zębami... – mruknął cicho Cameron, na co w ostatniej chwili ugryzłam się w język, aby nie parsknąć.

– Zamknij się! – wykrzyknął dramatycznym głosem. Shey tylko ironicznie się uśmiechnął, kręcąc głową. – Muszę się napić i o tym zapomnieć. – Stwierdził z przerażeniem w oczach i szybko wstał z miejsca, ruszając w stronę barku.

– Prawie mnie ugryzł. – zakwilił Matt, również wstając. Parsknęłam, kręcąc z niedowierzaniem głową. Pierwszy raz w życiu grałam w coś takiego i zapewne ostatni, chociaż nie powiem, miejscami było zabawnie. Przekręciłam głowę, nawiązując spojrzenie z Nate'em, który skanował mnie swoim przeszywającym wzrokiem z lekko zmrużonymi oczami i niezidentyfikowaną miną. Uśmiechnęłam się delikatnie, korzystając jeszcze raz z tego, że nadal siedziałam mu na kolanach.

– A ty? Ile masz punktów? – zapytałam, dłonią dotykając ciemno-brązowych kosmyków jego włosów, które były niemal czarne. Idealnie pasowały do jego oczu, które właśnie skanowały moją twarz.

– Czternaście. – odparł, na co zmrużyłam oczy, bo cholera, wygrał.

– Musisz wybrać się do w fryzjera. – mruknęłam, przyglądając się lekko przydługim kosmykom, które ułożone były w artystycznym nieładzie. Na moje słowa przewrócił oczami, wzruszając ramionami i poprawiając swoje dłonie na moich biodrach.

– Mam nowy styl. – odparł. Uniosłam delikatnie kącik ust, po czym przybliżyłam się do jego twarzy, spoglądając mu w jego czarne oczy. Język poczułam gdzieś w gardle, a jego zapach w całości zapanował nad moim ciałem. Mimo tego nie cofnęłam się, a patrzyłam na jego minę, gdy posłał mi wyzywające, ale i jednocześnie pytające spojrzenie.

– Twój nowy styl ssie. – odparłam, a następnie wyprostowałam się i z chamskim uśmiechem zeskoczyłam z jego nóg tak szybko, iż nawet się nie zorientował. Zadowolona zaczęłam iść w stronę baru, przy którym znajdowała się już większość. Oczywiście, że kłamałam, bo wtedy podobał mi się jeszcze bardziej, chociaż nie sądziłam, że to w ogóle możliwe.

– Zołza. – zawołał dźwięcznym głosem, powodując tym samym mój śmiech. Gdyby za denerwowanie go mi płacili, zostałabym milionerką.

Każdy nadal dzielił się swoimi opiniami po grze, więc ja zdecydowałam wyjść się przewietrzyć, ponieważ było mi naprawdę gorąco. W międzyczasie zabrałam jeszcze swój stanik, gdy poinformowałam ich, że idę na zewnątrz, ale nawet mnie nie słuchali, bo dyskusja nadal była zażarta o to, iż Parker prawie odgryzł przyrodzenie Donovana, czego blondyn nie potrafił mu wybaczyć. Szybko ogarnęłam się i założyłam wszystkie części swojej garderoby w obskurnej łazience na końcu korytarza, w której nie chciałabym robić niczego innego. Kiedy już w pełni się ogarnęłam, znów przeszłam przez ciemny hol i wyszłam na zewnątrz.

Uśmiechnęłam się delikatnie, kiedy poczułam zapach deszczu, który lał jak z cebra. Zamknęłam za sobą drzwi i podeszłam do parapetu, na którym usiadłam. Stałam pod zadaszeniem, więc nie padało na mnie. Przymknęłam delikatnie powieki, zaciągając się tym cudownym zapachem. Kochałam deszcz i taką pogodę. Szczególnie w nocy, kiedy mogłam otworzyć okno na oścież i siedzieć na parapecie po ciemku, słuchając tylko tego szumu. To było niesamowicie przyjemne i odprężające. Nie przeszkadzał mi nawet chłód, jaki panował wokół.

– A ty co? Odprężasz się? – uśmiechnęłam się delikatnie na kpiący głos chłopaka obok, który właśnie wyszedł na zewnątrz. Spojrzałam na niego, nie tracąc dobrego humoru.

– Można tak powiedzieć. – odparłam, wzruszając ramionami. Szybko wciągnął swoją bluzę na ramiona, po czym wyciągnął z jej kieszeni paczkę fajek i czarną zapalniczkę. Powolnie podszedł moją stronę, a następnie usiadł obok mnie na parapecie, nadal nie spuszczając czujnego wzroku z ulewy.

– Nie lubię deszczu. – powiedział nagle, nawiązując ze mną kontakt wzrokowy. Mimo że nie uśmiechał mnie, wiedziałam, że był zrelaksowany i w dobrym humorze, co nie zdarzało się u niego zbyt często.

– Co? Ja go uwielbiam. – przyznałam szczerze, patrząc, ja wyciąga jednego papierosa z paczki. Kiedy mi zaproponował, pokręciłam głową, więc schował opakowanie z powrotem do kieszeni. Uważnie patrzyłam, jak wsadził go pomiędzy wargi i odpalił, zaciągając się nikotyną. Dobrze znany zapach wypełnił moje płuca, kiedy w ciemności patrzyłam na czerwony koniec fajki.

– Lubię, jak jest zimno, ale nie cierpię deszczu. – powiedział, znów przyglądając się ciężkim kroplom, spadającym z nieba, więc i ja umieściłam tam swój wzrok.

– Nienawidzę zimna, a kocham deszcz. Najbardziej lubię ten zapach. No wiesz, kiedy w lipcu otwierasz okno na oścież i w kompletnej ciszy i ciemności przysłuchujesz się, jak krople uderzają o dach. Ten cudowny szum. Albo ten moment, kiedy deszcz już się kończy, a ty wychodzisz na dwór. Niby już nie pada, ale nadal czujesz ten zapach, krople powolnie ześlizgują się z liści, a przez zachmurzone niebo przedostają się pierwsze promienie słoneczne. Lub kiedy bosymi stopami chodzisz po mokrej trawie. Kocham ten zapach, bo kojarzy mi się on z czymś dobrym.

Nawet nie wiem, dlaczego mu to powiedziałam. Po prostu mówiłam, nie zwracając uwagi na nic i na nikogo, przypatrując się kroplom, które na czarnym niebie wydawał się siwe. W końcu jednak zamilkłam i czekałam na odpowiedź Nate'a, której niestety nie otrzymałam, więc przekręciłam głowę w jego stronę, od razu zderzając się z jego spojrzeniem. Czarne tęczówki patrzyły na mnie w nieznany mi sposób, co lekko mnie peszyło.

– Dlaczego tak na mnie patrzysz? – zapytałam ze zdezorientowaniem, uśmiechając się. Nie odpowiedział od razu, a po chwili tylko wzruszył ramionami, obracając papierosa między palcami.

– Jak nie mówiłaś mi o sobie niczego, to teraz zaczynasz z grubej rury. – parsknął, powodując tym samym mój cichy śmiech. Pokręciłam głową i spuściłam wzrok na chodnik, o który pocierałam podeszwą buta.

– Cóż, miałeś z tym rację. Byłam egoistką i chcę to zmienić, więc zaczynam od najprostszych durnot. – mruknęłam cicho, czując się nieco dziwnie, zważywszy, że oboje wiedzieliśmy i pamiętaliśmy nasza rozmowę w tym samym miejscu, która miała miejsce trochę wcześniej. Na samo jej wspomnienie aż mnie skręcało i jak z jednej strony chciałam o niej nie myśleć, tak nie mogłam. Zastanawiałam się tylko, czy Nate ma podobnie.

Chociaż znając jego, to pewnie nie.

– Wyjeżdżam na trochę. – mruknął, na co automatycznie na niego spojrzałam, czując dziwnie nieprzyjemne uczucie w klatce piersiowej.

– Gdzie jedziesz? – zapytałam, nie licząc na jego odpowiedź. W końcu to Nate.

– Za miast... Jadę do mamy. – odparł wprost. – Na trzy tygodnie. Chcę z nią spędzić trochę czasu.

Pokiwałam głową, doskonale go rozumiejąc. W końcu to była jego mama i na dodatek całe dnie musiała spędzać w szpitalu. To zrozumiałe, że chciał spędzić z nią trochę czasu, choć żałowałam, że nie będzie go aż trzy tygodnie.

Znów zapanowało między nami milczenie, ale w żaden sposób nie nieprzyjemne, a komfortowe. Po prostu siedzieliśmy obok siebie, patrząc na spadające z nieba krople. On palił papierosa, ja delektowałam się zapachem świeżości, dymu i jego perfum. I wtedy naprawdę nie potrzebowałam niczego więcej. Było mi miło i przyjemnie. Tak, jak chciałam, aby było. I chociaż podświadomie wiedziałam, że wypadałoby dokończyć to, co zaczęliśmy wcześniej, nie chciałam tego psuć. Nie chciałam psuć tej ciszy i spokoju. Nie teraz.

– Powiedzieć ci coś bardzo głupiego? – zapytał nagle, patrząc na mnie kątem oka, na co zmarszczyłam brwi. Kiwnęłam głową, obserwując jego twarz, na której zapanował prawie niewidoczny uśmiech, gdy patrzył przed siebie, zapewne w myślach zastanawiając się, czy mi to powiedzieć. – Skoro już jesteśmy ze sobą dziś tak szczerzy.

– Dawaj. Dzisiaj przyjmę wszystko.

– Na drugie mam Gabriel.

Z szokiem rozchyliłam usta, myśląc, że sobie ze mnie żartował. Jednak chłopak, mimo delikatnego uśmiechu, był w pełni poważny. Chwilę trawiłam nową informację, która jakoś nie chciała przejść przez mój mózg. Po prostu... No jak? Na moją reakcję tylko parsknął krótkim śmiechem i kiwnął głową.

– Poważnie? – zapytałam. – Nazywasz się Nathaniel Gabriel Shey?

– Tak. I nienawidzę tego imienia chyba bardziej, niż pierwszego. – odparł, strzepując swojego papierosa. Uważnie obserwowałam jego idealny profil. Ten prosty i lekko szpiczasty nos, cudowne kości policzkowe, kształtce usta i długie rzęsy rzucające cień na jego skórę. Nathaniel Gabriel Shey. W ciszy przerywanej jedynie szumem deszczu, obserwowałam kogoś tak idealnego i jednocześnie zepsutego, od którego obecności uzależniłam się tak mocno, że stawiałam ją ponad swoje zdrowie psychiczne. Bo tak było. Nathaniel Gabriel Shey uzależnił mnie od siebie. Mimo że od początku naszej znajomości, chciałam, aby zniknął z powierzchni ziemi. Aby się rozpłynął, odszedł i nigdy więcej nie wracał. Jakim cudem przeszłam tak długą drogę, podczas której nie wyobrażałam sobie niczego, co byłoby niezwiązanego z nim?

Mama miała rację.

– Dlaczego? Jest piękne. – powiedziałam nagle, na co przestał strzepywać papierosa i spojrzał na mnie z poważną miną, obserwując moje oczy. A że byłam pewna swego jak cholera, wytrzymałam jego spojrzenie, uraczając go jeszcze delikatnym uśmiechem. – I Nathaniel i Gabriel. Takie... niebiańskie. – zażartowałam delikatnie, starając się go lekko rozśmieszyć, co chyba mi się udało, bo uniósł lewy kącik ust.

– Moja mama od zawsze miała nieco inne poczucie humoru, więc ja jestem Nathaniel Gabriel, a moja siostra Gabrielle Nathalie. – na jego odpowiedź, którą skwitował grymasem, głośno się zaśmiałam, ponieważ matka Nate'a była złotą kobietą. – Uważała, że to będzie fajne.

– I jest. – poparłam ją, kiwając głową. – Poza tym, wiesz. – zaczęłam, zagryzając wnętrze policzka, gdy on kończył swojego papierosa. – Gabriel to jeden z najwyżej postawionych rangą aniołów. To coś znaczy.

– Myślałem, że jesteś niewierząca. – powiedział, na co skinęłam głową, zatrzymując wzrok na jego karku, na którym widniał srebrny medalik z krzyżykiem. Nosił go od zawsze, ale nigdy o to nie pytałam, bo nie widziałam sensu.

– Bo jestem. – przytaknęłam. – Ale coś o religii wiem. – pokiwał głową, a następnie wyrzucił peta na ziemię i przydeptał go butem. Zagryzłam dolną wargę, patrząc na niego i zastanawiając się nad pewną rzeczą. – Mogę cię coś spytać?

– Zależy. – odparł zdawkowo, na co przewróciłam oczami, podczas gdy on włożył dłonie do kieszeni bluzy.

– Wiesz, kiedy ktoś zadaje ci takie pytanie, to z grzeczności odpowiada się po prostu „tak".

– Nie ze mną. – odparł nonszalancko, wyginając usta w uśmiechu.

Z nim nic nie było proste.

– Jesteś wierzący, racja? – zapytałam, na co skinął głową. – Skoro jesteś wierzący, to powinieneś wierzyć w niebo, piekło i czyścieć. Każdy katolik chce raczej wejść do tego nieba i stara się o to, przestrzegając tych wszystkich zasad, więc dlaczego od zawsze powtarzasz, że skończysz w piekle?

Na moje pytanie, które zaczęło mnie dręczyć, zmarszczył brwi. Wiedziałam, że zapewne go tym zaskoczyłam. Od kilku dobrych lat przestałam wierzyć, chociaż zostałam wychowana w rodzinie katolickiej, chodziłam często do kościoła i wierzyłam, że na górze jest ktoś, kto nam pomaga. Dopiero, kiedy moje życie popieprzyło się tak bardzo, że ciężko było mi wstawać z łóżka, przestałam. Przestałam wierzyć w Boga i Kościół. Nie negowałam nigdy wiary innych. Nie namawiałam nikogo do ateizmu, ani tego, aby dali mi jakieś dowody na istnienie tego wszystkiego. Wychodziłam z założenia, że jeśli ktoś chce wierzyć, to wierzyć będzie, a jeśli nie, to nie. Dlatego omijałam rozmów takich, jak te, szerokim łukiem.

Nate odetchnął cicho, po czym znów przeniósł spojrzenie przed siebie. Przetarł dłońmi zmęczoną twarz oraz swój nieład na głowie. Zapewne myślał, jak mi na to odpowiedzieć, ale interesowało mnie to. Od kiedy tylko go poznałam, mówił mnie, że skończy w piekle tak, jak reszta ludzi. Na samym początku zaznaczył, iż jeśli będę blisko niego, to i ja do tego piekła trafię. Traktowałam to tylko jaki czcze gadanie, jednak wtedy poznałam to wszystko bardziej. To całe zło, jakie mnie otaczało, kłamstwa i krętactwa. Piekło nie musiało oznaczać tylko ognia, siarki i podziemnych otchłani. Piekłem można było nazwać wszystko.

– Ja jestem w tym szczery, Clark. – zaczął w końcu, patrząc na mnie pustymi oczami. – Nie udaję tego dobrego. Jestem grzesznikiem, Clark. I nie łudzę się, że mimo tego całego skurwysyństwa, zasługuję na raj. Bo tak nie jest, ale wielu ludzi nie chce tego przyznać, choć doskonale to wiedzą. Bo my na to nie zasługujemy. A ja to otwarcie przyznaję, zamiast okłamywać siebie i innych.

– Więc jaki jest w tym sens? – zapytałam, na co chłopak uśmiechnął się, przyprawiając mnie tym samym o szybsze bicie serca i ciarki na plecach.

– O to w tym chodzi, Clark. Tu nie ma sensu.

– Jesteś popieprzony w każdym tego słowa znaczeniu.

– Taki mój urok, słońce.

Parsknęłam krótkim śmiechem, po czym znów spojrzałam na deszcz. Niby było tak zwyczajnie. Tak, jak zawsze. Jednak tak inaczej. I wtedy właśnie to zrozumiałam. To my decydujemy, czy chcemy być w piekle, czy nie. Decydujemy o tym swoimi wyborami. Tylko od nas zależy, jak to wszystko potoczy się dalej. Gdzie będziemy, czego dokonamy. Z czego będziemy mogli być dumni, a co będziemy chcieli wymazać z pamięci.

Archanioł Gabriel sprawuje władzę nad rajem. Mój Gabriel sprawował. Sprawował władzę nad moim prywatnym rajem, w którym mogłam wspinać się na wyżyny, aby później obić się o dno w samym piekle. I to robiłam. Dawał mi to, czego nie dawał nikt inny. Uczył wszystkich boskich i piekielnych pojęć na własnej skórze. Fundował mi ostrą jazdę do samych bram niebieskich, aby następnie pokazać mi drogę do piekielnej otchłani. Pokazał mi to wszystko, a ja chciałam więcej. Dlatego wtedy zrozumiałam, że nie odejdę. Bo chciałam tylko więcej i więcej. Chciałam poznać to, czego nie znałam wcześniej, a w zamian mogłam oddać mu wszystko. Całą siebie.

Choć, czy nie oddałam tego już wcześniej?

– Nate, zawieź mnie do domu. Muszę z kimś poważnie porozmawiać.

***

Koniec dwudziestki, ah. Dostaniecie jeszcze powiadomienia z BTH dokładnie dwanaście razy, a następnie, no cóż. Wszystko się kiedyś kończy. Tymczasem ja odliczam.

Kocham i do następnego xx

ps. ferie pls wróćcie, nie róbcie mi tego

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top