19. Czasem lepiej jest po prostu odejść.
Jestem oburzona, bo ostatnio nie dodały się moje pozdrowienia i dedykacja dla mamuśki, więc teraz robię to podwójnie. Miłego czytania x
Nie widziałam go od ponad trzech lat.
Bezapelacyjnie był najważniejszą osobą w moim życiu. Zawsze mnie bronił, przychodził na wszystkie spektakle w podstawówce i był dla mnie niesamowitym autorytetem. Do czasu, kiedy w tamtą słoneczną niedzielę spakował walizki i stanął w progu naszego domu, oświadczając, że musi nas opuścić. Wtedy znienawidziłam go doszczętnie. Wystarczyła chwila, aby gniew wybuchł w każdej części mojego, zwęglonego wtedy na wiór, serca.
W mojej głowie na zawsze pozostanie już ten moment. Kiedy o czwartej nad ranem z łóżka wyrwały mnie podniesione głosy rodziców w dołu. Miałam wtedy czternaście lat. Kłócili się, ale ostatnimi czasy, takie sprzeczki zdarzały się coraz częściej. I wtedy po cichu zeszłam do salonu, aby zobaczyć, jak w płaszczu i z dwoma walizkami obok siebie, rozmawia o czymś z moją matką. Co dziwne, nie płakała. Nie oczekiwała, że zostanie. Jak zwykle, z hardo uniesioną głową, kazała mu zostać i pożegnać się z nami, jak na prawdziwego faceta przystało. Ale on był zbyt dużym tchórzem. Nie miał odwagi, aby wyjaśnić własnym dzieciom, dlaczego odchodzi, ale kiedy mnie zauważyli, musiał to zrobić.
- Widzisz, Victoria. Prawda jest niestety taka, że nie jestem już tu szczęśliwy.
Usłyszenie takich słów od najważniejszej osoby w życiu, było niesamowicie bolesne dla czternastoletniej dziewczyny. Kochałam go niesamowicie mocno, a on odszedł. Po prostu wyszedł z domu z zaciśniętą szczęką, nie odwracając się za siebie, kiedy krzyczałam, płakałam i błagałam, aby nie odchodził. Kiedy wyrywałam się z ramion mamy, która ciasno mnie w nich trzymała. Nie odwrócił się ani razu. Tylko wsiadł do samochodu i odjechał, a następnie przeniósł się do Australii, do swojej nowej rodziny, pozostawiając swoją starą. Z perspektywy czasu, byłam na siebie zła, że tak zareagowałam. Że nie uniosłam hardo głowy i pokazałam, że mnie to nie rusza, zupełnie tak, jak zrobiła to mama. Ale byłam tylko dzieckiem.
A teraz, proszę. Znów stał przede mną, uśmiechając się miło i lekko niezręcznie. Wyglądał tak, jak go zapamiętałam. Wysoki wzrost, szerokie ramiona, latynoska karnacja, którą bezapelacyjnie po nim odziedziczyłam. Zielone tęczówki taksowały mnie przenikliwym wzrokiem, jakby upewniając się, że na pewno stała przed nim jego własna córka. Krótkie, zaczesane do tyłu włosy w kolorze czarnym, pokryły się lekką siwizną w niektórych miejscach. Mój ojciec tam stał. Boże, on był w naszym domu.
Poczułam, jak świat wiruje mi przed oczami. Nie byłam w stanie wciąć głębszego wdechu, którego tak bardzo potrzebował mój organizm. Mroczki przysłoniły mi wyraźny obraz, a odruch wymiotny przyszedł teraz zdecydowanie szybciej, niż godzinę wcześniej na górze w łazience. Nie ruszyłam się nawet o krok. Stojąc, jak słup soli z lekko uchylonymi ustami, patrzyłam na jego osobę, zastanawiając się, czy aby na pewno nie był to wytwór mojej wyobraźni, po zmieszaniu silnych leków na nerki z piwem. Niemożliwe. On nie mógł wrócić. Nie. Tylko nie to...
Ubrany był jeszcze w czarny, podróżny płaszcz, co świadczyło o tym, że chwilę wcześniej wszedł w ogóle do domu. Stał obok kanapy ze splecionymi dłońmi, a jego mina była niepewna. Z niedowierzaniem wpatrywałam się w dwie walizki obok i jego oczy, które kiedyś błyszczały dla mnie taką miłością, iż uwielbiałam to najbardziej na świecie, ale wtedy były dla mnie tylko zwykłymi oczami. Zielonymi tęczówkami człowieka, którego nienawidziłam całym sercem. Nie wiem, ile tak trwaliśmy, po prostu się w siebie wpatrując i myśląc o zupełnie innych rzeczach, ale w końcu mężczyzna postanowił odchrząknąć i odezwać się.
Nienawidzę cię. Nienawidzę cię każdą cząstką mojego ciała.
- Wybaczcie, że tak bez uprzedzenia. - zaczął, a jego baryton podrażnił moje uszy. Nie jestem już tu szczęśliwy... - Dopiero co przyjechałem tu z lotniska. - mówił powoli, jakby sam nie wiedząc, co miał w tej sytuacji zrobić. Nie przerwałam mu, o nic nie pytałam. Tylko stałam nieruchomo z neutralną miną, patrząc na niego pustym wzrokiem. Emocje zjadały mnie od środka, a przez szok, ja naprawdę nie miałam pojęcia, co mam zrobić i jak się zachować. - Wszedłem do środka, bo mam jeszcze klucze, a mama nie zmieniła zamków. - powiedział z uśmiechem, unosząc dłoń z pękiem kluczy.
Miał nasze klucze.
Nie odpowiedziałam. Prawdę mówiąc, nie zrobiłam nic. Nie ruszyłam się ani o krok, głośniej nie odetchnęłam, a jedynie pobierałam malutkie dawki powietrza, aby nie zemdleć. Być może na coś czekał. Na jakiekolwiek słów z moich ust, ale nie wydostało się z nich nic. I nie tylko dlatego, że mój organizm nie chciał ze mną ani trochę współpracować, a ja nie potrafiłam chociażby przełknąć guli w gardle, o wypowiedzeniu słów nie wspominając. Ja po prostu nie wiedziałam, co miałabym mu powiedzieć. „Witaj tato?". „Co słychać?". To wszystko było tak bezcelowe i głupie. Bezsensowne. Nie było słów, które mogłam mu powiedzieć.
Nienawidzę cię.
- Wiem, że mój widok cię zdziwił. - zaczął znów po dłuższej chwili ciszy, kiedy nie wypowiedziałam chociażby słowa, a chyba na to liczył.. Odchrząknął i podrapał się po głowie, wskazując palcem na walizki. - Musiałem przylecieć, więc skierowałem się tutaj. Mama nic o tym nie wiedziała, bo to wyszło tak nagle. Zadzwoniono do mnie z komisariatu i poproszono, abym przyjechał, ponieważ mają ważną sprawę, z którą sobie nie radzą. Kiedyś należała do mnie, ale na światło dzienne wyszły nowe fakty i musiałem wrócić, aby wszystko dokończyć... - plątał się coraz bardziej, tracąc jeszcze bardziej pewność siebie przez moją postawę.
Ale niby co miałam zrobić? Nie mogłam chociażby odetchnąć. Nie mogłam się ruszyć, odezwać, krzyknąć, na co tak bardzo miałam ochotę. Wykrzyczeć mu w twarz, że go nienawidzę. Że chcę, aby wynosił się z tego przeklętego domu i nigdy tu nie wrócił. Aby zgnił w tej swojej Australii, gdzie było jego pieprzone miejsce. Ale nie tutaj. Nie przy nas. Nie przy mnie. Serce biło mi coraz ciężej, a umysł stawał się jedynie zlepkiem krótkich słów. Kiedy po kolejnej minucie milczenia, nadal milczałam wpatrując się w niego tym pozbawionym emocji wzrokiem, Alexander Rodriguez westchnął ciężko i posłał mi blady uśmiech.
- Wydoroślałaś. - powiedział nagle z delikatnym uśmiechem nostalgii, przez co poczułam ukłucie w klatce piersiowej, ale nijak tego nie skomentowałam. Moje ciało nawet nie zareagowało. Po prostu nadal stałam na swoim miejscu, czując, jak jeszcze bardziej moje wnętrze rozrywa się z bezsilności. Błagam, wyjdź z tego domu, abym więcej na ciebie nie patrzyła. - Stałaś się prawdziwą kobietą. Przepiękną kobietą.
Z każdym jego słowem, które wypowiadał z zaciśniętym gardłem, czułam, jak moje serce rozpada się coraz bardziej na tysiące pieprzonych kawałeczków. Czułam się całkowicie bezradna, słaba i wypruta z jakichkolwiek chęci do życia. Wszystko w moim środku krzyczało. Błagało, abym jakoś to z siebie wyrzuciła. Abym zaczęła się drzeć, aby wykrzyczeć cały ból, jaki we mnie siedział. Który do tej pory uśpiony był wewnątrz mnie, ale obudził się po zobaczeniu jego twarzy. Jego pociągłej twarzy z wystającymi kośćmi policzkowymi, krzaczastymi brwiami i prostym nosem. Twarzy, której obraz na zawsze wyrył się w mojej pamięci. O której starałam się zapomnieć każdego dnia, chociaż nigdy się do tego nie przyznawałam.
Błagam, wyjdź z tego domu i nigdy do niego nie wracaj.
- Victoria i jak się czujesz... - usłyszałam za sobą głos mojego brata, który właśnie zbiegał ze schodów. Nie odwróciłam wzroku od oczu mojego ojca, których widok wbijał w każdą komórkę mojego ciała szpilkę, powodując niewyobrażalny ból każdej mojej kończyny. Kiedy Theo znalazł się już obok mnie, spoglądając na mnie z poważną miną, zdezorientowany odwrócił spojrzenie na osobę, na którą cały czas patrzyłam. Kątem oka widziałam, jak rozchyla szeroko oczy, a uśmiech wpada na jego wargi. - Tata? - zapytał z niedowierzaniem i ekscytacją w głowie.
- Theodor! - zawołał swoim tubalnym głosem, uśmiechając się od ucha do ucha. Nie minęła chwila, a mój brat wyrwał się w jego stronę, po czym szybko do niego podbiegł i wpadł w jego objęcia. Mocno się przytulili, klepiąc po plecach. A ja tylko patrzyłam na to z boku, wiedząc, że nigdy nie będę umiała ożywić w sobie takich uczuć, jak Theo.
- Jakim cudem?! Dlaczego nie powiadomiłeś nas, że przyjeżdżasz? - pytał rozemocjonowany, kiedy już się od niego oderwał. Uśmiech nie schodził z twarzy ani jednego, ani drugiego. Mój ojciec umieścił swoje dłonie na jego ramionach i delikatnie nim potrząsnął, lustrując go z dumą w oczach.
- Świeża sprawa. Musiałem przyjechać, bo nie radzili sobie na komisariacie, a stary szeryf zawsze pomoże. - zaśmiał się, po czym skinął głową, sznurując usta. - Ale wyrosłeś. Kiedy to ja ostatni raz cię widziałem?
- Wakacje. - odparł Theo, naprawdę ciesząc się na jego widok. - Niestety nie mogłem potem przyjechać, bo szkoła, a teraz mamy egzaminy, więc nie za bardzo mogę opuszczać tyle lekcji.
- To zrozumiałe. - odparł mój ojciec. Wow, zamienili ze sobą więcej w ciągu minuty, niż ja z nim przez bite pięć. Tylko, że mój brat cieszył się, że go widzi. Ja jedynie miałam ochotę oglądać, go, jak pali się na stosie.
Mój brat nigdy nie nienawidził go tak mocno, jak ja. Prawdę mówiąc, nienawidziłam go chyba za wszystkich nas. Za Theo, za mamę. Oni potrafili się dogadać. Theo po jego odejściu również był zdruzgotany, ale w innym sensie, niż ja. Ja nie chciałam go widzieć i mieć z nim jakiegokolwiek kontaktu, podczas gdy mój brat od razu zapowiedział, że chce się z nim widywać, a moja matka nie miała nic przeciwko. Co więcej, pragnęła, abym ja również latała do Australii w odwiedziny, jednak od razu oświadczyłam jej, że prędzej piekło zamarznie, niż moja noga postanie w tym domu. Mój brat był w tym inny. Mniej zawistny i bardziej wyrozumiały, toteż jego kontakt z ojcem był naprawdę dobry. Ja tak nie umiałam. Nie umiałam udawać, że nic się nie stało.
A on nie był z nami już szczęśliwy...
- A gdzie jest mama? Już śpi? - zapytał nagle, na co Theo pokręcił głową pokrytą brązową burzą włosów.
- Niestety nie. Pojechali dziś z Erickiem za miasto do domku mamy Chrisa. - odparł, na co mój ojciec skinął głową, marszcząc brwi. Nie wydawał się zdziwiony na wieść o Ericku, więc zapewne o nim wiedział. Nie sądziłam, że mama mu o tym powiedziała. Wiedziałam, że mieli bardzo dobry kontakt. Często do siebie dzwonili, rozwód załatwili bez rozstrzygnięcia z czyjej winy, a polubownie, a oni sami, gdy ojciec jeszcze tu był, chodzili na kolacje w sprawie alimentów i innych formalności. Nawet kiedy odchodził, moja mama nie miała mu tego za złe, czego absolutnie nie rozumiałam. Powinna być zła, że nas zostawił. Powinna być wściekła.
- Cholera, nie pomyślałem o tym, że może jej nie być. Kiedy wraca? - zapytał, spoglądając na mojego brata.
- W niedzielę wieczorem. - odparł, na co mężczyzna skinął głową i zaczął intensywnie nad czymś myśleć. Złość w moim ciele znowu wzrosła, podwyższając temperaturę mojego ciała. Znów wrócił i wszystko zepsuł. Psuje cały porządek, jaki stworzyliśmy. Bez niego. Nie chciałam go tam. Chciałam, aby odszedł i nigdy więcej nie pokazywał mi się na oczy. Nie chciałam go widzieć. - Na ile zostajesz?
- Och, jeszcze nie wiem. Zależy, ile potrwa sprawa, dla której tu przyjechałem. Jest ciężka, a do tego sprzed kilku lat i nowy szeryf nie za bardzo sobie z nią radził więc zadzwonił do mnie. Myśleliśmy, że jest już zamknięta, ale na jaw wychodzą nowe dowody. - z każdym słowem miałam ochotę przewrócić oczami coraz bardziej. No tak, miłosierny Alexander Rodriguez zawsze pomoże. Tylko szkoda, że moim kosztem. Nie chciałam widzieć go ani minuty dłużej.
- Cóż, w takim razie... - zaczął mój brat, ale nie dane było mu skończyć.
- Zadzwoń do mamy. - oboje spojrzeli na mnie, kiedy zachrypniętym i wyprutym z emocji głosem, zwróciłam się do Theo. Odwrócił się w moją stronę, blokując ze mną spojrzenie. Czułam wzrok tych zielonych tęczówek na swojej osobie, ale mimo to, nie zaszczyciłam go ani jednym spojrzeniem. Zamiast tego, przełknęłam ślinę i objęłam się ramionami, chcąc mentalnie odciąć się od tego całego chaosu wokół mnie. - Powiedz jej, żeby wracała.
- Jesteś pewna? - zapytał spokojnie Theo, patrząc na mnie badawczo. Doskonale zdawał sobie sprawę z mojej niechęci do ojca i od zawsze ją szanował. Nigdy na siłę nie ciągnął mnie, abym z nim do niego pojechała i go odwiedziła. Unikał jego tematu w mojej obecności i w pełni tolerował to, że nie chciałam go znać. Pokiwałam głową, wpatrując się w jego brązowo-zielone oczy, których widok zawsze mnie uspokajał. Być może dlatego, że miały niemal identyczny kolor jak moje i patrząc na nie, czułam się bezpieczniej.
- Tak. Niech przyjedzie i to wszystko załatwi. Nie chcę go w tym domu.
I nie mówiąc nic więcej, powolnie odwróciłam się, aby przypadkiem nie zemdleć przez zawroty głowy. Odetchnęłam cicho, hamując łzy, jakie zebrały mi się pod powiekami i wspięłam się po schodach na piętro, czując na sobie dwa przeszywające na wskroś spojrzenia. Wiedziałam, że moje mocne słowa mogły go zaboleć, ale nie obchodziło mnie to. Może i wychodziłam na niezłą sukę, ale dlaczego miałabym się tym przejmować? On tego nie zrobił, gdy od nas odchodził. Kiedy zostawił własne dzieci i żonę. Kiedy błagałam go z płaczem, aby mnie nie zostawiał.
- Victoria, jesteś jedną z najdzielniejszych osób, jakie znam. Dasz sobie radę w życiu. Jesteś silna i odważna. Świat może leżeć ci u stóp, jeśli tylko sobie tego zapragniesz.
Zakryłam usta dłonią, aby nie wydobył się z nich żaden jęk, kiedy szybko wpadłam do swojego pokoju, zatrzaskując za sobą drzwi. Zapalona jeszcze wcześniej lampka oświetlała pomieszczenie z czego się cieszyłam. Stanęłam po środku pokoju, głośno oddychając, jakbym teraz nadrabiała normę za te minuty na dole. Moje ciało łapało się w spazmach i drgawkach, podczas których starałam się uspokoić i nie rozsypać na nowo. Z krótkich i przerywanym oddechem, uniosłam drżące dłonie i wplątałam palce we włosy, lekko za nie pociągając. Wszystko wirowało, znów było mi niedobrze, a przed oczami widziałam tylko jego twarz. Twarz człowieka, który kiedyś złamał mnie tak mocno, iż nie chciałam wstawać z łóżka.
Jedna łza potoczyła się po moim policzku, ale natychmiast ją wytarłam, zaciskając szczękę i karcąc siebie w duchu. On nie był wart moich łez, których wylałam wtedy i tak zdecydowanie za dużo. Płakałam po nim kilka miesięcy, ale to się skończyło. Był dla mnie nikim. Nic nieznaczącym człowiekiem, który wpadł z niechcianą wizytą do mojego świata.
- Opanuj się, dziewczyno. Jesteś ponad to wszystko. - mamrotałam pod nosem, przymykając oczy i kręcąc głową. Na zmianę zaciskałam palce w pięści i prostowałam je, czując ból każdego mięśnia. Zaczerpnęłam głośni powietrza, ukrywając twarz w dłoniach. Dlaczego teraz? Dlaczego znów musiał przyjechać i zburzyć we mnie wszystko, co jakoś odbudowałam? Nie chciałam go w moim życiu.
Westchnęłam i wyprostowałam się, czując większe zmęczenie, niż kiedykolwiek. Zrobiłam kilka kroków w stronę mojego łóżka, czując się zupełnie wypruta ze wszystkiego. Moje nogi były jak z kamienia i niesamowicie ciężko było mi nimi poruszać. Bolało mnie całe ciało, począwszy od głowy, kończąc na palcach u stóp. Moja głowa pulsowała, a w klatce piersiowej wciąż czułam nieprzyjemne uczucie. Mojego stanu nie polepszało to, że godzinę wcześniej wymiotowałam w łazience, aby pozbyć się z mojego wnętrza całego alkoholu, którego na własną głupotę wlałam do swojego żołądka.
I automatycznie moje myśli powędrowały w stronę Sheya. Powolnie zsunęłam się na podłogę, siadając na zimnych panelach. Swoje plecy oparłam o łóżko, a pusty wzrok umieściłam w ścianie naprzeciw. Dłonie położyłam na wyprostowanych udach, mając przed sobą wciąż ten obraz, kiedy zły wychodził z mojej łazienki. Zacisnęłam powieki, znów czując skręt żołądka. Mentalnie wydawało mi się, że mam co najmniej kilkadziesiąt lat więcej. Byłam już tak zmęczona całym tym dniem. Tymi wszystkimi niespodziankami i dramami. Najpierw impreza, potem Theo i Jasmine, alkohol i tabletki, Nate, ojciec... to za dużo nawet jak na mnie. Ale najgorszy i tak był wzrok Nathaniela. Zimny i pusty. A ja nadal nie wiedziałam, co takiego mu zrobiłam. Tak, chciałam aby wyszedł, ale na moim miejscu postąpiłby tak każdy. Byłam zbyt wielkim gównem psychicznym, aby pozwolić być obok siebie komukolwiek. Zwłaszcza jemu.
Nie wiem, ile tak przesiedziałam, patrząc pusto w ścianę, aż nagle usłyszałam pukanie do drzwi. Nawet na nie, nie spojrzałam, kiedy ciche skrzypnięcie wypełniło cichą przestrzeń. Czułam na sobie spojrzenie brązowo-zielonych tęczówek, ale nie miałam ochoty, aby się odezwać. Nie miałam ochoty na nic. Chciałam jedynie spokoju, którego ostatnio tak bardzo mi brakowało, a świadomość, że ten człowiek był na dole, dołowała mnie jeszcze bardziej. Theo w ciszy zamknął drzwi i powolnie podszedł do łóżka, o które się opierałam. Nie mówiąc nic, zajął miejsce obok mnie. Stykaliśmy się ramionami, nic nie mówiąc przez dobrych kilka minut, gdy nagle westchnął i postanowił to przerwać.
- Zadzwoniłem do mamy. Już wraca. - powiedział, na co skinęłam głową. Choć cholernie smutno było mi, że przerwaliśmy jej mały wypad, to nie wyobrażałam sobie, aby jej tu nie było. Ona zawsze wiedziała, jak postąpić, a do cholery, przyjechał do nas nasz ojciec, Musiała go stąd wywalić. - Od razu spytała, jak się czujesz.
Uśmiechnęłam się blado na jego słowa, czując rozlewające się ciepło po wnętrzu pomieszane ze złością. A jeszcze niedawno chciała mnie do niego wysłać. Ciekawe czy znów chciałaby to zrobić to, wiedząc, jak zachowałam się wobec niego dzisiaj. Theo przekręcił głowę, spoglądając na mój profil, podczas gdy ja cały czas wlepiałam spojrzenie w tę cholerną, siwą ścianę, w którą teraz miałam ochotę uderzyć z całej siły z pięści.
- Dlaczego mi nie powiedziałeś? - wyszeptałam zachrypniętym głosem, tym samym go dezorientując.
- O czym? - zapytał, posyłając mi pytające spojrzenie? - O ojcu? Przecież doskonale wiesz, że nie wiedziałem o jego przyjeździe.
Spojrzałam na niego bez cienia emocji, których dzisiaj już i tak za dużo doświadczyłam. Lampka oświetlała profil jego twarzy, którą taksowałam wzrokiem. Mój brat był naprawdę przystojnym chłopkiem. Trzy pieprzyki układały się w coś na kształt trójkąta na jego prawym policzku. Kosmyki jego przydługich, brązowych włosów w identycznym do mojego odcieniu, opadały mu zawadiacko na czoło, dodając uroku, ale wystające kości policzkowe i ostre rysy twarzy wyrównywały to. Kochałam mojego brata. Mimo że częściej się kłóciliśmy i wyzywaliśmy, wiedziałam, że to właśnie on był osobą, na której mogłam polegać najbardziej.
W końcu był moim bratem.
- Dlaczego nie powiedziałeś mi o tobie i Jasmine.
Zamilkł, obserwując z zaskoczeniem moją neutralną twarz. Przez pierwsze kilkanaście sekund po prostu milczał, zapewne zastanawiając się, skąd to wiedziałam. Po chwili jednak odetchnął i spuścił wzrok na swoje czarne jeansy. Obserwowałam wzrokiem jego odkryte przez koszulkę z rękawem do łokci, nadgarstki. Setki blizn i szram, ciągnących się od dłoni aż do ramienia, odznaczało się na jego skórze. Były już stare, jednak nadal widoczne. Dlatego Theo krótkie koszulki nosił jedynie w domu, nigdy poza nim. Aby ludzie nie wiedzieli, że kiedyś jego problemy nad nim górowały.
- Skąd wiesz? - zapytał z westchnięciem.
- Obraz twojego nagiego tyłka będzie prześladował mnie przez bardzo długi czas. - mruknęłam z delikatnym uśmiechem, na co i on parsknął cicho, kręcąc głową z uniesionymi kącikami ust. - Więc? Skąd ty ją w ogóle znasz? Bo obstawiam, że o naszej znajomości to ci już mówiła.
- Pamiętasz naszą imprezę urodzinową? - zapytał, krzyżując ze mną spojrzenie. Pokiwałam głową. Pamiętny piątek trzynastego. - Przyszedł na nią Nate, a z nim przyszła i ona. - zrobił krótką przerwę, podczas gdy ja w ciszy czekałam na ciąg dalszy. - Ty chyba z nim wtedy rozmawiałaś, a ona szukała Scotta, żeby dal jej jakieś papiery. Byłem już nieźle pijany i nie za bardzo ogarniałem. Przez przypadek na nią wpadłem, wylewając piwo na jej kozaki. - zaśmiał się cicho, wspomnieniami wracając do tego momentu. Jego mina była szczęśliwa i lekko nostalgiczna, co i mnie poprawiło humor, więc uśmiechnęłam się delikatnie.
- Oj, na kozaki? Nie pobiła cię? - mruknęłam, jeszcze bardziej go tym rozśmieszając.
- Zaczęła mnie wyzywać, więc automatycznie ja ją też. Burknęła coś o tym, że jestem bezmyślnym idiotą, więc ja jej na to, żeby spierdalała. Oburzyła się, chyba chciała mi coś zrobić, bo złapała mnie za bluzę, ale że byłem już naprawdę nieźle wstawiony, upadliśmy na jedną z kanap obok. I do dzisiaj nie mam pojęcia co mnie napadło, ale zaprosiłem ją wtedy na randkę, choć nawet nie miałem pojęcia, jak ma na imię. - zagryzł wargę, spoglądając przed siebie. - Co dziwniejsze, ona się zgodziła. I zaczęliśmy pisać. I się spotykać. Po nazwisku wiedziała, że jesteś moją siostrą. Powiedziała, że nie za bardzo się lubicie.
- Tak powiedziała? - zapytałam, unosząc brwi i kącik ust. Theo odchrząknął, marszcząc twarz.
- Cóż, dokładniej to dała mi długi wywód na temat, że gdyby mogła, to wytargałaby cię za te twoje brązowe kłaki na głowie, ale chyba moja wersja brzmiała lepiej.
- Tak, to jest Jasmine. - zaśmiałam się, kiwając głową.
- Naprawdę ją lubię, Vic. Nie wiem, o co dokładniej między wami poszło, bo tego nie chciała mi powiedzieć, ale naprawdę chcę z nią spróbować. I wiem, że jej nie lubisz, więc nie wymagam od ciebie, żebyś automatycznie ją pokochała, ale chociaż to zaakceptowała. Zależy mi na naszej znajomości. Wydaję mi się, że ona naprawdę mnie rozumie. - powiedział cicho.
Obserwowałam jego profil, zastanawiając się, jak Jasmine tego dokonała. Theo był niesamowicie ciężką osobą. Nie ufał byle komu, a jej się to udało. Już raz przepłacił uczucia do Mii, a ja nie chciałam, aby się to powtórzyło. Jednak Theo był szczęśliwy, a to liczyło się dla mnie najbardziej. Nawet jeśli to szczęście dawała mu ta suka... Jasmine. Cholera, już wtedy wiedziałam, że ciężko będzie mi się na to przestawić. Och, będzie ciekawie.
- Cóż, jesteś dla mnie ważniejszy, niż moja niechęć do niej. Jeśli tylko jesteś szczęśliwy, to droga wolna. - na moje słowa uśmiechnął się z wdzięcznością. - Ale jeśli chociażby pomyśli o skrzywdzeniu cię, to pokona bardzo długą drogę powietrzną z mojego okna w róże mamy. I nie interesuję mnie, czy będzie ci się to podobało, czy nie. - dopowiedziałam poważnie, co wywołało jego śmiech i mój delikatny uśmiech.
Cieszyłam się, że mi to powiedział. Przynajmniej teraz wiedziałam, czym spowodowane były jego częstsze zniknięcia, malinki na szyi i przesiadywanie w telefonie. A i Jasmine stała się dla mnie mniej upierdliwa, bo po prostu nie za często się z nią widziałam. Zabawne. Ciekawe, jak musiała się czuć, kiedy jechałyśmy do matki Nate'a. Znów zapadła między nami cisza, podczas której każdy był myślami gdzie indziej. I to znów mój brat postanowił ja przerwać.
- Wiem, że nie lubisz poruszać tego tematu, ale nie bądź dla niego taka ostra, dobrze? - zapytał nagle, na co moje ciało automatycznie się spięło. - Jeśli chcesz, to go ignoruj, ale błagam. Nie wszczynajcie żadnych sprzeczek.
- Nie chcę o nim rozmawiać. - mruknęłam oschle, zaciskając szczękę. Samo wspomnienie jego twarzy w mojej głowie powodowało chęć mordu na kimkolwiek w pobliżu. Nie chciałam chociażby o nim myśleć. Pragnęłam, aby zniknął z tego domu i mojego życia.
- Wiem, ale... Po prostu to przemyśl. Naprawdę cieszę się, że tu przyjechał. - skinęłam głową, aby nie dręczył mnie więcej tym tematem. Naprawdę miałam nadzieję, ze gdy mama się tu pojawi i z nim porozmawia, on stąd wyjdzie i znajdzie sobie jakiś hotel, a mnie da spokój. - Jak się czujesz? Mia opowiedziała mi co się stało.
- Jest okej. Tylko jestem trochę zmęczona.
- W porządku. Połóż się, Gandalf, bo jesteś już wystarczająco brzydka, aby sobie dokładać. - rzucił zaczepnie, strzelając mnie łokciem w ramię z uśmiechem. Parsknęłam cicho, patrząc na niego ciężkimi, zmęczonymi oczami. Chwilę tak toczyliśmy w zupełnej ciszy bitwę na wzrok, w której to niemo dziękowaliśmy sobie za to wszystko. Bo mieliśmy za co.
- Tylko nie mów tego nikomu, okej? Sami chcemy to zrobić.
- Jasne.
Następnie chłopak wstał na równe nogi i strzepnął dłonie. Podszedł do drzwi, a kiedy je otworzył, postanowiłam coś mu jeszcze powiedzieć.
- Tylko błagam. Nie pieprzcie się tu, kiedy jestem w domu. - mruknęłam zawadiacko, na co przewrócił oczami, pokazał mi środkowego palca, a następnie wyszedł z pokoju, demonstrując swoje oburzenie trzaśnięciem drzwiami. Zaśmiałam się krótko na to wszystko i pokręciłam z rozbawieniem głową.
Nie wiedziałam, jak to będzie dalej i nie chciałam o tym myśleć. Chciałam to załatwić następnego dnia, kiedy będzie już mama i wszystko się wyjaśni, a mój ojciec zniknie z tego domu i więcej go nie zobaczę. Mój organizm już wiele przeszedł, więc wiedziałam, że muszę odpocząć i się ogarnąć. Z trudem dźwignęłam się na ciężkie nogi, podtrzymując się łóżka, aby nie upaść i nie wyłożyć się na jasnych panelach jak głupia. Jęknęłam, słysząc strzelające kości i stawy w moim ciele. Już chciałam pójść do łazienki, aby się wykąpać i przyszykować do potrzebnego mi snu, gdy nagle zauważyłam coś pod białą komodą obok.
Zmarszczyłam brwi i podeszłam bliżej, patrząc na podłogę. Pożółkły skrawek papieru wystawał spod mebla, przyciągając moją uwagę. Zmarszczyłam brwi i nachyliłam się, pociągając za kartkę. Ze zdezorientowaniem spojrzałam na niewielką kopertę, którą okazał się owy papier. Chwyciłam go w dłoń wyprostowałam się, przyglądając się ze zdziwieniem kopercie, której nigdy w życiu nie widziałam. Była naprawdę bardzo stara, o czym świadczyły liczne zmarszczenia, pożółknięcia i powyrywane strzępy koperty.
- Co to tu robi? - zastanawiałam się zdezorientowana na głos, przyglądając się ze zdziwieniem kopercie. Nigdy nie widziałam jej nawet na oczy, więc co do cholery robiła w moim pokoju i to pod szafką?
Obracałam papier w dłoniach, z jeszcze większym szokiem orientując się, że coś w niej było. Nie była zalepiona. Wręcz przeciwnie, góra koperty jasno świadczyła o tym, że ktoś często musiał do niej zaglądać. Zaciągnęłam nosem i otworzyłam ją, zaglądając do środka. Wyciągnęłam z niej dwa skrawki papieru, upewniając się, ze nic już w niej nie było. Położyłam samą kopertę na blacie komody, po czym spojrzałam na pierwszą rzecz, jaką okazała się stara, czarno-biała fotografia. Zdjęcie musiało być już naprawdę stare, ponieważ w wielu miejscach było pomięte i pobrudzone, ale dobrze widać było co przedstawiało.
Dwoje ludzi obok siebie. Kobietę i mężczyznę w wieku około dwudziestu lat. Może trochę mniej. Stali obok siebie, trzymając się za dłoń i spoglądając w obiektyw. Kobieta miała ciemne włosy upięte w schludnego koka. Miała na sobie prostą, czarną sukienkę z długimi rękawami, w której wyglądała jeszcze upiorniej. Była naprawdę bardzo ładna. Jej skóra była bardzo jasna, usta pełne i kształtne, a jej twarz nad wyraz delikatna. Jakby z porcelany. Tylko jej mina niestety już nie. Kobieta miała zacięty wyraz twarzy i ciężkie spojrzenie. Wydawała się surowa i po prostu zła. Przeniosłam spojrzenie na mężczyznę obok niej. W garniturze i zaczesanymi do tyłu, czarnymi włosami, również wyglądał poważnie i tak samo jak ona, miał ciężki i złowrogi wyraz twarzy. Nie wyglądali na ani trochę zadowolonych.
Odwróciłam fotografię na drugą stronę, orientując się, iż znajdował się tam schludny napis. Nieco wytarty, ale nadal wyraźny. Jakby pisany na szybko.
Arabella i William Clark; 1952
Moje zdziwienie osiągnęło zenitu, kiedy zorientowałam się, że przedstawiona na fotografii para, to moi dziadkowie od strony mamy. Jeszcze raz odwróciłam zdjęcie. Cholera, nie wyglądali na nich zbyt szczęśliwie. Nigdy nie widziałam zdjęć mojej babci z młodości. Prawdę mówiąc, moja mama nie miała prawie żadnych zdjęć z młodości. Jedynie kilka fotek. Dużo więcej zaczynało się dopiero, gdy urodziłam się z Theo. Dopiero od tamtego momentu zaczęła je zbierać i układać w albumach. Jednak wcześniej prawie nic.
- Cholera. - mruknęłam pod nosem. Moja babcia była naprawdę śliczna. Tak samo dziadek. Był wysoki i barczysty, co było urocze, ponieważ moja babcia sięgała mu do szyi i w porównaniu z nim była taka słaba i drobna. Jednak razem wyglądali niesamowicie. Tylko dlaczego mieli, do cholery, tak grobowe miny?
Westchnęłam i skupiłam się na drugim, złożonym na pół skrawku papieru. Otworzyłam kartkę, orientując się, iż był to wyrwany skrawek jakiegoś listu. Papier był pożółkły i cienki w dłoni. Miał kształt niezbyt dużego prostokąta. Jego boki były poszarpane, jakby ktoś wyrwał ten fragment z większej kartki. Zauważyłam na nim schludne pismo. Dokładnie to samo, jakim była podpisana fotografia. Nadal czytelne.
„...obiecałam ci kiedyś, że to zrobię i zrobiłam. Zrobiłabym dla ciebie wszystko. Ci wszyscy ludzie jeszcze nie wiedzą. To miasto nie wie. Nie wie, co ich czeka. Najdroższy, byłeś, jesteś i zawsze będziesz miłością mego życia. Ślubowałam ci to przed ołtarzem i ślubuję teraz, choć nie jestem zbyt pocieszona faktem, iż muszę robić to listownie. Chciałabym znów spojrzeć w Twoje cudowne, niebieskie oczy. Chciałabym, abyś znów mocno trzymał mnie w swoich bezpiecznych ramionach. Och, chciałabym móc powiedzieć Ci tak wiele rzeczy, lecz teraz powiem Ci tylko jedną, ukochany.
To miasto pochłonie ogień. Ogień tak piekielny, iż nie zostanie z niego nawet popiół. A oni będą na to patrzeć i błagać o litość, której nie da im żadne bóstwo. Zapłacą za wszystko, najdroższy. Skończą w piekle. Wszyscy. A my będziemy się z tego śmiać. Z każdego, zaplutego serca, które przestanie bić."
- O cholera.
***
Uchyliłam powieki, marszcząc twarz na słońce, które wpadało przez niezasunięte rolety. Jęknęłam cicho i przetarłam twarz, spoglądając na godzinę na zegarku na szafce nocnej. Pięć po dwunastej. Chwile jeszcze poleżałam, dobudzając się, gdy nagle do mojego umysłu wpadły wspomnienia z poprzedniej nocy. Przewróciłam oczami i westchnęłam pod nosem, mając nadzieję, że to wszystko było jedynie snem, chociaż wiedziałam, że marna na to szansa. Leżałam dłuższą chwilę zakopana pod kołdrą i kocem, wpatrując się w biały sufit.
Mój ojciec do nas przyjechał. Cholera. Wczoraj zasnęłam w miarę szybko, więc nie załapałam się na powrót mamy i ich rozmowę, ale naprawdę miałam nadzieję na to, że już go tam nie ma. Nie miałam ani siły, ani ochoty na to, aby wyjść z tego ciepłego łóżka. Wiedziałam, że była sobota i powinnam zrobić coś pożytecznego, ale tamtego dnia chciałam być jedynie w tym miejscu. Kilkanaście minut później, kiedy nadal leżałam, nawet nie ruszając się do łazienki, usłyszałam ciche pukanie do drzwi, a chwile później głowa mojej mamy wyjrzała zza drewna.
- Można? - zapytała, na co skinęłam głową i uniosłam się do pozycji siedzącej. Odgarnęłam szopę, jaka stworzyła mi się na głowie i patrzyłam, jak moja mama, ubrana w czarne dresy i tego samego koloru bluzę, podchodzi do mojego łóżka z delikatnym uśmiechem. - Jak cię czujesz? - zapytała, siadając tuż obok mnie na łóżku, odgarniając kawałek białej kołdry.
- W porządku. - mruknęłam, krzyżują nogi i siadając po turecku. Przełknęłam ślinę i spojrzałam w jej niebieskie oczy. Cholera, po co odwlekać tę rozmowę? - On dalej tu jest?
Na moje chłodne słowa, westchnęła zwieszając głowę. Dłonią błądziła po czarnym kocu, a jej mina wyrażała zastanawianie się. I wtedy wiedziałam, że odpowiedź na to pytanie była twierdząca. Cholera, nie chciałam go tu. Mówiłam to jasno i wyraźnie. Znów poczułam, jak zaczyna wzbierać się we mnie złość. Spojrzałam na mamę, która nadal się nie odezwała.
- Mówiłam wam, że go tutaj nie chcę. - warknęła, blokując z nią spojrzenie. Wiedziałam, że dla niej też nie było to proste, ale musiała mnie zrozumieć. To mnie bolało i wprawiało znów w ten stan, o którym nie chciałam pamiętać. Kobieta odchyliła głowę, kręcąc głową. Cóż, nastoletnia córka czasem sprawia problem.
- Kochanie, po pierwsze, to twój ojciec. - powiedziała, na co już chciałam dyskutować, ale uciszyła mnie spojrzeniem. - A po drugie, ten dom należy również do niego. Ma prawo tu być.
- Zostawił nas! - zawołałam, wyrzucając ze złością ręce w powietrzu. Mama skinęła głową i posłała mi poważne spojrzenie. - Też powinnaś być na niego zła, a nie wciąż go usprawiedliwiać.
- Skarbie, nie mogę być na niego zła, bo nie był tutaj szczęśliwy. Właśnie pojechał na komisariat. - mruknęła cicho, patrząc na mnie z tą swoją troską w oczach, którą uwielbiałam, bo czułam się wtedy tak bezpiecznie. Ale w tamtym momencie byłam zbyt bardzo naładowana złością, aby tak to odbierać. Nie był szczęśliwy. Nie był szczęśliwy przy swojej rodzinie. Przy mnie.
- Skoro nie był szczęśliwy, to niech odejdzie. Przecież nie możemy dalej go unieszczęśliwiać. - warknęłam pod nosem, szczelniej okrywając się kołdrą. Wiedziałam, że to niełatwy temat, ale nie miałam zamiaru go ułatwiać.
Wlepiłam wściekłe spojrzenie w białą pościel, czując na sobie wzrok mojej matki, która zawsze starała się załagodzić sytuację. Ale tu nie było czego łagodzić! Każdy znał mój stosunek do tej sytuacji i nie miałam zamiaru tego zmieniać. To on wpadł nieproszony do tego domu, ja go nie wyglądałam, więc niech teraz się nie dziwią, że jestem zła. Zaciągnęłam nosem i złym wzrokiem patrzyłam przed siebie, przyciskając ciepłą kołdrę do swojego ciała.
- Victoria, to twój ojciec. Musiał przyjechać i tu zostanie. Na kilka, może kilkanaście dni. To również jego dom. - mówiła cicho i powoli, jakby nie chcąc mnie jeszcze bardziej rozzłościć. - Nie musisz z nim rozmawiać. Możesz go nawet ignorować, ale proszę, nie kłóć się z nim. Żyjmy w pokojowych stosunkach. Chociaż odrobinę. - nadal na nią nie spojrzałam, kiedy wygłaszała swoje kazanie. Pieprzenie. - Wiem, że cię mocno skrzywdził, ale on chce to odbudować...
- Niech nawet nie próbuje, bo to nie wyjdzie. - przerwałam jej, nadal pozostając w swoim oburzenie. Ugh, żołądek aż mi się skręcał na myśl, że będę go tak często widywać! A może by przeprowadzić się na ten czas do Chrisa? - Mamo, czy on naprawdę musi tu zostać? - westchnęłam ciężko, patrząc na nią błagalnie. Skinęła głową. - Nie może pójść do jakiegoś hotelu, czy coś?
- Słońce, to również jego dom i ma prawo tu być, mówiłam ci to już. - uśmiechnęła się delikatnie, kładąc dłoń na moim barku i pocierając go lekko. - Poza tym, to tylko na chwilę. Aż zamknie wszystkie sprawy. Poza tym, ty będziesz w szkole, on będzie w pracy. Praktycznie nie będziecie się widywać, a i Theo będzie się cieszył. Dobrze wiesz, że chce spędzić z nim trochę czasu, nim znowu... wyjedzie. - mruknęła, odchrząkując.
Mogłabym się nadal kłócić, ale doskonale wiedziała, jak dobrać słowa. Theo. Tak strasznie cieszył się z jego przyjazdu. Nie mogłam mu tego zrobić. I chociaż wewnętrznie skręcało mnie na samą myśl, że ten człowiek będzie spał ze mną pod jednym dachem, to musiałam zachować się w miarę dorośle. Mama miała rację. Nie musiałam z nim rozmawiać. Nie musiałam nawet przebywać w jego towarzystwie. Jednak sama świadomość tego...
- Ugh, w porządku. - skapitulowałam, na co odetchnęła głośno, przybierając zadowolona minę. - Ale. - dodałam od razu, wskazując na nią palcem. - Zero jakichś wspólnych wyjść, zero obiadów i kolacji razem i żadnych tekstów, że powinniśmy porozmawiać. I nie zdziw się, jak będzie mnie mniej w domu. - wytknęłam cicho, na co energicznie pokiwała głową i złapała mnie za głowę. Przyciągnęła mnie szybko, składając na moim policzku buziaka, na co zmarszczyłam twarz i przewróciłam oczami, kładąc dłoń na jej nadgarstku.
- Doroślejesz, Vic. - mruknęła ze śmiechem, na co prychnęłam i oderwałam się od niej na małą odległość. Jej niebieskie oczy wesoło świeciły. Była zadowolona z tego, iż załagodziła ten konflikt. Chociaż ja już oczami wyobraźni widziałam, że w tym domu to mnie więcej nie będzie, niż będzie. - Chcesz coś na śniadanie?
- Jajecznica będzie okej. - mruknęłam, na co skinęła głową i wstała z mojego łóżka. Wyszła z pokoju, a ja znów opadłam na poduszki, wpatrując się w sufit.
Nie cierpiałam tego faceta i go nie chciałam w tym domu. Każdy to wiedział, ale jednocześnie nie chciałam robić przykrości mamie i Theo. Oni cieszyli się na jego przyjazd, a ja nie chciałam wychodzić na zołzę. Także zignoruję go na kilka dni, najwyżej pośpię trochę i Mii i Chrisa, a jego samego będę unikać jak ognia. Przy dobrych wiatrach, może się uda. Miałam tylko nadzieję, że sam nie będzie chciał niczego naprawić, bo wtedy rozpocznie się piekło i już nie będzie mnie interesowało, co pomyśli mama i Theo. Ma się do mnie nie zbliżać na odległość czterech metrów.
Jęknęłam z niechęcią, kiedy poczułam uścisk na pęcherzu. A tak dobrze mi się leżało. Zastanowiłam się jeszcze chwilę, czy może nie przetrzymam kilku minut, ale zrezygnowałam z tego pomysłu. Z ogromnym bólem odrzuciłam z siebie kołdrę i wstałam, wzdrygając się, kiedy moje bose stopy dotknęły zimnych paneli. Przeciągnęłam się delikatnie i już miałam ruszyć do łazienki, gdy drzwi do mojego pokoju z hukiem się otworzyły. Podskoczyłam przerażona, czując, jak wali mi serce i spojrzałam w tamtą stronę. Chris stał w progu z niemal zapłakaną miną, podczas gdy ja nadal przerażona nie za bardzo wiedziałam, co się właśnie stało. Zblokowałam z nim pytające spojrzenie, na co brunet jęknął, rozkładając ręce.
- BOŻE, TAK STRASZNIE CIĘ PRZEPRASZAM! - wykrzyczał głosem, który niemal błagał o litość.
Rozchyliłam oczy, nie odpowiadając, gdy nagle chłopak rzucił się w moja stronę. Kiedy był już jakiś metr szybko padł na kolana, po czym przytulił się do moich nóg, o mało mnie nie przewracając. Krzyknęłam krótko, w ostatniej chwili podtrzymując się parapetu za mną. Brunet za to wiernie klęczał u moich stóp, opatulając ramionami moje nagie uda, ponieważ miałam na sobie krótkie szorty. Nie miałam bladego pojęcia, co się właśnie stało, więc w szoku spojrzałam w dół na jego rozczochrane włosy, gdy swoim policzkiem dotykał mojej skóry, nadal mocno mnie przytulając.
- Chris, co ty... - zaczęłam ze zdenerwowaniem, chcąc się mu wyrwać, ale moje starania szły na nic.
- Theo umawia się z Jasmine, a ja o tym wiedziałem, ale prosił mnie abym nikomu nie mówił, a zwłaszcza tobie, a ja nienawidzę cię okłamywać, ale musiałem to robić, bo on mnie poprosił, ale ja nie umiem teraz sobie spojrzeć nawet w oczy, więc błagam, wybacz mi to wszystko, bo cię okłamałem, a naprawdę nie chciałem, dlatego tak nie chciałem się z tobą spotykać, bo wtedy znów musiałbym kłamać ci w oczy, a tego bym nie wytrzymał, to się wykręcałem. BOŻE! Jestem taki obrzydliwy! Nie mogę patrzeć na siebie w lustrze! PRZEPRASZAM! - mało co ogarniałam z jego płaczliwego słowotoku, wiec tylko zmarszczyłam brwi, ledwo panując nad swoją równowagą i pęcherzem, bo z każdą chwilą ściskał mnie coraz bardziej.
- Chris, do cholery! Uspokój się. - powiedziałam do niego, ale on nadal nie chciał mnie puścić i wstać.
- Wiem, że po odwyku obiecałem ci, że już cię nigdy nie okłamię i to złamałem. Jestem złym człowiekiem. - nadal marudził pod nosem, więc westchnęłam i uniosłam oczy ku niebu.
- Wstań. Już. - mruknęłam i położyłam dłonie na jego ramionach. Pociągnęłam za jego pomarańczową bluzę z kapturem, aby nieco się ogarnął, co z niechęcią uczynił. Uniósł się z klęczek i spojrzał na mnie z miną zbitego szczeniaka. Pokręciłam głową z rozbawieniem i przeczesałam dłonią jego nieułożone, brązowe włosy. - Wiem o Theo i Jasmine. Spokojnie. - powiedziałam, na co natychmiast spojrzał w moje oczy, unosząc brwi.
- Co?! Od kiedy? - zapytał zdziwiony, na co uśmiechnęłam się pocieszająco w jego stronę.
- Od wczoraj. Theo mi powiedział, bo nakryłam ich razem w łóżku. - wyjaśniłam mu, na co chłopak umieścił dłoń na swoim sercu i odetchnął cicho, a zarazem z wielką ulgą.
- Boże, całe szczęście. Już myślałem, że wyjdę na kapusia.
- Nie wyjdziesz. - uspokoiłam go, czekając, aż wróci mu normalny oddech. Adams był czasem takim wariatem, że głowa mała. Tak, po jego odwyku obiecał mi, że więcej mnie nie okłamie, ale to tyczyło się dragów i brania, a nie takich błahostek. Chryste. - Skąd ty to w ogóle wiesz?
Okej, może i Chris wiedział wszystko, ale bez przesady. Nie sądziłam, że zaglądał w łóżko również mojemu bratu. Chris Adams był jedną z większych plotkar, jakie znała Ameryka, więc w porządku, może i wiedział dużo, ale żeby też to? Na moje pytanie, Chris westchnął, po czym odsunął się o krok i usiadł na moim łóżku, patrząc na mnie z dołu. Podrapał się za uchem dużo bardziej wyluzowany, niż tu przyszedł. Naprawdę myślałam, ze stało się coraz ważnego, ale on ukrywał tylko związek mojego brata. A ja już miałam cały zapis scenariuszy w mojej głowie i najgorszy był chyba ten, gdzie piwnooki znów zaczął brać.
A tego bym już nie przeżyła.
- Przyszedłem kiedyś tutaj, ale cię nie było. - zaczął. - Wiesz, że często wchodzę bez pukania...
- Raczej zawsze. - mruknęłam pod nosem, na co przewrócił oczami, wyginając twarz w dziwnym uśmiechu.
- Ten szczegół pomińmy. - machnął dłonią. - No i chciałem go zapytać, czy wie, gdzie jesteś, a jak wszedłem do jego pokoju...
- Nie musisz kończyć. Sama to przeżyłam. - mruknęłam, powstrzymując go dłonią. Dalej było to dla mnie dziwne, ale nie chciałam już nad tym debatować, bo gdy tylko o tym myślałam, w mojej głowie znów odtwarzała się ta cholerna scena, kiedy oni...
O nie.
- A właśnie. Jak się czujesz? Mia opowiadała wczoraj, co się stało. - powiedział zmartwiony, na co westchnęłam, kręcąc głową. Nie chciałam do tego wracać, bo gdy wracałam, automatycznie przed oczami miałam to, jak zły na mnie był.
Pół nocy o nim myślałam. Przed snem zastanawiałam się, czy aby na pewno do niego nie napisać, ale odpuściłam. Nie wiedziałam, dlaczego tak zareagował. Tak, być może było to niewdzięczne z mojej strony. W końcu pomógł mi, a ja nie chciałam, aby przy mnie siedział, jednak każdy by tak postąpił. W moim domu odbywała się impreza, przez którą mogłam mieć spore kłopoty i byłam pewna, że moja mama o tym wiedziała, ale ze wzgląd na ojca, nie zaczynała tematu. Zobaczyłam, jak mój brat pieprzy dziewczynę, której cholernie nie lubiłam, przez co puściły mi nerwy i wypiłam sporo piwa, a brałam silne leki na nerki. Do tego jeszcze musiałam przy nim wymiotować, za co absolutnie siebie nienawidziłam. Byłam na skraju wytrzymałości i nie chciałam, aby ktoś mnie widział. Nawet on.
Mimo wszystko musiał być inny powód, a ja nie miałam pojęcia jaki. Dlaczego był taki zły, kiedy wychodził z mojego domu?
- Mój ojciec wrócił. - powiedziałam prosto z mostu, znów gotując się w środku. Samo jego wspomnienie wywoływało we mnie takie emocje, że prawie chodziłam ze złości. Chris po moich słowach otworzył szeroko oczy, patrząc na mnie z niedowierzaniem.
- Pierdolisz. - rzucił swoim standardowym tekstem, którego używał zawsze, gdy mówiło mu się coś niespodziewanego. - Kiedy?
- Wczoraj. Zostaje na kilka dni, bo ma jakąś sprawę do załatwienia. No wiesz, były szeryf i te inne gówna.
- Moja mama do mnie nie dzwoniła. Dalej siedzą z ojcem i macochą Mii za miastem.
- I dobrze. Niepotrzebne jest takie zamieszanie przez nic nieznaczącego człowieka.
Oboje zamilkliśmy, myślami będąc zupełnie gdzie indziej. Nie chciałam wprowadzać zamieszania, tylko dlatego, że postanowił sobie u nas zamieszkać. I tak było mi już głupio, że musiała wrócić moja matka i Erick. Nagle Chris jęknął, więc spojrzałam na niego, mrużąc oczy. Uśmiechnął się w ten swój chrisowaty sposób, posyłając mi głupie spojrzenia.
- Twój brat ma serio niezły tyłek. - podsumował, na co wyrzuciłam ręce w powietrzu, marszcząc twarz. Szybko ruszyłam do łazienki w akompaniamencie jego śmiechu.
Niech ten widok wyjdzie z mojej głowy, błagam.
Resztę dnia spędziłam z Chrisem, który zawsze poprawiał mi humor. Odciągnął mnie trochę od myślenia o moim ojcu, Sheyu i tym całym gównie związanym z poprzednim dniem. Gadaliśmy o wszystkim i o niczym i tego potrzebowałam najbardziej. Pograliśmy w różne gry na Xboxie, zjedliśmy pizzę, Chris pokręcił moje oporne na lokówkę włosy, przez co układały się w śliczne sprężynki. Dodatkowo zrobiliśmy sobie mały pokaz mody z moich ciuchów, więc cała moja szafa aktualnie znajdowała się na łóżku, fotelu i podłodze. Pomalowałam sobie paznokcie na czerwono, podczas gdy chłopak flirtował z jakimś typem na Tinderze, a następnie zaczęliśmy grać w planszówki.
- Wygrałam! - wydarłam się, kiedy zakończyliśmy partię chińczyka, a każdy z moich czterech pionków był już w domku. Klasnęłam dłońmi i przewróciłam się na plecy, ponieważ siedzieliśmy na podłodze.
- KURWA, OSZUSTWO! - wydarł się zły, patrząc na mnie ze złością z góry. Zaśmiałam się głośno, podkulając nogi i szczerząc zęby w uśmiechu. Od tego zaczął boleć mnie już brzuch. - Domagam się rewanżu!
- Aha, chuja. Nie ma. - parsknęłam, a następnie spojrzałam z rozbawieniem, jak chłopak dźwiga się oburzony z podłogi i podchodzi do łóżka, na którym leżał jego dzwoniący telefon. Chwilę zajęło mu odnalezienie urządzenia pod wielką stertą ubrań i innych pierdół, aż w końcu odnalazł iPhone'a i spojrzał na wyświetlacz. Nacisnął zieloną słuchawkę na wyświetlaczu i przyłożył urządzenie do ucha, podczas gdy ja przewróciłam się na brzuch i wyciągnęłam skostniałe ciało na podłodze.
- Co tam, Mia? - zapytał, przez co wiedziałam, że rozmawiał z blondyną, która przez całą noc i połowę dnia wysłała mi chyba z milion smsów odnośnie mojego samopoczucia. Wszystko było w porządku. Tylko dzień wcześniej bolał mnie brzuch na wieczór, ale oprócz tego nic. - Właśnie wygrałem z nią w chińczyka. - skłamał dumnie, na co otworzyłam oburzona usta i chwyciłam małą maskotkę leżącą obok mnie na dywanie. Zamachnęłam się i rzuciłam w niego pluszakiem, a ten odbił się od jego ręki, gdy Chris ze śmiechem odpowiadał na pytania Roberts. - Tak, nic. Tylko siedzimy. A gdzie? O, w sumie dobry pomysł. Przyjedziemy tam razem moim samochodem. Za pół godziny? Okej. Cześć i sama jesteś zdzirą, zdziro.
Z tymi słowami rozłączył się, a ja jęknęłam, bo wiedziałam, że to oznaczało wyjście, a mi się tak bardzie nie chciało ruszać z domu. Wolałam posiedzieć w swoim pokoju, z dala od innych ludzi i z Chrisem u boku oraz pudełkiem pizzy. Więcej nie trzeba mi było do życia. Spojrzałam na niego z miną zbitego psa, mając nadzieję, że mi odpuści.
- Jedziemy wszyscy do baru Parkera i nawet tak na mnie nie patrz, bo nic ci to nie da. - odpowiedział od razu, na co przewróciłam oczami, podpierając się przedramionami o podłogę, aby lepie na niego patrzeć. Zdmuchnęłam kilka kosmyków moich pokręconych włosów z czoła i westchnęłam, patrząc, jak z nieubłaganą miną szukał czegoś w tym syfie, jaki panował w moim pokoju.
- Jezu, nie możemy tu zostać? - zapytałam błagalnie, na co pokręcił głową. - No weź, po co mamy jechać? Tu jest fajniej. A poza tym, niby kto ma tam być?
- Stała ekipa. - odparł i westchnął, posyłając mi karcące spojrzenie. - Musisz wyjść do ludzi po wczorajszej depresji. Zobaczysz, będzie fajnie. Posiedzimy, pogadamy. No i nie będziesz musiała być pod jednym dachem ze swoim ojcem.
Szybko podparłam się dłońmi o podłogę i podniosłam się do pozycji siedzącej. Skrzyżowałam nogi, umieszczając dłonie na swoich udach. Zamilkłam, zastanawiając się nad jedną rzeczą.
- Pewnie on też tam będzie, a między nami jest spina. Nawet nie wiem o co, ale jest. - powiedziałam w końcu, spoglądając na Chrisa, który przestał przeszukiwać rzeczy i spojrzał na mnie ciężkim wzrokiem. Bardziej naciągnęłam na dłoń rękaw pomarańczowej bluzy Adamsa, którą miałam na sobie i spuściłam spojrzenie, mrugając szybko powiekami. - Nie wiem, czy chcę mi się znów z nim kłócić.
- A dlaczego mielibyście się kłócić? - zapytał ze zmarszczonymi brwiami. - Może właśnie wszystko sobie wyjaśnicie.
- Tak, wyjaśnienie i Nathaniel Shey. Wybierz jedno. - prychnęłam.
Prawda była taka, że ten chłopak do definicja zawiłości i problemu, a mi znów nie chciało się w tym babrać. Najzwyczajniej na świecie, nie miałam na to ochoty. Chris, widząc moje zawahanie, westchnął, po czym zrobił kilka kroków i kucnął tuż przede mną. Złapał ciepłymi dłońmi za moje policzki, po czym zmusił mnie, abym spojrzała w jego oczy. Piwne tęczówki świeciły, upewniając mnie w przekonaniu, że wszystko kiedyś będzie w porządku. Ale Chris Adams już tak działał.
- Jak masz na imię? - zapytał poważnie. Zmarszczyłam brwi, patrząc na niego jak na debila.
- Chris, co ty... - zaczęłam, ale znów mi przerwał.
- Jak masz na imię? - zapytał ponownie, więc westchnęłam, ostatnimi resztkami sił powstrzymując się od przewrócenia oczami.
- Victoria. - odparłam. Brunet pokiwał głową i uniósł kąciki ust w zawadiackim uśmiechu.
- A czy Victoria nie oznacza przypadkiem zwycięstwa, moja panno? - spytał, unosząc brew z tym swoim uśmieszkiem. Na jego słowa zmrużyłam oczy i zaczęłam się cicho śmiać, ponieważ ten człowiek był niemożliwy. Nadal z dłońmi na moich policzkach, spoglądał na mnie usatysfakcjonowany, podczas gdy ja zaśmiewałam się pod nosem, kręcąc przy tym z politowaniem głową.
- A no oznacza.
- To dupa w troki, koleżanko, bo mamy mało czasu, a ja muszę zrobić z ciebie boginię, na której widok temu tępemu imbecylowi stanie i nie opadnie do Wielkanocy! - zawołał, tym samym klepiąc mnie w policzek. Podniósł się do pozycji stojącej i znów zaczął grzebać w moich ubraniach, podczas gdy ja z uśmiechem wdzięczności patrzyłam na człowieka, który potrafił wciągnąć mnie z każdego dołka.
Pół godziny później byłam już gotowa. Mój makijaż składał się jak zawsze z podkładu, korektora i pudru oraz brwi, mascary do rzęs i rozświetlacza, które kochałam nad życie. Uwielbiałam wszystko, co błyszczało. Moim strojem zajął się niestety Chris, bo nie mogłam go stamtąd oderwać, więc wylądowałam w jasnoniebieskich spodniach z wysokim stanem do których dobrał mi czarny pasek, białej bluzce z minimalistycznym napisem pray na piersi, którą dostałam od Chrisa i tak, wiem, że to ironiczne. Do tego dobrałam swoją czarną katanę. Wyglądałam w porządku.
Adams również już się w pełni ogarnął i pozbierał wszystkie swoje ciuchy, oraz ogarnął ten busz na głowie.
- A teraz lecimy, kochanie. - mruknął i niemal siłą wypchnął mnie na korytarz. Sprawdziłam jeszcze, czy mam telefon i pieniądze od mamy w kieszeni, a po upewnieniu się, razem zeszliśmy ze schodów. W salonie, na moje nieszczęście, siedział mój ojciec wraz z moją matką. Popijali herbatę, wyraźnie o czymś debatując, gdy ich wzrok padł na nas.
Nie patrz na mnie.
- Co tam, kochanie? - zapytała miło mama, z którą zblokowałam spojrzenie.
- Czyżby to był Chris Adams? - do rozmowy niestety włączył się mój ojciec. Spojrzałam na niego mimochodem, gdy z uśmiechem wstał w miejsca i spojrzał na uśmiechniętego obok mnie chłopaka.
- We własnej osobie, panie Rodriguez. - odpowiedział swoim dziarskim tonem. Wyminął mnie, a następnie podszedł do mojego ojca i uścisnął mu dłoń. - Miło mi pana widzieć.
Oczywiście, że kłamał, ale chciał być kulturalny, ponieważ taki był już Chris. Po tym wszystkim, stosunek Adamsa do mojego ojca drastycznie się zmienił. Kiedyś go uwielbiał i często razem z Theo i z nim oraz ojcem Adamsa, jeździli na ryby. Kiedy jednak odszedł, a mnie pozostawił w stanie tragicznym, nienawidził go tak, jak ja. Chciał być ze mną lojalny, podczas gdy nikt inny nie był. Mój ojciec, który zajmował miejsce na kanapie obok mamy, spojrzał z dołu na pwinookiego, nie kryjąc zaskoczenia.
- Chłopie, ale wyrosłeś. - mruknął z uznaniem i dlaczego on, kurwa, musiał mówić to każdemu po kolei? Okej, nie było go, ale to jego sprawa. - Masz z metr osiemdziesiąt pięć wzrostu, a kiedyś musiałeś stawać na krześle, aby dosięgnąć do najwyższej półki w lodówce. - zaśmiał się, na co i Chris parsknął, kiwając głową.
- Fakt, trochę podrosłem.
- Gdzieś się wybieracie? - ponowiła pytanie moja mama, nawiązując ze mną kontakt wzrokowy. Skinęłam głową.
- Jedziemy ze znajomymi do baru. Wrócę niedługo. - odpowiedziałam zdawkowo, na co pokiwała, uśmiechając się. Ale oczywiście nie mogło skończyć się to tylko w ten sposób.
- Z jakimi znajomymi? - zapytał mój ojciec, a ja naprawdę siłą powstrzymałam się, aby nie przewrócić oczami. Z trudem przeniosłam na niego swój wzrok, podczas gdy mężczyzna uważnie taksował mnie tymi zielonymi tęczówkami. Zacisnęłam szczękę, posyłając mu niechętne spojrzenie. Znów czułam to uczucie gotujące się wewnątrz mnie, które po prostu mnie rozsadzało. Sam jego widok to powodował.
- I tak wątpię, abyś ich znał. - odpowiedziałam sucho, patrząc na niego z neutralną miną. Mężczyzna westchnął i już chciał coś odpowiedzieć, gdy spojrzałam na Chrisa. - Chodźmy już. I tak jesteśmy spóźnieni. - powiedziałam i nie czekając na reakcję innych, ruszyłam w stronę holu. Czułam na sobie ich czujne spojrzenia, a szczególnie mojego ojca.
W ciszy założyłam swoje białe, krótkie Air Force, a Chris swoje czarne adidasy. Razem opuściliśmy dom, nawet się do siebie nie odzywając. I znów straciłam ochotę na cokolwiek. Wystarczyła głupia rozmowa z moim ojcem, abym po prostu stała się znów zła. Miałam nadzieję, że szybko zmyje się z tego domu i nie będę go dłużej oglądać. Wsiedliśmy do Jaguara Adamsa zaparkowanego na krawężniku, a następnie ruszyliśmy w stronę baru Parkera. Ciszę przerywała jedynie piosenka Ariany Grande lecąca w radiu. Obserwowałam obraz za szybą, zastanawiając się, czy aby na pewno dobrze zrobiłam, że zgodziłam się, aby tam pojechać. No cóż, i tak było już za późno.
Jęknęłam cicho i wyciągnęłam telefon z kieszeni jeansów, kiedy poczułam wibrację. Odblokowałam urządzenie i weszłam w wiadomości, marszcząc brwi.
Wiadomości: 1
Od: Nieznany
W końcu wróciłem, kochanie.
- Co do chuja? - zapytałam samą siebie pod nosem, patrząc na treść wiadomości. Wzrokiem przeskanowałam cyferki numeru, ale w głowie nie pojawił mi się żaden pasujący do niego kontakt.
- Co jest? - zapytał Chris, patrząc na mnie z boku. Pokręciłam głową, machając przy tym głową.
- Jakiś nieznany numer do mnie napisał, ale to pewnie pomyłka. Takie rzeczy czasami się zdarzają. - odparłam. Zapewne ten sms kierowany był do dziewczyny, albo innej bliskiej osoby nadawcy. Często zdarzały się takie przypadki i było to normalne. Szybko zaczęłam wystukiwać wiadomość zwrotną, aby poinformować tego kogoś, że miał zły numer.
Victoria: wybacz, ale to chyba pomyłka.
Przez następne pięć minut nie dostałam już wiadomości zwrotnej, więc byłam pewna, że to pomyłka, a tej osobie musiało zrobić się co najmniej głupio. Schowałam telefon do katany kieszeni dokładnie wtedy, kiedy Chris wjechał na parking knajpy. Czerwony neon jak zawsze oświetlał wszystko wokół, tak jak halogen nad drzwiami. Rozejrzałam się dookoła, a mój wzrok od razu padł na kilka osób, stojących przy jednym z długich parapetów. Od razu rozpoznałam naszych znajomych, więc Chris zaparkował na wolnym miejscu niedaleko. Odetchnęłam, czując dziwny skurcz w żołądku na to spotkanie z nimi, a raczej z pewnym czarnookim brunetem.
- Gotowa? - zapytał Chris, na co pokręciłam przecząco głową, ale zasznurowałam usta i wysiadłam z auta. Zatrzasnęłam za sobą drzwi o czekałam, aż Chris opuści pojazd. Kiedy to zrobił, razem skierowaliśmy się do grupki osób, która głośno się śmiała, paląc papierosy.
- W końcu są wiecznie spóźnieni. - powitał nas Scott z szerokim uśmiechem. Siedział na parapecie, a pomiędzy jego nogami stała Laura z zadowoloną miną i znów tymi uroczymi koczkami na włosach po obu stronach głowy. Przewróciłam oczami, uśmiechając się.
- Tak, już możesz podziwiać. - odparłam dumnym głosem, unosząc głowę, po czym parsknęłam, spoglądając na resztę. Parker opierał barkiem o budynek, paląc i posyłając mi jakieś głupie uśmieszki, a Matt siedział obok Laury i Scotta. Przełknęłam ślinę na widok Sheya i Camerona, którzy również stali obok siebie niedaleko mnie, z papierosami w dłoniach. Odchrząknęłam, kiedy spojrzałam na jego twarz, ale on nawet nie uniósł wzroku i okej, fajnie. - A gdzie jest... - zaczęłam, gdy nagle poczułam lekkie klepnięcie w tyłek, a następnie dwa ramiona, które owinęły się wokół mojego ciała od tyłu.
Zaśmiałam się i odchyliłam głowę, spoglądając w niebieskie oczy Mii, która uśmiechała się do mnie z boku. Szybko cmoknęła mnie w nos, a ja znów się wyprostowałam, podczas gdy dziewczyna przytuliła się do moich pleców.
- Dlaczego wy zawsze się spóźniacie? - zapytała nagle, na co stojący obok mnie Chris tylko prychnął, przewracając oczami.
- To wy jesteście za szybko. - odparł, na co skinęłam głową i przyznałam mu rację. Nagle Cameron opierający się o budynek, odbił się od niego i zrobił dwa kroki w przód, spoglądając i na mnie i na Adamsa. I ponownie potrzebowałam dziesięciu sekund, aby się ogarnąć z jego wyglądem, ponieważ znów poczułam ten szok i zachwyt na jego piękną twarz i gęste, lśniące włosy w artystycznym nieładzie.
- Witaj, Victorio. - przywitał, posyłając mi miły uśmiech, co odwzajemniłam. Następnie przeniósł wzrok na Chrisa obok, który patrzył na niego neutralnym wzrokiem, chociaż też wiedziałam, że był pod wrażeniem. Każdy był. - A my się jeszcze nie znamy. - powiedział w jego stronę, co było w połowie kłamstwem, bo opowiadałam już o nim Adamsowi. - Cameron Wilson. - chłopak włożył tlącego się papierosa w usta i wystawił dłoń w stronę piwnookiego, który również miło się uśmiechnął.
- Chris Adams. - skinął głową, potrząsając jego dłonią.
- Możemy iść do środka? - zapytała nagle Laura, która bawiła się dłońmi Scotta. - Zimno mi.
- No nie dziwię się, skoro jesteś w tym. - odrzekł Parker, patrząc na jej odkryte nogi, ponieważ miała na sobie krótką spódniczkę, kozaki i przylegającą do ciała bluzkę z długimi rękawami. - Ja rozumiem, że mieszkamy w Kalifornii, ale wciąż mamy początek lutego. I jest już wieczór.
- Zastanawiałeś się może nad pracą jako pogodynka, Luke? - zapytała ze sztucznym uśmiechem Laura, zwracając się w jego stronę. Posłała mu ironiczne spojrzenie, nawiązując z nim kontakt wzrokowy. - Bo świetnie ci to wychodzi. - na jej słowa tylko słodko się uśmiechnął, posyłając jej buziaka w powietrzu, na co przewróciła oczami i pokazała mu środkowego palca.
Naprawdę cieszyłam się, że nie było żadnej wzmianki o imprezie, która odbyła się w moim domu dzień wcześniej. W końcu wiedzieli o moim pomieszaniu alkoholu z tabletkami i tym całym zamieszaniu, ale nijak tego nie skomentowali, za co byłam im naprawdę wdzięczna
- A właśnie, Parker. - odezwał się Matt. - Wciąż wisisz Clark pięć dych za wskoczenie do wody.
- Tak, ale nie... - zaczęli coś mówić, jednak ja już tego nie słuchałam. Patrzyłam natomiast na Nate'a, który od początku naszego przybycia, nie odezwał się ani razu.
Teraz stał naprzeciw mnie, luźno opierając się plecami o ścianę budynku. Patrzy niezidentyfikowanym wzrokiem w ziemię, a papieros wciąż tlił się w jego dłoni. Ubrany był w rzeczy, które naprawdę do niego pasowały i w których wyglądał cholernie dobrze. W czerwonych, wytartych conversach za kostkę, czarnych, dopasowanych jeansach, tego samego koloru koszulce z białym, małym napisem na środku everything you like I liked five years ago oraz tego samego koloru bluzie, której kaptur opadał mu na głowę, zakrywając jego brązowe włosy. Nawet na mnie nie spojrzał, chociaż wiedziałam, że czuł mój wzrok na sobie. Mimo tego nic. Zero.
Wcale cię to nie boli.
Mocniej zacisnęłam dłonie na nadgarstkach Mii, która wciąż mnie obejmowała, wdając się w dyskusję z resztą osób. Spuściłam wzrok na swoje białe buty, zaciągając nosem. Nie wiedziałam, o co mogło mu chodzić, ale skoro nie chciał się odzywać, to nie będę robić tego na siłę.
- Okej, skoro sobie to wyjaśniliśmy... - zaczął Parker, wyrzucając niedopałek na ziemię, gdy przerwał mu inny głos.
- O, Parker! - wszyscy odwróciliśmy się w stronę średniego wzrostu chłopaka, który razem z trzema innymi facetami szedł w stronę wejścia do baru. Kiedy jednak nas zobaczył, uśmiechnął się i zwrócił do swoich towarzyszy. - Poczekajcie chwilę. - rzucił w ich stronę, po czym zaczął do nas iść. Nie znałam go, ale na oko miał ze dwadzieścia pięć lat. Luke, widząc go, uśmiechnął się, a kiedy byli już blisko siebie, zbili piątkę, klepiąc się przy tym w plecy.
- Timmy, jak życie leci? - zapytał luźno Parker, na co chłopak wzruszył ramionami, wkładając dłonie do kieszeni spodni.
- W porządku. Po staremu. - odparł, a na jego usta wpłynął uśmieszek. - Słyszałeś o nowych wieściach w naszym kochanym mieście? - zaśmiał się kpiąco, przecierając dłonią swoje włosy ścięte na zapałkę.
- Jakie wieści? - zapytał zdziwiony Luke, marszcząc brwi. Wszyscy przysłuchiwaliśmy się tej rozmowie, ponieważ chyba nikt inny go stąd nie znał, a nie chcieliśmy mu przerywać.
- Szeryf Rodriguez wrócił do Culver City.
Powolnie przymknęłam powieki, czując, jakby właśnie ktoś spuścił stutonowy kamień na moje serce. Nie, on tego nie powiedział. Uścisk Mii wzmógł się i właśnie wtedy poczułam na sobie ten wzrok. Spojrzenie czarnych tęczówek, które paliły mi skórę. Cholera! Nie chciałam, aby tak się dowiedział. Nie chciałam, aby w ogóle się dowiedział, chociaż w głębi serca zdawałam sobie sprawę, że to nieuniknione, ale nie w takich okolicznościach. Nie, kiedy był na mnie zły i kiedy mieliśmy spędzić miły wieczór ze znajomymi. Doskonale wiedziałam, że i tak dowiedziałby się od kogoś innego, jeśli nie ode mnie, ale on mojego ojca nienawidził, co wcale nie ułatwiało mi sprawy.
W końcu przez mojego ojca, sprawa śmierci siostry Nate'a zamknęła się bez skazania winnego. Tato uniewinnił pijanego kierowcę ciężarówki, z którym zderzyła się Gabrielle. Nate go nienawidził i to głównie przez niego zaczął się w ogóle ze mną spotykać, aby jakoś się zemścić, ale cholera! Miałam cichą nadzieję, że mój ojciec zostanie na kilka dni, a potem wyjedzie, a nikt z nich się nie dowie. I nie dowie się ON.
Kurwa.
- Co? - zapytał nagle Parker, a ja odważyłam się unieść powieki z sercem w gardle. Spojrzałam wprost na nieznajomego chłopaka, wiedząc, że reszta wzrokiem skakała ode mnie do Sheya i tak cały czas. Timmy, którego miałam ochotę udusić za wypaplanie tego akurat wtedy, znów wzruszył ramionami.
- No. Podobno mieli jakąś sprawę, z którą sobie nie radzili, a teraz wyszły nowe dowody, więc wezwali specjalnie jego. Dobrze wiesz, że ten sukinsyn rozwiąże wszystko, więc ktoś w następnych dniach na pewno pójdzie siedzieć. - tutaj spojrzał na naszą grupkę, która siedziała w kompletnej ciszy. - Więc jak coś to raczej nie róbcie niczego głupiego, dopóki on jest w mieście. Już i tak wszyscy wiedzą, że cele więzienia w Culver City znów się zapełnią. I zrezygnujcie na jakiś czas z walk, bo chodzą plotki, że za to też chce się wziąć.
- Dzięki wielkie za informację, Tim. - odparł ponurym głosem Luke, na co chłopak skinął głową, klepnął go w ramię, a następnie odszedł do swojej grupki kolegów. W ciszy patrzyliśmy, jak wchodzą do baru, a my pozostaliśmy sami w kompletnej ciszy.
KURWA.
Nie potrafiłam na nich spojrzeć, więc pustym wzrokiem wpatrywałam się w samochód obok mnie. Z każdą sekundą uścisk Mii malał, aż w końcu całkowicie mnie puściłam, na co zimno zaczęło oplatać mackami moje ciało. Uścisk w gardle zrobił się już nie do opanowania, dlatego mój oddech był płytki i urwany. Kątem oka widziałam, jak Laura odchrząka i kieruje wzrok na ziemię. Znów poczułam to palące spojrzenie na profilu swojej twarzy, ale nie mogłam na niego spojrzeć. Po prostu nie umiałam.
- Wiedziałaś? - zapytał w końcu zimnym i ponurym głosem, który wywołał gęsią skórkę na całym moim ciele. Wydawało mi się, że samym spojrzeniem chce wbić mnie w ziemię. Włożyłam dłonie do kieszeni katany, aby ukryć ich drżenie, a następnie zaciągnęłam nosem, wzruszając ramionami. Głos wciąż nie chciał przejść przez moje gardło i nie wiedziałam, jak mam mu na to odpowiedzieć.
Znów spieprzył wszystko samą obecnością.
- Przyjechał wczoraj po tym całym zamieszaniu u mnie w domu. - odparłam głosem wypranym z emocji. Znów coś się musiało stać. Znów wszystko się zepsuło. Moje serce obijało mi w dość bolesny sposób żebra, a ja znów widziałam mroczki przed oczami. Czarne tęczówki wwiercały się w moją twarz, ale ja nie umiałam chociażby na niego zerknąć.
- Dlaczego nic mi nie powiedziałaś? - warknął zimno, na co parsknęłam śmiechem i gwałtownie uniosłam głowę, spoglądając wprost w jego oczy.
Od razu widać było, iż nie był zbyt szczęśliwy, a raczej wściekły. Papieros wypadł mu z dłoni, a jego mina stała się zacięta i po prostu wściekła. Patrzył na mnie tak zimno i ponuro, a jego oczy niebezpiecznie się iskrzyły. Jednak w tamtym momencie ze mną nie było lepiej. Zacisnęłam palce w pięści, czując przypływ gorąca w ciele. Och, czyli teraz mógł ze mną rozmawiać? Jak cudownie, że tak się nade mną zlitował! Zacisnęłam mocno szczękę, kiedy na moje usta wpłynął ironiczny uśmieszek. Wiedziałam, że reszta naszych znajomych w tamtym momencie nie wiedziała zbytnio, co mają zrobić, ale nie obchodziło mnie to. Wtedy obchodziły mnie tylko te czarne oczy, które patrzyły na mnie ze złością, nie mając nawet do tego powodu.
- Och, przepraszam. - mruknęłam z udawanym przejęciem, patrząc na niego ze sztuczną skruchą w oczach. - Przepraszam, że od razu nie napisałam ci, że człowiek, którego nie widziałam od trzech lat, po tym, jak mnie zostawił, nagle wrócił. Naprawdę przepraszam, ze jestem tak głupia! Od razu powinnam cię o tym poinformować. Co tam moje uczucia. Następnym razem wyślę gołębia z informacją! - warknęłam wściekła, ledwo hamując się, aby do niego nie podejść i nie przywalić mu w twarz. Cholerny egoista.
- Wiecie co? - nagle na równe nogi zerwał się Matt, patrząc na nas niepewnie. - Może my wejdźmy do środka, a wy sobie tutaj porozmawiajcie, starając się... nie pozabijać nawzajem.
Wszyscy od razu skinęli głową. Mia posłała mi to swoje spojrzenie, ściskając moją dłoń, a następnie szybko wtoczyli się do środka, zamykając za sobą drzwi. Zostaliśmy sami. I nie wiedziałam, czy to dobrze, czy wręcz przeciwnie. Nie mogłam dokładnie określić tych wszystkich emocji, które we mnie siedziały, ale niesamowicie mnie męczyły i wiedziałam, że jedynym sposobem, aby się ich pozbyć, było wykrzyczenie ich, nawet jeśli adresatem tego miał być Nate. Ale wtedy już mnie to nie obchodziło. Niech się dzieje, co chce.
- Mogłaś mi powiedzieć. - powiedział nadal zdenerwowany, robiąc kilka kroków w moją stronę i tym samym zmniejszając dzielącą nad odległość. Przełknęłam ślinę, kiedy zobaczyłam z bliska jego wściekłą minę. Cholera, on był naprawdę zdenerwowany. Ostre rysy jego twarzy zrobiły się jeszcze wyraźniejsze, a przez to, iż miał nadal na głowie kaptur, wyglądał jeszcze groźniej. Poczułam skurcz w żołądku, widząc go w tym wydaniu i tak, kiedyś bym się go bała, ale wtedy siedziała we mnie tylko złość i żal. Zbyt dobrze go znałam, aby się go bać.
A może było to błędem? Może właśnie powinnam się go bać, wiedząc, jaki był? Tylko nie umiałam. Nie umiałam bać się człowieka, który w tak wielu chwilach dał mi poczucie bezpieczeństwa. To było niewykonalne. Przynajmniej dla mnie.
- Przyjechał wczoraj w nocy. Sama byłam tym zszokowana. Dobrze wiesz, jakie są nasze stosunki, więc teraz nie rób afer, że ci nic nie powiedziałam. - mruknęłam oschłym tonem, przewracając przy tym oczami. Poczułam, jak się spina, spoglądając na mnie jeszcze intensywniejszym wzrokiem. Jego szczęka zarysowała się jeszcze bardziej pod wpływem jej zaciśnięcia. Patrzył na mnie z góry, na co moje serce zareagowało naprawdę zbyt gwałtownie. - Poza tym i tak byłeś na mnie wściekły po imprezie, więc nie patrz na mnie takim oceniającym wzrokiem.
- Co? - zapytał, unosząc brew. Lekko go tym zdziwiłam, jednak ani na chwilę nie stracił swojej ponurej i przerażającej miny, ani tego złowieszczego błysku w oku, który pojawiał się tylko w specjalnych przypadkach. Oho.
- Nie udawaj. - parsknęłam, kręcąc z politowaniem głową i również posyłając mu złe spojrzenie. - Po tym wszystkim, co wczoraj się stało, wyszedłeś z mojego domu zły jak osa, a ja nawet nie wiem, co takiego zrobiłam.
Po moich słowach, wyraz jego twarzy nie zmienił się. Przez dobre kilkanaście sekund patrzyliśmy sobie w oczy, ale wytrzymanie jego spojrzenia było dla mnie coraz cięższe. Jego zapach znów dostał się do moich nozdrzy, lekko przyćmiewając mój umysł. Patrzył na mnie tą niezidentyfikowaną miną, od której dostawałam gęsiej skórki i przyśpieszonego oddechu. Czułam się źle z tą całą sytuacją, ale musiałam mu to powiedzieć. Był na mnie zły, a ja nie wiedziałam dlaczego. Nagle na jego usta wpłynął uśmiech, ale nie był to uśmiech zadowolenia. Był to ten kpiący uśmieszek, który uświadamiał mi, że właśnie w tym momencie chłopak sobie ze mnie kpił. O tak, bo miał ku temu powody. Dupek.
- Ty dalej tego nie rozumiesz? - zapytał, patrząc na mnie jak na idiotkę. Prychnęłam, posyłając mi niechętne spojrzenie.
- Nie, nie bardzo, więc mi wytłumacz. - warknęłam, wyrzucając ręce w powietrzu. Ta bezsilność powolnie mnie wykańczała, a jego obecność wcale mi w tym nie pomagała.
- Myślałem, że jesteś bystrzejsza. - mruknął, zjeżdżając mnie wzrokiem, a we mnie zagotowało się jeszcze bardziej.
- Och, przepraszam, że nie umiem ogarnąć twojego popieprzonego toku ro...
- Zmieszałaś piwo z antybiotykiem, o którym nawet nie raczyłaś mi powiedzieć, ryzykując własnym życiem i ty myślisz, że po tym wszystkim, ja jeszcze ci przyklasnę, głaszcząc po główce?! - wydarł się tubalnym głosem, pod którego działaniem, moje nogi się ugięły. - Mam prawo być zły, Victoria.
Wzdrygnęłam się, gdy użył mojego imienia. W ciszy ze ściśniętym przez stres gardłem, wpatrywałam się szerokimi oczami w jego czarne, puste tęczówki. Cholera, ja nie sądziłam, że... Nie wiedziałam, że był zły, bo nie powiedziałam mu o lekach i moim zdrowiu. Myślałam, że był zły, bo nie chciałam go wtedy widzieć, ale nie dlatego, że coś mogło mi się stać z mojej własnej głupoty. Wypuściłam z siebie drżący oddech, uchylając delikatnie usta. Jego mina nadal pozostała zacięta, ale i lekko neutralna. I znów przykrywał emocje maską obojętności. Jak zawsze.
Ostatni raz na mnie spojrzał, po czym odwrócił się z zamiarem odejścia. Zrobił kilka kroków , podczas gdy ja patrzyłam na jego umięśnione plecy. I wtedy słowa same wyszły z moich ust.
- Jasne, odejdź. To wychodzi ci najlepiej.
Nate przystanął, a ja od razu pożałowałam swoich słów. Ciężko oddychał, a jego ramiona unosiły się i opadały. Dobrze wiedział, że nawiązałam tym do sytuacji sprzed pół roku. Kiedy wyszedł ze swojego mieszkania, pozostawiając mnie samą.
- Nie widziałam sensu, aby ci o tym mówić. - wyszeptałam nagle, czując mrowienie pod powiekami. Cholera, zdecydowanie chciało mi się płakać zbyt często, jak na mnie. Musiałam coś tym zrobić. Po moich słowach chłopak prychnął, kręcąc głową, a następnie odwrócił się, zjeżdżając mnie takim spojrzeniem, że aż mnie zelektryzowało.
- No popatrz, taki zabawny fakt. Chciałem wiedzieć, ale ty znów wiedziałaś lepiej. - powiedział oschle, znów kierując się powolnymi krokami w moją stronę. - Ale tak już z tobą jest. Najpierw martwisz się o siebie. Oczekujesz, że będę mówił o sobie, podczas gdy ty nigdy tego nie robisz. Wiesz o mnie więcej, niż większość moich długoletnich znajomych i ciągle chcesz więcej, pakując się w nie swoje sprawy, ale prawda jest taka, że to ja nie znam ciebie. Pozwoliłem zostać ci ze sobą po walce, a ty nie chciałaś mnie nawet do siebie dopuścić wczorajszej nocy, kiedy ci pomogłem. A ja nie będę o to prosił, bo taki nie jestem. Oczekujesz czegoś ode mnie, nie dając nic w zamian. Nie ja jestem tu egoistyczny. Ty jesteś. I może chciałaś wydostać się z tej otoczki zarozumiałej dziewczynki z dobrego domu, ale ta otoczka nigdy nie wydostanie się z ciebie. Bo taka już jesteś.
Poczułam, jakby dał mi w twarz. Żadna fizyczna tortura nie była porównywalna do tego, co czułam w tamtej chwili. Jakby ktoś obłożył moje ciało rozżarzonymi węglami. To był po prostu ból. Ból, który rozrywał mnie od środka, zaciskając z szyderczym uśmiechem swoje palce na moim sercu. Nawet nie wiem, w którym momencie, z mojego prawego oka potoczyła się łza, która potoczyła się po moim policzku, skapując na podłogę. Jednak Nate był niewzruszony. Tylko stał i patrzył na mnie pustym wzrokiem z miną bez wyrazu. A to bolało jeszcze bardziej. I świadomość tego, że miał rację.
Byłam egoistką. Chciałam wiedzieć o nim tak dużo, nie zdając sobie sprawy, że nie mówiłam prawie nic o sobie. Ładowałam się z butami w jego życie i prywatne sprawy, aby zaspokoić swoją chorą ciekawość. Byłam egoistką. Nie patrzyłam na to, że mi zaufał, a ja to zaufanie wykorzystywałam. Jednak on też to robił. Początek naszej całej znajomości był jednym, wielkim kłamstwem. Ale czy to mnie usprawiedliwiało? Ani trochę.
Odetchnęłam cicho, milcząc przez dobre kilkadziesiąt sekund. Nie wiem, czy oczekiwał na jakąś odpowiedz, czy nie, ale skoro już zaczęliśmy ten temat, to proszę bardzo.
- Chcesz mnie poznać? - zapytałam nagle, starając się zahamować kolejne łzy. - Wiesz kim naprawdę jestem? Jestem dziewczyną, która wciąż się czegoś boi. Jestem dziewczyną, która rozkłada każdą sytuację na czynniki pierwsze, a potem zawsze żałuje swojej impulsywności. Jestem dziewczyną, która ma taki syf w głowie, że czasem nie może funkcjonować. Wiesz, jak to jest zobaczyć swojego brata z pociętymi żyłami, wykrwawiającego się na twoich oczach? Bo nie chciał dłużej żyć? Albo stać na cmentarzu przy swojej najlepszej przyjaciółce, widząc jej twarz, gdy jej matka leży w trumnie? Albo siedzieć przy szpitalnym łóżku swojego przyjaciela, który jest jak rodzina, wiedząc, że ledwo odratowali go po przedawkowaniu jakiegoś syfu, od którego był uzależniony? Wiesz, jak to jest usłyszeć od własnego ojca, którego kochałeś nad życie, że już nie jest z tobą szczęśliwy? Patrzeć jak odchodzi? Błagać go z płaczem, aby został, ale on i tak zatrzasnął za sobą te cholerne drzwi? Budzić się każdej nocy kilka razy, nie mogąc spać przez koszmary? Każdego ranka patrzę w sufit swojej sypialni, błagając w myślach, abym znów nie widziała cierpienia swoich bliskich. Po każdej kłótni z mamą, która czasem nawet nie stara się mnie zrozumieć, ryczę w swoim pokoju, zastanawiając się, dlaczego to nie mogłoby być prostsze. Dlaczego nie mogłabym żyć normalnie. Ze świadomością, że mój ojciec nie jest sukinsynem, który zostawił rodzinę, a moja matka troszczy się o mnie bardziej, niż o opinię publiczną. Chciałabym żyć ze świadomością, że w stu procentach decyduję o sobie i swojej przyszłości. Ale tak nie jest. A wiesz, co jest w tym najgorsze? Najgorsze są te moje uczucia do niewłaściwego chłopaka, które z każdym dniem są coraz większe, przez co ciężko mi oddychać, myśleć, istnieć.
Nie wiedziałam, w którym momencie kolejne łzy potoczyły się po mojej twarzy, tworząc kolejne, mokre ścieżki. A Nate tylko stał, obserwując mnie tymi pustymi oczami, które w tamtym momencie straciły cały swój blask. Stały się matowe i lekko poszarzałe. Zaciągnęłam nosem, zasznurowując usta z bladym uśmiechem. Moje ciało mnie bolało. Mój umysł bolał, wprawiając mnie w stan otępienia. Chciałam krzyczeć. Chciałam wrzeszczeć, aby pozbyć się wszystkiego, co we mnie siedziało. Jednak pozostałam cicho. Tylko stałam i patrzyłam na twarz chłopaka, który stał się dla mnie kimś zbyt ważnym. To nigdy nie powinno się wydarzyć. Nigdy nie powinniśmy się spotkać.
- Taka jestem. - odparłam, unosząc dłonie, które po chwili opadły wzdłuż mojego ciała. Jego mina nie zmieniła się ani odrobinę, podczas gdy tylko na mnie patrzył. - Nie jestem tą wyszczekaną Clark, którą tylko staram się być, aby nikt się o mnie nie martwił i nie zadręczał moimi problemami. Nie jestem tą twardą dziewczyną, którą znasz. Ja ciągle się boję, Nate. A najbardziej boję się tego, że pewnego dnia znikniesz, a ja znów wrócę do mojego starego życia. Jednocześnie boję się tego, co się stanie, gdy w nim zostaniesz. Może wszystkim wydaje się, że mam silną psychikę, a ja sama zbyt często o tym nie myślę. Ale wiesz dlaczego o tym nie rozmyślam? Bo wtedy rozsypałabym się tak bardzo, że nikt już nie byłby w stanie mnie pozbierać. Dlatego zakopuję to na dnie mojej podświadomości i udaję, że nic się nie dzieje, a ze mną jest wszystko w porządku.
Szybko wytarłam drżącymi z nerwów dłońmi swoje policzki, spuszczając wzrok. Zaciągnęłam nosem i odkaszlnęłam, czując się obnażona tak bardzo, jak jeszcze nigdy. To było coś, o czym nie mówiłam za często, ale taka była prawda. Bałam się. Cholernie bałam się, że to wszystko, co kiedyś nam się przydarzyło, znów powróci. Że znów będziemy mieć te problemy, a ja tym razem będę zbyt słaba, aby nad tym zapanować i pomóc moim najbliższym, którzy byli dla mnie najważniejsi na świecie. Tego bałam się najbardziej. Że będę zbyt słaba. Dlatego swoje słabości chciałam zdusić jak najgłębiej, aby zawsze być gotową. Tylko prawda była taka, że nadal byłam tą małą, wystraszoną dziewczynką.
Znów uniosłam załzawione oczy na jego twarz. Nie wiem, czy chciał coś powiedzieć, czy przemilczeć, czy może uciec. Tego nie wiedziałam, ale wiedziałam, że pozwoliłabym mu na każdą z tych opcji. Byłam popieprzona niewiele mniej, niż on. Taka prawda, dlatego rozumiałam, jeśli nie chciałby brać w tym udziału. Parsknęłam śmiechem, zdając sobie sprawę, jak daleko to wszystko zaszło. Stojący przede mną Nate w końcu pomrugał powiekami i spuścił spojrzenie na ziemię, nie odzywając się. Wybrał drugą opcję.
- Nie oczekuję, że coś na to odpowiesz. - zaczęłam znowu, czując suchość w ustach. Halogen oświetlał nasze ciała, ale mimo tego czułam oplatającą mnie ciemność, która spowiła nasze ciała i umysły. - Jestem już zmęczona tym wszystkim, Nate. Jestem zmęczona ciągłą walką z samą sobą. Między tym, co powinnam zrobić, a tym, co muszę zrobić.
Ostatni raz spojrzałam w jego oczy, kiedy uniósł na mnie wzrok. Uśmiechnęłam się delikatnie, po czym odwróciłam się, czując każdy mięsień w moim ciele. Siłą zmusiłam swoje skamieniałe nogi do ruchu. Jeden krok, drugi... Czułam jego wzrok na swoich plecach, kiedy powolnie z rękoma w kieszeniach kurtki, kierowałam się w stronę chodnika. Nie sądziłam, ze ten wieczór skończy się w ten sposób, ale w dziwny sposób poczułam ulgę. Bo już wiedział. Wiedział, co się stało i jaka naprawdę jestem. Ja też to wiedziałam, chociaż ta myśl rozrywała mnie od środka na strzępy. Byłam tym wszystkim zmęczona. Zmęczona bezsilnością i kolejnymi dramatami w moim życiu. Chciałam spokoju.
Czasem lepiej jest po prostu odejść.
- Nigdy cię nie przeprosiłem!
Zmarszczyłam brwi, zatrzymując się na jego głośny krzyk. Wiedziałam, że nie powinnam była tego robić, ale niestety, uczucia wygrały z rozumem. Uniosłam głowę, spoglądając na jego osobę. Stał kilkanaście metrów ode mnie z dłońmi zaciśniętymi w pięści i zaciśniętą szczęką. Wokół nas stało kilka samochodów. Chodnikiem przechodzili od czasu do czasu ludzie. Ktoś wyszedł lub wszedł do baru, a mimo wszystko czułam się, jakbyśmy stali tam tylko we dwoje.
- Niby za co? - zapytałam zdezorientowana. Nie odpowiedział od razu. Po jego szybko unoszących się i opadających ramionach stwierdziłam, że jego oddech był urwany i płytki. Patrzył wprost w moje oczy, mierząc mnie swoim elektryzującym wzrokiem, który zawsze sprawiał, iż miałam wrażenie, że wiedział o mnie wszystko.
Po dzisiejszym wieczorze już wiedział.
- Za to, że pojawiłem się w twoim życiu. - odparł lekko zachrypniętym głosem. Znów zmarszczyłam brwi, nie rozumiejąc, do czego zmierzał. - Ale teraz chcę być wobec ciebie w porządku.
Z szokiem patrzyłam, jak powolnie podchodził w moją stronę. Moje serce znów zaczęło chory pęd, obijając mi żebra, a jedyne co słyszałam, to krew szumiącą w uszach. Uważnie obserwowałam każdy jego krok, aż w końcu stanął w odległości niecałego metra ode mnie. Znów czułam te dłonie na mojej szyi, które z każdą sekundą zaciskały się coraz bardziej i bardziej, odbierając mi zdolność oddychania i prawidłowego funkcjonowania. Jego oczy były piękne, bo znów błyszczały. Tylko ten błysk niezbyt mi się podobał, bo nie wróżył niczego dobrego. Nate był zdenerwowany, o czym świadczyły jego nerwowe dłonie, które zaciskał się w pięści, by po chwili znów je wyprostować. On naprawdę się stresował, a przez to i ja to czułam.
W końcu chłopak westchnął i spojrzał wprost w moje oczy, uśmiechając się blado i ukazując tym samym, że i on też sobie w tym nie radził.
- Wystarczy jedno twoje słowo, a przysięgam, że już mnie nie zobaczysz. Nie będę już więcej mieszał i psuł twojego porządku. Tylko to powiedz, a odejdę. Obiecuję.
***
Smutne to jakieś, no ale i takie muszą być.
A teraz ważna sprawa, o której pisałam już na tt. Nie będę znów się rozpisywać, a napiszę tylko jedno. Jeśli dalej nie będziecie szanować siebie nawzajem, wyzywać na mojej tablicy czy w komentarzach oraz sprawiać, że niektórzy będą się tu źle czuć, to ta trylogia zakończy się na dwóch częściach, a wraz z nią moja działalność na watt, aby tej nienawiści nie szerzyć, bo najzwyczajniej w świecie przez takie chamstwo i ten jad, jakim niektórzy plują, odechciewa mi się pisać. Ludzie, ja was traktuję jak moją wattpadową rodzinkę. Darzę was szacunkiem i chcę, abyście i wy ten szacunek do siebie mieli. Nie skaczcie na siebie przez to, że ktoś coś napisał, zakłócając tym samym ciszę przedrozdziałową czy o inne głupoty. Ja się tym zajmę, bo od tego tu jestem, a wy po prostu sprawiajcie, żeby ludzie wchodząc na ten # na tt, na stronę na fb, czy na moją tablicę i w komentarze, czuli się po prosu dobrze. Na święta życzyłam wam, abyście byli bardziej ludzcy. Szanujmy się i sprawmy, żeby to wszystko, co tu przez trzy lata zbudowaliśmy, było powodem do dumy.
twitter: #pizgaczhell #pizgaczarmy
Kocham i do następnego xx
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top