18. Proszę, zostaw mnie samą.

Gdyby ktoś kiedykolwiek zapytał mnie, czy należałam do osób odważnych, odpowiedziałabym, że nie. Należałam do osób cholernie odważnych, co było lekko ironiczne, ponieważ czasem w nocy bałam się wyjść spod kołdry, aby udać się do łazienki. Często nawet spałam z włączoną lampką. Więc dlaczego określiłabym się, jako osobę niebywale śmiałą? Składało się na to sporo czynników. Od małego byłam porywcza i lekkomyślna, co często kończyło się nie za wesoło. No i niestety, zostało mi tak już na stałe.

Przykładem mojej śmiałości idealnie może być sytuacja, która miała miejsce w ten idiotyczny wtorek, którego trwanie zakłóciła Eve Sharewood, czyli snobistyczna córka burmistrza Culver City, która zarzuciła mi spotykanie się z tak zwanym „marginesem społecznym". Jakbym po prostu słyszała swoją matkę. I właśnie dlatego to zrobiłam. Większość uczniów Culver High School plotkowało o mnie, tak naprawdę o niczym nie wiedząc, a ja byłam tylko dobrą duszą, która chciała im jakiś powód dać. No i dałam. Dałam, tym samym ładując się w niezłe gówno.

Stałam właśnie pośrodku parkingu przed dziedzińcem mojej szkoły, na którym w czasie przerwy przebywała znaczna część uczniów. I wszystko byłoby na porządku dziennym, gdyby nie to, że stałam tam obok czerwonego Mustanga Nathaniela Sheya, a ja sama przyciskałam swoje usta do jego warg, trwając z nim w totalnie spontanicznym pocałunku. No przynajmniej dla niego.

Nie wierzyłam, że to zrobiłam. Poważnie, naprawdę w to nie wierzyłam. Ugh, kiedy napisałam do niego, aby przyjechał do szkoły w ważnej sprawie, miałam na myśli coś bardziej w stylu, że przyjdzie tam, a sam jego widok zrobi na złość Eve. Nie planowałam tego cholernego pocałunku, ale kiedy zobaczyłam go po wyjściu ze szkoły, samo jakoś tak wyszło! O mój Boże, to naprawdę się działo. Mówiłam kiedyś komuś, że czasem mam niezłe skłonności samobójcze. Tak, to prawda.

Swoje dłonie, którymi zwinnie przyciągnęłam do siebie jego głowę, miałam ułożone na jego policzkach. Stałam na palcach, ponieważ Shey miał wzrost żyrafy i pomimo tego, że i ja do najmniejszych nie należałam, musiałam się nagimnastykować. Serce waliło mi niemiłosiernie szybko z kilku powodów, a z mojego mózgu zrobiła się jakaś niezbyt fajna maź, a mimo to, nadal przyciskałam swoje rozgrzane wargi do tych jego zimnych. Byłam gdzieś pomiędzy mentalnym pluciu sobie w brodę, a zakładaniu korony na swoją głowę. Nic pomiędzy. Nie zastanawiałam się, co przyniesie to wszystko. Działałam spontanicznie. I nie wiedziałam, czy przypadkiem tego nie przepłacę.

Chrzanić to.

Trwaliśmy tak dobre kilka sekund. Shey nie zareagował. Nie oddał pocałunku, nie poruszył się ani o krok, ale i się nie odsunął. Po prostu stał w miejscu, kiedy postanowiłam pocałować go przed prawie całą szkołą. O mój Boże, to nawet źle brzmi. W końcu jednak musiałam coś zrobić, więc delikatnie odsunęłam, zasznurowując usta. Nie wiedziałam, czy w ogóle uda mi się uchylić powieki, aby na niego spojrzeć. Nawet nie chciałam wiedzieć, co właśnie siedziało mu w głowie. Cholera! Musiałam wyjść na totalną idiotkę, kiedy tak po prostu się na niego rzuciłam.

Chyba właśnie byłam w trakcie procesu umierania.

– Okej, wiem jak to wygląda. – mruknęłam w końcu zachrypniętym głosem na jednym wdechu, bo mój oddech był teraz gdzieś na granicy wytrzymałości. Moje płuca paliły żywym ogniem, tak jak całe moje ciało w tamtej chwili, bo kurwa, ja go pocałowałam przed moją własną szkołą. Kiedy o tym pomyślałam, natychmiast uchyliłam powieki, zaciskając usta. Na moją twarz wpłynął grymas, a ja sama spoglądałam na niego przepraszająco, nie mogąc nic na to poradzić.

O Boże, ja go pocałowałam. Na ich oczach. Nie, wcale nie podpisałam na siebie wyroku śmierci. Wcale, a wcale, kurwa.

I całe szczęście, że miał na nosie okulary, przez które nie widziałam jego tęczówek, bo naprawdę bym tam padła na zawał przez tę całą sytuację. Jego mina była jak zwykle zimna i niewzruszona, za to ja zapewne przypominałam jakiegoś zapowietrzonego klauna. Nadal trzymałam swoje dłonie na jego policzkach i do diaska, dlaczego ja ich nie zdjęłam?! Wiem dlaczego. Ponieważ całkowicie mnie zamurowało. Mój mózg nie wyrabiał z natłokiem wrażeń i informacji, o ciele nawet nie wspominając, toteż po prostu zdębiałam, tępo wpatrując się w jego czarne okulary.

Minęła dobra chwila, nim cokolwiek się wydarzyło. Nadal czułam dziesiątki palących spojrzeń na plecach, w tym niebieskie tęczówki Eve. O Boże, czy to źle, że pomimo wszystkiego, czułam satysfakcję? Ależ ja byłam popieprzonym osobnikiem. Nagle Nate odchrząknął, a mnie znów sparaliżowało. Poczułam uścisk w gardle, którego nijak nie potrafiłam przełknąć. Pot oblał moje plecy, powodując nieprzyjemne dreszcze. W głowie miałam tylko jedną myśl, która przebijała się coraz bardziej. Boże, a jak on pomyślał, że po naszej ostatniej wspólnej nocy, coś sobie ubzdurałam i teraz myśli, że ja myślałam, że byliśmy razem?!

Chcę umrzeć.

– Clark. – zaczął swoim zwyczajnym głosem, który zawsze ukazywał ten chłód i pewność siebie. Zagryzłam wnętrze policzka, kiedy moje tętno wywaliło dawno poza skalę. Byłam prawie pewna, że słyszał szybkie bicie mojego serca, kiedy tak na mnie patrzył zza czarnych szkieł. – Możesz mi wyjaśnić, co to właśnie miało znaczyć.

– Chciałam odegrać się na jednej dziewczynie. Eve Sharewood, córka burmistrza. – powiedziałam szczerze, nie widząc sensu, aby kłamać. – Plus, chciałam ci podziękować za moje cztery z matmy. – dopowiedziałam, wyginając usta w uśmiechu, aby choć trochę pomógł.

Nie pomógł.

W końcu zdjęłam swoje dłonie z jego policzków i odchrząknęłam, odsuwając się o krok. Spuściłam wzrok na jego tors odziany w czerwoną bluzę z małą, wyszytą literą G po prawej stronie. Czułam jego palący wzrok na sobie i właśnie zaczęłam zastanawiać się, czy aby na pewno nie posunęłam się za daleko. Chłopak nie wiedział o moim planie. Nie miał pojęcia, że pocałowałam go, aby się na niej zemścić. To ja totalnie z dupy podeszłam do niego i jak głupia wcisnęłam w jego usta pocałunek przed większą częścią szkoły. Przecież on mógł sobie tego nie życzyć. Zrobiłam to dla siebie, nie myśląc w ogóle o nim. W każdej chwili mógł mnie nawet odepchnąć! Cholera.

– Słuchaj, strasznie cię za to przepraszam, ale musiałam w końcu jej coś pokazać, bo dziś o mały włos się z nią nie pobiłam. I wiem, że wyraziłam to w bardzo... dziwny sposób, ale chyba był najodpowiedniejszym i najbardziej skutecznym. – zaczęłam się tłumaczyć, kątem oka spoglądając na jego niewzruszoną twarz. Dla reszty za nami zapewne wyglądało to na zwykłą rozmowę po niezwykle czułym powitaniu. Wiedziałam, że zapewne Eve była wściekła jak osa, bo upokorzyłam ją przed samą sobą, jak i przez jej przyjaciółeczkami, które były wtedy przy naszej wymianie zdań. I choć czułam w jakiś tam sposób satysfakcję, nie była ona nawet porównywalna do ilości wstydu głupotą, jaką zrobiłam.

Shey długi czas nie odpowiadał, więc znów spojrzałam na jego niczym niewzruszoną twarz. Wyglądał w tamtej chwili jak posąg. Po prostu stał przede mną z jedną dłonią w kieszeni spodni. Wewnętrznie mnie skręcało, a mój brzuch prawie eksplodował mi razem z wątrobą. Spieprzyłam. Mogłam mu chociaż napisać, co planuję, a nie tak z zaskoczenia. A poza tym, to Shey. Do końca nie wiedziałam, jak może postąpić. Nikt nie wiedział, bo tego nie dało się przewidzieć.

– Czyli chcesz mi powiedzieć, że mnie właśnie wykorzystałaś, żeby się na kimś zemścić? – zapytał chłodno, na co wydęłam usta, marszcząc brwi i starając się uśmiechnąć, aby rozładować tę cholernie napiętą atmosferę, ale wyszedł mi z tego jakiś gówniany grymas.

– Jeśli tak to ujmujesz, to nie brzmi to zbyt dobrze... – zaczęłam, chociaż doskonale zdawałam sobie sprawę, że miał rację. Westchnęłam, po czym opuściłam ręce wzdłuż ciała i skinęłam głową. – Ale tak jest. – dopowiedziałam, po czym znów posłałam mu przepraszające spojrzenie. – Jesteś zły?

– Chryste, ale ja mam na ciebie tragicznie zły wpływ. – rzucił, po czym na jego wargi wpłynął ten cyniczny dla niego uśmieszek, którym często doprowadzał do obłędu mnie, jak i innych. Zmarszczyłam ze zdezorientowaniem brwi, kiedy zrobił krok w moją stronę, patrząc na mnie z góry. Poczułam swój język w przełyku, gdy zadarłam głowę. Znalazł się bardzo blisko mnie, a nasze klatki piersiowe się zetknęły. Wstrzymałam powietrze, kiedy poczułam jego wodę kolońską, która zdecydowanie należała do moich ulubionych zapachów.

Cholera, co tu się właśnie działo?! Błądziłam wzrokiem po jego twarzy. Jego rany przybrały już kolor żółtawy, a rozcięcia ładnie się goiły, toteż wyglądał o wiele lepiej, niż podczas jego ostatniej wizyty w tej szkole. Nie miałam pojęcia, o co mu chodziło, a ja tamtego dnia znów umarłam, ponieważ nagle jego prawa dłoń znalazła się na moim biodrze. Nie czekając na jakąkolwiek relację z mojej strony, zdecydowanym ruchem przyciągnął mnie do siebie jeszcze bliżej, zaciskając tam dość mocno swoje palce. Zdusiłam w sobie chęć jęknięcia i zacisnęłam szczękę, patrząc na niego z poważnym wyrazem twarzy. Ten chłopak zdecydowanie miał jakieś rozdwojenie.

– Ta dziewczyna teraz to widzi? – wyszeptał, a jego oddech owiał moją twarz. Delikatnie skinęłam głową, czując prądy rozchodzące się jak oszalałe po moim ciele. Znane mi już uczucie odcięło mi bezpieczny dostęp do tlenu, w którym i tak czułam już tylko jego zapach.

– Czekaj, nie jesteś zły? – zapytałam zdezorientowana, bo cała jego wcześniejsza postawa o tym świadczyła! Nate parsknął krótkim, ironicznym śmiechem, który wdarł się do moich uszu, mile je przy tym drażniąc choć wcale nie był do radosny śmiech, a raczej taki, od którego włos jeżył się człowiekowi na głowie.

– Kochanie, właśnie pognębiłaś trochę córkę człowieka, którego nie znoszę. – odparł, ukazując swoje równe zęby w szatańskim uśmiechu. – Jestem bardziej zadowolony, niż ty w tej chwili.

Okej, takiego obrotu spraw się nie spodziewałam.

– A nie jesteś na mnie zły. No wiesz, że cię wykorzystałam? – zapytałam zdzwiona. Chociaż z drugiej strony, rozumiałam go. Nate nienawidził wszystkich, którzy rządzili tym miastem, więc nawet moje małe dopieczenie córce burmistrza, zadowalało go. W końcu to Shey.

– A tobie z tego powodu przykro? – zapytał cicho, na co zagryzłam dolną wargę, spoglądając na niego spod wachlarza pomalowanych tuszem rzęs. Właśnie, było mi przykro, kiedy już wiedziałam, że ani trochę go to nie zdenerwowało?

– Szczerze to na początku tak, ale teraz to mam zbyt wielką satysfakcję. Wybacz. – odparłam, hamując uśmiech, na co chłopak parsknął śmiechem, jeszcze mocniej przyciskając swoje ciało do mojego. Czułam jego twarde mięśnie i długie palce, które dotykały mojego biodra. Przełknęłam ślinę, starając się nieco opanować wybuch gorąca, jaki zapanował nad moim ciałem. Nienawidziłam tego, że samą obecnością potrafił wywołać we mnie reakcje, o których istnieniu nie miałam pojęcia.

– Powinnaś przestać się ze mną spotykać, bo z dnia na dzień psuję cię coraz bardziej. – znów wyszeptał głębokim tonem, drażniąc się ze mną. Kąciki jego ust uniosły się z satysfakcją, kiedy pokręciłam głową, łapiąc dłońmi za sznurki od kaptura jego bluzy.

– Nie, chyba nie. – odparłam tonem, jakbym co najmniej rozmawiała o pogodzie. Ze znudzeniem obserwowałam sznurki w moich dłoniach. – Z tobą jest zabawniej. – mruknęłam zaczepnie, znów spoglądając na niego niewinnie spod rzęs. Droczyłam się z nim i to bardzo, ale w jakiś niewyjaśniony sposób, ta zabawa mi się spodobała.

Co gorsze – chciałam więcej.

– Napisałaś do mnie specjalnie i poprosiłaś, żebym przyjechał, bo coś się stało i to nie może czekać. A potem bez pytania mnie pocałowałaś tylko po to, aby wygrać jakąś sprzeczkę z inną dziewczyną. – powiedział nagle, doskonale opisując ten przebieg. – Kiedy stałaś się taka sprytna i bezwzględna, Clark? – sarknął kpiąco, również nie rezygnując z podirytowania mnie. Zawsze wychodziło mu to w stu procentach.

– Po pierwsze, to zawsze taka byłam, tylko mnie nie doceniałeś. A po drugie, mówiłam ci już, że chciałam podziękować ci za cztery z matmy. – dodałam, odgarniając kilka kosmyków ze swojego czoła, które znalazły się tam pod wpływem lekkiego wiatru. – Dzięki tobie zdam.

– Podziękowania przyjmuję w dolarach, naturze i kluczykach do sportowych samochodów. – kiedy to powiedział, przewróciłam z politowaniem oczami, choć i tak nie udało mi się ukryć rozbawienia. – Wybierz sobie odpowiednią opcję.

Ależ on był zarozumiały.

– W takim razie poczekaj, wyciągnę tylko z kieszeni kluczyki do nowego Maserati. – zironizowałam, tym samym uświadamiając mu, że nie jestem ani trochę chętna na drugą opcję, którą chyba miał najbardziej na myśli. Stop, Clark, opanuj myśli.

Wiedziałam, że w tym momencie przewrócił oczami, choć ich nie widziałam. W końcu brunet puścił moje biodro, przez co przestałam czuć w tamtym miejscu miłego gorąca. Sam chłopak westchnął i znów schował jedną dłoń do kieszeni spodni, odchodząc ode mnie o krok i nigdy nie przyznałabym tego na głos, ale nie chciałam, żeby się odsunął. Odchrząknęłam, ignorując swoje głupie myśli, gdy nagle do mojego umysłu wpadła pewna myśl. W sumie...

– Jesteś teraz zajęty? – zapytałam nagle, poprawiając swoją białą bluzkę z długim rękawem, którą lubiłam, ponieważ była dopasowana do mojego ciała i ładnie opinała mi biust, oraz zakrywała mój dekolt, który przez tego idiotę wyglądał jak po zderzeniu z bombą. Wystawały tylko pojedyncze plamki, ale i tak nie było to tak widoczne.

Automatycznie mój wzrok powędrował na jego szyję, na której ja tez zostawiłam kilka śladów. Przez to, iż jego bluza miała kaptur, nie było ich widać jakoś bardzo dobrze, ale gołym okiem dało się ujrzeć jakieś czerwone plamki. Nawet nie wiem kiedy, uśmiech satysfakcji wdarł się na moje wargi. Cholera, to było chore. Ledwo powstrzymywałam się o myśleniu o tamtym dniu. Górował on wśród innych i to dobrych kilka stopni. Kiedy szłam spać przypominałam sobie tamte wydarzenia. Jego pocałunki i dotyk i cholera... Nie powinnam tyle o tym myśleć.

– Właściwie to nie. – odpowiedział, podchodząc do swojego auta. – Skończyłem dziś już w warsztacie.

Co się z tobą dzieje, dziewczyno?

– W sumie to nie za bardzo chce mi się wracać na resztę lekcji. – mruknęłam. Chłopak przez długą chwilę nic nie mówił, co lekko mnie podenerwowało, ale kiedy zauważyłam to uniesienie kącika ust, od razu polepszył mi się humor.

– Mama nie będzie zła, że opuszczasz lekcje? – zapytał, otwierając od strony kierowcy drzwi Mustanga. Prychnęłam na jego słowa i uniosłam hardo głowę, zakładając ręce na piersi.

– Jakoś mi to wybaczy. – odparłam takim samym tonem jak on, na co parsknął śmiechem, kręcąc przy tym głową. Sprawnie wsiadł do auta, podczas gdy ja zmierzałam w stronę drzwi pasażera w międzyczasie wyciągając okulary ze czarnej torebki. Przeczesałam dłonią swoje czekoladowe włosy. Już miałam założyć je na nos i wsiąść do Mustanga, gdy nagle poczułam na sobie to lodowate spojrzenie.

Uniosłam głowę wprost na stolik, przy którym siedziała Eve Sharewood w towarzystwie swoich przyjaciółek. Z tej odległości nie widziałam jej oczu, ale wiedziałam, ze na mnie patrzy. Jej twarz była zwrócona w moją stronę, podczas gdy reszta obok niej żywo o czymś dyskutowała. I zapewne byłam to ja. Gwar na dziedzińcu doskonale uświadomił mi, że wszczęłam coś niebezpiecznego. Każdy widział Sheya i mnie w dość dwuznacznej sytuacji. To miasto było małe, a ludzie się znali. Informacje natychmiast mogły dotrzeć do osób, do których nie powinny. Na przykład do mojej matki. Tylko w tamtym momencie miałam to bezapelacyjnie gdzieś.

Nie pamiętam, kiedy ostatni raz się tak zachowałam i czy w ogóle kiedykolwiek się tak zachowałam. Nawet nie wiem, w którym momencie, moje wargi wygięły się w chamskim uśmieszku zadowolenia. Spojrzałam wprost na jej twarz, nie szczędząc sobie przy tym jadu i kpiny. Krótką chwilę toczyłyśmy tę bitwę, po czym parsknęłam niemym śmiechem i sprawnym ruchem wsunęłam przeciwsłoneczne pilotki na swój nos. Otworzyłam drzwi auta i wsiadłam do środka, zamykając je za sobą. Umieściłam torebkę na swoich kolanach, niezwykle zadowolona z zaistniałej sytuacji. Czułam się niesamowicie dobrze przez upokorzenie jej.

Skoro niszczyłam reputację tej szkoły, to przynajmniej na jej oczach.

Spojrzałam na profil chłopaka, który odpalił silnik. Położył lewą dłoń na kierownicy, po czym ze swoim typowo znudzonym wyrazem twarzy, powolnie przekręcił głowę i spojrzał wprost na mnie. Poczułam dziwne ukłucie w środku mnie, które spowodowało nagły wzrost tętna. Cholera.

– Gdzie teraz? – zapytał, na co chwilę się zamyśliłam, ale moje burczenie w brzuchu zdecydowanie pomogło mi w podjęciu decyzji.

– W sumie to możemy coś zjeść. McDonald albo KFC. – rzuciłam luźno propozycje, opierając głowę na zagłówku fotela. Chłopak kiwnął głową, kładąc dłoń na drążku zmiany.

– Za to, że dzięki mnie zdałaś, ty stawiasz. – poinformował mnie, na co rozchyliłam usta i spojrzałam na niego z oburzeniem, ale nie kłóciłam się. W końcu byłam mu to winna.

Nate wyjechał spod szkoły i naprawdę poczułam się dużo lepiej, nie będąc już na widoku. Westchnęłam cicho, układając łokieć na drzwiach obok. Przetarłam dłonią czoło, obserwując drogę przez przednią szybę. Było dopiero po dwunastej, a większość ludzi była w pracy lub szkole, toteż i na ulicach było dużo puściej, niż zazwyczaj. Spojrzałam kątem oka na chłopaka, czując dziwne podenerwowanie. Nadal siedziała mi w głowie nasza rozmowa z Chrisem i moje słowa z imprezy Laury. Chciałabym z nim spróbować. Uśmiechnęłam się smutno. Niestety było to niewykonalne, ale i tak miałam więcej, niż inni. Miałam jego w swoim życiu. To musiało mi wystarczyć.

– A teraz powiedz. – zaczął, na co zwróciłam ku niemu głowę. – O co poszło z tą dziewczyną? – zapytał, patrząc na drogę. Jak zwykle podczas jazdy, lewą rękę umiejscowioną miał na kierownicy, a drugą na drążku zmiany biegów. Zza szkieł ciemnych okularów obserwował uważnie drogę, chociaż i tak pod tym względem, ufałam mu bezgranicznie. Nate jeździł tak, jakby urodził się za kierownicą, a ja miałam spory problem z zaufaniem do innych kierowców.

– O nic. – skłamałam, nie chcąc, aby znał prawdę. Z dziwnego powodu, krępowało mnie to. – O głupotę, ale nieźle mnie to wkurzyło, więc dlatego wymyśliłam ten cyrk. – odparłam, znów przenosząc spojrzenie na drogę.

Poszło o to, że cię obrażała.

– No weź. Perfidnie mnie wykorzystałaś. Chyba należą mi się słowa wyjaśnienia. – rzucił z udawanym oburzeniem, chociaż gołym okiem widać było, jak bawiła go ta sytuacja. Mnie nie za bardzo, kiedy się od niego odsunęłam, a on wyglądał, jakby miał dokonać mordu z zimną krwią.

Chociaż w sumie, zawsze tak wyglądał.

– Nie dostaniesz ich. – wzruszyłam niewinnie ramionami i wyciągnęłam telefon z kieszeni spodni, ponieważ poczułam wibrację.

– Jesteś nieznośna.

– Od urodzenia. – dopowiedziałam śpiewnym głosem, ponieważ uwielbiałam się z nim tak droczyć. Odblokowałam telefon i sprawdziłam powiadomienia. Okazało się, że miałam kilka wiadomości na whatsappie z naszej wspólnej konwersacji z Mią i Chrisem.

Mia: O Chryste. Nie wierzę że to zrobiliście

Chris: Aktualnie jesteś numerem jeden do plotek w szkole

Chris: Myślałem że eve zaraz zacznie się pienić

Mia: Ale to było zdzirowate omg kocham

Zaśmiałam się, czując coś dziwnego w środku. Nie do końca wiedziałam, jak to określić. To było coś w stylu pomieszania zadowolenia z satysfakcją. Chociaż to popieprzone, cieszyłam się, że widziało nas tyle osób i widziała nas Eve. Nigdy nie byłam cichą myszką, choć fakt, kiedyś się tak nie wychylałam. Jednak nie dam się stłamsić za żadne skarby. I chociażbym miała być teraz wytykana palcami za całowanie się z Sheyem na środku parkingu i za odjechanie z nim jego samochodem w trakcie lekcji, to było warto. I aż dziwne, że czułam się z tą myślą tak dobrze.

Co się z tobą dzieje, Victoria?

– Mac czy KFC? – zapytał w końcu lakonicznie chłopak, kiedy ja odpisywałam na grupie.

– McDonald. Mam ochotę na wrapa. – odpowiedziałam, nie odrywając wzroku od wyświetlacza iPhone'a.

Victoria: myślałam, że tam zemdleję

Chris: Gdzie wy tam teraz jesteście?

Mia: Pewnie na szybkim numerku na tylnym siedzeniu

Chris: O cholera, faktycznie. Vic weź wyślij jakieś zdjęcie

Przewróciłam oczami na ich zboczone teksty. Czasem byli takimi idiotami.

Victoria: jedziemy coś zjeść, zboki.

Mia: Chcę znać potem wszystkie szczegóły

Victoria: jak zwykle

Zablokowałam urządzenie w tym samym momencie, w którym Shey wjeżdżał na parking tego cudownego miejsca. Chociaż osobiście preferowałam KFC, dawno tu nie byłam i miałam ochotę na coś innego.

– McDrive czy do środka? – zapytałam, mając nadzieję, że wybierze pierwszą opcję. Nie za bardzo chciało mi się stąd wychodzić.

– McDrive, bo nie za bardzo mam ochotę na gadanie z ludźmi. – odparł zdawkowo, na co uśmiechnęłam się, bo miałam dokładnie tak samo.

– Dlatego, jak idę do środka, to zawsze zamawiam przy tych maszynach, a płacę tylko przy kasie. – pochwaliłam się, na co skinął z uznaniem głową i byłam niemal pewna, że i on tak robił. Ale, hej! Tak, może byłam aspołeczna, ale zawsze stresowałam się zamawianiem przy kasie, bo nigdy nie mogłam się na nic zdecydować, a ci pracodawcy zawsze mówili za szybko i nie nadążałam.

Chłopak podjechał do okienka, po czym zamówił dla mnie powiększony zestaw z wrapem, a dla siebie z big mac'iem – również powiększonym. Dałam mu dwadzieścia dolców, którymi zapłacił wyznaczoną sumę. Obracałam w dłoni telefon, kiedy razem czekaliśmy na zamówienie. To było dziwne. Przyjechać z nim tam, tylko we dwoje. To było miłe uczucie, ponieważ lubiłam spędzać z nim czas. I mimo że było to nieplanowane, cieszyłam się, że się zgodził.

– Pozwolisz mi jeść w swoim świętym samochodzie? – zapytałam nagle ze zdziwieniem, kiedy pracowniczka fast foodu otworzyła okienko, a następnie podała Nate'owi dużą torbę i dwa napoje. Życzyła nam smacznego z uśmiechem, na co brunet skinął głową i podał mi wszystkie rzeczy. Mój żołądek zawarczał na sam zapach tego cuda, który ulatniał się z papierowej torebki.

– A kto ci powiedział, że ci pozwolę? – zapytał jak gdyby nigdy nic, podając mi również plastikowe kubki z colą. Uniosłam rozbawiona brew, kiedy znów ruszył autem, aby nie blokować okienka. – Będziesz jeść z głową za szybą, podczas gdy ja będę jechał. – odparł z fałszywym uśmieszkiem, znów na mnie spoglądając.

– Ha, zabawne, kutasie. – sarknęłam, wykrzywiając w jego stronę twarz. W końcu zatrzymał się na miejscu na parkingu i zgasił silnik, po czym spojrzał na torbę. Zaczęliśmy wyciągać nasze jedzenie. Po chwili duże frytki i pudełko z kanapką znalazły się u niego na kolach. – Kocham te frytki. – powiedziałam z uwielbieniem, jedząc te cudowne ziemniaki, które z ziemniakiem nie miały zbyt wiele wspólnego.

– Te z KFC są lepsze. – odpowiedział, na co wsunęłam okulary na głowę i spojrzałam na niego z wysoko uniesionymi brwiami.

– Nie ma opcji. – oświadczyłam, wysuwając w jego stronę palec wskazujący. Drugą dłonią trzymałam pudełko z wrapem, podczas gdy on jadł już swoją kanapkę. – Chociaż kocham KFC, frytki z McDonalda są lepsze i tego nie zmienisz. – na potwierdzenie swoich słów, wpakowałam do ust cztery długie, żółte kawałki. Shey natomiast tylko prychnął, nie podzielając mojej opinii.

– Są suche. I nawet nie smakują jak frytki. I zawsze są przesolone. – wyliczał, na co spojrzałam na niego zmrużonymi powiekami. O nie, nikt nie będzie obrażał frytek z Maca.

– Och, tak? – zapytałam wyzywająco, przełykając jedzenie. Brunet skinął głową. – W takim razie oddaj to przesolone obrzydlistwo, ja chętnie zjem. – z tymi słowami, nachyliłam się w jego stronę i już chciałam zabrać pudełko z frytkami, gdy Nate z szybszym refleksem sprzątnął mi je sprzed nosa i odsunął na taką odległość, abym nie mogła dosięgnąć. Przez to nasze twarze znalazły się blisko siebie, a ja nic nie mogłam poradzić na to, że głupi uśmiech satysfakcji wkradł się na moje usta. – Co? Będziesz to jadł?

Na moje słowa, które wymawiałam z uśmiechem satysfakcji, nachylił się w moją stronę. Spojrzałam wyzywająco na jego czarne okulary, które zakrywały jego tęczówki. Jego twarz znalazła się blisko mojej, kiedy starałam się nie uśmiechać, co nie było wykonalne, bo oczywiście miałam rację. Przejechałam językiem po zębach, unosząc brew w triumfie.

– Przemęczę się. – odparł głębokim tonem. Prychnęłam i wyprostowałam się, powracając do swojej poprzedniej pozycji.

– Pieprzenie.

To było dziwne, ale jednocześnie niesamowite miłe. Prowadzić z nim taką głupią rozmowę o niczym, jedząc śmieciowe żarcie w jego samochodzie. I chociaż było to dla mnie w jakimś stopniu abstrakcyjne, cieszyłam się, że tam z nim byłam. Lubiłam spędzać z nim czas, mimo że czasem jego pomysły były chore. I choć nie mówił za dużo, ani nie ekscytował się za bardzo, ale on już taki był. Tajemniczy, małomówny i niezbyt otwarty na innych. I to w nim było najlepsze.

Spojrzałam na jego profil, kiedy kończył swoje frytki. Ten widok sprawił, iż uniosłam delikatnie kąciki ust. Obserwowałam jego ostre rysy twarzy, prosty, a zarazem szpiczasty nos i jego okulary, które nosił częściej, niż często. Wystające jabłko Adama drgało za każdy razem, kiedy coś przełykał. Chudymi palcami wyciągał kilka frytek naraz, wpatrując się w coraz bardziej opakowanie. Chryste, dlaczego on był w każdym calu tak idealny?

Chyba dość na dziś takich myśli.

Nagle jego telefon zaczął dzwonić. W ciszy popijałam colę, przygryzając słomkę. Chłopak chwycił telefon, który leżał na desce rozdzielczej i spojrzał na wyświetlacz. Westchnął, ale posłusznie odebrał, przykładając iPhone'a do ucha.

– Co jest? – zapytał nagle, po czym nastąpiła chwila ciszy. – Nie, już mnie tam nie ma. Jak to jakiś typ? – zdziwił się, marszcząc brwi. – Nie, na pewno nikogo. Nikt już nie miał dziś przyjechać, bo nikt nie dzwonił. Poczekaj, zaraz tam przyjadę i zobaczę kto. Nie, mówiłem ci już, że nie. Dobra, cześć.

Z tymi słowami rozłączył się, a ja zmarszczyłam brwi, obserwując jego zdziwioną twarz.

– Coś się stało?

– Jakiś gość przyjechał do warsztatu i podobno na mnie czeka. – westchnął, kręcąc przy tym głową. Zmów rzucił telefon na deskę rozdzielczą i wyprostował się na fotelu, przekręcając głowę w moją stronę. Wiedziałam, że w ciszy ba mnie spoglądał, zapewne nad czymś myśląc. – Odwieźć cię do domu, czy jedziesz ze mną?

– I tak nie mam co robić. – wzruszyłam ramionami, więc skinął i odpalił silnik. Ja zaczęłam chować wszystkie papierki i opakowania do dużej, papierowej torebki z wielkim logo M na środku, w której to dali nam nasze zamówienie.

– Tylko nie...

– Tylko nie krusz, wiem. Powiedziałeś mi to dziś z siedem razy. – westchnęłam, przewracając oczami. – Twoja obsesja na punkcie tego samochodu robi się niezdrowa.

– Jak chcesz, możesz zaraz wylecieć przez przednią szybę. – przypomniał mi, na co sztucznie się uśmiechnęłam, patrząc na niego z boku złowrogo.

– Wolę przez tylną. Przynajmniej wtedy nie będę cię widziała. – syknęłam, kończąc wszystko sprzątać. Pełną torebkę ustawiłam pod swoimi nogami i strzepnęłam dłonie.

Dziesięć minut później parkowaliśmy już na placu warsztatu, w którym byłam kilka razy. Wielka hala znajdowała się tuż naprzeciw nas, a jej drzwi były zamknięte. Wokół stało pełno aut żywcem wyjętych z jakiejś masakry. Zmarszczyłam brwi, kiedy dostrzegłam pewną postać tuż przed bramą. Był to chyba mężczyzna, który siedział na dużej, niebieskiej walizce, tyłem do nas. Spojrzałam kątem oka na Sheya, który również ze zdziwieniem patrzył na przybysza, zatrzymując się samochodem kilka metrów od niego.

– Co do... – zaczął, gasząc silnik. Otworzył drzwi auta i bez słowa je opuścił. Kiedy usłyszałam trzaśnięcie, moja ciekawość wygrała i również wysiadłam z auta. Stanęłam na równych nogach, niepewnie przyglądając się tej osobie. Teraz byłam pewna, iż był to chłopak. Miał ciemnobrązowe, gęste i ułożone włosy. Ubrany był w czarne jeansy i tego samego koloru golf z długim rękawem, który ładnie dopasowywał się do jego ciała.

Poczułam się naprawdę dziwne, więc nie ruszyłam się ani o krok, nadal stojąc przy samochodzie i opierając się dłońmi o otwarte drzwi przede mną. Ze skupieniem patrzyłam na Nate'a, który ściągnął okulary z nosa i zaczął iść do chłopaka. Nadal siedział na walizce, nawet nie odwracając się w naszą stronę. Okej, to było dziwne.

– Długo mi kazałeś na siebie czekać. – powiedział nagle tajemniczy chłopak. Jego głos był naprawdę bardzo ładny i dźwięczny, a lekko latynoski akcent przyjemny dla ucha. I tylko gdy chłopak wypowiedział te słowa, Nate od razu się zatrzymał, stając w miejscu.

W końcu tajemniczy chłopak wstał na równe nogi, przez co zauważyłam, że był naprawdę wysoki. Jego postawa była iście atletyczna, toteż na chudym ciele jego golf wyglądał wręcz idealnie, ale kiedy się odwrócił, naprawdę myślałam, że tam padnę.

Wiele razy widziałam facetów przystojnych. Czy to w telewizji, czy w Internecie. Wiele razy też na żywo. Ba! Przecież znam samego Nathaniela Sheya, piekielnie gorącego bruneta, na widok którego czułam wybuchy gorąca w ciele. Jednak on był inną definicją tych słów. I przysięgam, że w całym moim życiu nie widziałam kogoś tak pięknego, jak on. To już nie było bycie przystojnym czy seksowanym. Nie był po prostu ładny. On był powalający.

Miał około dwudziestu lat, albo po prostu na tyle wyglądał. Jego brązowe włosy z przodu były nieco gęstsze i zaczesane w artystycznym nieładzie. Od razu rzuciła mi się w oczy jego symetryczna twarz. Była po prostu z każdej strony idealna. W każdym detalu. Opalona skóra odznaczała się swoją nieskazitelnością. Proporcjonalnie była jakby wyjęta spod dzieła jakiegoś rzeźbiarza z antyku. Idealnie prosty nos, wystające kości policzkowe. Jednak uwagę przykuwały jego usta. Niesamowicie pełne i kształtne w kolorze malin i przysięgam, że tego zazdrościła mu pewnie każda dziewczyna. I jego brwi też mogłyby zazdrościć, ponieważ były bardzo równe i symetryczne.

On cały był do cholery symetryczny.

Na dobre dziesięć sekund odebrało mi oddech, ponieważ nigdy nie widziałam kogoś tak idealnego. Naprawdę wyglądał, jakby był wyjęty z antyku, albo z jakiegoś świata bogów. Nie sądziłam, że ktokolwiek może być tak piękny. On nie był seksowny czy gorący, albo przystojny. Był po prostu piękny i w całości mógł być definicją tego słowa. Można było go po prostu podziwiać i się zastanawiać, jakim cudem można wyglądać tak. Aż tak.

Chłopak umieścił swoje spojrzenie w Sheyu, a na jego pełne wargi wpłynął delikatny uśmiech. Niestety nie widziałam miny Nate'a, ponieważ stał tyłem do mnie. Okej, byłam maksymalnie zdezorientowana i nie miałam pojęcia, co się tam do cholery działo ani kim był ten cud chłopak. Na pewno się znali. Jednak czy to dobrze, czy wręcz przeciwnie?

– Uderzę cię zaraz, że nic nie powiedziałeś, sukinsynu. – powiedział głębokim i zachrypniętym głosem Shey, na co zmarszczyłam brwi. Oj chyba nie jest dobrze.

Nie minęła chwila, a uśmiech na twarzy nowego chłopaka znacznie się powiększył, przez co ukazał swoje białe i równe zęby. Szybko wyminął swoją walizkę, podczas gdy Nate zdecydowanym krokiem do niego podszedł. Kiedy już byli blisko siebie, przystojny nieznajomy zaśmiał się perliście i złapał Sheya w męskim uścisku, klepiąc go chudymi dłońmi z długimi palcami, na których znajdowały się dwa sygnety, w plecy. Nate zrobił to samo, a ja czułam, że zakręciło mi się z tego wszystkiego w głowie. Czyli jednak się znali. O mamo.

– Dlaczego, kurwa, nie powiedziałeś, że przyjeżdżasz? – zapytał głośno Shey, kiedy już się trochę od siebie odsunęli. Brunet tylko machnął ręką, przejeżdżając dłonią po swoich gęstych włosach.

– Chciałem wam zrobić niespodziankę. Jasmine dzwoniła, że Laura ze Scottem się zaręczyli, to musiałem przyjechać. – odparł, tym samym uświadamiając mi, ze musiał być po prostu kimś z ich paczki, skoro wszystkich znał.

– Przyjechałbym po ciebie na lotnisko. – zapowiedział od razu Nate, na co drugi chłopak tylko pokręcił głową.

– Od razu po wylądowaniu, wsiadłem w taksówkę i przyjechałem tutaj, bo prawda jest taka, że ciągle tu przesiadujesz. Zdziwiłem się, gdy ciebie nie było, ale przyszedł tu taki typ i powiedział, że po ciebie zadzwoni. – wytłumaczył mu, znów łapiąc go w uścisku. Musieli być dla siebie kimś naprawdę bliskim, ponieważ Nate nie ze wszystkimi trwał w takim zażyłych stosunkach.

– Tak, dzisiaj wcześniej skończyłem i byłem z Clark coś zjeść. – powiedział i właśnie wtedy uwaga chłopaka spoczęła na mnie.

Zielone oczy uważnie mnie obserwowały, a jego mina była bliżej niezidentyfikowana. Byłam dziwnie skrępowana tym, iż musiałam patrzeć na jego twarz. Nie mam pojęcia, dlaczego tak było, ale chłopak miał w sobie coś takiego, co drugiego człowieka po prostu peszyło. Jak Nate wzbudzał strach i zdenerwowanie, tak on po prostu peszył. Jego bystre spojrzenie wwiercało dziury w całym moim ciele, kiedy tak mnie nim taksował, powodując moje zmieszanie. Okej, typie, przestań.

– Z Clark? – zapytał nagle, nie przestając na mnie patrzeć. Nate odsunął się od niego o krok, odwracając również w moją stronę. Uśmiechnęłam się z wymuszeniem i machnęłam w jego stronę dłonią, którą nadal opartą miałam o drzwi pojazdu. – Nathaniel, może być mnie przedstawił?

Okej, tutaj miałeś rację.

Sprawnie zamknęłam za sobą drzwi, po czym ruszyłam w ich stronę z delikatnym uśmiechem. Kiedy już stanęłam naprzeciw nich, chłopak wyciągnął rękę w moją stronę, więc również to zrobiłam i potrząsnęłam nią. Nawet jego skóra była gładka i miękka, no nie wierzę.

– Cameron Wilson.

– Victoria Clark. – odparłam, po czym puściłam jego dłoń i wsadziłam ją do kieszeni moich jeansów. Z bliska chłopak był jeszcze bardziej zniewalający, toteż spojrzałam na Nate'a, który ze znudzeniem wpatrywał się w naszą dwójkę.

– Ukrywał cię przede mną i nic nie powiedział. – zaśmiał się, całkowicie ignorując Nate'a i jego przewrócenie oczami. Uśmiechnęłam się delikatnie na jego słowa. – Czuję się teraz pominięty, drogi przyjacielu. – zwrócił się do bruneta obok, który westchnął ze znużeniem, zapewne powstrzymując się od ponownego przewrócenia oczami.

– To teraz ci mówię. – burknął zblazowanym tonem, zakładając ręce na piersi. – To Victoria Clark. Moja koleżanka.

– Tak, to ja. – powiedziałam, na co Cameron znów uraczył mnie swoim pięknym uśmiechem.

– Oj, coś czuję, że sporo się zmieniło odkąd tu ostatnio byłem. – mruknął tajemniczym głosem, znów taksując mnie tym niezidentyfikowanym spojrzeniem. W takich chwilach wydawało mi się, że prześwietlał mój mózg, nadal mnie przy tym pesząc. Ugh. Ciekawe, gdzie w ogóle był, że to powiedział. – Przyjechałem tu Miami, gdzie studiuję. – odparł, i czy do chuja on czytał mi w myślach? – A raczej studiowałem.

– Co? – zapytał nagle ożywiony Nate, na co Cameron westchnął, wzruszając ramionami.

– To nie dla mnie. Więc rzuciłem i wróciłem do naszego kochanego miasta. – powiedział wprost, na co Nate pokręcił z niedowierzaniem głową, hamując uśmiech. Cholera, musieli być dla siebie naprawdę ważni.

– Czyli zostajesz na stałe? – zapytał, na co Wilson skinął głową. – Stary, to świetnie.

– Tak, tylko powiedz to moim rodzicom. – zaśmiał się. – A właśnie, podwiózłbyś mnie tam? Ale najpierw zobaczyłbym się z Parkerem. Na którą ma zmianę w barze?

– Teraz, więc możemy jechać. – odpowiedział Nate, a następnie znów na mnie spojrzał, taksując mnie tymi swoimi czarnymi tęczówkami, które powodowały uścisk w moim gardle. – Chodź, podwiozę cię.

– Nie, luz. – odparłam od razu, kręcąc głową. – Stąd do mojego domu jest jakieś dziesięć minut drogi. Przejdę się, a wy jeźdźcie.

– Na pewno? – zapytał Cameron, na co uśmiechnęłam się miło i skinęłam głową.

– Tak. Bardzo miło było cię poznać.

– Wzajemnie.

– Cześć. – mruknęłam, ostatni raz spoglądając na Nate'a Następnie ruszyłam do Mustanga, z którego wyciągnęłam swoją torebkę, po czym sprawnym krokiem ruszyłam do wyjścia z placu. Kiedy już znalazłam się na chodniku, odetchnęłam cicho.

Ten cały Cameron był naprawdę spoko gościem. Plus, był miły, co nie zdarzało się często. Nie sądziłam, że Nate ma jeszcze jakichś przyjaciół prócz jego paczki, ponieważ należał do zamkniętych osób. A tu proszę, nowa osoba, przez którą zaskoczył mnie jeszcze bardziej. Nigdy nikt z nich o nim nie wspominał. Cóż, miałam nadzieję, że się polubimy.

Wróciłam do domu piętnaście minut później. Rzuciłam swoją torebkę i buty w kąt, po czym weszłam do domu. Miałam nadzieję, że nie zastanę tam mamy, ponieważ wtedy musiałabym jej wytłumaczyć, dlaczego wróciłam wcześniej ze szkoły. W kuchni siedział już Theo na wysokim stołku przy blacie, popijając colę z butelki. Jak zwykle cały na czarno, ale na całe szczęście nie miał tej swojej czapki, przez co jego brązowe włosy żyły własnym życiem. I całe szczęście. Wyglądał tak o wiele lepiej.

– A ty co tak wcześnie? – zapytałam, podchodząc do lodówki, aby wyciągnąć z niej coś do picia. Otworzyłam jej drzwi i rozejrzałam się. Z uśmiechem chwyciłam za butelkę z sokiem żurawinowym. Mój ulubiony.

– O to samo mogę zapytać ciebie. – mruknął, na co przewróciłam oczami i na niego spojrzałam. – Całowanie się z Nate'em na oczach całej szkoły cię tak zmęczyło, że musiałaś wyjść wcześniej? – zapytał z ironicznym uśmieszkiem, chcąc mnie zdenerwować.

– Tak, niebywale mnie to zmęczyło. – odparłam tym samym tonem, popijając zdrowo ze szklanej butelki. Kochałam to. – Gdzie jest... – zapytałam nagle, jednak umilkłam, kiedy mój wzrok powędrował na szyję mojego brata. Rozchyliłam oczy, niemal upuszczając butelkę na podłogę. Z niedowierzaniem przypatrywałam się czerwonemu śladowi na jego skórze. O Boże. – MASZ MALINKĘ! – zawołałam entuzjastyczne, rozdziawiając usta i nie mogąc powstrzymać cisnącego mi się na twarz uśmiechu. Boże Święty, Theo miał m malinkę. Mój brat zdębiał na moje słowa, po czym zblokował ze mną spojrzenie. – Pokaż! – z hukiem odstawiłam butelkę na blat i ruszyłam w jego stronę.

W tej samej chwili, Theodor niemal w podskokach zerwał się ze stołka i biegiem ruszył za wyspę, abym nie mogła go dorwać. Zmrużyłam gniewnie oczy, wpatrując się w jego twarz, która jasno wyrażała „nawet-nie-podchodź". Cholera, mój brat miał malinkę! Od zawsze interesowałam się jego miłosnymi podbojami, których niestety nie miał za dużo, bo halo! To mój brat. Musiałam wiedzieć wszystko o tej nieszczęśnicy, którą zdobył, a on przede mną uciekał. Dobre sobie.

– Pokaż! – krzyknęłam.

– Ha! Chuja. Odejdź mi stąd i nawet się nie zbliżaj. – zapowiedział, wskazując na mnie palcem.

– Masz dziewczynę?

– Victoria, przestań sprawiać, że mam ochotę popełnić samobójstwo. – warknął. Spojrzałam na wyspę kuchenną, która nas od siebie oddzielała. Przez chwile w zupełnej ciszy patrzyliśmy sobie w oczy, po czym w ekspresowym tempie rzuciłam się w prawo, aby go dorwać. Niestety Theo przewidział mój ruch i również ruszy w bok, więc teoretycznie tylko zamieniliśmy się miejscami, a ja nadal go nie złapałam.

– Masz malinkę. Gadaj, kto ci ją zrobił, hm? Jak ona ma na imię? Albo on?

– Nie twój biznes. – odparł takim samym tonem jak ja, po czym spojrzał na mój dekolt. – A kto zrobił ci twoje, co? Nawet przez tą bluzkę niektóre ci wystają. Pogryźliście się tam, czy co? – zapytał usatysfakcjonowany tym, że mi dogryzł. Cholera.

– Theo, powiedz. Proszę! Jesteś moim bratem! – zawołałam z oburzeniem. Naprawdę chciałam wiedzieć, z kim mój brat tak się bawił. Byłam ciekawa i to bardzo.

– I dlatego, że jestem twoim bratem, to ci nie powiem. – fuknął, po czym chwycił butelkę coli i pod moim czujnym spojrzeniem, powoli zaczął iść w stronę salonu, nie tracąc ze mną kontaktu wzrokowego. – Chciałbym teraz pójść do swojego pokoju bez obawy, że wtargniesz mi tam jak ostatnia szajbuska. Zrozumiano?

– I tak się tego dowiem. – zapowiedziałam mu obrażona, zakładając ręce na piersi. Byłam jego siostrą! Miałam prawo wiedzieć. Brunet tylko prychnął i szybko ruszył w stronę schodów z ładną wiązanką przekleństw pod nosem.

Uśmiechnęłam się delikatnie pod nosem, kręcąc głową. Tak, ten dzień był zwariowany.

***

Kolejne dni mijały w miarę spokojnie, chociaż przyznam szczerze, że tylu ilości plotek na swój temat nie słyszałam już dawno. Wszystkie klasy od trzecich w dół po prostu nie widziały innej opcji, niż obrabianie mi dupy tak kolorowymi bajkami, że czasami aż ja zastanawiałam się, czy to przypadkiem nie jest prawda. W środę rano, kiedy przekroczyłam próg Culver High School, dosłownie wzrok każdego padł na mnie. I w tej sytuacji mogłam zrobić niewiele, dlatego wybrałam najlepszą opcją, jaką było uniesienie głowy wysoko i przejście po korytarzu do swojej szafki, jakbym była na pieprzonym wybiegu w Mediolanie. I chociaż wewnętrznie mnie skręcało, musiałam pokazać, że jestem o wiele wyżej niż Eve, młodsze klasy czy wszyscy inni.

Jakoś dotrwałam do końca weekendu, choć łatwo nie było. Cieszyłam się, że mogłam odciąć się od ludzi ze szkoły. Z Nate'em i resztą nie miałam zbytnio kontaktu. Tylko w czwartek Laura napisała mi, że urządzili sobie mały wypad na miasto z Cameronem i resztą, aby świętować jego powrót. Nie powiedziała mi za wiele, ale wiedziałam, że się dobrze bawili, z czego byłam zadowolona. W końcu wrócił do nich ich przyjaciel, o którym nie wiedziałam za wiele, ale w końcu jeśli się dobrze znali, to dobrze, że postanowili to jakoś uczcić. Spędzałam praktycznie całe dnie po lekcjach z Mią. Chris nagle zaczął znikać, co niezbyt mi się podobało, ale nie mogłam na to nic poradzić. Wykręcał się z naszych spotkań, a opijanie mojej czwórki skwitował jednym zdaniem, że nie może, bo musi pojechać do weterynarza z psami. Do weterynarza. To nawet ja wymyślam mniej żałosne wykręty.

I to już nie chodziło o to, że psy Chrisa to trzy dobermany, do których przyjeżdżał prywatny weterynarz, ponieważ były championami i potrzebowały specjalnej opieki. Chris ostatnimi dniami zachowywał się dziwnie, a ja musiałam coś z tym zrobić. Nie wiedziałam tylko co.

– Wszystko spakowałam? Cholera, na pewno czegoś zapomniałam. – mamrotała pod nosem moja mama, kiedy patrzyła na dużą walizkę stojącą w salonie. Ona sama była obrana dość luźno, jak na nią. Miała na sobie czarne jasny i niebieską, wkładaną bluzę z białym znaczkiem Adidasa. jej krótkie, kręcone blond włosy luźno zwisały po obu stronach jej głowy, kiedy patrzyła niepewnie na swój bagaż.

– Wszystko masz. – zapewnił ją stojący obok Erick. On sam wyglądał nie najgorzej w czarnych spodniach i białej koszulce, która uwydatniała jego szerokie ramiona. – Możemy już jechać? Bo nigdy tam nie dojedziemy.

Mama razem z Erickiem oraz z ojcem Mii i jego nową dziewczyną, jechali w końcu na długo wyczekiwaną przez nas wycieczkę do domku letniskowego matki Chrisa, który znajdował się za miastem. Niemiłosiernie się z tego powodu cieszyłam, ponieważ to oznaczało weekend i brak naszej rodzicielki w domu. Teoretycznie mieliśmy aż trzy puste posiadłości, w których moglibyśmy się naprawdę porządnie zabawić. I może było to do mnie niepodobne, to naprawdę się tym ekscytowałam.

Joseline westchnęła i przeniosła spojrzenie na mnie oraz na Theo obok mnie, z którym okupowaliśmy kanapę, odliczając już tylko sekundy do opuszczenia przez nią naszego domu.

– Dom ma być w stanie nienaruszonym, gdy wrócimy. Zero imprez i zero alkoholu, rozumiemy się? – pogroziła nam palcem, na co zgodnie pokiwaliśmy głowami. Jednak byłam pewna, że nie wierzyła w to ani ona, ani my, ani Erick. Nawet Kot, śpiący obok kominka, w to nie wierzył. – Wracamy w niedzielę wieczorem.

– Mamo, wiesz, że cię kocham, ale błagam. Jeźdźcie już. – mruknęłam, posyłając jej piękny uśmiech. Przewróciła oczami, po czym podeszła do nas i nachyliła się w naszą stronę. Złapała za moje policzki, kiedy zmarszczyłam twarz, po czym mocno pocałowała mój policzek, a następnie chciała zrobić tak i z Theo, który nieźle się opierał, ale ostatecznie jej się to udało.

– W niedzielę jesteśmy. Lodówka jest pełna, pieniądze macie w szufladzie w kuchni i gdyby coś się działo, to w każdej chwili dzwońcie. I pamiętajcie, żeby wyprowadzić Kota na spacer. – wymieniała, jednak niezbyt jej słuchałam. Nasza matka była wyjątkowo upartą kobietą, a na dodatek niesamowicie przewrażliwioną na punkcie zostawiania nas samych w domu.

– Joseline, oni nie mają ośmiu lat. – westchnął Erick, na co moja mama podeszła do niego i pokiwała głową.

– Właśnie, mój drogi. Mają osiemnaście, a to dużo gorzej. – poinformowała go. Mężczyzna skomentował to tylko krótkim śmiechem i chwycił walizkę mojej matki, która była zdecydowanie cięższa, niż powinna. – Dobrze, to my już idziemy. Będę dzwonić.

– Nie wyjeżdżasz na drugi koniec świata. – przypomniał jej mój brat, więc tylko przewróciła oczami i ruszyła korytarzem w stronę drzwi wyjściowych.

Spojrzałam na roześmianego Ericka, który mrugnął do nas i życzył udanej zabawy. Nadal miałam u niego wielki dług. W końcu to dzięki niemu, moja matka zrezygnowała z opieprzania nas za zwianie z balu u burmistrza. Wymyślił jakiś wkręt, że strasznie źle się poczułam i zaczęłam wymiotować, więc Theo zabrał mnie do domu. Moja rodzinka, która była u nas wtedy na wczasach, spała, ale ciotka Louise oczywiście wypaliła, że rzeczywiście słyszała coś w nocy i przez to źle spała, to było niemożliwe, no ale nam pomogło. Uwielbiałam tego faceta.

– Nie rozwalcie domu! – zawołał tylko, po czym wyszedł razem z mamą, pozostawiając nas samych. Westchnęłam głośno, uśmiechając się pod nosem. W końcu.

– Planujesz coś na dzisiaj? – zapytałam, kiedy brunet w czarnym dresie i tego samego koloru bluzie z podobizną poharatanej twarzy klauna, chwycił pilot do telewizora, włączając urządzenie.

– Może pójdę na miasto ze znajomymi, ale bardziej uśmiecha mi się siedzieć w domu. – odparł, na co skinęłam głową. Zaczął przerzucać kanały, spoglądając na plazmę. – A ty?

– Najpierw idę do centrum po moją ukochaną torebkę, ponieważ jest wyprzedaż i zgarnę ją dużo taniej. – odparłam z uśmieszkiem, prawie unosząc się w powietrzu na samą myśl o tym cudzie.

– To, to twoje drogie gówno, na co zbierasz od czterech miesięcy? – zapytał znudzonym głosem, przez co przewróciłam oczami i wyciągając telefon z kieszeni jasnych jeansów z wysokim stanem.

– To nie jest gówno. To torebka Lauren Ralph, czyli najcudowniejsza torebka na świecie. I normalnie kosztuje sześć stówek, a dzięki przecenie, zgarnę ją za cztery. – mruknęłam. Na tą cholernie piękną torebkę zbierałam już bardzo długo. Normalnie w życiu bym na nią nawet nie spojrzała, bo najzwyczajniej w świecie szkoda byłoby mi kasy, ale kiedy zobaczyłam ją w gablotce tamtej październikowej niedzieli, wiedziałam, że muszę ją mieć.

Spojrzałam na godzinę w swoim telefonie. Było w pół do siódmej, toteż stwierdziłam, że zaraz wyjdę, ponieważ galerię zamykali o dziesiątej, a ja nie chciałam, aby ktoś wykupił to cudo z czarnej skóry. Marzenie.

– Dobra, to ja idę. Wrócę za godzinę, może dwie. – powiedziałam, po czym sprawnie wstałam i ruszyłam schodami do swojego pokoju.

– Idziesz sama?

– Tak. Mia ma jakąś ważną sprawę, a Chris niby jest z psami u weterynarza. – parsknęłam, sama nie wierząc w tę wersję. Chris mnie okłamywał, a ja musiałam wiedzieć, co się działo.

Szybko wbiegłam po schodach i udałam się do swojego pokoju, w którym jak zwykle panował bałagan. Ubrania walały się wszędzie, łóżko było niezaścielone, a na fotelu i krześle przy biurku, góra ciuchów chyba zaczynała już żyć. No cóż, może kiedy indziej posprzątam. Podeszłam do swojego lustra, oceniając, czy musiałam się jakoś ogarniać. Makijaż i ubranie miałam na sobie jeszcze ze szkoły, więc tylko szybko wyszczotkowałam włosy i poprawiłam mascarą swoje brwi. Wyglądałam w porządku w jasnych jeansach, białym topie z ładną koronką przy kołnierzyku, który zakrywał mi nieszczęsne malinki oraz czarnej bomberce.

Chwyciłam swoją torebkę, do której na szybko wrzuciłam klucze, portfel i kilka innych zbędnych pierdół, po czym wyszłam z pokoju, zatrzaskując za sobą drzwi. Zbiegłam po schodach na dół i od razu skierowałam się do holu przy drzwiach wejściowych.

– Niedługo będę! – krzyknęłam, kiedy założyłam już swoje botki z grubym obcasem. Ostatni raz przejrzałam się w lustrze i wyszłam z domu, w międzyczasie zgarniając klucze do Mercedesa.

Na dworze było jeszcze jasno, ale słońce już chowało się za horyzontem, sprawiając, że niebo mieniło się milionem kolorów, począwszy od żółtego, a kończąc na fioletowym. Pogoda plasowała się w granicach dwudziestu stopni, co uwielbiałam. Zapakowałam się do swojego samochodu i odpaliłam go. Wyjechałam spod swojego domu, zaczynając kierować się w stronę centrum. W międzyczasie puściłam swoje ukochane, stare hity, które w samochodzie towarzyszyły mi zawsze, toteż przez dwadzieścia minut drogi wałkowałam All Star od Smash Mouth. Kochałam to.

– Somebody once told me the world is gonna roll me. – śpiewałam pod nosem, kiedy parkowałam przed dużą galerią w środku miasta. Kiedy już to zrobiłam, zabrałam swoją torebkę i wyszłam z auta, zamykając je z pilota. Skierowałam się to dużego, trzypiętrowego budynku, przed którego wejściem wisiało kilka oświetlonych banerów z nazwami sklepów, jakie się w niej znajdowały.

Szybko znalazłam sklep, w którym kupiłam swoje cudo i tak, trochę płakałam, kiedy oddawałam cztery zielone banknoty miłej kasjerce, ale czego się nie robi, dla torebki? Tą sprawę chciałam załatwić szybko, aby po tym po prostu połazić po sklepach dla odmóżdżenia. I tak nie miałam już na nic więcej, więc zostało mi tylko patrzenie. Okupowałam właśnie wieszaki w Zarze, przyglądając się ładnym spodniom, kiedy nagle poczułam dźgnięcie w bok. Podskoczyłam, o mało nie krzycząc i odwróciłam się z szybko bijącym sercem w stronę szeroko uśmiechniętej Laury.

– Hejka, słońce! – powitała mnie rozbawiona, kiedy ja starałam się opanować jakoś ciężki oddech i przerażenie jej nagłym powitaniem.

– Chcesz mnie zabić? – zapytałam, przełykając ślinę. Brunetka tylko pokręciła głową i z uśmiechem mocno się do mnie przytuliła. Zawsze zastanawiałam się, jakim cudem ta mała istotka miała tyle siły. Przecież ona mogłaby zmiażdżyć płuca. – Co tu robisz? Jesteś sama? – zapytałam, kiedy już trochę się od niej odsunęłam. Spojrzałam na jej beżową sukienkę i jeansową kurtkę, która na sobie miała. Jej brązowe włosy spięte były w dwa koczki po obu stronach głowy, przez co wyglądała jeszcze bardziej uroczo.

– Wybrałam się na zakupy z Jasmine, ale zadzwonił do niej jej ojciec, więc musiała się zmywać. I miałam już dzwonić do ciebie, ale w tym samym momencie cię tutaj zobaczyłam. – zaśmiała się i delikatnie pstryknęła mnie w skroń. – Synchronizacja. – parsknęłam śmiechem, gdy nagle jej wzrok powędrował na białą torbę w mojej dłoni. – Co kupiłaś?

– Torebkę. – odpowiedziałam, wyciągając moje cudo i pokazując je dziewczynie. Brunetka rozchyliła szeroko powieki, chwytając w dłonie czarną skórę.

– Lauren Ralph? Cholera, szalejesz. – odpowiedziała, na co się zaśmiałam i znów schowałam przedmiot do białej, papierowej torby w mojej dłoni.

– Mieli przecenę. – odparłam. – Jak tam na waszym wyjeździe? – zapytałam, nawiązując do ich wypadu poza miasto. Znów zaczęłam przeglądać wieszaki, a w ślad za mną poszła i panna Moore.

– Och, cudownie. Nieźle się zdziwiłam, kiedy Cameron wrócił. Nic nam o tym nie mówił.

– Długo się znacie? – zapytałam. Skoro miałam okazję, to postanowiłam trochę powypytywać o to Laurę. Wyciągnęłam jeden w wieszaków, oglądając czarne rurki.

– Cameron to nasz przyjaciel od kilku ładnych lat. Na tamtą wiosnę wyjechał na studia artystyczne do Miami. Rzadko przyjeżdżał, a na wakacje musiał zostać na stażu w galerii. Wiesz, dusza artysty. Zdziwiło mnie nieźle to, że je rzucił i wrócił do Culver City.

Pokiwałam głową, patrząc na nią kątem oka. Ona również wyciągała jakieś rzeczy, oglądając je z uśmiechem. Cameron i dusza artysty? W sumie to by się zgadzało. On sam był jak jakaś pieprzona rzeźba w muzeum. Do tamtej pory ciężko było mi ogarnąć się po naszym pierwszym spotkaniu, na którym zrobił na mnie naprawdę dobre wrażenie. Był bardzo miły i zabawny, toteż wydawało mi się, że go polubię. I miałam nadzieję, że on polubi mnie, skoro zostawał na dłużej. Chciałam mieć dobre stosunki ze wszystkimi przyjaciółmi Nate'a. No oprócz Jasmine, ale ona to była inna kategoria. Odłożyłam wieszak i odeszłam kilka kroków w bok, przybierając neutralną minę, choć byłam naprawdę zaciekawiona.

– Ale ty sama go już poznałaś. – powiedziała, spoglądając na mnie swoim pięknym uśmiechem. – Co o nim sądzisz? – zapytała, na co wydęłam usta i rozchyliłam oczy, zastanawiając się, jak ubrać w słowa to, co chciałam przekazać i nie wyjść przy tym na totalną szajbuskę.

– No wiesz... To było, eh... Po prostu... – plątałam się, gdy nagle brunetka wesoło się roześmiała, patrząc na mnie swoimi wielkimi oczami, które emanowały wręcz radością.

Laura Moore była jak taki promyczek i wprowadzała światło gdziekolwiek by się nie znalazła. Sam jej widok powodował uśmiech. Do tego była taka miła. Tej dziewczyny nie dało się nie lubić.

– Po prostu, gdy na niego spojrzałaś, zastanawiałaś się, jak ktokolwiek może być tak niesamowicie piękny? – zapytała, na co teraz ja cicho się roześmiałam, ale skinęłam głową. Miała rację. – Nie ty jedna. Mimo że znam go parę ładnych lat, to czasami aż mnie coś ściska na jego widok. Uwierz, każdy tak reaguje.

– Robi niesamowite pierwsze wrażenie.

– Taki już jest. Na dodatek jest niesamowicie czarujący i kulturalny. Chłopak marzenie. – dodała, na co zmarszczyłam brwi, zastanawiając się nad czymś chwilę. W ciszy oglądałyśmy ubrania, chodząc pomiędzy pólkami, gdy nagle stwierdziłam, że musze o to zapytać.

– Poznaliście się na walce? – zapytałam, na co Laura znieruchomiała przy manekinie ze złotą sukienką. Spojrzała na mnie kątem oka, jednak ja nie odpuściłam tego spojrzenia, wpatrując się w jej twarz. Po prostu byłam tego bardzo ciekawa. Większość z nich znała się z walk. Zastanawiałam się, czy Cameron też.

– Powiedzmy. – mruknęła, nie patrząc na mnie. Wsadziła dłonie do kieszeni jeansowej kurtki, a po jej twarzy widziałam, że walczyła ze samą sobą. Okej, to mnie zainteresowało. – Poznaliśmy się dzięki Jasmine.

– A Jasmine skąd go znała? – wiedziałam, że zapewne męczyłam ją tymi pytaniami, ale nie mogłam się powstrzymać.

W końcu Moore westchnęła i odwróciła się przodem do mnie. Na jej twarzy widziałam nie pewność i wiedziałam, że właśnie walczyła ze sobą, czy mi coś powiedzieć, czy nie. Nie naciskałam na nią, tylko stałam, posyłając jej lekki uśmiech. Po chwili brunetka jęknęła i skrzyżowała ze mną spojrzenie, patrząc na mnie z dołu, bo byłam od niej wyższa o kilka centymetrów.

– Jak się dowiedzą, że ci powiedziałam, to mnie Jasmine zabije, a Nate będzie jej przyklaskiwał.

– Nikomu nie powiem. – przysięgłam szczerze. Laura przybrała poważny wyraz twarzy, po czym przeniosła wzrok na półki z ubraniami obok.

– Cameron to brat Darcy.

Na jej słowa całkowicie znieruchomiałam. Moje serce wykonało jakiś dziwny skok, dokładnie tak samo, jak moje pozostałe narządy wewnętrzne. W szoku patrzyłam na jej poważną twarz, jakby samo mówienie o tym sprawiało jej wiele niezadowolenia. A ja nie potrafiłam uwierzyć. Jakim cudem ktoś taki, jak Cameron, mógł być bratem takiej osoby, jaką była Darcy? Okej, nie znałam ich oboje, ale Darcy przecież była dziewczyną, która złamała serce Nathanielowi. Kiedy on wygrał dla niej walkę, ryzykując swoje życie, ona poszła w długą z jego przeciwnikiem i odeszła od chłopaka. Po czymś takim niejeden by się nie pozbierał, więc jakim cudem oni wszyscy nadal się z nim przyjaźnili?

W ciszy patrzyłam na Laurę, która spoglądała na mnie spod rzęs. Starałam się jakoś przyswoić tę informację, ale nie potrafiłam. Nate ucieszył się, kiedy zobaczył Camerona, chociaż jego siostra skrzywdziła go niesamowicie mocno. Większość nienawidziłaby tego człowieka całym sercem, a oni wszyscy tak bardzo cieszyli się na jego przyjazd.

– Że co? – zapytałam, ale tylko tyle mogłam z siebie wydobyć. Okej, wow. Tego się nie spodziewałam.

– Jasmine znała Darcy i Camerona dużo dłużej, niż nas. – zaczęła, a ja w ciszy jej słuchałam. – Przyjaźnili się od dziecka, bo mieszkali po sąsiedzku w bloku. Jasmine ma trzydziestoletniego brata, który aktualnie mieszka z żoną i córką w Nowym Jorku. To z nim chodziła na pierwsze walki. Później zaczęła tam chodzić z nimi. I to dzięki Jasmine, Nate poznał Darcy.

Nie nadążałam. Mój mózg miał problemy z prawidłowym funkcjonowaniem. Czyli to dzięki swojej najlepszej przyjaciółce, Nate się zakochał? O cholera.

– Wszystko było okej, dopóki Darcy nie odbiło. Mówiłam ci już kiedyś, że go zostawiła i wyjechała. Ale wtedy nie zostawiła tylko Nate'a. Była jedną z najważniejszych osób dla Camerona, z którym po wszystkim nawet się nie pożegnała. Był równie załamany, co Nathaniel. Tak samo z Jasmine. W końcu była jej najlepszą przyjaciółką, a ona nie dostała nawet głupiego „żegnaj". Dlatego nigdy się o to nie pokłóciliśmy. Cam jest dla nas tak samo ważny, jak my dla niego. Od zawsze trzymaliśmy się blisko.

– To dlatego Jasmine jest taka w stosunku do mnie. – powiedziałam pod nosem, bardziej do siebie, niż do Laury.

– Przez nią jej najlepszy przyjaciel miał złamane serce, a ona sama straciła przyjaciółkę. Długo się o to obwiniała, a gdy przestała, zaczęła odciągać wszystkie dziewczyny od Nate'a, aby już żadna go nie zraniła. Jest dla niej chyba najważniejszą osobą na świecie i zrobiłaby dla niego wszystko.

Pokiwałam głową na znak zrozumienia. Zawsze uważałam Jasmine za zgorzkniałą jędze, która oceniała mnie, nic o mnie nie wiedząc. Nie zdawałam sobie tylko sprawy, że ja również to robiłam. Nawet nie chciałam wiedzieć, co musiała wtedy czuć. To w końcu przez nią, Shey poznał swoją przyszłą miłość. Moja nienawiść do tej suki z każdą sekundą wzrastała coraz bardziej. Do tamtej pory myślałam, że zostawiła tylko Nate'a, a prawda była taka, że zostawiła ich wszystkich. Swoich przyjaciół, brata, chłopaka, najlepszą przyjaciółkę...

– Co za szmata. – wyrwało mi się, na co Laura parsknęła smutnym śmiechem.

– Lepiej nie mów o niej w obecności tej trójki. Ten temat jest bardzo delikatny i po prostu się go nie porusza. – poradziła mi, na co pokiwałam głową. Oj, już się kiedyś o tym przekonałam. W końcu samo wypowiedzenie jej imienia przy Sheyu sprawiło, że omal nie zginął na tym cholernym ringu.

– Po prostu ciężko mi w to uwierzyć, że można być tak podłym.

– Od zawsze byłą narcystyczna. Patrzyła jedynie na siebie i zawsze wszystko uchodziło jej na sucho. A pomimo tego, każdy kochał ją jak głupi. – mruknęła z bladym uśmiechem.

Ciszę, jaka pomiędzy nami zapanowała, przerwał mój telefon. Westchnęłam i wyciągnęłam urządzenie z kieszeni spodni, nadal czując zawroty w głowie po tych wszystkich informacjach. Spojrzałam na wyświetlacz, widząc głupkowate zdjęcie mojego brata i jego numer. Wcisnęłam zieloną słuchawkę i przytknęłam telefon do ucha, zastanawiając się, czego on w ogóle chciał. Zmarszczyłam brwi, kiedy usłyszałam głośny gwar i jakąś muzykę w tle.

– Możesz mi powiedzieć, do chuja, gdzie ty jesteś?! – krzyknął do mnie, na co zmarszczyłam twarz i odsunęłam telefon, bo zdecydowanie nie było to zbyt miłe. Znowu polazł na jakąś imprezę?

– W sklepie, a gdzie mam być? – sarknęłam. Zapewne był już nieźle podpity i bawił się w wydzwanianie. Nasza matka pojechała dopiero jakieś dwie godziny temu! A ten już zaczynał.

– Możesz mi powiedzieć, dlaczego zorganizowałaś imprezę w naszym domu, po czym sobie pojechałaś i nic mi nie powiedziałaś? – zapytał, na co rozchyliłam szeroko oczy, czując ukłucie w żołądku.

– O co ci chodzi? Nie organizowałam żadnej imprezy. – zapowiedziałam od razu, nawiązując kontakt wzrokowy z Laurą, która patrzyła na mnie niepewnie. – Theo, gdzie ty do cholery jesteś?

– W naszym domu! – odpowiedział, starając się przekrzyczeć hałas. A mnie wmurowało w ziemię. O nie. – Zjechało się tutaj z pół szkoły! Podobno wszystkich pozapraszałaś. Przywieźli nawet beczki z piwem. Nie interesuje mnie jak, ale masz tu znaleźć się w ciągu pięciu sekund, bo jak nie... Ej, ty! – krzyknął nagle, znów powodując ból moich bębenków. – Nie sikaj do tego wazonu, ty pojebańcu! Victoria, wracaj tu.

Z tymi słowami rozłączył się, a ja nadal w szoku, spojrzałam na swój wyświetlacz, przedstawiający zdjęcie Mii, Chrisa i mojego brata z naszych urodzin. Nie wierzyłam w to, co właśnie miało miejsce. Pamiętałabym, gdybym organizowała jakąkolwiek imprezę. Cholera, nikomu o tym nie mówiłam! Ten piątek miał być spokojny, a ja nawet nie chciałam u siebie żadnej domówki z połową szkoły na czele. Matka mnie zabije, jeśli się dowie. Nasz okolica jest bardzo spokojna i sąsiedzi niezbyt tolerowali takie schadzki. Kurwa! Nie wierzę, że to się przydarzyło właśnie mnie.

– Co jest? – zapytała zaniepokojona Laura, widząc moją minę.

– Ktoś powiedział ludziom, że w moim domu jest impreza. Muszę tam jechać. – odpowiedziałam szybko, zduszonym głosem. Kto był taki mądry, aby rozpowiedzieć wszystkim w szkole, że organizowałam jakąś impr...

Nie wierzę.

– Eve. – mruknęłam cicho, rozchylając usta. W końcu moja matka na pewno mówiła jej ojcu, że jedzie na weekend za miasto, więc ta kretynka miała dobre pole do popisu. W szkole przez ostatnie dni unikała mnie jak ognia, a ja nie miałam pojęcia, że planowała coś takiego, za co moja matka mnie zabije. Myślałam, że dała sobie spokój.

– Kto? – zapytała Laura, kiedy ja jak w amoku ruszyłam do wyjścia ze sklepu. Moje buty stukały o białą, lśniącą podłogę, kiedy przemierzałam kolejne metry, zaciskając ze złością dłoń na rączce mojej białej torby.

– Eve Sharewood. – splunęłam, w myślach już wyobrażając sobie, co zrobię tej dziwce, gdy ja spotkam. – To na pewno ona. – mruknęłam, kiedy wyszłam już ze sklepu. Przepychałam się między ludźmi, aby jak najszybciej wydostać się z całej galerii. Musiałam tam jechać i wszystko ogarnąć.

– Jadę tam z tobą. – zakomunikowała mi Moore, na co skinęłam głową.

W ekspresowym tempie znalazłyśmy się przy moim Mercedesie. Wrzuciłam wszystkie swoje rzeczy na tylne siedzenie i załadowałam się na miejsce kierowcy. Brunetka zajęła fotel pasażera. Nawet nie zapięłam pasów, a szybko przekręciłam kluczyki w stacyjce i ruszyłam z piskiem opon w stronę wyjazdu z parkingu. Zaciskałam swoje dłonie na skórzanej kierownicy, czując coraz większą złość i zdenerwowanie.

– Dlaczego ta dziewczyna to zrobiła? – zapytała nagle, patrząc na mój profil, podczas gdy mój wzrok skupiony był na drodze za przednią szybą.

– Bo się z nią pokłóciłam. Wiedziała, że moja matka jedzie, więc rozpowiedziała wszystkim, że dziś jest impreza u mnie. Kurwa. – przeklęłam.

Dalszą drogę pokonaliśmy w ciszy. Jęknęłam cicho, widząc pełno samochodów po obu stronach ulicy. Na szczęście podjazd przed garażem był pusty, więc zaparkowałam tam i zgasiłam silnik. Jak torpeda wysiadłam z auta, a następnie przez trawnik pobiegłam do domu. Na dworze na szczęście nie było zbyt wielu ludzi, tylko dwóch typów z młodszych stało przed drzwiami i paliło fajki. Słychać było stąd przytłumioną muzykę i gwar ludzi. Wszystkie światła były pozapalane, a ja podejrzewałam, że zaraz z tego wszystkiego wybuchnę. Nie czekając na Laurę, której zadzwonił właśnie telefon, otworzyłam drzwi i weszłam do budynku.

Od razu uderzył we mnie odór alkoholu i potu. W domu było niemiłosiernie duszno. Ze zdenerwowaniem obserwowałam dziesiątki osób, które bawiły się w salonie, tańcząc i popijając piwo w kubkach. Kilkoro siedziało na patio, inni okupowali kanapy i grali w rozbieranego pokera, a reszta rozpierzchła się po domu. Z głośników leciał jakiś głośny bit, do którego niektórzy ochoczo skakali, śmiejąc się. Patrzyłam na znajome twarze ze szkoły, kiedy na miękkich nogach weszłam do kuchni. Oprócz dużych beczek z piwem, obok których stało dwóch chłopaków, znajdowało się tam jeszcze kilka osób. Było mi coraz słabiej, a wzrokiem szukałam Theo, gdy nagle na horyzoncie pojawiła się głowa Ashley.

– Vic! – zawołała, podchodząc do mnie. Miała na sobie czarne spodnie i tego samego koloru bluzkę z wycięciami. Złapała za moje nadgarstki, z powagą patrząc na moją twarz. – Dlaczego nie mówiłaś nic o imprezie?

– Bo żadnej, do kurwy, nie planowałam! – krzyknęłam spanikowana, bo mogłam mieć tak kosmiczne problemy, że głowa mała. Obraz zaczął mi się zamazywać, na co Manson mocniej zacisnęła swoje dłonie z długimi, sztucznymi paznokciami na mojej skórze.

– Mała. Wdech i wydech. – poinstruowała mnie, co z trudem wykonałam, naśladując ją. Wcale nie było mi lepiej.

– Gdzie jest Theo?

– Poszedł na górę. Trochę się zdenerwował i stwierdził, że ma to gdzieś i niech ta impreza już sobie trwa. Zawinął piwo i się stąd zabrał.

– Pies. Gdzie mój pies?! – zapytałam zdenerwowana, rozglądając się dookoła rozbieganym wzrokiem. Ashley znów mną potrząsnęła i gwizdnęła, przywołując mój wzrok na siebie.

– Kot śpi w twoim pokoju. Spokojnie. Wszystkie pomieszczenia na górze są pozamykane na klucz, a ludzie wiedzą, że nie można tam wchodzić. Wszystko jest okej. – zapewniała mnie, co trochę mnie uspokoiło, ale nie na tyle, aby nadal się nie stresować. Banda licealistów łaziła po moim domu bez mojej zgody. Mama jasno zakazała mi imprez w tym budynku, a jeśli się dowie, a od sąsiadów dowie się na pewno, nie będę mieć życia. A to wszystko stało się w ciągu dwóch godzin od jej wyjazdu. Pięknie! – Wiesz, kto w ogóle wymyślił tę imprezę? Ja dowiedziałam się od Jerry'ego, ale coś mi tu nie pasowało. Przecież ty nie urządzasz imprez.

– A przypadkiem nie ma tu Eve? – prychnęłam ze złością, na co twarz wyższej ode mnie dziewczyny rozjaśniła się w zrozumieniu.

– A to mała dziwka. – wytknęła.

– Muszę pójść do Theo. Zaraz wrócę i pomyślimy co dalej! – zawołałam, przekrzykując tłum. Oczywiście, że nie mogłam ich tak sobie wyprosić, bo by mnie nie posłuchali. W ruch poszedł alkohol, a ja miałam za małą siłę przebicia.

Zdenerwowana wspięłam się po schodach na piętro, na którym rzeczywiście nikogo nie było. Tyle dobrego. Muzyka i tak grała zdecydowanie zbyt głośno, bo ciężko było mi usłyszeć własne myśli. Byłam tak cholernie zła. To miał być udany weekend bez mamy, a powoli zamieniał się w koszmar. Znałam tu większość ludzi jedynie z widzenia i nie przygotowałam domu do imprezy. W każdej chwili ktoś mógł coś wynieść czy zepsuć. Wściekła podeszłam do drzwi pokoju mojego brata, a następnie chwyciłam za klamkę i otworzyłam je na oścież, stając w progu. Mój wzrok padł na jego łóżko i wtedy zdębiałam.

Nie minęła sekunda, a w ekspresowym tempie je zamknęłam. Z szybko bijącym sercem i urwanym oddechem, oparłam się plecami o ścianę obok, rozchylając oczy. O mój Boże, nie. Ja tego nie zobaczyłam. To się nie działo. Pustym wzrokiem patrzyłam w przestrzeń przed sobą, czując, jakby czas właśnie zwolnił. Muzyka już nie grała tak głośno, a rozmowy ludzi ucichły. Albo po prostu mi się tak wydawało. Nie byłam w stanie przełknąć śliny w gardle. Nie byłam w stanie zrobić niczego i zastanawiałam się, jakim cudem w ogóle udało mi się zamknąć drzwi tak szybko. Byłam pewna, że mnie nie zobaczyli, ale ja zobaczyłam ich, podczas gdy oni...

O mój Boże.

Nie wiem, ile tak stałam, gdy nagle usłyszałam wołanie mojego imienia. Nadal będąc w szoku, spojrzałam na Mię, która w szarych dresach i czarnej bluzce z długim rękawem, która sięgała jej do pępka, wspinała się po schodach, patrząc w moja stronę.

– Vic, co tutaj się dzieje? – zapytała zdezorientowana, poprawiając swoje włosy zaczesane w kucyku. Szybko podeszła do mnie i stanęła tuż naprzeciw, marszcząc brwi. – Widziałam snapy ludzi. Nie mówiłaś, że coś organizujesz, więc od razu przyjechałam, bo coś mi tu nie grało. – wytłumaczyła, ale ja nadal nie kontaktowałam i tylko na nią patrzyłam, nie potrafiąc wyrzucić z siebie ani słowa. – Vic, wszystko okej? Słabo wyglądasz. Co się dzieje?

– Mój brat uprawia właśnie seks. – powiedziałam zdławionym głosem. Kiedy powiedziałam do na głos, poczułam, jakbym dostała obuchem w głowę, ponieważ przed oczami znów stanął mi ten obraz. Oni na łóżku, on nad...

– Poważnie? Ej, daj zobaczyć! – zaczęła z ekscytacją Mia, uśmiechając się. Kiedy chciała złapać za klamkę, aby podejrzeć, co się działo w jego pokoju, złapałam ją za nadgarstek i spojrzałam jej w oczy.

– Mia, on to robi z Jasmine.

Szok, jaki wstąpił na jej twarz, był chyba porównywalny do mojego. Najpierw myślała, że żartuję, ponieważ parsknęła śmiechem, ale kiedy widziała, że nie żartuję, spoważniała, krzyżując ze mną spojrzenie. Rozchyliła szeroko oczy, spoglądając to na mnie, to na drzwi prowadzące do jego sypialni.

– Z tą Jasmine? – wyszeptała niedowierzającym głosem, na co skinęłam głową, a obraz ich nagich ciał znów stanął mi przed oczami. O Boże, ja już nigdy nie pozbędę się tego z głowy! – O mój Boże, jesteś pewna?!

– Uwierz, ten widok będzie mnie prześladował do końca życia. – wyjęczałam, po czym spuściłam głowę i ukryłam twarz w dłoniach. Czy ten wieczór mógł być jeszcze gorszy?

– To oni się w ogóle znają? – zapytała nadal z szokiem, na co wzruszyłam ramionami.

– Najwidoczniej.

Theo i Jasmine. Mój brat i największa suka w Culver City. Chryste, dlaczego? Nie miałam pojęcia, że się w ogóle kiedykolwiek widzieli, a co dopiero takie coś. Dlaczego? Co takiego poszło nie tak, że wylądowali razem w łóżku? Wątpiłam w to, że byli dla siebie kimś nieznajomym, a może Jasmine magicznie zjawiła się na imprezie, więc postanowili uprawiać seks. Ugh, to nawet źle brzmiało w mojej głowie. Musieli znać się już dużo dłużej. Musieli...

I nagle wszystko stało się jasne. Jego częste wypady „ze znajomymi", wychodzenie w środku nocy z domu, malinki na szyi, przesiadywanie w telefonie i głowa w chmurach. Było tak od około miesiąca, a ja nie miałam pojęcia czemu. Wiedziałam, że mogło chodzić o jakąś dziewczynę, ale nigdy nie sądziłam, że o Jasmine! Spotykali się już dużo wcześniej, a ja dopiero teraz ich przyłapałam. I to przypadkiem.

Chyba mi niedobrze.

– Ja pierdolę, co tu się właśnie... – zaczęłam z szokiem, wycierając pot z czoła. Dalej nie mogłam tego przetrawić, a ten cholerny obraz nie chciał opuścić mojej głowy. Boże! Dlaczego chociaż nie mogli robić tego pod kołdrą, a na widoku?!

– Theo to teraz najmniejszy problem. Wytłumacz mi proszę, jakim cudem zrobiła się u ciebie taka impreza? – na jej pytanie wzruszyłam ramionami, prychając pod nosem ze śmiechem. I znów zestresowałam się tak bardzo, że zaczęłam się śmiać. Nie no, pięknie. Po prostu pięknie.

– Prawdopodobnie Eve wszystkim rozpowiedziała.

Postałyśmy tam jeszcze chwile w ciszy, po czym obie zdecydowałyśmy się zejść do salonu. Impreza się już nieźle rozkręciła. Ludzie wywijali na prowizorycznym parkiecie, pili i śmiali się, otwierając nowe beczki z piwem. Rozglądałam się, czy aby na pewno wszystko jest w porządku, ale oprócz głośnej muzyki i hałasu, nic się nie działo. Weszłam do kuchni, w której siedziała już Laura. Na nasz widok, zeskoczyła z wysokiego stołka i podeszła do nas z pytająca miną.

– Wszystko okej? – zapytała, kiedy mój wzrok padł na plastikowe kubeczki, stojące na blacie, zaraz obok beczek. Spora osób zapełniało je alkoholem, świetnie się przy tym bawiąc.

– Muszę się napić. – odparłam, po czym wyminęłam zdziwione dziewczyny i podeszłam do beczki. Bez kolejki chwyciłam kubek i krótki szlauch, po czym napełniłam swój kubek po sam brzeg. Opróżniłam go jednym haustem, nie zwracając uwagi na oklaski ludzi obok mnie, po czym napełniłam kubek jeszcze raz.

Moje nerwy były na granicy wybuchu. Nie wiedziałam, co się w ogóle działo. Nadal tkwiłam w przeświadczeniu, że to wszystko było tylko głupim snem. Nie było żadnej imprezy, Theo nie pieprzył się z tą suką, a ja mam swoją torebkę Lauren Ralph. To się nie działo. Opróżniłam jeszcze trzy kubki, po czym z lekkim szumem w głowie, przez moją zawrotna prędkość, odwróciłam się w stronę Laury i Mii. Obie spoglądały na mnie niepewnie, jednak nie odzywały się. Dobrze wiedziały, że musiałam odreagować i poukładać wszystko w głowie. Sama.

– Okej, ludzie to jednak idioci. – głos Ashley wypełnił pomieszczenie, a sama dziewczyna chwilę później znalazła się obok nas. – Ja wiedziałam, że licealiści to inny stan, ale nie sądziłam, że stan spierdolenia. A potem mnie pytają, czego nie umawiam się z chłopcami w moim wieku. Dobre sobie...

Nie słuchałam jej jednak dalej, kiedy ponad jej ramieniem zobaczyłam coś, co już całkowicie ścięło mnie z nóg. Przez korytarz, do kuchni wchodził właśnie Nate, a obok niego Parker z Cameronem, Scottem i Mattem. Przepraszam bardzo za wyrażenie, ale co do chuja? Shey znudzonym wzrokiem rozglądał się dookoła, wkładając ręce do kieszeni czarnych jeansów, które do kompletu miał z białą koszulką i czarną, skórzaną kurtką. Reszta również rozglądała się po domu i ludziach, jednak Matt z uśmiechem, a reszta z zainteresowaniem. Byłam bardziej, niż pewna, że zaraz z tego wszystkiego zwymiotuję.

W końcu Parker nas zauważył i szturchnął ręką w bok Sheya. Natychmiast odwróciłam głowę i znowu podeszłam do beczki, wyrywając przy tym szlauch jakiejś małolacie. Fuknęła na mnie, jednak całkowicie ją zignorowałam, zapełniając niedobrą cieczą swój kubeczek. Znów przytknęłam go sobie do ust i zaczęłam pić, gdy nagle poczułam na sobie przenikliwy wzrok.

– Vic. – zaczęła poważnie Laura, na co spojrzałam nad nią, pijąc kolejne hausty piwa. – A ty przypadkiem nie bierzesz antybiotyku?

Rozchyliłam szerzej oczy, zamierając z kubkiem przy swoich ustach. Ciesz w moich ustach automatycznie się zatrzymała i nie przełknęłam więcej ani odrobinę. Cała trójka dziewczyn patrzyła na mnie z coraz większym przerażeniem, podczas gdy ja zdębiałam. O nie. Nie, nie, nie. Całkowicie o tym zapomniałam. Jeszcze przed wyjazdem, mama mi o tym przypomniała, a ja pamiętałam, śmiejąc się, że będę opijała czwórkę bezalkoholowym. Kurwa, zapomniałam o tym. Przez to całe zamieszanie wypadło mi to kompletnie z głowy. Brałam antybiotyk na nerki, a przy jego zażywaniu, nie mogłam pić żadnych procentów, bo mogło skończyć się to nie za dobrze.

– Wypluj. Już! – krzyknęła Mia, podchodząc do mnie w tym samym czasie, w którym zjawiła się reszta chłopaków. Automatycznie wyplułam całe piwo z ust z powrotem do kubeczka, który zabrała mi Mia i oddała rozdygotanej Laurze. Blondynka złapała za moje ramiona, podczas gdy ja zaczęłam drżeć, czując łzy pod powiekami. Byłam sparaliżowana i przerażona tym, co mogło się stać. – Musisz to zwymiotować. Wszystko.

– Laski, co się dzieje? – zapytał Matt, więc spojrzałam na resztę. Ich imprezowe nastroje chyba zniknęły, a teraz każdy patrzył na nas z pytającymi wyrazami twarzy. Scott podszedł do Laury, która drżącymi dłońmi odstawiła kubeczek na blat obok i patrzyła na mnie, głośno oddychając. Chcąc nie chcąc, spojrzałam wprost w oczy Sheya, który zmarszczył brwi i posłał mi to swoje typowe spojrzenie.

– Idziesz do łazienki. Już. My się zajmiemy wywaleniem stąd wszystkich ludzi. – powiedziała poważnie Manson, a Laura natychmiast ją w tym wsparła.

– Możecie nam powiedzieć, co jest grane?! – zapytał coraz bardziej zdenerwowany Parker, patrząc na Mię. Było mi niedobrze, a przed oczami miałam coraz większe mroczki. Nie wiem, jakim cudem jeszcze tam stałam. Chyba tylko dłonie podtrzymującej mnie Mii pomagały mi w równym staniu na miękkich nogach.

Byłam taka głupia. Taka głupia.

– Piła, a nie może, bo jest na antybiotyku. – poinformowała ich na szybko, po czym znów zwróciła się do mnie. – Wszystko będzie dobrze. Wyrzucisz z siebie to gówno i nic ci nie będzie, okej? Idziemy. – mówiła poważnym, ale w jej głosie słyszałam zdenerwowanie. Bała się. Bała się tak, jak ja.

Pokiwałam głową, kiedy pociągnęła mnie za dłoń i poprowadziła przez tłum ludzi. Nie patrzyłam na resztę, ponieważ wtedy starałam się nie upaść z tego wszystkiego. Matt coś krzyknął w moją stronę, a zszokowany Scott zaczął wypytywać o wszystko Laurę, która nie za bardzo wiedziała, jak odpowiedzieć. Szłam jak w amoku za Roberts, obijając się o wszystkich ludzi wokół. W międzyczasie mignął mi gdzieś mój brat, który z uśmiechem chwycił za piwo. Mia zdecydowanym krokiem poprowadziła mnie wprost na schody, a stamtąd do mojego pokoju. Wepchnęła mnie do środka, zapalając przy okazji światło. Szybko podeszła do drzwi do łazienki i zaprowadziła mnie tam, również włączając lampki.

Ze zdenerwowaniem na mnie spojrzała, podczas gdy ja już nie wytrzymałam. Łzy potoczyły się po mojej twarzy z bezsilności do tego wszystkiego. Szumiało mi w głowie, a moje nogi odmawiały mi posłuszeństwa. Obraz już całkowicie mi się zamazał, kiedy blondynka ściągnęła moją bomberkę i kazała kucnąć mi przed sedesem. O nie.

– Idź na dół. Ja to zrobię.

Obie spojrzałyśmy na Nate'a, który właśnie wszedł do pomieszczenia. Z poważną miną zblokował wzrok z ciężko oddychającą Mią, która zmrużyła oczy, podczas gdy ja stałam, niemal mdlejąc. Było mi coraz bardziej niedobrze i bałam się cholernie tego, co mogło się stać. Ręce trzęsły mi się jak głupie, a i ja cała dygotałam. Ciepłe i zimne poty na przemian oblewały moje ciało, zapewniając mi coraz większe duszności. Co ja zrobiłam...

– Nie znam osób na dole, a ty skutecznie ich stąd wyrzucisz. – powiedział pewnie, po czym wyminął ją i podszedł do mnie. – No idź! – warknął w jej stronę, kiedy nadal się nie ruszyła. Chłopak złapał mnie mocno za ramię, kiedy blondynka spojrzała na mnie płaczliwym wzrokiem, a następnie wyszła z pomieszczenia.

O nie.

– Słuchaj mnie, wiem, że to nie będzie przyjemne, ale musisz to zrobić. – zaczął nagle, ciągnąc mnie w stronę sedesu. Otworzył muszlę klozetową i Pomógł mu uklęknąć, a sam się nade mną nachylił.

– Nie umiem wymiotować na zawołanie. – powiedziałam drżącym głosem, wpatrując się w wodę. Sama ta myśl mnie odrzucała, a świadomość tego, że był ze mną tam on, wcale mi nie pomagał. Stres również grał na moją niekorzyść. Jak mogłam być tak głupia i wypić tyle kubków w tym piwem?! Ryzykowałam własne życie, cholera.

– Musisz to zrobić, rozumiesz mnie? – powiedział poważnym głosem, po czym złapał za moje rozpuszczone włosy i odgarnął mi je wszystkie z twarzy. Podtrzymywał je na czubku mojej głowy, kiedy znów fala łez zalała moje policzki. – Clark, jeśli nie zrobisz tego sama, ja ci to zrobię.

Jego groźba skutecznie mi pomogła, ponieważ jego sama obecność tutaj to za dużo. Rozchyliłam usta z cichym jękiem, po czym z płaczem włożyłam dwa drżące palce prawej ręki do ust. Wzdrygnęłam się, kiedy dotknęły mojego języka. Już chciałam się poddać, gdy nagle poczułam ciepłą dłoń na swoich plecach. Musiałam to zrobić. Zacisnęłam mocno powieki i z całej siły wepchnęłam palce głębiej. Poczułam odruch wymiotny, a żółć podeszła mi do gardła. Nic się jednak nie wydarzyło.

– Jeszcze raz. – nakazał mi, więc znów z bólem to zrobiłam.

Nie minęła sekunda, a złapałam dłońmi za obie strony toalety i zaczęłam wyrzucać z siebie wszystko, co miałam w sowim żołądku z okropnym odgłosem. Moje łzy mieszały się z wymiotami, których było naprawdę dużo, jednak chłopak kazał wywołać mi je jeszcze trzy razy, a każdy następny był coraz gorszy. Sam kucał tuż obok mnie, stale podtrzymując mi włosy i obejmując moje plecy. Czułam się wtedy tak źle, że to widział, ale on nie wydawał się tym zbyt przejęty. Trwał przy mnie do samego końca, aż po dobrych kilku minutach zakasłałam śliną.

Odepchnęłam się od muszli, a Nate nacisnął spłuczkę. Nie płakałam już, ale nadal czułam się tragicznie. Brudna. W głowie nadal mi wirowało, a moje ciało zrobiło się strasznie zmęczone. Jakbym właśnie przebiegła kilka kilometrów. Z przymkniętymi oczami, opadłam na podłogę obok, opierając się plecami o ścianę za mną. Podciągnęłam nogi pod brodę, starając się opanować nierówny oddech. Nie byłam w stanie spojrzeć na chłopaka, więc nadal z zamkniętymi powiekami, przełknęłam nową falę gorzkich łez.

– Nate. Idź stąd. – wyszeptałam. Wiedziałam, że na mnie patrzył. Czułam to. Słyszałam z dołu krzyki Mii, a muzyka ucichła. Blondynka wykrzykiwała niezbyt ładne epitety w stronę całego tłumu na dole, co nieco mnie uspokoiło. Nie chciałam nikogo w tym domu. Nie chciałam tutaj też jego.

Kiedy nie usłyszałam żadnej odpowiedzi, uniosłam powolnie ociężałe powieki i spojrzałam wprost w jego oczy. Czarne tęczówki taksowały mnie z niemal bijącym chłodem. Jego mina była niewzruszona. Patrzył na mnie z wyraźnym oskarżeniem. Nie wiedziałam dlaczego, ale jego wzrok wbijał ostrą szpilkę w moje płuca, która nie chciały pracować normalnie. Stał tuż naprzeciw mnie przy umywalce, patrząc na mnie z góry. Jego oczy nie zdradzały nic. Nigdy nic nie zdradzały.

I mimo że niesamowicie bolał mnie ten widok nie mogłam dłużej na niego patrzeć. Nie chciałam go tu. Nie chciałam, aby na mnie patrzył. Aby widział mnie w tym stanie. Nie jestem taka. Nie chciałam, aby zobaczył moje łzy. Tamtego dnia już i tak dostrzegł zbyt wiele. Byłam mu cholernie wdzięczna, ale nie chciałam dalej siedzieć w jego obecności. Chciałam, aby każdy zniknął z tego domu i zostawił mnie w spokoju.

– Nate, proszę. – zakwiliłam, będąc znów na granicy wybuchu. Zamknęłam powieki, odwracając głowę. – Po prostu odejdź.

Minęła dobra chwila nim usłyszałam cokolwiek. Jego ciężkie kroki dzwoniły mi w uszach, powodując jeszcze większe wyrzuty sumienia i rozdzierający moje wnętrzności ból. Jego odejście , mimo że trwało kilka sekund, wydawało mi się wiecznością. Jęk ulgi wydostał się z mojego ciała, kiedy usłyszałam trzask drzwi w moim pokoju. Westchnęłam, czując ponowne łzy pod powiekami. Ze wszystkich sił starałam się nad nimi zapanować, gdy ułożyłam łokcie na swoich kolanach, opierając pulsującą głowę na dłoniach.

Dalej nie mogłam uwierzyć w to wszystko. Błagałam w myślach, aby to wszystko było głupim snem. Koszmarem, z którego mogłam się obudzić. Wplątałam dłonie w rozczochrane włosy i pociągnęłam za nie, zaciskając z całych sił powieki. Krzyknęłam cicho, przygryzając z całej siły swoją wargę, która pod tym wpływem pękła. Poczułam metaliczny posmak krwi na języku, kiedy przejechałam nim po swoich ustach, czując przyjemne mrowienie. Jednak ból fizyczny nie przyćmił tego psychicznego.

Siedziałam tak kilka minut, aż w końcu znów usłyszałam trzask drzwi. Do pomieszczenia wleciała zadyszana Mia, spoglądając na mnie smutnym wzrokiem. Wiedziałam, że zapewne wyglądałam jak siedem nieszczęść, siedząc skulona w kącie z rozmazanym na całą twarz makijażem, poplątanymi włosami i spuchniętą wargą. Nie było to zbyt dobre nawet w mojej głowie.

– Słońce, jak się czujesz? Wszystko w porządku? Możesz wstać? – zapytała, kucając tuż przy mnie. Nadal wlepiałam swój wzrok w swoje uda, nie będąc w stanie na nią spojrzeń. Nie chciałam z nią rozmawiać. Chciałam zostać sama i może zachowywałam się jak niewdzięcznica, bo oni wszyscy się o mnie martwili, ale naprawdę musiałam być wtedy sama. – Nate wyszedł z domu. Był wściekły. Myślałam, że coś się stało

– Mia, muszę zostać sama. – wyszeptałam, znów czując nieprzyjemny uścisk na wspomnienie Nate'a. – Proszę, zostaw mnie samą.

– Nie ma opcji! Zostaję z tobą! – powiedziała poważnie, na co w końcu uniosłam wzrok i spojrzałam na nią pełnymi łez oczami. Obraz lekko mi się zamazywał, ale doskonale widziałam jej pełen smutku wzrok i przejętą minę.

– Muszę zostać sama. Zabierz wszystkich z domu. W razie czego jest Theo. Gdyby coś się działo, od razu go powiadomię. – przekonywałam ją słabym głosem, patrząc na nią błagająco. Trochę się wahała, ale widząc mnie w tym stanie, skinęła głową. Dobre pięć minut instruowała mnie, że mam w każdej chwili dzwonić, a ona będzie w ciągu trzech minut. Na odchodne pocałowała mnie w czoło, po czym wstała i niepewnie wyszła z pomieszczenia.

W spokoju siedziałam w łazience, patrząc pusto przed siebie. Nie wiem, w którym momencie, to wszystko tak szybko się potoczyło. Kiedy jednak zamykałam oczy, wciąż widziałam to spojrzenie czarnych tęczówek. Był na mnie zły. Ja sama byłam na siebie zła. Ta cała sytuacja była tylko i wyłącznie moją winą. Kłótnia z Eve doprowadziła do niechcianej imprezy, na której wypiłam sporo piwa, chociaż wiedziałam, że miałam antybiotyk i musiałam uważać.

Najbardziej jednak bolało mnie wspomnienie tych czarnych tęczówek, które patrzyły na mnie z tym bijącym chłodem. Nigdy nie chciałam do tego doprowadzić.

Po dobre godzinie, w której to tylko pusto patrzyłam przed siebie, dźwignęłam się na równe nogi. W głowie mi zaszumiało, ponieważ całe moje ciało było skostniałe. Powoli podeszłam do umywalki i spojrzałam na swoją zapuchniętą twarz. Moje policzki b=całe były w rozmazanym tuszu do rzęs. Wyglądałam okropnie. Lodowatą wodą umyłam swoje dłonie, po czym związałam włosy w wysoką kitkę i przepłukałam czerwoną twarz. Patrzyłam w swoje przekrwione oczy, nie dowierzając, że to byłam ja.

Prychnęła i zakręciłam kurek, wycierając twarz ręcznikiem. W końcu wyszłam z łazienki. Każdy krok sprawiał mi ból, ale mimo to, ruszyłam do drzwi pokoju i przeszłam przez nie, wychodząc na korytarz. Chwyciłam balustradę i powolnie zaczęłam schodzić po schodach. Salon wyglądał względnie normalnie. Tylko kilka znaków świadczyło o tym, że była tam jakaś większa impreza. Zaciągnęłam nosem, czując zimno, jakie nagle mnie opanowało. Byłam wyprana dosłownie ze wszystkiego. Każdy element mojego ciała konał z bólu. A najbardziej chyba cierpiał na tym mózg.

W końcu pokonałam schody. Westchnęłam, po czym spojrzałam w prawo na kanapę w salonie. I właśnie wtedy znów przeżyłam swój wewnętrzny szok. Nie miałam pojęcia, dlaczego życie mnie tak nienawidziło. W pewnym momencie zaczęłam zastanawiać się, czy to nie przypadkiem jakieś zwidy po tabletkach. Z szokiem i gulą w gardle patrzyłam w zielone oczy, mając nadzieję, że nadal tkwię w tym koszmarze. Że to tylko zły sen. Zły sen.

Że zaraz się obudzę.

– Tata?

***

Smutne to jakieś mi wyszło. Ale jaki plot twist, cnie? Teraz będzie zabawnie.

Dwie sprawy. Pierwsza:

Boże, słońca moje! Milion pod BTH. MILION. Mimo że mam ich już kilka na swoim koncie (a co, pochwalę się pf) to właśnie pierwszy milion pod każdą pracą jest dla mnie najważniejszy. To jest mój trzeci "pierwszy" milion i nawet nie zdajecie sobie sprawy, jak ja was za to wszystko kocham. To dzięki wam jestem tu gdzie jestem. Dzięki waszym słowom wsparcia. Cholera, motywujecie mnie jak nikt inny. Dzięki wam wiem, że to co robię, jest dobre i chcę to robić. Mam nadzieję, że razem przeżyjemy jeszcze kilka pierwszych milionów.

Druga: Ostatnio wyszła niezła drama na tt dotycząca pewnego osobnika. A mianowicie, napisałam, że Sheya wyobrażam sobie nie jako Hermana, a jako Rafaela Millera. Wielu ludzi zaczęło tutaj małą kłótnie, ale słońca wy moje. To tylko moje wyobrażenie. Wy możecie myśleć, że Sheyem jest nawet Obama! Tutaj ma pracować wasza wyobraźnia. Czy Herman, czy Miller - wy macie go kształtować w swojej głowie. Poza tym napisałam, że to tylko dla mnie i dla ludzi, którzy nie potrafią go sobie wyobrazić. No i potrzebna była mi obsada do równych editów, które nadal możecie robić z Hermanem. Więc, luzik, okej?

A i jeszcze wesołych walentynek (chociaż trwają jeszcze jakieś dwie godziny) od Pizgacza dla moich małych słoneczek. Kocham was strasznie mocno, pamiętajcie o tym!

Kocham i do następnego xx

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top