16. Moja własna pokuta.
Rozdział długi, bo ponad 15k słów, więc watt może ucinać. Rozdział jak zwykle kończy się moją pogrubioną notką. Plus, plejkę do rozdziału dodam jutro, bo nie mogę zalogować się na konto na yt.
Powolnie szurałam butami po betonowych płytach chodnika. Ciemność już całkowicie spowiła całe Culver City, toteż widziałam cokolwiek tylko dzięki światłu ulicznych latarni. Ten wieczór, a raczej noc, zważywszy, że było już po dwudziestej trzeciej, była taka, jak każda inna. Dla postronnego obserwatora nic się nie działo. Wszystko było tak, jak zawsze. Gwiazdy świeciły na czarnym niebie, psy cicho szczekały, a po ulicy od czasu do czasu przejechał jakiś samochód. Niby nic, jednak w moim świecie, ta noc zmieniła wiele. Naprawdę wiele.
Z ulgą weszłam na posesję swojego domu. Skrzywiłam się na widok czerwonego Audi mamy. Oznaczało to, że wróciła już od burmistrza, ale w sumie się nie dziwiłam. Przecież było już późno, a ona sama dzwoniła do mnie ze cztery razy. Pewnie martwiła się i zastanawiała, gdzie do jasnej cholery podziewała się jej córka. W żadnym stopniu nie miałam ochoty na rozmowy, ale wiedziałam, że to nieuniknione. W końcu zniknęłam tak nagle, bez żadnego wyjaśnienia i na dodatek nie odbierałam telefonu. Cudownie.
Westchnęłam, widząc przez okno pozapalane światła. Zmęczonym krokiem wdrapałam się po schodach na ganek, po czym podeszłam do drzwi i modląc się o jak najłagodniejszy wymiar kary, otworzyłam je, a następnie weszłam do budynku. Z neutralną miną na mojej mizernej twarzy, zamknęłam za sobą drewnianą płytę. Zaczęłam ściągać swoje adidasy, czując ból mięśni, promieniujący na całe ciało, ale kiedy usłyszałam kroki, poczułam się jeszcze gorzej. O ile to w ogóle możliwe.
- Victorio Joseline Clark! - wściekły krzyk rozbrzmiał w całym domu, na co mój żołądek nieprzyjemnie się skurczył, a ja sama zacisnęłam mocno powieki, krzywiąc twarz. To teraz się zacznie.
Westchnęłam i otworzyłam oczy, a mój wzrok od razu padł na stojącą przede mną blondynkę. Ręce założone miała na biodrach, a ona sama patrzyła na mnie z mordem w niebieskich tęczówkach. Dało się również dostrzec na jej twarzy oznakę ulgi, jednak zginęła ona w ferworze wściekłości. Jej jasne włosy były w nieładzie, a policzki lekko zaczerwienione. Miała na sobie również dzienne ubrania, co oznaczało, że nawet nie szykowała się do spania. I w sumie to się jej nie dziwiłam.
- Mamo, zaraz ci wszystko wyjaśnię... - zaczęłam ze szczerą skruchą, jednak nie dała mi skończyć.
- No chyba najwyższy czas, skoro nawet nie odbierałaś tego cholernego telefonu! - zawołała histerycznie, wyrzucając ręce w powietrzu. - Pojechałam do Sharewoodów dosłownie na chwilę, a gdy wróciłam, ciebie nie było! Czy ty wiesz, jak ja się martwiłam?! Theo nie miał pojęcia gdzie jesteś, samochód nadal stał na podjeździe, ale ciebie nigdzie nie było! Chryste, dzwoniłam tyle razy. Myślałam, że coś ci się stało. Wiesz, ilu psychopatów teraz chodzi po tym durnowatym świecie?!
Przewróciłam oczami, nie mogąc się powstrzymać, co oczywiście nie uszło jej uwadze. Cholera, a chciałam zwinnie wśliznąć się do środka i pójść spać bez zbędnych kłótni. No cóż, przecież nigdy nie dostawałam tego, czego chciałam, a ten wieczór wyniszczył mnie i psychicznie i fizycznie.
- Mamo... - zaczęłam, lecz znów zostałam sprawnie uciszona. Chciałam to szybko załatwić i odejść, ponieważ ta rozmowa męczyła mnie aż za bardzo, ale nie mogłam. Nie no, jeśli będzie tak dalej, to ja nigdy nic nie powiem.
- Boże Święty, gdzie ty, do diaska, przez tyle czasu się podziewałaś?! - znów krzyknęła, a jej wysoki głos odbił się echem od ścian korytarza, w którym stałyśmy. Już otwierałam usta, ale oczywiście nie dała dojść mi do głosu. To było takie typowe dla mojej mamy. Najpierw kazała mi coś mówić, po czym mi przerywała, a gdy chciałam odejść, to przez następne kilka dni marudziła, że nic jej nie mówię i nie chcę z nią rozmawiać. - Obdzwoniłam wszystkich po kolei, aby się czegokolwiek dowiedzieć, ale ani Chris, ani Mia nie mieli pojęcia, gdzie się podziewasz. Dziecko drogie, czy ty chcesz mnie przedwcześnie do grobu wpędzić? Przecież...
Nie dokończyła swojego monologu, a nawet z szokiem go przerwała, kiedy po moich policzkach zaczęły cieknąć łzy. Nawet nie miałam pojęcia, kiedy to się stało. Po prostu stałam tam przed nią z obojętną miną, gdy nagle coś we mnie pękło, a obraz zaczął rozmazywać mi się przed oczami. Wysoka blondynka przede mną z szokiem wpatrywała się w moją wykrzywioną w grymasie twarz, po której wciąż spływały słone łzy. Nie wytrzymałam, choć miałam nadzieję, że dam radę, jednak po prostu pękłam. Nie chciałam mówić tego na głos, lecz spodziewałam się tego, kiedy zostanę sama. Pod prysznicem, lub w łóżku. Niestety nastało to szybciej, a ja nie miałam żadnego wpływu, więc tylko stałam tam z mokrymi od łez policzkami, czując w środku coraz większy ból.
Moja mama pomrugała powiekami, jakby zastanawiając się, czy to, co się działo, rzeczywiście miało miejsce, ale się jej nie dziwiłam. Mało kiedy przy niej płakałam. Mało kiedy w ogóle płakałam, a teraz proszę. Stałam przed nią zaryczana, z zapuchniętą twarzą i zerową chęcią do czegokolwiek, ale taka wtedy byłam. Wyprana ze wszystkiego. Tylko ból mi towarzyszył, a wraz z nim palące poczucie winy i beznadziei.
- Zrobiłam dziś coś złego, mamo. - zakwiliłam, łamiącym się głosem. Byłam tak bardzo bezsilna i słaba. Tak bardzo niepodobna do mnie. Gorące łzy torowały sobie drogę po moich policzkach i brodzie, aby skończyć na materiale białej bluzki, jaką miałam na sobie.
- Chryste, co się stało? - zapytała, a ton jej głosu od razu zmienił się na łagodniejszy i bardziej przejęty. Tak samo, jak jej mina. Kobieta spojrzała na mnie z wyraźną troską i przerażeniem, chociaż i tak widziałam ją jak przez mgłę. W jednej sekundzie znalazła się tuż przy mnie, dotykając dłonią mojego ramienia. I wtedy pękłam całkowicie.
Nowa fala łez zalała wylała się z moich oczu, kiedy z głośnym jękiem wpadłam w jej ramiona, przytulając się do jej ciepłego ciała. Zacisnęłam mocno powieki, z całych sił obejmując jej chudą sylwetkę. Załkałam głośno, wiedząc, że zapewne całkowicie ją tym złamałam, jednak nie miałam na to wpływu. Nie miałam wtedy wpływu na nic. Czułam się jak w bańce, w której każdy wbijał w moje ciało miliony ostrych brzytw, a ja nie mogłam się chociażby poruszyć, nie mówiąc już o uwolnieniu się z pułapki. Oddychanie przychodziło mi z trudem, a złapanie oddechy wydawało mi się wprost niemożliwe. Jedyne, czego pragnęłam, to aby w końcu ktoś wyłączył ten ból. Abym nie wiem, zasnęła, zemdlała, wyłączyła się z życia. Cokolwiek, byleby nie czuć tego gówna. Rozrywającego wnętrze bólu w postaci niemocy i winy. Byleby nie czuć tego, co czułam wtedy każdą komórką swojego ciała.
Wiedziałam, że moja matka była jeszcze bardziej zdzwiona, jednak nic nie powiedziała, a zamiast tego szczelnie zamknęła mnie w swoich ramionach, jeszcze mocniej mnie do siebie przyciągając. Ukryłam twarz w zagłębieniu jej szyi, kiedy ona głaskała mnie uspokajająco po plecach, nie odzywając się. Gorące łzy i mój tusz do rzęs moczyły jej beżowy sweter, kiedy stałyśmy w zupełnej ciszy tamtej nocy. Jej obecność w takich chwilach działała na mnie kojąco prawie zawsze, jednak ból wtedy był mocniejszy, niż kiedykolwiek wcześniej, toteż uspokoić nie mogłam się tak łatwo, bo przed oczami miałam tylko jego zakrwawioną twarz i poobijane ciało.
Wydałam z siebie gorzki jęk, zaciągając przy tym nosem i jeszcze bardziej wtulając się w jej ciało. Nie byłam w stanie się uspokoić. Kiedy tylko zamykałam oczy, widziałam ten obraz. Makabryczny obraz krwi na jego twarzy oraz czerwoną wodę w jego wannie, kiedy niecałą godzinę wcześniej go w niej myłam. Jego ból i niemoc w wykonaniu chociażby najmniejszej czynności. Oraz palące poczucie winy, ponieważ ta cała sytuacja była z mojego powodu. Każda rana na jego idealnym ciele.
Nie wiem, ile tak stałyśmy, chłonąc swoją obecność, ale w końcu chyba zabrakło mi łez na płacz, bo wylałam z siebie zaskakującą ilość. Moja matka nadal mnie nie puściła, a tylko kojąco głaskała po plecach i głowie, mrucząc ciche słowa, że jest już w porządku. Zaciągnęłam nosem i ułożyłam podbródek na jej barku. Wiedziałam, że musiałam wyglądać jak siedem nieszczęść, ale w tamtym momencie tak bardzo mnie to nie obchodziło. Chciałam tylko, aby ten ból, w środku mnie, minął. Abym przestała czuć to w głowie. Abym nie widziała już tych makabrycznych obrazów i abym nie czuła jego poharatanej skóry pod palcami.
Niech to wszystko ucichnie, błagam.
- Vic, co się stało? - zapytała cicho, matczynym tonem, który zawsze mnie wyciszał. Martwiła się, a ja znów zachowałam się jak gówniana córka, co zresztą nowością nie było. Ostatnio zachowywałam się jak gówniana córka, przyjaciółka i siostra.
- Skrzywdziłam dziś kogoś, na kim mi zależy, mamo. - wyszeptałam drżącym i zachrypniętym od płaczu tonem. Moje ciało zaczęło drżeć jeszcze gorzej, niż chwilę temu w spazmach płaczu.
Mógł mówić co chciał, ale jego przegrana walka była moją winą. Wplątałam się w jego prywatne sprawy, choć wiedziałam, jaki on jest. Uświadomiłam mu, że wiem o Darcy i o tym, że go zostawiła, w najgorszym momencie. Rozproszyłam go i nadszarpnęłam jego zaufanie. I dostałam za to karę. Karę w postaci widoku jego osoby zaraz po walce. Nadal nie wiem, jakim cudem ogarnęłam go w jego mieszkaniu. Jak go umyłam, odkaziłam rany i położyłam do łóżka. Jak zrobiłam coś tak odważnego i dzielnego, skoro teraz płakałam w ramionach mamy, nienawidząc siebie i tego wszystkiego wokół?
- Naprawdę tego nie chciałam. - zaczęłam szczerze, a piekące łzy znów zebrały się w moich oczach. Wzmocniłam uścisk na rąbku jej swetra, czując nowe pokłady rozdzierającego mnie od środka bólu, który aż prosił, abym go wykrzyczała. Jednak ja pozostałam cicho, katując się tym jeszcze bardziej. Moja własna pokuta. - Nigdy tego nie chciałam.
- Csii. - mruknęła wprost do mojego ucha, a jej głos echem odbił się w mojej głowie. W tamtym momencie byłam jej tak cholernie wdzięczna za to, że po prostu była i nie zadawała żadnych pytań. Tylko stała ze mną w kompletnej ciszy, dając mi to, co w tamtym momencie było dla mnie najważniejsze. Poczucie bezpieczeństwa. - Już wszystko dobrze.
Chciałabym, aby tak było. Niestety w tamtej chwili nic nie było dobrze.
***
Środa. Każdy, kto mnie choć trochę znał, wiedział, że nienawidziłam tego dnia całym sercem. Tamtej środy nie znosiłam chyba jeszcze bardziej, niż zazwyczaj. Prawdę mówiąc, nie znosiłam całego tamtego tygodnia. Siedziałam właśnie na historii, starając się przyswoić chociaż trochę wiedzy, co jednak nijak mi nie wychodziło. Z rozdrażnieniem wpatrywałam się to w swój zeszyt, to na umieszczony nad drzwiami do sali zegarek, który nie chciał ze mną ani trochę współpracować.
Westchnęłam, wygodniej usadzając się na niewygodnym krześle. Spojrzałam na Roth, która w swoich ulizanych włosach wskazywała coś na rozwieszonej na stojaku mapie. Miała nas w dupie, tak samo, jak my ją, jednak dalej prowadziła lekcję, w duchu zapewne zastanawiając się, dlaczego przyszło jej uczyć takich idiotów, jak my. Cóż, nie dziwiłam się jej. Byliśmy niesamowicie tępym rocznikiem, jednak z niewiadomych powodów, przez nauczycieli i innych uczniów, tym najbardziej lubianym.
Odwróciłam się w prawo, aby spojrzeć na Chrisa, który spał w najlepsze. Jego ręce luźno zwisały po obu stronach jego ciała, a jego głowa leżała na wielkiej encyklopedii dwudziestego wieku. Zwrócona była w moją stronę, toteż doskonale widziałam zamknięte powieki i otwarte usta oraz to, jak się ślinił, mając w dupie wszystko inne. Cóż, siedział za Danielem, który do najmniejszych osób nie należał, więc doskonale zakrywał ciało mojego przyjaciela. Parsknęłam śmiechem, kręcąc z politowaniem głową, po czym przeniosłam wzrok na Mię, która na tyłach klasy, piłowała pod ławką paznokcie. Kiedy wyczuła, że na nią patrzę, uniosła głowę, a następnie posłała mi perskie oczko z zawadiackim uśmieszkiem.
- Dobrze więc. - powiedziała nagle kobieta. Zwróciła się przodem w stronę klasy, poprawiając swoje okulary, po czym przenikliwym wzrokiem zjechała pogrążoną w ciszy klasę. - Czy zechciałby ktoś opowiedzieć mi o bitwie nad Palmdale? O tej, o której rozmawialiśmy na poprzedniej lekcji.
Ciszy w klasie nie przerwało nic, a wzrok każdego z uczniów, nieoczekiwanie spoczął na blatach ławek. Ja sama patrzyłam w podręcznik, aby broń Boże nie podłapać kontaktu wzrokowego z tym starym babsztylem. Kobiety chyba nie ucieszył ten brak zainteresowania, bo wymamrotała coś pod nosem, wzdychając.
- Hm, w porządku. Nikt nie chce ze mną porozmawiać? - pytała kwaśnym tonem, prychając. - W takim razie sama wybiorę ochotnika. - mruknęła ironicznie i mimo że na nią nie patrzyłam, to wiedziałam, iż bacznym wzrokiem zjeżdża całą klasę i wszystkich uczniów. Założyłam ręce na piersi, zjeżdżając na krześle jak najniżej w dół, aby nie wdać się w żadną dyskusję z tą kobietą.
Oby nie ja, oby nie ja.
- ADAMS!
Na głośny wrzask nauczycielki, brunet w ekspresowym tempie otworzył oczy, a następnie wyprostował się z zestresowaną miną, ciężko dysząc. Z przerażeniem rozglądał się dookoła siebie, podczas gdy wzrok każdego, włącznie z nauczycielką, padł na jego osobę. Dyszał jak maratończyk po biegu, co dziwne nie było, bo zapewne zestresował się tak nagłą pobudką. A ja ledwo hamowałam śmiech, który strasznie chciał się ze mnie wydostać. Chryste, mój przyjaciel czasami był takim idiotą.
- Co się stało?! - zawołał z przejęciem, nadal będąc w szoku. Nie rejestrował tego, że jest na lekcji i właśnie nauczycielka zwróciła się do niego z pytaniem.
- Zadałam ci pytanie. - mruknęła cicho, będąc już na skraju wytrzymałości. Brunet w białej bluzie spojrzał na nią ze zmarszczonymi brwiami. - Miałeś opowiedzieć coś o bitwie nad Palmdale.
- Jakie rogale? - zapytał zdezorientowany, starając się unormować oddech. Kilka osób parsknęło, w tym i ja, a Mia wybuchła nawet cichym rechotem z tyłu klasy. Cóż, Roth chyba nie była trak ucieszona jak my, bo wciągnęła gwałtownie powietrze, uwydatniając swoje duże dziurki w nosie.
- Boże Święty! Idioci! Banda idiotów! - zawołała w końcu z niemocą, wyrzucając ręce w powietrze. W tym samym czasie, skrzyżowałam spojrzenie z Chrisem, który zdezorientowany jeszcze nie za bardzo kontaktował. Wzruszyłam ramionami na jego pytający wzrok, po czym znów wróciliśmy do patrzenia na nauczycielkę bliską wybuchu. - Uczę w tej szkole już czterdzieści dwa lata i nigdy nie miałam takiego rocznika, jak wy! Możecie mi powiedzieć, jak wy chcecie zdać egzaminy, skoro wy się ani trochę nie uczycie i nie przykładacie do nauki?! Zostały tylko cztery miesiące, nieroby! Jeśli chcecie dostać się na dobry uniwersytet, musicie zacząć o tym myśleć. Sielanka się skończyła, więc zamiast łazić i imprezować, weźcie się do roboty!
Jeszcze trochę nas wyklinała, rwąc sobie włosy z głowy, po czym zadzwonił dzwonek, a my z ulgą wyszliśmy z tej zatęchłej klasy. Jej krzyki w sumie nie były nowością. Zawsze nas wyzywała, dokładnie tak, jak profesor Johannes. Tylko on rzucał jeszcze żartami o swojej teściowej. Tutaj niestety nie można było liczyć na takie zabawy. W trójkę razem z Chrisem i Mią z radością wyskoczyliśmy na korytarz, chcąc być jak najdalej od Sali historycznej.
- Już myślałam, że się zacznie pienić. - mruknęła blondynka, odrzucając swoje wyprostowane, blond włosy. Szła po mojej lewej stronie, podczas gdy Adams zaspanym krokiem włóczył się po mojej prawej, mierzwiąc swoje już i tak roztrzepane włosy.
- Mało brakowało. Od rana latała wściekła, jak osa, a Chris ją całkowicie dobił tymi rogalami. - parsknęłam, na co sam chłopak prychnął, wzruszając ramionami.
- Nie moja wina, że sepleni. - rzucił, co obie skwitowałyśmy krzywymi uśmieszkami, kierując się zatłoczonym korytarzem. - Mogliby w końcu odesłać ją na emeryturę. Przecież ona może w każdej chwili umrzeć. - powiedział, na co szybko strzeliłam go z pięści w ramię.
- Nie można tak mówić, kretynie. - skarciłam go, gdy z niezadowoloną miną masował obolałe miejsce.
- Może i nie można, ale ja nie mam zamiaru robić jej RKO jak padnie przy tablicy. - burknął kąśliwie, na co wystawiłam w jego stronę język. Skrzywił się i przedrzeźnił mój gest, co mnie lekko rozbawiło, więc uniosłam kąciki ust, kręcąc przy tym głową. Jak ja nie znosiłam tego, że jednym tekstem ten człowiek mógł mnie całkowicie zmiękczyć. - Idziemy na dwór? Teraz długa przerwa, a jest fajna pogoda.
- Okej. - stwierdziłyśmy zgodnie z Roberts. Kiedy tylko wychodziło słońce, większość uczniów przesiadywała na dziedzińcu przed szkołą. Znajdowało się tam sporo stolików i ławek, jak i drzwi poprowadzone bezpośrednio do stołówki, więc bez problemu można było zjeść tam swój lunch. Plus, dziedziniec był naprzeciw parkingu, toteż w każdej chwili można było skoczyć do swojego samochodu.
- Jestem cholernie głodny. Mam nadzieję, że kucharki znów nie wymyślą sobie zupy kalafiorowej. Po ostatniej, mój brzuch prawie eksplodował... - jęczał niezadowolony Chris, gdy nagle tuż obok drzwi wyjściowych, zatrzymał nas sam dyrektor Williams. Wysoki, czarnoskóry mężczyzna w garniturze, spojrzał na nas z uśmiechem, stając tuż naprzeciw, przez co się zatrzymaliśmy.
- Dzień dobry. - powiedział miłym głosem, więc chórem odpowiedzieliśmy to samo. Nasz dyrektor był naprawdę fajnym człowiekiem. Nie wymagał od nas nie wiadomo czego, był miły, a różne szkolne akademie prowadził w trybie przyśpieszonym, więc nie uczniowie nie musieli na nich siedzieć i czekać na koniec jak na ostatnie wybawienie. Plus, przyjmował zwolnienia ze sportu jak leci, chociaż często wiedział, że są lewe. - Idziecie na lunch?
- Tak. - odpowiedział grzecznie Chris.
- W porządku, ale czy mógłbym ci zająć chwilkę, Victorio? - zapytał, na co zmarszczyłam brwi, a moje tętno automatycznie wzrosło. Cholera, czyżbym zrobiła coś złego? Nie, nie ma opcji! W tym roku byłam naprawdę grzeczna. Nie pyskowałam, miałam idealną średnią i nawet nie opuszczałam godzin.
Jestem niewinna.
- To zajmie tylko chwilkę. - powiedział, więc chcąc nie chcąc, skinęłam głową, a Chris z Mią wyminęli nas, wychodząc przez drzwi na dwór. Spojrzałam na niego z wymuszonym uśmiechem, coraz bardziej się denerwując i wycierając spocone dłonie w materiał jasnoniebieskich jeansów z wysokim stanem.
- Coś się stało? - zapytałam w końcu.
- Zauważyłem, że jako jedna z niewielu, nie masz jeszcze wybranych zajęć dodatkowych. - mruknął, na co poczułam ulgę, bo wiedziałam, że nic nie zrobiłam. Zaraz jednak zdałam sobie sprawę, że ta ulga przyszła mi za szybko. Ten temat też nie był zbyt kolorowy. - Doskonale wiesz, że każdy uczeń obowiązkowo musi zapisać się na jakieś praktyki, które doliczają się do punktów na koniec czwartej klasy. Ty nie zapisałaś się jeszcze na nic, a czas goni.
Przeklęłam szpetnie w myślach, przyznając mu rację. Faktycznie, każdy uczeń czwartej klasy musiał zapisać się na coś w stylu zajęć dodatkowych, które były naprawdę wysoko punktowane. Przeważnie były to wolontariaty, teatr lub kółka sportowe. Zapisy odbywały się już we wrześniu, jednak wtedy nie miałam za bardzo ochoty na wychodzenie z domu, nie mówiąc już o takich sprawach. Miałam załatwić to już dawno, ale zawsze wypadało mi to z głowy. Theo razem z Chrisem już na początku roku załatwili sobie miejsce w szkolnym wolontariacie, który był naprawdę bardzo oblegany, więc wiedziałam, że nie było szansy, abym dostała się tam w lutym. Mia nie miała w ogóle tego problemu, bo od pierwszej klasy działała w teatrze, a ja cóż. Miałam tę szkołę w dupie od zawsze, nigdy w nic się nie angażowałam i proszę bardzo jak to się skończyło.
- Tak, ogarnę to w tym tygodniu. - mruknęłam, zastanawiając się, gdzie w ogóle będzie miejsce. - Mój dowolny przedmiot to rysunek, więc może tam poszukam.
- Obawiam się, że będzie z tym problem. - powiedział poważnie, krzyżując ze mną spojrzenie. - Widziałem większość zapisów i nie ma miejsca praktycznie w każdej sekcji. Z wyjątkiem jednej.
O nie.
- W dziewczęcej drużynie siatkarskiej zwolniło się jedno miejsce w głównym składzie. Jedna z zawodniczek doznała kontuzji. Niby są rezerwowi, jednak trener Karter i profesor Johannes otwarcie stwierdzili, że masz predyspozycje do tego, aby wstąpić do drużyny.
Z szeroko otwartymi oczami wpatrywałam się w twarz dyrektora, mając nadzieję, że robił sobie ze mnie tylko takie żarty. Jednak kiedy został w pełni poważnej, naprawdę powstrzymywałam się od parsknięcia mu w twarz. Szkolna drużyna siatkarek w tej cholernej szkole była chyba bardziej popularna, niż męska koszykarzy. Od kiedy pamiętam, stawiało się tu właśnie na siatkówkę dziewczyn. Szło w nią bardzo dużo kasy, ponieważ byliśmy najlepsi w naszym stanie oraz w trzech sąsiadujących. Każda z zawodniczek grała niesamowicie, więc naprawdę miałam nadzieję, że tylko sobie ze mnie kpi.
- Pan żartuje, prawda? - zapytałam bez ogródek, unosząc brew. Mężczyzna jednak tylko cicho się zaśmiał, kręcąc głową. O cholera, co tu się właśnie stało?
- Trener Karter naprawdę uważa, że nadajesz się jak nikt inny. Podobno bardzo dobrze grasz.
- No cóż, tak, gram w porządku, ale nie na tyle, aby wejść do szkolnej drużyny! - zawołałam z przerażeniem, bo okej, czy to się właśnie działo naprawdę czy tylko w mojej głowie? Że ja i siatkówka? Ja i jakikolwiek sport na poważnie? Ha! Dobre sobie. Owszem, lubiłam siatkówkę i grałam w nią z chęcią, ale tylko na sporcie kiedy mi kazano! Nie byłam nawet w jednej setnej tak dobra jak te dziewczyny, które trenowały pięć razy w tygodniu i zdobywały puchary gdziekolwiek by nie pojechały. Nie. Nie ma szans.
- Dobrze wiesz, że kółka sportowe są najwyżej punktowane. To twoja decyzja, ale uwierz, że nie masz zbyt dużego pola manewru. Większość miejsc jest już pozajmowanych, a nawet jeśli są wolne, to w sekcji, gdzie tych punktów zbyt wiele nie zdobędziesz. Wszystkie uniwersytety patrzą jakie kto miał warsztaty, a miejsce w szkolnej drużynie siatkarskiej daje ci naprawdę spore możliwości. - wygłosił swój monolog, po czym znów się uśmiechnął. - Przemyśl to i daj mi znać do końca tygodnia.
- Dobrze. - kiwnęłam głową, czując, że zaraz zwymiotuję. Chryste, dlaczego nie mogłam wcześniej ruszyć dupy i znaleźć gdzieś miejsca, aby mieć spokój? Tak to jest, jak ma się wszystko w dupie.
- Miłego dnia. - pożegnał się, a następnie odszedł, kierując się korytarzem.
Wypuściłam z płuc drżący oddech, starając się to jakoś przetrawić? Chryste, przecież ja ani trochę nie pasowałam do jakiejkolwiek drużyny sportowej. Przecież ja byłam takim nierobem, że głowa mała. Poza tym, na samą myśl o publicznych zawodach, gdzie będą się na mnie lampić ludzie, mnie przerażała! Ani trochę się do tego nie nadawałam.
- Kurwa. - warknęłam pod nosem, po czym z kwaśną miną ruszyłam do drzwi wyjściowych. Przeszłam przez nie, wychodząc na zewnątrz, a miły wiaterek owiał moje ciało, powodując automatyczne rozluźnienie spiętych mięśni.
Naprawdę jeszcze tego mi brakowało. Przecież gdybym ja tam wstąpiła, to one zjadłyby mnie żywcem. Nie chodziło o to, że były jakieś niemiłe, czy coś. Wręcz przeciwnie, siatkarki uchodziły za jedne z najpopularniejszych uczniów w szkole, a do tego były naprawdę miłe, jednak nie chciałam stawać im na drodze zwycięstw z moją chujową kondycją i lenistwem. Boże! Jak można było wpaść na tak debilny pomysł i zaproponować mi miejsce w czymś takim... A najgorsze było to, że chyba nie miałam wyboru. Ta głupia środa pochłaniała mnie w swojej beznadziejności coraz bardziej.
Westchnęłam z niemocą, po czym poprawiłam czarną, dużą torebkę na ramieniu i ruszyłam chodnikiem w stronę stolików na dziedzińcu. Promienie słoneczne przyjemnie raziły mnie w oczy i ogrzewały całe ciało. Patrzyłam, jak coraz więcej uczniów przybywa na dwór, aby choć chwilę odetchnąć od szkoły. Drzwi do stołówki obok cały czas były otwierane i zamykane przez uczniów z tacami, którzy chcieli zjeść swój lunch. Kątem oka zauważyłam Jerry'ego i Dylana, którzy niedaleko nas pod rozłożystym drzewem, rzucali do siebie piłką futbolową. Niby wszystko było takie ładne, a mimo to, ja czułam się jakbym właśnie wyrzygała swoje śniadanie, po czym znów je zjadła i ponownie wyrzygała. Dlaczego to zawsze musiałam być ja?
W końcu zauważyłam moich przyjaciół wraz z moim bratem, którzy okupowali jeden z prostokątnych stolików na środku dziedzińca. Mia siedziała na ławce w okularach słonecznych, które idealnie pasowały do jej rozpuszczonych włosów i beżowego sweterka oraz różowej spódnicy. Naprzeciw niej siedział mój brat ubrany jak zwykle na czarno w swojej czapce, a Chris za to zajmował miejsce na samym stoliku z nogami opuszczonymi na jedną z ławek. Kiedy mnie zobaczył, głośno zagwizdał i wyszczerzył zęby w uśmiechu.
- I? Czego chciał dyrektor? - zapytał, kiedy podeszłam bliżej. Z wściekłą miną odstawiłam z głośnym hukiem torebkę na blat stołu i ciężko dysząc, założyłam ręce na biodrach, patrząc na każdego po kolei.
- Macie przed sobą właśnie nową zawodniczkę dziewczęcej drużyny siatkarskiej. - odparłam z wielkim, wymuszonym uśmiechem prawie załamując się na samo brzmienie tego zdania. Przecież to będzie tragiczne.
- Pierdolisz. - parsknął Chris, patrząc na mnie niedowierzająco. Pokręciłam z westchnięciem głową, zakładając ręce na piersi i biorąc serię uspokajających wdechów.
Nie, nie uspokoiły.
- Nie wybrałam żadnych zajęć dodatkowych, a właśnie tam zwolniło się miejsce. Pochodzę i jeszcze poszukam gdzieś indziej, ale wątpię, ze w styczniu będzie gdzieś miejsce skoro od września trwają zapisy. - mamrotałam, odchylając głowę i spoglądając na błękitne niebo bez ani jednej chmurki.
- Dla ciebie to i lepiej. - zaczął nagle mój brat, więc zmarszczyłam brwi i spojrzałam na niego z góry. Przed sobą miał czerwoną tacę z kurczakiem i frytkami oraz colą. Powolnie jadł swoje jedzenie w międzyczasie załapując ze mną kontakt wzrokowy. - Kółka sportowe są najbardziej punktowane. Skorzystasz na tym.
- Przecież ja grać nie umiem. - wyjąkałam.
- Nie przesadzaj. Umiesz i to całkiem nieźle. Będzie dobrze. - pocieszyła mnie Mia, na co zasznurowałam usta w wąską linię, ale już tego nie skomentowałam. Cóż, będzie co będzie.
- A właśnie. W tę sobotę są urodziny Laury. I tak kminie, co my z tym zrobimy. W sensie zrzucamy się na prezent, czy nie? - zapytał Chris, na co zmarszczyłam brwi, w pierwszej chwili nie ogarniając o co mu chodziło. Dopiero później zdałam sobie sprawę.
Faktycznie, Moore miała urodziny trzeciego, co wypadało w niedzielę, więc Scott postanowił zorganizować je w sobotę. Taka impreza niespodzianka. Zaprosił mnie już dawno, tak samo jak Mię i Chrisa oraz Theo. I właśnie wypadało to w tym tygodniu. A ja całkowicie o tym zapomniałam przez nawał innych spraw.
- Zrzucamy się. Kupimy jej coś porządnego. - mruknęłam, spoglądając na Theo, który z obojętną miną zajadał się frytkami, pisząc do kogoś na swoim telefonie. - A ty w końcu idziesz? Bo muszę dać odpowiedź Scottowi.
- Nie, jednak mnie nie będzie. - odpowiedział. - Mam już plany, ale pozdrówcie ją ode mnie.
- Okej. - odpowiedziałam, po czym automatycznie wyciągnęłam telefon z kieszeni czarnego kardiganu. Odblokowałam urządzenie, patrząc na godzinę, a zaraz potem na panel powiadomień. Zero nowych wiadomości. Zagryzłam wargę, cicho wzdychając.
- Co? Dalej nie napisał? - zapytała Roberts, na co zmarszczyłam brwi i uniosłam głowę, blokując z powrotem iPhone'a. Spojrzałam na jej twarz, zatrzymując wzrok na złotych pilotkach.
- Co? - zapytałam głupio, znów chowając telefon. Tak, wiedziałam, o co jej chodziło, ale chciałam to przeciągać, ile mogłam.
- Nie udawaj. Czekasz na jakąś wiadomość od Nate'a od poniedziałku. - mruknęła z zawadiackim uśmiechem, co skomentowałam przewróconymi oczami.
- Wcale nie. - burknęłam, ale to nie przekonało nawet mnie samej.
- Wcale tak. - do rozmowy włączył się zadowolony Chris, który od razu zaciekawił się tematem. Cóż, prawda była taka, że gdy słyszał cokolwiek o „Sheyu i Victorii" automatycznie włączał się mu jakiś chory nastrój na fangirlowanie. Jakby jeszcze było nad czym. - Tylko czekasz na jego telefon, bo sama jesteś zbyt dumna, aby zadzwonić i spytać się, jak się czuje. Boże, minęły trzy dni. Nawet ja jestem krócej niedostępny. - prychnął dumnie, na co Mia spojrzała na niego ze zdziwioną miną.
- Co? Ty nie jesteś ani trochę niedostępny. Jesteś łatwiejszy, niż sama Ashley. - mruknęła, nawiązując do naszej szkolnej koleżanki, która była galerianką. Zaśmiałam się cicho, unosząc kąciki ust i przyglądając się oburzonemu Chrisowi, który rozchylił usta, patrząc na nią z wzburzeniem.
- Cóż, OKEJ. - mruknął w jej stronę sugestywnie, na co posłała mu soczystego buziaka w powietrzu, uśmiechając się promiennie. - Chciałem tylko powiedzieć, że możesz zadzwonić, żeby chociażby zapytać się o jego samopoczucie. Tak, byłaś z nim po walce, więc masz do tego prawo.
Westchnęłam ciężko, zatrzymując wzrok na rozgadanych uczniach wokół nas. Chryste, ta sprawa tak niemiłosiernie mi ciążyła. Odkąd tylko wróciłam na piechotę z jego mieszkania tamtej niedzielnej nocy, zastanawiałam się, co dalej. Moje małe załamanie w domu załagodziła mama, ale i tak pod prysznicem łzy znów znalazły swoje ujście. Całe szczęście, że nie wypytywała mnie o głębsze szczegóły. Po prostu wiedziała, że pokłóciłam się z kimś dla mnie ważnym, co po części było prawdą. I niestety od tamtej niedzieli nie miałam od niego żadnego znaku życia.
Tak, wiedziałam, że mogłam sama zadzwonić, ale cały czas coś mnie przed tym blokowało. W poniedziałek po lekcjach opowiedziałam wszystko Mii i Chrisowi, bo oni zawsze wiedzieli, co należało zrobić i jak mnie pocieszyć. Ominęłam tylko sprawę Darcy i jego matki, ponieważ nie chciałam znów opowiadać o jego życiu. Ale wygadałam się ze wszystkim. Powiedziałam im o naszej kłótni, jednak nie przyznałam, co było jej przyczyną. Opowiedziałam o tym, jak zadzwoniła do mnie zapłakana Laura i że to ja zajęłam się nim w jego mieszkaniu. Boże, miałam taki mętlik w głowie. Nie wiedziałam, co dalej robić, a oni sami mieli problem z daniem jakiejś dobrej rady.
Ta relacja była tak ostro popieprzona, że nawet Chris miał z nią problemy, a każdy wiedział, że to taki wujaszek-dobra-rada.
Od niedzieli nic się nie wydarzyło. Nie zadzwonił, nie napisał, a nawet ja tego nie zrobiłam. Od Mii dowiedziałam się tylko, że wszystko z nim w porządku, bo tak powiedział jej Parker, ale nic więcej. Zastanawiałam się, co dalej. Co z tym wszystkim. Czy jest okej, czy jeszcze nie. Pobyt w jego mieszkaniu był dla nas kompletnie nowym doświadczeniem, co mogło powodować lekkie komplikacje, ale wtedy tego to już nie można było nazwać zwykłymi komplikacjami, a po prostu ostrym pokurwieniem.
- Eh, po prostu nie za bardzo wiem, na czym teraz stoimy. - mruknęłam szczerze, odgarniając kilka kosmyków włosów, które rozwiał wiatr. - Nie wiem, czy jest między nami w porządku, bo szczerze sobie nie pogadaliśmy.
- Dziewczyno, to go myłaś po jego walce. - pisnął Chris, wyciągając międzyczasie z czarnego plecaka z Adidasa puszkę z coca-colą. Rozłożył ręce, wpatrując się we mnie z poważną miną i uniesionymi brwiami. - Ciężko jest o coś bardziej intymnego w międzyludzkiej relacji, wiesz?
- Dokładnie. - zgodziła się z nim Mia, znów na mnie spoglądając. Ułożyła łokieć jednej ręki na blacie stolika, a podbródek oparła na dłoni, głęboko wzdychając. - Okej, pokłóciliście się, przez co prawdopodobnie przegrał walkę, ale odpokutowałaś, tak? Zajęłaś się nim w jego najgorszym stanie. Jestem pewna, że jest ci wdzięczny, ale to w końcu Shey. W życiu się do tego nie przyzna. Nie masz się o co martwić. Na pewno nie jest już na ciebie zły.
Pokiwałam głową, będąc trochę przekonaną. Może mieli rację? Martwiłam się o to, co dalej, bo nie wyjaśniliśmy sobie wszystkiego. Prawdę mówiąc, wtedy mało rozmawialiśmy. Naprawdę nie chciałam go zranić. Ba! Była to ostatnia rzecz, którą chciałam zrobić. To wszystko wyszło przez przypadek. Dostał informację z kliniki, że odwiedziłam z Jasmine jego chorą matkę, a potem w przypływie złości, ja powiedziałam o jego byłej dziewczynie - Darcy. Sam mi nigdy o niej nic nie wspomniał, a ja wycisnęłam tę informacje z Laury, więc wiedziałam, że miał być prawo o to zły. I może odpokutowałam, gdy zajęłam się nim po walce, jednak na zawsze będę mieć w pamięci, że to moja wina. Że jego przegrana była moją winą.
- Macie rację. - przyznałam w końcu z lekkim uśmiechem, kiwając głową. - Nie powinnam panikować.
- Dokładnie. - kiwnął ochoczo Chris, otwierając swoją puszkę. Pociągnął z niej zdrowego łyka, a następnie zjadł jedną z frytek Theo, który niezbyt przyjęty, sprawdzał coś w swoim czarnym Samsungu. - To jak? Co kupujemy Lau...
- Hejka! - cała nasza czwórka przeniosła spojrzenie na osobę, która stała za mną. Betty Nelson z trzeciej klasy uśmiechała się do nas szeroko, pokazując tym samym swoją szparę między jedynkami, która nadawała jej wielkiego uroku. Niska brunetka podeszłą bliżej nas, a jej krótkie włosy sięgające mniej więcej do uszu, zafalowały.
- Hej. - odparłam z uśmiechem, wpatrując się w dziewczynę. Nie mieliśmy z nią jakiejś głębszej relacji, bo Betty była po prostu naszą dobrą koleżanką ze szkoły, która wiedziała wszystko o wszystkich. O tak, Nelson była największą plotkarą w całej Kalifornii. Być może dlatego właśnie pracowała w gazetce szkolnej. - Co tam?
- Słyszeliście najnowsze wieści? - zapytała z podekscytowaniem i wypiekami na twarzy. Spojrzałam pytająco na trójkę obok mnie, ale Chris tylko wydął dolną wargę i pokręcił przecząco głową na znak, że nie miał o niczym pojęcia. - Co? Jak to! Od rana cała szkoła o tym gada!
- Cóż, co więc takiego ważnego stało się w Culver High School? - zapytałam z udawanym zainteresowaniem, wzdychając.
Nigdy jakoś specjalnie nie interesowałam się tą budą. Wychodziłam z założenia, że mam do niej chodzić przez cztery lata, po czym zdać egzaminy i wyparować z niej bez większych dram. Ten plan popsuł mi trochę trzeci rok, gdzie ja zaczęłam zadawać się z Sheyem. CHS cechowało się tym, że tu każdy musiał wiedzieć wszystko o wszystkich, także kiedy Nate wygrał dla mnie walkę, stałam się numerem jeden wśród szkolnej społeczności nawet we wrześniu, choć walka odbyła się w lipcu. Tylu plotek na swój temat nie słyszałam już dawno, a właściwie to chyba nigdy. Jednak jakoś przetrwałam to bagno, bo z biegiem czasu ludzie o tym zapomnieli, a zainteresowali się czymś innym. Dalej miałam na sobie piętno tej, która zadaje się z podejrzanymi typami, ale przynajmniej nikt już się na mnie nie gapił, jak przechodziłam szkolnym korytarzem.
- Nie w Culver High School, a raczej w barze na przedmieściach. - machnęła dłonią, po czym wyciągnęła z kieszeni białego smartfona. - To nagranie krąży już wszędzie. Shey się tym razem naprawdę popisał. - mruknęła, co spowodowało moje chwilowe zaćmienie mózgu. Czy ona powiedziała Shey?
- Czy ty powiedziałaś Shey? - z pytaniem wyprzedziła mnie Mia siedząca za mną, która aż wstała z miejsca, bo słyszałam, jak się unosi, a następnie jej kroki. Stanęła po mojej prawej, patrząc z szokiem na Betty. Że co, kurwa?
- Tak, Shey. - odparła jak gdyby nigdy nic. - Wiecie, ten wysoki i zabójczo przystojny bokser, który bierze udział w nielegalnych walkach...
- Tak, wiemy który Shey. - odparł nagle Chris, który znalazł się po mojej lewej stronie. Ja za to zszokowana patrzyłam na telefon w jej dłoniach, w którym cały czas czegoś szukała. Moje serce stanęło, by po chwili zacząć wybijać coraz szybszy rytm. Nie miałam pojęcia, o co chodziło, a to denerwowało mnie coraz bardziej. Chryste, a jeśli coś się stało?! Kurwa!
- To nagranie z wczorajszej nocy w jednym z barów. Ktoś z naszej szkoły je zrobił. - powiedziała wysokim i piskliwym tonem, podając mi telefon. W międzyczasie poczułam, jak Theo nachyla się nad moim ramieniem, aby również je zobaczyć. Złapałam urządzenie w dwie zdenerwowane dłonie, wyciągając naprzeciw siebie tak, aby cała nasza czwórka dobrze je widziała. Kliknęłam w strzałkę, a nagranie się włączyło.
Gołym okiem widać było, że filmik został nagrany chaotycznie telefonem. Światło było słabe, a komuś naprawdę trzęsły się ręce, kiedy to nagrywał. Dostrzegłam jakiś długi bar, przed którym tyłem stało kilkoro ludzi . Na początku zbyt wiele się nie działo, gdy nagle jedna z osób zamachnęła się, aby uderzyć drugiego chłopaka w czarnej bluzie. Ten jednak szybko zablokował cios, po czym złapał jego rękę, wygiął ją pod dziwnym kątem, a następnie umieścił swoją dłoń na głowie swojego przeciwnika i z całej siły uderzył ją w blat przed sobą. Ktoś zaczął krzyczeć, a obraz stał się jeszcze bardziej niewyraźny. Wzdrygnęłam się, kiedy typ, którego głowa uderzyła w bar, zaczął drzeć się i znów ruszać z pięściami na chłopaka.
I wtedy to zobaczyłam. Ujrzałam jego twarz, gdy stanął z profilu, choć wielu zapewne by tego nie dostrzegło. Jednak obraz jego perfekcyjnej twarzy w mojej głowie był zbyt wyraźny, abym tego nie zauważyła. To Nate. Nate, który uderzył głową drugiego faceta o blat, a następnie powalił go na ziemię, gdy starszy typ znów chciał go uderzyć. Nagranie skończyło się, gdy facet padł na podłogę z głośnym wrzaskiem i przekleństwami, a Sheya odciągnął ktoś w tył.
O mój Boże.
- Nieźle, nie? - zapytała podekscytowana, prawie siłą wyrywając mi telefon z moich zesztywniałych rąk. Zszokowana patrzyłam pusto w jej twarz, nie potrafiąc się nawet odezwać. Dokładnie jak trójka obok mnie. - Może tutaj dokładnie tego nie widać, ale to serio był Nathaniel Shey, a przynajmniej tak napisała ta osoba, która to nagrała. Podobno ten gość się do niego rzucał, więc sprawnie go uciszał. Musieli go wynosić stamtąd, bo koleś nie dał rady wstać. Niesamowite, prawda?
- Cudowne. - mruknął wysokim tonem i bez emocji Chris, kiedy ja dalej stałam w miejscu, zastanawiając się, co się tu właściwie stało. Betty schowała telefon i westchnęła z rozmarzeniem.
- On jest taki cudowny. Tym nagraniem każdy ekscytuje się bardziej, niż niedzielną walką. - powiedziała z entuzjazmem, klaskając dłońmi. - On jest tak niesamowicie przystojny i silny i ach! Podobno się z nim umawiasz. To prawda? - zapytała mnie prosto z mostu, co wstrząsnęło mną jeszcze bardziej, niż filmik, który właśnie obejrzeliśmy.
Że ja z nim co?
- Nie patrz tak na mnie. W końcu na wakacje wygrał dla ciebie walkę, dlatego tak pytam. - wzruszyła ramionami, w żaden sposób nie orientując się w swoim nietakcie. - Dobra, nieważne. Spadam na francuski. Au revoir! - cmoknęła, po czym tanecznym krokiem odeszła od nas, pozostawiając naszą czwórkę w całkowitej ciszy.
Cała nasza czwórka nawet nie ruszyła się chociażby o milimetr. Dalej w zupełnej ciszy staliśmy obok siebie, analizując to, co przed chwila miało miejsce. Boże, czy ten chłopak znów się w coś wpakował? Właśnie obejrzałam nagranie, gdzie obija komuś mordę, chociaż dwa dni wcześniej brał udział w nielegalnej walce. I tym nagraniem żyła większa część Culver High School. Kurwa mać, czy on naprawdę to zrobił? I gorsze pytanie, czy ludzie naprawdę myśleli, że ja się z nim umawiam? Dobrze, wygrał dla mnie walkę, co mogło być mylące, ale to było zdrowo ponad pół roku temu.
O Boże.
- Czy to się właśnie zdarzyło, czy żyjemy w jakiejś symulacji? - zapytał nagle totalnie zdezorientowany Chris, na co pokręciłam głową.
- Nie mam pojęcia. - przyznałam szczerze i ułożyłam dłoń na swoim rozgrzanym czole. W tym samym czasie Mia wypuściła z płuc powietrze, a Theo cicho jęknął.
- A mnie nie było na walce. Cholera! - zaklął, na co myślałam, że mu strzelę, ponieważ on w tym wszystkim przejął się najbardziej tym, że nie zobaczył tego całego widowiska. Debil.
- Gdybyś nie zgonował, to byś sobie poszedł. - warknęłam zła. Zastanawiałam się, co z tym wszystkim zrobić, gdy nagle zauważyłam, jak blondynka przede mną rozszerza oczy do wielkości piłeczek pingpongowych, patrząc na coś nad moim ramieniem. Uchyliła lekko usta, przybierając niedowierzający wyraz twarzy.
- O. Mój. Boże.
Na jej poważny ton głosu, szybko odwróciłam się w stronę parkingu, na który patrzyła. Zmarszczyłam brwi i chwilę zastanawiałam się, o co mogło jej chodzić, gdy nagle zauważyłam lśniącego, czerwonego Mustanga, który parkował na środku placu.
Wydawało mi się, że to wszystko działo się w zwolnionym tempie. Że czas zwolnił, a wraz z nim wszystko inne. Z szokiem patrzyłam na połyskujący czerwony lakier Mustanga z sześćdziesiątego dziewiątego, który był w niemal idealnym stanie. Przestałam oddychać, kiedy jego drzwi się otworzyły, a po chwili wyszedł z niego jego właściciel. I wtedy naprawdę myślałam, że umrę. Nathaniel Shey w czarnych jeansach, białej koszulce i rozpiętej, czarnej bomberce stał właśnie na parkingu pry swoim aucie, powodując mój zawał i szok większości uczniów na dziedzińcu.
Chryste Panie, umieram.
Moje dłonie zaczęły się niekontrolowanie trząść, gdy chłopak zatrzasnął drzwi auta i rozejrzał się wokoło ze znudzoną miną. Z tej odległości nie widziałam zbyt dobrze jego twarzy, jednak doskonale dostrzegałam siniaki na jego twarzy po niedzielnej walce. Chłopak sprawnym ruchem wsunął na nos czarne, przeciwsłoneczne okulary, przez co wyglądał tak, że miałam ochotę wejść na dach tego cholernego budynku i z niego skoczyć. Za jakie grzechy?
Myślałam, że przez nadmiar stresu tam zaraz wybuchnę, bo nie wiedziałam nawet, jak się oddycha. Gdzieś w głębi mnie miałam nadzieję, że to mi się śni, a ja zaraz się wybudzę. Jednak nic takiego się nie stało. Naprawdę chciałam, aby gdzieś nagle pojawił się tu Parker i aby ta wizyta była skierowana do niego. Niestety Parker zakończył już swoją edukację, toteż jedyną osobą, do której specjalnie przyjechał do szkoły, byłam ja. No chyba, że miał jakiś nowych znajomych, o których nie wiedziałam.
W pewnej chwili naprawdę chciałam schować się za Mią i Chrisem, aby mnie nie zauważył i sobie stąd pojechał, jednak moje plany rypnęły, kiedy jego głowa skierowała się w moją stronę. Mimo tego, iż miał na nosie okulary, wiedziałam, że na mnie patrzył. A właściwie to czułam. Dreszcz przeszył mój rdzeń, gdy powolnym krokiem ruszył w moja stronę w palcach obracając kluczyki do Mustanga, który skupił na sobie większość spojrzeń płci przeciwnej. W końcu ten samochód cholernie odznaczał się od innych aut na parkingu. Wyglądał, jakby ktoś żywcem ściągnął go z czasopisma motoryzacyjnego.
Moje serce zaczęło walić jak głupie z każdym kolejnym jego krokiem. Chociaż wrzawa na dziedzińcu nie zmalała, a nawet jeszcze bardziej wzrosła, to wiedziałam, że każdy się nam przygląda. Po prostu czułam te spojrzenia ludzi na mojej osobie, kiedy tak wpatrywałam się w idącego do mnie chłopaka. Chciałam, aby ta chwila się nie kończyła, bo wiedziałam, ze gdy się skończy, on stanie tuż naprzeciw mnie, a tego nie chciałam. Trzęsłam się jak osika na samą myśl, że miałam rozmawiać z nim na widoku tych wszystkich ludzi wokół, którzy tylko czekali na moje potknięcie, aby mieć o czym poplotkować.
W końcu Nate pokonał całą odległość, jaka nas dzieliła, a następnie stanął tuż naprzeciw mnie, spoglądając na mnie zza czarnych szkieł swoich okularów. Język zaplątał mi się w supeł z tych wszystkich emocji, więc nie wydusiłam z siebie nic, podczas gdy on w ten swój sheyowaty sposób uniósł kącik ust, tym samym pokazując mi, jak bawiła go i radowała moja reakcja. Kurwa.
- Cześć, Clark. - zaczął swoim typowym powiedzeniem, którym zawsze się do mnie zwracał. Jego głos był jak zwykle zachrypnięty od fajek i niski, ale przy tym niesamowicie pobudzający.
Powtarzam: za jakie grzechy?
- Cześć, Shey. - odpowiedziałam po chwili, przybierając na twarz delikatny uśmiech, aby zamaskować moje zdenerwowanie. Odchrząknęłam, po czym szczelniej opatuliła się czarnym kardiganem, zasłaniając moją słynną bluzkę z napisem send nudes. - Co tu robisz? - zapytałam zaciekawiona, badając jego twarz. Przez okulary, jego rany nie były tak dostrzegalne, ale doskonale widziałam rozcięcie na jego łuku brwiowym i wardze oraz czerwone siniaki na policzkach i czole.
- Przyszedłem w odwiedziny. - mruknął cynicznie, po czym przeniósł spojrzenie na moich przyjaciół. - Cudowny dzień w szkółce, co? - zapytał z przekąsem, na co Adams ciężko westchnął i przyznał mu rację, a następnie zbił z nim męska piątkę. To samo zrobił również z Theodorem. - Blondyna. - rzucił zaczepnie w jej stronę, na co Mia prychnęła pod nosem, ale zasalutowała prawą dłonią, unosząc kącik ust.
- Poważnie, co tu robisz? - zapytałam z naciskiem.
Wiedziałam, że jego obecność wzbudziła na dziedzińcu niezłą sensację. Ja za to prawie trzęsłam się z nerwów, bo nie znosiłam takich sytuacji. Ponadto, nie wiedziałam, czego on ode mnie chciał. Nigdy nie przyjechałby tu, gdyby nie miał jakiejś sprawy. To w końcu Shey. Poza ty, doskonale zdawał sobie sprawę z tego, jakie zamieszanie budził w tej szkole i chyba nawet mu się to podobało, bo chamski uśmieszek i dobry humor go nie opuszczały. I denerwowało mnie to jeszcze bardziej, bo to on był na moim terenie i powodował ten cały mętlik, z którym to ja później będę musiała się męczyć. I to mi się ani trochę nie podobało.
Brunet znów zawiesił na mnie swój wzrok, obserwując mnie z góry. Całe szczęście, że miał te cholerne okulary, przez co nie widziałam jego oczu. Te oczy były okropne, a raczej to, jak nimi patrzył. Wtedy się po prostu przegrywało.
- Mam sprawę. Muszę z tobą pogadać. - odpowiedział prosto z mostu. Wiedziałam.
- Mam lekcje. - mruknęłam szczerze, bo myśl, że mieliśmy porozmawiać sam na sam, mnie przerażała. Wiedziałam, że w tym momencie przewrócił na mnie oczami.
- To zajmie tylko chwilę. - zapewnił mnie. - Chodź.
- Ale... - zaczęłam z nadzieją, że wybiję mu ten pomysł z głowy, jednak to w końcu Shey.
Z nim nie było tak łatwo. Czarnooki nachylił się w moją stronę, przez co do moich nozdrzy wdarł się zapach jego perfum. Zapach nikotyny był jeszcze bardziej wyczuwalny, co oznaczało, że palił przed chwilą. Moje serce znów postanowiło spłatać mi figla i chyba mnie zabić przez to szybkie pompowanie krwi. Jego głowa znalazła się w odległości kilku centymetrów od mojej, a jego oddech owiał mój policzek. O MÓJ BOŻE I TO NA OCZACH CAŁEJ SZKOŁY.
Umarłam. Definitywnie umarłam.
- Chodź, zanim zrobię coś, przez co ci wszyscy tutaj będą mieli naprawdę powód do plotek. - rzucił wyzywająco, zaczepnym tonem. Zacisnęłam szczękę zła, zaczynając się zastanawiać, czy aby na pewno nie poprawić mu tego siniaka pod okiem.
- Nie cierpię cię. - mruknęłam, czym spowodowałam jego uśmiech.
- To wiem. - pokiwał głową, prostując się. - A teraz zapraszam. - wskazał ręką na chodnik prowadzący na parking. I okej, mogłabym zacząć się z nim kłócić, ze nigdzie nie pójdę, ale po co? Gdybym nie poszła, zrobiłby coś głupiego, bo to w końcu Shey, a nawet pomimo strachu tą rozmową, byłam troszkę zaciekawiona tym, o czym chciał pogadać. W końcu nie zdarzało mu się to za często.
- Zaraz wracam. - rzuciłam w stronę Mii, Chrisa i Theo, którzy wrócili do okupowania stolika.
- Tylko grzecznie mi tam. - mruknął Adams, na co posłałam mu niemal śmiercionośne spojrzenie.
Razem ruszyliśmy chodnikiem w stronę parkingu. Aż czułam te spojrzenia na swoich plecach, kiedy podeszłam do czerwonego Mustanga, a następnie tyłem się o niego oparłam, zakładając ręce na piersi. Starałam się zgrywać obojętną, co chyba nawet mi wychodziło, bo moja mina i postawa była niewzruszona. W środku jednak cała się telepałam, bo nie miałam pojęcia, czego chciał ode mnie Shey. Sam chłopak zajął miejsce naprzeciw mnie, poprawiając okulary na nosie. Wydawał się dziwnie spokojny i nawet rozbawiony, co nie zdarzało mu się zbyt często. To zainteresowało mnie jeszcze bardziej.
- Więc? Co jest tak ważne, że musiałeś przyjechać tutaj osobiście i spowodować, że w szkole teraz nie dadzą mi żyć? - zapytałam chłodno, unosząc brew.
- Jestem tutaj aż tak popularny? - sarknął, przechylając głowę.
- Powiedzmy. - mruknęłam, chociaż doskonale zdawałam sobie sprawę, ze przyjechał w najgorszym możliwym momencie. Normalnie o nim gadali, ale po tym cholernym filmiku, był tematem numer jeden. Ugh, wybrał najgorszą chwilę, bo teraz ludzie mnie tam zjedzą żywcem. - Coś się stało?
Z jednej strony mnie to zdziwiło. Przecież on niedzieli nie odezwał się ani razu, ja nie wiedziałam na czym staliśmy, a teraz nagle pojawił się pod moją szkoła z chamskim uśmieszkiem, jak gdyby nigdy nic. To było dziwne. A właściwie nie. Nie, to nie było dziwne. To było po prostu w stylu Sheya. Zjawiał się tak nagle i bez zapowiedzi, skupiając na sobie uwagę wszystkich wokół. Brunet westchnął ciężko, po czym wsadził ręce do kieszeni swojej czarnej kurtki.
- Nie lubię mieć nierozwiązanych spaw, a tutaj takie są, więc. - zaczął, co spowodowało kolejny skurcz w moim żołądku. - Nie chcę, abyśmy kiedykolwiek wracali do rozmów o mojej matce i o... o niej. - burknął ciężkim głosem. - Dlatego zapomnijmy o tej sprawie i po prostu nie poruszajmy więcej tego tematu.
Zdziwiona patrzyłam na jego poważną twarz. Nie sądziłam, że tak będzie chciał rozwiązać tę sytuację, ale musiałam przyznać, że niebywale mi to pasowało. Zapomnienie o całej tej przykrej sytuacji było chyba najlepsza opcją, choć wiedziałam, że niestety ja sama o tym tak łatwo nie zapomnę. Jednak naprawdę zależało mi na tym, aby między nami było wszystko w porządku. Pokiwałam głową, unosząc kącik ust.
- Tak, też uważam, że to będzie najlepsza opcja. - przyznałam mu szczerze, aby chociaż trochę zbić tą ciężką atmosferę. - Ale naprawdę nie musiałeś mi tu przyjeżdżać i robić za główną atrakcję.
- Co ty, Clark. Wstydzisz się mnie? - zapytał z przekąsem.
- Tak. - odpowiedziałam prosto z mostu, nie bawiąc się w grzeczności. Nate skomentował to jedynie krótkim parsknięciem, a cóż. Jego śmiech działał na mnie bardziej, niż jakiekolwiek inne żarty, toteż uniosłam delikatnie kąciki ust, patrząc na jego siniaki. - Jak się czujesz? - zapytałam, mrużąc oczy na słońce, które mnie oślepiało. Brunet wzruszył ramionami.
- Jest w porządku. - odparł niezbyt wylewnie, a ja zrozumiałam aluzję. Nie chciał mówić ani o walce, ani o niedzielnym wieczorze, kiedy to u niego byłam. Okej, załapałam. Między nami nastała krótka cisza, podczas której to każdy błądził w swoich myślach. Zawiesiłam wzrok na jego torsie, czując nagle dziwny uścisk w klatce piersiowej. - Będziecie w sobotę u Laury?
- Tak, razem z Mią i Chrisem. - pokiwał głową, a następnie oboje spojrzeliśmy na kieszeń jego spodni, gdzie zaczął dzwonić jego telefon. Chłopak sprawnie wyjął czarne urządzenie, po czym spojrzał na wyświetlacz i cicho westchnął. Przejechał palcem po ekranie, przykładając iPhone'a do ucha. - Co tam, Jasmine?
Powstrzymałam się od przewrócenia oczami, kiedy usłyszałam imię tej idiotki. Nigdy jej nie lubiłam i się z tym nie ukrywałam, a nawet nasza wspólna tajemnica odnośnie naszego wyjazdu za miasto nam w tym nie pomogła. Ja uważałam ją za bezczelną sukę w markowych kozakach, a ona mnie za tępą dziewczynkę z dobrego domu. Tylko to przez nią Nate dowiedział się o naszej wizycie u jej matki, bo to ona wpisała moje nazwisko na liście odwiedzin.
- Tak, niedługo będę, a co? - zapytał, marszcząc brwi. - Nie, nie jadę. W porządku, ale Parker chyba powiedział, że musimy jechać jednym. Zadzwoń do Scotta i się zapytaj. - poinstruował ją. - Przyjeżdżasz dziś? Razem z Madison? Okej.
Czerwona lampka zapaliła się w mojej głowie na dźwięk dobrze znanego imienia. Madison. To właśnie przez to imię ostatnio tak mocno pożarłam się z Nate'em. Kiedy Scott zapraszał mnie na urodziny Laury, przerwał nam Matt, który powiedział, że Shey nie może do nich przyjechać, ponieważ bawi się z Madison. Sam Nate o tym nie wiedział, dlatego był tak mocno zdezorientowany, że wtedy tak na niego naskoczyłam. W sumie sama nawet nie wiedziałam dlaczego. Po prostu wkurwiło mnie to, że zabawiał się z jakąś laską dzień po tym, jak na naszych korepetycjach z matmy całował się ze mną.
I wtedy znów krew zaszumiała mi w uszach, kiedy usłyszałam jej imię. Cholerna Madison. A więc tego dnia też do niego przyjeżdża? Okej, w porządku. Następnym razem niech do niej zadzwoni, gdy trzeba będzie ogarnąć go po walce.
Co się z tobą dzieje, kobieto?
- Dobra. Potem się jeszcze zgadamy. Cześć. - z tymi słowami rozłączył się i znów wsadził telefon do kieszeni. Odchrząknęłam, starając się opanować dziwne ukłucie w mojej klatce piersiowej. Nie rób tego.
- Jakaś ważna sprawa? - zapytałam mimochodem, na co Shey pokręcił głową.
- Nic takiego. - odparł i wiedziałam, że musiałam dać za wygraną, jednak od zawsze należałam do osób niebywale tępych. No cóż, Jasmine miała rację. - Po prostu muszę omówić z nią dziś kilka spraw.
- Z Madison też? - zapytałam, nim zdążyłam się opanować. Ale ty jesteś głupia baba.
- Tak, może z nią też gdyby umiała mówić. - odparł z lekkim rozbawieniem, przez co zmarszczyłam brwi. - Madison to pies Jasmine. A raczej suczka i chyba jedyne zwierzę, które toleruję i jestem zadowolony, gdy do mnie przyjeżdża.
I w tamtej chwili po prostu zgłupiałam. Przysięgam, że myślałam sobie, że ze mnie żartuje. Z szeroko otwartymi oczami patrzyłam na jego niewzruszoną twarz. Czy on właśnie powiedział mi, że owa Madison, o którą ostatnio tak bardzo się pożarliśmy i której nienawidziłam, chociaż wcale jej nie znałam, to zwykły pies. Co do chuja?
- Hm? - zapytałam z głupią miną, uśmiechając się, jednak ten uśmiech bardziej przypominał grymas jakbym zjadła kilogram cytryn.
- Pies. Mały owczarek niemiecki dokładniej. Chryste, Clark. Myślisz dziś wolniej, niż zazwyczaj.
I wtedy mnie olśniło. Gdy Matt powiedział, że przyjechała do niego Madison i że będą się długo zabawiać, nie chodziło o jakąś laskę, tylko o psa, który do niego przyjechał zapewne z Jasmine, a oni będą się razem bawić. Czyli spędzać razem czas z tym psem. O MÓJ BOŻE, czy ja zrobiłam dramę stulecia, nie odbierałam od niego telefonów i ukrywałam go w szafie przed moją kuzynką przez zwykłego owczarka? Owszem, Matt się wtedy trochę zmieszał, ale mogło chodzić o cokolwiek innego. Przecież go nie widziałam, a rozmawiałam z nimi przez telefon. Tu chodziło o zwykłego psa, nie żadną dziewczynę.
Chyba mi niedobrze.
- Clark, kontaktujesz coś? - zapytał, marszcząc brew. Z pustym uśmiechem patrzyłam na jego tors, mentalnie policzkując się po stokroć. To ja go tyle wyzywałam, obrażałam się i byłam najzwyczajniej w świecie wściekła, bo spędził czas z psem swojej przyjaciółki.
Jasmine, masz rację. Jestem tępa.
- Wiesz co? - zaczęłam, po czym uniosłam delikatnie ręce i niemrawo nimi poruszyłam, bo w tym momencie chciałam po prostu udusić samą siebie. Koniec końców spojrzałam na jego okulary, splatając przed swoją twarzą dłonie z głośnym plaskiem. - Ja chyba już muszę wracać na lekcje. - wypaliłam, zagryzając dolną wargę.
- Przecież masz jeszcze przerwę. - odparł, nie wiedząc o co mi chodzi. Pokiwałam głowa w skupieniu, unosząc brwi i rozchylając lekko oczy.
- Tak, ale wiesz co? Chyba muszę się pouczyć do biologii. - skłamałam. Nawet nie miałam wtedy biologii. Niewiele myśląc, podeszłam bliżej do chłopaka, po czym złapałam za poły jego rozpiętej bomberki i zaciskając na niej swoje dłonie.
Chryste! Jaką ja byłam idiotką Tępą idiotką. Zamiast normalnie z nim pogadać, to ja odstawiałam jeszcze jakieś cyrki, nie wiadomo po co i na co. Ugh! Dlaczego ja byłam tak bardzo impulsywna? Nie mogłam czasem po prostu pomyśleć? Zdezorientowany chłopak uniósł brew, patrząc z góry przez ciemne szkła na moje poczynania, podczas gdy ja plułam sobie mentalnie w brodę, patrząc na jego umięśniony tors okryty koszulką. Zwykły pies o imieniu Madison. Cholerny owczarek niemiecki, którego po prostu Nate lubił i lubił, gdy do niego przyjeżdżał, aby się z nim pobawić. Porzucać cholerną piłką czy wyprowadzić na spacer. ZWYKŁY PIES.
- Bardzo się cieszę, że przyjechałeś. - rzuciłam, ale wtedy byłam w kompletnie innym świecie. W świecie, gdzie tłukłam samą siebie kijem baseballowym.
- Cieszysz się? - zapytał z ironią, nawet w to nie wierząc.
- Tak. Bardzo. - odparłam, zaciskając szczękę i poprawiając jego czarną kurtkę. - Ale muszę już iść.
- Widzimy się w sobotę?
- W sobotę? - zapytałam zdezorientowana.
- Są urodziny Laury. - odpowiedział, krzywiąc się i jeszcze mocniej mnie obserwując. - Clark, uderzyłaś się czymś w głowę? Albo siedzisz za dużo na słońcu i masz jakiś udar, czy coś?
Jestem po prostu tępa.
- Nie, wszystko jest w jak najlepszym porządku. I tak, widzimy się w sobotę. - mruknęłam, po czym ostatni raz sztucznie się uśmiechnęłam i wypuściłam ze skostniałych rąk materiał czarnej bomberki. Już odsunęłam się, aby odejść, gdy nagle poczułam jego silne palce na swoim nadgarstku. Na chwile odebrało mi oddech, gdy poczułam ten lodowaty uścisk i szybko odwróciłam w jego stronę twarz, przybierając pytającą minę. Patrzył na mnie z lekko uniesionym kącikiem ust, co totalnie mnie zdezorientowało.
- Z dnia na dzień jesteś coraz dziwniejsza. - rzucił po chwili zawadiackim tonem. Wzruszyłam ramionami, zagryzając wnętrze policzka.
- Taki mój urok.
I nie mówiąc nic więcej, odeszłam od niego, tym samym wyciągając rękę z jego uścisku, która paliła mnie żywym ogniem. Nie odwróciłam się ani razu, kiedy ścieżką podążałam na dziedziniec, na którym już zapewne byłam tematem numer jeden. Starałam się jakoś ochłonąć i przerwać te dziwne dreszcze, spowodowane przez jego dotyk. Odkaszlnęłam, kiedy stanęłam przed moimi przyjaciółmi, którzy spoglądali na mnie niepewnie.
- I co? - zapytał zaciekawiony Chris, jedząc swojego hamburgera, po którego zapewne poszedł, gdy rozmawiałam z Nate'em. Wzruszyłam ramionami.
- Nic ciekawego. Gadaliśmy o sobotniej imprezie. - mruknęłam, na co Mia przewróciła oczami, znów piłując swoje długie pazury.
- Yhym, poczekaj, aż ci uwierzę. - zaśmiała się dźwięcznie, kiedy ja nie mogąc się powstrzymać, odwróciłam się w stronę parkingu. Czerwony Mustang wyjeżdżał z parkingu w akompaniamencie warkotu silnika. - Nawet stąd widzę, jak się szczerzysz.
- Co? Nieprawda! - zaprzeczyłam od razu, ponownie się do nich odwracając, tym razem bez uśmiechu. Patrzyłam na nich poważnie, ale nie mogłam poradzić nic na dziwne uczucie w moim wnętrzu. Okej, to dziwne. - Nie szczerzę się.
- Zaraz zaczniesz unosić się nad ziemią. - parsknął ironicznie mój brat, popijający z puszki coca-coli.
- Idioci. - prychnęłam, ponownie odwracając się w stronę, gdzie jeszcze niedawno rozmawiałam z Nate'em. I nagle wszystko znów stało się łatwiejsze. Cały czas z tyłu głowy miałam tę przeklętą Madison, nawet jeśli o tym nie myślałam. A teraz proszę. Wszystko się wyjaśnił. I z jego matką, z Darcy i Madison. Szczera rozmowa, po której nareszcie wszystko było dobrze, a my mieliśmy zobaczyć się na sobotniej imprezie.
Och, cóż. Mia, masz mnie. Jednak się szczerzę.
***
Następne dni zleciały szybko i nim się obejrzałam, nastała wyczekiwana przez wszystkich sobota. W szkole, oprócz tego, że każdy niemal wytykał mnie palcami, szepcząc między sobą, było spokojnie. Z rozżaleniem przyjęłam miejsce w szkolnej drużynie siatkarskiej, ponieważ nie było już nigdzie indziej jakiegoś przyzwoitego koła dodatkowego. W poniedziałek trenerka miała przedstawić mnie reszcie drużyny, przez co na samą myśl mnie skręcało, ale to wszystko było spowodowane moim lenistwem i brakiem zainteresowania, więc sama sobie byłam winna.
W sobotę popołudniu przyjechała do mnie Mia, więc razem zbierałyśmy się na imprezę urodzinową Laury. Byłam dziwnie podekscytowana tym wieczorem. Miałam w brzuchu dotychczas nieznane mi uczucie, które rosło z każdą chwilą. Może i spowodowane było to pewnym przystojnym, czarnookim brunetem, ale za Chiny nie powiedziałabym tego na głos.
Równo o dwudziestej skończyłyśmy się szykować. Stałam właśnie przed swoim lustrem, odkładając na bok prostownicę, którą ogarnęłam swoją szopę na głowie. Odkaszlnęłam, po czym jeszcze raz spojrzałam na swoje odbicie. Mój styl był wszystkim bardzo dobrze znany, toteż nie miałam na sobie niczego nadzwyczajnego. Postawiłam dziś na klasyczne, czarne rurki z wysokim stanem, które lubiłam, bo optycznie wyszczuplały i wydłużały moje nogi. Do tego dobrałam jedną ze swoich ulubionych bluzek z długim rękawem i wiązaniem na dekolcie, która była ładnie dopasowana do mojego ciała i również miała czarny kolor. Całość zwieńczała skórzana kurtka oraz ćwiekowane botki na grubym obcasie i niezbyt gruby choker na mojej szyi, na których punkcie ostatnio miałam niezłą manię.
Moje ciemnobrązowe włosy były rozpuszczone i wyprostowane, a makijaż został ładnie wykonany przez Mię. Nie chciałam dziś nie wiadomo czego, więc postawiłam klasycznie na podkład, korektor i puder oraz brwi, mascarę do rzęs i ładną kreskę eyelinerem na powiece. Wydawało mi się, że wyglądałam w porządku. A przynajmniej chciałam tak wyglądać.
- Ale z ciebie szprycha, o mój Boże. - zawołała Mia, która właśnie opuściła łazienkę. Spojrzałam na nią kątem oka, lustrując jej sylwetkę.
- Nie przesadzaj. Sama wyglądasz tak, że Parker zapewne będzie miał problem z utrzymaniem łap przy sobie. - parsknęłam, na co przewróciła oczami, pakując niezbędne rzeczy do torebki.
Roberts miała na sobie prześliczną, czarną bluzkę na grubych ramiączkach, które opinała jej ciało i uwydatniała piersi wsadzone w push-up. Bluzka była wsadzona w łososiową, rozkloszowaną spódniczkę, którą miała wysoko podwiniętą i sięgała jej gdzieś do połowy uda. Zwieńczeniem tego były czarne buty na szpilce i złota biżuteria. Jak zwykle postawiła na mocniejszy makijaż, a i jej włosy zostały pokręcone, co było nowością. Zwykle je prostowała.
- Okej, zajedziemy jeszcze po Chrisa i jedziemy już do mieszkania Scotta. - kiwnęłam głową na znak, że się z nią zgadzam. - Wszystkie twoje rzeczy już spakowałam do swojej torebki. Prezent też. Jesteś gotowa?
Po moim potwierdzeniu, razem opuściłyśmy mój pokój, a następnie cały dom, dostając jeszcze kazanie od mamy na temat zdrowej imprezy i miłe słowa, abyśmy się dobrze bawiły. Zapakowałyśmy się do mojego Mercedesa, po czym szybko ruszyłyśmy asfaltową drogą w stronę domu Chrisa, rozmawiając tak naprawdę o wszystkim i o niczym. Mia była w trakcie narzekania na swoją macochę, gdy zatrzymałyśmy się obok rezydencji Adamsa. Chłopak czekał już na nas przed swoją bramą i wsiadł z uśmiechem do auta, trzymając dwa jagermeistery.
- Witam moje dwa słoneczka! - powitał nas, kiedy tylko wsiadł na tylne siedzenia. Gdy zamknął drzwi, ruszyłam ponownie, kierując się pod adres, jaki rano wysłał mi Scott. - Jak leci życie?
- W porządku. - odparłam, spoglądając na jego twarz w lusterku.
- No oczywiście, że w porządku. Słuchajcie, mam newsa. - powiedział z podekscytowaniem, zawieszając się na łokciach między dwoma fotelami z przodu i nachylając w naszą stronę, przez co jego głowa była na równi z naszymi. - Pamiętacie o wspaniałym planie pozbycia się naszych rodziców na weekend? Wiecie, żeby pojechali do domku za miastem mojej mamy. No więc trochę nam się to przedłużyło, bo przyjechała twoja rodzina, a potem ojciec Mii nie mógł, ale teraz moja matka powiedziała, że nie odpuści i będzie dzwonić do waszych starszych. Jeśli dobrze pójdzie, to w następny weekend będziemy mieć trzy domy wolne.
- Cudownie. Ta kobieta, z którą mój ojciec z niewiadomych przyczyn się związał, zaczęła mnie już drażnić. Niech sobie jadą. - burknęła Mia, na co Adams prychnął pod nosem.
- Moja matka też ostatnio ma fazy. - westchnęłam, patrząc na drogę.
- Błagam was, wasi rodzice mają fazy? Moja matka po rozwodzie zapisała się na kurs sado-maso, taniec na rurze, a do tego chce zostać po godzinach prywatną dominą. - mruknął, na co Mia musiała zatuszować śmiech napadem kaszlu. Ja sama odchrząknęłam, aby nie parsknąć. - Już zaczęła kolekcjonować sprzęt, a mój pokój gier zamieniła na jakiś pieprzony pokój bólu, niczym w Greyu. Tyle zabawek erotycznych to nie posiadam nawet ja. Kryzys wieku średniego źle na nią wpływa.
Reszta drogi minęła nam na słuchaniu opowieści Chrisa o cioci Anne i jej preferencjach seksualnych. I naprawdę jakoś nie chciało mi się tego wysłuchiwać. W końcu jednak podjechaliśmy pod wyznaczony adres. Spory, piętrowy dom jednorodzinny znajdujący się po prawej stronie ukazał się naszym oczom. Na krawężnikach obok stało już kilka aut, w tym bordowy SUV. Przełknęłam ślinę i zaparkowałam obok białego BMW.
- Impreza, alkohol i piękni ludzie. Czy można chcieć czegoś więcej? - zapytał rozmarzony Chris, kiedy wysiedliśmy z Mercedesa. Całą trójką ruszyliśmy w stronę furtki, która była otwarta, a następnie żwirową ścieżką przeszliśmy pod same duże drzwi. Na szczęście na dworze świecił halogen, więc doskonale widać było drogę. Chris wcisnął dzwonek, a po chwili drzwi się otworzyły, a w progu nich stanął uśmiechnięty Scott w czarnych spodniach i tego samego koloru koszuli.
- W końcu przyszli moi ulubieni goście. - zawołał z zawadiackim uśmiechem. Przewróciłam oczami i weszłam dalej, przytulając go lekko na przywitanie, co zrobiła również Mia. Chris za to wymienił męski uścisk z Hayesem. - Chodźcie, chodźcie. Laura zaraz przyjedzie z Jasmine.
Wszyscy zaczęliśmy iść szerokim korytarzem. Panował tu zdecydowanie beżowy kolor, którym były pokryte ściany. Czarnoskóry chłopak wprowadził nas prosto do salonu, gdzie znajdowało się kilkoro ludzi. Uśmiechnęłam się delikatnie, wyłapując znajome twarze.
- Okej, wszyscy już są. - powiedział głośno Scott, przez co wszyscy na niego spojrzeli.
Pomieszczenie było bardzo duże i w kształcie kwadratu. Miało bezpośrednie połączenie z kuchnią, w której stały dwie nieznane mi dziewczyny oraz jakiś chłopak. Na dwóch kanapach, które stały naprzeciw siebie i które oddzielał szklany stolik, siedzieli inni, między innymi Parker i Matt oraz Aiden z walk oraz jakaś dziewczyna z chłopakiem, którego trzymała za rękę. Sama nie chciałam tego przyznać, ale wzrokiem od razu taksowałam cały salon w poszukiwaniu kogoś, kogo niestety w nim nie było. Cholera.
- Dobra, Laura z Jasmine już jadą. - mruknął Parker, który wstał z miejsca. Jak zwykle wyglądał nienagannie w białej koszuli i ciemnych spodniach. Jego zachłanny wzrok od razu padł na stojącą obok mnie Roberts, która zaczepnie się uśmiechnęła. Mówiłam, ze tak będzie.
- I okej. Chris, chodź ze mną, pomożesz ogarnąć mi sprzęt do grania. Podobno nieźle się na tym znasz. - mruknął Hayes, na co Adams skinął głową i oddał mi dwie butelki z alkoholem. Razem ruszyli przez pokój, ale na długo z Mią razem nie zostałyśmy, ponieważ ich miejsce szybko zajął Luke.
- Ubierasz się tak specjalnie, żebym nie mógł się powstrzymać? - zapytał, po czym szybko cmoknął ją w krwistoczerwone usta. Blondynka niby z zamyśleniem wzruszyła ramionami, gdy chłopak objął ją ramieniem.
- Może. - odpowiedziała, a wzrok bruneta padł na mnie.
- I nasza Clark znów w swoim niegrzecznym wydaniu. Mhm, ktoś się ucieszy. - powiedział dwuznacznym głosem, na co przewróciłam oczami, wystawiając w jego stronę środkowego palca. - Wiesz, gdzie możesz wsadzić sobie tego palca?
- Uważaj, bo wsadzę tobie. - mruknęłam, na co zmarszczył twarz.
- Czy Nate wie, że takie zabawy cię kręcą? - zapytał zaczepnie, znów pijąc do mojej relacji z Sheyem. Ugh, nie znosiłam tego, a on robił to cały czas. Dosłownie! Rzucał jakimiś głupimi tekstami w naszą stronę i nie mam pojęcia, co chciał tym wzbudzić, ale chyba żadnych pozytywnych uczuć.
- A co, Luke? Zazdrosny? - cała nasza trójka jak na zawołanie spojrzała w prawo na Sheya, który stał niedaleko nas. Przełknęłam ślinę, czując nagle pustkę w brzuchu, która po chwili zamieniła się w dziwny skręt i zdenerwowanie.
Poczułam, jak zasycha mi w gardle, kiedy Shey pewnym i powolnym krokiem ruszył w naszą stronę. Zlustrowałam jego ciało, zastanawiając się, dlaczego do cholery on zawsze wyglądał tak dobrze. Miał na sobie czarne adidasy za kostkę, tego samego koloru jeansy, białą bluzkę z dekoltem w serek i jakimś małym napisem oraz o zgrozo, jeansową kurtkę z futerkiem na kołnierzu. Dlaczego on do cholery miał na sobie coś, na czym miałam totalnego bzika?! Jeansowe kurtki u facetów działały na mnie naprawdę zbyt pobudzająco. Kurwa.
- Czyżbyś, Roberts, nie zaspokajała go wystarczająco? - zapytał zaczepnie, krzyżując spojrzenie z blondynką. Zatrzymał się tuż obok mnie, przez co od razu poczułam jego zapach, a na dodatek jakiś dobry płyn po goleniu.
Troszkę mi gorąco.
- Ma zbyt wysokie wymagania. Może ty spróbujesz je? Luke na pewno nie będzie miał nic przeciwko. - odbiła pałeczkę, uśmiechając się ironicznie.
- Takiej traumy bym nie przetrwał. - odpowiedział, na co razem z Mią parsknęłyśmy śmiechem, a Parker przewrócił oczami, również unosząc kąciki ust. W tym samym czasie, Nate przeniósł na mnie swój wzrok. Jego twarz nadal była poobijana, ale dużo mniej, niż w niedzielę. No i nie była zapuchnięta. Duży siniak pod okiem już schodził, a rozcięcia na łuku brwiowym zaczęły się goić. Różnego rodzaju otarcia również się zmniejszyły i nie były aż tak mocno widoczne. Rany na nim goiły się jak na psie i wiedziałam to od dawna. - Cześć, Clark. - rzucił standardowo w moją stronę, na co delikatnie się uśmiechnęłam.
- Cześć, Shey. - odparłam, znów mając ten dziwny uścisk w żołądku, kiedy poczułam, jak zlustrował mnie wzrokiem.
Naprawdę muszę napić się czegoś zimnego. Najlepiej lodowatej wody. O tak. Lodowatej.
- Okej, przedstawię ci te wszystkie osoby. - powiedział Luke do Mii, wskazując ręką za siebie na ludzi, którzy żwawo między sobą o czymś dyskutowali. - Idziesz z nami? - spojrzał na mnie pytająco, ale nim zdążyłam chociażby otworzyć usta, Nate mnie wyprzedził.
- Zaraz przyjdziemy. - odparł. Luke kiwnął głową i zaczął prowadzić blondynkę w stronę kanap, ale niestety musiała jeszcze posłać mi perskie oczko. Bo jakżeby inaczej. Westchnęłam, po czym znów zwróciłam się przodem do chłopaka. Uśmiechnęłam się delikatnie, aby jakoś rozładować dziwne napięcie między nami.
- Ale się odstawiłeś. Jak nie ty. - rzuciłam zaczepnie, znów lustrując jego ciało. Chryste, jak on gorąco wyglądał.
- Czasami trzeba. I widzę, że nie tylko ja. - mruknął zachrypniętym głosem, na co uśmiechnęłam się delikatnie.
- Czasami trzeba. - powtórzyłam jego słowa, nawiązując z nim w ciszy kontakt wzrokowy.
Nieme iskry latały w jego oczach, przez co znów poczułam, jak moje serce zaczyna wybijać szybszy rytm. Nie wiem, czy to tylko wyobrażenia, ale prawie poczułam, jak atmosfera między nami gęstnieje z każdą sekundą. Chamski i cyniczny uśmieszek krył się gdzieś na jego wargach, kiedy tak mnie obserwował z niezidentyfikowaną miną. I chyba ten wzrok nie był dla mnie zbyt dobry, bo moja głowa zaczęła jeszcze bardziej wirować. Moje nogi zrobiły się dziwnie wiotkie, dokładnie tak samo, jak reszta ciała. Okej, co się dzieje?
- Przyjechały! - krzyknął ktoś za nami, co automatycznie mnie otrzeźwiło. Odchrząknęłam i przerwałam ten kontakt wzrokowy, odstawiając dwie butelki z alkoholem na szafkę obok. Z dziwnych powodów mój oddech stał się o wiele cięższy. Cholera, musiałam się uspokoić!
- Okej, zgaście światło! - zawołał Scott, a jego prośba została automatycznie spełniona. Ciemność spowiła cały dom, a ciche szmery ludzi coraz bardziej cichły. Stanęłam tuż przy szafce obok, opierając się o nią barkiem i czekając na przybycie Jasmine z Laurą. Westchnęłam i zagryzłam wnętrze policzka, gdy nagle to poczułam.
Ten dobrze znany mi dotyk. Duża dłoń znalazła się na moim biodrze, przez co moje ciało automatycznie się spięło, a oddech ugrzązł gdzieś w gardle. Czułam jego ciało zaraz za moim. Jego tors niemal stykał się z moimi plecami, podczas gdy ja stałam wyprostowana, patrząc pusto przed siebie. Moje wnętrzności zwijały się we wszystkie strony, a w mózgu mi huczało, gdy jego zapach znów spowił moje nozdrza. Wiedziałam, że w tym ciemnym pomieszczeniu znajdowała się masa innych ludzi, ale wtedy mogłam skupić się tylko na jego dotyku.
Z bólem powstrzymałam jęk, gryząc się w język, gdy nagle docisnął mnie do swojego ciała, zaciskając w boleśnie-przyjemny sposób swoją dłoń na moim biodrze. Nie mogłam już prawidłowo funkcjonować, kiedy druga z jego rąk powolnie powędrowała do mojej szyi. W tym samym czasie jak za mgłą usłyszałam otwieranie drzwi wejściowych i czyjeś głosy. Jednak w tamtej chwili nie za bardzo to do mnie docierało. Skupić się mogłam jedynie na tym dotyku i jego zapachu, który palił mnie od środka. Nie wiem dlaczego tego nie przerwałam. Powinnam się odsunąć, ale coś w środku po prostu mi nie pozwalało. Jak wmurowana w ziemię stałam tam z nierównym oddechem, pozwalając na to, aby Nate prowadził chorą grę z moim ciałem.
- Lubię to. - powiedział wprost do mojego ucha, gdy zahaczył palcem dłoni o choker na mojej szyi. Jednak jego głos został całkowicie zagłuszony przez głośne „niespodzianka!" wykrzyczane przez wszystkich gości. Sekundę później, światło się zapaliło, a jego dotyk zniknął, pozostawiając mnie samą.
Co do kurwy?
Ja sama byłam chyba w większym szoku, niż Laura, która z łzami w oczach stała obok zadowolonej Jasmine i przyglądała się całemu salonowi. Moje ciało drżało, kiedy odwróciłam się, patrząc na miejsce za mną, jednak nikogo tam nie zastałam. Wszyscy zaczęli śpiewać głośne happy birthday Laurze, ale ja ani trochę nie mogłam się skupić, dlatego obserwowałam wszystkich uśmiechniętych ludzi, zastanawiając się, czy aby na pewno nie miałam jakiś objawów choroby psychicznej. Boże, co to było?
- O mój Boże! - pisnęła Laura, kiedy skończyliśmy, a dwie łzy spłynęły po jej policzkach. Zakryła drżącą dłonią swoje usta, przymykając oczy. Uśmiechnęłam się delikatnie, starając się odtrącić myśli w związku z sytuacją, jaka miała miejsce przed chwilą i odkaszlnęłam, skupiając się na niskiej brunetce w beżowej sukience w kwiatki i zamszowych muszkieterkach za kolano.
- Wszystkiego najlepszego, skarbie. - powiedziała z czułym uśmiechem Jasmine, przyciągając do siebie zapłakaną brunetkę. Mocno ją przytuliła, a następnie z tłumu wyszedł Scott z wielkim bukietem czerwonych róż, przez co moje serce wybuchło, ponieważ to było tak cholernie urocze. Też tak chciałam.
Laura odsunęła się od Jasmine, a jej duże oczy nadal błyszczały od łez. Powolnie podeszła do swojego chłopaka, który stał przed nią z typowym dziarskim uśmiechem.
- No to chyba czas na mnie. - powiedział głośno, przez co w salonie zapanowała cisza. Czarnoskóry wręczył jej wielki bukiet, który ledwo mieścił się w jej małych dłoniach, po czym odkaszlnął ze zdenerwowaniem, krzyżując z nią spojrzenie. - Dziś, a raczej za cztery godziny, są twoje dwudzieste pierwsze urodziny. Już pewnie to wiesz, że kocham cię jak wariat i zrobię dla ciebie wszystko. Nie ma nikogo na świecie, kto kochałby tak mocno, jak ja kocham ciebie. Jednak wiem, że słowa to tylko słowa i liczą się czyny. A ja jestem odważny, dlatego moje czyny również takie są.
I nie mówiąc nic więcej, chłopak odszedł o krok od zaszokowanej dziewczyny. Rozszerzyłam oczy, przykładając dłoń do ust, kiedy brunet powolnie uklęknął na jedno kolano, wyciągając z czarnych kieszeni małe, czerwone pudełeczko. A w salonie jakby zawrzało. Matt głośno krzyknął, a w ślad za nim poszła reszta, która była równie zdzwiona, jak ja. Laura za to odwróciła głowę, jęcząc cicho, aby nikt nie zauważył jej łez, które teraz po prostu spływały niczym fontanna po jej policzkach. O mój Boże, to się właśnie działo.
- Lauro Olivio Moore. Wiem, że jestem czasem naprawdę nieznośny i upierdliwy, ale jesteś miłością mojego życia i chcę, żebyś była w nim obecna już zawsze, tak samo mocno, jak ja chcę być obecny w twoim. Czy uczynisz mnie najszczęśliwszym człowiekiem na tej półkuli i wyjdziesz za mnie?
Wszyscy w napięciu oczekiwali odpowiedzi, na którą na szczęście nie trzeba było długo czekać.
- Tak.
Przysięgam, że takiej ulgi, jak wtedy na twarzy Scotta, nie widziałam już dawno. Chłopak delikatnie przymknął oczy i uśmiechnął się, podczas gdy reszta po prostu wybuchła, głośno klaszcząc i krzycząc. Zapłakana i roztrzęsiona Laura pokiwała głową, łkając cicho i zakrywając usta dłonią. Stojąca obok Jasmine szybko zabrała jej bukiet róż, aby Scott wsunął na jej palec serdeczny srebrny pierścionek z dużym diamentem. Gdy już to zrobił, pocałował ją w tę samą dłoń, po czym wstał i mocno ją przytulił. Niska dziewczyna, nadal płacząc, mocno go ściskała, ukrywając swoją głowę w jego klatce piersiowej. Krzyki i oklaski w salonie nadal trwały w najlepsze.
Nigdy nie sądziłam, że Scott wypali z czymś takim. Okej, wiedziałam, ze byli razem już naprawdę długo, ale nigdy nie posądziłabym go o to, że się jej oświadczy. I to w dzień jej imprezy urodzinowej. Ładna kolejka gości, którzy chcieli pogratulować parze, ustawiła się już w salonie. W szoku spojrzałam na Mię, która ze śladami łez na policzkach podchodziła właśnie do Laury, mocno ją przytulając.
Właśnie byłam świadkiem czegoś pięknego. To niesamowite, jak ten człowiek ją kochał. Całym sercem. Oświadczył się jej, aby była już na zawsze jego, mimo że mają dopiero po dwadzieścia lat. Ta myśl spowodowała uścisk w moim wnętrzu. Zazdrościłam im tego uczucia. Pięknej i szczerzej potrzeby siebie nawzajem. Sam ten widok był niesamowity, a widząc ich szczęśliwych, kiedy przyjmowali gratulacje, był jeszcze bardziej poruszający.
- Moja mała dziewczynka! - zawołał z czułością Donovan, po czym szybko porwał Laurę na ręce i okręcił ją wokół własnej osi w akompaniamencie jej pisków i śmiechu.
Uśmiechnęłam się delikatnie, obserwując tę sytuację. Kolejka cały czas malała, a kiedy całkowicie zniknęła, postanowiłam włączyć się do akcji. Z szerokim uśmiechem podeszłam w ich stronę, a oczy Moore rozbłysły na mój widok.
- Vic! - krzyknęła szczęśliwa, po czym złapała mnie w mocnym uścisku. Ze śmiechem objęłam jej chude ciało, kiedy mocno mnie tuliła.
- Nic tylko pogratulować. - mruknęłam, kiedy już się od siebie oderwałyśmy. - Wszystkiego najlepszego, słońce. A ty. - powiedziałam poważniej, wskazując palcem na zadowolonego z siebie chłopaka. - Dostaniesz za to, że nic nie powiedziałeś.
- Nikt nic nie wiedział. To była tylko moja decyzja. - wzruszył ramionami. - I to chyba najlepsza w całym moim życiu. - odparł ciszej, wpatrując się w jej oczy z delikatnym uśmiechem. Z miłością, pełnym oddaniem i pożądaniem. Wpatrywał się w nią tak, jak każda kobieta by tego pragnęła. Jakby była jedyną, która się liczy. Która ma jakiekolwiek znaczenie. Zrobiłby dla niej wszystko i to się po prostu czuło.
Też chciałam, aby ktoś kiedyś tak na mnie spojrzał.
***
Impreza trwała w najlepsze. Goście mieli podwójne powody do świętowania, przez co i pili podwójnie. Poznałam się już ze wszystkimi. Przeważnie byli to jej przyjaciele z roku, bądź jakieś rodzeństwo. Wszyscy byli naprawdę mili i uprzejmi, a po kilku głębszych, każdy bawił się ze sobą, jakby znał się od urodzenia. Z rozbawieniem obserwowałam Chrisa, który wywijał na prowizorycznym parkiecie z jedną z koleżanek Laury do głośnej piosenki Britney Spears. Siedząc na kanapie obok innych czułam się naprawdę okej. Popijałam sok ze szklanki przez słomkę, słuchając rozmowy Luke'a z Florą, która była siostrą Laury.
- Vic? Czemu nie pijesz? - zapytała Laura, siedząca na kolanach Scotta naprzeciw.
- Robię dziś za kierowcę, a poza tym, biorę leki i nie mogę. - mruknęłam, na co zmarszczyła brwi, a rozmowa najbliżej nas ucichła. Wszyscy spojrzeli w moją stronę z poważnymi minami. Oho.
- Jesteś chora? Jakie leki? - zapytał Scott, przez co machnęłam ręką.
- Mam małe problemy z nerkami. Nic poważnego. - mruknęłam uspokajająco. Od małego miałam z nimi ciężko, bo czasem się buntowały przez brak podstawowych witamin i nie oczyszczały się tak, jak powinny. Nigdy się jakoś tym nie interesowałam. Nie było to jakieś bardzo poważne, a nawet od kilku lat nie odzywały się w ogóle. Jakiś tydzień wcześniej znów zaczęły mnie pobolewać, więc musiałam iść na badania. Nic w nich nie wyszło, ale musiałam brać leki, więc nie mogłam w ogóle pić. - Nie patrzcie tak, Chryste. To naprawdę nic poważnego. Badania mam w porządku, tylko muszę brać leki, które uzupełnią mi podstawowe witaminy i te przeciwbólowe. Wyluzujcie, wszystko jest w porządku.
- Jesteś pewna? - zapytała, więc ze śmiechem przewróciłam oczami i skinęłam.
- Tak, jestem.
Rozejrzałam się dookoła, szukając wzrokiem Nate'a, jednak nigdzie go nie dostrzegłam. Prawdę mówiąc, od początku imprezy widziałam go dwa razy. Raz, gdy składał życzenia Laurze, a potem gdy wnosił jeden z głośników. A potem zniknął i nie miałam pojęcia gdzie. Nie żeby mi to jakoś mocno ciążyło, ale zastanawiałam się, gdzie on do diaska był. Westchnęłam, powracając wzrokiem do szklanki w mojej głowie. Nadal zastanawiałam się czy to w ciemności działo się naprawdę, czy było jedynie wytworem mojej wyobraźni.
Godzinę później towarzystwo już nieźle się podpiło. Większość tańczyła w salonie, Chris ostro obściskiwał się w kuchni z Peterem, który był kolegą Laury jeszcze z liceum. Scott z Laurą siedzieli na kanapie, patrząc na siebie i cicho rozmawiając z uśmiechem na ustach. Luke z Mią się już nawet nie cackali i po prostu poszli na górę do jednej z sypialni. Jasmine gdzieś zniknęła, dokładnie jak Nate. A ja siedziałam sama na kanapie, ignorując prośby reszty, abym zatańczyła. Nie miałam na to ochoty.
Po pewnym czasie stwierdziłam, że muszę się trochę ogarnąć i pobyć sama, więc szybko przemknęłam korytarzem do dużych schodów. Powolnie weszłam po stopniach i zatrzymałam się na długim korytarzu. Po obu stronach było sporo drzwi, więc wolnym krokiem ruszyłam przed sienie i wybrałam te najbardziej oddalone. Westchnęłam i chwyciłam za klamkę, a następnie pchnęłam je i weszłam do środka. Odetchnęłam z ulgą, ponieważ nie było słychać tu prawie w ogóle muzyki, a moja głowa zaczęła odpoczywać po hałasie.
Zadowolona odwróciłam się, prawie dostając zawału, gdy w ciemności zauważyłam Nate'a, który siedział na dużym łóżku. Patrzył na mnie z lekkim rozbawieniem. Nogi miał spuszczone na ziemię, a on sam lekko pochylał się w przód, z łokciami opartymi na kolanach. Przerażona położyłam dłoń na sercu, starając się unormować oddech.
- Chryste, nie strasz tak! - warknęłam, biorąc serię uspokajających wdechów. Zaśmiał się cicho, wzruszając ramionami.
- Taki mój urok. - odparł, papugując moje słowa sprzed kilku dni, kiedy to rozmawialiśmy pod moją szkołą. Zmarszczyłam brwi, rozglądając się po pomieszczenie. Światło ulicznej latarni wpadało do pomieszczenia przez otwarte okno sypialni. Pomarańczowe promienie oświetlały podłogę i jego twarz, tworząc z ciemnością niesamowity kontrast.
- Dlaczego siedzisz tutaj? Prawie w ogóle nie byłeś dziś w salonie. - mruknęłam, starając się zignorować wspomnienie jego dłoni na moim ciele, kiedy staliśmy w ciemności, oczekując na Laurę.
- Nie mam dziś zbytnio ochoty na imprezowanie. - odparł wprost, uśmiechając się blado w moją stronę. Kiwnęłam głową, zakładając ręce na piersi.
- Chcesz zostać sam? - zapytałam, nie chcąc przerwać mu samotności. Skoro tutaj przyszedł, to znaczy, że nie chciał być w towarzystwie. Po chwili brunet znów uniósł kąciki ust, blokując ze mną spojrzenie.
- Możesz mi potowarzyszyć. - odparł melancholijnym tonem, czym spowodował mój cichy śmiech. Niepewnie ruszyłam w jego stronę. Usiadłam obok niego na wygodnym łóżku, rozglądając się dookoła po wnętrzu dużego pomieszczenia. - To pokój Scotta.
- Zorientowałam się. - zaśmiałam się, widząc ściankę ze zdjęciami wybitnych koszykarzy. Scott miał na tym punkcie obsesję i często o tym mówił. Chwilę tak siedzieliśmy w ciszy, która ani trochę nie była niekomfortowa. Wręcz przeciwnie. Była naprawdę miła.
- Więc? - zapytałam, odwracając głowę w jego stronę. - Czemu nie masz ochoty na imprezę? - zapytałam cicho, obserwując jego ładny profil. Nadal siedział lekko pochylony, patrząc pustym wzrokiem w przestrzeń przed sobą.
- Nie wiem, tak jakoś. - wzruszył ramionami.
- Nawet na picie?
- Nawet na picie. - zaśmiał się, co utwierdziło mnie w przekonaniu, że był całkowicie trzeźwy.
- Wiedziałeś o planach Scotta? - zapytałam nagle, na co się uśmiechnął, wypuszczając powietrze z płuc.
- Nie. Nic nie mówił.
- Cholera, nie spodziewałam się. No wiesz, tych całych oświadczyn. - mruknęłam cicho, znów się rozglądając.
- Chyba nikt się nie spodziewał. - odparł cicho, na co zmarszczyłam brwi i znów kątem oka na niego spojrzałam.
Nie wydawał się zbyt zadowolony faktem, że jego przyjaciele się zaręczyli i chcą spędzić razem resztę życia. Wręcz przeciwnie, siedział dziwnie przybity. Nie miał ochoty nawet na dogryzanie, co nie było do niego podobne. Siedział lekko zgarbiony, patrząc w niezidentyfikowany punkt na ścianie naprzeciw. Zagryzłam wnętrze policzka, zastanawiając się, o co może mu chodzić. To powinien być szczęśliwy dzień. W końcu były urodziny Moore.
- Nie wydajesz się zbyt zadowolony. - mruknęłam bardziej do siebie, jednak w pokoju byliśmy tylko my, a do tego ściany i drzwi były tu naprawdę grube, więc nawet dudniąca muzyka była przytłumiona. Nate cicho się zaśmiał, ale nie było w tym śmiechu nic ironicznego czy szczęśliwego. Zwykłe, puste parsknięcie.
- Po prostu to jest dziwne.
- Niby co? - zapytałam zdzwiona, marszcząc brwi.
- Są w takim samym wieku, jak ja, a jest między nami taka ogromna przepaść. Oni już planują plany na przyszłość, wspólne życie, podczas gdy ja... - zawiesił się, wpatrując w podłogę. A ja dopiero teraz zrozumiałam.
- Podczas gdy ty nie widzisz dla siebie żadnej przyszłości. - dokończyłam za niego, na co spojrzał na mnie zdzwiony, obserwując moją zmęczoną twarz. - Znam to aż za dobrze. Mam już osiemnaście lat, za kilka miesięcy pójdę do collage'u, a ja nawet nie mam pojęcia, co chcę robić w życiu, podczas gdy inni tylko chwalą się swoimi wyborami. - sarknęłam, wsadzając dłonie do kieszeni skórzanej kurtki. Wpatrywałam się w podłogę, stukając o nią swoim botkiem. Wiedziałam, że mi się przyglądał. Czułam na sobie jego wzrok, który niemal wypalał mi dziury w skórze.
I dopiero wtedy ogarnęłam, co się stało. My rozmawialiśmy o tym, co nas męczyło. Tak po prostu, bez żadnych kłótni i wyzwisk. W pełni trzeźwi siedzieliśmy obok siebie, rozmawiając szczerze o tym, co nas dręczyło. I naprawdę nie mogłam wyobrazić sobie rzeczy lepszej od tego. W pewnej chwili, delikatnie przekręciłam głowę, natrafiając wprost na jego oczy. Czarne tęczówki elektryzowały wszystko w pobliżu i pochłaniały swoją głębią, powodując ciarki na moich plechach. Jego oczy chyba nigdy nie przestaną mnie fascynować.
- Nie widzę swojej przyszłości. - szepnęłam po chwili.
- Więc żyj teraźniejszością.
Po jego słowach nastąpiła cisza, podczas której tylko na siebie patrzyliśmy. Zagryzłam dolną wargę, znów przenosząc wzrok na ścianę naprzeciw. Czy miał rację? Być może. Jednak życie było zbyt zawiłe, aby stosować tę zasadę. Trzeba było mieć plan na życie. Plan, którego niestety nie posiadałam.
- Taa, chyba nie jest to takie proste.
- A wtedy, gdy pocałowałaś mnie po walce w moim mieszkaniu, było?
Zszokowana spojrzałam na jego twarz, mając nadzieję, że się przesłyszałam. Brunet z zadowolonym uśmieszkiem na mnie spoglądał, będąc rozbawionym moją reakcją. Cholera! W niedzielę faktycznie pocałowałam go w policzek na pożegnanie, ale byłam pewna, że spał. Ugh, ja i moje szczęście. Zażenowana skrzywiłam twarz, jakbym wypiła sok z cytryny i spojrzałam na niego kątem oka, mrużąc jedno oko.
- Miałeś spać. - powiedziałam, jednak nie mogłam nic na to poradzić, że na moje usta wstąpił lekki uśmiech. Ta sytuacja była abstrakcyjna i dobrze o tym wiedziałam, jednak nie czułam się z tym źle. Wręcz przeciwnie. Ta rozmowa była czymś naprawdę przyjemnym.
- No cóż, nie wyszło. - mruknął z rozbawieniem, wzruszając niby od niechcenia ramionami. Westchnęłam, odchylając głowę.
- Powiedzmy, że to było na szybsze zagojenie się ran. - zaśmiałam się cicho, spoglądając na niego kątem oka.
- Chyba pomogło. - odparł takim samym tonem, na co zamilkłam, obserwując go.
Natheniel Shey był po prostu piękny. I to w każdym calu. I nawet, kiedy siedzieliśmy tam w ciszy, a na jego twarzy gościły te wszystkie siniaki, dalej był niesamowicie pociągający. On po prostu miał w sobie coś, na co się patrzyło. Przez co chciało się na niego patrzeć. Zagryzam wargę, czując dziwny prąd, jaki przeszedł po moim rdzeniu, kiedy tak siedzieliśmy, obserwując siebie nawzajem. Bez słów, bez śmiechu. W zupełnej ciszy, oblani pomarańczowymi promieniami ulicznej latarni. I w tamtej chwili, za ten moment, mogłam oddać wszystko. Każde pieniądze świata, aby tylko móc dłużej wpatrywać się w te czarne tęczówki, które swoja głębią pochłaniały mnie z każdą sekundą.
- Chyba powinniśmy wracać na dół. - szepnęłam cicho, przerywając tę pełną napięcia ciszę, która sprawiła, że atmosfera naprawdę zgęstniała. Chwilę toczyliśmy bitwę na wzrok, aż chłopak kiwnął głową i wyprostował się.
- Masz rację. - odparł. Skinęłam głowę i wzięłam głęboki oddech, stając na równe nogi. Były jak z waty, a mój obraz lekko się zamazał przez napad gorąca. Ułożyłam dłoń na swoim czole, po czym ruszyłam zaraz za nim do drzwi. Wpatrywałam się w podłogę, gdy nagle usłyszałam dziwny odgłos, przez który automatycznie spojrzałam na jego plecy,
- Co ty robisz? - zapytałam. Tym odgłosem był przekręcany w zamku klucz.
Nate powolnie odwrócił się w moja stronę, a oddech ugrzązł mi gdzieś w gardle. Z szokiem wpatrywałam się w jego poważną twarz, gdy z błyszczącymi oczami patrzył na mnie takim wzrokiem, iż myślałam, że zaraz upadnę. Serce waliło mi jak młotem, kiedy powolnie podchodził w moją stronę, a ja nie mogłam poruszyć się chociażby o milimetr. Sparaliżowana wszystkimi emocjami, jakie się we mnie w tamtej chwili kotłowały, z rozchylonymi ustami wpatrywałam się w jego w pełni skupioną na mnie twarz.
- To, co powinienem już dawno.
I bez zbędnych ceregieli, pochylił się nade mną, łącząc nasze usta. Poczułam, jak płonę, gdy jego ręka znalazła się na moim karku, przyciągając mnie do siebie jeszcze bliżej. Drugą zaś umieścił na moim biodrze, zaciskając na nim swoje palce. A ja odpłynęłam. Całkowicie straciłam kontakt z rzeczywistością. Kiedy jego zimne usta mocno zajmowały się moimi wargami, w głowie miałam pustkę. Nie czułam nic innego, prócz jego dotyku. Czas stanął miejsce, a ja zatracałam się w tym momencie. W tej jednej chwili pełnej spełnienia, rozkoszy i mocy. Bo to było tym, czego w tamtej chwili potrzebowałam.
Przymknęłam oczy, po czym całkowicie rozluźniłam spięte ciało i umieściłam swoje dłonie na jego zimnych policzkach. Uchyliłam lekko wargi, wpuszczając go do środka, co jego język szybko wykorzystał. Smakował tak, jak zawsze. Papierosami i miętą. Moje ulubione połączenie, które razem z jego perfumami, wprawiało mnie w szaleństwo. Nawet nie wiem, w którym momencie usiadł na łóżku, ciągnąc mnie na swoje kolana, na których usiadłam okrakiem. Zbyt zajęta byłam jego ustami i dotykiem, który palił mi skórę.
Nie protestowałam, gdy powolnie zaczął zdejmować moją skórzaną kurtkę. Nie przerywając pocałunku, rzucił ją gdzieś w kąt. W tym samym czasie, ja błądziłam spokojnie dłońmi po jego torsie i karku. Nie tracąc czasu, pomogłam mu ściągnąć jego jeansową kurtkę, która wylądowała gdzieś obok mojej. Całe moje ciało skręcało się w konwulsjach słodkiego bólu, kiedy przejeżdżał zimnymi palcami po mojej skórze. Nie wiedziałam dlaczego. Czy będziemy żałować, czy wręcz przeciwnie. Jednak wiedziałam jedno. Nie chciałam mieć na to planu. Nie chciałam zastanawiać się, co jutro.
W tamtej chwili pragnęłam żyć teraźniejszością.
Oderwałam się od niego na chwilę, uchylając powieki. Przerzuciłam wszystkie włosy na jedną stronę i spojrzałam w jego oczy z góry dokładnie wtedy, gdy je uchylił. Czarne tęczówki wpatrywały się we mnie z dziwnym blaskiem. Uniosłam kącik ust, po czym delikatnie przejechałam kciukiem po jego dolnej wardze, obserwując jego idealną twarz. Ta chwila była niezwykle wyjątkowa i intyna. Nie było tu miejsca na dzikość i chore pożądanie, co towarzyszyło nam zawsze przy tego typu sytuacjach. Teraz po prostu siedzieliśmy obok siebie w zupełnej ciszy, chłonąc swoją obecność. To było inne, nowe. Wyjątkowe.
Wiedziałam, że niedziela zmieniła coś w naszej relacji. Jego ostatnia walka i wypowiedziane słowa dużo zmieniły, ale czyny jeszcze bardziej. To, gdy przyjechałam z nim do jego mieszkania. Gdy go umyłam oraz doprowadziłam do porządku. Jednak chyba najbardziej wpływ miał na to wszystko mój pocałunek. Przeklęty pocałunek w policzek. Zrobiłam to tylko dlatego, bo myślałam, że spał. Jednak obudziłam nim coś, czego nie powinnam.
- Przysięgam, że nie ma drugiej takiej wariatki na świecie, jak ty.
- Taki mój urok. - wyszeptałam, szeroko się uśmiechając, na co i on uniósł kącik ust. Cicho się zaśmiałam i znów nad nim pochyliłam, przyciskając swoje rozgrzane usta do tych jego.
Zaraz po tym szybko pomogłam mu pozbyć się jego koszulki, przez co został w samych butach i spodniach. Błądziłam dłońmi po jego twardym torsie, ochoczo zajmując się jego ustami i szczęką, na której składałam mokre pocałunki. W pewnym momencie chwycił za rąbek mojej bluzki i przeciągnął ją przez moja głowę, spoglądając na moje piersi ukryte w czarnym staniku. Nie minęła chwila, a jednym szybkim ruchem złapał za moje biodra i w akompaniamencie mojego śmiechu, przewrócił nas na materac. Teraz leżałam pod nim jedynie w spodniach i z szerokim uśmiechem, odgarniając swoje włosy z czoła. Brunet zawisł nade mną z rękoma po obu stronach mojej głowy. Wpatrywał się we mnie przez chwilę z nieznanym błyskiem, na co zagryzłam wargę, czekając na dalszy ruch.
- Zbezcześcimy tak łóżko Scotta? - zapytałam zawadiacko, unosząc brew. Zadziwiające było to, że nie czułam ani trochę żadnego dyskomfortu czy czegoś w tym rodzaju. Moje ciało było całkowicie rozluźnione. Co więcej, naprawdę tego chciałam.
- Uwierz, to łóżko zostało zbezczeszczone już dawno. - odparł, na co zaśmiałam się i znów go pocałowałam. Uwielbiałam to robić. Uwielbiałam go dotykać i mieć blisko siebie. Uwielbiałam jego całego.
Nie czekając dłużej, Nate ściągnął moje botki, a następnie jeansy, przez co zostałam przed nim jedynie w czarnym staniku i tego samego koloru majtkach. Zajęczałam cicho, gdy zimnymi palcami przejechał po moim boku, całując przy tym mój dekolt. Przymknęłam powieki i ułożyłam dłonie na jego plecach. Co jakiś czas przejeżdżał językiem po moim ciele, aż w końcu szybko odpiął mój biustonosz, bez którego miał doskonały widok na moje piersi. Obdarzył obie gorącym pocałunkiem, po czym powrócił do ust, przygryzając moje wargi. Czułam jego pokaźną erekcję na swoim nagim udzie, co pobudzało mnie jeszcze bardziej.
Uczucie w podbrzuszu cały czas rosło, powoli mnie zabijając. Chłopak widząc moje zdenerwowanie, nie czekał długo, a szybko wyciągnął paczkę z prezerwatywą z kieszeni jeansów, po czym zaczął zdejmować je razem z butami. Zagryzłam wnętrze policzka i chwyciłam srebrne opakowanie, przyglądając się mu.
- Zawsze przygotowany, co? - parsknęłam, na co przewrócił oczami, pozostając w samych bokserkach. Wygłodniałym wzrokiem śledziłam jego ciało, jakby było moją nową religią. Bo było.
- Czekała na ciebie. - odparł, co spowodowało mój śmiech. Opadłam na poduszki, przełykając ślinę, kiedy zsunął z siebie bokserki, ukazując swojego pokaźnego i naprawdę gotowego członka. Moje podbrzusze skurczyło się już maksymalnie, a ja nie mogłam wytrzymać. Nogi miałam wiotkie, jak nigdy. Chciałam go poczuć. Dotykać, całować i czuć w sobie. Chciałam jego.
Kiedy założył prezerwatywę, jednym ruchem zerwał ze mnie moje majtki, które zapewne będą już do wyrzucenia, ale czego nie robi się dla przyjemności. Rozchyliłam nogi, pomiędzy którymi się ułożył. Serce biło mi jak młotem, kiedy wpatrywałam się w jego piękną twarz. Gorący pot oblał moje ciało, a w swojej głowie wtedy miałam tylko jeden obraz. On. Cały on.
Chłopak pochylił się nade mną, wciskając mocny pocałunek w moje usta, dokładnie wtedy, gdy wszedł we mnie aż po nasadę. Głośno jęknęłam wprost w jego wargi, czując jak całe napięcie gdzieś ze mnie uleciało. Uczucie, którego nie doświadczyłam już od ponad sześciu miesięcy, teraz dało o sobie znać. Brunet zatrzymał się na chwilkę, aby dać nam czas na przyzwyczajenie się, po czym zaczął równomiernie wchodzić we mnie i wychodzić zdecydowanymi pchnięciami. Czułam, jak wszystko kumuluje się we mnie coraz bardziej. Dotyk jego dłoni na moim nagim ciele, usta na moich wargach... To wszystko.
Zdecydowanymi pchnięciami prowadził nas ku słodkiemu końcowi, dając nam przy tym niebywale wiele przyjemności. Moje jęki stawały się coraz głośniejsze, a ja nie miałam zamiaru ich powstrzymywać. Cała aż buzowałam, chciałam dotykać go wszędzie i być dotykana. W pewnej chwili oplotłam go w pasie nogami, wybuchając w górę biodra, aby być jak najbliżej. Wplątałam swoje dłonie w jego włosy, pociągając za nie, na co gardłowo jęknął tuż przy moim uchu. A ja oddałam mu się w całości, tak jak on oddał się mnie. I nie interesowało mnie, co będzie jutro, za miesiąc czy za rok. Interesowała mnie tylko teraźniejszość.
Teraźniejszość, w której odmawiałam swoją prywatną pokutę.
***
Uhuhu iście piekielny ten rozdzialik, nie sądzisz?
Ja dziś szybko, więc zostawiam was z tym rozdziałem i waszym komentarzem na temat jego.
twitter: #pizgaczhell #pizgaczarmy
Kocham i do następnego xx
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top