15. Bo chce być z tobą przed każdą swoją walką.

Tak, rozdział jak zwykle dla mamuśki, ale teraz chciałabym wam coś o nim powiedzieć. Ten rozdział jest dla mnie naprawdę ważny. Być może jest jednym z ważniejszych w całym uniwersum Hell.

Każdy przeżył coś takiego w swoim życiu chociażby raz. To zatrzymanie się wszystkiego wokół. Zatrzymanie czasu, myśli, istnienia. W tej jednej chwili czujesz wszystko, tak naprawdę nie czując niczego. I to jest chyba w tym wszystkim najgorsze. Wpadnięcie pomiędzy dwie skrajności, z których nijak nie możesz się wyrwać. I właśnie tak czułam się w tamtej chwili. Jak ten pusty obiekt dryfujący pomiędzy chęcią wybuchnięcia z emocji, a totalną znieczulicą.

W mojej głowie echem odbijały się słowa Laury, które wypowiedziała kilka sekund wcześniej. A może minut? Czas zatarł mi się za bardzo, aby to rozważać, a w głowie słyszałam tylko te trzy słowa. Victoria, on przegrał.

Rozchyliłam lekko drżące wargi, pustym wzrokiem wgapiając się w ciemność, która mnie otaczała. Dłoń, która jakoś utrzymywała telefon, zamarła przy moim uchu, tak samo, jak reszta ciała. Czułam dosłowny paraliż każdego mięśnia w moim organizmie. Nawet serce przestało wybijać swój standardowy rytm. W tamtej chwili tkwiłam z zwykłej bańce, która odcinała mi zdolność logicznego myślenia i dostęp do tlenu, powodując żywe wypalanie moich płuc. Nie, to się nie działo.

To się nie dzieje naprawdę. Tkwię w sennym koszmarze, z którego zaraz się obudzę.

- Victoria, jesteś tam? - zapłakany i drżący głos Laury Moore wypełnił tę ciszę, w której trwałam razem z moimi myślami. Nie byłam w stanie jakoś zareagować. W tamtej chwili nie mogłam poruszyć nawet małym palcem, nie wspominając o wydaniu ze ściśniętego gardła jakiegoś dźwięku.

Ona tego nie powiedziała. Nie powiedziała.

- Vic... - pisnęła cicho, pociągając nosem. W tle słyszałam zduszone rozmowy oraz jakiś hałas. Głębokie westchnięcie dziewczyny odbiło się echem w mojej głowie, gdy zamglonym wzrokiem taksowałam mój pokój. - To wszystko wymknęło się spod kontroli. Jest naprawdę źle. Proszę, przyjedź, bo on... Vic, to wszystko się skomplikowało.

I dopiero to sprawiło, że w końcu jakoś zareagowałam. Chwilę zajęło mi całkowite wyrwanie się z letargu, a kiedy już to zrobiłam, poczułam zawroty głowy. Przez to, iż nie oddychałam tak długo, teraz seria moich wdechów i wydechów była urwana i nierównomierna. Zaciągnęłam nosem, mrugając powiekami, aby wyostrzył mi się obraz. Moje serce obijało mi żebra z każdej strony, powodując cholerny ból, jednak wtedy nie było to ważne. Z coraz większym strachem, jaki się we mnie rodził, drżącą z nerwów dłonią złapałam za nasadę swoich włosów i lekko za nie pociągnęłam.

- Laura? - zapytałam w końcu zdławionym głosem, który ledwo przechodził przez moje gardło. Moje płuca paliły ogniem, a tętno z każdą nanosekundą przyśpieszało, powodując, iż słyszałam krew szumiącą w uszach. - Laura, co się stało? Gdzie wy jesteście? - zapytałam zdenerwowanym głosem, po czym natychmiast zerwałam się z łóżka na miękkie nogi. Prawie bym się przewróciła, jednak w ostatniej chwili podtrzymałam się szafy stojącej naprzeciw.

I to było najgorsze. Paraliż i niedowierzanie zastąpiła panika. Wiedziałam, że Nathaniel był na walce, jednak nie wiedziałam, gdzie ona dokładniej się odbywała. I moją panikę pogarszały jej słowa. Victoria, on przegrał. Nie, to było niemożliwe. On nigdy nie przegrywał i teraz też. Siedział tam lekko poturbowany, ale cały i wygrany. Po jego wyjściu z mojego domu, spędziłam w swoim pokoju dwie godziny, w duchu błagając, aby nic mu się nie stało. Teraz nie było opcji, aby to działo się naprawdę. Nie, nie. On wygrał i wszystko jest w porządku.

Wszystko musi być w porządku, bo to moja wina.

- Obok Dawntown, zaraz za kinem jest taki stary budynek. To tutaj i błagam, pośpiesz się. - błagała. Zmarszczyłam brwi, kiedy usłyszałam jakiś niezidentyfikowany, głośny krzyk, który prawdopodobnie należał do Jasmine.

- Dawntown? - zapytałam, mając nadzieję, że się przesłyszałam. - Przecież to środek miasta.

- Teraz tutaj zorganizowano walkę. - i nie potrzeba było mi nic więcej. Walka. Znów chodziło o walkę. Walkę, którą on przegrał. A często przegrana doprowadzała do koszmarnej tragedii. Nie, błagam nie...

- Laura, co z nim? - wyszeptałam drżącym tonem, chociaż tak naprawdę nie wiedziałam, czy chcę usłyszeć prawdę. Mogła okazać się zbyt bolesna.

A to wszystko twoja wina, Vicky.

Długą chwilę milczała, a ja coraz bardziej się denerwowałam. Niewiedza w tym przypadku mnie zabijała, a jedyne czego pragnęłam, to usłyszeć, że wszystko z nim w porządku. I w tamtej chwili nie obchodziło mnie, jak się właśnie zachowywałam. Nie interesowało mnie to, iż moje ciało i umysł były na granicy wybuchu, a to wszystko z powodu Nate'a i świadomości, że mogła stać mu się krzywda. Martwiłam się. Cholernie mocno i chyba jeszcze tak, jak nigdy w całym swoim życiu. W końcu Laura ponownie cicho westchnęła, zapewne zastanawiając się, co ma mi powiedzieć. Obraz zaczął mi się zamazywać, a serce jeszcze bardziej przyśpieszyło swoje bicie. Zaś w głowie siedziała mi tylko jedna myśl.

Błagam, bądź cały i zdrowy. Proszę.

- Nie jest zbyt dobrze.

I to wystarczyło. Nawet nie odpowiedziałam. Nie widziałam w tym potrzeby. Paraliż mięśni sprawił, iż patrząc pusto w przestrzeń, opuściłam rękę, którą trzymałam swój telefon. Nie interesowało mnie to czy Laura coś mówi, czy nie. Z lekko uchylonymi wargami i szklanymi oczami, stałam pośrodku swojego pokoju, zdając sobie właśnie sprawę z tego, co się stało. On przegrał. Przegrał walkę, nabawił się wielu nowych ran i cierpiał. Ktoś sprawiał mu ból fizyczny, a on nie będąc w stanie go wytrzymać, przegrał. Ja za to umierałam przez ten psychiczny. Zawodnicy, którzy przegrywają, nie wychodzą z ringu w zbyt dobrym stanie.

A to wszystko było moją winą. To ja powiedziałam mu o Darcy. To ja się z nim pokłóciłam przed walką, dobrze wiedząc, że musi być w pełni skupiony. To ja byłam u jego matki, chociaż o tym nie wiedział. To ja go zdenerwowałam i to wszystko było moją winą.

Nie minęła chwila, a z szybkością błyskawicy wyleciałam z pokoju, choć przez moje skostniałe ciało, było to niebywale ciężkie. Z trudem stawiałam kroki, a obraz przeze mnie widziany, był jak za mgłą. Niezbyt dobrze pamiętam ten moment, ale w tamtej chwili miałam tylko jeden cel i to na nim się skupiłam. Musiałam jak najszybciej się przy nim znaleźć. I nie obchodziło mnie czy będzie chciał mnie widzieć, czy nie. Musiałam dostać się do Dawntown za wszelką cenę i go zobaczyć. Przekonać się, że żyje, a to wszystko było jedynie wytworem mojej wyobraźni.

Boże, dlaczego to znów się spieprzyło? Dlaczego ja to znów spieprzyłam?

Mojej matki nadal nie było w domu, a Theo leczył kaca w swoim pokoju, toteż w salonie prócz Kota, śpiącego na kanapie, nie było nikogo innego. Kilka lampek było zapalonych, co dawało dobre światło, gdy biegiem pokonywałam schody, a następnie długi korytarz. W dłoni mocno ściskałam swój telefon, a mój oddech był nierównomierny i płytki. Ze wszystkich sił chciałam myśleć optymistycznie, ale nie byłam w stanie. W tamtej chwili nie byłam w stanie myśleć o niczym innym, jak o tym, co mogło się tam wtedy dziać. Gdy zakładałam drżącymi rękoma swoje adidasy, cudem unikając przewrócenia się, w głowie huczała mi tylko jedna myśl. To twoja wina.

Pociągnęłam nosem, po czym z zaciętą miną, chwyciłam kluczyki do swojego auta i otworzyłam drzwi, a następnie wyszłam na zewnątrz, mocno je za sobą zatrzaskując. Dokładnie tak, jak zrobił to on kilka godzin wcześniej. Kiedy był tak zdenerwowany i rozczarowany moją postawą, iż nawet nie mógł na mnie patrzeć. Kiedy wyszedł na walkę rozproszony przeze mnie i moje słowa. Nawet nie czułam panującego chłodu, chociaż miałam na sobie jedynie jeansy, bluzkę i czarną, rozpinaną bluzę.

Ostatnimi resztkami sił powstrzymałam się od wylania łez, które zebrały się w moich oczach. Z każdą sekundą bałam się i denerwowałam coraz bardziej. Moje ciało przestało mnie słuchać. Pulsująca z nadmiaru informacji i szoku głowa zaczęła mnie lekko boleć, ale zignorowałam to i spojrzałam na czarnego Mercedesa na podjeździe. Szybko zbiegłam po czterech schodkach, a następnie ruszyłam na miękkich nogach w jego stronę, ściskając kluczyki w zimnej dłoni. Prawie rzuciłam się na drzwi auta, chcąc je otworzyć, jednak przez dygoczące palce nie byłam w stanie tego zrobić. Wściekałam się coraz bardziej, klnąc pod nosem na cholerny zamek w drzwiach i moją nieporadność, która wywoływała we mnie jeszcze większy stres. Na dworze było całkowicie zimno, toteż jedynym źródłem światła były zapalone latarnie po obu stronach ulicy.

- Kurwa mać. - zaklęłam siarczyście, po czym krzyknęłam krótko, zaciskając oczy i pięści. Paznokcie wbiły mi się we wnętrza dłoni, powodując ból, ale w tamtym momencie był to mój najmniejszy problem. Oparłam się delikatnie o drzwi auta, biorąc serię głębokich wdechów i wydechów. Nie byłam w stanie nawet trafić kluczami w zamek, więc jak miałam pojechać do samego centrum, nie zabijając siebie po drodze? Stres tym razem zwyciężył, a to dobijało mnie jeszcze bardziej, powodując kolejny atak paniki.

Delikatnie rozchyliłam powieki, przekręcając głowę w prawo na hałas, jaki nastał obok mnie. Ze zmarszczonymi brwiami obserwowałam taksówkę, która właśnie podjechała pod dom Hamiltonów obok. Drzwi niedużego auta otworzyły się, a po chwili wysiadła z niego pani Hamilton wraz ze swoim mężem, który zadowolony gawędził z kierowcą. I wtedy wiedziałam, co mam zrobić. Niewiele myśląc, pędem ruszyłam w tamtą stronę, wciskając po drodze kluczyki do auta w kieszeń bluzy. Przebiegłam cały trawnik, wybiegając na chodnik, na którym stali nasi sąsiedzi.

- Dobry wieczór. - wysapałam nagle, kiedy znalazłam się w bliskiej odległości od nich, zwalniając kroku. Starsza kobieta w bordowym płaszczu odwróciła na mnie swój wzrok, po czym wesoło się uśmiechnęła.

- O! Witaj, Victorio. - zaczęła swoim miłym głosem, kiedy pan Hamilton zajęty był płaceniem. - Coś się stało?

- Nie, tylko zauważyłam, że przyjechali państwo taksówką, a ja się naprawdę śpieszę, więc się zastanawiałam, czy może nie mogłabym pojechać tą. Niestety skończyło mi się paliwo w aucie. - skłamałam, wskazując kciukiem na mój samochód, który stał kilkanaście metrów za mną. Starałam się wyglądać w miarę normalnie, i nawet się uśmiechnęłam, lecz przez makabryczne wizje w mojej głowie, wyszedł mi z tego tylko niezbyt ładny grymas.

Wytrzymaj to, błagam.

- Ależ nie ma problemu. - machnęła ręką, patrząc na swojego męża, który właśnie po transakcji, wyprostował się i również spojrzał w moją stronę. - Victoria pojedzie tą taksówką. - poinformowała go, na co skinął głową.

- Bardzo dziękuję. - mruknęłam naprawdę wdzięcznie, kiedy otwierałam tylne drzwi auta. Szybko władowałam się do środka, patrząc na profil taksówkarza, który obserwował ulicę. - Do Dawntown. Byle szybko.

Kiedy taksówkarz skinął głową, po czym ruszył, westchnęłam, opadając wygodniej na siedzenie. Przetarłam dłonią zmęczoną twarz, zastanawiając się, co dalej. Na pewno żył. Musiał żyć. Laura powiedziała, że jest z nim źle, ale nie tak, aby doszło do... Mój Boże, nie było innej opcji. Zaciągnęłam nosem, spoglądając na widok miasta za oknem. Podczas tej drogi naprawdę chciałam się skupić na wszystkim innym oprócz tego, tyle że nie mogłam. W mojej głowie pojawiały się coraz to nowsze i makabryczniejsze wizje sytuacji, która działa się na walce. Mogło stać się mu tyle rzeczy. Rzadko przegrywał. Ba! Odkąd poznałam go bliżej, nie było takiej walki, z której nie wyszedłby wygrany. On po prostu nie przegrywał.

Aż do teraz.

Nie chciałam, aby coś mu się stało. Nie zrobiłam tego specjalnie. Nie chciałam powiedzieć mu o Darcy i o jego matce, ale samo tak wyszło. Wykrzyczałam to w przypływie złości, kiedy to nie mógł zrozumieć, iż nie wiedziałam o tym zaaranżowanym spotkaniu. I nawet jeśli nic nas nie łączyło, to zareagowałam tak, jak zareagowałam. Może wydawać się to dziwne, skoro sprawy miały się tak, a nie inaczej, ale w tamtym momencie niewiele o tym myślałam. To mnie uderzyło. Cholernie mocno, a samo usłyszenie o jego przegranej spowodowało zatrzymanie bicia mojego serca. Ale wiem dlaczego tak było. Po prostu to wszystko działo się z mojej winy, dlatego miałam wyrzuty sumienia i tak bardzo się tym przejęłam.

Lub po prostu znów chciałam oszukać samą siebie

Kiedy zobaczyłam już budynek kina przez przednią szybę, prawie w trakcie jazdy otworzyłam drzwi samochodu, w międzyczasie rzucając kierowcy odpowiedni banknot, który wyciągnęłam wcześniej zza etui mojego telefonu. Zawsze trzymałam tam pieniądze w razie wypadku. Nie czekając na wydanie reszty, wyskoczyłam z auta, zatrzaskując za sobą drzwi i wiedziałam, że kierowca niezbyt mnie polubił za moje zachowanie, ale w tamtej chwili niezbyt się tym przejęłam. Rozejrzałam się dookoła siebie, spoglądając na kilka samochodów i ludzi rozpierzchniętych po centrum.

Zdecydowanym krokiem zaczęłam podążać w stronę budynku, znajdującego się w niedalekiej odległości od kina, w którym kiedyś znajdowała się siedziba fabryki butów. Teraz miejsce niszczało, bo nikt nie był zainteresowany kupnem. Ze złością zastanawiałam się, jaki debil wymyślił walkę w takim miejscu. Przecież to był środek miasta, do cholery! W każdej chwili mogła zjawić się tam policja i pozamykać wszystkich jak leciało. Z każdym zbliżającym mnie do miejsca krokiem, docierało do mnie, jak bardzo popieprzone to wszystko było. Ci ludzie, organizatorzy, zawodnicy. Te walki nie miały zasad, a dawać miały jedynie krwawe widowisko. Ludzie chcieli poczuć odrobinę ryzyka w tym nudnym mieście, kosztem zdrowia i życia innych. Jak ktoś tak dobry, jak on, mógł brać udział w takim bagnie?

Szłam żwirową ścieżką, rozglądając się na boki, jednak byłam sama. Słyszałam jedynie odgłosy pochodzące z miasta i swój przyśpieszony oddech oraz bicie serca. Światło tutaj nie docierało, dlatego skazana byłam na swój wzrok, który w ciemności niezbyt sobie radził. W końcu doszłam już pod sam budynek, który na pierwszy rzut oka wydawał się całkowicie pusty. Stara i ciemna budowla przerażała swoim wyglądem. Nie widziałam nikogo dookoła, więc już postanowiłam wyciągnąć telefon, aby zadzwonić do Laury.

- Victoria? - podskoczyłam delikatnie na cichy szept za mną, kiedy byłam w trakcie grzebania w swojej kieszeni z zamiarem wyjęcia iPhone'a. Z przyśpieszonym pulsem odwróciłam się, spoglądając na małą postać, stojącą niedaleko mnie.

- Laura? - odpowiedziałam pytaniem na pytanie, kiedy dotarło do mnie, że znałam tę sylwetkę i dziewczęcy głosik. Nie minęła chwila, a dziewczyna wyłoniła się z mroku i podbiegłą do mnie, mocno mnie obejmując. Przymknęłam oczy, czując się nieco spokojniej, ponieważ jej obecność bywała naprawdę wyciszająca. Przez krótką chwilę stałyśmy, mocno ściskając swoje ciała. - Laura, co się dzieje? O co chodzi? Gdzie on jest? - pytania wylatywały z moich ust z prędkością pocisku wystrzeliwanego z karabinu maszynowego.

Brunetka zaciągnęła nosem, delikatnie wyswobadzając się z mojego uścisku. Odsunęła się na kilkanaście centymetrów, nie patrząc mi w oczy. Mimo panującej ciemności doskonale widziałam ślady tuszu na jej pucołowatych policzkach i skołtunione włosy. Sama lekko drżała, głośno oddychając, co niepokoiło mnie jeszcze bardziej. Czułam, że moje serce zaraz wysiądzie, jeśli nie dowiem się prawdy.

- Laura, do cholery. Spójrz na mnie. - powiedziałam nieco za ostro, jednak w tamtej chwili nie obchodziło mnie to czy będę niemiła. Nie miałam pojęcia, co się z nim działo, a ona cały czas to przedłużała, nie chcąc mi powiedzieć i zabijając mnie tym jeszcze bardziej.

Musiałam go zobaczyć, chociażby on sobie tego nie życzył. Musiałam sprawdzić czy wszystko jest z nim dobrze. Musiałam...

- Nate dziś walczył z Colsonem. - zakwiliła drżącym głosem, delikatnie unoszą na mnie swoje błyszczące tęczówki. Kiwnęłam głową, chcąc usłyszeć więcej. - Wszyscy myśleliśmy, że będzie w porządku. W końcu walka, jak walka. Colson jest jednym z lepszych, ale Nate był w świetnej formie, więc wygrana to było tylko formalność. - jęknęła, przecierając małą dłonią swoje policzki. Nie spuszczałam z niej spojrzenia, coraz bardziej tracąc oddech.

- I?

- Zawsze było tak, że na walki, Nate przyjeżdżał z Jasmine, która potem zawoziła go do domu i mu pomagała. Jego trener i Aiden przeważnie już czekali razem z Luke'iem. - wyjaśniła, na co uważnie skinęłam głową. Kojarzyłam tego całego Aidena, bo kiedyś zostałam zaproszona na jego imprezę przez Sheya. Wiedziałam, że również pomagał Nate'owi w walkach. - My za to przyjeżdżamy gdzieś tak piętnaście minut przed rozpoczęciem. Zawsze idziemy do jego szatni, aby życzyć mu powodzenia. Teraz też tak zrobiliśmy. Wszyscy jak zwykle tam byli. Z wyjątkiem Nate'a.

Cholera.

- Jasmine była cholernie przybita, a to nie zdarza się jej zbyt często. Okazało się, że pokłóciła się z Nate'em, ale nie chciała powiedzieć o co. Chłopaki do niego dzwonili, bo nikt nie wiedział, gdzie jest, ale nie odbierał. Nie wchodziło w grę, że zrezygnował, bo nigdy tego nie zrobił, co zaczęło nas niepokoić. Przyjechał dopiero pięć minut przed walką. - dodała znacznie ciszej, a następnie spuściła wzrok, przełykając ślinę. Było mi coraz bardziej niedobrze, a zawroty głowy i skurcze żołądka wcale mi w tym nie pomagały. Cholera, nie tak to wszystko miało wyglądać. - Był zły. Mocno. Szybko się przebrał, słowem się do nas nie odzywając. Nie mieliśmy pojęcia, co się stało. Nie chciał rozmawiać nawet z Parkerem, a na Jasmine to nawet nie spojrzał. A potem wyszedł na ring.

Przymknęłam oczy, chcąc się chociaż trochę opanować. Każde jej słowo wbijało we mnie niewidzialną szpilkę, sprawiając ból każdej komórce mojego ciała. I znów ta myśl. To wszystko było spowodowane naszą rozmową. Każda jego rana. Każdy cios.

- Nie walczył jak on. Był rozkojarzony. Wymierzał źle ciosy, nie blokował, nie robił niczego, oprócz walenia wściekle na oślep. To była naprawdę brudna walka. W czwartej rundzie Colson powalił Nate'a na matę, a on, no cóż. Niestety już nie wstał.

Wciągnęłam gwałtowniej powietrze, znów czując mrowienie pod powiekami. Odchyliłam głowę, spoglądając na czarne niebo, na którym nie widniała ani jedna gwiazda. Nic. Pustka. Dokładnie tak, jak między nami. Teraz zrozumiałam, po co on to robił. Po co spotykał się ze swoimi przyjaciółmi dzień przed walką w miłej atmosferze. Jeden z powodów był taki, iż chciał się pożegnać. Tak, jednak był jeszcze jeden. Jego to po prostu uspokajało. Nie kłócił się z nikim, nie szukał spięcia i po prostu wyciszał. Moje słowa to zepsuły. Cholerny, zbyt długi język i niepotrafiąca zamknąć się zawczasu Victoria!

- Po co zadzwoniłaś do mnie? -zapytałam cicho. Brunetka wzruszyła ramionami. Byłam pewna, że i ona i reszta nie wiedziała o naszej rozmowie. Być może Jasmine się domyśliła. Więc dlaczego chciała akurat, abym to ja przyjechała? - Gdzie on w ogóle jest?

- Może ty dasz radę go uspokoić. On nas nie słucha. - wymamrotała, opuszczając bezwiednie ręce.

- Gdzie on jest? - powtórzyłam pytanie, zawieszając wzrok na jej lśniących tęczówkach.

Nie odpowiedziała, a zamiast tego, złapała mnie za nadgarstek, po czym ruszyła przed siebie, a ja pozwoliłam jej się prowadzić. Plułam sobie w brodę za tę całą sytuację. Tak, wiem, że to nie była moja wina z tymi odwiedzinami matki Sheya. To było zaaranżowane, a ja zostałam w to jedynie wplątana, jednak i tak miałam głupie wyrzuty sumienia. Chronił swojej granicy prywatności jak oka w głowie, a ja to zepsułam. Niewiele trzeba było, aby go rozjuszyć. Mi się niestety udawało to za każdym pieprzonym razem.

Nim się spostrzegłam, Laura pociągnęła mnie w stronę schodków prowadzących w dół do jakichś ciemnych drzwi. Szybko po nich zbiegłyśmy, po czym brunetka je otworzyła i weszła do środka, a ja za nią. Było tam cieplej, niż na zewnątrz, a słabe jarzeniówki umieszone na niskim suficie, słabo oświetlały ponure i wąskie korytarze. Zmarszczyłam nos na niezbyt miły zapach, obserwując graffiti i niecenzuralne napisy na ścianach. Nigdy nie byłam w środku tego budynku, a z moich obserwacji wynikało, że znajdowałyśmy się w piwnicy.

- Tędy. Chodź. - mruknęła, szybko ruszając korytarzem. Niepewnie podążałam za nią, mijając przerażające sklepienia i pary różnych drzwi. Moje serce na zmianę przestawało bić, aby następnie zacząć przepompowywać krew w tak zawrotnym tempie, iż bolała mnie od tego głowa. Po kilkunastu metrach w końcu ujrzałam blond czuprynę Matta, który z założonymi na piersi rękoma, opierał się o jedną ze ścian. Jego głowa była zwieszona, a sam chłopak miał przymknięte oczy. - Jesteśmy.

Na słowa Moore, Donovan z beznamiętną miną uniósł na nas zblazowany wzrok zielonych tęczówek. Po chwili patrzenia to na mnie, to na Laurę, rozszerzył swoje oczy, opuszczając ręce i automatycznie się prostując. Na jego twarz wstąpił wyraz ulgi, a on sam westchnął.

- I całe szczęście. Ten baran w ogóle nas nie słucha. - zaczął od razu, krzyżując spojrzenie z Moore. - Parker z Tuckerem od dwudziestu minut starają się mu przetłumaczyć, że nie może jechać sam, a on ma to głęboko w dupie. Zabrał kluczyki od swojego samochodu i pakuje rzeczy, chociaż ciężko mu jest chociażby zgiąć palce. Mówisz do niego jak do ściany.

- Matt, może trzeba by go zawieźć do szpitala? - zapytała cicho dziewczyna, patrząc na niego swoimi wielkimi oczami. - Chociaż na zwykłe przebadanie! - zaznaczyła od razu, kiedy chłopak jęknął, przymykając oczy. - Sam widziałeś, jak dziś oberwał. Dostał naprawdę wiele razy, a ja nie chcę, aby coś mu się stało.

- Dobrze wiesz, że ja też, ale to jest niewykonalne. - mruknął cicho. - Nie przekonasz go.

- Gdzie on jest? - przerwałam im nagle, na co oboje zamilkli, spoglądając w moją stronę. Znów czułam te cholerne ręce, które coraz ciaśniej oplatały moją szyję, odcinając mi dostęp do tlenu i podstawowych funkcji życiowych. Objęłam się rękoma, zaciskając dłonie na swoich ramionach, aby nie pokazać tego, jak bardzo one drżały. Uniosłam hardo głowę, przybierając gotową postawę, ale prawda była taka, ze bałam się tego jak jasna cholera.

- Tam. - odpowiedział chłopak, wskazując na poobdzierane z farby drzwi naprzeciw. Patrzyłam na nie z gulą w gardle, skanując białą, złuszczoną fakturę, która płatami odpadała z drewnianej płyty. - Chce jechać sam do domu. Ciebie może posłucha.

- Dlaczego miałby? - zapytałam, nadal patrząc na drzwi. Czułam ich czujne spojrzenie na swojej osobie, ale wtedy myślałam tylko nad tym, co czeka na mnie w tym pokoju. Byłam pewna, iż on nie wiedział, że tu przyjechałam, a patrząc na okoliczności, nie wiem, czy był to dobry pomysł.

- Dobrze wiesz. Wszyscy wiemy. - odpowiedziała Moore oczywistym tonem.

Jednak nie wiecie, że to ja przyczyniłam się do jego przegranej.

Zagryzłam wnętrze policzka, spuszczając wzrok. Nie chciałam zaprzątać sobie tym głowy, więc zdenerwowana, patrzyłam jak Matt łapie poobdzieraną klamkę, zaciskając na niej swoje długie palce.

- Ostrzegam, że ten widok może nie być zbyt przyjemny.

Po tym cichym szepcie, przekręcił rączkę, a drzwi lekko się uchyliły. Przez mroczki latające mi przed oczami, widziałam jak chłopak wchodzi do pomieszczenia, a następnie z niepewną miną robi to również dziewczyna. Byłam pewna, że nie dam rady zrobić chociażby kroku, bo moje stopy prawie przywarły do ziemi. Do tej pory nie wiem, jak udało mi się stanąć w progu tego pomieszczenia. Same wspomnienie tego jest jak za mgłą. Jednak widok, jaki tam zastałam, będzie mi niezapomniany do końca życia.

Pomieszczenie było spore. W jego rogu stała kanapa, na której siedział Scott pochylony do przodu ze zmęczoną miną wraz z nie lepiej wyglądającym Parkerem. Obok niego stał wysoki chłopak z brązowymi włosami. Jego grzywka opadała mu na czoło, a charakterystyczny, orli nos utwierdził mnie w przekonaniu, że to właśnie Aiden. Pokój z białymi ścianami oświetlało kilka żarówek. Laura z Mattem stali po mojej prawej stronie przy ścianie, nie patrząc na nikogo. I w końcu zobaczyłam i jego. Stał tyłem do mnie obok drewnianej szafy, a moje serce ścisnęło się, kiedy zobaczyłam przewieszony na jej drzwiach, biały ręcznik z bardzo wyraźnymi, czerwonymi plamami. Jego krew.

Czarna bluza z kapturem oraz tego samego koloru jeansy okrywały jego dobrze zbudowane ciało. Tuż obok niego znajdował się czarnoskóry, barczysty mężczyzna około pięćdziesiątki. Chyba coś do niego mówił, bo nachylał się w jego stronę z niezbyt zadowoloną miną, jednak zamilkł, kiedy zdał sobie sprawę, że w pomieszczeniu znajdowała się jeszcze jedna osoba. Spojrzał na mnie ciemnymi oczami, przez co poczułam dreszcz na swoim rdzeniu. Wyglądał naprawdę dobrze, choć strasznie. Kilka blizn przecinało odznaczało się na ciemnej skórze jego twarzy. Jego trener.

Wiedziałam, że w tamtej chwili wzrok każdego spoczął na mnie. Wzrok każdego, prócz jego.

- Shey, możesz przestać się tak zachowywać i z nami porozmawiać? - zapytał tubalnym głosem facet, ignorując moją osobę i znów spoglądając na profil chłopaka. Przez ruch jego barków, wiedziałam, że coś robił, jednak nie widziałam co. Nie zdawał sobie sprawy z mojej obecności, a ja nie wiedziałam czy to dobrze, czy wręcz przeciwnie. - Nate, do cholery! - ryknął facet, ale chłopak ani drgnął.

I nagle poczułam ten wzrok. Powolnie spojrzałam w prawo. Niebieskie tęczówki, stojącej w rogi dziewczyny, taksowały mnie z wyraźną niechęcią i zmęczeniem. Jasmine. Nawet jej nie zauważyłam, kiedy tu weszłam. Znajdowała się tuż przy ścianie w cieniu, nie wychylając się. Jednak jej twarz nie była zdziwiona moim widokiem, jak twarz Parkera czy Scotta. Ona wiedziała, że przyjadę.

- Nate, nie denerwuj mnie i oddaj te kluczyki. - warknął mężczyzna, tracąc powoli całą cierpliwość. Chłopak nie odpowiedział, a ja czułam żółć podchodzącą mi do gardła. Chryste, za jakie grzechy. - Dobrze wiesz, że sam nigdzie nie pojedziesz, bo nie dasz rady.

Znów cisza i zero odpowiedzi.

- Nate. - mężczyzna znów próbował przemówić mu do rozsądku, ściszając lekko ton głosu. - Wiesz, że to nie jest rozwiązaniem. Oddaj kluczyki i...

- I przestań zachowywać się jak dziecko.

Kurwa.

Nie wiem, co skłoniło mnie do wypowiedzenia tych słów. Nawet o tym nie myślałam. Po prostu miałam dość słuchania już błagań tego faceta względem tego chłopaka, który i tak nigdy nie słuchał. Moje ciśnienie przekroczyło już wszelkie możliwe granice i mimo że w środku krzyczałam, na zewnątrz wyglądałam na niewzruszoną. Coraz mocniej zaciskałam swoje dłonie na ramionach, starając się zrobić niewidzialną barierę między mną, a resztą tego pokoju. Z hardo uniesioną głową i bezuczuciową miną, patrzyłam na to, jak chłopak zastyga w miejscu. Czułam na sobie wzrok większości w pomieszczeniu oraz te niebieskie tęczówki dziewczyny, która również była temu wszystkiego współwinna.

Zatrzymując powietrze w płucach, patrzyłam na to, jak powolnie podniósł głowę okrytą kapturem. Nawet od tyłu wyglądał przerażająco, ale on już taki był. Gdziekolwiek by nie poszedł, tam wywoływał coś, czego nie dało się jednoznacznie zidentyfikować. Nie można było nazwać tego dosadnym przerażeniem, a raczej obawą. Bo ludzie zawsze wiedzieli, ze jego nadejście zwiastowało kłopoty. Ja przekonałam się o tym najlepiej ze wszystkich.

Minęło dobrych kilkanaście sekund, nim coś się zadziało. A po wszystkim naprawdę nie sądziłam, że będzie to coś takiego. Ciche parsknięcie pełne kpiny, ironii i cynizmu wypełniło ściany cichego pomieszczenia. Chłopak delikatnie pokręcił głową, będąc rozbawionym moimi słowami. Jednak ja nie widziałam w tym powodu do kpiny. Ale on już taki był.

- Czyżby kolejna bohaterka uciśnionych? - zapytał sarkastycznie zachrypniętym głosem, który wywoływał ciarki na ciele, po czym powolnie odwrócił się w moją stronę, krzyżując ze mną spojrzenie. I wtedy go zobaczyłam.

Wiele razy widziałam go po walkach. Nie był to zbyt miły widok, ale znośny. Tylko że wtedy było to coś innego. Kiedy się widzieliśmy, był już w pełni opatrzony, a rany zaczynały się goić, a nawet jeśli było to świeżo po walce, to i tak opatrywała go Jasmine, przez co nie było tak źle. Wtedy jednak Nate chyba nie był w nastroju na bawienie się w szpital. Twarz ukryta pod czarnym kapturem była w strasznym stanie, a jej widok po prostu odebrał mi mowę, wiec tylko stałam i gapiłam się na ten makabryczny obraz.

Jego prawe oko było zasinione, a opuchlizna wokół cały czas rosła. Dwa policzki miał zasiniałe, z rozciętej brwi ciekła mu krew. Na podbródku widniała okropna szrama. Usta chłopaka były całe we krwi z przeciętej wargi, a pod nosem również widać było czerwoną ciecz. Jednak najgorsza była ta krew, której wszędzie było pełno. Jego rany nie były oczyszczone, jak zwykle po walce. Świeża jak i już zaschnięta posoka widniała przy jego rozcięciach i ranach. Dokładnie tak, jakby przed chwilą zszedł z ringu i na siłę nie chciał, aby ktokolwiek go dotykał. Wyglądał strasznie. Naprawdę strasznie.

Przez chwile staliśmy w ciszy, w której to ja patrzyłam na jego poobijaną twarz, a on ze znudzeniem i namacalną kpiną obserwował moją zszokowaną twarz. Czy ten widok sprawił mi ból? Nie. To spore niedopowiedzenie. Ten widok mnie po prostu zabijał. Ledwo przełknęłam gule w gardle, starając się nie rozbeczeć na ten widok, który w dużej mierze był moją zasługą. Uniosłam lekko wzrok, natrafiając wprost na jego czarne oczy, a ten widok dobił mnie jeszcze bardziej. Nie patrzył na mnie tak, jak zazwyczaj. Z tą swoją pewnością siebie, cynizmem i błyskiem w oku, który jednocześnie przerażał i intrygował nie. Zamiast tego patrzył na mnie z taką nienawiścią, iż każdego by to zabolało. Dosłownie każdego.

- No więc? - zapytał nagle zimnym i oschłym głosem, nie szczędząc sobie jadu w głosie. - Czym zasłużyłem sobie na twoją wizytę? Ostatnio zauważyłem, że lubisz robić coś za moimi plecami.

Tak, jego słowa i głos bolały. Owszem, ale wtedy nie miałam czasu, aby nad tym rozpaczać. Nie po to tam byłam.

- Słyszałam, że zachowujesz się jak idiota, ale nie sądziłam, że aż tak. - mruknęłam równie oschle jak on. Naprawdę wiele kosztowało mnie, aby mój głos nie zadrżał. Przysięgam, że wtedy aż mnie nosiło. W środku po prostu drżałam, choć na zewnątrz pozostałam obojętna. Dokładnie tak, jak on.

- Och, tak? - zapytał ironicznie, unosząc brew niezapuchniętego oka. Przez tą makabrę, jaką miał na twarzy, stawał się jeszcze upiorniejszy. Przechylił lekko głowę wciąż ukrytą pod kapturem, przyglądając mi się z wyraźnym rozbawieniem, jednak nawet mimo tego, nie dałam poznać po sobie zdezorientowania. - Nie pamiętam, żebym dawał ci jakiekolwiek prawo do wpierdalania się do mojego życia, choć wychodzi ci to bardzo dobrze. - mruknął, po czym jego wyraz twarzy zmienił się na ten ponury i po prostu zły. - Wynoś się.

Pustym wzrokiem patrzyłam, jak powoli się odwraca i znów zaczyna pakować. Czułam na sobie zdziwione i niemal niedowierzające spojrzenia naszych znajomych. Zabolało. Cholernie zabolało, a najbardziej świadomość, że powiedział to on. I z jednej strony miał do tego prawo. Jego trener stojący obok niego, posłał mi niezidentyfikowane spojrzenie, kiedy z zaciśniętą szczęką starałam się przybrać postawę, jakby mnie to w ogóle nie ruszyło. Po chwili jednak zmarszczył brwi i znów ulokował ostre spojrzenie w Sheyu.

- Nie pojedziesz sam do domu. - powiedział od razu, na co chłopak jedynie prychnął.

- Pojadę.

- Nie poradzisz sobie sam. Dobrze wiesz, jak jest. - mruknął cicho, ale słyszalnie.

- Mocno oberwałeś.

- Koniec tematu. - uciął brunet. W tym samym momencie spojrzałam na Parkera, z którym zblokowałam wzrok. Chłopak westchnął, patrząc na mnie zmęczonymi, czekoladowymi oczami. Prowadziliśmy niemą rozmowę, podczas której zdałam sobie sprawę, jak źle było. Od patrzenia na Luke'a oderwało mnie ciche syknięcie Sheya, na którego każdy spojrzał.

- Widzisz? - zapytał oschle Luke, wstając z kanapy. - Nie jesteś w stanie nawet ruszyć palcami, a chcesz prowadzić? - warknął w jego stronę, wskazując na jego dłoń. Był zły i to cholernie, ale w sumie, nie dziwiłam się mu. To w końcu jego przyjaciel, który zachowywał się jak skończony kretyn. - Zacznij się, kurwa, normalnie zachowywać.

- Odpierdolcie się wszyscy ode mnie. - wywarczał zimnym tonem, robiąc się coraz bardziej zły.

- Nate, po prostu się uspokój. Odwieziemy cię do domu i potem zrobisz co będziesz chciał. - do akcji postanowił włączyć się też Scott, który spojrzał na niego łagodnie ze swojego miejsca na kanapie. - Poza tym, trzeba jeszcze pogadać z Pedro. Sam tego wszystkiego nie ogarniesz.

- Poradzę sobie. - mruknął cicho, ściągając zakrwawiony ręcznik z drzwi szafy.

- Ledwo stoisz. - tym razem wtrącił się Aiden, który do tej pory siedział cicho. - Po prostu się zgódź i oddaj kluczyki.

- Nate, proszę. - zaczęła Laura błagalnym tonem, więc kątem oka na nią spojrzałam.

I wtedy właśnie zdałam sobie sprawę z tego, co się działo. Oni wszyscy go o to prosili. Błagali, aby łaskawie się zgodził nie robić sobie więcej krzywdy. Troszczyli się o niego, a on zachowywał się jak gówniarz, plując na wszystkich i wszystko, bo ktoś go zranił. Miał ich jawnie w dupie. Ich samych jak i ich proszenie. I właśnie wtedy spłynęło na mnie oświecenie. On nie miał prawa się tak zachowywać, co by się nie działo. Wszyscy go tutaj błagali. Ktoś powinien postawić go do porządku, czyż nie?

Dlaczego ja zawsze musiałam wpakować się w takie bagno?

- Jesteś śmieszny, wiesz o tym? - zapytałam nagle, a moje kąciki ust uniosły się ku górze. Jego ramiona znów opadły, uświadamiając mnie w tym, że westchnął. Ponownie poczułam wzrok reszty na swojej osobie, ale ja patrzyłam wprost na jego plecy.

- Kolejne złote rady? - zapytał sucho, znów obracając się w moją stronę, a ja cudem opanowałam się od wzdrygnięcia. Ten widok tak czy siak bolał. Kątem oka widziałam te przeczące kręcenia głowami chłopaków, którzy ostrzegali mnie, abym tego nie robiła. Cóż, nigdy zbyt mądra nie byłam, a do stracenia miałam niewiele. Zresztą, kogo to obchodzi?

- Na zachowywanie się jak gówniarz miałeś czas, gdy siedziałeś jako piętnastolatek w prywatnej szkółce, mając w dupie wszystko wokół. Teraz żyjesz w rzeczywistym świecie. Jesteś dorosły, a zachowujesz się znów jak ten rozpuszczony bachor z dobrego domu, który wyżywa się na wszystkich, bo nie dostał wymarzonej zabawki. Więc przestań odgrywać wielce poszkodowanego i ogarnij się wreszcie, bo nikt za ciebie tego nie zrobi.

Czy byłam samobójcą? Nie. Czy miałam skłonności samobójcze? Tak, zdecydowanie.

Patrzyłam w jego puste oczy, które bez wyrazu mnie obserwowały, Jego twarz się nie zmieniła. Jak zwykle była wroga i przerażająca. Gdzieś za Nate'em zobaczyłam Scotta, który ukrył twarz w dłoniach, kręcąc przy tym głową. Nie wiedziałam, co skłoniło mnie do wypowiedzenia tych słów, ale zdecydowanie przeholowałam. Jednak, mimo wszystko, nie żałowałam. Tak, mógł być na mnie wściekły. Tak, mógł być obrażony na Jasmine i mieć do nas pretensje, ale to nie powodów, aby zachowywać się tak w stosunku do przyjaciół, którzy się o niego martwili. Był popieprzony i nigdy nie patrzył na uczucia innych. Ktoś w końcu musiał mu to wytłumaczyć.

Atmosfera wokół nas stężała do tego stopnia, że można było ją kroić nożem. Nate nie spuszczał ze mnie wzroku, tak samo, jak ja z niego. Chociaż ledwo stałam na miękkich nogach i prawie nie oddychałam, hardo uniosłam głowę, posyłając mu ostre spojrzenie. Igrałam z ogniem, zapominając o tym, że byłam przesiąknięta benzyną. A wszyscy wiedzą, jak taka zabawa może się skończyć. Musiałam stamtąd wyjść. Tego było za dużo. On nie chciał mnie widzieć i jawnie mi to okazywał, a ja nie miałam zamiaru się naprzykrzać. Kazał mi się wynosić? W porządku.

Cisza panująca wokół nas stawała się nieznośna i już chciałam ją przerwać, gdy nagle Nate zarzucił swoja torbę na ramię, delikatnie się przy tym krzywiąc, lecz nie chciał tego pokazać. Nim jeszcze schował dłonie do kieszeni bluzy, zauważyłam, jak posiniaczone i opuchnięte były. Pamiętałam dokładnie jego słowa, kiedy to wygrał dla mnie walkę. Po każdej bolały go najbardziej dłonie i nie był w stanie zginać palców. Podniesienie chociażby najlżejszej rzeczy przynosiło mu ból, dlatego dobrze zdawałam sobie sprawę, dlaczego nie chcieli puścić go samego. Przecież on nie był w stanie otworzyć kluczem drzwi, nie mówiąc o prowadzeniu auta. Poza tym, wyglądał jak żywa śmierć i chwiał się na boki przy samym staniu.

Z przyśpieszonym oddechem obserwowałam, jak rusza do przodu, wprost na mnie. Gula w gardle znów się pojawiła, jednak wtedy nie byłam w stanie jej przełknąć. Cholera, i co teraz? Dokładnie spoglądałam na jego umięśnione ciało, nie będąc w stanie spojrzeć na tę upiorną twarz. Jego wzrok praktycznie wypalał mi skórę, a ja doskonale wiedziałam, że zaraz nastąpi wybuch. Posunęłam się dalej, niż za daleko, ale cholera! Ktoś to musiał w końcu mu uświadomić, skoro nikt nie mógł.

Chłopak zatrzymał się niecały metr ode mnie, spoglądając na mnie z góry. Pachniał krwią, co nie było zbyt przyjemne. Wiedziałam, że szykowała się niezła burza, więc powolnie uniosłam ociężałe powieki na jego oczy. Wewnętrznie dygotałam, tracąc dech w piersi. Był niewzruszony, dokładnie jak skała. Po prostu stał tuż obok, niezidentyfikowanym wzrokiem obserwując moją twarz. Czy go tymi słowami dotknęłam? Nie mam zielonego pojęcia. W końcu kto wie co chodziło mu po tej głowie.

I nagle stało się coś dziwnego. Chłopak wyciągnął jedną z dłoni z kieszeni, po czym w mgnieniu oka, machnął nią w bok, dalej tocząc ze mną bitwę na wzrok. Dopiero po chwili zorientowałam, co się stało. Kluczyki do jego Mustanga wylądowały na starym stoliczku obok nas, a on znów wsadził rękę do kieszeni czarnej bluzy. Nie odzywając się więcej, posłał mi miażdżące spojrzenie, po czym mnie wyminął, trącając przy tym z niemałą siłą w ramię.

W szoku patrzyłam na leżące na blacie kluczki. Czy on właśnie... co?

- Cholera. - mruknął Matt, również obserwując przedmiot. Tak jak każdy w pomieszczeniu.

- Idziemy. - nawet nie zarejestrowałam, kiedy obok mnie pojawiła się Jasmine. Jej jasne włosy uwiązane były w kucyku, a ona sama jak zwykle ubrana była na czarno. Aktualnie byłam w zbyt ciężkim stanie, aby cokolwiek przyswoić, więc nie ruszyłam się ani o krok. Właściwie nie zrobiłam nic.

Dziewczyna, nie czekając na moją reakcję, chwyciła mnie za ramię w dość bolesny sposób i pociągnęła w stronę wyjścia, gdzie przed chwilą zniknął Nate. Znów przeszłyśmy wąskim korytarzem, a ona ani na chwile nie zwolniła szybkiego kroku. Tupot jej kozaków roznosił się echem po całym, długim pomieszczeniu, a jej uścisk na moim ramieniu nie zelżał. Mimo to nie przejęłam się tym, nadal będąc w szoku po tym, co miało miejsce. Czy on właśnie dobrowolnie oddał swoje kluczyki? Bez żadnej kłótni? Po moich słowach?

Chyba mi niedobrze.

Razem z dziewczyną znów wyszłyśmy na dwór, a następnie udałyśmy się w miejsce, gdzie na początku rozmawiałam z Laurą. Wiatr przyjemnie chłodził moje rozgrzane policzki i działał kojąco na zszargane tą krótką rozmową nerwy. Chyba coś do mnie mówiła, jednak byłam zbyt zaabsorbowana wydarzeniami z ostatniej chwili. Chryste, czy ja właśnie powiedziałam wkurwionemu Nate'owi tak bardzo opryskliwą rzecz? Jezu Święty, ja nie mam mózgu! Przecież on mógł nas tam wszystkich pozabijać.

- Słuchasz mnie?! - wściekły głos, stojącej naprzeciw Jasmine, wyrwał mnie z letargu. Zblazowanym spojrzeniem taksowałam jej ciało w ciemności, czując skurcze żołądka.

- Chyba zaraz się zrzygam. - wymamrotałam, wdychając gwałtownie świeże powietrze. Wplątałam swoje dłonie we włosy i pociągnęłam za nie u nasady, wdychając głęboko tlen, aby się uspokoić. Blondynka w tym samym czasie prychnęła, przewracając oczami.

- Nie przesadzaj. - machnęła ręką niewzruszona, na co zacisnęłam szczękę, patrząc na nią złym wzrokiem. To wszystko było jej winą!

- Miał się o tym, do chuja, nie dowiedzieć, Jasmine! - warknęłam wściekle, nawiązując do naszej wizyty u jego matki. Obiecała, że to pozostanie między nami, a w tym samym czasie, on zrobił mu wyrzut, który słyszało pół okolicy. - I to jeszcze niby moja wina!

- Wiem. - przyznała nagle, przejeżdżając chudą dłonią po swoich platynowych włosach. - Zapomniałam, że Nate ma główny dostęp do wszystkich informacji u swojej matki, jako jej opiekun w przychodni. Dostaje informację za każdym razem, gdy Lily ma wizytę. Przy wizycie trzeba podać nazwisko odwiedzających, więc jeszcze wcześniej, gdy się umawiałam, podałam twoje i swoje, co było błędem. Zapomniałam o tak prostym szczególe.

I teraz wszystko było jasne. W domu długo zastanawiałam się, skąd się dowiedział. W pewnym momencie zastanawiałam się, czy aby Jasmine nie chciała namieszać. Być może miała mnie tak bardzo dość, że postanowiła sama powiedzieć to Nate'owi i przy tym nakłamać. Jednak widząc ją w tej chwili, byłam pewna, że mówiła prawdę. Samo zachowanie Nate'a to potwierdzało. Był na nią wkurzony niemiłosiernie, więc miał o to problem do nas obydwu. I może wydawać się to śmieszne, ale było mi z tą myślą nieco lżej. Westchnęłam głośno, kiedy stałyśmy tak chwilę w ciszy, pogrążone we własnych myślach.

- Jak zareagował? - zapytałam nagle, obserwując ją kątem oka. Dziewczyna, mimo że nadal miała niezwykle sukowaty wyraz twarzy, lekko się zmieszała, odchrząkując.

- Możesz być pewna, że wyładował się na mnie dużo gorzej, niż na tobie. - odpowiedziała sucho, nie patrząc na mnie. Obserwowałam jej chłodne rysy twarzy, kiedy wpatrywała się tak w ciemność przed sobą, ignorując moją osobę. I w tym właśnie momencie zrobiło mi się jej trochę szkoda. Dostała ostro po dupie od swojego najlepszego przyjaciela, bo chciała być miła dla jego matki i spełnić jej prośbę. Jaka ironia. Popieprzona ironia.

Ten człowiek był czasami destruktywny aż za bardzo.

- Wiedziałaś, że przed walką był u mnie? - zapytałam nagle, na co z beznamiętną miną spojrzała w moje oczy, unosząc kącik ust, ale w żadnym stopniu uśmiech ten nie był szczery czy radosny.

- Nie trudno było to ogarnąć. - mruknęła, a jej głos był lekko zachrypnięty. Nie do końca wiedziałam, jakiego tonu używała. Kpiącego, bezradnego, a może smutnego? Nie miałam pojęcia. - Gdy tylko się dowiedział o wszystkim, wpadł do mnie, zrobił awanturę na pół bloku, a potem wsiadł w samochód i odjechał. Wiedziałam, że pojedzie do ciebie, aby wszystkiego się dowiedzieć.

- A jeśli by do mnie nie pojechał? Gdyby miał to gdzieś?

- I tak by pojechał.

- Skąd wiesz? - zapytałam zdezorientowana, na co kpiąco prychnęła, patrząc na mnie z politowaniem pomieszanym ze złością.

- Bo chce być z tobą przed każdą swoją walką.

Nie odpowiedziałam, a zamiast tego pusto wpatrywałam się w jej kpiące oczy. Znów to słyszałam. Niby jak za mgłą, ale słyszałam. Zachrypnięty głos, kiedy staliśmy w jego mieszkaniu. Kiedy nasza historia dobiegła końca. Przynajmniej wtedy. Po prostu chciałem spędzić z tobą ostatnią noc, gdybym nie przeżył...

- Więc co teraz? - zapytałam pustym głosem, znów nawiązując z nią kontakt wzrokowy, aby pozbyć się bolesnych myśli z głowy. Chwilę tak stałyśmy, po prostu się na siebie patrząc. Nie miałam pojęcia, co dalej. Nate nie chciał mnie widzieć. Z Jasmine miał kosę, rzucił właśnie kluczyki na stół, tym samym pokazując, że mnie posłuchał, chociaż na chwilę obecną mnie nienawidził, bo wmieszałam się w jego prywatne sprawy.

Dlaczego ty jesteś tak bardzo popierdolony?

- Teraz pojedziesz z nim do jego mieszkania.

Przestraszona spojrzałam w bok na mężczyznę, który bezszelestnie znalazł się obok nas. Czarnoskóry facet patrzył na mnie poważnym wzrokiem, choć jego mina była łagodna. Ubrany był w czarne spodnie, białą koszulkę i czarną, skórzaną kurtkę. Nie mam pojęcia, jakim cudem ten facet znalazł się tak szybko i cicho przy naszej dwójce, bo był naprawdę duży. Bardzo szeroki w barkach i klatce piersiowej oraz wysoki, jednak nie wyższy od Nate'a. Prawdę mówiąc, mało kto było od niego wyższy.

Zdziwiona pomrugałam szybko powiekami, zastanawiając się, co ten facet właściwie powiedział.

- Słucham? - zapytałam, spoglądając na niego z uniesioną brwią. Mężczyzna podszedł bliżej nas, więc lepiej go widziałam. Jego twarz była zmęczona, a na czole oraz obok oczu widniało kilka zmarszczek.

- Pojedziesz z nim do jego domu. Nie może być tam teraz sam, bo jest w zbyt złej formie, a na chwilę obecną, wydajesz się najbardziej odpowiednią osobą, z którą może przebywać. - wytłumaczył mi spokojnie, ale ja do spokojnych osób w tamtej chwili nie należałam. Po jego słowach, rozchyliłam szerzej oczy, patrząc na niego jak na idiotę i może było to niegrzeczne, ale ten facet sobie ze mnie kpił.

- Pan sobie żartuje, tak? - zapytałam, na co mężczyzna parsknął cichym śmiechem, unosząc kąciki ust. - Wybaczcie, ale ograniczam skłonności samobójcze. Uwierzcie, że on naprawdę nie chce mnie widzieć. - taka była prawda, a ja nie miałam zamiaru temu zaprzeczać. Pożarliśmy się i to ostro. Zrobiłam coś, co go bardzo zdenerwowało. - Poza tym, nie miałabym pojęcia, jak się nim zająć i co zrobić. Nigdy w życiu czego takiego nie robiłam! Nie, nie ma opcji.

- Clark, on ma rację. - mruknęła cicho Jasmine, co już całkowicie wbiło mnie w ziemię. Z niedowierzającą miną spojrzałam na blondynkę, która nawet na mnie nie patrzyła, a z surową miną obserwowała swoje idealnie wypielęgnowane paznokcie. - Po walce nie może być sam, bo trzeba mu pomóc. Zawsze robiłam to ja, ale teraz nie chce mnie widzieć bardziej, niż ciebie. Więc jedź.

Wiedziałam, ile kosztowało ją wypowiedzenie tych słów. Mówiła to na siłę, chociaż wcale tak nie myślała. Nie chciała, abym miała z nim jakikolwiek kontakt, bo ta dziewczyna mnie po prostu nie znosiła. Ale wtedy liczył się dla niej bardziej Nate, niż ta niechęć do mojej osoby. Prawdę mówiąc, podziwiałam ją za to. Tak mocno kochała tego chłopaka, iż jego potrzeby były na pierwszym miejscu. Nie zmieniało to jednak tego, że ja nie wiedziałam, co miałabym w takiej sytuacji zrobić. Nie było mowy, że pojadę z nim sama do jego mieszkania w takim stanie! Co to, to nie! Jeszcze by mi zemdlał, a ja ni potrafię dobrze zachować się w takiej sytuacji, więc sama również bym zemdlała i tyle by z tego było.

- Nie ma opcji! To się nie skończy w żaden sposób dobrze. - warknęłam pewna swego, wyrzucając dłonie w powietrzu. - Nie!

- Przez pół godziny staraliśmy się go przekonać, aby oddał te cholerne kluczyki. - mruknął nagle, uśmiechając się z politowaniem. - Ty zrobiłaś to w trzy minuty.

- I niby co to ma do rzeczy? - prychnęłam.

- Ale ty jesteś tępa, Chryste. - jęknęła z żałością Jasmine, na co przewróciłam oczami, odwracając się znów w jej stronę.

- To ty wpisałaś moje nazwisko na oświadczeniu w klinice, pani mądra. - wytknęłam jej, więc teraz to ona przewróciła oczami, milknąc. - Lepiej, żebyś pojechała tam ty. Już to wszystko robiłaś, ja nie.

- Przecież kiedyś przywiozłaś go po walce do domu. - przypomniała mi, nawiązując do walki, którą dla mnie wygrał. Wtedy właśnie uwolnił mnie od Brooklyna White'a, po którym ślad zaginął kilka miesięcy temu. I faktycznie, po tej walce zawiozłam go do jego mieszkania, ale to była inna sytuacja.

Po pierwsze, wcześniej zajęła się nim dziewczyna. Pomogła mu się umyć i ubrać, opatrzyła go i zrobiła dosłownie wszystko, co trzeba. Ja jedynie zawiozłam go do domu i położyłam do łóżka. Tylko tyle, a po drugie, cholera! Wtedy nie było między nami tak dużej spiny, jak teraz. Nate na sam mój widok się denerwuje, więc nie było mowy, abym tam pojechała. Nic temu nie sprzyjało. Samo myślenie o tym mnie denerwowało i nawet wtedy mój puls przyspieszył, a dłonie znów zaczęły drżeć. Cholera, nie!

- Przestań się tak zachowywać i po prostu się zgódź. - mruknęła ciężkim tonem, odchrząkując.

- A co jeśli on tego nie chce? - zapytałam nagle, na co mężczyzna uśmiechnął się, a następnie machnął dłonią. W ostatniej chwili zorientowałam się, że przy tym rzucił w moją stronę przedmiot, który złapałam. Ze zdezorientowaniem spojrzałam na czarne kluczyki w swoich dłoniach ze znaczkiem Mustanga.

- Uwierz, chce.

***

Nie mam pojęcia, jak dałam się w to wszystko wciągnąć, ale przysięgam, że to ostatni raz w życiu! Nie wiem, czemu w ogóle się na to zgodziłam. Cholera! Nie chciałam tego, więc co mnie skłoniło do tak popieprzonej decyzji? Zgodziłam się zabrać Nate'a do jego mieszkania po przegranej walce. Nie no bardzo mądre. Na miano Victorii Clark.

Całe szczęście, że obyło się bez kłótni. Kiedy wplątana w spisek podeszłam do Mustanga, o którego opierał się Shey, myślałam, że wybuchnę ze zdenerwowania. Byłam pewna, że zacznie się do mnie rzucać i nie będzie chciał ze mną pojechać. Natomiast on tylko zjechał mnie wzrokiem, po czym przewrócił oczami, westchnął dwa razy, wymamrotał ciche „Wiedziałem, że ci kretyni to zrobią" i kazał mi otworzyć sobie drzwi, aby wejść do środka. Stosunkowo było to naprawdę dobrym wyjściem, bo mogło być gorzej, ale gołym okiem widać było, iż nie miał zamiaru się kłócić. Był zmęczony i ledwo trzymał się na swoich nogach, więc chyba tylko dlatego bez gadania zgodził się, abym z nim pojechała i poprowadziła jego samochód.

- Jesteśmy. - poinformowałam go, kiedy zaparkowałam na parkingu przed jego kamienicą. Chłopak otworzył zdrowe oko, ponieważ chyba urządził sobie krótką drzemkę. Niepewnie spojrzałam na jego profil, zastanawiając się jak to będzie. Całą drogę myślałam nad tym wszystkim, ale do niczego konkretnego nie doszłam.

- Yhym. - mruknął, odchrząkując. Jego wzrok był zamglony, a sam chłopak powolnie mrugał, co spowodowało nowy uścisk w moim żołądku. Jego widok nie był zbyt przyjemny. Wyglądał w każdym calu tragicznie i chyba tak się czuł. Podczas naszej jazdy, żadne z nas nie odezwało się ani słowem. Ciszę panującą wokół zagłuszało tylko radio.

- Na pewno dobrze się czujesz? Nie wolisz pojechać do szpitala? - zapytałam niepewnie, bo on naprawdę nie prezentował się zbyt dobrze.

- Wszystko jest okej. Nie graj takiej zmartwionej. - wymamrotał, nawet na mnie nie patrząc.

Westchnęłam ciężko, ale skinęłam głową, po czym wyjęłam kluczyki ze stacyjki i wysiadłam z auta. Okrążyłam je, a następnie otworzyłam i drzwi od strony Sheya. Wzięłam jego sportową torbę z Nike, którą trzymał na kolanach i zawiesiłam sobie ją na ramieniu, po czym skinęłam na chłopaka, aby wysiadł. Brunet przełożył nogę na ziemię i dźwignął się, lecz nie skończyło się to za dobrze. Pisnęłam cicho, kiedy zatoczył się na chwiejnych nogach. W ostatniej chwili złapałam go pod ramię, ratując tym samym od upadku na zimny chodnik. Przysięgam, że w tamtej chwili ważył z tonę, a cały swój ciężar opierał jedynie na mnie, ponieważ nie miał siły, aby prawidłowo stać.

- Wszystko okej? - zapytałam zestresowana, czując jego ciało tuż przy swoim. Nogą zamknęłam drzwi auta, po czym spojrzałam na niego z dołu, zadzierając głowę. Światło ulicznych latarni oświetlało jego poharataną twarz. Z trudem utrzymywał otwarte powieki, a raczej powieki, ponieważ jego drugie oko już nieźle napuchło.

- Ta, w porządku. - wymamrotał. Kiwnęłam głową, a następnie poprawiłam naszą pozycję. Jedną z jego dłoni przerzuciłam przez swoje ramię i złapałam za nią, podczas gdy drugą ręką objęłam go w pasie, aby wygodniej było nam iść.

- Chodź, idziemy. - powiedziałam miękko, po czym powolnie ruszyłam w stronę wejścia do klatki, wlokąc za sobą półprzytomnego chłopaka. Ociężale poruszał nogami, jednak to ja musiałam iść za nas dwoje. - Nate, proszę cię. Jeszcze trochę. - szepnęłam, kiedy byliśmy już na schodach.

Ponownie zadarłam głowę, patrząc na jego zmęczoną twarz. Z każdą sekundą słabł jeszcze bardziej i o ile tuż po walce trzymał się w miarę dobrze, teraz było tragicznie. I nie dziwiłam się, że nie chcieli puścić go samego. Nie dałby rady nawet wyjść z samochodu. W końcu jakoś udało nam się dojść do drzwi jego mieszkania. Westchnęłam z ulgą, jeszcze bardziej podtrzymując jego bok.

- Gdzie masz klucze? - zapytałam.

- W kieszeni. - wybełkotał, więc dłonią, którą podtrzymywałam jego rękę zarzuconą na moim barku, powędrowałam do kieszeni jego czarnej bluzy. Wyciągnęłam z niej pęk kluczy, po czym znajdując ten odpowiedni, wsadziłam go w zamek i przekręciłam. Drzwi ustąpiły, a ja pchnęłam drewno i weszłam z brunetem do ciepłego wnętrza, czując nieocenioną ulgę. Zapaliłam światło, więc wszystko się rozjaśniło, na co chłopak jęknął, mrużąc oczy.

- Chce mi się spać. - wymamrotał tuż przy mojej głowie beznamiętnym tonem, podczas gdy ja zamknęłam z kopniaka drzwi wejściowe i zrzuciłam z ramienia ciążącą mi torbę. Brunet już chciał mi się wyrwać i ruszyć w stronę salonu, aby pójść do sypialni, jednak szybko go zatrzymałam, zaciskając mocniej dłonie na jego pasie i zatrzymując go w miejscu.

- Nie. Najpierw pójdziemy do łazienki. - powiedziałam mu cicho i ignorując jego jęki, znów złapałam go pod ramię. Ruszyliśmy w stronę odpowiednich drzwi, które na szczęście były zaraz obok. - Ważysz z tonę.

- Cały dzień jesteś dziś tak wyjątkowo miła? - sarknął.

Przełączyłam włącznik światła i otworzyłam drzwi prowadzące do łazienki. Uważnie przeszliśmy przez jej próg, znajdując się w środku pomieszczenia, które jak zawsze, zachowane było w niemal pedantycznym porządku. Spojrzałam na wannę, po czym odsunęłam się delikatnie od Nate'a i wskazałam na toaletę.

- Usiądź tu i poczekaj sekundę. - mruknęłam, a następnie złapałam go za ramię i usadowiłam na zamkniętej muszli klozetowej. Spojrzałam na jego zakrwawioną twarz, znów czując nieprzyjemny uścisk. Kaptur na jego głowie nadal się tam znajdował. Był w tragicznym stanie w jakim jeszcze go nie widziałam. Ledwo stał na nogach, nie wspominając już o ilości siniaków i krwi wokół. Nie było opcji, musiałam to wszystko zmyć.

Szybko ściągnęłam gumkę do włosów z nadgarstka i związałam swoje brązowe kosmyki w wysokiego kucyka. Ze zdenerwowaniem przyglądałam się dużej wannie, po czym zatkałam jej odpływ korkiem i odkręciłam kurek. Wiedziałam, że woda nie mogła być ani za gorąca, ani za zimna, toteż postawiłam na letnią.

- Czyżbyś szkoliła się na pielęgniarkę? - prychnął lekceważąco chłopak, przez co odwróciłam się w jego stronę ze zmarszczonymi brwiami. Mimo swojego stanu, nadal patrzył na mnie chłodnym tonem, prawie tam odpływając. Jego usta uniesione były w chamskim uśmiechu, dokładnie tak, jak zawsze.

- A miałam nadzieję, że przestaniesz chociaż gadać. - burknęłam, czego już nie skomentował. Atmosfera między nami była dziwna. Dobrze wiedziałam, że jeśli byłby w stanie poradzić sobie sam, to nawet nie pozwoliłby wsiąść mi do samochodu. Jednak on naprawdę ledwo kontaktował, toteż kto z nim wtedy przyjechał, było mu obojętne. - W porządku, chodź. - powiedziałam, gdy zakręciłam kurki. Woda sięgała do połowy wanny, a jej temperatura była okej.

Powolnie podeszłam do siedzącego bruneta i nachyliłam się w jego stronę. Jego spuchnięte dłonie, które miały kolor fioletowawo-czerwony, leżały na jego udach odzianych w czarne jeansy. Zacisnęłam mocno szczękę na ich widok, ale nijak tego nie skomentowałam. Zamiast tego powolnie chwyciłam go za ramiona i pociągnęłam, podnosząc. Na całe szczęście mi w tym pomógł i sam się dźwignął na równe nogi, więc skończyło się bez upadku. Po prostu tez chłopak był naprawdę ciężki, a ja nie należałam do osób, które miały za dużo siły. Stanęliśmy tuż naprzeciw siebie, a ja nadal trzymałam go za ramiona dla równowagi, wpatrując się w jego tors z coraz szybciej bijącym sercem.

I okej, musiałam go rozebrać, więc, ugh... cholera.

- No i co dalej, Clark? - zapytał chytrze, na co zadarłam głowę, aby na niego spojrzeć, chociaż wtedy przez jego wygląd, nienawidziłam tego robić. Za każdym razem, gdy patrzyłam na tą zakrwawioną i pokiereszowaną twarz, coś w środku mnie boleśnie się kurczyło, a oddech robił się coraz bardziej urwany. Zagryzłam swoją dolną wargę, podczas gdy on obdarzył mnie cynicznym spojrzeniem. - Dalej chcesz się w to bawić? Czy już ci się znudziło? - mimo że już ledwo kontaktował, nadal pozostawał wobec mnie nieprzyjemny. Nawet wtedy, gdy ratowałam mu dupę.

- Nie masz o niczym pojęcia. - burknęłam, po czym delikatnie się odsunęłam i spuściłam wzrok na jego bluzę. - Pomagam ci. Powinieneś być wdzięczny. - z tymi słowami chwyciłam za jeden z jego rękawów i powolnie zaczęłam przeciągać go przez bolącą dłoń. Mimo że chłopak starał się nie okazywać bólu, widziałam, jak zaciska szczękę, cicho sycząc.

- Ale jestem w końcu tylko rozpieszczonym bachorem. Mam prawo. - zakpił bezczelnie, podczas gdy ja przeciągnęłam drugi rękaw.

- Dobrze wiesz, że to, co powiedziałam wtedy, to prawda. - wymamrotałam, nawet na niego nie patrząc. Zamiast tego zaczęłam przesuwać jego bluzę w górę, aby całkowicie ją z niego ściągnąć. Ostrożnie przeciągnęłam ją przez jego głowę, po czym całkowicie się jej pozbyłam, co przyjęłam westchnięciem ulgi. - No w ko...

Zamilkłam, kiedy mój wzrok trafił na jego tors jak i brzuch. Poczułam, jak coś nieprzyjemnie ściska się w moim żołądku, kiedy dostrzegłam fioletowe siniaki i zatarcia na jego opalonym ciele. Skóra na jego żebrach wyglądała jak jeden wielki worek treningowy, tak samo umięśniony brzuch i ramiona. Nowe rany, kolejna fala cierpienia. I nowe obrazy tego, co musiało dziać się na tym cholernym ringu. Przez niemruganie, poczułam jak moje oczy zaczynają się szklić, więc jak najszybciej pomrugałam powiekami, zaciągając nosem i odchrząkując.

- Nowe ślady. - mruknęłam, spuszczając wzrok. Nie chciałam patrzeć więcej na ten okropny widok, bo za każdym razem gdy to robiłam, czułam się jeszcze gorzej. Złożyłam jego bluzę w pół, a następnie rzuciłam ją na kosz na pranie. Wiedziałam, że na mnie patrzył, ale wtedy to ja nie chciałam patrzeć na niego. Nie, kiedy wyglądał w ten sposób. Nie, kiedy znów się bił, chociaż dobrze wie, że mógł stracić życie. Nie wtedy

Doskonale wiedział, o co mi chodziło, ponieważ nawet nie skomentował tego, gdy odpięłam mu pasek, a następnie guzik w jego jeansach. Szybko pomogłam zdjąć mu buty, a następnie spodnie. Starałam się nie patrzeć w jego strategiczne miejsce, kiedy pozbyłam się jego bokserek. W kompletnej ciszy rozebrałam go całkowicie, z żalem w środku obserwując jego kolejne siniaki i rany. Moje gardło nie pozwoliło mi na wydanie z siebie jakiegokolwiek słowa, więc bez słowa, złapałam go za przedramię, a następnie pomogłam wejść mu do wanny.

Ciężko było widzieć mi go w takim stanie. Nie mógł nawet się schylić przez obolałe ciało. Wtedy widziałam go takiego pierwszy raz, a i on sam chyba nie był zbyt zadowolony, że to ja jestem tego świadkiem. W takiej chwili była przy nim Jasmine, nie ja. Robiłam to pierwszy raz. I w tamtym momencie, pierwszy raz cholernie podziwiałam tę dziewczynę za to wszystko. Kiedy zobaczyłam jego ciało w całej okazałości, z tymi wszystkimi ranami... Coś we mnie pękło, a kiedy widziałam z jakim bólem i niemocą wykonuje każdą najmniejszą czynność, to po prostu chciało mi się ryczeć.

Szybko pokręciłam głową, kiedy poczułam mrowienie pod powiekami. Nie wiem dlaczego tak silnie reagowałam na to wszystko, ale musiałam się uspokoić. Brunet usiadł w wannie, a swoje posiniaczone dłonie położył na obu jej brzegach, aby nie dotknęły wody. Z przymkniętymi oczami oparł się plecami o jej ściankę i głośno westchnął. Stałam tuż za nim, z drżącą brodą obserwując jego włosy. Zastanawiało mnie jedno. Dlaczego on był w tym tak bardzo zakochany, jeśli po tych cięższych walkach wyglądał właśnie tak? Był tak dobrym człowiekiem, a wplątał się w takie bagno.

W ciszy przetarłam zmęczoną twarz dłońmi, aby się trochę ogarnąć. Szybko otworzyłam pierwszą szufladę pod zlewem, starając się znaleźć w niej jakąś gazę czy waciki. Owszem, mogłam go zapytać, gdzie trzyma takie rzeczy, ale w tamtym momencie naprawdę nie miałam ochoty na rozmowę. Nawet, jeśli miało być to tylko głupie pytanie. W końcu jednak odnalazłam biały materiał, który położyłam obok zlewu. Jak na chłopaka, Nate miał wiele przyborów toaletowych. Westchnęłam, znów odwracając się w jego stronę. Moje dłonie zaczęły lekko dygotać, ale nie musiałam wziąć się w garść.

Cicho usiadłam na brzegu wanny tuż za nim, obserwując jego spokojną twarz. Głowę odchylił do tyłu, więc widziałam jego przymknięte oczy. Być może właśnie ucinał sobie krótką drzemkę, bo był cholernie zmęczony, ale dla mnie to nawet lepiej. Chwyciłam gąbkę leżącą obok w białym koszyku, w którym znajdowały się również szampony, płyn do kąpieli i inne środki czystości, jednak wiedziałam, że nie mogę żadnego użyć. Miał otwarte rany i byłoby to samobójstwem, bo wyleciałby z tej wanny szybciej, niż ktokolwiek inny.

Namoczyłam gąbkę w wodzie, po czym delikatnymi ruchami zaczęłam ścierać zaschniętą krew z jego ciała, omijając na razie twarz. Nie wiedziałam, czy czerwona ciecz należała do niego, czy do jego przeciwnika i chyba nie chciałam znać tej wiedzy. Popłukałam delikatnie również jego włosy, aby pozbyć się z nich potu i brudu. Woda w wannie zaczęła robić się coraz bardziej czerwona, a kiedy stwierdziłam, że jego ciało było już umyte, przeszłam do twarzy.

Klęknęłam tuż przy wannie, chwytając białą gazę ze zlewu. W zupełnej ciszy. Przerywanej jedynie naszymi oddechami, delikatnie namoczyłam gazę, po czym nachyliłam się nad jego twarzą. Mimo wszystko, nadal była piękna. On po prostu miał w sobie to coś, co człowieka przyciągało. Kilkadziesiąt centymetrów dzieliło nad od siebie, a ja obserwowałam w skupieniu jego prosty nos i wystające kości policzkowe. Jakim cudem po tylu walkach, ten nos nadal pozostawał taki prosty i ładny? Szczęście teraz się go trzymało, bo zauważyłam, że nie miał na nim żadnych ran.

Odetchnęłam cicho, po czym jedną dłonią złapałam za jego policzek, a drugą przytknęłam wilgotną gazę do czoło, ścierając z niej zaschniętą krew. Robiłam to bardzo delikatnie i uważnie, aby w żaden sposób go nie skrzywdzić. Wycierpiał się już i tak za dużo. A to wszystko spowodowane było moim wybuchem i jego złością. Przez nas samych, sprawiliśmy mu ból. Nie chciałam tego. Nigdy tego nie chciałam. Tak, kiedyś go nienawidziłam, ale nigdy nie życzyłam mu tak źle. A wtedy, kiedy go widziałam, zdając sobie sprawę, że się do tego przyczyniłam, ja... To było trudne. W jakiś popieprzony sposób się o niego troszczyłam. Na pewno nie był obojętna mi osobą. W końcu dużo razem przeżyliśmy, sporo się znamy.

To zabawne, że męczyłam własną psychikę, aby mu pomóc.

- Płaczesz.

Zdezorientowana pomrugałam powiekami, wyrywając się z letargu i natrafiając wprost na spojrzenie czarnych tęczówek, które uważnie mnie taksowały. Zmarszczyłam brwi, po czym przytknęłam dłoń do swojego policzka, czując wilgoć. Szybko odkaszlnęłam, po czym jak najszybciej starłam słone łzy wierzchem dłoni, pociągając nosem. Nawet nie wiem, w którym momencie to się stało.

- Wszystko gra. - mruknęłam z wymuszonym uśmiechem, po czym znowu przytknęłam wacik do jego twarzy. Wiedziałam, że na mnie patrzył, ale z całej siły starałam się skupić na swoim zadaniu. - Nie patrz tak na mnie. To mnie rozprasza. - mruknęłam cicho, dalej nie spoglądając w jego oczy.

- Dlaczego? - nie odpuścił, przez co przewróciłam oczami, ale nie odpowiedziałam.

- Wystarczy ci to, że wpadła mi rzęsa do oka? - zapytałam zaczepnie, na co uniósł brew, przybierając zamyślony wyraz twarzy.

- Nie. - odparł prosto, na co westchnęłam, wymieniając gazę.

- Wszystko jest dobrze. Zamknij oczy. - nakazałam mu, kiedy chciałam wytrzeć krew przy jego opuchliźnie obok powieki. - Po prostu... - zaczęłam nagle, sama nie wiedząc czemu. - Jest mi źle z myślą, że to wszystko jest moją winą.

Nawet nie wiem dlaczego to powiedziałam. Może to zmęczenie, a może nie chciałam już dusić tego w sobie. Szczere rozmowy ponoć są tymi najlepszymi. Tylko nie wiem czy tyczyło się to wszystkiego. Chłopak dalej nie otworzył oczu, a ja wycierałam jego krew, marszcząc brwi.

- Niby co jest twoją winą? - zapytał ze zdziwieniem, przez co prychnęłam, bo nawet wtedy robił sobie ze mnie żarty.

- Dobrze wiesz. Cała nasza kłótnia przed walką. - mruknęłam, pociągając nosem. - To moja wina. Rozproszyłam cię tym, a poza tym jeszcze udowodniłam ci, że władowałam się z buciorami w twoje prywatne sprawy. Nie dziwię się, że zareagowałeś, jak zareagowałeś. Też bym tak zrobiła. Jednak naprawdę żałuję, że powiedziałam ci to w takim momencie. I żałuję tego, że to wszystko jest moją winą oraz tego, że jestem cholernym tchórzem, bo bałam się tu przyjechać ze względu na to, że nie chcesz mnie widzieć i w sumie to ci się nie dziwię, bo po tym wszystkim, ja sama nie chciałabym siebie widzieć.

Nawet nie wiem, w którym momencie tego chaotycznego wywodu, z moich oczu znów zaczęły lecieć łzy, które rozmazywały mi obraz. Wściekła na samą siebie, rzuciłam gazę na ziemię, po czym obiema dłońmi starałam się wytrzeć jakoś mokre policzki. Wiedziałam, że Nate mnie obserwuje, bo czułam jego spojrzenie na swojej twarzy, gdy nieudolnie starałam się ogarnąć i przestać płakać. Nie chciałam wzbudzać w nim litości, czy coś w tym stylu, ale po prostu byłam już zmęczona tym wszystkim. Miałam jedynie osiemnaście lat. Byłam dzieckiem, a to wszystko stało się tak skomplikowane.

Ostatni raz pociągnęłam nosem, kładąc swoje dłonie płasko na udach. Przełknęłam ślinę, wiedząc, że zapewne wyglądałam jak siedem nieszczęść z rozmazanym makijażem, ale w tamtej chwili już mało mnie to obchodziło. Ponownie skrzyżowałam spojrzenie z Nate'em, który z niewzruszoną i beznamiętną miną, wpatrywał się w moje oczy, ani na sekundę nie odrywając z nich spojrzenia. Czułam się, jakby właśnie prześwietlał mu mózg, dowiadując się o mnie wszystkiego. To było straszne.

- Moja przegrana nie była twoją winą. - mruknął nagle, wypełniając swoim zimnym i zachrypniętym tonem, ciszę w całym pomieszczeniu. Pokiwałam głową, zagryzając wargę.

- Była. Może nie w całości, ale była. I przepraszam za to. Za to, że grzebałam w swojej przeszłości bez twojej wiedzy i zgody. Nie chciałam stracić twojego zaufania. - pisnęłam wysokim tonem, a nowa fala łez zalała moje policzki.

Brunet już nic nie powiedział, a zamiast tego, po prostu nachylił się w moją stronę i dotknął dłonią mojego policzka. Jego dotyk praktycznie palił mi skórę, a ja poczułam, jak tracę oddech. Ze zdziwioną miną patrzyłam na jego skupioną twarz, kiedy swoimi dłońmi ścierał łzy z moich policzków. Kiedy skończył, znów się odchylił, a następnie spojrzał wprost w moje oczy.

- Nie rycz już. - mruknął tylko, na co dalej w lekkim szoku, skinęłam głową. Kiedy ponownie chwyciłam gazę, zdałam sobie z czegoś sprawę.

On wytarł te łzy dłońmi, którymi nie był w stanie poruszać przez ból.

Zszokowana szybko na nie spojrzałam. Leżały na obu brzegach wanny. Nadal były spuchnięte, a na jego palcach widniały czarne ślady po moim tuszu do rzęs. Następnie znów przeniosłam wzrok na jego spokojną twarz. Dokładnie go obserwowałam, kiedy ścierał te łzy, ale na jego twarz ani na sekundę nie wstąpił grymas bólu. Nie było opcji, że tego nie poczuł. Dlaczego więc to zrobił?

W kompletnej ciszy dokończyłam mycie chłopaka. W międzyczasie skoczyłam do jego pokoju po czyste bokserki i dresy do spania. Trochę nam zajęło wyciągnięcie go z wanny, bo Nate miał tyle siły, ile mały szczeniak, toteż musiałam pracować za nas oboje. Nie powiem, bycie tak blisko jego w negliżu było nieco... drażliwe, ale jakoś dałam radę bez zbędnego patrzenia. I o cholera, nienawidziłam siebie za to, ale uwielbiałam jego ciało. Było tak ładnie wyrobione. Obserwowałam jego umięśnione plecy i szerokie barki, kiedy pomagałam nakładać mu szare dresy. Przełknęłam ślinę, karcąc siebie za to w duchu.

Znów złapałam go pod ramię. Wyszliśmy z łazienki, w której musiałam jeszcze posprzątać. Przeszliśmy powoli przez salon pogrążony w ciemności i ciszy, aż w końcu doszliśmy do jego sypialni, w której świeciła się mała lampka przy łóżku.

- Kiedy to przyniosłaś? - zapytał, wskazując na apteczkę położoną na jego szafce nocnej.

- Jak poszłam po twoją piżamę. - wytłumaczyłam, kiedy razem podeszliśmy do dużego materaca. - Znalazłam ją w łazience. - po tych słowach, chłopak usiadł na łóżku, a następnie się położył, opierając o metalowe wezgłowie i uważając na dłonie. Wiedziałam, że go bolą, więc jak tylko go przykryłam kołdrą, chwyciłam metalową miskę, która leżała obok łóżka, a której nie zauważył. - Masz.

- Co to jest? - zapytał, marszcząc twarz. W tym samym momencie położyłam miskę tuż na jego udach, przez co teraz doskonale widział białe kostki lodu w środku.

- Włóż tu ręce. Dobrze działa na opuchliznę. - mruknęłam, odkręcając butelkę wody utlenionej. W tym samym czasie, Nate powolnie włożył dłonie do zimnej miski, którą znalazłam w jego kuchni i wypełniłam lodem z zamrażarki. Kątem oka widziałam, jak mocno zaciska szczękę, ale na jego twarz wpłynęła ulga.

- Ale profesjonalnie. - parsknął, na co delikatnie uniosłam kąciki ust, nawilżając gazę.

- Jak zawsze. - odparłam z uśmiechem, po czym zaczęłam oczyszczać jego twarz.

Zajęło mi to dobrych kilkanaście minut, ale w końcu robota była zrobiona, a ja byłam z siebie niebywale dumna. Plastry widniały na jego łuku brwiowym, podbródku i policzku. Niby nie można było ich zaklejać na noc, ale rany były zbyt świeże i w nocy mogły zacząć krwawić. Oprócz tego odkaziłam każdą ranę i zrobiłam wszystko, co w mojej mocy, aby było w porządku. Nie wiem, czy było to dobre posunięcie czy wręcz przeciwnie, ale miałam nadzieję, że niczego nie schrzaniłam.

- Okej, no to chyba skończył...- zaczęłam, ale umilkłam, słysząc ciche chrapnięcie.

Spojrzałam na chłopaka, którego twarz była całkowicie łagodna. Miał zamknięte oczy i miarowo oddychał, co upewniło mnie w przekonaniu, że spał. Uśmiechnęłam się delikatnie, po czym zabrałam miskę z lodem, który zaczął się już topić i ułożyłam jego dłonie po obu stronach jego głowy. Musiał dobrze odpocząć po tym ciężkim dniu. Wstałam z jego łózka, a następnie posprzątałam wszystko wokół i ponownie spojrzałam na śpiącego chłopaka, który wyglądał wtedy tak łagodnie. Mokre włosy sterczały na wszystkie strony, a chytry uśmieszek dalej błąkał się na tych ładnie skrojonych ustach. Nathaniel był niebywale pięknym człowiekiem, to na pewno.

Z niechęcią zgasiłam lampkę nocną i odwróciłam się z zamiarem wyjścia z pokoju, jednak będąc tuż przy drzwiach, ponownie się zatrzymałam i spojrzałam przez ramię na łóżko. To, co chciałam zrobić było niebywale głupie, ale...

Cholera.

Niewiele myśląc, odwróciłam się i szybkim krokiem podeszłam do prawej strony łóżka, na której spał. Nachyliłam się nad jego twarzą, po czym najdelikatniej jak potrafiłam, przycisnęłam swoje usta do jego rozgrzanej skóry. Moje pełne wargi na kilka sekund zetknęły się z jego policzkiem, a ja sama przymknęłam oczy, napawając się tym momentem. Po chwili jednak znów uchyliłam powieki i odsunęłam się delikatnie, obserwując jego spokojną twarz. Zagryzłam dolną wargę, po czym ostatni raz się uśmiechnęłam, odgarniając niesforny kosmyk włosów z jego czoła.

I dopiero wtedy zdecydowałam się opuścić jego mieszkanie, ale cóż. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że wcale nie spał.

***

Hej. Jest późno, ale jestem.

Ten rozdział jest dla mnie ważny z kilku przyczyn, o których wolę nie pisać, ale naprawdę chciałam, aby był on taki, jaki jest. Być może nie działo się w nim dużo, ale to jest ten rozdział, gdzie bardziej liczą się opisy, nie dialogi.

Kocham i do następnego xx

ps. znalazłam buta

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top