14. Czy to już czas na łzy?
Rozdział znów dla mamuśki, która dziwnie na mnie patrzy.
O Boże.
O MÓJ BOŻE.
Okej, dobra spokojnie. Chłodna kalkulacja, tak? To jest to, co ratuje ludziom życie, czyż nie? Właśnie tak. Czy to możliwe, żebym właśnie usłyszała to, co usłyszałam? Przecież nie mogłam stać właśnie przed matką Sheya... Jezu Chryste. Ładna kobieta z bardzo bystrym spojrzeniem, delikatnie uniosła brew, nie spuszczając ze mnie wzroku i nie opuszczając wyciągniętej ręki. Nawet nie wiem, jak zmusiłam swoje ciało, aby podać jej dłoń. Szok przysłonił mi mózg, bo ja właśnie rozmawiałam z mamą Sheya. Z MATKĄ SHEYA. Nie, to nie mogło dziać się naprawdę.
Jej skóra była chropowata i szorstka, a do tego wychudzona, więc kiedy złapała mnie w uścisku, bałam się, iż mogę coś jej zrobić, jednak nic bardziej mylnego. Zielonooka mocno zacisnęła palce na mojej dłoni, ochoczo i z entuzjazmem nią potrząsając. Nie potrafiłam spuścić z niej wzroku, więc tylko stałam jak kołek, gapiąc się na nią z rozchylonymi ustami i tępą miną. Boże, czy to działo się naprawdę, czy miałam udar? Rozbawiona kobieta tylko zaśmiała się perliście na moją zdzwioną i jednocześnie przerażoną minę, odsłaniając równe zęby w uśmiechu, który jak za machnięciem czarodziejskiej różdżki, odjął jej kilka ładnych lat.
- Kochanie, wiem, że pewnie nieco się zdziwiłaś, ale proszę, zacznij oddychać, bo wyglądasz, jakbyś miała zaraz zemdleć. - rzuciła rozbawiona, a jej zielone tęczówki, błysnęły zaczepnym blaskiem, niemal identycznym, jak u Nate'a. Chyba mi duszno. Po kilkunastu długich sekundach ciszy, w końcu głośniej zaczerpnęłam powietrza, rozchylając powieki i wydając z siebie cichy jęk, bliżej niezidentyfikowany.
CO DO CHOLERY?!
- Prze-przepraszam. - wyjąkałam zachrypniętym głosem, starając się jakoś ogarnąć to wszystko, jednak mój umysł nieźle mi to uniemożliwiał. Oblizałam spierzchnięte wargi, po czym zacisnęłam je w wąską linię, marszcząc twarz, bo cholera, czy ja śniłam? Albo byłam w tym cholernym „Mamy cię". - Ale ja nie za bardzo wiem, co się właśnie dzieje. - wypuściłam z siebie powietrze, czując ulatującą energię. Mój wysoki pisk i zdezorientowana mina rozbawiła ją jeszcze bardziej, bo zaśmiała się cicho, kręcąc głową, a następnie z gracją odwróciła się w stronę Jasmine, która łypała na mnie groźnym okiem.
- Słońce ty moje, mogłabyś pójść do kawiarenki? Chciałabym chwilkę pogadać z Victorią. - zaczęła, a ja niemal udusiłam się własnym językiem, bo co? Ona chciała ze mną rozmawiać? Sam na sam? Chyba właśnie w tej chwili umarłam. Stojąca nieopodal blondynka zblokowała spojrzenie z kobietą. Założyła ręce na piersi i westchnęła, nie będąc do końca przekonaną.
- Jesteś pewna? - zapytała znów, zjeżdżając mnie tym oceniająco-surowym spojrzeniem niebieskich oczu.
- Jestem dużą dziewczynką, a Victoria nie jest psychopatką. - mruknęła, po czym spojrzała na mnie kątem oka z figlarnym uśmieszkiem. - No, przynajmniej na taką nie wygląda.
Nic nie mówiłam, gdy Jasmine z uwagą na mnie spojrzała, po czym wyszła z pomieszczenia, zostawiając nas same. Cisza zapanowała między nami, kiedy kobieta spojrzała na mnie z delikatnym uśmieszkiem. Czułam się cholernie przytłoczona, bo nie byłam na to gotowa. Jasmine nie powiedziała mi, ani po co jedziemy. Wiedziałam, że chodzi o Nate'a, ale na tym się kończyło. Do głowy mi nie wpadło, że chodziło o jego rodzinę, a tym bardziej o samą matkę!
- Kochanie, nie patrz tak na mnie. Przecież cię nie zjem. - zaśmiała się, ale żebym nawet chciała się jakoś ogarnąć, to po prostu nie mogłam.
- Ja bardzo przepraszam, ale ja nie miałam pojęcia, gdzie ona chciała mnie przywieźć i nie jestem... - wyrzuciłam z siebie na jednym wdechu. Kobieta przerwała mój słowotok swoim perlistym śmiechem, przez co zrobiło mi się jeszcze bardziej głupio.
- Nic się nie stało. Chodź, usiądź. - wskazała na zasłane łóżko. Sama zajęła wygodnie miejsce po jednej stronie z nogami spuszczonymi na ziemię.
Cudem zmusiłam swoje ciało do ruszenia się, więc z grzeczności zrobiłam to samo w bezpiecznej odległości. W głowie mi huczało, a żołądek skręcał się niemiłosiernie, kiedy tak na mnie patrzyła tymi zielonymi i przeszywającymi na wskroś oczami. Przez dłuższą chwilę panowała między nami cisza. Nie potrafiłam na nią spojrzeć, więc tylko wwiercałam wzrok w swoje palce, które wykręcałam we wszystkie strony, mając je wsparte na swoich kolanach. Czułam jej wzrok na swoim profilu. Był naprawdę intensywny i wprawiał mnie w zakłopotanie, bo to była MATKA NATE'A.
Czy to już śmierć?
- Prosiłam Jasmine już dawno, aby w końcu cię do mnie przyprowadziła. Nate'a po pewnym czasie już przestałam, bo cholernik jest strasznie uparty. Sama bym do ciebie przyjechała, ale niestety nie można mi się stąd ruszać. - zaczęła w końcu, więc spojrzałam na nią kątem oka. Uniosła lekko dłonie, rozglądając się po pomieszczeniu. - Cholerne zasady.
- Przepraszam bardzo, ale skąd mnie pani zna? - wypaliłam nagle, nie do końca rozumiejąc całą tę sytuację. Lily jednak uniosła brew, kręcąc głową. - W sensie, kto pani powiedział, że...
- Dużo o tobie słyszałam, Victorio Clark. - zaczęła nagle, przerywając mi, więc zamilkłam. Jej głos nadal był ciepły i wręcz matczyny, ale dało się w nim usłyszeć pewną dozę powagi, jakby chciała podkreślić to, o czym mówiła. - Jak możesz zauważyć, nie mam zbyt dużego pola manewru. Nie mogę się za bardzo stąd ruszać. Miejsce, w którym się znajdujemy jest teraz moim domem, Victoria, a ty... Cóż. Powiedzmy, że stałaś się gościem, którego obecność bardzo mnie zaintrygowała.
- To znaczy? - zapytałam nagle, krzyżując z nią spojrzenie. Kobieta przez chwilę milczała, wpatrując się we mnie poważnym wzrokiem. Widziałam, jak marszczy w namyśle brwi, a jej wyraz twarzy zmienia się. Uśmiech zgasł z jej warg, a w to miejsce znów powróciła kobieta starsza, niż w rzeczywistości i schorowana.
- Cholerny guz mózgu nie chce opuścić mnie tak łatwo, jakbym tego chciała. - powiedziała w końcu, a ja czułam, jak zasycha mi w gardle. Szok, jaki doznałam przez jej wyznanie, był nie do opisania. Patrzyłam, jak delikatnie unosi kącik ust, spoglądając przed siebie. Miałam nadzieję, że się przesłyszałam. To niemożliwe. - Trzy operacje i tona zabiegów nie zdołały go wypędzić, ale wciąż mam nadzieję! - dodała nieco weselej, a jej duże oczy znów błysnęły wesołą iskierką. - W końcu się cholernika pozbędę, ale to nie jest ważne.
- A co jest? - zapytałam zduszonym głosem. Jej choroba była ważna. Nie znałam jej, ale była matką Sheya, a to już mówiło samo za siebie. Nie wiedziałam, że zmagała się z czymś takim, jednak skąd mogłam wiedzieć? Nate nigdy o niej nie mówił. Kiedyś wspomniał tylko, że musiała wyjechać z miasta, a jego młodszy brat został wysłany do ich dziadków. A teraz proszę. Siedziałam przed niską, malutką kobietą z cudownym uśmiechem oraz błyszczącymi oczami, którą choroba zjadała od środka. To było szokujące, a to, iż byłam tu, bo o to poprosiła, szokowało mnie jeszcze bardziej. - Pani wybaczy, ale trochę się w tym pogubiłam.
- Wystarczy Lily. - mruknęła, po czym westchnęła, przejeżdżając drobną dłonią po swoim ramieniu. - Znasz historię naszej rodziny? Rodziny Sheyów?
- Po części. - odparłam z bladym uśmiechem, mrugając powiekami. - Nate mi kiedyś trochę opowiadał.
- Mój syn opowiadał komuś o swojej przeszłości? Cholera, dziewczyno, ale musisz być wyjątkowa. - zachichotała, wydymając usta w zabawny sposób, na co i je delikatnie uniosłam kącik ust, spuszczając wzrok na swoje kolana. Dziwne ciepło rozlało się w moim środku na jej słowa. To było miłe. - Obie wiemy, że Nathaniel do najbardziej wylewnych osób nie należy.
- Och, tak. To na pewno. - potwierdziłam od razu, lekko rozchylając oczy, co spowodowało jej parsknięcie. Zaraz potem jednak się opanowała, znów przybierając poważniejszą minę.
- Nie jestem z Culver City. Urodziłam się w Nowym Jorku, a przyjechałam tu od razu po studiach. - zaczęła, zaciągając nosem. Widziałam, jak zdenerwowana była, jednakże nie przestała mówić. - Kila miesięcy po moim przyjeździe poznałam Brada, ojca Nate'a. - przerwała na chwilę, jakby oczyma wyobraźni przypominając sobie ten moment. Na jej wargi wpłynął delikatny uśmiech, spowodowany wspomnieniami. - Nigdy nie widziałam kogoś takiego, jak on, przysięgam na Boga. Był taki tajemniczy, kpiący i złośliwy, ale przy tym niezwykle czarujący. Patrząc na niego, wydawało się, iż jest stworzony do bycia wyżej nad innymi. Nie musiał się starać, aby wygrać, bo był urodzonym zwycięzcą. W cokolwiek by ze mną nie zagrał. I tak wygrywał.
Czy to nie jest znajome, Victoria?
- Był wariatem, o tak! Nie było zasady, której nie potrafił złamać i chyba dlatego go pokochałam. Znałam go zaledwie trzy miesiące, a zgodziłam się, aby włożył obrączkę na mój palec. - zaśmiała się delikatnie, ale jej zielone oczy wypełniał jedynie ból, który zauważyłaby nawet osoba niewidoma. To było wręcz namacalne. - Było wspaniale, ale wszystko trwa do czasu. Nie wiem czy wiesz, ale Nathaniel miał siostrę...
- Gabrielle, wiem. - przerwałam jej, kiwając głową. - Bardzo mi przykro z powodu tego, co się stało. - przyznałam szczerze, czując nieprzyjemne duszności. Sytuacja rodzinna Nate'a była cholernie nieprzyjemna i nawet, jeśli do niej nie należałam, było mi ciężko nawet o tym mówić, więc nie chciałam, aby robiła to ta kobieta. Strata dziecka to chyba najgorsza z możliwych strat.
- Nie znałam wspanialszej osoby, niż ona. Była taka dzielna i odważna. Polubiłabyś ją. Dosłownie niczego się nie bała! Zawsze mówiła to, co jej ślina przyniosła na język. Była niesamowicie inteligentna i od małego wyrażała feministyczne skłonności. Niemal buzowała ze złości, gdy mówiło jej się, że chłopcy potrafią więcej, niż dziewczynki. - mówiła z zachwytem, a ja uśmiechnęłam się na ten widok, chociaż moje serce łamało się na coraz drobniejsze kawałki. Ta kobieta straciła już tak wiele. - Aż w końcu i ją mi odebrano.
- Bardzo mi przykro. - powiedziałam tylko tyle, bo co mogłam innego? Nawet nie byłam w stanie wyobrazić sobie takiej tragedii, która spotkała ich rodzinę. Lily natomiast szybko pokręciła głową, odwracając wzrok.
- Każdemu jest, ale taka już kolej rzeczy. - westchnęła. - Myślałam, że mam wszystko. Trójkę cudownych dzieci, męża, wspaniały dom, nazwisko i pozycję. Jednak los lubił sobie ze mnie żartować. I takim oto sposobem, skończyłam tutaj, a z tego wszystkiego został mi jedynie Nathaniel i Charlie. Dwie najważniejsze osoby w całym moim życiu. - wyszeptała drżącym głosem, spuszczając wzrok na swoje dobre dłonie. Moje serce roztrzaskiwało się jeszcze bardziej z każdym jej kolejnym słowem, które wbijało niemą igłę w moje ciało. Ile złego przeżyła ta kobieta. - Nie będę opowiadać ci całej mojej historii, która do kolorowych nie należy, bo nie po to chciałam się z tobą widzieć, moje dziecko.
Kobieta odchrząknęła, poprawiając chustę na głowię.
- Nathaniel nigdy nie należał do najłatwiejszych osób. Mimo że nie sprzeciwiał się swojemu apodyktycznemu ojcu, miał ciężki charakter. Był cholerykiem. Często wpadał w złość, był niecierpliwy i nie lubił sprzeciwu, co zawsze czyniło go liderem w środowisku, w którym się obracał. Od małego wiedział, czego chciał, co u nastolatków jest raczej niespotykane, ale to w końcu mój syn. On zawsze był inny.
- Jest taki do dziś.
- Punkt dla ciebie. - zaśmiała się, puszczając mi oczko, na co i ja się uśmiechnęłam, bo ta kobieta była jak promyczek słońca w zachmurzone dni. I mimo że nie znałam jej długo, naprawdę ją polubiłam. - Dowiedziałam się o swojej chorobie cztery lata temu, ale dopiero od niecałych dwóch jestem w tej klinice. Podobno najlepsza w całym stanie, ale kisiel mają tu fatalny. - machnęła dłonią ze zdegustowaną, co mnie rozbawiło. - Nathaniel to wspaniały syn. Przyjeżdża tutaj przynajmniej raz w miesiącu i zostaje na kilka dni. I całe szczęście! Jak tu jest, to mam takiego chody u młodszych pielęgniarek, że głowa mała! Latają wokół mnie jak muchy, aby tylko go pooglądać.
I teraz wszystko stało się jasne. Jego częste wyjazdy poza miasto, o których nigdy nie mówił. Odkąd tylko się poznaliśmy, przynajmniej raz w miesiącu wyjeżdżał na kilka dni. Kiedyś go o to zapytałam, jednak nie odpowiedział, ignorując temat. Już wiedziałam. Jeździł do mamy. Poczułam dziwne uczucie w klatce piersiowej. Byłam ciekawa, czy ktoś o niej wiedział. Byłam pewna, że prócz Jasmine wiedział jeszcze Parker, ale reszta? Shey należał do mocno skrytych osób. Nie mówił o sobie, o swojej przeszłości i tym, co w danej chwili czuje, przez co ciężko go rozszyfrować, ale z jednej strony mu się nie dziwię. Jego własna matka musiała siedzieć w klinice, walcząc o życie. To podłamałoby każdego.
- Cieszę się, że ma takich przyjaciół jak Jasmine czy Luke. Poznałam ich jeszcze, gdy nie siedziałam w klinice. Jasmine często mnie odwiedza. Prawdę mówiąc, przypomina mi troszkę Bri. Też jest taka twarda i nie daje sobie w kaszę dmuchać. Cenię takich ludzi. - powiedziała otwarcie, po czym zagryzła dolną wargę i posłała mi niezidentyfikowane spojrzenie. - I to właśnie ona powiedziała mi o tobie.
- O mnie? - zdziwiłam się. Mój głos był wysoki i zdenerwowany, ale tak się właśnie czułam.
Dowiadywałam się coraz więcej o Nathanielu, bez wiedzy samego Nathaniela. Wiedziałam, że to było złe. Nie powinnam wtrącać się w jego tak prywatne sprawy, jednak nie mogłam się powstrzymać. Poza tym, jego mama chciała, abym po tym wiedziała. Dlatego poprosiła samą Jasmine, aby mnie do niej przywiozła. I wiedziałam, że przysporzy to wielu kłopotów. Lily głośno westchnęła, zaciskając usta w wąską linię i przybierając zamyślony wyraz twarzy. Zastanawiała się, jak przekazać mi pewne fakty, chociaż w tamtej chwili moje bicie serca i tak powolnie mnie wykańczało.
- Nate nie jest zbyt wylewny. Ogranicza okazywanie emocji do minimum, nie mówi o sobie i nie chce się zwierzać. Rozumiem to, ale jako matka, czasami miałam po prostu tego dość. Równocześnie bolało mnie to, bo wiedziałam, że on nie jest szczęśliwy. Nie cieszył się, nie korzystał w szczęśliwy sposób z życia, jedynie pusto egzystował. Taki widok ranił mnie jako matkę. Jeszcze rok temu, gdy przyjeżdżał, niewiele mówił, co działo się w Culver City i w jego życiu. - mówiła poważnie, po czym znów uśmiechnęła się w moją stronę. - I nagle, po pewnym czasie, mój syn zaczął się uśmiechać.
Wiedziałam, że chodziło jej tutaj o mnie. W końcu podobne zdanie wypowiedziała kilkanaście minut wcześniej, kiedy mnie przywitała. Jednak nie wiedziałam, o co dokładnie jej chodziło. Według niej, Nate zmienił się przeze mnie, ale ja wiedziałam, że to nieprawda. Jasne, schlebiało mi to, ale ona nie wiedziała o pewnym rzeczach. Mimo wszystko, byłam zaciekawiona, co dalej. Czyżby Nate jej coś o mnie opowiadał? Cholera, a czy ona wiedziała, że jestem córką szeryfa, który zajmował się sprawą jej córki? A jeśli miała o to do mnie pretensje?
Spojrzałam na kolorowe kwiaty w koszyku stojące obok fotela w rogu pokoju. Poprawiłam się delikatnie na wygodnym łóżku, bo ta rozmowa zaczynała mnie peszyć. Nie, wróć. Ona peszyła mnie od kiedy tylko tu przyjechałyśmy. W końcu takie spotkanie nie zdarzało się codziennie. Byłam coraz bardziej przerażona nowymi faktami, o których się dowiadywałam. Wiedziałam, że wiedza przysporzy mi wielu kłopotów od pewnego czarnookiego bruneta.
Ale co mogłam poradzić na ciekawość i chęć dowiedzenia się prawdy, której nie mówił mi sam Nathaniel? Podobno ciekawość to pierwszy stopień do piekła, więc będę się w nim smażyć całą wieczność.
- I sądzi pani, że to moja zasługa? - zapytałam lekko ironicznie, bo doskonale zdawałam sobie sprawę, że jeśli tak, to ta kobieta była bardzo naiwna. Nathaniel miewał takie momenty, że wolałby mnie zabić, niż spędzić dzień więcej w moim towarzystwie i nawet jeśli było to już w momencie, w którym nasza relacja znacząco się poprawiła, to dalej zdawałam sobie sprawę, że to niemożliwe.
Bo niemożliwe, prawda?
- Nie jestem głupia, moja dziecko. Znam Nathaniela lepiej, niż on sam i wiem, kiedy coś się święci. I przez to, że nie jestem głupia, zapytałam o to Jasmine.
Oho, rozmawiała o mnie z tą blond flądrą, jeszcze lepiej.
- Jego dziwne zachowanie wytłumaczyła nową znajomością z pewną dziewczyną. I możesz mnie za to nienawidzić, ale moją pierwszą reakcją była chęć wyrwania ci wszystkich włosów z głowy. - wypaliła nagle, co totalnie wryło mnie w materac łóżka. Otworzyłam szeroko oczy, niemal krztusząc się własnym językiem. Czyżby nienawidziła mnie tak bardzo, przez mojego ojca i moje nazwisko?
- Al-ale... - zaczęłam, jąkając się, jednak nie dała mi skończyć, przerywając mi swoim perlistym śmiechem. Teraz zdenerwowałam się jeszcze bardziej.
Chyba zemdleję.
- Nie chodziło mi o ciebie, moje dziecko. Jasmine nawet nie chciała zdradzić mi twojego nazwiska, a powiedziała tylko imię. Po prostu... znałam jego wcześniejszą dziewczynę, której oddał serce i uwierz. Po takim czymś, każda matka zaczyna nienawidzić każdej kolejnej. - wymamrotała, a kamień wielkości Białego Domu spadł mi z serca. Przejechałam drżącymi dłońmi po swoim rozpuszczonych włosach, chcąc jakoś uspokoić nachalne myśli i nerwy. A zapowiadała się taka przyjemna niedziela. - Znasz tę historię? - zapytała, nawiązując do Darcy.
- Tak, ale nie od Nate'a.
- To zrozumiałe. Ten chłopak nie dzieli się takimi zwierzeniami. I tak, jestem zaskoczona, że powiedział ci o sobie tak dużo. Zwykle tego nie robi. I to potwierdza fakt, jak niezwykłą osobą jesteś, Victorio Clark. - po tych słowach, zielonooka nachyliła się w moją stronę, wlepiając w moje oczy swoje intensywne spojrzenie.
I właśnie wtedy dostrzegłam, jak niesamowicie podobne były do jego tęczówek. I nie chodziło tutaj o barwę, a o ten charakterystyczny błysk. Ta żywa iskra, wprawiająca drugiego człowieka w stan zakłopotania. Patrząc w te oczy, czuło się coś dziwnego i niezidentyfikowanego, ale jednocześnie chciało się w nie dalej wpatrywać, bo z każdą sekundą, wpadało się coraz bardziej w tę głębię z nich płynącą. To było magnetyzujące. Jednak mimo tego, jej oczy były o wiele bardziej żywe, niż te puste ślepia jej syna. One tętniły życiem, podczas gdy te jego emanowały śmiercią.
- Pytałam go o ciebie, ale zwinnie unikał tematu, więc postanowiłam wziąć sprawy w swoje ręce i ciągle wierciłam dziurę w brzuchu Jasmine i Luke'owi, gdy mnie odwiedzali, przez co Nate dostawał szału. Wyciągnęłam z nich sporo informacji odnośnie waszej relacji i stwierdziłam, że muszę w końcu poznać te dziewczynę, która tyle namieszała. Tak więc, poprosiłam Jasmine, aby w końcu cię do mnie przywiozła, bo mój syn nawet nie rozważał takiej opcji. Ukrywał mnie przed tobą, dasz wiarę? Phi. - machnęła dłonią. - Nie wiem, co jest między wami. I mimo że ciekawość wyżera mnie od środka, to nie zapytam. Nie jest to dla mnie priorytetem. Priorytetem jest to, że odkąd weszłaś do jego życia, Nate się zmienił. Może nie diametralnie, ale zmienił. Jest inny. Szczęśliwszy. I możesz mówić sobie co chcesz, ale wiem, że powodem tego jesteś właśnie ty, Victorio.
- Skąd jest tego pani taka pewna? - zapytałam szeptem, czując suchość w gardle i nagłą chęć rozpłakania się. Nasza relacja była taka trudna i skomplikowana, a sama jego matka dziękowała mi właśnie za coś, czego nie potrafiłam sama dokładniej określić. Bezradność rozrywała na strzępy mój i tak zawalony myślami umysł. I znów dostrzegłam ten błysk. Wtedy człowiek wiedział, że jest na przegranej pozycji.
- Przez pewien czas nie mieliście kontaktu, prawda? - zapytała nagle, na co zdziwiona skinęłam głową. - Co nieco wiedziałam od Jasmine. Jednak nie miałam pojęcia, o co wam poszło. Wiedziałam tylko, że wasz kontakt urwał się gdzieś pod koniec wakacji. A dlaczego wiedziałam? Ponieważ mój syn, właśnie wtedy, znów stał się jedną z najbardziej zgryźliwych i zdołowanych osób, jakie chodzą po tym świecie. Nie rób takich oczu, dziecko. Mówię poważnie. Znów był taki, jak wcześniej. Burkliwy, małomówny i po prostu obojętny na większość spraw. Nie odzywał się, nie uśmiechał. Podobnie, jak wtedy, gdy ona odeszła. - wyszeptała z bólem w głosie, przymykając powieki. - Tylko, gdy to właśnie ona odeszła, Nate był po prostu zły. Na siebie, na nią, na wszystkich dookoła. Jednak, gdy odeszłaś ty, Nathaniel był w każdym calu rozbity. I uwierz, to o wiele gorsze uczucie, niż gniew. Szczególnie dla matki.
Zamilkłam, nie będąc w stanie nic powiedzieć. Wiedziałam, że te pięć miesięcy odbiło się na naszej dwójce. Nie miałam pojęcia, że on to przeżył w stopniu podobnym do mojego. Shey był popieprzony w każdym calu, a nasza relacja wciąż pozostawała niewiadomą. I takie informacje wcale mi nie pomagały, aby ogarnąć to wszystko. Siedziałam właśnie w dużym pokoju szpitalnym naprzeciw kobiety, która go urodziła. Która tyle przeszła, aby jej syn był szczęśliwy. Oni mieli swoją historię, której większość ludzi nie była w stanie pojąć. Ja również. I mimo tego, iż nie opowiedziała mi, jak wyglądała jej relacja z mężem i pobyt w ich domu, byłam niemal pewna, iż ona zdawała sobie sprawę, że o tym wiedziałam. To było wypisane w jej oczach.
Westchnęłam głośno, pochylając się i ukrywając twarz w dłoniach. Przetarłam nimi swoją buzię, starając się pobudzić trochę skostniałe ciało i umysł. Cisza w pomieszczeniu przerywana była jedynie tykaniem zegarka ściennego, który niesamowicie mnie drażnił. Ta rozmowa nie należała do zbyt przyjemnych, ale wszystko związane z jego przeszłością takie było. Po chwili poczułam uścisk na swoim ramieniu. Ciepła, drobna dłoń zacisnęła swoje palce w pocieszającym geście na moim barku, co w tamtej chwili było niebywale dobrym uczuciem, które wypierało trochę te myśli o tym cholernym brunecie, a było to nie lada wyczynem.
- Nie mówi się zbyt wiele o Darcy w jego towarzystwie. Widziałam się z nią zaledwie kilka razy i od razu nie przypadłyśmy sobie do gustu, jednak nie odzywałam się, bo Nate był przy niej szczęśliwy, a to było dla mnie priorytetem od zawsze. Dla niego ta dziewczyna to zamknięty temat i dobrze, jednak to właśnie przez nią, Nathaniel jest teraz tym, kim jest. Zmieniła go. Kiedyś nie był zamknięty aż tak mocno. Zniszczyła moje dziecko i nigdy jej tego nie wybaczę. I właśnie dlatego chciałam się z tobą zobaczyć, Victorio.
Ile jeszcze będziemy musieli znieść?
- Zniszczyć drugiego człowieka jest zaskakująco łatwo. Wystarczy zaledwie odpowiedni dobór słów. Naprawić go jest sto razy ciężej. Tobie się udało i właśnie za to chcę ci podziękować. To ty naprawiłaś Nathaniela, podczas gdy nikt inny nie potrafił chociażby pozbierać jego rozbitych kawałków.
- Nikogo nie naprawiłam. - wychrypiałam zdartym głosem, dalej ukrywając twarz w dłoniach. - Nic nie zmieniłam.
Ta rozmowa obnażyła to, czego nie powinna i pozbawiła mnie całej energii. Nie potrafiłam rozmawiać o nas nawet sama ze sobą, więc jak miałam rozmawiać z nią i to jeszcze za plecami Nate'a? Odpowiedź była prosta. Nie potrafiłam! Chciałam pojechać do domu, wejść pod koc i pójść spać. Miałam jedynie osiemnaście lat i nie wiem, jak wplątałam się w coś takiego, ale z każdym dniem męczyło coraz bardziej. On nie był normalny. Jego rodzina, przeszłość i wszystko wokół również nie było normalne. Chryste, był tak popieprzony, a mimo wszystko ja wciąż tego chciałam.
Boże, czy już się ze mnie śmiejesz?
- Sama w to nie wierzysz. - zaśmiała się. - Naprawiłaś go, kochanie. Dzięki tobie jest szczęśliwszy. I nie wiem, co takiego musisz w sobie mieć, ale przez ciebie jest lepszy, a ja nie pragnę niczego więcej, niż jego uśmiechu. Ma wspaniałych przyjaciół, ale cieszę się, że ma również ciebie. I możecie się tego oboje wypierać, jednak ja wiem swoje. Namieszałaś i to dużo, ale w pozytywnym sensie. Jego dzieciństwo było popieprzone. Dorastał w ciężkich chwilach, o czym zapewne wiesz. To dobry chłopak. Pogmatwany, ale dobry.
- Wiem. - przerwałam jej nagle. Wyprostowałam ręce, otwierając oczy i uwalniając twarz. Spojrzałam pustym wzrokiem przed siebie na jasną ścianę okrytą kwiatami, kładąc łokcie na swoich kolanach i splatając dłonie razem. Mógł być popieprzonym, narcystycznym i egocentrycznym idiotą, ale nie miałam żadnych wątpliwości w tym, że był dobry. Bo był. W każdym tego słowa znaczeniu. - Wiem, że jest dobry.
- Więc sprawiaj, aby był równie szczęśliwy.
Tylko jak? Niby jak, do cholery, miałam to zrobić? Nawet nie wiedziałam, na czym stoimy, a właśnie dowiedziałam się, że w jakiś popieprzony sposób sprawiam, iż z tego chłopaka uwalniają się jakiekolwiek emocje. Sama ta informacja to za dużo! Poczułam, jak obraz zaczyna mi się rozmazywać, więc szybko pomrugałam powiekami, spuszczając głowę. Włosy opadły mi po dwóch stronach głowy, zasłaniając twarz. Ta kobieta wywoływała zbyt dużo emocji samą rozmową. Nie wiem, co próbowała osiągnąć, ale jeśli chciała namieszać mi w głowie, to jej się udało.
- Nie jestem głupia, dziecko. - zaczęła delikatnie, miękkim tonem. Powolnym ruchem odgarnęła moje włosy z jednej strony, przez co znów miała widok na mój profil, podczas gdy ja nadal siedziałam skulona, wypalając wzrokiem dziury w swoich udach. - Znam twoje nazwisko i wiem, kim jest twój ojciec.
Jeszcze lepiej.
- Zależy ci na nim.
- Zależało mi na wielu osobach w moim życiu i nie skończyło się to dla mnie zbyt dobrze. - mruknęłam, przekręcając głowę w jej stronę. Wlepiłam w jej twarz skupione spojrzenie, pocierając swoje dłonie. - Jestem już trochę zmęczona próbami stworzenia normalnej relacji z tym uszczypliwym chłopkiem.
- Uszczypliwym? - zapytała zawadiackim tonem, odchylając lekko głowę i unosząc brew. - Dziecko, nazywam się jak matka Harrego Pottera. Ty nie masz pojęcia o uszczypliwości mojego syna.
I może było to głupie, zważywszy na okoliczności, ale po prostu nie wtrzymałam. Parsknęłam głośnym uśmiechem, przymykając z rozbawieniem powieki. Nie wiem dlaczego, ale to zdanie cholernie mnie rozbawiło, także moje parsknięcie po chwili przerodziło się w głośny śmiech. W ślad za mną poszła sama kobieta, więc już po chwili pomieszczenie wypełnił nasz głośny rechot. Wyprostowałam się, czując ból brzucha. Ułożyłam dłonie na swoich kolanach, odchylając głowę i spoglądając na biały sufit. Długą chwile zajęło nam dojście do siebie, a gdy kątem oka zauważyłam, jak kobieta ściera łzy rąbkiem swojego swetra, wiedziałam, że to popieprzone.
- Masz rację. - powiedziałam w końcu, zapominając nawet o zwrocie per pani. Odetchnęłam głośno, chłonąc ciszę, jaka między nami zapanowała.
- Każdy facet w rodzinie Sheyów ma w sobie coś, czemu nie potrafi oprzeć się żadna kobieta. - stwierdziła po chwili, wzdychając. - To jakaś klątwa, czy co?
Tak, kolejna klątwa. Jakby jedna to za mało.
- Rozmawiała pani o mnie z Nate'em? - zapytałam w końcu, zaciekawiona. Chciałam wiedzieć, co o mnie mówił. Jeśli w ogóle mówił. Na moje słowa niestety tylko pokręciła głową.
- Pytałam, ale nie chciał zaczynać nawet tematu. - odparła, na co skinęłam głową. W końcu to Nathaniel Shey.
Nasza rozmowa została przerwana przez pukanie do drzwi. Obie spojrzałyśmy w tamtą stronę, a po chwili drzwi się otworzyły. W progu stała niska kobieta w białym kitlu, której włosy związane były w luźnego koczka. Była mniej więcej po trzydziestce i patrzyła na nas z miłym uśmiechem. Zaraz za nią znajdowała się Jasmine, która nadal gniewnie na mnie patrzyła, trzymając w dłoni kubek z kawą. Jakby życie nie dość napawało się moja krzywdą, że musiało dowalić mi jeszcze tą blondyną, której nienawiść do mojej osoby emanowała w promieniu kilometra.
- Lily! - zawołała radośnie kobieta, wchodząc do środka, a za nią blondynka. Automatycznie wstałam z miejsca, czując obolałe ciało, kiedy moje kości odgrywały jakąś symfonię swoim strzelaniem. Patrzyłam na lekarkę, której mina nie zmieniła się ani trochę, kiedy stanęła tuż przed nami. - Wybaczcie, że przeszkadzam, ale czas na odwiedziny już się skończył. Musimy zabrać cię na tomografię. - zwróciła się do kobiety, która jedynie przewróciła oczami i powolnie wstała z łóżka.
- Oczywiście. - powiedziała, po czym odwróciła się w moja stronę. - Mówiłam ci. Niewielkie pole manewru. - powtórzyła swoje zdanie z początku naszej wizyty, na co parsknęłam krótkim śmiechem.
Kobieta podeszła do mnie, po czym, zadziwiając tym mnie doszczętnie, nachyliła się w moją stronę, zamykając mnie w ciasnym uścisku. Przez kilka pierwszych chwil byłam totalnie zdezorientowana, więc dopiero po dłuższym czasie ogarnęłam się i również oddałam to pożegnanie. Czułam jej wystające kości, gdy obejmowałam jej drobne ciało. I ponownie zaskoczyła mnie jej siła oraz entuzjazm z jakim to wszystko robiła.
- Już wiem dlaczego Nate tak naprawdę zwrócił na ciebie uwagę. - szepnęła prawie niesłyszalnie wprost do mojego ucha. - Jesteś prześliczna.
Ponowne ciepło rozlało się po moim wnętrzu, kiedy Lily ostatni raz pogłaskała mnie po plecach, po czym się odsunęła, częstując mnie tym miłym i matczynym uśmiechem. Chwile później złapała w niedźwiedzim uścisku również Jasmine, z która żegnała się znacznie dłużej. Rozmawiały na jakiś tylko sobie znany temat, aż w końcu lekarka znowu nas pośpieszyła, sugerując miło, że mamy już sobie pójść, co z resztą uczyniłyśmy. Lily jeszcze tylko rzuciła, że mamy jechać ostrożnie. W ciszy opuściłyśmy budynek, a następnie zapakowałyśmy się do samochodu Luke'a i wyjechałyśmy z parkingu.
Całą drogę powrotną również spędziłyśmy w ciszy. Ja pogrążona w swoich myślach, ona w swoich. Wpatrywałam się w krajobraz za szybą, kiedy mknęłyśmy ulica prowadząca do Culver City. Przez zamyślenie nie wyłapywałam żadnych wydarzeń ani obiektów za oknem. Jedynie pusto wpatrywałam się w przestrzeń mnie otaczającą, myśląc nad tym, co właśnie się stało.
Po jakichś trzydziestu minutach dopiero to przetrawiłam. Sama myśl, że rozmawiałam z matką Sheya, była dla mnie niesamowicie dziwna, przerażająca i ciekawa jednocześnie. Rozmawiałam z kimś z jego rodziny, co więcej, to właśnie ona tego chciała. Nate wytworzył wokół siebie taki mur, którego nie dało się przebić i nikt nie był w stanie tego zrobić. Jego granica prywatności to rzecz święta i jeśli już się ją przekroczyło, mogło mieć to nieprzyjemne skutki. Dlatego wszystkie informacje i osoby bliskie trzymał z daleka od światła dnia. Nie powiedział mi o niej, ponieważ nie czuł takie potrzeby i w pełni to rozumiałam. Każdy miał tą strefę osobistą zarezerwowaną tylko dla siebie. W jego przypadku tą strefą było całe jego życie.
Rozmowa z Lily nieźle namieszała mi w głowie. I mimo że krótko ją znałam, wiedziałam, że jest naprawdę złotą kobietą. Była taka miła i kochana oraz tak ciepło się do mnie zwracała, chociaż nie znała mnie za dobrze. Tyle, co z opowieści. Właśnie, z opowieści. Świadomość tego, że o mnie rozmawiali, peszyła mnie. W końcu nie wiem, co opowiedziała o mnie Jasmine, czy Parker. I nie miałam pojęcia, ile wiedziała sama Lily. Jednak jej nastawienie świadczyło o tym, iż naprawdę mnie lubiła, co w dziwny sposób mnie uspokajało, bo zdałam sobie sprawę, że chciałam, aby mnie lubiła. Chciałam, aby lubiła mnie cała jego rodzina.
STOP. Zapędzasz się.
Pokręciłam głową na swoje dziwne myśli i przeniosłam wzrok z szyby na dziewczynę, która prowadziła auto. Na czubku jej nosa jak zwykle spoczywały okulary, w czym przypominała mi Nate'a, ponieważ on tak samo potrafił je nosić nawet w pochmurne dni. Jej idealne blond włosy okalały jej ładną twarz i zauważyłam, że trochę je ścięła od naszego ostatniego spotkania. Zastanawiałam się, jakim cudem ta oschła i wredna dziewczyna zyskała sympatię tak kochanej osoby, jaką była Lily, ale Jasmine to najlepsza przyjaciółka Nate'a. Wiele mu pomogła, przez co jego matka była jej wdzięczna. Albo po prostu się lubią, co jest dla mnie dziwne. Ta blond suka jest wyjątkowo wyrachowana, ale zaraz dotarło do mnie, że Jasmine to taki Nate w markowych kozakach. Z charakteru byli niemal identyczni. Może dlatego jakoś ze sobą wytrzymywali.
- Mam nadzieję, że nie wspomniałaś nic o walkach. - zaczęła nagle, nawet na mnie nie patrząc. Zmarszczyłam brwi w niezrozumieniu.
- Co?
- Lily nic nie wie o walkach Nate'a. Zapomniałam ci o tym powiedzieć wcześniej, więc mam nadzieję, że nic jej nie powiedziałaś. - mruknęła, obserwując uważnie drogę, a mnie wmurowało w fotel, bo okej, co?
- Jak to nie wie? - wypaliłam niedowierzającym tonem. Jakim cudem ona nie wiedziała, że jej syn brał udział w takim mordzie? Przecież mógł stracić życie w każdej chwili! A ona nawet nie wiedziałaby, że stracił je przez coś takiego. Niemal czułam, jak Jasmine przewraca na mnie oczami.
- Jest chora. Myślisz, że mamy do niej wesoło pobiec z uśmiechem na ustach i poinformować, że jej syn napieprza się za kasę w nielegalnych walkach? - zapytała, a jej szorstki głos aż ociekał ironią. - Jeśli tak, to proszę bardzo. Droga wolna. Powodzenia z Nate'em, który by cię wtedy zabił.
- I tak to zrobi, gdy się dowie, że widziałam się z jego matką. - mruknęłam mniej entuzjastycznie, spuszczając wzrok na swoje kolana. O tym też myślałam i doszłam do przykrego wniosku, że gdy chłopak się po tym dowie, to nie będzie zbyt kolorowo. Nie po to nie chciał poruszać mojego tematu ze swoją mamą, abym teraz wpakowała się z buciorami w jego przestrzeń osobistą.
- Nie dowie się. - poinformowała mnie suchym tonem, na co zmarszczyłam brwi, znów na nią spoglądając. Nadal nie posłała w moją stronę chociażby jednego spojrzenia.
- Co?
- Nie dowie się. To zostanie naszą tajemnicą, rozumiemy się? - zapytała poważniejszym tonem, na co chcąc nie chcąc, się zgodziłam. Bałam się jego reakcji. Było dobrze tak, jak było. Nie chciałam tego psuć, a on rzeczywiście nie musiał o tym wiedzieć. Porozmawiałam z jego matką, bo ona sama tego chciała. Nie szukałam tego kontaktu na siłę. Tak będzie w porządku, prawda?
Dziesięć minut później mijałyśmy tablicę informującą o wjeździe do jakże przyjaznego Culver City. Znana panorama miasta już wprawiła mnie w lepszą atmosferę, bo byłam w domu. Mimo że znałam Jasmine, to czułam się bezpieczniej będąc w pobliżu miejsca, które znałam. I tak wyczynem było, że w ogóle wsiadłam z nią do tego auta, ale już tak miałam, że dziwnie reagowałam, kiedy chodziło Sheya. Ta blondynka mnie nie cierpiała. W każdej chwili mogła zatrzymać auto, ogłuszyć mnie kijem baseballowym i wrzucić do lasu na pożarcie łosiom. Nie ufałam jej ani trochę i nie interesowało mnie, czy była przyjaciółką Nate'a, czy nie. Od początku nie pałałyśmy do siebie sympatią. Tylko, że ona mnie wręcz nienawidziła, a potwierdzało to samo jej spojrzenie kierowane w moją stronę.
- Dlaczego ty mnie tak właściwie nie lubisz?
Victorio, tobie powinni uciąć język.
Zanim się zorientowałam, co powiedziałam, było już za późno. Debilne zdanie opuściło moje usta, kiedy wjechaliśmy w jedną z ulic prowadzących do centrum. W duchu biłam się po twarzy, obserwując kątem oka niewzruszoną blondynkę, która skupiała wzrok na drodze. Było mi niebywale głupio. Nie panowałam nad tym, co chcę powiedzieć i samo tak wyszło! Jezu Święty, co za wstyd. Teraz będzie myśleć, że zależy mi na jej opinii. Nie no, lepiej nie mogłam dowalić, nie ma co.
- Nate już miał niewłaściwą osobę, której zaufał. I nie pozwolę popełnić mu drugi raz tego samego błędu. - odparła szorstko, zaciskając mocniej dłonie na czarnej kierownicy, aż pobielały jej knykcie.
Zmarszczyłam brwi, obserwując jej profil. Chodziło o Darcy. Oczywiście, że o nią. Nikt nie mówił jej imienia głośno, bo oni nie wiedzieli, że ja wiem kto to. Tylko Laura, która mi ten sekret zdradziła, zdawała sobie sprawę, iż ja doskonale wiem, kim jest Darcy i co zrobiła. No i teraz jeszcze matka Nate'a. Wszyscy żyli w przeświadczeniu, że nie wiem nic o tej części przeszłości chłopaka. I z jednej strony było to dobre, ale z drugiej czasami czułam wyrzuty. Wyciągnęłam to siłą z Moore, zamiast czekać na to, aby Shey sam mi powiedział. Jedna wtedy chodziło o walkę o moje życie. Musiałam wiedzieć.
Lub po prostu tak się usprawiedliwiałam.
- Uważasz, że jestem niewłaściwą osobą? - zapytałam zdezorientowana, na co parsknęła głośnym śmiechem.
- Ja nie uważam, ja to wiem. - mruknęła z wyższością, kiedy stanęła na skrzyżowaniu. I tymi słowami zdenerwowała mnie jeszcze bardziej.
- Jesteś zazdrosna, czy o co ci chodzi? Wytłumacz mi to, bo nie ogarniam. Latasz za Nate'em starając się go chronić, mimo że on tej ochrony nie chce. Wściekasz się, kiedy jestem z nim, albo gdy chcę mu pomóc. Jesteś zazdrosna o naszą relację? Albo to, że spotykam się z twoimi przyjaciółmi? Weź mi wytłumacz, o co ci chodzi, bo twoje łypanie na mnie okiem zaczyna robić się nudne.
Mój sfrustrowany wywód chyba nie zrobił na niej wrażenia, bo jej postawa nie zmieniła się ani odrobinkę, jednak ja chciałam wiedzieć, o co tej tlenionej lali chodziło. Jechała po mnie cały czas, tak naprawdę nic o mnie nie wiedząc. Kiedyś miałam teorię, że była zakochana w Sheyu, jednak ją sobie odpuściłam. A może to prawda? Nigdy nic jej nie zrobiłam. Ba! Nawet ja sama nie zainicjowałam naszej znajomości z Nate'em. To on chciał się zemścić i to wszystko zaczął, a ona doskonale zdawała sobie z tego sprawę. Więc chciałam, aby mi to wytłumaczyła i skończyła swoje głupie gierki.
- O co mam być zazdrosna, Clark? - zapytała nagle rozbawionym tonem, wjeżdżając na ulicę prowadzącą na moje osiedle. - Wydaje ci się, że jestem zazdrosna, bo zajęłaś moje miejsce, czy coś w tym stylu? Że czasami wychodzisz z moimi przyjaciółmi? - zapytała ironicznie, niezbyt się mną przejmując. - I tutaj muszę cię rozczarować. Tak, może i spotykasz się z Nate'em i innymi, ale prawda jest taka, że robicie to czasami. Czasami gdzieś wyskoczycie, podczas gdy ja z nimi żyję. Jesteśmy w swoim życiu od bardzo dawna, bylibyśmy w stanie za siebie zabić. Ty natomiast, jesteś zwykłą dziewczynką z dobrego domu, której spodobał się klimat niegrzecznego chłopca i szalonych znajomych. Tylko, że dla ciebie to jest odskocznia. Chwila, w której czujesz się dobrze, by zaraz potem wrócić do mamusi, która zawsze ogarnie syf, w który się władujesz. Dla nas to jest rzeczywistość. Za nas nie ma kto sprzątać i musimy robić to sami. Przeżyliśmy razem rzeczy, o których nie masz pojęcia i skoro wydaje ci się, że jestem zazdrosna, bo spędzasz z nimi czas, to jesteś jeszcze żałośniejsza, niż myślałam. To, że spotkasz się z nimi w KFC, czy pojedziesz na plażę, nie czyni z was przyjaciół. I podczas gdy ty jesteś z nimi wtedy ten jeden raz, ja jestem z nimi podczas ich codziennego życia, tak jak oni są przy mnie. Nie tylko wtedy, gdy chcesz się poczuć wolna i szalona z Nate'em u boku. W zwykłych chwilach. I może teraz podoba ci się takie życie, ale w końcu cię to przerośnie, a tatuś z mamusią będą musieli sprzątać twój bałagan. Więc proszę, daruj sobie teksty o zazdrości. Ty jedynie widzisz zarys i plusy tej rzeczywistości, w której my żyjemy na co dzień. Tobie w końcu się to znudzi, a ja nie pozwolę, aby znów cierpiał na tym Nate.
Zamilkłam. Zamilkłam, kiedy z zadowolonym wyrazem twarzy, odwróciła się w moją stronę, patrząc na mnie z satysfakcją zza szkieł ciemnych okularów. Zamilkłam, kiedy zatrzymała się tuż obok mojego domu, oczekując aż wysiądę. Po prostu zamilkłam, nie będąc w stanie się odezwać. Patrzyłam na jej twarz, kiedy oczekiwała mojego ruchu. Była naprawdę ładna, chociaż gołym okiem można było dostrzec w niej ten charakter zdziry, jaki miała również Ashley. Jej słowa naprawdę we mnie uderzyły może dlatego, że były prawdziwe. Oni byli przyjaciółmi. Znali się cholernie długi, łączyła ich historia. Dokładnie tak, jak ja z Mią i Adamsem. Jednak nie miała racji w kwestii samej mnie. Nic o mnie i o mojej rodzinie nie wiedziała. I nie miałam prawa tak mówić.
- W połowie masz rację. - powiedziałam cichym głosem, otwierając w międzyczasie drzwi. Ostatni raz posłałam jej spojrzenie, gdy ona obserwowała drogę. - Chcę tylko, abyś wiedziała, że nie skrzywdzę żadnego z twoich przyjaciół, więc nie musisz się martwić.
Po tych słowach, które były najszczerszą prawdą, wyszłam z auta, zatrzaskując za sobą drzwi. Szybkim krokiem ruszyłam przez chodnik, prowadzący do mojego domu. Słyszałam, jak rusza z ulicy, mknąc w stronę centrum. Zaciągnęłam nosem, przystając w miejscu. Położyłam dłoń na czole biorąc serię uspokajających wdechów. To było za dużo, jak na jeden dzień. Z tego wszystkiego rozbolała mnie głowa, a na samo wspomnienie tej przychodni, było mi niedobrze. Na takie szczere rozmowy trzeba być przygotowanym, ale czy da się w ogóle do czegoś takiego przygotować?
- Kurwa. - warknęłam do samej siebie, podsumowując to wszystko, co właśnie miało miejsce. Dlaczego to musiało być takie trudne?
Spojrzałam na samochód należący do wujka Martina, który stał na podjeździe. I och, cudownie. Teraz musiałam wrócić do tego cyrku po wypowiedzi Stephanie, która okazała się homoseksualna. Nie no, to nawet głupio brzmiało w mojej głowie. Czy ktoś sobie pomyślał, że ta niedziela będzie zabawna dzięki takim informacjom? Jeśli tak, to pogratulować głupoty. Ze złością patrzyłam na białego Chevroleta, zastanawiając się, czy nie lepszą opcją byłoby pójście do Chrisa, aby to przeczekać. Zaraz jednak zdałam sobie sprawę, że to by nie przeszło, więc niczym ostatnia męczennic ruszyłam w stronę drzwi.
Kiedy je powolnie otworzyłam, oczekiwałam krzyków i płaczu, jednak niczego takiego nie zastałam. W domu było cicho, jak makiem zasiał. Nie grał nawet telewizor, co nieco mnie zdziwiło. Czy już się pozabijali? Ze zmarszczonymi brwiami weszłam w głąb budynku, zamykając za sobą drzwi. Zdjęłam swoje buty i ruszyłam korytarzem w stronę salonu, w którym nikogo nie było. W kuchni i jadalni tak samo. Oho, to ciekawe. Niewiele myśląc, szybko pokonałam schody, a następnie piętro i stanęłam przed drzwiami swojego pokoju, a kiedy je otworzyłam z nadzieją, że będzie pusty, nieco się rozczarowałam.
Na podłodze w kącie pokoju siedziała skulona Stephanie. Jej bordowe włosy sterczały w każdą stronę, a ciałem targał spazmatyczny szloch. Swoje nogi, które objęła rękoma, miała przyciągnięte do klatki piersiowej, a jej głowa spoczywała na kolanach. Kiedy jednak usłyszała, że ktoś wszedł, uniosła na mnie wzrok. Jej twarz była cała zapuchnięta, a rozmazany tuż znajdował się na całej twarzy. Przekrwione białka kontrastowały z jej oczami, a ona sama prezentowała widok nędzy i rozpaczy.
Nie no, po prostu cudownie.
Stałam tak chwilę, nie za bardzo wiedząc, co dalej. Nigdy nie byłam w takiej sytuacji, a świadomość, że my się nawet nie lubiłyśmy, tego nie polepszała. Z niezbyt pewną miną, zaciskałam nerwowo dłoń na jasnej klamce, rozważając wszystkie opcje. Wejść i z nią pogadać? Pójść sobie? Dziewczyna po chwili jednak znów wróciła do swojej poprzedniej pozycji, ignorując moją osobę. Jeszcze mocniej się skuliła, chowając zapuchniętą twarz.
- Możesz sobie iść. - wychrypiała oschłym tonem. I to zadecydowało. Przeklinając w myślach swoją naturę pomocnego człowieka, weszłam do pokoju, zatrzaskując za sobą drzwi. Niepewnie oblizałam wargi, wkładając ręce do kieszeni bluzy. Rozejrzałam się niepewnie dookoła, po czym zdecydowałam, że usiądę na zasłanym łóżku. Czułam się w cholerę niezręcznie, bo nie wiedziałam, co dalej. Przecież ja jej nawet nie lubiłam, a teraz miałam ją pocieszać.
Kurwa.
- Gdzie jest reszta? - wypaliłam nagle i okej, to może głupie pytanie, ale nie wiedziałam, jak miałam zacząć. Z uwagą przyglądałam się drzwiom do łazienki naprzeciw, nawet nie spoglądając na płaczącą dziewczynę. Małe kroczki.
- Ciocia Louise z wujkiem i twoją mamą są w jej sypialni. Rozmawiają. Twój brat siedzi w łazience i rzyga, a babcia siedzi w swoim pokoju. - odpowiedziała zdławionym głosem, na co kiwnęłam głową, nie spuszczając pustego wzroku z drzwi. Rodzina patologiczna.
- Chcesz porozmawiać? - zapytałam nagle, przenosząc na nią wzrok. Może to dziwne, ale w tamtej chwili było mi jej szkoda. Okej, dalej jej nie lubiłam, ale wciąż była tylko człowiekiem, który musiał cierpieć za swoją orientację. To przykre.
- O czym? - zaśmiała się ironicznym tonem, unosząc głowę. Spojrzała na mnie lodowatym wzrokiem, a na jej wargi wpłynął cyniczny uśmieszek. - O tym, że właśnie rozpętałam wojnę w domu? O tym, że wolę dziewczyny? Czy może o tym, że ciotka Louise mnie znienawidziła? Tak, jasne. Porozmawiajmy sobie o tym. Najlepiej przy kawce i ciastku.
- Jezu, nie chcesz, to nie. Nie będę się narzucać. - mruknęłam, przewracając oczami, bo tak się kończy bycie miłym. Już miałam wstać, aby opuścić pokój, kiedy znów zatrzymało mnie jej westchnięcie.
- Nie, poczekaj. Przepraszam. - szepnęła cicho, chowając twarz w dłoniach. - Po prostu. To jest dla mnie trudne. Teraz wszystko się zmieni, ale nie mogłam już dłużej milczeć.
- Od kiedy wiesz, że wolisz dziewczyny? - zapytałam, patrząc na jej poplątane włosy. Dziewczyna oparła się plecami o ścianę za sobą, patrząc pusto w sufit.
- Od pierwszej klasy liceum. - odpowiedziała, na co delikatnie rozchyliłam powieki, bo wow. Tego się nie spodziewałam. Zaciągnęła nosem, splatając drżące dłonie razem. - Z każdym chłopakiem, z którym byłam i z którym spałam, nie czułam się zbyt dobrze. Nie pociągali mnie fizycznie, seks nie sprawiał mi przyjemności, ale nadal w to brnęłam, bo myślałam, że tak po prostu już jest, a ja się przyzwyczaję. I w końcu pojechałam na obóz cheerleaderek ze szkoły. Tam poznałam pewną dziewczynę, która jasno obnosiła się z tym, że jest homoseksualna. - przerwała na chwilę, bo jej głos był coraz bardziej zdławiony. Odkaszlnęła, spuszczając wzrok na swoje kolana.
- I?
- I się z nią przespałam. - odpowiedziała po chwili, na co uniosłam brwi, bo tak. Ta dziewczyna była otwarta. - I dopiero wtedy poczułam coś, czego nie czułam wcześniej. Sam jej dotyk praktycznie parzył mi skórę. Była prześliczna i naprawdę inteligenta, ale chodziła do innej szkoły. Cieszyłam się, bo wstydziłam się tego. Nie chciałam, aby ktoś o tym wiedział, a ona obiecała, że nikomu nie powie. Więc wróciłam do swojego codziennego życia, starając się zapomnieć. Tyle, ze nie mogłam. Od tamtego czasu, nie mogłam się odnaleźć. Nie wiedziałam, co mam robić. Byłam zagubiona, a świadomość, że nie mogłam nikomu o tym powiedzieć, przytłaczała mnie jeszcze bardziej.
- Więc dlaczego powiedziałaś to dziś? - zapytałam, na co wzruszyła w ciszy ramionami.
- Nie wiem. Byłam zmęczona? Zmęczona ciągłym udawaniem, że wszystko jest okej. Wciąż musiałam kłamać, aby ich zadowolić. Nie spełnię ich oczekiwań. Nie wyjdę za bogatego i przystojnego faceta. Nie wezmę z nim tak hucznego ślubu, o którym będzie wiedziało pół New Jersey, a właśnie tego oni oczekują. Nie będę taką osobą, jaką oni chcieliby mnie widzieć. Byłam zmęczona tym cholernym udawaniem, że każdy przystojny chłopak mi się podoba.
Spuściłam wzrok na swoje dłonie, które trzymałam na kolanach. W dziwny sposób ją rozumiałam. Ona była tylko nastolatką. Tak, bywała taką suką, jak nikt inny, ale to dalej człowiek, który miał uczucia. Ją też można było zranić. A ona nie zrobiła niczego złego. Po prostu podobały się jej dziewczyny. Chryste, niczym nie zawiniła. Nie robiła nikomu krzywdy, a to było jej życie i to, kogo kochała, zależało tylko od niej. Nikt nie powinien negować jej decyzji. Nie będzie taką osobą, jaką oni chcieliby ją widzieć... Zabawne. Jej też zależało na opinii najbliższych. Zupełnie, jak mi.
Bo ja również nie będę taką osobą, jaką ona chciałaby mnie widzieć.
***
Resztę dnia spędziłam na kanapie przed telewizorem. Nikt nie wychodził ze swojego pokoju. Stephanie nadal płakała po naszej rozmowie w mojej sypialni, Theo odmawiał litanię przed muszlą klozetową, wyrzygując wątrobę, babcia siedziała jak zwykle w swoim pokoju, nie chcąc integrować się w innymi, a reszta rozmawiała w sypialni mamy. Atmosfera zrobiła się cholernie napięta. Dopiero po dziewiętnastej coś się stało, a to tylko dlatego, że rodzinka musiała już wyjeżdżać. Przysięgam, że tak grobowej atmosfery w tym domu nie było już od dawna. Nawet moja mama nie inicjowała żadnej rozmowy i poczułam się cholernie dobrze, gdy w końcu odjechali tym białym Chevroletem, którego widok powodował u mnie odruch wymiotny.
Moja mama musiała pojechać w jakiejś sprawie do burmistrza, więc w domu zostałam sama z Theo, który nadal okupował łazienkę. Może to dziwne, ale od razu poczułam, że w tym domu zrobiło się jakoś milej. Ten chłód i zgryźliwość, jakie od nich biły, opanowały całe wnętrze. Z radością rzuciłam się na kanapę w salonie. Oglądałam przez chwilę jakieś denne reality show, gdy nagle mój telefon wydał z siebie dźwięk. Wyciągnęłam go z kieszeni, a następnie spojrzałam na panel powiadomień.
Nate: Jesteś w domu?
Zmarszczyłam brwi na jego wiadomość. Raczej nie pytał o takie rzeczy, dlatego trochę się zdziwiłam. Zagryzłam wargę, a następnie zaczęłam odpisywać.
Victoria: tak, a coś się stało?
I właśnie wtedy, gdy to wysłałam, coś sobie uświadomiłam. Walka.
Nate: Twoja matka jest?
Victoria: nie, pojechała do burmistrza
Nate: Będę za pięć minut
Kilkadziesiąt sekund wpatrywałam się w jego ostatnią wiadomość, zastanawiając się, czy miałam zwidy. Czy on chciał tu przyjechać? O mój Boże, on chciał tu przyjechać. Tylko po co? I po co się pytał? Przecież nigdy tego nie robił. Zawsze przychodził, kiedy chciał, mając gdzieś to, że mogłam mieć kłopoty. Miałam tylko nadzieję, że nic poważniejszego się nie stało. Zdenerwowana wyprostowałam się na kanapie, przejeżdżając palcami po swoich włosach. Przez jego nagłą wiadomość zaczęłam się denerwować, dlatego te pięć minut dłużyło mi się niemiłosiernie.
Prawie podskoczyłam, kiedy usłyszałam dzwonek do drzwi. Z niewiadomych powodów, mój puls przyśpieszył, a ja zrobiłam się jeszcze bardziej zdenerwowana. Szłam szybkim krokiem w stronę drzwi wejściowych, maltretując zębami wnętrze swojego policzka. W końcu przekręciłam zamek w drzwiach, a następnie uchyliłam drzwi z niepewnym uśmiechem. Jednak ten uśmiech zgasł, kiedy zobaczyłam Nate'a przed sobą.
Widziałam go wiele razy złego i wkurzonego. Ba! Praktycznie cały czas, bo ciągle taki chodził, ale w tamtej chwili wiedziałam, że stało się coś o wiele gorszego. Niemal cofnęłam się o krok, kiedy zerknęłam na jego twarz, a nasze spojrzenie się spotkały. Przez mrok panujący na dworze, wyglądał jeszcze upiorniej. Patrzył wprost w moje oczy spod byka, a jego czarne tęczówki strzelały gromami. Głęboko oddychał, o czym świadczyły szybko unoszące się i opadające ramiona. Nie potrafiłam przełknąć guli, która nagle pojawiła się w moim gardle. Był wściekły, a ta wściekłość emanowała przez pory jego skóry. Zdezorientowana i zestresowana, zacisnęłam mocniej spoconą dłoń na klamce drzwi, przejeżdżając językiem po swoich spierzchniętych wargach. Nie było dobrze.
- Czy to prawda? - zaczął zimnym i głębokim tonem, który spowodował zjeżenie się każdego włoska na moim ciele. Był przerażająco cichy i lodowaty, ale kiedy spojrzałam na jego usta i na to, jak zaciskał szczękę, wiedziałam, że powstrzymywał się, aby nie wrzasnąć.
Tak, właśnie wtedy zaczęłam się bać.
- Ale co? - zapytałam zdenerwowana, nie potrafiąc zatrzymać dłużej swojego spojrzenia na jego czarnych tęczówkach, które nie spuszczały ze mnie wzroku chociażby na nanosekundę. Wiedziałam, że było źle. Wzdrygnęłam się, kiedy gwałtownie ruszył przed siebie, wymijając mnie w drzwiach i przy okazji trącając swoim barkiem moje ramię, przez co zachwiałam się na nogach. W szoku patrzyłam na jego ciało, okryte czarnymi jeansami, tego samego koloru koszulką i odpiętą skórzaną kurtką.
Stanął tuż naprzeciw mnie, podczas gdy ja zamknęłam drzwi i ustawiłam się w bezpiecznej odległości od niego. Serce waliło mi jak młotem, a język zawiązywał się w supeł, którego nie potrafiłam odplątać. Cisza przerywana jedynie odgłosami plazmy włączonej w salonie, stawała się dla mnie jeszcze bardziej drażniąca. Toczyliśmy niemą bitwę na wzrok, którą jawnie przegrywałam. Nie wiedziałam, co się stało, ale w tamtej chwili jego wroga postawa po prostu mnie przerażała. Nie wiem, ile tak staliśmy. Czas zaczął płynąć jakoś dziwnie. Może były to minuty, może sekundy. Nie mam pojęcia.
- Czy to prawda, że byłaś u mojej matki?
Niewidzialne dłonie zaciskały się coraz mocniej na mojej szyi, odcinając mi dopływ do tlenu. Moje nogi ugięły się pode mną i cudem zachowałam równowagę. Z przerażeniem w oczach, którego nie potrafiłam wyeliminować, patrzyłam na jego wściekłą twarz. Jego głos nie był głośny. Nie krzyczał i nie zrobił nic chaotycznego. I to dobijało mnie jeszcze bardziej. Naprawdę wolałabym, aby wrzeszczał, niż aby stał tak spokojnie, jak wtedy, zabijając mnie śmiercionośnym spojrzeniem. Wystarczyło tylko to jedno zdanie, abym poczuła niewyobrażalne zimno, otaczające moje ciało z każdej strony.
Nie potrafiłam zareagować. Moje ciało mnie zdradziło, nie będąc w stanie zrobić czegokolwiek. Tak samo mózg, więc stałam naprzeciw niego z szeroko otwartymi oczami, czując nieprzyjemne ukłucie w klatce piersiowej. Skąd on wiedział? Miał się nie dowiedzieć! To miało pozostać tajemnicą! Cholera, nie przygotowałam się na taką okoliczność. Powolnie pomrugałam powiekami, starając się coś zrobić. Cokolwiek. Niby co miałam mu powiedzieć? Skłamać? I tak by nie uwierzył. Powiedzieć prawdę i wywołać burzę? Wiedziałam, że to nie skończy się dobrze.
To nie miało prawa skończyć się dobrze.
- Nate... - zaczęłam cichutko, zdławionym głosem. Zaczęłam oddychać przed usta, ponieważ nie byłam w stanie zrobić tego w poprawny sposób. Dłonie na szyi jeszcze bardziej się zaciskały, kiedy obserwował mnie wściekłym spojrzeniem, wyglądając tak upiornie, jak chyba jeszcze nigdy wcześniej.
- Odpowiedz. - warknął. Kątem oka zauważyłam, jak zaciska dłonie w pięści. Białe knykcie kontrastowały z czarnym materiałem skórzanej kurtki. Hamował się. Ledwo, ale hamował. Za to ja zastanawiałam się, co mam zrobić. Dopadła mnie niewyobrażalna ochota na to, aby uciec i schować się pod kołdrą w bezpiecznym pokoju. To była sytuacja bez wyjścia.
- Nie wiedziałam, dokąd jedziemy. Jasmine po mnie przyjechała i powiedziała, że ktoś chce mnie widzieć, więc się zgodziłam, ale przysięgam, że nie wiedziałam, że jedziemy do niej! - wyrzuciłam z siebie na jednym wdechu, patrząc na niego niemal błagalnym wzrokiem.
Jego wyraz twarzy się nie zmienił. Nadal patrzył na mnie wściekle pustym wzrokiem, który przebijał moje ciało na wskroś. Kuliłam się pod nim coraz bardziej, kiedy obserwował mnie tak z góry, mentalnie mnie miażdżąc. Wiedziałam, że było źle, ale chciałam mu to na spokojnie wytłumaczyć. Tylko jego mocno zaciśnięta szczęka i napięte ciało, uświadamiały mnie w tym, że ten spokój nie potrwa zbyt długo. Odważyłam się unieść głowę i spojrzeć na jego twarz, ale kiedy zblokowałam z nim spojrzenie, wiedziałam, że to błąd. Niemal jęknęłam, kiedy dostrzegłam z jaką nienawiścią na mnie patrzył, gwałtownie nabierając powietrza do płuc. Ten wzrok mnie bolał. Dosłownie, wbijał szpilki w każdą komórkę, w każdy nerw w moim ciele. Wypalał dziury w moim organizmie, sprawiając mi z każdą sekundą coraz większe cierpienie.
- Rozmawiałaś z nią. - wysyczał lodowatym tonem i z przerażeniem stwierdziłam, jak jego ciało zaczęło delikatnie dygotać.
O mój Boże.
- Nate, proszę. - zaczęłam zdławionym głosem, unosząc swoje drżące dłonie. Mój nieregularny i urwany oddech dekoncentrowały mnie w poprawnym myśleniu. Rozbieganym spojrzeniem obserwowałam jego napięte mięśnie i przerażającą twarz. - Nie miałam pojęcia, że ona chce się ze mną spotkać. Jasmine po mnie przyjechała i nic mi nie powiedziała. Nate, proszę, posłuchaj mnie.
- Nie możesz zrozumieć, że kurwa, nie o wszystkim musisz wiedzieć? - szepnął tak pustym i wściekłym głosem, iż brzmiał on jak najgłośniejszy krzyk, który ranił moje uszy i wprowadzał w coraz większy letarg. - Pozwoliłem ci ładować się z butami w moje prywatne sprawy? Jesteś aż tak wścibska, że musisz wiedzieć o wszystkim? - rzucał w moją stronę coraz głośniej, nie spuszczając ze mnie spojrzenia przerażająco czarnych oczu.
- Chryste, nie rozumiesz, że o tym nie wiedziałam?! - zapytałam nagle, czując dodatkowy przypływ energii. Musiałam mu to wyjaśnić. - Nie szukałam z nią na siłę kontaktu. Nie miałam pojęcia, gdzie jest i nie interesowało mnie to, bo to twoja sprawa! Ale co miałam zrobić, gdy Jasmine przywiozła mnie do niej, ponieważ chciała ze mną porozmawiać?
- Wyjść? - zapytał nagle, parskając ironicznym śmiechem, lecz nie był to w żaden sposób miły gest. W tamtej chwili sprawił, że stał się przerażający jeszcze bardziej. Niczym szaleniec. - Nie musiałaś z nią rozmawiać. Kurwa, nie masz prawa wpierdalać się w nie swoje sprawy! - wrzasnął, na co wzdrygnęłam się, przymykając oczy.
- Możemy spokojnie porozmawiać? - zapytałam cicho, zaciągając nosem. - Nate, wiem, że nie powinnam, ale skoro chciała ze mną porozmawiać, to nie mogłam się nie zgodzić. To byłoby po prostu nieuprzejme. - wyjaśniłam, co skwitował głośnym parsknięciem. Mógł sobie darować.
- Nieuprzejme? - zapytał z szerokim uśmiechem, ukazując swoje białe i równe zęby. - Nieuprzejme?! - powtórzył z naciskiem. - W dupie ma to, co jest przyjemne, czy nie! Nie masz, kurwa, prawa wtrącać się w moje prywatne sprawy i tego nie chcę, rozumiesz? Czy mam ci to przeliterować?
Tak, wiem, że był zły i miał do tego święte prawo. Chronił tą swoją granicę prywatności, jak oka w głowie. Iskra wystarczyła, aby doprowadzić do jego wybuchu. Rozumiałam to, ale nawet wtedy, gdy to rozumiałam, to po prostu mnie bolało. Jego słowa, nienawiść, z którą na mnie patrzył i ta emanująca wokół niego wrogość do mojej osoby. To przecież nie była moja wina. Tak, chciałam mu nic nie mówić, ale właśnie dlatego, aby uniknąć takiej sytuacji. Nate to choleryk, a ja nie chciałam się z nim kłócić. Tak, zjebałam, że nic mu nie powiedziałam. Powinnam to zrobić, ale na dobrą sprawę, niby kiedy miałam to zrobić? To świeża sprawa. Ja sama jeszcze tego nie ogarnęłam, nie mówiąc już o dzieleniu się takimi informacjami z innymi.
Z trudem przełknęłam ślinę, zwilżając suche gardło. Zaciągnęłam nosem i szybko pomrugałam, starając się jakoś pozbierać do kupy. To wszystko powinno wyjaśnić się na spokojnie. Bez zbędnych dram i niedopowiedzeń.
- Starałem się, chciałem być lepszy... Kurwa, i wszystko tylko po to, żeby ktoś wpierdalał się w coś, w co nie powinien! - krzyknął, odwracając głowę w prawo. Spoglądał na szafkę z butami obok, kiedy ja obserwowałam jego profil z coraz większymi zawrotami głowy. Ostre rysy twarzy nadawały mu jeszcze większej upiorności, kiedy tak stał przede mną, ciężko oddychając. - Jakie to typowe.
- To nie jest moja wina i nie masz prawa mnie obwiniać! - warknęłam poważniej, mając już dość jego wyrzutów kierowanych w moją stronę.
- Mam, bo to ty do niej pojechałaś! I ty z nią rozmawiałaś!
- To, że Darcy cię zraniła, nie oznacza, że możesz wyżywać się na wszystkich dookoła!
Cisza. Po moich słowach nastała głucha cisza, podczas której zastanawiałam się, czy ja właśnie powiedziałam to, co usłyszałam ze swoich ust. O mój Boże, co ja najlepszego zrobiłam?
Chłopak nieznacznie drgnął na moje słowa. Uchylił lekko swoje wargi, marszcząc delikatnie równe brwi. Dokładnie widziałam, jak powolnie odwraca głowę w moją stronę i spogląda na mnie pustym wzrokiem. Tak cholernie wyprany z uczuć. Wstrzymałam powietrze w płucach przez kilkadziesiąt sekund, bojąc się chociażby odetchnąć. Nie odezwał się. Nie krzyknął. Nie zrobił nic. Patrzył na mnie beznamiętnymi tęczówkami, w których nie dostrzegłam tego charakterystycznego błysku. Zamiast tego zwykłą, głęboką czerń. Jakim cudem mogłam do tego dopuścić? Dlaczego ja to w ogóle powiedziałam? Tak, byłam zła, ale dlaczego musiałam być taką kretynką?
Co ja najlepszego zrobiłam...
- Co ty powiedziałaś? - zapytał beznamiętnym tonem, wpatrując się w moje oczy pytającym wzrokiem. Czułam coraz większe duszności, a obraz zaczął mi się rozmazywać. Nie, nie, nie.
- Nate, ja... - zaczęłam słabym szeptem, nie będąc w stanie powiedzieć nic głośniej. Nie dał mi jednak skończyć, bo uniósł jedną dłoń, a drugą wsadził do kieszeni czarnych jeansów. Obserwowałam jego ciemne włosy, które jak zwykle tkwiły w tym swoim standardowym uczesaniu. Patrzyłam na poważną twarz i ten cholerny wzrok pozbawiony jakichkolwiek chęci. Co ja zrobiłam?
- Skąd o niej wiesz? - zapytał, po czym przełknął ślinę, mrużąc swoje oczy. Chryste, niby co miałam zrobić? Musiałam powiedzieć prawdę. Już i tak posunęłam się za daleko.
- Wyciągnęłam to kiedyś z Laury. - przyznałam szczerze, nie będąc w stanie patrzeć mu w oczy, więc wwiercałam palące poczuciem winy spojrzenie w jego tors, marząc o tym, aby to wszystko okazało się jedynie koszmarem, z którego zaraz się obudzę. Na długą chwilę zapanowała cisza. Czułam jego ciężkie spojrzenie na mojej osobie, a to spowodowało, iż było mi jeszcze gorzej. Dlaczego to znowu się tak spieprzyło? - Nate, ja...
- Kiedy? - zapytał prosto, co jeszcze bardziej łamało mi serce.
- Przed walką, którą dla mnie wygrałeś.
Ponad pół roku. Pół roku o tym wiedziałam, a on nie zdawał sobie z tego sprawy. I świadomość tego dołowała mnie jeszcze bardziej. W końcu odważyłam się unieść głowę, a gdy nasze spojrzenia się zderzyły, wiedziałam, jak bardzo to wszystko zjebałam. Patrzył na mnie tak bez wyrazu, jakby nie wiedział, kim jestem. Jakbym była nic nieznaczącą osobą, którą przypadkowo mijał na ulicy. Czysta obojętność. Nawet nic nie powiedział, kiedy ruszył w moją stronę, a następnie spojrzał na drzwi. Wyciągnął dłoń, aby chwycić klamkę i je otworzyć i właśnie wtedy zdałam sobie sprawę, że muszę coś zrobić. Cokolwiek, byleby go zatrzymać. W jednej sekundzie złapałam za jego ramię, chwytając się go jak osttaniej deski ratunku.
- Nate, błagam. Porozmawiajmy, proszę cię. - zakwiliłam łamiącym się głosem, trzymając jego rękę, podczas gdy on otworzył drzwi i siłą wyrwał kończynę z mojego uścisku. Poczułam nieprzyjemny chłód, gdy się odsunął i bez żadnego słowa wyszedł z domu, zatrzaskując za sobą drzwi i zostawiając mnie w pustej otchłani.
Z głośno bijącym sercem, patrzyłam na brązowe drzwi, a obraz zamazywał mi się przez oczy pełne łez. Zaciągnęłam nosem, zaciskając powieki. Czułam się jak w letargu. Nie wierzyłam, że to rzeczywiście miało miejsce. Powolnie uniosłam drżące dłonie i wplątałam je we włosy, ciągnąc za nie u nasady głowy. Z każdą chwilą moje nogi odmawiały mi posłuszeństwa, więc nie minęła chwila, a upadłam na kolana, boleśnie sobie je tłukąc. Jednak wtedy mnie to nie obchodziło. Ból fizyczny był niczym w porównaniu z tym psychicznym.
- Co ja najlepszego zrobiłam? - powtórzyłam ponownie, tym razem na głos. Jeszcze mocniej pociągnęłam za swoje brązowe kosmyki, zaciskając mocno powieki. Jednak nawet to nie uchroniło mnie przed dwiema łzami, które popłynęły po moim rozgrzanym policzku.
Nigdy nie powinnam wypowiadać tych słów. Darcy to taki temat dla Nate'a, o którym się nie mówiło. On nie chciał, abym wiedziała i dowiedział się o tym w jeden z najgorszych sposobów. Ja nie chciałam tego powiedzieć. Po prostu miałam dość jego oskarżeń, więc wykrzyczałam to w złości. Uchyliłam załzawiona powieki, patrząc na drzwi, którymi przed chwilą wyszedł, zdając sobie z czegoś sprawę.
Walka.
Jak na zawołanie, wyciągnęłam telefon z kieszeni i wybrałam numer Nate'a. Wyświetlacz rozmazywał mi się przez łzy, ale mimo tego drżącymi dłońmi przystawiłam telefon do ucha, modląc się, aby odebrał. Na marne jednak. Po pięciu sygnałach, wywalało mnie na pocztę. Nie poddałam się i zadzwoniłam drugi raz. Niestety, po czterech próbach, wyłączył telefon. Cholera. Niewiele myśląc, zadzwoniłam do Parkera, jednak jak na złość on też nie odebrał.
Nikt z nich nie odbierał.
***
Są takie momenty w życiu, kiedy człowiek zastanawia się nad sensem swojego istnienia. Jedno z najbardziej zastanawiających pytań ludzkości. „Po co żyję?". Mimo że często ludzie sobie z tego żartują, odpowiadając w ironiczny sposób, to ważne pytanie przytłacza większość tych śmieszków, którzy żartobliwie o tym mówią. To pytanie jest ważne. Wiele razy myślałam nad tym, dlaczego ja. Dlaczego akurat ja jestem tym, kim jestem. I ile jeszcze będę tym, kim właśnie jestem. Chryste, w każdej chwili mogło mi się coś stać. Prawdopodobieństwo tego, że idąc w poniedziałek do szkoły, przejedzie mnie jakiś samochód, było kolosalne! A mimo wszystko, ja wciąż istniałam. Więc tu znów pojawia się pytanie; po co?
I właśnie wtedy, kiedy zadzwonił telefon, przerywając moje myśli, zdałam sobie sprawę, że nie umiałam odpowiedzieć na to pytanie. Nawet wtedy, siedząc w swoim ciemnym pokoju i gapiąc się pusto w ścianę. Ociężale podniosłam dzwoniącego iPhone'a, z materaca łóżka, na którym siedziałam ze skrzyżowanymi nogami. Blask ekranu rozjaśnił połowę pokoju pogrążonego w mroku, oraz moją twarz. Zmarszczyłam brwi, widząc zdjęcie kontaktu, przedstawiającą śliczną brunetkę, do której próbowałam dodzwonić się już wcześniej, ale nie odbierała. Nikt z nich nie odbierał.
Powolnie przejechałam palcem po ekranie, a następnie przyłożyłam telefon do ucha. Słyszałam cichy szum w telefonie, kiedy w kompletnej ciszy zastanawiałam się, co dalej. Spędziłam w tym pokoju dwie godziny, próbując dodzwonić się do Nathaniela, jak i do innych, ale na moje nieszczęście, nikt nie odbierał. I właśnie wtedy, Laura postanowiła dać o sobie znać. Nie wiem, czego oczekiwałam. Nie wiem, co chciałam usłyszeć i o co zapytać, jednak kiedy w końcu do mojego ucha dotarł jej zdławiony głos, wiedziałam, że nie jest dobrze.
- Victoria, przyjedź tu. - powiedziała na wstępie, a ton jej głosu wskazywał na to, że płakała. Nie odpowiedziałam, bo nie byłam w stanie. Wiedziałam, że była z nim. Oni wszyscy z nim byli, kiedy ja nie mogłam.
Czy to już czas na łzy?
- Victoria, on przegrał.
***
No witam, witam! Ale był dzisiaj piękny dzień. Słoneczko świeciło tak miło, no czuję wiosnę! Aż człowiekowi chce się żyć.
No prawie.
Kochani, chciałabym poruszyć pewną sprawę i możecie to uznać za pewnego rodzaju spojler, no ale cóż. Są dwie rzeczy, których nigdy nie napiszę. A mianowicie trójkąt miłosny i kazirodztwo. Tak, wiem jak to brzmi, ale pod ostatnim rozdziałem jest mnóstwo komentarzy odnośnie tego, że Vic i Shey mogą być w jakiś sposób spokrewnieni czy coś w tym rodzaju... i nie! Ja się w takie rzeczy nie bawię i nigdy nie napiszę czegoś takiego. W ogóle nie idźcie w stronę więzów krwi czy coś w tym rodzaju. Wiem, że to dziwne, że to piszę, ale nie idźcie w teorię rodzeństwa, kuzynów czy w ogóle czegoś takiego. Poza tym, to by było za proste jak na pizgacza. Dałam wam małą wskazówkę. Czekam na wasze teorię.
Kocham i do następnego xx
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top