13. Nie byłeś taki, jaki jesteś zawsze.

Rozdział dedykuję mojej mamuśce, która widziała go przedpremierowo i czytała coś, czego absolutnie nie powinna ;)

– Chyba pora kończyć już kąpiel. – powiedział głośno Chris, na którego plecach byłam uwieszona, oplatając go w pasie nogami. Poprawił swoje dłonie, którymi podtrzymywał moje uda, a następnie spojrzał na mnie przez ramię. – Vic już szczęka zębami.

– Wcale nie, jest okej. – mruknęłam, nie chcąc psuć dobrej zabawy, choć niestety musiałam przyznać mu rację. Było mi cholernie zimno i nawet ciepło jego ciała, do którego przyssałam się jak pijawka, mi nie pomagało. Jeszcze mocniej przytuliłam się do Adamsa, obejmując go dłońmi za tors, ale moje zęby nie przestały o siebie uderzać. Cholerka.

– Jest ci zimno. – stwierdził, patrząc na mnie kątem oka. Przybliżyłam swoją twarz do jego głowy i wzruszyłam ramionami, bo tak, miał rację.

Nasza rozmowa zwróciła uwagę reszty, znajdującej się również w wodzie. Matt i Theo przestali wciągać Mię pod wodę i zaczepiać ją, przez co, zła na oklapnięte włosy, blondynka jęknęła i przetarła twarz z rozmazanym makijażem, klnąc na nich i ochlapując ich ciała zimną wodą, co wzbudziło jeszcze większe rozbawienie reszty. Scott, stojący po mojej prawej, westchnął i zarzucił rękę na ramiona Moore, która również zaczęła się już trząść.

– Faktycznie, trzeba wychodzić. Laura już też zamarza. – powiedział, przyciągając ją bliżej siebie, aby dać jej możliwie jak najwięcej ciepła. Niska dziewczyna nawet nie protestowała, a kiwnęła głową, zgadzając się z nim i przylegając do boku jego ciała.

Skrzyżowałam spojrzenie z Nate'em, który kiwnął głową w stronę plaży, również się z nami zgadzając. Woda sięgała nam do klatek piersiowych, ale nie byliśmy jakoś daleko od brzegu. Doskonale widzieliśmy stąd płonące ognisko i samochody. Chris nie puścił mnie, kiedy całą paczką ruszyliśmy w stronę piasku. Wzdrygałam się za każdym razem, kiedy zimna woda dotykała mojego zmarzniętego ciała. Wiedziałam, że taki wyskok przepłacę chorobą, ale nie dbałam o to. Mimo, że dosłownie moje ciało zamieniło się w sopel lodu, czułam się naprawdę świetnie.

Mocniej oplotłam kończynami ciało mojego przyjaciela, ponieważ właśnie zbliżaliśmy się do całkowitego wyjścia z wody, więc nie byłam już taka lekka. Chris wzmocnił swój uścisk jeszcze bardziej, po czym stanął na równe nogi i całkowicie wyszedł z jeziora, a ja umierałam za każdym razem, gdy lekki wiaterek owiewał moją mokrą skórę. Sinymi ustami dotknęłam ciepłego karku Adamsa, nie chcąc nawet na sekundę odsuwać się od jego cieplutkich pleców.

– Wielorybie, mogłabyś już iść sama. – mruknął zaczepnie, kiedy zmierzał w stronę ogniska.

– Trenuję twoją nieistniejącą wytrzymałość fizyczną. – odrzekłam, na co cicho się zaśmiał, więc rozczochrałam z uśmiechem jego mokre włosy, a następnie znów mocno objęłam jego tors. Nigdy nie odważyłabym się tak uwiesić na kimś, kogo zbyt dobrze nie znałam, ponieważ nienawidziłam sytuacji, w których druga osoba musiała mnie podnieść lub coś w tym stylu, ale to był w końcu Chris. Tego idiotę kochałam tak niewyobrażalnie mocno, a nasze bariery zostały doszczętnie przełamane, kiedy uprawialiśmy seks. Od tamtego czasu nie było rzeczy, której nie byłam w stanie przy nim zrobić. – Jestem twoją prywatną siłownią, mizeroto. – poklepałam go po jego chudym i nieumięśnionym brzuchu.

– No wiesz? – prychnął. – Ale kiedy trzeba zamówić pizzę, to jest tylko „Chris, kochanie, zamawiaj ze mną, bo nie chcę jeść sama!". – obruszył się, na co parsknęłam, w duchu przyznając mu rację.

Rozbawiona odwróciłam głowę, patrząc na jezioro, z którego również wychodziła reszta naszych przyjaciół. Scott razem z Laurą i Nate'em zmierzali chyba do pomostu. Dziewczyna zbierała po drodze swoje ubrania, na co zdałam sobie sprawę, że i ja muszę pozbierać swoje. Reszta natomiast szła w stronę ogniska, przy którym się rozebrali i gdzie zostawili ciuchy. Ja z Laurą zrobiłyśmy to w biegi, a Shey na pomoście, więc to tam musiałam iść. Mia skrzyżowała ze mną spojrzenie i szybko mrugnęła, przeczesując palcami swoje mokre włosy.

– Czekaj, postaw mnie. Muszę pozbierać ciuchy. – powiedziałam, na co Chris przystanął, a je zeskoczyłam z jego ciała. Od razu poczułam jeszcze gorszy chłód, który przeszywał mnie od palców u stóp po czubek głowy. Skrzyżowałam ramiona, zaczynając jeszcze bardziej drżeć, na co Adams spojrzał na mnie z politowaniem.

– Zachciało się wskakiwać do wody i rozbierać w biegu niczym w tanim gównie dla nastolatków. – zakpił, na co przewróciłam oczami, unosząc dłoń i wystawiając w jego stronę piękny, środkowy palec.

– Wskoczyłeś tam razem ze mną, szmaciarzu! – zawołałam, kiedy odwróciłam się i zmierzałam piaskiem, który przylepiał się do moich mokrych stóp. Ugh, nie znosiłam tego uczucia.

– Zawsze! – jego perlisty śmiech zadzwonił w moich uszach, przez co i ja uśmiechnęłam się, czując niewyobrażalny chłód. W końcu na dworze było niecałe dwadzieścia stopni, a my w wodzie spędziliśmy ze czterdzieści minut.

Podeszłam do Laury, która wysypywała piach ze swoich różowych tenisówek. Scott stał na pomoście tuż obok Nate'a. Podeszłam do swoich butów, które w znajdowały się od siebie w odległości jakichś dziesięciu metrów i nie mam pojęcia jak. Ze szczękającymi zębami zbierałam je, marząc o ciepłym wnętrzu swojego pokoju i gorącej herbacie. Nie czułam praktycznie żadnego ze swoich palców, więc kiedy podniosłam czarne tenisówki, nawet nie byłam w stanie ich wyprostować.

– Przepłacę to chorobą, już to widzę. – wyjąkałam, podchodząc do Laury. Blask ogniska oświetlał tę część całej plaży, jak i samą dziewczynę. Jej rudawo-brązowe włosy pod wpływem wody, wyglądały jak czarne, a duży tatuaż na udzie sięgający żeber wyglądał jeszcze ładniej. Sama dziewczyna dygotała równie mocno, co ja.

– Ale było fajnie. – zachichotała uroczo, strzepując głową, niczym pies. Uniosłam kąciki ust, przyznając jej rację.

Może to głupie, ale taka beztroska kąpiel podziałała na mnie naprawdę dobrze. Po całym balu i uciecze nie czułam się zbyt dobrze z myślą, że zostawiłam tam mamę, ale wtedy, kiedy po prostu żyliśmy chwilą, ochlapując siebie nawzajem i posyłając w swoją stronę jakieś głupie teksty, czułam się jak zwykła nastolatka, którą zresztą byłam. Nigdy nie miałam takiego życia. Od zawsze nudno sobie egzystowałam, nie wplątując się w żadne akcje i dramy. To było dla mnie nowe, ale ekscytujące. I chciałam się tym cieszyć dopóki tylko mogłam.

– Jak ja nie cierpię tego przylepiającego się piachu do mokrego ciała, Chryste. – jęknęła, strzepując swój czarny stanik i tego samego koloru majtki. W tym samym czasie podniosłam swoją zieloną bluzę z piasku. Zastanawiałam się, czy założyć ją teraz czy poczekać trochę aż wyschnę. W końcu nie mieliśmy żadnych ręczników, a moje ciało dosłownie zamarzało. I oprócz placów u dłoni, przestałam czuć także tych u stóp. Świetnie.

– Victoria! – odwróciłam się z uniesionymi brwiami w stronę głosu Scotta, który właśnie schodził z pomostu ze spodniami swojej dziewczyny. On sam był jedynie z ciemnych bokserkach, ale nie wyglądał na kogoś, komu było bardzo zimno, ponieważ szedł dziarskim krokiem w naszą stronę z cwanym uśmieszkiem. Po drodze zgarnął także bluzę należącą do niego, którą Laura zrzuciła z siebie w biegu.

– Co jest? – zapytałam. Chłopak podszedł bliżej nas, przejeżdżając dłonią po swoich czarnych włosach, które były bardzo krótko przystrzyżone.

– Chyba leżą tam jeszcze twoje spodnie. Nate się tam ubiera. – poinformował mnie, wskakując palcem na pomost, gdzie rzeczywiście, w ciemności znajdowała się postać Sheya. – Ubierz się, bo się przeziębisz. – zwrócił się do swojej dziewczyny, która była w trakcie rozplątywania skołtunionych włosów. Na jego słowa tylko machnęła ręką, cicho jęcząc. W tle usłyszałam głośne śmiechy i krzyki, więc odwróciłam się przez ramię, aby zobaczyć rozbawioną Mię, która uciekała przed Chrisem.

– I tak już będę. – odparła, a ja wróciłam spojrzeniem na dwójkę przede mną. – Ty sam telepiesz się z zimna.

– Niezły stanik, Clark. – powiedział z uznaniem chłopak po krótkiej chwili, zwracając głowę w moją stronę z głupim uśmiechem. – Taki w sam raz.

Spojrzałam na swoje spore piersi ukryte w ciemnoczerwonym biustonoszu, który pasował kolorem do mojej sukienki, a następnie popatrzyłam na niego z politowaniem w oczach. Laura natomiast chyba nie była zbyt zadowolona, bo przestała rozplątywać swoje włosy, a następnie zmarszczyła brwi, sznurując usta w wąską linię. W jednej sekundzie zamachnęła się i uderzyła Hayesa z pięści prosto w odkryte ramię. I chociaż brunetka była drobna, to nawet ja skrzywiłam się z głośnym parsknięciem, kiedy czarnoskóry skrzywił się, wyginając ciało i odskakując.

– Ała, za co to? To tylko komplement! – zapiszczał wysokim głosem, kładąc dłoń na miejscu bólu. Z grymasem na twarzy zaczął ją pocierać, patrząc na swoją dziewczynę, która spoglądała na niego spod byka. – Już nie można zainteresować się ładnymi stanikami?

– Ty się lepiej nie interesuj, bo kociej mordy dostaniesz. – burknęła, wyrywając mu siłą swoje jeansy z ręki. Pokręciłam głową z rozbawieniem, bo ich zachowanie czasem było przekomiczne.

– To w końcu ta głupia płeć. – wypaliłam, na co brunet posłał mi złowrogie spojrzenie. Stał naprzeciw mnie więc doskonale widziałam te przymrużone powieki i ostrzeżenie, że stąpałam po kruchym lodzie, ale bardziej mnie to bawiło, niż przerażało. Laura zachichotała i pokiwała głową, zgadzając się ze mną.

– Oj i to bardzo. – westchnęła. – A ty lepiej idź do tej swojej głupiej płci, bo jeszcze skoczy i nam się utopi, a mi nie chce się latać po sądach i kostnicach. – powiedziała z delikatnym uśmieszkiem, wskazując głową na pomost, na którym nadal stał Shey. Z westchnięciem tam popatrzyłam, oblizując wargi.

Poczułam nagły skurcz w moim wnętrzu i nie był on spowodowany zimnem. W mojej głowie nadal odbijał się nasz ostatni pocałunek, który no cóż, zainicjowałam ja sama. Nie mogłam wyrzucić również tego zdania, które wypowiedział zaraz po nim. Było mi cholernie miło, kiedy to powiedział oraz poczułam się naprawdę dobrze. Nie wiem, może to głupie, ale jedno zdanie wystarczyło, aby tak bardzo poprawił mi humor. I jego usta... Do tej pory czułam ich smak na swoich wargach. Nie przeszkadzały mi nawet wtedy docinki i gwizdy chłopków, kiedy tak staliśmy w tej wodzie, po prostu się całując. Chris oczywiście musiał wtrącić swoje trzy centy i rzucić coś o bezpiecznym seksie, za co dostał ode mnie po głowie kamykiem.

To był naprawdę dobry pocałunek.

– Idę. Może się zgodzi, gdy poproszę go, aby się nie topił. – mruknęłam, na co Laura uniosła kciuk w górę.

Z delikatnym uśmiechem, ruszyłam w stronę pomostu, ledwo przebierając skostniałymi z zimna nogami. Czułam w każdej komórce nieprzyjemne kłucie, które odbierało mi zdolność normalnego przemieszczania się. Temperatura mojego ciała trochę spadła, a z moją awersją do zimna było jeszcze gorzej. Jednak dziwnie nieznane ciepło nadal rozlewało się w mojej klatce piersiowej i wiedziałam, czym było ono spowodowane. A raczej kim. Z butami i bluzą pod pachą, weszłam na drewniane molo, wypatrując chłopaka, który stał na samym jego końcu. Powolnie szłam w jego stronę, czując lekki szum w uszach i głowie, ponieważ wypite piwa robiły swoje.

W końcu podeszłam na tyle blisko, iż dobrze go widziałam. Stał tyłem do mnie i miał na sobie już swoje czarne jeansy i buty, jednak jego góra nadal pozostała odkryta. Przełknęłam ślinę, czując nagły przypływ gorąca, kiedy obserwowałam jego umięśnione plecy na tle wody i gwieździstego nieba. Mokre włosy pozostawione były w nieładzie, a on sam chyba strzepywał swoją białą koszulkę. Zagryzłam wnętrze policzka, chcąc się w końcu odezwać, lecz nie było mi to dane. Nigdy nie było.

– Masz zamiar coś powiedzieć, czy tylko stać i się patrzeć? – zapytał w końcu znudzonym głosem i okej, to było takie typowe dla jego osoby. – Tak, chodzisz cicho, ale nie na tyle, abym tego nie usłyszał. – rzucił zaczepnie i w końcu odwrócił się w moją stronę.

Na jego zmęczoną twarz wpłynął zaczepny uśmieszek, którego często używał, aby mnie zdenerwować i wyprowadzić z równowagi. To było takie leniwe uniesienie kącików i zrobienie miny pomiędzy „jestem lepszy" a „bawi mnie twoja głupota". Ugh, nienawidziłam tego cyniczno-kpiącego wyrazu twarzy, który towarzyszył mu zawsze. Wtedy widać było po prostu, iż uważał siebie za istotę o trzy poziomy ewolucyjne wyżej od innych. Ale to również go definiowało. On taki już był. Z tą wrodzoną nonszalancją do świata, który chciał wzbudzić na siebie uwagę tego zblazowanego i ironicznego chłopaka. Z jednej strony było to frustrujące, bo on zawsze był krok dalej, niż inni, jednak z drugiej, na swój chory i popieprzony sposób, po prostu piękne.

– Już nie mogę popatrzeć? – zapytałam wyzywająco, unosząc brew. Wiedziałam, że byłam w stosunku do niego bardziej odważna i otwarta, niż wcześniej, ale składało się na to kilka czynników. Byłam podpita, nie chciało mi się w nic grać, a poza tym, to Shey. Z nim trzeba było postępować właśnie tak, bo dopiero wtedy zaczynała się zabawa.

– Owszem, możesz. – rzucił niskim głosem, lekko mrużąc swoje podkrążone oczy. Następnie jego wzrok zjechał trochę niżej, tuż na moje piersi w czerwonym staniku. – W takim razie mogę popatrzeć i ja. – odparł. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że ja naprawdę stałam przed nim w samych majtkach i tym cholernym, czerwonym staniku, który niepotrzebnie zwracał na siebie aż tak dużą uwagę. Przełknęłam ślinę, kiedy znów skrzyżowałam spojrzenie z jego, rozbawionymi moją osobą, tęczówkami. – W końcu mamy równouprawnienie.

– Kretyn. – mruknęłam tylko, ale nie mogłam poradzić nic na to, że kiedy przewracałam na niego oczami, na moje usta wpłynął delikatny uśmieszek. W duchu jednak się za to skarciłam. Głupia Victoria.

Nie przeszkadzało mi to, że on jak i reszta widziała mnie w takim wydaniu. W końcu Mia i Laura miały na sobie to samo, a skoro i tak kiedyś widzieli mnie w dwuczęściowym stroju kąpielowym, to mogli mnie zobaczyć także w zwykłej bieliźnie. Nie byłam jedną z tych dziewczyn, dla których była to jakaś okropna różnica. W końcu tutaj i tutaj był stanik i majtki. Kiedyś może i by tak było. We wcześniejszych latach miałabym opory, aby ktoś widział tak moją osobę, jednak kiedy osiągnęłam ten swój wiek i zaakceptowałam własne ciało, nie miałam z tym problemu. Oczywiście nie oznaczało to, że zacznę latać w szortach odkrywających większą część moich pośladków, czy coś w tym stylu. Jednak nie wstydziłam się siebie, a świadomość, że w towarzystwie tych ludzi czułam się tak swobodnie, jeszcze bardziej polepszała mój nastrój.

I jaka ironia była w tym, że przy Sheyu nie czułam tego skrępowania prawie w ogóle? Z tym chłopakiem łączyło mnie trochę więcej, niż z resztą. Mieliśmy swoje momenty oraz chwile. Nigdy nie byłam tą otwartą i pewną siebie dziewczyną, ale nie należałam też do cichych myszek. Plasowałam się gdzieś po środku tych dwóch skrajności. Nate był chłopakiem, który po prostu peszył. Niezależnie od tego, jaki charakter się miało. Był tajemniczy, niezbyt miły i cóż, kurewsko przystojny. Dla zwykłej nastolatki, jaką byłam, taki chłopak to niezłe zmartwienie psychiczne. I na początku tak właśnie było. Czułam się przy nim skrępowana, ale nigdy nie chciałam dać tego po sobie poznać. Intrygował mnie.

Nie wiem dokładnie, w którym momencie doszłam do takiego miejsca, gdzie stałam przed nim jedynie w samej bieliźnie, ociekając wodą. Co więcej, nie czułam skrępowania czy tego typu nieprzyjemnych emocji. Wręcz przeciwnie. Nie wiem, czy było spowodowane to tym, iż widział mnie w odważniejszych chwilach mojego życia, czy moim wstawieniem, ale podobała mi się ta swoboda. Wiedziałam, że przy nim, jak i przy ludziach siedzących przy ognisku, mogłam być po prostu sobą, a on i tak widział mnie w naprawdę niepoprawnych momentach. W tych naprawdę niepoprawnych. I nieważne czy minęło pięć dni, czy pięć miesięcy. Dalej czułam się tak samo, jak na wakacjach.

To normalne, że czułam się swobodnie przy kimś, kto mnie tej swobody nauczył.

– Swoją głupotę przepłacisz chorobą. – stwierdził, patrząc na moje drżące ciało i szczękające zęby. Wzruszyłam ramionami i wypuściłam z rąk tenisówki, które upadły na pomost.

– Ty też tam wskoczyłeś. – powiedziałam, po czym rozłożyłam bluzę, chcąc ją założyć. Już i tak trochę wyschłam, więc stwierdziłam, że to odpowiedni moment i przysięgam, ze kiedy przeciągałam ciepły materiał przez głowę, czułam się tak, jakby ktoś właśnie zaprowadził mnie do raju. Przymknęłam oczy, ignorując mokry stanik, który zaraz odznaczy mi się na zielonej tkaninie. Jak dobrze.

– Ale ja nie będę chory. – stwierdził pewnie, również przeciągając białą koszulkę przez głowę. Spojrzałam na niego z uniesioną brwią, kiedy przejechał dłonią po mokrych włosach, które opadły mu na czoło.

– Skąd ta pewność? – zapytałam i nie mogłam poradzić nic na mój śmiech, kiedy przez potarcie swojej fryzury, jego kosmyki uniosły się każdy w innym kierunku. Wyglądał wtedy jak dziecko.

– Bo nie jest mi zimno. I co się śmiejesz?

– Wyglądasz, jak po nieudanym przeszczepie. – mruknęłam, na co teraz on uniósł brew, patrząc na mnie wyzywająco. Strzepnęłam rozbawiona dłonie i spojrzałam na swoje spodnie, które znajdowały się obok niego na deskach pomostu. – Podaj mi moje jeansy. – poprosiłam, wskazując głową na czarny materiał obok niego. Powolnie przeniósł na nie ten swój znudzony wzrok, a następnie z łaską schylił się po nie, zgarniając przy okazji swoją czerwoną bluzę. – I niby jak to nie jest ci zimno? – zapytałam, nawiązując do jego poprzedniej odpowiedzi.

– Po prostu. Mi nie jest zimno. – odparł, prostując się. Spojrzałam na niego jak na idiotę.

– Co ty pieprzysz? Każdemu jest. – stwierdziłam, podchodząc bliżej niego, aby oddał mi wreszcie te spodnie, bo moje gołe nogi umierały. – To naturalna reakcja ciała na niską temperaturę.

– Ale naukowo. Długo się tego uczyłaś? – zapytał z przekąsem, kiedy stanęłam tuż naprzeciw niego w niewielkiej odległości.

Fuknęłam pod nosem, mrużąc oczy. Patrzyłam w jego czarne tęczówki i nic nie mogłam poradzić na to, że przez historię o tej aniridii, stały się dla mnie jeszcze bardziej intrygujące. Były tak cholernie czarne i głębokie. Kiedy go poznałam, nie potrafiłam patrzeć w nie dłużej, niż pięć sekund, ponieważ po prostu mnie przerażały. Wydawało mi się, że patrząc nimi, Nate wiedział już o mnie dosłownie wszystko. I reagowała tak większość ludzi. W tych pustych i zimnych oczach krył się cały mrok tkwiący w tym człowieku. I dopiero z czasem zdałam sobie sprawę, jak niezwykłe to było. I im dłużej w nie patrzyłam, tym bardziej w nich tonęłam. Z każdą pieprzoną sekundą mojego nędznego życia.

– Specjalnie dla ciebie przestudiowałam cały podręcznik od biologii, aby wiedzieć tak oczywistą rzecz. – mruknęłam ze sztucznym uśmiechem, który wykwitł na moich wargach. Spojrzał na mnie z góry jak zwykle z tą uniesioną brwią, na co delikatnie zadarłam głowę, bo gdy stałam tak blisko niego, nasza różnica wzrostu robiła robotę. – Każdemu człowiekowi w pewnym momencie robi się zimno. I mi teraz też, więc oddaj te spodnie. – powiedziałam poważnie, ale kiedy chciałam je złapać, aby wyrwać je z jego ręki, chłopak był szybszy i odchylił dłoń do tyłu.

– Czekaj, jak to było? – zapytał z miną satysfakcji i zadowoleniem w tych pustych tęczówkach. Delikatnie nachylił się nad moim ciałem, przez co nasze twarze dzieliło jakieś dziesięć, może piętnaście centymetrów. Nic nie mogłam poradzić na to, że nagle w moim gardle wyrosła gula, której nijak nie potrafiłam przełknąć i chyba, kurwa, powinnam się przyzwyczajać do takiej reakcji, gdy on znajdował się tak blisko mnie. Bo kiedy czułam jego zapach i ciepło bijące od jego ciała, po prostu nie wyrabiałam.

Czasem mnie przytłaczał.

– Wyglądasz jak po przeszczepie? – zapytał z namacalną wręcz satysfakcją w głosie, po czym wysunął prawą rękę z moimi spodniami w bok. Materiał zawisł tuż nad taflą jeziora, a ja z szokiem wymalowanym na twarzy, patrzyłam w te zadowolone, czarne tęczówki, które w tamtym momencie, miały ze mnie świetny ubaw. Zacisnęłam zęby, ani na chwile nie przerywając z nim kontaktu wzrokowego.

– Nie odważysz się. – warknęłam poważnym głosem. Ten cholerny brunet trzymał nad zimną wodą jedyną rzecz, jaką mogłam okryć swoje zziębnięte nogi. Zacisnęłam mocno szczękę, mierząc go hardo spojrzeniem. Jednak jego rozbawiony wzrok i zawadiacko uniesione kąciki ust utwierdzały mnie w przekonaniu, że nie żartował. Cholera.

– O, czyżby? – zapytał, po czym kątem oka zauważyłam, jak poluźnia palce. Moje serce zatrzymało się, kiedy wypuścił w dłoni jedną nogawkę, która zaczęła spadać w dół i zawisła kilkadziesiąt centymetrów od tafli. Nadal trzymał drugą, świetnie się przy tym bawiąc. Idiota. – Wiesz, że jestem do tego zdolny.

Tak, wiedziałam, że był.

Zastanawiałam się, co zrobić. Nie chciałam pokazać mu, że boję się tego, co mógł zrobić, chociaż tak, rzeczywiście się bałam. Moje nogi prawie mi odpadały, a ja nie miałam ochoty na głupie gierki z tym idiotą. Tylko on był w stanie tak szybko zmienić mój humor. A raczej jego dupkowatość. Odetchnęłam w duchu i rozważyłam wszystkie opcje, co było trudne, zważywszy na mój stan. Po chwili jednak byłam niemal pewna, że nawet brunet zauważył błysk w moim oku, bo cholera, w końcu to Shey. W jego słowniku nie było czegoś takiego, jak zasady.

Oblizałam powoli dolną wargę, spuszczając wzrok na jego szyję, na której jeszcze widniały ślady mojej dużej malinki. Uśmiechnęłam się delikatnie, przypominając sobie chwilę, w której ją robiłam. Po chwili milczenia, powolnie uniosłam wzrok, skanując delikatnie każdy element jego perfekcyjnej twarzy. Chłopak nadal patrzył na mnie chłodno, ale z zaciekawieniem, zastanawiając się zapewne, co wymyśliłam w tej swojej główce? A coś wymyśliłam? Nie. Po prostu postawię na szczerość.

– Nie jesteś. – odpowiedziałam mu, a jego uniesione brwi znów wypowiedziały to nieme „naprawdę tak myślisz?".

– Skąd ta pewność? – zapytał. Nie odpowiedziałam od razu, tylko delikatnie przybliżyłam się do jego twarzy, nie spuszczając ani na chwilę wzroku z jego oczu. Kiedy znalazłam się już zdecydowanie zbyt blisko jego obojętnej twarzy, uniosłam kąciki ust.

– Ponieważ całuję lepiej, niż jakakolwiek inna dziewczyna. – odparłam, a następnie, korzystając z jego chwilowego zacięcia, szybko czmychnęłam pod jego ręką i wyrwałam mu swoje spodnie. Z cichym piskiem, ledwo utrzymałam równowagę na krawędzi pomostu, po czym zrobiłam kilka kroków w przód, przyciskając jeansy do piersi. Serce biło mi zdecydowanie szybciej, ale w tym dobrym aspekcie, bo potwierdzał to mój szeroki uśmiech rozbawienia.

Usłyszałam jego głośne westchnięcie, kiedy stanęłam tyłem do niego, zaczynając wciągać na lodowate nogi swoje rurki, co do prostych zadań nie należało. Twarz cieszyła mi się niemiłosiernie, bo cholernie lubiłam to zdanie, jakie wypowiedział w wodzie. I chyba nie mogłam powiedzieć tego samego o brunecie za mną, bo doskonale czułam jego palący wzrok na mojej osobie, kiedy się ubierałam. Tak, może wspomniałam o tym całkowicie z dupy, ale nie moja wina, ze nie chciałam już uciekać od naszych niewypowiedzianych słów, a tym bardziej tych wypowiedzianych. Z drugiej strony, kogo to obchodzi. Miałam tylko osiemnaście lat. Chciałam cieszyć się z małych głupot.

– Boże, będziesz wypominać mi to głupie zdanie do końca życia? – zapytał z rezygnacją, na co mój uśmiech powiększył się jeszcze bardziej, bo wiedziałam, że Nate nienawidził takich wyznań, które ja uwielbiałam. Doskonale zdawałam sobie sprawę, że nie chciał do nich wracać, ale ja chciałam i nie mógł nic na to poradzić.

– Tak, bo cholernie mi się spodobało. – odparłam, patrząc na niego przez ramię, kiedy zapięłam guzik moich spodni. Taksował mnie mordującym i jednocześnie nadal zblazowanym wzrokiem, trzymając ręce w kieszeniach swoich spodni. Na ramieniu zwisała jego czerwona bluza i cholera, czerwony to był zdecydowanie jego kolor. Z chytrym uśmieszkiem mrugnęłam do niego, zaczynając zakładać swoje buty.

– A co jeśli kłamałem? – zapytał wyzywająco, na co jedynie przewróciłam oczami, choć i tak nie mógł tego zobaczyć. Strzepałam dłonią swoją stopę i wciągnęłam na nią swojego czarnego buta, o mało nie tracąc równowagi i ponownie nie lądując w zimnej wodzie. To samo zrobiłam z drugim, czując się bacznie obserwowana.

– Nie kłamałeś. – powiedziałam pewnie, poprawiając bluzę, gdy już uporałam się z tenisówkami. Mimo że nadal nie czułam swojego ciała, było mi trochę cieplej. Przeczesałam dłońmi swoje mokre włosy, które były w tamtej chwili moim największym utrapieniem. Cholera, może je związać?

– Skąd jesteś tego taka pewna? – zapytał, drążąc temat. Westchnęłam. Nie wiem, czy byłam taka odważna przez alkohol, czy to, że to był po prostu Shey, czyli chłopak, z którym dużo przeszłam i żeby chociaż trochę go ogarnąć, trzeba było zachowywać się równie popieprzenie, co on. Może oba? Cholera wie.

Szybko odwróciłam się w jego stronę, patrząc na niego swoją typową miną. Lekko znudzoną i zirytowaną, ale nadal sukowatą. Ten wyraz twarzy towarzyszył mi przez większą część mojego życia, ale naprawdę nie mogłam nic na to poradzić. Przez to wielu nieznajomych miało mnie za dużą sukę, kiedy tak z nienawiścią patrzyłam na wszystko wokół, podczas gdy tak naprawdę byłam zwykłą, miękką kluską. Jednak dobrze było mieć, jak to określił Chris, „twarz pierwszej suki" ponieważ większość obcych ludzi bała się podejść. I mi to odpowiadało.

Byłam naprawdę pijana, skoro chciałam powiedzieć to, co miałam w głowie. Albo po prostu nie byłam pijana, a szczera? Możliwe, bo kiedy obserwowałam tak jego luźną postawę, kiedy stał przede mną z tymi dłońmi w dopasowanych, czarnych jeansach i z luźno przewieszoną przez ramię bluzą, zdawałam sobie dobrze sprawę z tego, jak bardzo musiałam być popieprzona, aby mieć z nim taką relację.

– Bo jestem Victoria Clark. – odparłam z uśmieszkiem, odwracając się do niego plecami i zaczynając zmierzać pomostem w stronę plaży. – Ze mną każdy pocałunek będzie tym najlepszym.

Nic więcej nie mówiąc, włożyłam ręce do kieszeni bluzy i zadowolona, raźnym krokiem podążyłam w stronę piasku. Podeszwy moich gumowych butów echem odbijały się od desek molo, wprawiając mnie w jeszcze lepszy nastrój. Nie wiem, co mnie podkusiło, abym to powiedziała, ale czułam się z tym niebywale dobrze. Zawsze to on sprawiał, że ludzie uważali, iż to on jest tym najlepszym. Może to głupie, ale chciałam przekazać sobie, jak i jemu, że pomimo wszystko, to ja i tak wygrywam.

Chryste Panie, nie miałam pojęcia, co się ze mną działo, ale zdecydowanie coś niedobrego.

– Ale masz ostatnio wysokie mniemanie o sobie! – zawołał z ironią gdzieś za mną, na co odrzuciłam włosy, wchodząc na piasek.

– Zawsze!

Chwile później stałam już przy dogasającym ognisku, którym nikt się nie zajmował. Wzrokiem skanowałam resztę moich znajomych, nie wierząc, że przez tak krótką nieobecność, oni zdążyli zrobić ze sobą już takie coś. Matt leżał na kocu jedynie w samych bokserkach w tukany i po prostu spał, chrapiąc w niebogłosy. Laura ze Scottem obściskiwali się przy bordowym SUV-ie obok, ignorując wszystko dookoła, Chris opróżniał razem z Theo ostatnie butelki piwa, a Mii i Luke'a nie widziałam nigdzie. Westchnęłam, podchodząc do mojego brata i przyjaciela, którzy siedzieli tuż przy palącym się drewnie. Z każdym krokiem słyszałam coraz wyraźniej ich bełkot, kiedy siedzieli ramię w ramię, gapiąc się idiotycznym wzrokiem w ogień.

– I ja jej wtedy powiedziałem: słuchaj, jeszcze będziecie razem. Będziecie ja ci mówię, mówię ci to ja. A ona na to, że nie. To jej mówię, że będziecie. Tak jej powiedziałem! Pomagałem jej ja, rozumiesz? Ja! – bełkotał z zadumą Chris, a Theo kiwał głową, patrząc na jego profil z czystym podziwem. Gołym okiem widać było, iż dzieliły ich sekundy od całkowitego zalania i zastanawiałam się, jakim cudem zdążyli doprowadzić się do takiego stanu w niecałe piętnaście minut. Cóż, odpowiedź znalazła się sama, kiedy zauważyłam obok nich odkręconą piersiówkę. Idioci.

– Jesteś takim dobrym kumplem. – odpowiedział niewyraźnie Theo, na co Adams zasznurował usta, a w jego oczach błysnęły łzy. Przewróciłam oczami, wydając z siebie przy tym dziwny jęk, bo jeśli zaraz zaczną mi tu po pijaku ryczeć, to zostawię ich na noc w lesie.

– Czasami sobie myślę, że gdyby nie ja, to nic nie miałoby sensu, wiesz? – zapytał nagle, pociągając nosem. Theo kiwnął głową.

– Rozumiem cię, bracie. – po jego słowach, Chris załkał jeszcze bardziej, klepiąc go po ramieniu i dziękując za to, że tak go słuchał. Patrzyłam pełnym politowania i rozbawienia wzrokiem na ten obrazek, gdy niezdarnie starali się bratersko objąć, co wyglądało wręcz komicznie. Nie miałam pojęcia, jakim cudem dostarczę ich dwójkę do domu, ale wiedziałam, że nie będzie łatwo.

– Ej, idioci! – zawołałam głośniej, przez co z opóźnionym refleksem na mnie popatrzyli, jakby zastanawiając się, z kim rozmawiają. Patrzyłam na nich z góry, zakładając ręce na piersi. – Gdzie jest Mia z Parkerem? – zapytałam, na co Chris czknął, wystawiając w moją stronę dłoń.

– Poszli na tiruriru. – wybełkotał z uśmieszkiem. Theo głośno parsknął, co przepłacił atakiem pijackiej czkawki, więc więcej się nie odezwał. Zmarszczyłam brwi, patrząc na zadowolonego Adamsa jak na idiotę.

– Na co poszli?

– No na tiruriru. – powtórzył, a kiedy znów spojrzałam na niego jak na kompletnego debila, przewrócił oczami. – Chryste, Victoria. Poszli uprawiać seks, duh?

– I nazwałeś to tiruriru? – zapytałam z uśmiechem, bo tak też przypuszczałam. Już w wodzie czułam to napięcie między nimi, także skrycie podejrzewałam, że skończą gdzieś w ustronnym miejscu. Nie wiedziałam jednak, że tak szybko.

Chris natomiast tylko energicznie kiwał głową, a jego pijacki wzrok nie mógł dłużej skupić się na mojej osobie. Siedzący obok niego Theo trochę przysypiał, opierając swoją ciężką głowę na ramieniu Adamsa. Matt znowu głośno chrapnął, dając o sobie znać. Faceci to była naprawdę tępa płeć.

– Tiruriru brzmi tak przyjemnie, a seks jest przyjemny. To proste jak to, że dwa dodać dwa, to trzy-kurwa, cztery. – zająkał się, strzepując głowę, co przyjęłam z cichym śmiechem. Spojrzałam jeszcze raz na chrapiącego i rozebranego Matta, potem znów na mojego przysypiającego brata, Chrisa, który obliczał na palcach jakieś działania matematyczne i na Scotta z Laurą, którzy pożerali siebie nawzajem.

To będzie trudne zadanie.

***

Czerwony Mustang właśnie zatrzymał się tuż przed moim domem, w którym nie paliło się żadne światło. Jedynie na ganku zapalona została mała lampka, oświetlająca drzwi. Byłam pewna, ze mojej mamy jeszcze nie było w domu. Minęła dopiero dwunasta, ale bale zawsze tak okropnie się dłużą. Oczywiście, mogłam do niej napisać i się zapytać, ale jakoś jeszcze nie odważyłam się wyciągnąć swojego telefonu z torebki. Nie wiem, może to przez to, iż nie chciałam widzieć tych smsów od niej na temat naszego zniknięcia. To była kłótnia na inny termin. Wtedy nie chciałam psuć sobie dobrego humoru.

Westchnęłam zmęczona i spojrzałam na chłopaka, który zajmował miejsce kierowcy. Nathaniel gołym okiem wyglądał na osobę zmęczoną, ale on przeważnie taki był. Podkrążone oczy kontrastowały jeszcze bardziej z zimnymi i pustymi tęczówkami, co czyniło jego twarz jeszcze bardziej upiorną. Siedział luźno na wygodnym fotelu. Jeden łokieć umiejscowiony miał na boku drzwi po swojej stronie, a druga dłoń luźno spoczywała na jego udzie. Zagryzłam wnętrze policzka, obserwując go, gdy nagle westchnął i powolnie odwrócił głowę w moją stronę.

Panującą ciemność oświetlały jedynie światła latarni ulicznych, wpadających przez szyby. Milczeliśmy prawie przez całą drogę od plaży pod mój dom. Byłam zmęczona i nie chciało mi się zwięźle konwersować, w czym mnie chyba popierał, bo trwaliśmy w miłej ciszy, nie zakłócanej nawet radiem. Teraz jednak, kiedy podwiózł mnie pod sam dom i popatrzył na mnie tym swoim specyficznym wzrokiem, wiedziałam, że musiałam się jakoś pożegnać.

– Padam z nóg. – mruknęłam szczerze. Woda i alkohol wyciągnęły ze mnie całą energię, przez co oczy mi się kleiły, a ja sama chciałam pójść jedynie spać. Brunet pokiwał głową, bacznie mnie obserwując.

– Cóż, widać. – zakpił zaczepnie, na co przewróciłam oczami, wzdychając, ale nie mogłam nic poradzić na to, że na moje wargi wpłynął delikatny uśmieszek. Idiota.

– Ale ty jesteś, kurwa, miły. Jak nigdy dotąd. – prychnęłam ironicznie, jednak jak to on, zawsze musiał mieć ostatnie zdanie.

– Wiem. – pewność z siebie i zadowolenie wyciekały z niego przez pory skóry. – Twój brat chyba też tak uważa.

Jak na zawołanie, obejrzeliśmy się przez ramię, patrząc za siebie. Na tylnych siedzeniach, spał smacznie zwinięty w kłębek Theo, który cicho pochrapywał. Po tym, jak już z Nate'em, Scottem i Laurą posprzątaliśmy wszystko z plaży, Chris razem z Theo zaliczyli zgon. Okazało się, że przyczyną tego były dwie piersiówki Matta z bimbrem jego wujka, który tak ich wytrzepał, że ululali się w pół godziny. Donovan nawet w dziesięć minut. Oczywiście trzeba było coś z nimi zrobić. I tak wracałam samochodem z Sheyem, więc wpakowaliśmy go na tyły, a Mia obiecała, że odwiezie ze wszystkimi pijanego Chrisa, którego samochód niestety musiał zostać na plaży. Rano po niego pojedzie.

– Ta. – mruknęłam, z politowaniem obserwując, jak przytulał się do swojej czarnej beanie, śliniąc przy okazji swoją rękę. – Kretyni zdecydowanie nie powinni pić.

– I mówisz to ty? – zakpił, krzyżując ze mną spojrzenie. Zwęziłam złowrogo oczy, niemal czując te nieme pstryczki w nos na temat tego, ile głupot zrobiłam w stanie nietrzeźwości. Jednak różniłam się od Theo tym, że rzadko zgonowałam, podczas gdy on prawie zawsze. Mi po prostu puszczały hamulce. I nie wiedziałam, co w tym wypadku zaliczało się do gorszej opcji.

– Sam nie jesteś lepszy. – prychnęłam, upewniając się, czy miałam wszystko w swojej kopertówce. Plecak razem z sukienką nadal leżały upchnięte w bagażniku, a mi naprawdę nie chciało się na nią patrzeć. Przeczesałam jeszcze mocno wilgotne włosy, które dalej mi nie wyschły, ale przyzwyczaiłam się do tego. Na pełne wyschnięcie potrzeba było kilku ładnych godzin. – Okej. – powiedziałam w końcu, zdając sobie sprawę, że to chyba czas, aby się pożegnać. – Chyba zawijam tego menela i idę do domu. – mruknęłam, głową kiwając na Theodora, który w tej samej chwili głośno chrapnął.

Poczułam dziwny zawód, kiedy wypowiedziałam te słowa. Wiedziałam, że to był ten czas, kiedy musiałam wysiąść i wrócić do szarej rzeczywistości, gdzie zapewne znów pokłócę się z mamą i resztą mojej rodzinki. Tam na plaży było miło, ale nic co przyjemnie nie może trwać wiecznie. Właśnie wracałam do realiów swojego życia, bez głupiego wskakiwania do wody i picia piwa. I nie wiedzieć czemu, ta wiadomość naprawdę mnie zasmuciła. Wolałam zostać jeszcze w tym samochodzie, którym uwielbiałam jeździć, i którym nie mogłam się nacieszyć, bo po pięciu miesiącach przerwy, cudownie było znów do niego wsiąść i poczuć się, jakbym znów miała upragnione wakacje.

W duchu strzeliłam sobie w twarz, ganiąc się i każąc samej sobie się w końcu ogarnąć. Takie było życie. Założyłam niesforne kosmyki moich średniej długości czekoladowych włosów, które pod wpływem wody zrobiły się czarne. Wiedziałam, że przez wilgoć i ich roztrzepanie, przedziałek, który zazwyczaj znajdował się po środku mojej głowy, pozamieniał się w zygzaki niczym z lat dziewięćdziesiątych. Chwyciłam w dłonie swoją torebkę, a następnie oblizałam usta i zerknęłam na Sheya, który patrzył na mnie dziwnym wzrokiem, którego nie potrafiłam w żaden sposób rozszyfrować. Już chciałam coś powiedzieć, jednak mnie wyprzedził, wlepiając we mnie swój przeszywający do szpiku wzrok.

I znów się spieprzyło.

– Jutro mam walkę.

Zastygłam w bezruchu na jego słowa. Chłód owiał moje już i tak zziębnięte ciało, a nieprzyjemny dreszcz rozszedł się po rdzeniu. Patrzyłam zamglonym wzrokiem w jego pozbawioną emocji twarz, zastanawiając się, czy może się nie przesłyszałam. Wiedziałam, że w końcu coś musiało się zepsuć. To wszystko było zbyt piękne. W moim życiu definicja spokoju już dawno przestała mieć jakiekolwiek znaczenie. Wpatrywał się we mnie mocnym wzrokiem, ani na chwilę nie przestając. Jego pusta i zmęczona twarz dalej prezentowała się cholernie niesamowicie, tak jak zawsze. Jednak świadomość tego, że następnego dnia znowu pojawią się na niej nowe rany i skazy, sprawiała dziwnie ukłucie w mojej klatce piersiowej.

Nie znosiłam tych walk od zawsze. I nieważne, czy walczył o mnie czy tak po prostu. Byłam chyba na dwóch, czy czterech, ale miałam dość na naprawdę długie lata. Ten brutalny sport ani trochę mnie nie bawił, a kiedy widziałam jego krew na pięknej twarzy, oraz krew jego przeciwników na jego własnych rękawicach, wchodziłam w stan, którego nie umiałam nazwać.

Dłuższą chwilę milczeliśmy, wpatrując się w siebie, chociaż myślami byłam już zupełnie gdzie indziej. Po chwili jednak przeniosłam wzrok na przednią szybę, z zamyśloną miną patrząc na maskę czerwonego samochodu, na którą pobliska latarnia rzucała cień światła. Czułam jego poważne spojrzenie na swojej osobie, gdy taksował mój profil w całkowitej ciszy. Dlaczego znów wszystko musiało się psuć?

– Chciałem zapytać, czy przyjdziesz. – mruknął oschłym tonem, od którego głos jeżył się na głowie. Pomrugałam szybko oczami, a jego pytanie echem rozbrzmiewało w mojej głowie. Cudem przełknęłam gulę w gardle, nie odwracając wzroku od maski samochodu. Zabawne, jak przez jedno zdanie, atmosfera może zmienić się tak diametralnie. Z miłej i zabawnej do przerażająco ponurej. Niby coś w tym jest, że słowa działają bardziej, niż czyny.

– Wiesz, że tego nie lubię. – wychrypiałam. Kątem oka spostrzegłam, jak kiwa głową, nie odzywając się. I nagle to zrozumiałam. Oświecenie spłynęło na moją głowę, jak grom z jasnego nieba. – To dlatego taki dzisiaj byłeś.

– Niby jaki? – zapytał ze zdziwieniem, więc przekręciłam głowę, natrafiając wprost na jego czarne tęczówki. Był poważny, ale i lekko zaskoczony moimi słowami. Czułam się źle z myślą, że za mniej, niż dwadzieścia cztery godziny, on znów stanie na ringu, zaczynając spektakl, który mógł zakończyć się tragicznie. Prawda była taka, że każda cholerna walka, mogła skończyć się w ten najgorszy sposób, dlatego tak bardzo ich nienawidziłam.

W końcu to właśnie walka rozdzieliła nas na pięć miesięcy

– Taki otwarty i bezproblemowy. – powiedziałam szczerze, wpatrując się w niego zmęczonym wzrokiem. Wiedziałam, że zdziwiłam go swoimi słowami, ale mimo tego, nie przerwał mi, cały czas bacznie obserwując moją twarz. A ja zaczynałam rozumieć. Wszystko układało się w logiczną całość. – Nie byłeś taki, jaki jesteś zawsze. Nie byłeś oschły i tajemniczy. Ba! Zgodziłeś się powiedzieć mi coś o swojej przeszłości, a oboje wiemy, że ty tego po prostu nie robisz, bo taki nie jesteś. Kolorowe słówka, jakieś zaczepki i milutka atmosfera. Teraz przynajmniej wiem, jaki miałeś w tym cel i dlaczego to robiłeś.

Po moich słowach nastała krótka cisza, która doskonale potwierdziła moje słowa. Od samego początku wiedziałam, że coś tu nie gra. Nate przez ostatnie dni był po prostu inny. Każdy, kto go choć trochę znał, wiedział jakim był typem. Małomównym , oziębłym i nad wyraz cynicznym. Rzucał ciętymi tekstami i nie bawił się w miłe słówka. Przez ostatnie dni jego zachowanie zmieniło się i właśnie dowiedziałam się dlaczego. Nie robił tego sam z siebie, bo chciał. Robił to przez walkę. To wszystko od zawsze miało drugie dno.

Brunet, którego włosy nie były utrzymane w jego codziennym stylu, a raczej roztrzepane, znów odwrócił głowę, patrząc znudzonym wzrokiem przed siebie. Przez jego poważny i zacięty wyraz twarzy, prezentował się jeszcze upiorniej, niż zazwyczaj, a żółty blask latarni, oświetlający połowę jego twarzy, również się w tym przyczyniał. Czułam skurcze w żołądku i nieprzyjemny uścisk na szyi, który z każdą sekundą zacieśniał się na mnie coraz bardziej, niemal odrywając mnie od tlenu. Mimo to dalej patrzyłam na jego profil, zastanawiając się, jak długo to wszystko będzie tak bardzo popieprzone.

– Zbyt wiele osób mam już na sumieniu, aby dokładać do tego kolejne nazwiska. – burknął grobowym tonem, a ja znów poczułam się, jak na początku naszej znajomości, kiedy właśnie tym przerażającym do szpiku głosem się do mnie zwracał. Ciężki, ponury bas obudziłby zmarłego. To był ten rodzaj głosu, który wbijał szpilki w każdą komórkę twojego ciała, a mózg przesłaniała obawa. Był w stanie samym tonem sprawić, iż człowiek się po prostu bał.

– Nie chcesz się z nikim kłócić, aby mieć czyste sumienie, gdyby na ringu coś ci się stało.

Nie odpowiedział i nie musiał, bo wiedziałam, że tak było. Zamiast tego mocniej wlepił pusto przerażające spojrzenie w szybę przed sobą, a ja aż czułam ten chłód bijący od jego osoby. I taki właśnie on był naprawdę. Nigdy nie bywał sztucznie miły. Nie karmił ludzi słowami, które chcieli usłyszeć. Karmił ich bolesną prawdą, a liczba niechętnych do niego ludzi powiększała się z każdym dniem. On nie był taki, jak na plaży. Wtedy chciał, abym i ja, i Parker, Scott i reszta... abyśmy go po prostu dobrze zapamiętali, spędzając z nim spokojnie czas.

Ciężką ciszę pomiędzy nami przebijała chyba tylko niechętna atmosfera panująca we wnętrzu auta. Nie patrzył na mnie. Spoglądał na spokojną ulicę mojego osiedla, a ja nie miałam bladego pojęcia o czym myślał. Ja natomiast wiedziałam jedno. Następnego dnia, a właściwie tego samego, ponieważ było po dwunastej, Shey miał walkę. I nie chciałam brać w niej żadnego udziału. Tym bardziej patrzeć, jak znów walczy, ryzykując życie dla pieniędzy i chorej satysfakcji z miłości do tego popieprzonego sportu. Czułam się okropnie nie tylko fizycznie, ale i psychicznie i wiedziałam, że musiałam wyjść z tego samochodu, aby nie zwariować.

I takim oto sposobem, jeden z najpiękniejszych dni w moim życiu, zamienił się w cholerną, egzystencjalną pustkę. Typowe dla Victorii Clark.

– Okej, nieważne. Nie musimy o tym gadać. I tak już muszę iść. – wymamrotałam szybko, chwytając torebkę w dłoń i otwierając drzwi.

Wysiadłam z auta, a następnie otworzyłam tylne, aby ogarnąć jakoś śpiącego Theo. Nate ani drgnął, kiedy jakimś cudem go obudziłam, strzelając mu z liścia w twarz. Brunet bełkotał coś pod nosem, kiedy wygramolił się z Mustanga, stając na chwiejących się nogach. Przez ten bezwład ważył trzy razy więcej, więc niemal upadłam, kiedy przerzucił rękę przez moje ramię, czkając pod nosem w moje ucho. Złapałam go za jedną rękę, a drugą objęłam go w pasie, uważając, aby nie wypadłą mi torebka. Nogą zamknęłam drzwi auta i ruszyłam przed siebie do drzwi wejściowych. A Nate mnie nie zatrzymał, bo właśnie taki naprawdę był.

Nim jeszcze w ogóle doprowadziłam nas na ganek, Shey odjechał ulica w stronę miasta, znikając za drzewami po obu stronach ulicy. Patrzyłam tam przez chwilę, aż w końcu strzepnęłam głową i wyciągnęłam klucze ze swojej torebki. Dopiero, gdy otworzyłam drzwi, zdałam sobie sprawę, że zostawiłam u niego w bagażniku swoją sukienkę i inne rzeczy. Miałam jeszcze tylko nadzieję, że uda mu się oddać mi je osobiście.

– Theo, teraz musisz być bardzo cicho. – szepnęłam do mojego brata, odganiając od siebie złe myśli. Theodor prawie zasypiał na moim ramieniu, co jakiś czas pijacko czkając i niewyraźnie bełkocząc. Był totalnie zlany oraz śmierdział alkoholem, ale mimo tego, uważnie zaciskał palce na swojej czarnej czapce, aby jej nie zgubić. To głupie nakrycie głowy było dla niego ważniejsze, niż ja.

Po ciuchu weszliśmy do ciepłego i pogrążonego w ciemności domu. Nie chciałam marnować czasu na ściąganie butów i robienie niepotrzebnego hałasu. Chciałam załatwić to szybko, bo jeśli któryś z domowników zobaczyłby teraz Theo, mielibyśmy dosłownie i w przenośni przejebane. Ciotka Louise zrobiłaby awanturę godną rozpętania trzeciej wojny światowej, o reszcie nie wspominając. Miałam zamiar bezpiecznie położyć Theo do łóżka, a następnie również przenocować u niego, aby nie iść do sypialni mamy czy do salonu. Mój kochany pokój nadal był okupowany.

– Zamknij się, baranie. – warknęłam, kiedy Theo wybełkotał coś o nodze jakiegoś chłopaka i naprawdę nie miałam ani ochoty ani chęci, aby słuchać tego pijackiego gadania. – I zacznij szybciej przebierać nogami, bo w życiu tam nie dojdziemy.

– Icho, Vic. Icho. – szepnął mi wprost do ucha, na co jęknęłam, bo jego oddech był jeszcze gorszy, niż zazwyczaj.

– Umyj chociaż raz na tydzień te zęby, bo jebie od ciebie. – skrzywiłam się, kiedy przemierzaliśmy pustym korytarzem. Balansowałam naszymi ciałami, bo gdyby robił to sam Theo, zapewne skończyłby na komodzie obok. Z zadowoleniem jęknęłam, kiedy znaleźliśmy się tuż przy schodach. Już chciałam na nie wejść, gdy nagle otworzyłam szerzej oczy, reagując na słabe światło w jadalni. Przełknęłam ślinę i przekręciłam głowę w tamtą stronę, a moje serce wybuchło, tak jak mózg.

U szczytu stołu, z zapaloną jedynie jedną lampką, dającą słaby półmrok, siedziała moja babka, który swój wzrok utkwiony miała centralnie w nas. Moje gardło ścisnęło się do tego stopnia, iż nie potrafiłam przełknąć śliny. Sparaliżował mnie strach od stóp do głów, więc tylko stałam w miejscu, patrząc w jej niebieskie, lodowate tęczówki. Starsza kobieta, której siwe włosy, chyba pierwszy raz w obecności kogokolwiek, były rozpuszczone, siedziała wygodnie na krześle, opierając się łokciem o blat stołu. Szarawe kosmyki sięgały jej ramion, ale bystremu spojrzeniu nie umykało nawet jedno skinienie mojej głowy. W prawej dłoni widniał biały papieros, którego dym unosił się nad nią, okalając jej pociągłą twarz.

Nie wiedziałam za bardzo, co miałam zrobić. Coś powiedzieć, przeprosić, albo w ogóle się nie odezwać i pójść do pokoju? Cholera, co ona tam robiła?! Starsi ludzie chyba chodzą spać po wieczornych wiadomościach, a nie siedzą po północy w półmroku, paląc fajki. Tak, babcia Bella była uzależniona od papierosów od jakichś czterdziestu lat, ale żeby palić je o takiej porze? Kiedy przyjeżdżała, wiadome było, że przez tydzień po jej wyjeździe, trzeba będzie wietrzyć dom od zapachu nikotyny. Nie była typem osoby, która paliła tylko na dworze lub przy otwartym oknie. Moja babcia tak naprawdę miała w dupie zdanie innych i czego chcą, więc czasami potrafiła zapalić nawet przy obiedzie, a my się nie sprzeciwialiśmy, bo to w końcu Arabella Clark. Jej się nie sprzeciwiało z reguły.

Stałam tam tak ze trzy minuty, czując cielsko Theo coraz bardziej. On chyba nie zauważył naszej babki, ponieważ stał tylko lekko pochylony z zamkniętymi oczami, opierając się dłonią o balustradę. Mój oddech przyśpieszył, bo to była tak bardzo gówniana sytuacja. Co robić, co robić?

– Dziecko, zostaw tego chłopaka. – mruknęła w końcu oschłym i zachrypniętym od fajek tonem. Jej oziębłe spojrzenie zatrzymało się na zalanym brunecie, który bełkotał coś pod nosem. – Nie zna życia ten, kto po pijaku nie wchodził sam po schodach. – powiedziała, po czym strzepnęła popiół do popielniczki na blacie. Przełknęłam ślinę, zastanawiając się, co zrobić i gdzie był haczyk.

– Wiesz, babciu. Wolałabym nie. Pójdziemy do pokoju, aby ci nie przeszkadzać. – wyjąkałam jakoś, stwierdzając, że to będzie najlepsza opcja. Ja sama śmierdziałam piwem i nie chciałam, aby to wyczuła. Zachowywałam się normalnie, ale w głowie przez nadmiar tego wszystkiego, nadal mi huczało i nie chciałam, aby źle się to skończyło. – Pójdę go...

– Chodź tu. – przerwała mi nagle, na co zamilkłam, czując, że jestem w stanie przedzawałowym. Nie dość, że sprawy mi się nagle pokomplikowały, to jeszcze miałam dostać opieprz od mojej przerażającej babki, a na dodatek ledwo utrzymałam zalanego w trzy dupy brata i to na jej oczach. Życie, dlaczego mnie tak nienawidzisz?

Jedno było pewne. Nie chciałam z nią dyskutować. To ostatnia rzecz, jaką byłaby w stanie zrobić każda osoba z mojej rodziny. Kiedy Arabella Clark mówiła, aby coś zrobić, to, to się po prostu robiło. I nieważne, czy chodziło o zwykłą rozmowę z nią czy wybudowanie grobowca rodzinnego Clarków.

I tak, taki grobowiec był.

Niepewnie puściłam mojego brata, mrucząc do niego cicho, aby poszedł do swojego pokoju. Z niepokojem patrzyłam, jak niemal na czworakach wspinał się po stopniach, podtrzymując barierki. Modliłam się w duchu, aby nie narobił hałasu i odetchnęłam z ulgą, kiedy po kilkudziesięciu sekundach, chłopak zniknął na piętrze, a cichy trzask drzwi wypełnił cisze w domu. Odetchnęłam krótko, nie będąc gotową na żadną rozmowę i pogadankę z moją babcią. Przecież ja z nią nie rozmawiałam! Odkąd tu przyjechała, konwersowałyśmy tylko raz, a mianowicie na przywitanie. Potem zero. Nic. Staruszka siedziała w swoim pokoju gościnnym, dusząc się w dymie papierosów, które bez przerwy tam paliła. Ja nawet nie wiedziałam, jak z nią rozmawiać.

Zbierając w sobie całą odwagę, zwróciłam się w jej kierunku, a następnie zmusiłam skostniałe nogi do ruchu. Serce waliło mi jak młotem, kiedy pokonywałam kolejne metry, będąc coraz bliżej niej. W końcu stanęłam tuż obok, splatając ręce za plecami, aby ukryć ich drżenie. Arabella jedynie strzepywała popiół z końca wypalanego papierosa. Obok popielniczki leżały jeszcze zapałki, szklanka z wodą i paczka czerwonych L&M. Dziwne. Papierosy zawsze robił dla niej specjalnie wujek Garry, ponieważ gdyby chciała je kupować, to już dawno byłaby bankrutem.

– Siadaj. – wydała suchy rozkaz, wskazując na krzesło obok siebie. Niepewnie tam usiadłam, nie chcąc patrzeć na jej twarz w odcieniu jasnej porcelany, którą pokrywały liczne zmarszczki. Czułam się jak dziecko, które przeskrobało coś złego, a dodatkowo świadomość, że była przy mnie sama Bella, dobijała mnie jeszcze bardziej. Boże, chciałam umrzeć. – Nie mieliście być na balu?

– Plany nam się pozmieniały. – odparłam, przełykając ślinę. Ćwiczyłam chyba jakieś zdolności telekinetyczne, bo wpatrywałam się w szklaną popielniczkę, jakbym chciała podnieść ją samym wzrokiem. Jednak wolałam to od zimnego spojrzenia tego wampira wysysającego całe poczucie bezpieczeństwa z drugiej osoby.

– Joseline o nich wie?

– Powiedzmy.

Miałam przesrane tak bardzo. Powoli uniosłam wzrok na kobietę, która zdrowo się zaciągnęła, a jej wąskie wargi po chwili się uchyliły, wypuszczając nową chmurę dymu. Nie wiedziałam, co się działo i dlaczego miałam tam siedzieć, ale możecie wyobrazić sobie tylko moje zdziwienie, kiedy nagle jej drobna i pomarszczona dłoń z idealnym manicureem przysunęła się w moją stronę z paczką papierosów. Uniosłam brew w pytający sposób, bo okej, co?

– Chcesz jednego? – zapytała, na co myślałam, że zaraz wypluję płuca, ale cudem się powstrzymałam. Odkaszlnęłam tylko, będąc w zbyt dużym szoku i pokręciłam głową. – Jak chcesz.

Co tu się, do kurwy jasnej, działo?!

– Powiem tak. – zaczęła od razu, wydmuchując dym, kiedy obserwowałam ją uważnie. Skrzyżowała ze mną spojrzenie, a ja poczułam nieprzyjemny dreszcz w moim środku. – Zapewne byłaś razem z tym chłopaczkiem, co to ostatnio wchodził przez twoje okno do twojego pokoju?

Zamarłam w bezruchu, tylko wgapiając się w jej poważne tęczówki. Zatkało mnie. Najpierw myślałam, że się przesłyszałam, zaraz potem, że to tylko głupi żart, ale kiedy jej zimna mina nie zmieniła się ani odrobinę, szeroko otworzyłam oczy, czując swoje wnętrzności gdzieś w gardle.

– Co? Ni- nie. Ja... babciu, to nie tak. – jąkałam się, starając się wytłumaczyć jakoś z tej cholernej sytuacji. O mój Boże, ona mnie widziała?! Znaczy jego, kiedy wchodził do mojego domu przez okno? Chryste Panie, wiem, że może zbyt tajemnicze to nie było, ale po co mówiła mi to teraz? A jeśli powiedziała o tym mojej matce i ona doskonale o wszystkim wie? Cholera!

Moją panikę przerwał jej cichy śmiech. Zdziwiona i przerażona jednocześnie, spojrzałam na twarz staruszki, na której usta wpłynął delikatny uśmiech. Zachrypnięty i przepalony głos odbijał się echem w cichym pomieszczeniu, kiedy tak z przymkniętymi powiekami cicho się zaśmiewała, wprawiając mnie w stan totalnego osłupienia. Arabella Clark właśnie się śmiała. Przy mnie. Arabella Clark z uśmiechem się śmiała. Nie wiedząc, co mam już zrobić, bezradnie opadłam na oparcie swoje krzesła, chowając twarz w dłoniach. Nie miałam pojęcia, czy to jakieś pieprzone „Mamy cię" czy co innego, ale byłam zdezorientowana bardziej, niż zazwyczaj.

– Uspokój cię, dziewczyno. – mruknęła nadal rozbawiona, kiedy spojrzałam na nią przez palce. Kończyła właśnie wypalać swojego papierosa, a ja wiedziałam, że to jeszcze nie koniec. – Widziałam wtedy, jak zakradał się do twojego okna przez ogród. W końcu mamy ten sam widok na dwór, więc nie było to zbyt trudne, kiedy niecałe pięć metrów ode mnie wchodził po ścianie. Ślepy by zauważył.

– Babciu, cholera, to naprawdę nie tak, jak myślisz... Boże. – jąkałam, nawet nie wiedząc, jak się z tego wytłumaczyć. Kobieta, która nawet nie wiem kiedy powróciła do swojego zimnego wyrazu twarzy, tylko uniosła dłoń, powstrzymując mnie.

– Boga w to nie mieszaj, dziecko. Ma on ważniejsze rzeczy do roboty.

– Jest mi naprawdę cholernie głupio. To nie tak, że on tu przychodzi cały czas, po prostu...

– Byłaś dziś z nim? – przerwała mi, wyrzucając do popielniczki wypalonego papierosa. Nie minęła nawet chwila, a spokojnymi dłońmi otworzyła paczkę, wyciągając z niej następnego. Jakim cudem ta kobieta była zdrowa, jak ryba? Maltretowałam zębami wnętrze swojego policzka, zastanawiając się nad odpowiedzią, jednak w końcu westchnęłam, poddając się. Już i tak gorzej być nie mogło.

– Tak.

– Spotkacie się?

– Zależy od punktu widzenia. – odparłam, drapiąc się po mokrej głowie. Cholera! Zapomniałam o tym, że byłam trochę przemoczona. Jeszcze lepiej. – Tak, spotykam się z nim, jeśli chodziło o zwykłe wyjścia, czy coś w tym rodzaju, ale nie spotykałam się z nim jako chłopak – dziewczyna. – wymamrotałam speszona, obejmując się szczelniej dłońmi, bo czułam się tak ekstremalnie głupio. – Wiesz, o co mi chodzi.

– Wiem. – odparła, wsadzając sobie papierosa w usta, po czym chwyciła dłońmi pudełko z zapałkami i wyciągnęła jedną, odpalając ją. Zapałka wydała z siebie to charakterystycznie syknięcie, a następnie babcia zapaliła fajkę, zaciągając się dymem. Kiedy zgasiła płomień, poczułam ten charakterystyczny zapach dymu, który ostatnimi czasy, jakoś nawet mi się spodobał. – Powiedzieć ci pewien fakt, odnośnie naszej rodziny? – zapytała nagle, zakładając przedramiona na stole. Papieros luźno zwisał jej w ustach, kiedy nachyliła się w moją stronę, przeszywając mnie tymi lodowatymi tęczówkami.

– Tak. – odpowiedziałam lekko zaciekawiona. Czy ta kobieta spadła z tych schodów i uderzyła się przypadkiem w głowę? Czy o co chodzi.

– Na kobietach w naszej rodzinie ciąży pewna klątwa. – mruknęła niewyraźnie z papierosem w wargach, na co uniosłam brew, no bo serio? Czy ona nabrała się jakichś prochów, czy co? Ja wiedziałam, że w Culver City można było dostać je dosyć łatwo, bo dealerów tu nie brakowało, ale ona była po osiemdziesiątce, do cholery!

– Klątwa? – zapytałam nieco ironicznie, nie mogąc się powstrzymać. Uniosłam brew, spoglądając na nią jak na nie do końca sprawną umysłowo. Myślałam, że powie coś godnego uwagi, skoro zaczęłyśmy jako tako rozmawiać, ale pomyliłam się. Moja babcia ewidentnie się ze mnie śmiała.

– Tak, klątwa. – przytaknęła, biorąc papierosa pomiędzy palce. Odsunęła się lekko ode mnie, a jej rzadkie włosy zafalowały. – A mianowicie, nasze wybory sercowe zawsze kończą się cierpieniem jednej ze stron. – na jej słowa zamilkłam, przestając się cicho podśmiechiwać. – Począwszy od mojej matki, a twojej prababki, która z moim ojcem więcej nie żyła, niż żyła. Tak samo ja z twoim dziadkiem czy twoja matka z Alexandrem. – mruczała poważnie, a na jej starą twarz nie wpłynęła nawet krztyna emocji, kiedy opowiadała o swojej najbliżej rodzinie. Arabella była tak cholernie wyprana z uczuć. Zupełnie jak on. – W tej rodzinie, każda wielka miłość kończy się fiaskiem. I nieważne, jak ogromna by ona nie była.

Zastanowiłam się chwilę nad jej słowami, które wypowiadała z taką lekkością, jakby mówiła o pogodzie. Fakt, w mojej rodzinie wiele małżeństw się rozsypało. Rzadko kiedy wszyscy razem spotykaliśmy się na jakiś zjeździe, ponieważ tu każdy z każdym miał jakąś kosę. Jednak czy miało sens nazywanie tego klątwą? Zaraz jednak przypomniałam sobie o Sheyu. Nie łączyło nasz żadne głębsze uczucie, a mimo tego, ja już miałam z nim kłopoty. Zmarszczyłam brwi, uporczywie nad tym myśląc. Teraz to ja nachyliłam się nad stołem, kładąc na blacie swoje przedramiona. Żułam swoją wargę, w międzyczasie starając się poukładać wszystkie myśli.

– Ale ty nie rozwiodłaś się z dziadkiem. On zmarł, więc to nie zależało od was. – powiedziałam po chwili namysłu, krzyżując z nią spojrzenie. Lodowe tęczówki przeszywały mnie na wskroś, a kamienna mina tego nie ułatwiała.

– Nie masz pojęcia, jakie było życie z Williamem u boku. – mruknęła zimno, wymawiając imię mojego dziadka, którego niestety nigdy nie poznałam, bo zmarł na raka, gdy razem z Theo byliśmy jeszcze małymi gówniarzami. Wiedziałam tylko, że od tego czasu Arabella zamknęła się na ludzi jeszcze bardziej, niż przedtem.

– Był aż taki zły? – zapytałam cicho, nie wiedząc, czy nie posuwałam się za daleko. Staruszka jedynie delikatnie uniosła kąciki ust, a ten uśmiech naprawdę powodował ciarki na plecach. Papieros pomiędzy jej palcami wciąż się tlił, kiedy spoglądała na mnie z lekką kpiną. W końcu westchnęła, przyciągając dłoń do ust.

– Wyznałam ci, że przez naszą miłość zawsze cierpi jedna ze stron, ale kochanie. Czy ja powiedziałam, że cierpią na tym właśnie kobiety?

Z poważną twarzą wpatrywałam się w jej. W kolorze jasnej porcelany, ozdobionej licznymi zmarszczkami i niedoskonałościami, oznaczającymi to, ile już przeżyła. Ja niedawno skończyłam osiemnaście, ona osiemdziesiąt. Dzieliło nas tyle dekad. Przeżyła cholernie dużo, a świat psuł się właśnie na jej oczach. Zapamiętała wiele, widziała jeszcze więcej. Ale czy to oznaczało, że miała rację? To tato odszedł od mamy. Nie odwrotnie. To on nas zostawił. Mama niczym nie zawiniła.

Arabella jedynie dźwięcznie się zaśmiała, ale ja nie widziałam w tym powodu do śmiechu. Nadal siedziałam oparta o blat dużego stołu, patrząc w jej oczy, kiedy dzień wcześniej nie potrafiłam wytrzymać tego spojrzenia dłużej, niż pięć sekund. Cisza wokół nas była pewnego rodzaju odskocznią dla moich nurtujących myśli. Nasza rodzina miała wiele sekretów i wiedziałam o tym od dawna, ale takie sekrety ma każde nazwisko. Jednak za Clark kryło się dużo więcej, niż mogłabym się spodziewać.

– Dam ci radę, moje dziecko. – zaczęła ze swoją typową chrypką. Uniosła powoli kącik ust, przejeżdżając małym palcem po dolnej wardze. – Bądź suką. Na bycie świętą będziesz miała jeszcze całe życie, a uwierz. To jest niebywale nieopłacalne. A więc jak nazywa się ten twój wybranek?

– Shey i nie jest moim wybrankiem.

I tylko przez jeden, jeden malusieńki moment, zauważyłam dziwny błysk w jej pustych oczach, kiedy wypowiedziałam to nazwisko.

***

W końcu nastała niedziela. Cudowny dzień, w którym to moja szanowna rodzinka opuszczała właśnie mój dom i całe Culver City. Od rana miałam wyśmienity humor i nie zepsuła mi nawet tego moja mama, która gdy tylko pojawiłam się w progi kuchni, na ucho zakomunikowała mi, że czeka nas poważna rozmowa. Wróciła z balu koło czwartej nad ranem dobrze to słyszałam, bo nie spałam, co nowością nie było. Była na nas zła i wiedziałam to, ale sama świadomość, że te harpie opuszczały mój dom, niebywale mnie cieszyła.

Siedzieliśmy właśnie przy długim stole, jedząc śniadanie. Dochodziła dwunasta, jednak każdy z nas wstał tamtego dnia dosyć późno, przez co tak się to właśnie przeciągnęła. Jak zwykle, zajmowałam miejsce obok Theo, który lekko skacowany opróżniał już czwartą szklankę wody. Nie odzywał się za wiele, a po prostu siedział z podkrążonymi oczami, wmawiając wszystkim niewtajemniczonym, że rozkłada go przeziębienie. Stephanie siedziała naprzeciw mnie, jednak ona też wyglądała wtedy inaczej. Jej bordowe włosy były lekko roztrzepane, a makijaż składał się jedynie z brwi i tuszu do rzęs, przez co wyglądała tak inaczej. Z beznamiętną miną męczyła jajecznicę, wpatrując się w nią i nie biorąc udziału w dyskusji, która wywiązała się pomiędzy Louise, a moja matką.

Spojrzałam na Bellę, która w ciszy jadła swoje śniadanie, nawet nie patrząc. Naprawdę długo zastanawiałam się, czy nasza rozmowa na pewno nie była jedynie moim snem, ale wiedziałam, że to zdarzyło się naprawdę, gdy schodząc do salonu zauważyłam na stole popielniczkę. Do późnej nocy analizowałam jej słowa, zastanawiając się nad ich sensem. Padłam dopiero gdzieś przed piątą, zmęczona myśleniem. Kobieta jednak zachowywała się, jakby tej rozmowy w ogóle nie było. Ignorowała mnie tak, jak od początku jej przyjazdu tutaj. Jednak niezbyt mnie to zdziwiło. W końcu to Arabella.

– Theo, a może zjesz jeszcze trochę tego pysznego serka? – zapytała przesłodzonym głosem Louise, podtykając Theodorowi prawie pod sam nos talerzyk z białym przysmakiem. Powstrzymałam śmiech, kiedy brunet jedynie rozszerzył oczy i przełknął ślinę, powstrzymując odruch wymiotny.

– Nie, dziękuję. – odparł zduszonym głosem, znów zaczynając opróżniać szklankę z wodą. Uśmiech satysfakcji wpłynął na moje wargi, kiedy spokojnie konsumowałam pieczywo na moim talerzu. Po co było tyle chlać?

– O której wyjeżdżacie z Culver City? – zapytała miło moja matka, posyłając im uśmiech. Wiedziałam, że i ona cieszy się z tego wyjazdu. Louise zamlaskała, krojąc plastry szynki.

– Około dwudziestej, aby uniknąć korków. – odparła kobieta, wpatrując się w nas tymi oczami w kolorze gówna. – Dzisiejsi kierowcy jeżdżą jak ostatnie łamagi. No zero jakichkolwiek zasad. Ja nie wiem komu oni dzisiaj dają prawo jazdy, prawda Martin? Jasne, że prawda! – odpowiedziała sama sobie.

– No cóż... – zaczęła moja matka, ale nie dane było jej skończyć.

– Wszystko teraz jest takie głupsze. Ta dzisiejsza młodzież, te zepsute dzieciaki z patologicznych rodzin. Świat schodzi na psy.

– Ale wiesz, Louise...

– Jestem homoseksualna.

Wszyscy, w tym ja, w jednakowym momencie spojrzeliśmy na siedzącą naprzeciw mnie Stephanie, która wpatrywała się w swój talerz. Jej twarz w dziewięćdziesięciu procentach była czerwona, a ona sama płytko oddychała, o czym świadczyły szybko unoszące się i opadające ramiona. W tamtej chwili każdy tylko siedział i gapił się na nią z rozdziawionymi ustami i sztućcami zatrzymanymi w połowie drogi do ust. Byłam pewna, że się po prostu przesłyszałam, a to stwierdzenie nie padło z jej ust.

Dopiero po okrągłych trzech minutach, w których to tylko niewzruszona Arabella dalej spokojnie konsumowała swój posiłek, ciotka Louise parsknęła śmiechem. Tak po prostu, zaczęła się nerwowo chichrać. Wujek Martin przybrał kolor dojrzałego ogórka, a Steph z każdą sekundą kuliła się coraz bardziej i okej, ale co się tam właściwie stało?

– Steph, słońce ty moje. – zaczęła nerwowym tonem ciotka, patrząc na nią ze sztucznym uśmiechem. Sytuacja zrobiła się naprawdę niezręczna. – Kochanie, co ty mówisz? Przestań żartować z nas takimi głupotami.

Stephanie w końcu uniosła hardo głowę, spoglądając wprost w oczy swojej ciotki, czyli siostry jej ojca, który aktualnie z jej mamą przesiadywał w Azji. Byli podróżnikami, także od małego wyjeżdżali, a Stephanie zostawiali z nią, przez co wydawało mi się, że uważała ich bardziej, od swoich biologicznych rodziców. Jej spokojne oczy pozostały lekko rozbiegane, kiedy tak mierzyła nimi coraz bardziej Louise. Kątem oka spojrzałam na mamę, która jedynie wzruszyła ramionami, lekko odsuwając się od stołu. Wydawało mi się, że od tego sera, który stał na stole tuż naprzeciw Theo, chłopak zaraz zwymiotuje, a ja siedziałam pośrodku tego, zastanawiając się, co z nasza rodziną było nie tak. Bo coś na pewno.

– To nie jest głupota, ciociu. – mruknęła drżącym tonem, starając się rozważać każde słowo. – Ja wolę dziewczyny.

I w tamtej chwili zadziało się już wszystko szybko. Moja matka zerwała się z miejsca, kiedy Louise opadała niczym wielka torba na oparcie krzesła, zaczynając się wachlować i mamrocząc coś w stylu, że ma zawał. Wujek Martin niezbyt przejął się stanem swojej żony i przysięgam, że w pewnej chwili widziałam nawet błysk satysfakcji w jego oku, kiedy wołała, że umiera. Stephanie za to wybuchła głośnym płaczem, pociągając lekko za obrus na stole, przez co talerz z białym serkiem spadł wprost na spodnie Theo. Chłopak odskoczył od blatu, patrząc na białą żywność rozmazaną na swoich czarnych jeansach. Nie minęła chwila, a pędził korytarzem w stronę łazienki, przykładając dłoń do ust. Moja mama zaczęła wachlować jakimś modowym magazynem Louise, która patrzyła z rozdziawionymi ustami w sufit, wmawiając wszystkim, że to już jest jej koniec i dopiero wtedy z wielkim gderaniem od stołu wstał wujek Martin, który nieprzyjaźnie łypnął okiem na Steph, która rozpłakała się jeszcze bardziej. Babcia Bella natomiast nic sobie z tego nie robiła, tylko dalej konsumowała swój posiłek, nawet nie patrząc w inną stronę.

A ja siedziałam pośrodku tego, zastanawiając się, czy chociaż jeden dzień w tym domu mógł być normalny. Stephanie nie mogła preferować dziewczyn! To nawet nie szło w parze. Jej chłopakiem był najpopularniejszy typ w jej szkole, a do tego śliniła się do każdego faceta w przeciągu jej wzroku. Myślałam, że na widok samego Sheya dostanie orgazmu. Więc jakim cudem ona była homoseksualna. Czy aż tak dobrze to ukrywała? Okej, wiadomo, że wujek Martin i ciotka to najbardziej staroświeckie małżeństwo, jakie może być, ale po co miałaby mówić to nam wszystkim i to jeszcze przy zwykłej kolacji? To nie miało sensu.

Nie to, że miałam coś do osób innej orientacji. Prawdę mówiąc, moim najlepszym przyjacielem był biseksualista, który masturbował się do zdjęć Justina Timberlake'a za czasów NSYNC. Chodziło mi po prostu o to, że Stephanie nigdy nie dawała żadnych znaków swoich upodobań. Latała za chłopcami, a chłopcy latali za nią. Nigdy nie podejrzewałabym jej, że woli dziewczyny. Cholera.

– O mój Boże, tyle lat wychowywałam ją jak własną córkę, a ona odpłaca się czymś takim! – sapała dramatycznie Louise, a ja miałam ochotę przyłożyć tej starej rurze, gdy po jej słowach, Stephanie rozpłakała się jeszcze bardziej. – To skandal! – wybuchła w końcu, z hukiem uderzając dłonią w blat stołu.

Jak ja nie znosiłam homofobów, Chryste.

– Ubzdurałaś coś sobie! – krzyknęła w stronę bordowowłosej, która tylko cicho zakwiliła, kręcąc głową. – Jakichś wymysłów z Internetu ci się zachciało! Oj zobaczysz, jak ci wszystko ukrócę, to przejdzie ci ten cały homoseksualizm! Co to w ogóle ma być! Czegoś takiego nie ma, a to choroba, z której cię szybko wyleczę!

Zamknij się, tępa dzido.

– Przepraszam bardzo, Louise, ale kim ty jesteś, aby wybierać z kim ma spać i kogo kochać ta dziewczyna? – zapytała spokojnym tonem Arabella, konsumując swoje pomidorki koktajlowe.

I wtedy to już zaczął się prawdziwy chaos. W pewnym momencie dziękowałam niebiosom, kiedy zadzwonił dzwonek do drzwi, który był i tak ledwo słyszalny przez krzyk, płacz i tłuczone talerze. Niezauważona przez nikogo, pobiegłam do korytarza, a następnie otworzyłam drzwi. I mój szok znów wzrósł podwójnie, kiedy zauważyłam wysoką blondynkę przed sobą, która w okularach przeciwsłonecznych i z rękoma założonymi na piersi, stała luźno, obserwując mnie.

– Jasmine? – zapytałam zdezorientowana, bo wow, ona była chyba ostatnią osobą, której bym się tu spodziewała. Kiedy usłyszałam ponowny krzyk Louise z wnętrza domu, skrzywiłam się i wyszłam na taras, zamykając za sobą drzwi. Pogoda była przyjemna, a słońce miło pieściło skórę. – Co ty tu robisz? – zapytałam chamskim tonem, również zakładając ręce na klatce piersiowej. Nie moja wina, że widok tej blond lali w kozakach mnie po prostu irytował. Od zawsze miałyśmy chłodny stosunek i nie uległo to absolutnej zmianie. Dlatego też jej widok nieźle mnie zaskoczył.

A jeśli coś mu się...

– Uwierz, gdybym miała wybór, nie byłoby mnie tu. – mruknęła z wyższością, zdejmując złote pilotki z nosa. Westchnęła ciężko, po czym zjechała moje ciało, zatrzymując się na oczach. – Mam pewną sprawę.

– Ty masz sprawę do mnie? – zapytałam ze zdziwieniem, unosząc brew i patrząc na nią, jak na niespełna rozumu. Przewróciła swoimi niebieskimi tęczówkami, jeszcze bardziej ukazując swoją wręcz namacalną niechęć do mojej osoby. I działało to w obie strony.

– Słuchaj, nie mam całego dnia, więc nie będę pieprzyć i po prostu... Musisz gdzieś ze mną pojechać. – odparła wprost, krzyżując ze mną spojrzenie, na co tylko wybuchłam głośnym i bardzo sztucznym śmiechem. Nie powiem, miała ta dziewczyna poczucie humoru.

– Mam gdzieś jechać z tobą? Wybacz, ale jesteś śmieszna. – wypaliłam jedynie.

Nie lubiłam Jasmine od zawsze. Uważałam, że była chorobliwie zazdrosna o Nate'a. I tak, z jednej strony rozumiałam ją, bo była jego przyjaciółką, ale z drugiej, no bez przesady! Każdego człowieka uważała za potencjalne zagrożenie i było to po prostu śmieszne. Nigdy nic jej nie zrobiłam, a ona od zawsze mnie nienawidziła. Okej, martwiła się o niego, ale w czym ja niby byłam zagrożeniem? A teraz jeszcze przyszła do mnie, abym gdzieś z nią pojechała, choć obie doskonale wiemy, że jedyne, na co miała ochotę, to na wywiezienie mnie do lasu.

– Chodzi o Nate'a.

Przystanęłam w miejscu, kiedy już miałam się odwrócić i wejść do domu. Jednak to jedno imię zatrzymało mnie. Ponownie. Westchnęłam cicho, znów krzyżując z nią spojrzenie. Nie powiem, lekko mnie zaniepokoiła. Nie przyjeżdżałaby po mnie, gdyby to nie było coś ważnego. Nienawidziła mnie! Mój mózg zaczął szybciej pracować, kiedy obmyślałam milion innych scenariuszy, po czym głośno westchnęłam, dając za wygraną. Byłam zbyt ciekawa, aby sobie to odpuścić.

– O co chodzi? – zapytałam, mając nadzieję, że przybliży mi nieco sprawę, jednak Jasmine, jak to Jasmine, lubiła uprzykrzać mi życie.

– Pojedź ze mną w pewne miejsce. To godzina drogi stąd. Sama bym cię tam nigdy nie zabrała, Nate tym bardziej, ale siła wyższa tak każe. – wzruszyła ramionami i widać było, że nie była zbyt zadowolona z decyzji tej „siły wyższej". Teraz czułam się jeszcze bardziej zdezorientowana.

– Po co mamy tam jechać? – pytałam, czując narastającą frustrację i ciekawość. Frustrację, bo ona ewidentnie się ze mną bawiła i nie chciała powiedzieć mi czegoś, co dotyczyło Nate'a i mnie, a ciekawość, bo cholera. Ta sytuacja była dziwna. Na moje pytanie jedynie westchnęła głośno, teatralnie przewracając oczami.

– Boże, jaka ty jesteś, kurwa, irytująca. Dowiesz się wszystkiego na miejscu, więc chodź i przestań marudzić. – warknęła wyprowadzona z równowagi i wow, dopiero wtedy zdałam sobie sprawę dlaczego przyjaźniła się z Nathanielem.

W głowie rozważyłam wszystkie opcje. W sumie nie miałam zbyt wiele do stracenia, a ciekawość wzięła niestety nade mną górę, więc takim oto sposobem, szybko zgarnęłam swoje czarne adidasy, upewniając się, że telefon i schowane za case'em trzydzieści dolców miałam w kieszeni. Mama i tak mnie nie słuchała, machając na mnie tylko rękoma, gdy chciałam powiedzieć jej, że gdzieś jadę. Była w trakcie uspokajania Martina, który zaczął wrzeszczeć na swoją żonę i cholera, w tamtym momencie to ja naprawdę chciałam się stamtąd ulotnić. Dom wariatów.

Czterdzieści minut później znajdowałam się siedemdziesiąt kilometrów od Culver City, nie mając pojęcia, gdzie się znajdowałam, ani jak wrócić. Dosłownie przez całą drogę, żadna z nas nie odezwała się ani słowem. Jechałyśmy tylko w niezręcznej ciszy, nawet na siebie nie patrząc. Nie miałam pojęcia, dokąd ta cholerna dziewczyna mnie wywiozła, ale nieźle się zdziwiłam, kiedy zatrzymała się nagle przed dużym i bardzo nowoczesnym budynkiem z czarno-białego kamienia. Blondynka sprawnie wjechała na parking, podczas gdy ja z coraz większym zdenerwowaniem przekładałam telefon z ręki do ręki. Nie wiedziałam, dlaczego do cholery zgodziłam się z nią gdziekolwiek jechać, ale nie moja wina, że ciekawość wzięła górę. Poza tym, tu chodziło o Nate'a.

Jesteś kretynką, Clark.

– Wysiadka. – rzuciła oschle, kiedy zaparkowała już na wolnym miejscu. Powolnie wygramoliłam się z czarnego Audi Parkera, które pożyczyła na tę małą wyprawę. Trzasnęłyśmy drzwiami, a Jasmine ruszyła do przodu, nawet na mnie nie czekając. Chcąc nie chcąc poszłam za nią, czując coraz większą niepewność. Coś czułam, że to nie skończy się za dobrze.

W międzyczasie poprawiłam swoje jasnoniebieskie jeansy z wysokim stanem, do których dobrałam ładną, białą bluzkę z małym kaktusem po prawej stronie, którą wsadziłam w spodnie i czarną, rozpinaną bluzę. Nie miałam pojęcia, gdzie się znajdowałyśmy, ani po co, ale zacięta mina Jasmine mówiła jasno, że i tak mi nie powie.

W końcu dotarłyśmy do szklanych drzwi, które same się przed nami otworzyły, a ja dostałam małego szoku, kiedy zobaczyłam przed sobą najzwyklejszą w świecie przychodnię. Biel panowała tu dosłownie wszędzie, a czaro-czerwone, gustowne dodatki dopełniały pomieszczenie. Gdzieniegdzie stały duże kwiaty i kręciło się tu kilka osób w białych kitlach. Przełknęłam ciężko ślinę, nie opuszczając ani na chwilę blondynki, która raźnym krokiem szła w stronę recepcji. Za białą, połyskującą ladą siedziała młoda dziewczyna w blond włosach, która na oko miała ze dwadzieścia pięć lat. Na widok Jasmine, uśmiechnęła się delikatnie, poprawiając biały fartuch.

– Dzień dobry, w czym mogę pomóc? – zapytała formalnie, kiwając również w moja stronę, ale nie odpowiedziałam jej tym samym, ponieważ nie za bardzo byłam w stanie. Nie kontaktowałam, co się właściwie działo i po co ta dziewczyna zabrała mnie do jakiejś nowoczesnej i zapewne drogiej przychodni.

– Miałyśmy umówioną wizytę z panią Evans. Na trzynastą. – odparła swoim typowo sukowatym tonem, stojąc przede mną. Recepcjonistka sprawdziła coś w dużym zeszycie, po co pokiwała głową.

– Tak, rzeczywiście. Sala trzydziesta druga. Wiedzą panie, gdzie to jest? – zapytała grzecznie, ale Jasmine zbyła ja jedynie skinieniem głowy. Szybko odwróciła się, a stukot jej obcasów wypełnił biały, długi korytarz. Szybko doskoczyłam do niej, aby jej nie zgubić. Mijałyśmy pary jasnych drzwi z napisanymi numerkami na drzwiach, a ja czułam coraz większe zdenerwowanie moja niewiedzą.

– Jasmine, kurwa. Gdzie ty mnie wywiozłaś?! – szepnęłam wściekle, nachylając się nad nią, kiedy przemierzałyśmy korytarz. Od czasu do czasu, przechadzali się po nich jacyś ludzie, jednak nie było tu zbyt dużych tłumów. Nagle dziewczyna bez żadnego ostrzeżenia, skręciła w prawo, więc znów musiałam do niej podbiec, aby jej nie zgubić. Zaczynała mnie poważnie wkurwiać. – Jasmine, jaka znowu pani Evans!

– Wyluzuj, Clark. – mruknęła, zatrzymując się nagle. Przełknęłam gule w gardle i spojrzałam na drzwi naprzeciw nas ze złotą tabliczką z numerkami trzy i dwa. Nie wiedzieć czemu, poczułam, jakbym właśnie połknęła duży kawałek żelaza, który palił mi podniebienie. Nie wiedziałam, co się działo i jak do tego doszło, ale wiedziałam jedno. Błędem było wsiadać z nią do tego cholernego samochodu.

Bez żadnego ostrzeżenia, Jasmine cicho zapukała, a następnie uchyliła drzwi. Słyszałam, jak cicho się wita, po czym weszła całkiem w głąb sali, pozostawiając mnie samą na korytarzu. Okej, nie miałam bladego pojęcia, co dalej. Najwyraźniej kogoś odwiedzaliśmy, tylko kogo? I po co byłam potrzebna tam ja? Warknęłam na samą siebie, przeczesując palcami rozpuszczone włosy, po czym chwyciłam klamkę. Moja decyzja była zbyt pochopna. Nie powinnam tu przyjeżdżać i to na dodatek z dziewczyną, która mnie nienawidziła. To było głupie i nieodpowiednie i naprawdę pragnęłam wrócić do domu, ale wiem, że było za późno.

Z szybko bijącym sercem, delikatnie uchyliłam drzwi, wchodząc do środka pomieszczenia. Od razu rzuciła mi się w oczy ilość kolorowych kwiatów, które kontrastowały z białymi ścianami. Stały niemal wszędzie i miały tak nienaturalnie jaskrawe kolory, iż wiedziałam, że są sztuczne. Od razu przykuły moją uwagę wielkie okna, które zajmowały prawie całą ścianę naprzeciw. Dawały widok wprost na mały lasek i łąkę. Niedaleko okna stało duże łóżko, przy którym ustawiona była szafka nocna, a po drugiej stronie duże maszyny, których nazw absolutnie nie znałam. Były to maszyny lekarskie, na których wyświetlały się różnego rodzaju parametry i wskaźniki.

I w końcu przeniosłam wzrok na dwie osoby znajdujące się w pomieszczeniu. Jasmine stała za łóżkiem, tyłem do okna a przodem do mnie i do osoby, która siedziała na łóżku, plecami do mojej osoby. Od razu zauważyłam, że była to dość drobna osóbka w szarym swetrze i z chustką w kwiatowe wzory na głowie. Poczułam się nagle dziwnie niezręcznie, bo nie miałam pojęcia po co tam byłam. Wysoka u uśmiechnięta blondynka nagle przeniosła swoje spojrzenie na mnie, a jej mina diametralnie się zmieniła. Widząc to, nieznajoma osoba również się odwróciła, aby mnie zobaczyć.

Wesołe, zielone tęczówki uważnie mnie obserwowały, kiedy ja ze skołowaniem przyglądałam się twarzy bardzo ładnej kobiety. Była mniej więcej po czterdziestce, ale jej podkrążone oczy i wychudzona twarz rzeczywiście dodawały jej lat. Była prześliczna. Miała bardzo delikatną urodę, ale jej skóra była blada i poszarzała. Dodatkowo całą głowę owiniętą miała chustką, co utwierdziło mnie w przekonaniu, że była chora. Tylko kim ta owa osoba była?

– Tak jak prosiłaś, przywiozłam ją. – mruknęła niezbyt zadowolona Jasmine, zakładając ręce na piersi i taksując mnie zimnym, wręcz lodowatym wzrokiem. Ona nie chciała, abym tam była. Ja również.

– Czyli to jest właśnie ta sławna Victoria Clark, która ostatnio tyle namieszała? – zaśmiała się dźwięcznie. Jej głos był bardzo miękki i przyjemny dla ucha. Nie miałam pojęcia, skąd mnie znała, ani dlaczego. W pewnym momencie stanęła z łóżka na równe nogi, uważnie mi się przyglądając, przez co spuściłam wzrok z zakłopotaniem. Nie była zbyt wysoka. Na oko miała z metr sześćdziesiąt wzrostu.

– Tak, to ona. – mruknęła. Kobieta jedynie delikatnie się uśmiechnęła, po czym ruszyła w moją stronę. Czułam, jak moje ciało poci się w zdenerwowaniu, a kiedy do mnie podeszła, praktycznie nie mogłam oddychać.

– Lily Evans, mama Nate'a. – odpowiedziała delikatnie, wyciągając dłoń w moją stronę. – Bardzo miło mi poznać dziewczynę, dzięki której mój syn znów się uśmiecha.

***

Tak, tak późno, ale jest! Rozdział jest wprowadzeniem do następnego i musiałam go podzielić. A cóż, w następnym będzie się działo.

Miałam tu napisać pewną notkę, ale padam na twarz, więc będzie w następnym.

Kocham i do następnego xx

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top