12. Powiedz mi o sobie coś, czego nie wie nikt inny.
Rozdział długi, bo ponad 16k słów, więc watt może ucinać. Rozdział jak zwykle kończy się moją pogrubioną notką. Jeśli utnie, wyrzućcie opowiadanie z biblioteki, po czym dodajcie ponownie.
- Victoria, chodź tu! Twoja sukienka już jest!
Przewróciłam oczami na podekscytowany krzyk mojej matki, dobiegający z salonu jednak posłusznie odsunęłam się na obrotowym krześle od biurka, przy którym siedziałam, przeglądając Facebooka na laptopie. Przeciągnęłam zdrętwiałe ciało i powolnie ruszyłam przez swój pokój do drzwi. Bez większego entuzjazmu, opuściłam swoją sypialnię, po czym schodami zeszłam na parter domu. Naciągnęłam rękawy mojego szarego, za dużego swetra, na dłonie i spojrzałam na moją rodzicielkę, która z uśmiechem od ucha do ucha, trzymała w dłoniach czarny, duży pokrowiec na ubrania, w której to znajdowała się ta nieszczęsna sukienka.
- I o to tyle krzyku? - zapytałam znudzonym głosem, podchodząc bliżej niej. Zamilkłam jednak, kiedy zobaczyłam jej piorunujący wzrok, którym mnie obdarowała i powstrzymałam się od powiedzenia tego, o czym naprawdę myślałam.
- Nie denerwuj mnie. - burknęła, a chwilę później znów przybrała wesoły wyraz twarzy, kiedy potrząsnęła pokrowcem i ponownie posłała mi ten swój zadowolony uśmieszek. - Ta sukienka była droższa, niż cała twoja szafa.
- Dlatego głupotą było ją kupować, skoro będę mieć ją na sobie tylko raz. - odpowiedziałam pewnie, zakładając ręce na piersi i siadając na podłokietniku fotela, stojącego naprzeciw niej. Blondynka jedynie przewróciła swoimi niebieskimi oczami i zignorowała moją uszczypliwość. - Dlatego jest tyle krzyku o ten bal? Mamo, to tylko durne przyjęcie, organizowane przez naszego nadzianego burmistrza, które nie wniesie niczego nowego do naszego życia. No, przynajmniej do mojego. - wygłosiłam swoją litanię, krzywiąc się z ostentacyjną miną na samo wyobrażenie tego gównianego przedstawienia, które odbyć miało się następnego dnia.
- Victoria, w Culver City jestem radną, a ty jesteś moją córką. - i znów się zaczyna. - Musimy się dobrze pokazać. Poza tym, będzie tam wielu naszych znajomych.
- Będzie tam wielu twoich znajomych. - poprawiłam ją ironicznym głosem, więc znowu przewróciła oczami i wygładziła dłonią czarny pokrowiec, w którym znajdowała się ta cholerna sukienka. - Więc idąc tam mam udawać, że świetnie się bawię?
- Nie będziesz musiała udawać, bo naprawdę będziesz się dobrze bawić. - odparła, po czym wystawiła ręce z sukienką w moją stronę. Powstrzymałam się od przewrócenia oczami i rzucenia niezbyt miłego tekstu, po czym wstałam z fotela i przyjęłam czarny i niezbyt ciężki pokrowiec. - Och, i buty również już są. Leżą w pudełku w wejściu.
- Jak to? - zapytałam zdziwiona, patrząc na nią z uniesioną brwią. - Przecież mam moje czarne szpilki. Po co mi nowe?
- Tamte są stare. Wzięłam te, które ostatnio przymierzałaś w sklepie. Są ładniejsze i bardziej pasują do tej sukienki. - wytłumaczyła mi, ale i tak tego nie rozumiałam. Przecież miałam ładne buty, które lubiłam, ale ta kobieta i tak musiała kupić mi nowe, żeby jeszcze bardziej się pokazać. - A teraz idź i powieś ją w szafie, aby nie pomięła się do jutra. - na jej słowa skinęłam głową, po czym z westchnięcie odwróciłam się i uważając na przedmiot w dłoniach, zaczęłam kierować się w stronę schodów. - O! I powiedz Theo, że kupiłam mu nowy krawat do jego garnituru! - zawołała, kiedy wspinałam się po schodach, na co miałam ochotę sobie coś zrobić, bo nienawidziłam takiego gówna.
Byłam w swoim życiu na kilku takich kameralnych imprezach, zwanych potocznie balami. Zawsze chodziliśmy tam całą rodziną, bo przez to, iż rodzice mieli bardzo wysoko postawionych znajomych, zapraszali nas na każde takie przedstawienie. Od małego razem z Theo ich nie znosiliśmy. Tego zachowywania się jak cudowna rodzinka, sztucznego uśmiechania i stania kilka godzin w niewygodnych ubraniach. To było okropne, szczególnie, że nie znosiłam tych ludzi, którymi otaczała się mama. Polityków, lekarzy policjantów, którzy mieli w Culver City chyba najwięcej do powiedzenia. Czułam się tam źle, a do tego zawsze musiałam spędzać czas z ich przygłupimi dziećmi, z którymi i tak często musiałam męczyć się w szkole.
Dawno już nikt nie zorganizował tego gówna w naszym mieście, z czego byłam zadowolona, ale niestety burmistrz dostał jakąś tam nagrodę i znów wydawał bal, a że jest naprawdę dobrym znajomym mamy, to od razu dostała to głupie zaproszenie wraz z całą rodziną. Nawet nie docierała do niej myśl, że moglibyśmy razem z Theo nie pójść. Więc niepocieszeni, znów musieliśmy tam iść, udając, że się z tego niebywale cieszymy. Mama odkąd tylko się o tym dowiedziała, wpadła w wir zakupów i przygotowań, toteż właśnie zanosiłam do pokoju sukienkę, wartą więcej, niż cokolwiek innego, co posiadałam. Jeśli chodziło o takie rzeczy, mama nie oszczędzała. Ani na mnie, ani na Theo, a tym bardziej na sobie.
W końcu pokonałam schody, a kiedy stanęłam na piętrze, drzwi do mojego pokoju się otworzyły i wyszła z niego Stephanie. Jak zwykle, ubrana w podkreślające jej atuty ciuchy, na które składały się czerwona, obcisła spódniczka i czarny top z długimi rękawami o sporym dekoltem. Spojrzała na mnie z opóźnionym refleksem, poprawiając włosy upięte w idealnym kucyku, po czym uśmiechnęła się, zaczynając iść w moją stronę.
- A co tam masz? - zapytała, patrząc na pokrowiec w moich dłoniach. Wzruszyłam ramionami, bo nie chciałam z nią rozmawiać wtedy, gdy nie było to konieczne. Nie moja wina, że po prostu jej nie lubiłam.
- Sukienkę na jutrzejszy bal. - wyjaśniłam bez zbędnych emocji, czego nie można było powiedzieć o niej, bo kiedy tylko to usłyszała, pisnęła głośno, zatrzymując się tuż przede mną i wyciągając swoje długie łapy.
- Jeju, pokaż! - zawołała, na co pokręciłam przecząco głową, bo jeszcze by tego brakowało, aby zaczęła wybrzydzać i potępiać to, jak będę w niej wyglądać. Wiedziałam, że tak właśnie by się stało.
- Nie warto. Zwykła sukienka, a muszę jeszcze pójść pogadać z Theo. - rzuciłam z mizernym uśmiechem, na co jej uśmiech lekko zgasł, ale niezbyt dała o po sobie poznać, przybierając tą swoją wywyższającą postawę.
- To w porządku. Mam nadzieję, że jest w jakimś ciemnym kolorze. No wiesz, jasne do ciebie niezbyt pasują, a czarny wyszczupla. - powiedział, unosząc kąciki, tych pomalowanych na czerwono, ust. Poczułam, jak moje tętno wzrasta, co nie było zbyt dobrym znakiem, więc odchrząknęłam ze sztucznym uśmieszkiem i skinęłam głową. - Ciocia jest na dole? - zapytała.
- Tak, w salonie. - odparłam, na co skinęła głową i mnie wyminęła, a ja wzniosłam oczy ku niebu, w myślach licząc do dziesięciu. Ta dziewczyna wywoływała we mnie same sprzeczne emocje tak samo, jak cała ta rodzinka. Całe szczęście, że posiedzą z nami jeszcze tylko trzy dni i nie zobaczę ich prawdopodobnie do następnych świąt.
Pokręciłam głową i bez pukania weszłam do pokoju Theo. Zatrzasnęłam za sobą drzwi trochę mocniej, niż planowałam, po czym wypuściłam z siebie długi oddech, zaciskając dłonie na materiale pokrowca. Mój brat leżał na plecach na swoim łóżku, w dłoni trzymając telefon, na którym coś przeglądał. Kiedy jednak mnie zobaczył, uniósł swoją głowę okrytą beanie i posłał mi pytające spojrzenie. Skrzyżowałam z nim wzrok, a przez to, iż moja mina nie była zbyt zadowolona po krótkiej rozmowie z tym szopem, który cały czas mnie obrażał, wiedział, że coś jest nie tak.
- Nasza rodzina to patologia. - mruknęłam, na co parsknął krótkim śmiechem i wzrokiem powrócił do ekranu telefonu, na którym coś wystukiwał.
- Powiedz mi coś, czego nie wiem. - odparł rozbawiony. Zmarszczyłam brwi na jego dobry humor, ale nijak tego nie skomentowałam. Trzeba było się naprawdę postarać i cieszyć, gdy ten idiota był zadowolony, bo nie zdarzało się to za często.
- Mama kupiła ci nowy krawat. - odparłam, ruszając z miejsca w stronę drzwi łazienki.
Jego pokój był mniej zanieczyszczony, niż zazwyczaj, co było cudem, ale na czas pobyty naszych gości, mama kazała mu trochę ogarnąć. Oczywiście, nie był jakoś wybitnie posprzątany, bo gdzieniegdzie walały się ubrania i puste puszki po energetykach czy brudne talerze, ale to i tak było dla niego wyczynem. Gdyby chcieć zrobić tu dokładny porządek, przydałby się dobry karcher i szpachelka do tynku. Otworzyłam drzwi łazienki i przeszłam przez nią, wchodząc do swojego pokoju. Gula w gardle znów mi urosła, a żołądek skręcił się nieprzyjemnie na widok mojego ukochanego pokoju, który na ten tydzień stał się siedliskiem tej żmii. Wszędzie walały się ubrania i kosmetyki, panował totalny burdel, a moja toaletka oraz biurko były całe w kosmetykach. Za każdym razem, gdy do niego wchodziłam było coraz gorzej i naprawdę bałam się, że kiedyś wyjdzie spod łóżka bordowy potwór zbudowany z jej włosów, które znajdowały się wszędzie.
- Nie znoszę jej. - mruknęłam pod nosem, po czym podeszłam do swojej szafy, w której na szczęście, nie było żadnych jej ubrać. Otworzyłam ją, a następnie stanęłam na palcach i zawiesiłam sukienkę, aby się nie pogniotła. Kiedy już to zrobiłam, odetchnęłam, stając na równych nogach. Już położyłam dłonie na jej drzwiach, aby ją zamknąć, gdy nagle mój wzrok padł wprost na jej wnętrze, a do mojego umysłu wdarło się wspomnienie sprzed dwóch dni, kiedy to ukrywałam w niej Sheya przed Stephanie.
Parsknęłam krótkim śmiechem i kręcąc głową, zamknęłam mebel. Ta historia, która była tragicznie zabawna pozostanie chyba już na zawsze w mojej pamięci, bo życie tak bardzo mnie nienawidzi i uwielbia sobie ze mnie kpić. Przejechałam dłonią po zmęczonej twarzy i powróciłam do pokoju Theo, zamykając za sobą drzwi. Podeszłam do jego łóżka, kiedy on nawet na sekundę nie spuścił wzroku ze swojego Samsunga, po czym rzuciłam się na brzuch wprost na materac. Brunet jęknął, kiedy przygniotłam mu jego drugą rękę i uderzył mnie nią w udo, na co się zbulwersowałam i kopnęłam go w kolano. Jednak nie za bardzo to zaplanowałam, bo kiedy go kopałam, uderzyłam się w stopę, przez co głośno zawyłam, łapiąc się za obolałe miejsce. Theo tylko zarechotał rozbawiony z mojego nieszczęścia.
- Ciota. - rzucił, na co posłałam mu śmiercionośne spojrzenie, zaciskając szczękę. Bez dalszych atrakcji, wygodnie ułożyłam się obok niego. Podparłam się łokciami na miękkim materacu i ułożyłam głowę na dłoniach, nadal leżąc na brzuchu. Przekręciłam lekko głowę, patrząc na jego twarz, która skupiała się na wyświetlaczu telefonu. Chłopak opierał się tyłem o wezgłowie łóżka, przez co musiałam trochę zadrzeć głowę, aby dobrze go widzieć.
- Nie chcę mi się iść na ten głupi bal. - jęknęłam cicho, na co skinął głową.
- Mnie też, ale mam nadzieję, że posiedzimy tam ze dwie godziny i pozwoli nam wrócić do domu. - powiedział i mimo że i ja tego chciałam, to wiedziałam, że jest to niewykonalne. Nie z Joseline Clark.
- Znając życie będzie kazała siedzieć nam do końca. Już widzę to lizanie dupy sobie nawzajem przez nich wszystkich. - westchnęłam, po czym przekręciłam się na plecy i spojrzałam na biały sufit, kładąc dłonie na brzuchu.
- Wiesz, kiedy ostatni raz miałem na sobie garnitur? - zaczął po długiej chwili ciszy, na co parsknęłam śmiechem, bo jego głos był zszokowany, jakby właśnie dopiero teraz sobie to uświadomił. - Kurwa, na bar micwie Louisa. - powiedział, nadal będąc w szoku swoim odkryciem i tym, że musi znów się w niego ubrać. - Przecież to było ze trzy lata temu.
- Oj, to będzie zabawne. Theoś pod krawatem. - zakpiłam, a następnie jęknęłam ze śmiechem, kiedy uderzył mnie niezbyt lekko z pięści w ramię. Potarłam to miejsce, wyzywając go przy tym niezbyt ładnymi epitetami.
Wyciągnęłam telefon z kieszeni moich jeansów, po czym odblokowałam go i weszłam w wiadomości. Bardzo żałowałam, że ani Chris, ani Mia nie mogli iść razem ze mną na ten głupi bal. Oni też byli często zapraszani na takie wyjścia, ponieważ, nie oszukujmy się. Oni też to najbiedniejszych nie należeli i znajomości mieli. Rodzina Adamsa był jedną z najbogatszych, o ile nie najbogatszą rodziną w całym Culver City, a ojciec Mii był szanowanym lekarzem w miejskim szpitalu. Jak byli mniejsi, to często też chodzili na takie zbiorowiska, ale od pewnego momentu zaczęli się wykręcać, co ich rodzice rozumieli i nie ciągnęli ich na siłę. W przeciwieństwie do mojej mamy, która zawsze chciała pokazać się z jak najlepszej strony.
Zagryzłam wargę, gdy podczas przeglądania wiadomości trafiłam na numer Nate'a. Znów poczułam ten uścisk w żołądku, ale po kilku sekundach wybrałam naszą konwersację i spojrzałam na ostatnią wiadomość, jaką od niego dostałam.
Kurwa, przysięgam, że chcę cię teraz bardziej niż kiedykolwiek wcześniej.
Na samą myśl o tych słowach, czułam, jak w gardle mi zasycha, a w dole mojego brzucha coś się skręca. Po tej wiadomości, po której nie zmrużyłam oka nawet na sekundę, nie napisał nic więcej, tak samo, jak ja, bo cholera, nie miałam pojęcia, co mogłabym mu po tym napisać. Czytałam to jakieś dwadzieścia razy, aby być pewną, że nie mam omamów, ale tak, napisał to, a ja nie mogłam nic poradzić na reakcję mojego ciała. Pierwszy raz w życiu dostałam taką wiadomość, a świadomość, że była od Nathaniela Sheya po prostu mnie zabijała.
Nie do końca wiedziałam, co mam o tym wszystkim myśleć, ale wiedziałam jedno. Nie dam o niej zapomnieć tak szybko ani sobie, ani jemu. Nawet, jeśli napisał do pod wpływem. I wiedziałam, że przy naszym następnym spotkaniu poruszę ten temat, chociażby się waliło i paliło. Ten chłopak zbyt mocno mieszał i mi w głowie, a ja chciałam wiedzieć na czym stoję. Bo jeśli nasza relacja dalej miała być tak ostro pokurwiona, to naprawdę chciałam coś z tym zrobić. Zawsze dostawałam po dupie. Koniec z tym. Wóz albo przewóz.
- Theo? - zaczęłam zamyślona, blokując iPhone'a i rzucając go na swój brzuch. Patrzyłam poważnym wzrokiem w sufit, zębami maltretując wnętrze swojego policzka.
- No? - zapytał znudzonym głosem, nadal wgapiając się w swój telefon. Chwilę milczałam, w głowie układając sobie to, o co chciałam go zapytać.
- O czym wtedy gadaliście z Sheyem, kiedy my poszłyśmy ze Stephanie? - zapytałam nagle, bo cholera, nurtowało mnie to. Po kolacji, która odbyła się zaraz po tym całym cyrku, zapytałam o to Theo, ale oczywiście ciotka Louise musiała nam przerwać i dowiedziałam się tylko tyle, że wyszedł przez okno pokoju chłopaka. Zastanawiałam się, czy rozmawiali o czymś ciekawym. Na moje pytanie. Theo tylko prychnął, co oznaczało, że był zdenerwowany.
- Ty mi nawet o tym nic nie mów. Wpierdoliłaś mnie na minę. - mruknął oskarżycielsko, na co przewróciłam oczami. - Łatwo ci tego nie zapomnę.
- Przecież zawsze chciałeś go poznać, to dałam ci taką możliwość. - odburknęłam, zakładając ręce na piersi. I może go nie widziałam, ale słyszałam to głośne wciągnięcie powietrza do płuc i oho, zaraz poleci pogrom.
- Ale, kurwa, nie w takich okolicznościach! - zawołał, wyrzucając jedną rękę w powietrzu. No to się odpalił. - Poczułem się jak debil. I jeszcze zrobiłaś z niego mojego przyjaciela, więc poczułem się jak debil podwójnie.
- Nie przesadzaj. To tylko Shey. - mruknęłam, chociaż wiedziałam, że to jest aż Shey. Theo chyba też to wiedział, bo pomieszczenie wypełniło się jego wrednym rechotem.
- To może być tylko Shey dla dziewczyny, która się z nim spotyka i ma go na co dzień. - wypalił, na co automatycznie zmarszczyłam brwi i przekręciłam głowę pod kątem, aby spojrzeć na jego zadowoloną twarz.
- To źle zabrzmiało. - powiedziałam, obserwując, jak kręci z politowaniem głową, przejeżdżając palcem po wyświetlaczu. To bzdura! Nie miałam go na co dzień. Tak, trwaliśmy w jakiejś chorej relacji, ale to nie było tak, że kimś dla siebie byliśmy. Znaczy, chyba nie. Poza tym, Sheya nie dało się mieć, bo to właśnie on kogoś miał.
Jednak w Vegas to on należał do ciebie.
Przełknęłam ślinę, gdy do mojej głowy wpadła ta cholerna myśl, której nie chciałam głębiej dopuścić. Theo jedynie westchnął, spoglądając na mnie z góry z politowaniem. Nie wiedziałam, o co dokładniej mu chodziło, ale nie chciałam, by przez niewiedzę dopowiadał swój własny scenariusz. Nawet nie chcę wiedzieć, co pomyślał sobie, kiedy zobaczył go w moim pokoju. Mierzyliśmy się w ciszy poważnym wzrokiem, aż westchnął, odrzucając telefon.
- Ale tak jest. Znów się spotykacie, co mnie w sumie mocno nie zdziwiło. Spodziewałem się, że tak będzie.
- Niby dlaczego? - dopytywałam zaciekawiona. Ja sama byłam jeszcze miesiąc temu pewna, że Nathaniel zniknął z mojego życia bezpowrotnie. Zbyt dużo się między nami zadziało, aby puścić to w niepamięć. Theo jedynie wzruszył ramionami i znów chwycił swój telefon, skupiając na nim spojrzenie swoich zielono-brązowych oczu.
- W końcu wygrał dla ciebie walkę, tak? A to mówi samo za siebie.
***
Nazajutrz wszystko działo się szybko. Mama od rana latała po domu, aby przygotować siebie, jak i nas do tego nieszczęsnego balu. I chociaż my z Theo mieliśmy to tak bardzo w dupie, to ta kobieta nadrabiała za nas podwójnie. I nawet nie interesowały ją przytyki Louise ani gadanie Stephanie, które nie odstępowało nas na krok. Wdała się w wir zadań, a telefon nawet na chwilę nie przestawał dzwonić. Nie powiem, trochę mnie to irytowało, bo ona sama wymuszała na nas, abyśmy również zaczęli się do tego przygotowywać. W końcu znów będziemy otaczać się w tym zakłamanym towarzystwie, popijać drogiego szampana i słuchać o rzeczach, które nas kompletnie nie interesują, ale jako idealna rodzina, musimy pokazać się z jak najlepszej strony.
O dwudziestej cała nasza trójka była gotowa do wyjścia i przysięgam, że te cztery godziny wstecz były chyba najgorszymi w moim życiu. Od razu zaproponowałam jej, że moją fryzurą i makijażem zajmie się Mia z Chrisem, bo wychodziło im to znakomicie i przynajmniej mieli moje zaufanie, ale moja matka miała inne plany, bo dzień wcześniej zamówiła dla nas obu specjalnie do domu kosmetyczkę i fryzjerkę, które były jednymi z najlepszych w swoim fachu w całym Culver City. Było to dla mnie głupotą, bo te kobiety tanie nie były, ale nawet nie chciało mi się z nią dyskutować, także potulnie zgodziłam się na wszystko, co chciały. Jak na grzeczną córkę z dobrego domu przystało.
Więc właśnie stałam przed lustrem w swoim pokoju, patrząc na tę nieznajomą dziewczynę w odbiciu. Wyglądałam jak nie ja. Począwszy od moich lśniących, czekoladowych włosów, które uwiązane były w delikatnym i finezyjnym upięciu tuż przy moim karku. Kilka kosmyków było wypuszczonych, co nadawało fryzurze delikatności i lekkiej niechlujności, ale misternie poprzetykane w niej, małe diamenciki nadawały temu elegancji. Sam makijaż sprawiał, iż byłam nie do poznania. Idealne wykonturowanie delikatnie podkreślało rysy mojej twarzy i optycznie uwidoczniły moje kości policzkowe, które niestety do najbardziej wystających nie należały, czego nie lubiłam, bo wolałabym mieć ostrzejsze rysy. Makijaż oczu składał się ze złoto-czarnych cieni, dużej ilości tuszu do rzęs i eyelinera, a zwieńczeniem tego mocnego make-upu była krwistoczerwona szminka na moich pełnych wargach.
Spojrzałam w dół na drogą sukienkę opinającą moje ciało, a ciche westchnięcie opuściło moje usta. Cóż, nawet z moją awersją do różnego rodzaju spódnic i sukienek mogłam śmiało stwierdzić, że ta była po prostu śliczna. Długa do samej ziemi w kolorze bordowym. Jej długie rękawy oraz dekolt wykonane były z prześlicznej koronki, a gorset przylegał do mojego ciała, uwydatniając biust. Jej krój i wykonanie było naprawdę proste i klasyczne, ale prezentowała się cudownie. Do tego wysokie, cholernie niewygodne, czarne szpilki w klasycznym stylu, od których moje stopy umierały, chociaż jeszcze nawet nie wyszłam z domu. Tak wtedy właśnie wyglądałam. Tak idealnie.
I przecież tak było. Miałam na sobie sukienkę i buty warte tyle, iż chciałam, aby cena została dla mnie zagadką, bo mogłam dostać zawału. Makijaż i fryzura zostały wykonane przez najlepsze osoby w mieście, a biżuteria należała do mojej mamy, która byle czego nie nosiła. To wszystko było tak drogie i piękne, więc dlaczego ja sama się tak nie czułam? Z obojętnością wpatrywałam się w odbicie lustra, pragnąc jedynie zmyć to z siebie, wskoczyć w jeansy i przestać uczestniczyć w tym cyrku.
- Gotowa? - nawet nie zareagowałam na głos Theo za mną, który właśnie stanął w progu pokoju. Spojrzałam na jego odbicie w lustrze, gdy luźno oparł się ramieniem o framugę drzwi, zakładając ręce na piersi. Wyglądał cholernie dobrze w czarnym garniturze, białej koszuli i cienkim krawacie również w kolorze czarnym. Nie miał na sobie swojej niezastąpionej czapki i wiedziałam, że ubolewał z tego powodu, bo jego ciemne, przydługie włosy zaczesane były do tyłu. Tylko jeden niesforny kosmyk delikatnie opadał na jego skroń. Uśmiechnęłam się pod nosem, spuszczając wzrok na przód swojej sukienki.
- Na udawanie idealnej rodzinki przed tymi fałszywcami? - zapytałam z wyraźnym przekąsem, odwracając się w jego stronę i krzyżując z nim spojrzenie. Na moje słowa delikatnie się uśmiechnął. - Jakże by inaczej.
- Więc chodź. Erick już przyjechał. Miejmy to z głowy. - kiwnęłam głową na jego słowa, po czym chwyciłam czarny płaszcz i tego samego koloru kopertówkę, do której wrzuciłam telefon i paczkę papierosów. Następnie razem z moim bratem opuściliśmy mój pokój, uprzednio gasząc w nim światło.
Zeszliśmy po schodach w ciszy, a kiedy znaleźliśmy się w salonie, niemal jęknęłam na ten widok. Moja matka ubrana w złotą, przylegającą suknię, odkrywającą jej chude ramiona, stała obok Ericka w ładnie skrojonym garniturze, który gdy tylko nas zobaczył, uśmiechnął się wesoło w nasza stronę, co nieco polepszyło mi humor. Od przyjazdu naszej rodziny prawie w ogóle go nie widywałam i było mi z tego powodu przykro, bo uwielbiałam tego człowieka. Jednak stojąca obok nich Louise razem z wujkiem Martinem i Stephanie nie byli zbyt miłym dodatkiem do tego. Babcia Bella jak zwykle siedziała w swoim pokoju, aby nie przebywać nami więcej, niż to konieczne. Głowy wszystkich skierowały się w naszą stronę, a ja chciałam już stamtąd wyjść, bo czułam się debilnie w tej sukience.
- O, już jesteście. To dobrze, musimy się zbierać, bo nie możemy się spóźnić. - zaćwierkała moja wesoła rodzicielka z wielkim uśmiechem na pomalowanych na bordowo ustach. Klasnęła w dłonie i ponownie odwróciła się do Louise, która z niesmakiem wpatrywała się w moją matkę. Zapewne bolało ją to, że wyglądała ona lepiej, niż kiedykolwiek ta stara wiedźma. - Ciociu, wrócimy późno. W razie czego dzwoń.
- Och, daj spokój! - wypaliła głośno, machając dłonią z grymasem na twarzy. - Przecież nie będzie was raptem kilka godzin. Wiem, jak zająć się domem. Żyję na tym świecie trochę dłużej, niż ty, kochana. - dodała ze śmiechem, ale każdy poczuł, jak ironiczny on był. Ostatkiem sił powstrzymałam się, aby jej czegoś nie powiedzieć, ale mieli oni zostać jeszcze tylko jeden dzień. Musiałam jakoś to wytrzymać. - Pilnuj lepiej Ericka, bo do takiego faceta kobiety ustawiają się w kolejkach! - mruknęła, na co przewróciłam oczami, korzystając z tego, że nikt mnie nie widział.
Oczywiście, że Louise była zazdrosna. W końcu moja mama wyglądała jak milion dolarów, a tak samo prezentował się jej bogaty chłopak, podczas gdy ta stara prukwa w koszuli przypominającej worek na ziemniaki, mogła pochwalić się tylko tym, że zmarnowała życie swojego nawiedzonego męża. Erick na jej słowa jedynie ciepło się uśmiechnął, a następnie delikatnie złapał za dłoń mamy i skrzyżował z nią spojrzenie.
- Ale po co miałbym zwracać uwagę na inne kobiety, skoro najpiękniejsza stoi tuz przy mnie? - zapytał szelmowsko, a sekundę później na policzkach mojej mamy pojawiły się delikatne rumieńce, kiedy nieśmiało się uśmiechnęła. I przysięgam, że ten widok był dla mnie cudowny, bo ona tak bardzo zasługiwała na szczęście i na faceta takiego, jak doktorek. Po tym, co przeszła z ojcem, musiała być w końcu szczęśliwa z kimś, kto jej to szczęście zapewni.
Ciotka Louise tylko złowrogo zwęziła oczy, a także zacisnęła usta w wąską linię, ale już się nie odezwała. Następnie moja mama kazała nam ruszyć do wyjścia, aby się nie spóźnić, co zresztą uczyniliśmy. Erick ruszył pierwszy, aby odpalić swoje czarne Audi, którym mieliśmy się udać do domu burmistrza. Za nim wyszła moja matka, a następnie Theo i kiedy ja miałam przejść przez próg, nagle zatrzymała mnie Stephanie. Spojrzałam na nią z uniesioną brwią, zastanawiając się, czego ode mnie chciała. Naprawdę nie miałam w tamtej chwili ochoty na konwersację, a szczególnie z nią. Czułam się paskudnie, a jej wieczne docinki naprawdę nie były czymś, na co czekałam.
- Bardzo ładna sukienka. - powiedziała w końcu, co mnie lekko zdziwiło. Spojrzałam na jej twarz, która wciąż miała tren zdzirowaty wyraz twarzy i kiwnęłam głową w geście podziękowania. - Tylko pamiętaj, aby nie jeść za dużo, bo gorset jest przylegający i nie możesz mieć pełnego brzucha. - dodała, przez co nie wiedzieć czemu, zachciało mi się śmiać. Ona naprawdę powinna iść tam za mnie. Jarała się tym prawie tak samo, jak mama i byłam pewna, że obie by się tam świetnie dogadały.
Rzuciłam jej szybkie słowo pożegnania, po czym wyszłam na dwór, uważając na to, aby nie zabić się w tych butach. Zapadł już zmrok, a pogoda była chłodna, lecz nie jakoś przesadnie zimna. Powolnie podeszłam do samochodu, gdzie przy tylnych drzwiach stał Erick, uśmiechając się w moja stronę i trzymając ich klamkę. Z przymusem uniosłam kąciki ust, stając tuż obok niego.
- Uśmiechnij się. - polecił mi. - Z uśmiechem wygląda się ładniej.
- Nie wtedy, gdy nie chcesz gdzieś iść. - szepnęłam, aby mama siedząca z przodu na miejscu pasażera tego nie usłyszała, choć byłam pewna, że i tak to zrobiła. Erick jedynie parsnął cichym chichotem.
- Przynajmniej jedzenie będzie darmowe. I alkohol.
Droga do domu burmistrza trwała około dwudziestu minut, a kiedy tam dojechaliśmy, miałam ochotę natychmiast zawrócić. Wszędzie stało pełno luksusowych aut najbogatszych rodzin w Culver City. Wielką posiadłość oświetlały różne lampy i pochodnie, a najważniejsi ludzie, którzy coś znaczyli w tym cholernym mieście, wchodzili z podekscytowaniem do białej willi w wieczorowych sukniach i eleganckich frakach. Kiedy weszliśmy do środka tego domu, powitani przez małżeństwo Sharewoodów, czyli pana burmistrza z żoną, naprawdę nie wiedziałam, co tam robię. Szłam obok Theo ze zwieszoną głową, ignorując nawet słowa matki, abym się uśmiechnęła. Patrzyłam na tych wszystkich ludzi, których znałam od małego, bo moi rodzice poruszali się tylko w takim towarzystwie. Politycy, policja, zarząd i rada miasta. Wszyscy, którzy byli kimś, będąc tak naprawdę nikim.
Znajdowało się tam sporo uczniów West High, którzy poprzychodzili razem ze swoimi rodzinami. Kelnerzy w eleganckich strojach krążyli wokół nas ze srebrnymi tacami, a cały dom wypełniał gwar podniesionych rozmów i śmiechów. Przy okrągłych stolikach poustawianych w jadalni połączonej z salonem, w którym stała orkiestra, grająca jakąś smętną melodię, zasiadali goście. Starszy, czarnoskóry mężczyzna w garniturze raczył nas swoim niskim głosem, wyśpiewując wolną piosnkę. Po kilkunastu minutach i pierwsze pary zaczęły wchodzić na prowizoryczny parkiet po przemowie burmistrza, który z wielkim uśmiechem poinformował nas, że cieszy się, iż wszyscy zaszczyciliśmy go swoją obecnością.
- Joseline! - wysoki krzyk dotarł do naszych uszu, kiedy w czwórkę siedzieliśmy przy naszym stoliku razem z rodziną pana Henricka, czyli miejskiego szeryfa, a zarazem dobrego przyjaciela mamy. Nawet nie odwróciłam się w stronę tego głosu, tylko pokręciłam głową, kiedy kelner zapytał, czy chcę jeszcze kawioru. Nie znosiłam go.
- Primrose! - odparła z uśmiechem moja mama, wstając z miejsca. Spojrzałam na nią kątem oka z taką samą miną, która odstraszała chyba wszystkich potencjalnych kandydatów do rozmowy. Mama już dwa razy mnie za to skarciła, ale ja nie zamierzałam się sztucznie uśmiechać. Nie chciałam tam być i to pokazywałam.
Przytuliła się z pewną starszą kobietą, która zapewne była już około sześćdziesiątki, ale nie znała umiaru z botoksem. Jej wielkie usta i naciągane policzki niemal raziły mnie po oczach, a kiedy zaczęły rozmawiać o nowym zarządzeniu w radzie, wiedziałam, że musiałam się stamtąd ewakuować, aby nie zwariować. Wstałam z miejsca, zwracając na siebie uwagę innych ludzi przy stole, w międzyczasie zabierając ze sobą torebkę, zawieszoną na oparciu mojego krzesła.
- Przepraszam, muszę się przewietrzyć. - rzuciłam tylko, a następnie nie czekając na jakąkolwiek reakcję innych, odsunęłam się od stołu i ruszyłam przez tłum wesoło gawędzących ze sobą ludzi, będąc odprowadzona pod czujnym okiem mamy.
Jakoś udało mi się przepchnąć do głównych drzwi, przy którym stało dwóch kelnerów. Podniosłam lekko swoją sukienkę, aby się o nią nie potknąć, kiedy schodziłam po schodach wykonanych z białego kamienia. Minęłam kilka osób, które właśnie miały zamiar wejść do środka, a kiedy stanęłam na podjeździe obok pozłacanej fontanny, przymknęłam powieki, wypuszczając z siebie drżący oddech. Nie wiedziałam, dlaczego aż tak bardzo nie chciałam tam być i przebywać z tymi wszystkimi ludźmi. Pierwszy raz w życiu, ja dosłownie się tam dusiłam. Może spowodowane było to tym, iż dawno nie byłam na takim przyjęciu, naprawdę nie wiem. Jednak kiedy ich widziałam, te wszystkie twarze, które ukazywały swoją wyższość nad innymi, pragnęłam po prostu wydrzeć się na całe gardło i opuścić ten budynek.
Jako mała dziewczynka, naprawdę mi to nie przeszkadzało. Rodzice wsadzili mnie w różową kieckę, uczesali w koczka i miałam iść wesoło i bez gadania, co zresztą i tak robiłam. I może nawet mi się to kiedyś podobało. Na takich balach mogłam obserwować te piękne sukienki innych pań, wykwintne dania i kryształowe żyrandole. Nie interesowało mnie, dlaczego tutaj przychodziliśmy. Kiedy dorosłam, zaczęłam zdawać sobie z tego sprawę. Tutaj nic nie robiło się po coś. Każdy miał w tym swój cel. Jak najlepsze pokazanie się, udawanie, że jest się przyjaciółmi, aby kilka dni później obrobić sobie dupę. Ależ kochane Culver City było rodzinnym miastem nas wszystkich i musieliśmy się o nie troszczyć.
Przez te emocje nawet nie poczułam tego, jak wiatr owiewa moje ciało. W końcu nie miałam ze sobą płaszcza. Spojrzałam najpierw w lewo, a później w prawo, zastanawiając się, co mam teraz zrobić. Nie chciałam tam wracać. Jeszcze nie. Mój głośny oddech był szybki, kiedy ruszyłam w stronę ogrodu, w którym było znacznie ciszej, niż w środku. Szłam chodniczkiem wyłożonym czerwoną kostką, a wokół mnie rosło wiele drzew i zadbanej roślinności. Byłam tu kilka razy w życiu, ale było to tak dawno, iż nie pamiętałam absolutnie ani rozkładu domu, ani ogrodu, w którym jako dzieci bawiliśmy się w berka. Panowała tam ciemność, a tylko kilka lampek obok oczka wodnego i ścieżki oświetlało przestrzeń. Poczułam ulgę, kiedy zauważyłam ławeczkę tuż przed rzędem krzewów róży. Prócz mnie nie było tam nikogo, a sama ławka pozostała ukryta w cieniu, co niebywale mnie ucieszyło.
Usiadłam na niej, a westchnięcie ulgi opuściło moje wargi. Te szpilki były okropne. Dwa wypalone papierosy i milion myśli później, zastanawiałam się, po co ja to w ogóle robiłam. Chciałam zadowolić mamę, aby wynagrodzić jej te wszystkie złe rzeczy, które przeze mnie przeszła, a jednocześnie dawałam jej nadzieję na to, że ja tez taka będę. Taka jak ona. Interesowna i dwulicowa. Nie chciałam żyć tak, jak ona. Była cudowną kobietą i kochałam ją nad życie, ale otaczała się tak fałszywymi ludźmi, iż przyprawiało mnie to o mdłości. Wydmuchałam biały dym spomiędzy moich warg, patrząc, jak rozmywa się w przestrzeni. Powolnie uniosłam głowę, spoglądając na granatowe niebo pełne świecących gwiazd. Jak ja je kochałam.
- Biedny, kto gwiazd nie widzi bez uderzenia w zęby.*
Moje gałki oczne niemal wypadły, kiedy szeroko otworzyłam swoje powieki. W ekspresowym tempie przekręciłam głowę w prawo, a moja dłoń z papierosem pomiędzy palcami, zamarła w drodze do ust. W pierwszej chwili poważnie myślałam, że ktoś dosypał mi czegoś do tej okropnej zupy z brokułów i zaczęłam mieć omamy. Jednak z każdą sekundą, kiedy to wpatrywałam się w te czarne tęczówki, stojącego niedaleko mnie chłopaka, naprawdę uświadamiałam sobie, że on tam był.
O mój Boże.
- Błagam, powiedz, że właśnie tu nie stoisz. - jęknęłam cicho na jednym wdechu, czym spowodowałam jego śmiech, bo cicho parsknął, wyjmując jedną rękę z kieszeni spodni i przetarł nią swój kark, nie spuszczając ze mnie wzroku.
- Stoję. - odparł lekko rozbawionym tonem i nawet w słabym świetle widziałam, jak delikatnie unosi kąciki swoich ust. - Co więcej, cytuję nawet Leca, chociaż nie wiem, czy to cię jakoś pocieszy.
Jęknęłam cicho, zamykając oczy i delikatnie wykrzywiając twarz. Wyrzuciłam nie do końca wypalonego papierosa, po czym znów otworzyłam powieki, marząc, aby to wszystko okazało się jedynie wytworem mojej wyobraźni. To niemożliwe, aby on tam był! To się nie działo. Spojrzałam na niego z miną, jaką śmiało mogłaby przybrać ostatnia męczennica i z trwogą zlustrowałam jego ciało. Stał po mojej prawej stronie pod rozłożystym drzewem, a lampki przy oczku wodnym oświetlały delikatnie jego ciało. Jak zwykle, miał na sobie czarne, dopasowane jeansy, białą, luźną koszulkę z dekoltem w serek i czerwoną, rozpiętą bluzę z kapturem, której rękawy podwinął do łokci. I po prostu tam stał. Ze swoim popisowym uśmieszkiem, z rękoma w kieszeniach spodni i niebezpiecznym błyskiem w oku.
- Jakim cudem ty się tu znalazłeś? - zapytałam drżącym tonem, bo to nawet nie chciało przejść mi przez gardło. Ten chłopak właśnie był na przyjęciu największych szych tego miasta, na którym było bardzo dużo policji, i po prostu luźno sobie stał, jak gdyby to nic nie znaczyło. Na moje pytanie, wzruszył ramionami, rozglądając się dookoła rozbawionym wzrokiem.
- Samochodem. - zironizował, a jego uśmiech jeszcze bardziej się powiększył, odsłaniając białe i równe zęby.
- O mój Boże. - zakwiliłam, ukrywając, zapewne już czerwoną ze stresu, twarz w dłoniach. To było niedorzeczne! Jak on... Skąd wiedział, że... Cholera! Czułam, jak mój puls przyśpiesza, kiedy milion myśli na minutę zaczęło przelewać się w mojej głowie. - Wiesz, jakie problemy możemy mieć, jeśli cię tu zauważą? - zapytałam poważnie, w tym samym momencie zrywając się z miejsca. Nadal patrzyłam na jego twarz, podczas gdy jego wzrok lustrował moje ciało, co w tamtym momencie, miałam bezapelacyjnie gdzieś. - Skąd ty w ogóle wiedziałeś, gdzie jestem?! - pytałam coraz bardziej zdenerwowana, kiedy ten jak gdyby nigdy nic, powolnie przeniósł swój wzrok na moje oczy.
- Wow. - przeciągnął z lekką ironią, ponownie zerkając na moją sukienkę. - Wyglądasz, jak Kopciuszek na balu. Tylko z wyrazem twarzy, jakby zabili ci matkę.
Przysięgam, że ja w niego nie wierzyłam. Po prostu w niego nie wierzyłam. Między nami zapanowała cisza, podczas której toczyliśmy tylko bitwę na wzrok. Spomiędzy moich uchylonych warg wydobywały się kolejne ciche oddechy, ponieważ chciałam uspokoić jakoś szybko bijące serce. Za to on, jak to on. Znów uraczył mnie tym pieprzonym uśmieszkiem typowego cwaniaka. Jego postawa nie zmieniła się ani trochę. Co więcej, był rozbawiony. Nie przejmował się tym, że jeśli go złapią, to będzie mieć poważne kłopoty, ponieważ jest na czyjejś posesji bez pozwolenia, a ta posesja należała do samego burmistrza. Jednak jego to nie interesowało. W tamtej chwili po prostu stał, wgapiając się swoimi cholernymi tęczówkami w moją twarz.
W końcu westchnęłam i ponownie przymknęłam oczy, aby jakoś uspokoić swoje ciało i rozszalały umysł. Minęło kilka dobrych sekund ciszy, aż w końcu ponownie uniosłam wzrok i spojrzałam w te czarne oczy, zastanawiając się, co z nim było do cholery nie tak. Bo to, że coś jest, to ja wiedziałam od dawna. Nie wiedziałam tylko, że jest tego aż tak dużo. Założyłam niesforny kosmyk za ucho i spuściłam ręce w dół, zastanawiając się, jak z tego wszystkiego wybrnąć.
- Co tu robisz i jak się dowiedziałeś, gdzie jestem? - zapytałam prosto z mostu, chcąc znać odpowiedź. Nie miałam pojęcia, jak się tam znalazł i dlaczego i cholernie mnie to frustrowało, jak wszystko związane z nim. Sama rozmowa z nim w tamtym miejscu wpędzała mnie w kłopoty. Znowu kłopoty. Nate ponownie wzruszył ramionami, niezbyt podzielając moją powagę i zdenerwowanie.
- A czy to ważne?
- Nate, nie denerwuj mn...
- Stwierdziliśmy, że pojedziemy dziś na plażę, a Matt uparł się, żeby zabrać i ciebie, więc zawinęliśmy Adamsa i blondynę, którzy wiedzieli, gdzie jesteś i przyjechaliśmy po ciebie. Reszta czeka w samochodach po drugiej stronie ulicy. - przerwał mi, a ja poczułam, że moja szczęka zaraz runie z łoskotem na ziemię. Z niedowierzaniem wpatrywałam się w jego niewzruszoną i nadal cynicznie rozbawioną twarz, zastanawiając się, czy nie żartował. - I to mnie przypadła ta nieszczęsna rola szukania cię, bo nie odbierałaś telefonu. Więc przyszedłem cię poszukać i akurat wpadłem na twojego brata, który był na papierosie. Powiedział, że mam cię szukać tutaj, więc proszę. - powiedział z dumą, uśmiechając się i rozkładając ręce. - Jestem.
Nie potrafiłam od razu zareagować na jego opowieść, bo tak mnie ruszyła, że miałam problem nawet z tym, aby powiedzieć, jak się nazywam. Ten cały cyrk był tylko po to, aby mnie znaleźć i wyciągnąć na plażę. To wszystko... Stałam w bezruchu, z rozchylonymi oczami i ustami obserwując jego twarz, która odwiecznie nie wyrażała nic prócz kpiny i ironii, choć wtedy doszło do tego jeszcze rozbawienie. Ten chłopak był popierdolony na tak wiele sposobów, że powoli zaczynałam wątpić, czy przy wszystkich naszych spotkaniach to jedna i ta sama osoba. Minęła dobra minuta, zanim odważyłam się pokręcić głową, aby jakoś przetrawić te informacje i spojrzeć na niego bezradnym wzrokiem.
- Ty jesteś świrem. - rzuciłam tylko, na co uniósł kącik ust, świdrując mnie tym zblazowanym spojrzeniem.
- Clark, mówmy sobie coś, czego nie wiemy.
- Jakim cudem ty tutaj w ogóle wszedłeś? Przecież tu jest pełno ochrony! - zawołałam, nie wiedząc, co ja do cholery miałam robić. To było niedorzeczne!
- A ja dobrze wspinam się po ogrodzeniach. - odparł z przekąsem, jakby mówił właśnie o pogodzie. Spojrzałam na niego z niedowierzaniem, kręcąc przy tym głową, bo ja nie miałam siły do tego chłopaka.
- Ty jesteś totalnym kretynem. Wiesz, jakie możesz mieć kłopoty, gdy cię złapią? - zapytałam poważnie, jednak on niezbyt się tym przejął, bo tylko dźwięcznie się zaśmiał i spojrzał zadowolony na ziemię, kiedy zrobił trzy kroki w moją stronę, zmniejszając tym samym dzielący nas dystans.
- Jeśli mnie złapią. - poprawił mnie, zatrzymując się jakiś metr ode mnie.
Teraz widziałam go już bardzo dobrze, a również poczułam, bo jego zapach nieproszony wdarł się do moich nozdrzy, powodując dreszcz na moim rdzeniu, czego nienawidziłam, bo moje ciało zdradzało mnie, gdy byłam obok niego. Rozejrzałam się dookoła, zatrzymując wzrok na dużym domu odgrodzonym od nad wieloma krzewami. Niby staliśmy tam sami, ale w każdej chwili ktoś mógłby tam przyjść, a wtedy bylibyśmy skończeni. Zagryzłam wargę, nawet nie wiedząc, co mam powiedzieć, więc tylko stałam, wgapiając się we wszystko, tylko nie w niego, choć doskonale czułam na sobie to spojrzenie czarnych tęczówek.
- Nie mogę w to uwierzyć. - zaczęłam, zwężając oczy i znów obserwując jego przystojną twarz. Był takim idiotą. - Przyjechaliście tu specjalnie po mnie, abym pojechała z wami na plażę, a ty teraz stoisz sobie jak gdyby nigdy nic, będąc jeszcze bardziej bipolarnym chujem, niż zazwyczaj?! - zapytałam lekko podniesionym głosem, wlepiając w niego oskarżające spojrzenie. Uniósł brew, nie nawet na sekundę nie zmieniając tego głupiego wyrazu twarzy.
- Bipolarny chuj? - powtórzył swoim głębokim basem, posyłając mi tym samym mentalnego pstryczka w nos. - Dostałem nowe przezwisko? Uroczo.
- Nie no, nie wierzę. - parsknęłam głośnym śmiechem, przybierając szeroki uśmiech na twarz, który ani trochę nie należał do tych wesołych. Moje niedowierzające spojrzenie zderzyło się z jego rozbawionym, gdy z wściekłością poczułam przypływ gorąca w ciele. - Jeszcze trzy dni temu byłeś pieprzonym kutasem, a teraz stoisz sobie z tym cwanym uśmieszkiem, kpiąc i żartując, podczas gdy większość ludzi w tym domu, na czele z moją matką, chciałoby cię zlinczować? - zapytałam, wskazując dłonią na rezydencję Sharewoodów obok nas. - Co jest z tobą nie tak?
Jego zmiany nastrojów bywały zabijające i naprawdę męczące. To było chore, jak bardzo zmienny i bipolarny on był. W jednej chwili przybierał postawę chuja, jak ich mało, co w sumie do niego pasowało, bo miał charakter konkretnego skurwysyna, a w drugiej nagle był rozbawiony i uszczypliwy. Nie wiedziałam, od czego to zależało, ale jego humor był w stanie zmienić się w ciągu sekundy. Dosłownie. Zastanawiałam się, o co mogło mu chodzić, gdy nagle brunet uśmiechnął się, a ten uśmiech powodował ciarki na całym ciele.
- Wiele rzeczy. - odparł cierpkim tonem, na co przełknęłam ślinę, milknąc. I nagle wtedy do mojej głowy wpadła pewna myśl, a mianowicie nasza nocna rozmowa przez smsy. A gdyby tak zacząć ten temat? Pieprzyć to.
- To co teraz, hm? - zapytałam, zmieniając swoją postawę na bardziej spokojną, mimo tego, że w środku drżałam od nadmiaru emocji. Czarnooki uniósł brew, gdy ja parsknęłam delikatnym śmiechem, kręcąc z politowaniem głową. - Znowu udamy, że nic się nie wydarzyło i wesoło pobiegniemy nad jeziorko? Bo wiesz, to zaczęło mnie trochę nudzić.
Na moje słowa wypowiedziane bardzo chłodnym tonem, który ociekał ironią, jego oczy lekko zaiskrzyły, co nie wróżyło niczego dobrego, ale jego zimna mina nie zmieniła się nawet odrobinę. Był tak dobry w tuszowaniu emocji, jakby urodził się z perfekcyjną maską wypranego z emocji dupka. Słyszałam coraz szybsze bicie mojego serca, ale mimo tego nie przestałam patrzeć w jego tęczówki z równie zaciętą miną. Miałam już dość uciekania od szczerych rozmów i rozmyślania nad nimi w duchu. Skoro po mnie przyjechał, oczekiwałam odpowiedzi.
- O co ci teraz chodzi? - zapytał zimnym tonem, delikatnie odchylając głowę i spoglądając na mnie spod przymrużonych powiek. Wyglądał wtedy tak cholernie dobrze i tajemniczo jednocześnie, iż miałam ochotę coś mu zrobić, bo on zawsze na mnie wywierał to cholerne wrażenie swoim doskonałym wyglądem i postawą.
- Dobrze wiesz. - mruknęłam zachrypniętym tonem, wiedząc, że stąpałam po bardzo cienkim lodzie. - Pogadajmy o naszej wieczornej rozmowie w środę, bo w sumie to dlaczego by nie? I tak to wszystko jest popierdolone, a teraz będzie przynajmniej zabawnie. Mamy do wyboru dwie opcje. Albo udamy, że nic się nie wydarzyło i będziemy żyć dalej, a ja będę zadręczać się tym do usranej śmierci, co zresztą nowością nie jest, bo od pieprzonego roku jest tak między nami cały czas, albo zgonimy to na to alkohol i na to, że byłeś pijany i również ominiemy temat. Przerabialiśmy już to i to. Mi już teraz bez różnicy.
Mój sarkastyczny ton i ta otwartość, z jaką o tym mówiłam, zaskoczyły mnie chyba bardziej, niż jego. Nie hamowałam się w tym, co mu powiedziałam, chociaż swoje serce czułam już prawie w gardle. Miałam dość niewypowiedzianych słów i unikanych tematów. Robiłam to od zawsze. Na początku dlatego, że nie chciałam mieć z nim nic wspólnego, jednak później bałam się, iż mogę coś spieprzyć w naszej relacji. Tylko co ja mogłam w niej spieprzyć, skoro ona już i tak była ostro popierdolona? Wiedziałam, że musiałam zacząć troszczyć się o siebie i wziąć sprawy we własne ręce.
Przez kilkadziesiąt sekund po prostu staliśmy w ciszy, lustrując siebie nawzajem. Jego twarz jak zwykle pozostała beznamiętną maską, a czarne oczy ze skupieniem mnie obserwowały, co działało na mnie bardziej, niż powinno. W końcu przejechał językiem po swojej dolnej wardze, unosząc kąciki ust.
- A co ci mam niby powiedzieć? - zapytał, przybierając lekko zamyślony, ale i rozbawiony wyraz twarzy.
- Prawdę? - odparłam pytaniem na pytanie. - Ja nie mam już siły na gierki i podchody. Za dużo się wydarzyło, żeby znowu to ciągnąć. Mam teraz naprawdę okropny humor, a świadomość, że muszę tu siedzieć i że w każdej chwili mogą nas złapać, mi tego nie ułatwia, więc błagam cię, skończ robić to, co... - mój słowotok przerwał sam chłopak, który tylko wyciągnął rękę w moją stronę, patrząc z delikatnym uśmiechem w moje oczy. Zmarszczyłam brwi, nie rozumiejąc. Patrzyłam to na niego, to na jego wyciągniętą rękę, aby po chwili w ciszy znów zatopić się w jego cholernych oczach. - Co?
- Chodź. - odparł tylko, dezorientując mnie jeszcze bardziej. W tamtym momencie miałam ochotę krzyczeć z bezradności, bo byłam tak kurewsko zagubiona we własnym życiu i tym, czego chciałam i zagubiona w tym popieprzonym, bipolarnym chłopaku, który zmianami nastroju powodował moje rozdwojenie jaźni.
- Niby gdzie? - zapytałam, opuszczając z rezygnacją ręce wzdłuż ciała. Jednak jego dłoń nadal wyciągnięta była w moją stronę. Na moje pytanie jego zmęczony i zblazowany uśmiech powiększył się jeszcze bardziej, a tęczówki zalśniły iskrami podobnymi do samego ognia.
- Ze mną.
Zamilkłam, czując mrowienie pod powiekami. Lekko zamglonym wzrokiem obserwowałam tylko jego, zapominając o tym, że staliśmy przed rezydencją burmistrza, a z każdą sekundą ryzyko przyłapania nas rosło. W tamtej chwili po prostu staliśmy przy oczku wodnym w nocy, wpatrując się w siebie z nieodgadnionymi wyrazami twarzy. Powolnie pokręciłam głową, zastanawiając się nad tym, jak chore i dziwne to było.
- Jesteś popierdolony. - wychrypiałam szczerze, na co skinął głową, a uśmiech nie zszedł z jego ładnie skrojonych warg.
- I to bardziej, niż ci się wydaje. - zaśmiał się, ale wiedziałam, że w jego głosie czaiła się ta nutka prawdy. - Clark, nie mam pojęcia, co z tego wyjdzie. W każdej chwili może tu ktoś przyjść, a mi jakoś nie widzi się uciekanie przez krzaki, choć pewnie jest to jedyna opcja. Nie powiem ci, co teraz myślę, i tak, kurewsko zastanawia mnie, co dalej, bo chyba pierwszy raz w życiu, ja po prostu nie wiem. Ale zamiast tego, wiem jedno. - zrobił krótką pauzę, podczas gdy ja z szybkim oddechem wpatrywałam się jak zahipnotyzowana w jego twarz nieskalaną żadną emocją. Była taka pusta, choć mówił tam wiele. - Nie chcesz tu zostać, więc pójdź ze mną.
- A skąd niby wiesz, że chcę pójść z tobą? - zapytałam zduszonym głosem, czując jak fale zimna i gorąca naprzemiennie ogarniają moje ciało.
- Clark. - zaczął swoim popisowym tonem, nadal nie opuszczając wyciągniętej ręki, która była niemym zaproszeniem do początku mojej zguby. - Oboje wiemy, że tego chcesz.
- Niby dlaczego?
- Bo tylko ja pokażę ci świat, który chcesz widzieć.
Moje serce zatrzymało swoje bicie i byłam tego pewna. W pewnej chwili usłyszałam po prostu ciszę. Cholerną ciszę, w której byłam tylko ja i on. Nie hałas wydobywający się z domu czy odgłosy z ulicy. Wtedy byliśmy tam tylko my. Zacisnęłam mocno szczękę, nie będąc w stanie przełknąć guli w gardle. Wzrok mi się lekko rozmywał, a nogi zmiękły do tego stopnia, iż ledwo stałam, ale nadal z hardo uniesioną głową i zacięciem na twarzy, patrzyłam na tego cholernego bruneta, który mieszał w moim życiu bardziej, niż ktokolwiek inny, świetnie się przy tym bawiąc. To zdanie było zaproszeniem. Tylko czy powinnam z niego skorzystać?
- Żałuję tego, że cię nie uderzyłam, gdy powiedziałeś mi o tym, dlaczego zacząłeś się ze mną spotykać. - wypaliłam poważnie, co skwitował jedynie szczerym śmiechem, kręcąc przy tym powolnie głową. Jednak mi nie było do śmiechu. - Jest to teraz jedno z moich największych marzeń.
- Marzenia są od tego, żeby je spełniać, czyż nie? - zapytał zaczepnie, powodując tym samym gęsią skórkę na moich ramionach.
Dlaczego on był taki inny? Dlaczego tak bardzo różnił się od wszystkich, których znałam?
- Nienawidzę cię. - mruknęłam, wypuszczając z siebie głośne westchnięcie. Jego spokojna mina utwierdziła mnie w przekonaniu, iż nie zaskoczyło go to stwierdzenie.
- Wiem.
- Zburzyłeś cały porządek, jaki panował w moim życiu. - kontynuowałam, wiedząc jaką wagę mają moje słowa. Jednak musiałam to powiedzieć.
Chciałam być po prostu szczera, nie tak, jak ci wszyscy ludzie w tej cholernej rezydencji obok nas. Nate ponownie się uśmiechnął, co już lekko mnie dziwiło, bo przysięgam, że wtedy zrobił to więcej razy, niż kiedykolwiek wcześniej
- Nie, słońce. Otworzyłem ci tylko oczy.
Znów zapanowała między nami cisza, kiedy to nadal wpatrywałam się w jego wyciągniętą dłoń z ciężkim oddechem. On nadal czekał. Mrowienie pod powiekami wzmogło się kilkukrotnie, więc zaciągnęłam nosem, krzyżując z nim spojrzenie. W tamtej chwili byłam rozbita bardziej, niż kiedykolwiek przedtem w całym swoim marnym życiu. Powolnie pokręciłam głową, zastanawiając się, co ja najlepszego wyprawiałam. Czułam ten rodzaj pustki, w której dominowały bezradność i zagubienie. Z jednej strony chciałam ryczeć, rwąc sobie włosy z głowy, a z drugiej śmiać tak, aby cała rezydencja Sharewoodów, na czele z moją matką, ten śmiech usłyszeli. On tak bardzo mącił mi w głowie...
- Przeklinam dzień, w którym cię poznałam.
A następnie w ciszy złapałam swoją kopertówkę, leżącą na ławce obok i wyprostowałam się, chwytając jego zimną dłoń.
Jego dotyk praktycznie parzył moją skórę. Spojrzałam w dół, kiedy jego długie i chude palce przeplotły się z moimi. Moje długie, czerwone paznokcie odznaczały się na jego bladej skórze, kiedy lekko zacisnęłam swoją dłoń. Czułam skurcze w całym brzuchu, a moje serce ledwo nadążało przepompowywać moją gorącą krew. Moja dłoń była taka mała w porównaniu do jego, jednak podobało mi się to. Naprawdę mi się to podobało. Powolnie uniosłam wzrok na jego twarz, natrafiając wprost na jego oczy, które ulokowane były we mnie. Te cholerne oczy. Przez nie wszystko się zaczęło.
- Moja matka mnie zabije. - wypaliłam poważnie, zaciskając drugą rękę na swojej torebce. To, co chciałam zrobić, na pewno jej się nie spodoba. Miałam przekichane po całości, bo mój wybór pociągał za sobą spore konsekwencje.
- Teraz zaczyna się zabawa, Clark.
Nie mówiąc nic więcej, ruszył w ciemność wąską ścieżką, nie puszczając mojej dłoni. Nie chciałam, aby ją puszczał. Szliśmy szybkim krokiem, niemal biegnąc, co ani trochę mi nie odpowiadało, bo moje stopy cierpiały, jednak nie odzywałam się, idąc tuż za nim. Plułam sobie w brodę, ponieważ nie miałam żadnych ubrań na zmianę, a nie chciałam paradować w takim czymś po mieście. W końcu doszliśmy do wyjścia z ogrodu. Na całe szczęście, nikt nie stał przed domem, a uchylone drzwi wskazywały tylko, że ochrona sprawdzająca zaproszenia, właśnie gdzieś poszła, co było dla nas niebywałym szczęściem. Shey ponownie zaczął iść w stronę wysokiej bramy, ciągnąć mnie za sobą. Przytrzymywałam sukienkę, aby się nie zabić, więc nie patrzyłam przed siebie, co było błędem, bo w pewnym momencie, czarnooki się zatrzymał, a ja z impetem wpadłam na jego plecy.
Jęknęłam cicho i zła uniosłam wzrok. Gdy już chciałam rzucić jakimś ciętym tekstem, zauważyłam Theo, który stał obok wysokiej choinki, wypalając zapewne kolejnego papierosa. Patrzył na ziemię, szurając o coś butem. Odetchnęłam głębiej i spojrzałam na profil twarzy chłopaka przy moim boku. Przez to, iż miałam tak wysokie buty, czubkiem głowy sięgałam jego czoła, więc doskonale widziałam to skupienie na jego twarzy, kiedy obserwował mojego brata. Nie wiedziałam, o co chodziło, ale zaintrygowało mnie to, toteż się nie odezwałam.
- Theo! - zawołał nagle głośniej, przez co zmarszczyłam brwi. Mój brat ze zdziwionym spojrzeniem twarzy, rozejrzał się dookoła, aż w końcu jego wzrok spoczął na nas. Stał w odległości kilkunastu metrów, więc nie mogłam dokładnie zaobserwować jego twarzy, ale byłam pewna, że nieźle się zdziwił. - Jedziemy na plażę. Idziesz z nami? - zawołał z uśmiechem, a ja poczułam, jak coś ciepłego rozlewa się w moim sercu.
Nie wiem, czym było to spowodowane, ale zrobiło mi się cholernie miło, kiedy Nate mu to zaproponował. Nie znałam przyczyny tego, dlaczego tak postąpił, ale było to miłe, chociaż wiedziałam, iż jeśli Theo się zgodzi, będziemy mieć podwójne kłopoty. Samą sobą i konsekwencjami tego niezbyt się przejmowałam, jednak Theodor to mój brat. Jeśli bym go w to wciągnęła, miałby takie same kłopoty. Shey nie znał go zbyt dobrze, a mimo tego go zaprosił.
Chwilę milczeliśmy, oczekując odpowiedzi, kiedy nagle chłopak ruszył w naszą stronę, wkładając ręce do kieszeni swoich garniturowych spodni.
- Jadę. - odparł szybko, a na moich ustach pojawił się lekki uśmiech. - Pierdolę ten bal. Pierdolę tych ludzi i pierdolę tę szopkę. Chcę napić się zwykłego piwa, a nie tych szczyn. - burknął, podchodzą do nas. Szybko podał dłoń Nate'owi, który rozbawiony jego słowami, mocno nią potrząsnął.
- Nie pasuje ci szampan, podawany na pozłacanych tacach? - sarknął ironicznie, na co Theo jedynie prychnął, wyciągając z kieszeni marynarki swoją czarną beanie i ja po prostu nie wierzyłam, że ten człowiek zabrał ją nawet tam.
- Wolę zimnego Heinekena. - odparł, uśmiechając się i nakładając na głowę swoją czarną czapkę, która była nieodłączną częścią Theodora Clarka. Przygryzłam wargę, hamując uśmiech na ten widok, po czym skrzyżowałam z nim spojrzenie. Mrugnął w moją stronę, na co westchnęłam. To mogło być ciekawe.
Szybko przeszliśmy przez otwartą bramę, unikając spojrzenia kilku mężczyzn w garniturach, stojących nieopodal. To, co robiliśmy, było szalone! Byłam pewna, że moja matka wpadnie w szał, kiedy dowie się, że razem z Theo zniknęliśmy z tego balu, zostawiając ją samą z Erickiem. Ja już widziałam, jak ogromne wynikną z tego problemy, ale w tamtej chwili o to nie dbałam. Liczyła się wtedy tylko ta zimna dłoń, ciągnąca mnie wprost w kłopoty. I wiem, że w tamtym momencie powinnam być przerażona i zastanawiać się, co dalej, ale tak nie było. Czułam podekscytowanie. Sprzeciwiałam się, nie słuchałam tego, co prawidłowe, a dałam porwać się zwykłemu sukinsynowi, który mieszał mi w głowie tak doskonale, iż sama mogłam mu za to pogratulować.
Ja właśnie łamałam każdą zasadę i wszystkie reguły, które wpojone zostały do mojej głowy już za dzieciaka. I najśmieszniejsze było w tym to, że mi się to cholernie podobało. Byłam wolna.
Szybko pokonaliśmy dzielącą nas ulicę. Moje stopy płakały i poważnie chciałam ściągnąć już te buty, ale kiedy próbowałam zrobić to w biegu, niemal upadłam na twarz, co skończyło się moim śmiechem i głupim rechotem mojego brata. W końcu znaleźliśmy się na podjeździe jakiegoś domu, przy którym stały trzy dobrze znane mi samochody. Pierwszym był srebrny Jaguar Chrisa Adamsa, drugim bordowy SUV, a trzecim ten przeklęty Mustang, który był nieodłączną częścią i chyba najlepszym przyjacielem Nathaniela Sheya.
Kiedy się tam zbliżyliśmy, drzwi SUV-a od strony kierowcy otworzyły się, a zadowolona głowa Scotta wyłoniła się z jego wnętrza. Zadowolony chłopak błysnął uśmiechem w naszą stronę, gdy pokonywaliśmy już ulicę. Stanął na ziemi i oparł się przedramionami o otwarte drzwi.
- Książe w czerwonym Mustangu uratował księżniczkę z zamkniętej wieży? Och, jakie to dramatyczne! - zawołał ze śmiechem, lustrując moje ciało, okryte tą przeklętą i niewygodną sukienką. Przewróciłam oczami, nie komentując jego słów. Wreszcie znaleźliśmy się tuż obok nich, a kolejne drzwi zaczęły się otwierać, ukazując tak dobrze znane mi twarze, których widok dawał mi po prostu radość. Matt, Mia i Luke wysiedli tylnymi drzwiami, a Laura wyłoniła głowę z miejsca pasażera. Poczułam, jak palce Nate'a wyślizgują się spomiędzy moich, a on sam odszedł ode mnie w stronę swojego samochodu. Przełknęłam ślinę, zaciskając ją w pięść. Znów była zimna.
- O cholera, Vic. - z opóźnionym refleksem spojrzałam na Moore, która posłała mi zszokowane spojrzenie, stojąc naprzeciw mnie. Zlustrowała całą moją sylwetkę i wiedziałam, że robili to też inni, co lekko mnie peszyło. - Wyglądasz niesamowicie.
- Niesamowicie głupio. - odparłam, drapiąc się po karku. W tym samym czasie, ujrzałam Mię, która okrążyła samochód, kierując się w moją stronę. Jej oczy lekko się rozszerzyły, kiedy zobaczyła moja kreację.
- Tu się zgodzę. - odezwał się mój brat z chamskim uśmiechem, przez co walnęłam go z łokcia w brzuch.
- Oho, świeża krew. - zauważył Scott, spoglądając na mojego brata z uśmiechem, a ja dopiero wtedy ogarnęłam, że oni się nie znali. Reszta owszem, ale jakoś nie złożyło się, aby poznał go Hayes.
- Uwierz, gdybyś zobaczył jego pokój, wiedział byś, jak nieświeża jest ta krew. To mój brat. Theo, to Scott. - kiwnęłam głową, a Theodor nachylił się w jego stronę i uścisnął jego dłoń.
- Kocham widzieć cię w sukience, bo to jest tak cholernie rzadki widok. - powiedziała poważnie, na co cicho prychnęłam. Oparła się o samochód, tuż obok Parkera, który posyłał w moją stronę głupkowate uśmieszki.
- Dalej wątpię w to, że jesteś dziewczyną. Nawet w kiecce. - rzucił zaczepnie, na co uniosłam brew, a Roberts przewróciła oczami, sprzedając mu lekkiego kuksańca łokciem w bok.
- Mam ci pokazać? - zapytałam z poważną miną, chociaż siłowałam się z tym, aby nie zacząć się śmiać. Chłopak szybko odbił się od drzwi, prostując ciało i rozkładając ramiona z tą swoją czarującą miną.
- Wykup mojej dziewczynie jakieś dobre wakacje i mi pokazuj, ile zechcesz. - zawołał, na co Mia się żachnęła i spojrzała na niego kątem oka, unosząc brwi.
- Weź nie rób jej tego. Po takiej traumie, Victoria się już nie otrząśnie. - wytknęła mu, co Matt skwitował głośnym rechotem.
Zaśmiałam się cicho, czując wewnętrzne szczęście, które niemal mnie rozsadzało. Jeszcze kilkadziesiąt minut wcześniej, czułam się jak totalne gówno, a po jednej głupiej rozmowie, niemal buzowałam pozytywną energią. Shey szukał czegoś w swoim aucie, Luke z Mią zaczęli się wykłócać, powodując tym samym coraz większy śmiech Donovana. Czułam się tak dobrze, bo przy nich było mi naprawdę swobodnie. To było dobre uczucie.
- Moja gwiazda! - przekręciłam głowę na krzyk Adamsa, który wyłonił się ze swojego samochodu. Rozłożył szeroko dłonie, idąc w moją stronę z miną dumnego ojca, który patrzył na swoje dzieci kończące studia. Przewróciłam z rozbawieniem oczami. - Wyglądasz jak milion dolarów.
- To zamień mi te milion dolarów na wygodne trampki, bo moje stopy zaraz mi odpadną. - syknęłam, czując nieprzyjemne kłucia w palcach. Boże, musiałam się tego pozbyć. Chris podszedł do mnie i cmoknął mnie w nos, po czym objął jednym ramieniem, a drugą ręką zbił żółwika z Theo.
- Całe szczęście, że masz tak kochanych przyjaciół, którzy wzięli ci dobre ciuchy na zmianę. - mruknął z zadowoleniem, a ja zmarszczyłam brwi i szybko przeniosłam pytające spojrzenie na Roberts, która kiwnęła głową.
- Co?
- Wzięłam kilka twoich ubrań, które były u mnie w domu, żebyś nie latała w sukience. - wytłumaczyła, a ja w tamtym momencie byłam im taj cholernie wdzięczna, że o wszystkim pomyśleli. Niebieskooka przeniosła spojrzenie na mojego brata, marszcząc twarz. - Ale gdybyście nie byli takimi tłukami i powiedzieli wcześniej, to dla Theo też bym coś wzięła.
- Luz, nie będzie mi jakoś szkoda tego czegoś. - mruknął z odrazą Theo, patrząc na swoją koszulę i lekko poluźniony już krawat.
- Co ty tam robisz?! - krzyknął Luke w stronę Sheya, który siedział na miejscu kierowcy w swoim Mustangu i zawzięcie szukał czegoś w schowku. Chłopak jednak go zignorował.
- Okej, czyli plan jest taki, że jedziemy na Sunset Beach i... - zaczął Scott, jednak nie dane było mu skończyć.
- A mogę wiedzieć, dokąd to państwo się wybierają?
Zamarłam, słysząc głos za mną. Poczułam, jak moje serce zamiera, aby po chwili zacząć wybijać szybki rytm. Oddech ugrzązł mi gdzieś w gardle, bo to nie działo się naprawdę. Nie, ja nie mogłam mieć aż takiego pecha. Jak za mgłą widziałam, jak wzrok każdego ląduje na osobie za moimi plecami. Scott zmarszczył brwi, a Mia zagryzła wargę, spuszczając głowę. Dobrych kilka sekund zajęło mi odetchnięcie i przeanalizowanie wszystkiego, nim się odwróciłam, natrafiając spojrzeniem wprost w szare oczy Ericka stojącego w niedalekiej odległości od nas z uśmieszkiem i dłońmi w kieszeniach.
Theo również się odwrócił i słyszałam, jak cicho przeklął pod nosem, ale ja ani na sekundę nie przestałam mierzyć się z tymi tęczówkami, które w tamtej chwili były lekko rozbawione. Naprawdę miałam nadzieję, że uda nam się wymknąć stamtąd bez przyłapania przez kogokolwiek. Wiedziałam, że wtedy będziemy mieć okropne kłopoty, ale liczyłam, że napiszę szybkiego smsa do mamy, informującego ją, że z Theo musieliśmy gdzieś jechać i tyle. Mielibyśmy przynajmniej opieprz dzień później, a nie jeszcze tego samego dnia. A teraz wszystkie plany poszły się kochać, ponieważ zauważył nas Erick, więc oczami wyobraźni już widziałam, jak wracamy do środka tej cholernej rezydencji. Miałam przynajmniej nadzieję, że nie powie o tym, co planowaliśmy, naszej mamie. Cholera, a miało być tak fajnie.
- Erick, to nie tak... - zaczęłam, przez co ludzie za mną zdali sobie sprawę, że znam tego faceta. Oprócz Mii, Chrisa i Theo, reszta nie wiedziała, kim on był i dlaczego powiedział coś akurat do nas. Chciałam to jakoś koślawo wytłumaczyć, ale mój plączący się język mi tego nie ułatwiał.
- Chodź tu. - przywołał mnie gestem dłoni, drugą nadal trzymając luźno w kieszeni garniturowych spodni. Przełknęłam ślinę i pod czujnym spojrzeniem moich znajomych za mną, na miękkich nogach ruszyłam w jego stronę. Z każdą sekundą uścisk w moim brzuchu, spowodowany stresem, rósł. Naprawdę miałam nadzieję, że uda mi się go przekonać, aby nie powiedział nic mamie, a wtedy razem z Theo grzecznie wrócimy do środka i nie będziemy siedzieć tam do końca tego idiotycznego balu. Tylko, żeby nas nie wsypał.
Kiedy stanęłam obok niego, spojrzałam w jego oczy, lecz nie dostrzegłam w nich żadnej nagany, czy potępienia, jak wtedy, gdy patrzyła na mnie mama. Szare tęczówki były nadal wesołe, a on sam nie wydawał się zbyt przejęty. Dobrze, może nas nie zdradzi. Byliśmy w odległości od reszty, dzięki której nas nie słyszeli, ale wiedziałam, że uważnie nas obserwowali, szepcząc między sobą. Cudem przełknęłam wielką gulę w gardle i zacisnęłam spoconą dłoń na swojej torebce, chcąc jakoś zacząć moje wytłumaczenie.
- Erick, to wszystko nie tak... - zaczęłam, ale uciszył mnie uniesioną dłonią, po czym założył ręce na klatce piersiowej i spojrzał na mnie z góry, bo ten facet był naprawdę cholernie wysoki. Czułam się jak pięcioletnie dziecko przyłapane na kradzieży ciastek przed obiadem, a Erick był takim fajnym facetem, więc czułam się jeszcze gorzej. Cholera.
- Gdzie chcecie jechać? - zapytał, na co westchnęłam, drapiąc się po czole.
- Na plażę. - odparłam szczerze, bo nie było sensu, abym to ukrywała, skoro on już i tak wiedział. - Przyjechali po mnie, żeby mnie zabrać, więc razem z Theo się zgodziliśmy. - wymamrotałam, patrząc w dół, bo nie potrafiłam spojrzeć mu w oczy. Przez chwilę milczeliśmy, a cisza stawała się coraz bardziej denerwująca.
- Aż tak nie chcesz tu być? - zapytał, na co westchnęłam, przygryzając wargę i kiwając głową. - A klucze do domu masz, żeby potem wrócić?
Po jego słowach, zaskoczona przestałam obserwować nasze długie cienie na ulicy i uniosłam szybko głowę, natrafiając na jego błyszczące oczy. Zmarszczyłam brwi, zastanawiając się, czy robi sobie ze mnie żarty, czy wręcz przeciwnie, bo tamtego dnia byłam już trochę rozemocjonowana i nie chciałam, aby ktoś sobie ze mnie tak pogrywał. Jednak on wydawał się poważny w tym, co mówił i nadal czekał na moją odpowiedź.
- Mam.
- To dobrze. Nie będzie ci zimno? - znów zapytał, a ta sytuacja stawała się dla mnie coraz dziwniejsza, bo czy on właśnie zgodził się, abym uciekła z balu i pojechała ze swoimi znajomymi? Nie ma szans! Dobrze wiedział, jaka jest mama i że nas wszystkim za to zabije.
- Mam ubrania na zmianę. - wymamrotałam. Pokiwał głową i posłał mi szeroki uśmiech.
- W takim razie leć już. Wymyślę coś, co powiem waszej matce, dlaczego was nie ma. A wy uważajcie na siebie i w razie czego piszcie, dobrze? - zapytał, ale ja nie byłam w stanie tego do końca przetrawić, bo to było tak bardzo niemożliwe.
- Poczekaj, czy ty naprawdę pozwalasz nam jechać? Wiesz, dziś już sporo się wydarzyło i mój mózg słabo przyswaja, więc chce mieć pewność. - mój poważny słowotok przerwał jego szczery śmiech. Patrzyłam na niego w skupieniu, będąc myślami gdzieś w odległej galaktyce, bo ta sobota była sobotą cudów. Erick pokręcił z politowaniem głową, wzdychając.
- Też miałem siedemnaście lat, Victoria. Nie mam zamiaru trzymać was tu na siłę, skoro nie chcecie tu być. Głupio się zachowałaś, że nie przyszłaś i nam tego nie powiedziałaś, ale skoro chcesz, to jedź. Udanej zabawy. - wyjaśnił na spokojnie, przez co poczułam, jak w moim ciele rozlewa się przyjemne ciepło.
Cholera, on naprawdę pozwalał nam się stamtąd urwać i jechać z naszymi znajomymi. Co więcej, chciał nam w tym pomóc i nawciskać coś mamie na temat tego, dlaczego zniknęliśmy. Nie miał nic przeciwko i starał się nas zrozumieć, czego ostatnimi czasy nie potrafiła nasza matka, co było tak cholernie kochane i miłe z jego strony. Niewiele myśląc, pisnęłam i złapałam go w niedźwiedzim uścisku, przytulając się do jego klatki piersiowej, przez co się zachwiał. Mocno go ściskałam, chcąc wyrazić całą wdzięczność, jaką miałam dla jego osoby. Mężczyzna cicho się zaśmiał, również mnie obejmując, a po chwili oderwałam się od niego z wielkim uśmiechem. Wiedziałam, że od nadmiary emocji moje policzki mogą być czerwone, ale nie przeszkadzało mi to. Patrzyłam w jego szare oczy szczęśliwa, że w końcu z Theo mieliśmy przy sobie kogoś, kto nas rozumiał.
- Dziękuję ci. - powiedziałam szczerze, na co skinął głową i ostatni raz obdarzył mnie miłym uśmiechem.
- Razem z Theo stawiacie mi naprawdę dobry obiad, zrozumiano? - zapytał poważnym tonem, chociaż nadal był rozbawiony. Pokiwałam ochoczo głową, a następnie pożegnałam się z nim. Przeszedł na drugą stronę ulicy, po czym znów wsadził dłonie do kieszeni spodni i ruszył chodnikiem w stronę rezydencji.
Kręciłam z niedowierzaniem głową, nie mogąc pojąć, że tak to się potoczyło. Jeszcze do mnie do końca nie dotarła myśl, że właśnie naprawdę mogę jechać na plażę. Widząc go, byłam pewna, że jesteśmy straceni i dostaniemy po dupie. Ten człowiek był dla nas zawsze taki miły i wyrozumiały. Cholera, udało się. Nadal w szoku odwróciłam się i ruszyłam w stronę reszty. Parsknęłam pod nosem, przejeżdżając dłonią po swoim spiętych włosach. Sobota cudów.
- Wszystko gra? - zapytał Scott, kiedy już do nich podeszłam. Pokiwałam głową. Wszyscy stali już przy bordowym SUV-ie, włącznie z Sheyem, który z rękoma na klatce piersiowej, patrzył na mnie czujnie zblazowanym wzrokiem.
- Powiedział, że spróbuje wymyślić coś mamie, dlaczego nas nie ma. - mruknęłam w stronę Theo, który rozszerzył lekko oczy, patrząc na mnie w delikatnym szoku. Cóż, ja nadal w nim byłam, bo nawet sens mojej wypowiedzi uderzał mnie bardzo mocno. On tak samo, jak ja nie wierzył, że Erick stoi po naszej stronie.
- Ej to zajebiście. - wypalił Matt, przez co każdy spojrzał na jego osobę. Szeroki uśmiech widniał na jego twarzy, a jego zielone oczy zaświeciły się, kiedy popatrzył na nas, wyrzucając ręce w górę. - W takim razie lecimy.
- Tak. Jedziemy.
***
Mimo że mieszkałam w Culver City od dziecka, czasem miałam problem z lokalizacją danych miejsc w tym małym mieście. Byłam osobą z bardzo słabym rozeznaniem w terenie, toteż takie informacje jak nazwy ulic czy charakterystyczne budynki były dla mnie niebywałym problemem do zapamiętania. Patrzyłam przez okno czerwonego Mustanga na ulice mojego rodzinnego miasta, skąpane w mroku i blasku jedynie świateł latarni ulicznych. Jak na sobotę przystało, wielu młodych ludzi odreagowało cały tydzień w szkołach i pracach. Kluby były oblegane, a chodnikami przemieszczali się pijani nastolatkowie, korzystając z tego, że duża część policji jest właśnie na balu u burmistrza, co zmniejszało szansę złapania ich. Mijaliśmy domy, drzewa i inne auta, mknąć przed siebie w kierunku Sunset Beach.
Uśmiechnęłam się delikatnie pod nosem, po czym odwróciłam w stronę Nate'a, prowadzącego swoje auto. Wzrok utkwiony miał w ulicy przed sobą. Lewą dłonią trzymał kierownicę, a prawa spoczywała na drążku zmiany biegów. Był tak wyluzowany, kiedy prowadził i naprawdę lubiłam wtedy na niego spoglądać. Do tej pory, jako kierowcy ufałam tylko sobie i nikomu innemu, nawet swojej mamie, z którą jeździłam od małego. Miałam tę awersję i nie potrafiłam jej zbagatelizować. I nawet nie wiem, w którym momencie zaufałam również jemu. Wsiadanie z kimś do jednego auta, to powierzanie tej osobie swojego życia. A ja mu swoje powierzyłam. Tylko pojawiało się pytanie, czy to dobrze.
- Gapisz się. - mruknął, nawet nie spuszczając wzroku z przedniej szyby. Wzruszyłam ramionami, opierając głowę o zagłówek. Nawet nie było mi głupio, że mnie przyłapał, więc nadal wpatrywałam się w jego ładny profil, zatrzymując wzrok dłużej na jego wystającym jabłku Adama.
- Mam oczy, to patrzę. - rzuciłam, na co powolnie odwrócił głowę w moją stronę i skrzyżował ze mną spojrzenie. - Czyż nie po to one są? - zironizowałam, delikatnie przybliżając brodę do swojego ramienia w niewinnym geście. Chłopak przewrócił jedynie oczami, a następnie znów spojrzał na ulicę, wyprzedzając jakieś auto. Gdzieś na jego twarzy błąkał się uśmieszek i wiedziałam to.
Spojrzałam przed siebie na czerwonego SUV-a, w którym jechał Scott razem z Laurą, Parkerem, Mią i Mattem. Za to w Jaguarze Chrisa znajdował się on razem z moim bratem, toteż ja wylądowałam w Mustangu z Sheyem i cieszyłam się, bo cholernie kochałam nim jeździć. Miałam tym samochodem wiele dobrych wspomnieć. Pierwsze ucieczki przez moje okno, imprezy, pocałunki. Odchrząknęłam, gdy do mojej głowy wpadła niepotrzebna myśl, a następnie spojrzałam na tablicę informującą o wyjeździe z Culver City. Latarni tu już niestety nie było, więc drogę oświetlały tylko reflektory naszych aut, a dookoła nas widniał jedynie las.
- Powiedz mi o sobie coś, czego nie wie nikt inny. - wypaliłam nagle, zaskakując tym samym siebie, jak i jego. Brunet spojrzał na mnie z uniesioną brwią, zmieniając bieg, a ja wzruszyłam ramionami.
- Niby co?
- Nie wiem, cokolwiek. - odparłam, zagryzając wargę. Chłopak westchnął i znów przeniósł spojrzenie na drogę. - Powiedz mi coś o tym tajemniczym Nathanielu Sheyu. - zaśmiałam się, co skwitował przewróconymi oczami.
- Niezbyt chętnie dzielę się takimi historiami. Poza tym, niewiele jest takich rzeczy, o których nie wiedzą Luke i Jasmine. - oczywiście, że Jasmine.
- No to co? Na pewno jest coś takiego. - nalegałam, bo ciekawiło mnie to. Chciałam go trochę lepiej poznać. Dalej milczał, zaciskając dłoń na kierownicy. Jego mina stała się zamyślona, przez co wyglądał jeszcze lepiej. Dokładnie tak, jak na naszych korkach z matmy. - Może być totalnie głupie. Ja też ci powiem coś takiego o sobie.
- Dobra, nie wiem, po co chcesz to wiedzieć, ale skoro wtedy dasz mi spokój. - zaczął z westchnięciem, oblizując dolną wargę. - Gdy byłem mały, miałem podejrzenie aniridii.
Zmarszczyłam brwi, krzywiąc twarz. Czego?
- Aniridia? - zapytałam zdziwiona, na co kiwnął głową. - Co to jest?
- Tak zwany wrodzony brak tęczówki. - wyartykułował, a ja otworzyłam szeroko oczy, prostując się na fotelu i spoglądając poważnie na jego twarz.
- Że co? - zapytałam zszokowana, bo cholera, nigdy o takim czymś nie słyszałam. Pokiwał głową, nie podzielając w żaden sposób mojego entuzjazmu.
- Od małego miałem bardzo ciemne oczy i na jakiejś wizycie, lekarz stwierdził, że mogę to mieć. Dodatkowo miałem charakterystyczne objawy, bo często mrużyłem oczy i miałem początki światłowstrętu. - wyjaśnił mi, a ja byłam w coraz większym szoku, bo okej, wow. - Dopiero na poważniejszych badaniach wyszło, że tego nie mam, a po prostu moja tęczówka jest tak ciemna, że prawie zlewa się ze źrenicą, co jest bardzo rzadkim przypadkiem. - wytłumaczył spokojnie, patrząc z lekkim rozbawieniem na moje rozchylone usta. Cicho się zaśmiał na moją reakcję.
- Wow. - wyjąkałam w końcu, dalej będąc w szoku po jego wyznaniu. - A moim sekretem jest to, że gdy byłam w przedszkolu, hodowałam patyczaki w pudełku po butach pod moim łóżkiem bez wiedzy rodziców. - pokręcił z politowaniem głową, a uśmiech poszerzył się jeszcze bardziej na jego ustach.
Miał więcej sekretów, niż myślałam.
- Zatrzymasz się tu? - zapytałam po jakichś pięciu minutach jazdy, kiedy skręciliśmy już w boczną dróżkę, prowadzącą do jeziora. Nate zmarszczył brwi i spojrzał na mnie pytającym wyrazem twarzy. - Muszę się przebrać, bo nie będę paradować w tym. - mruknęłam, wskazując na bordową sukienkę, w którą nadal byłam ubrana.
- Nie możesz już na plaży? - zapytał, ale pokręciłam głową.
- Nie, wolę tutaj. - odpowiedziałam, bo jakoś nie uśmiechało wchodzić mi się w tym czymś na piasek razem ze wszystkimi. Brunet kiwnął głową, a następnie zwolnił prędkość i zjechał na pobocze. Dwa auta naszych znajomych nadal pędziły żużlową drogą, znikając nam coraz bardziej z widoku. Nate zgasił silnik, a ja z chwyciłam plecak znajdujący się obok moich stóp i wyszłam z auta.
Nie było zbyt zimno, ale i tak wolałam założyć coś cieplejszego. Przeklęłam cicho, na moje buty, po czym szybko ściągnęłam je ze stóp, a oddech ulgi opuścił moje usta. Jak dobrze. Przytknęłam je do piersi, a następnie odeszłam kilka kroków w bok od auta, stając przy drzewie. Rzuciłam pod nie plecak razem z butami, a kiedy chciałam ściągnąć sukienkę, usłyszałam, jak drzwi samochodu ponownie się otwierają. Ze zdziwieniem spojrzałam w tamtą stronę i w ciemności, oświetlanej jedynie blaskiem reflektorów, ujrzałam Nate'a, który oparł się tyłem o pojazd i wyciągnął paczkę papierosów. Wiedział, że go obserwuję, bo jak gdyby nigdy nic, skrzyżował ze mną spojrzenie.
- Co ty robisz? - zapytałam, na co wzruszył ramionami..
- Palę. - odparł głupim tonem, wiedząc, że nie o to mi chodziło. - Chcesz jednego? - zapytał, wyciągając fajki w moją stronę. Przekręciłam lekko głowę, patrząc na niego spod byka.
- Akurat wtedy, gdy się przebieram?
- Nie moja wina, że przebierasz się akurat wtedy, gdy chcę zapalić. - prychnął, odwracając kota ogonem. Spojrzał na mnie cwanie, wkładając papierosa pomiędzy wargi. - Więc to raczej twoja wina.
- Nie znoszę cię! - zawołałam dźwięcznie, znów odwracając się tyłem do niego. Nachyliłam się nad plecakiem i otworzyłam go, patrząc na to, co wzięła dla mnie Mia. Od razu rzuciły mi się w oczy jej czarne trampki. Dzięki Bogu miałyśmy ten sam numer. Wyciągnęłam je, a następnie swoje czarne jeansy, i ciemnozieloną bluzę z minimalistycznym napisem na środku. Mia była cudowna.
- Powiedzieć ci coś? - zapytał Nate, kiedy ja szybko wciągałam na swoje nogi jeansy. Nie musiałam na razie ściągać sukienki, więc dobrze mi to szło.
- Mhm? - mruknęłam, koncentrując się na swoim ubraniu.
- Wiedziałem, że ze mną pójdziesz.
Uniosłam wzrok na drzewo naprzeciw siebie, kiedy zapięłam spodnie. Nie odpowiedziałam od razu na jego słowa z jednej zasadniczej przyczyny. Ja też to wiedziałam. Westchnęłam i pokręciłam głową, po czym szybko założyłam czarne trampki, przez co nie musiałam chodzić już na boso po trawie. Jęknęłam z ulgą, bo nic nie przebijało wygodnych, sportowych butów na płaskiej podeszwie. Przysięgam na Boga. Już chciałam założyć bluzę, jednak zorientowałam się, iż moja sukienka była zapinana od tyłu i to suwakiem, jak i dwoma guzikami. Nie byłam w stanie sama jej zdjąć i dlaczego, kurwa, zawsze musiało zdarzyć się coś takiego.
W myślach odliczyłam do trzech i zacisnęłam szczękę, po czym odwróciłam się w jego stronę. Stał luźno oparty o samochód, wydmuchując dym papierosowy spomiędzy warg i patrząc pusto w przestrzeń. Oblizałam spierzchnięte wargi, nie widząc innej opcji. Kurwa.
- Pomożesz mi? - zapytałam, na co powolnie wypuścił dym i odwrócił się głowę w moją stronę. Spojrzał na mnie, lustrując powolnym wzrokiem całe moje ciało, aż w końcu dotarł do oczu. - Rozepniesz mi sukienkę? Sama nie dosięgnę.
Chwilę tak mierzyliśmy się wzrokiem, aż w końcu brunet wyrzucił niewypalonego jeszcze papierosa na ulice i odbił się od auta, ruszając w moją stronę. Odwróciłam się do niego plecami, kiedy on podszedł blisko mnie. Przełknęłam ślinę, gdy nagle poczułam jak jego dłonie dotykają suwaka mojej sukienki. W powolny, bardzo delikatny sposób i całkowitej ciszy, zaczął ją rozsuwać. Powstrzymywałam całe ciało od tego, aby w żaden sposób nie zareagować, gdy jego dłoń przypadkiem dotykała skóry moich pleców, gdy w dół odpinał suwak. Wiedziałam, że mnie obserwował, a to w ogóle mi nie pomagało. Nagle zrobiło mi się jakoś gorąco, a w moim brzuchu coś się skurczyło, bo to było tak dziwne uczucie.
- Masz gęsią skórkę. - zauważył, kiedy zaczął rozpinać guziki, co jakiś czas, delikatnie trącając palcami moje plecy. Wzruszyłam ramionami, czując suchotę w ustach.
- Zimno mi. - skłamałam, chcąc zachować resztki racjonalnego myślenia. - Więc się pośpiesz.
W końcu odpiął sukienkę, a ja przyjęłam to westchnięciem ulgi, bo zdecydowanie zbyt mocno na to reagowałam. Odszedł ode mnie, pozostawiając nowy przypływ chłodu. Westchnęłam i trochę się odsunęłam, po czym delikatnie wyplątałam ręce z koronkowych rękawów. Chciałam przytrzymać jedną ręką górę sukienki, a drugą chwycić bluzę, ale się nie dało, więc sfrustrowana wypuściłam materiał bordowej kreacji, która opadła tuż obok moich stóp. Pozostałam jedynie w jeansach i czerwonym staniku i tak. Wiedziałam, że Shey stał w niewielkiej odległości ode mnie, ale w tamtym momencie miałam to w dupie.
- Wow. Czyli mogę liczyć na prywatny pokaz? - oczywiście nie omieszkał się rzucić jakimś głupim tekstem. Chwyciłam bluzę i zdenerwowana odwróciłam się w jego stronę, mierząc go złym spojrzeniem.
- Kiedyś ci już mówiłam, że na pokaz mogą liczyć jedynie wybrani. - mruknęłam, unosząc brew. I tak, doskonale zdawałam sobie sprawę z tego, że świeciłam przed nim moimi cyckami zakrytymi jedynie stanikiem, ale, co dziwne, jakoś ta sytuacja wydawała się najmniej popieprzoną, jaką tamtego wieczoru przeżyłam.
Gdzie ta ironia?
- Nie ma tam niczego, czego już bym nie widział, kochanie. - powiedział pewnie, posyłając mi rozbrajające spojrzenie.
- I czego już nie zobaczysz. - prychnęłam kpiąco, wciągając na siebie ciepłą bluzę. Od razu zrobiło mi się milej.
- Skoro tak mówisz.
Pozbierałam szybko wszystkie swoje rzeczy i wrzuciłam je razem z plecakiem do bagażnika auta. Shey zatrzasnął klapę, a następnie razem wsiedliśmy do samochodu i ruszyliśmy drogą. Było mi w tych ubraniach o wiele wygodniej i cieplej, przez co poczułam się dobrze, bo to było coś, co kochałam. W niecałe pięć minut dojechaliśmy na plażę. Duże jezioro mieniło się od gwiazd i księżyca na niebie. Wokół był jedynie las i żadnej latarni. Lubiłam Sunset Beach. Jak na Kalifornię przystało, w naszym mieście było naprawdę sporo plaż i jezior, a ja lubowałam się w tych, które nie były zbyt mocno zatłoczone. Sunset Beach taka była, ponieważ znajdowała się ma totalnym uboczu poza miastem.
Podjechaliśmy do dwóch innych samochodów, stojących jeszcze na trawie tuż przy piasku. Ich reflektory były włączone, przez co dobrze widać było naszych przyjaciół stojących nieopodal. Szybko wysiadłam z Mustanga i ruszyłam w ich stronę z uśmiechem na ustach. Z lekkim szokiem ujrzałam, iż Matt starał się podpalić wielką kupkę drewna na środku, co oznaczało, iż będzie ognisko. Zadowolona spojrzałam na Laurę i Mię, które rozkładały koc, śmiejąc się z czegoś. Scotta, Theo, Chrisa i Parkera natomiast nie widziałam nigdzie.
- Proszę, proszę. - zacmokał Donovan, kiedy tylko mnie zobaczył. Dziewczyny również oderwały się od swojej pracy i przeniosły na mnie wzrok, a Matt posłał w moją stronę dwuznaczny uśmieszek. - Czyli szybki numerek na tylnym siedzeniu już zaliczony? - zapytał, nawiązując do naszej nieobecności. Mia parsknęła prześmiewczym śmiechem, a ja miałam ochotę zdzielić ją puszką z piwem, stojącą na masce SUV-a.
- Tak, zaliczony. - wyprzedził mnie Shey, który nagle mnie wyminął, idąc w kierunku chłopaka z trzema sześciopakami piwa. Spojrzałam na jego plecy, zakładając ręce na piersi. - Żałujesz, że nie mogłeś popatrzeć, co?
- Musiałam się przebrać, kretynie. - sarknęłam, co Donovan skwitował jedynie głośnym „Mhm". - Gdzie reszta? - zapytałam, mając na myśli chłopaków. Matt westchnął, nadal siłując się z podpaleniem gałęzi przed sobą.
- Poszli po więcej drewna i ja pierdolę, Nate weź to zrób, bo mnie zaraz kurwica strzeli! - wysyczał Donovan, rzucając zapałki w piach. Wstał z klęczek, krzywiąc się na kupę drewna przed sobą, która najwidoczniej nie chciała współpracować. Nate jedynie odstawił sześciopaki na piach i przewrócił oczami ze znudzoną miną, zajmując miejsce Matta.
Korzystając z okazji, podeszłam do dziewczyn. Szybko przywitałam się i z jedną i z drugą uściskiem, po czym zaczęłam pomagać im rozkładać koce.
- Przepiękna jest ta twoja sukienka. - zaczęła Laura, na co posłałam jej słaby uśmiech, wytrzepując materiał z piachu. - Pewnie kosztowała fortunę.
- Tego dokładnie nie wiem, ale wiem, że gdy moja matka dowie się, że właśnie teraz ta sukienka leży wciśnięta i pomięta w bagażniku samochodu, to mnie wydziedziczy. - parsknęłam, na co Laura cicho zachichotała, przyznając mi rację. Mimo że nie znała osobiście mojej matki, z moich opowieści już trochę wiedziała, jaką jest osobą.
Wiatr lekko muskał moje włosy i twarz, ale było mi naprawdę bardzo przyjemnie. Zatrzymałam trochę dłużej wzrok na wodzie, która ładnie odbijała gwiazdy na niebie. Zastanawiałam się, czy mama już wie, że razem z Theo postanowiliśmy z rezygnować z tego balu. Pewnie wie. Nie chciałam, aby Erick miał przez nas jakieś nieprzyjemności, ale jednocześnie naprawdę miałam nadzieję, że jakoś przekona mamę. Specjalnie zostawiłam telefon w torebce w samochodzie Nate'a, aby nie widzieć jej połączeń. Tamtego dnia chciałam się po prostu cieszyć. Bez żadnych zmartwień, chociaż to wszystko da mi mocno po dupie. Jednak nie chciałam żałować.
- Na tym balu było aż tak okropnie? - zapytała Mia, więc otrząsnęłam się patrząc na nią lekko zdezorientowanym wzrokiem. Chwilę tak stałam, gapiąc się na jej różowy, za duży sweter i ciemne spodnie, aż w końcu zrozumiałam jej pytanie.
- Co? A, tak. - odchrząknęłam, machając dłonią. Blondynka wyprostowała się, stając naprzeciw mnie. - Wiesz, jak na nich jest.
- Wiem, ale ty nigdy z nich nie uciekałaś, więc ten musiał być wyjątkowo paskudny. - odparła, na co chwilę wpatrywałam się w jej niebieskie oczy. Oczywiście, że nie uciekałam, bo nie chciałam zawieść mamy i nie robić niepotrzebnych awantur. Wtedy też bym nie uciekła, gdyby nie on. To wszystko zawsze zaczynało się od niego.
- Potem musimy pogadać. - powiedziałam, bo wiedziałam, że musiałam w końcu zwierzyć się komuś z tego wszystkiego, o czym myślałam. W moim życiu za wiele się już zadziało, a Mia zawsze wiedziała, jak mi pomóc i doradzić. I nawet wtedy tylko kiwnęła głową, nawet nie pytając na jaki temat chciałam rozmawiać. Ona to wiedziała. Chwilę tak na siebie patrzyłyśmy, aż w końcu przerwał to głośny jęk Matta.
- Jak, kurwa?! - obie na niego spojrzałyśmy, marszcząc brwi. Stał tuż nad Sheyem, który klęczał przed ogniskiem, które zaczynało się palić. Niewzruszony chłopak szturchał je patykiem, aby jeszcze bardziej wzniecić ogień, a Donovan patrzył na to ze zmarszczoną twarzą. - To jebane drewno było mokre. Jak ty je zapaliłeś?
- Magia. - odparł szorstkim tonem, nie ekscytując się tak, jak jego przyjaciel. Nadal patrzył w płomienie, które udało mu się wzniecić. Patrzyłam na jego profil. Ogień rzucał pomarańczowo-żółte cienie na jego twarz, oświetlając ją przy tym. Płomienie odbijały się w jego zimnych, czarnych tęczówkach. Przełknęłam ślinę, czując skurcz w żołądku. Dość.
Spuściłam wzrok w tym samym czasie, kiedy z wnętrza lasu dookoła dotarł do nas czyjś śmiech. Spojrzałam w tamtą stronę, a po chwili z ciemności wyłonił się mój brat, który rechotał śmiechem na pół plaży. Przy klatce piersiowej trzymał kilka gałęzi. Zaraz za nim pojawił się równie rozweselony Parker razem z Chrisem. Na końcu nich szedł Scott, który ostro przeklinał. Cała czwórka podeszła do nas, rzucając drewno na miejsce niedaleko ognisko. Theo z Chrisem i Parkerem cały czas się śmiali, kręcąc przy tym głową. Scott nadal pozostał w ciemności, machając rękoma.
- A wam co? - zapytała Laura, marszcząc brwi. - Scott, co ty...
- Widowiskowo wjebał się w błoto. - wyjaśnił szybko Theo, na co Parker głośno parsknął śmiechem. Wszyscy spojrzeliśmy na Hayesa, który właśnie podszedł bliżej, przez co reflektory i ognisko oświetliło jego osobę.
Od butów aż do kolan był ubabrany cały w brązowym błocie, a oprócz tego miał tego też trochę na dłoniach i nadgarstkach. Chwilę każdy zszokowany milczał, aż w końcu Matt to przerwał, zaczynając się głośno śmiać. Czarnoskóry chłopak posłał mu niemal zabójcze spojrzenie, jednak to go nie powstrzymało przed głośnym rżeniem na całą plaże. Nate również powstrzymywał się od śmiechu, co słabo mu wychodziło. Mia z moim bratem już nawet się nie hamowali, a ja nie potrafiłam zareagować inaczej, więc przycisnęłam pięść do ust, aby trochę to zatuszować, co również niewiele mi dało. Hayes wpatrywał się w nas z poważną miną, co jeszcze bardziej mnie rozbawiało.
- Jak? - zapytała Laura, która podeszłą do niego, również nie ukrywając uśmiechu. Spojrzał na nią spod byka.
- Myślałem, że przeskoczę. - burknął, na co Parker poklepał go po plecach, uśmiechając się.
- Nie przeskoczył.
Godzinę i bardzo dużo piwa później, śmiał się z tego nawet sam Scott. Wypiłam sporo butelek, tak samo jak reszta. No może oprócz Nate'a i Laury, którzy byli kierowcami. Adams niby też, ale jak to on, nie umiał odmówić alkoholu, więc trzeba będzie go odwieźć. Ja sama byłam już nieźle wstawiona. Siedzieliśmy wokół ogniska, które było naprawdę pokaźne. Razem z Chrisem po mojej prawej stronie, opieraliśmy się o jego samochód, siedząc na piasku. Na lewo ode mnie na kocu siedziała roześmiana Laura, a obok niej leżał Scott z głową na kolanach swojej dziewczyny. Naprzeciwko mnie miejsce zajął Nate razem z Mattem i Theo, a obok siedziała jeszcze Mia i Luke.
Na początku myślałam, że mojemu bratu może być trochę niezręcznie, ale z ulgą stwierdziłam, że wręcz przeciwnie. Na początku trochę obawiałam się o Parkera, bo w końcu przez niego Theo miał długą przerwę w kontaktach z Mią, ale miło się zaskoczyłam, gdy złapali wspólny kontakt. Tak jak z resztą. Tematy schodziły już na te bardziej głupsze, co było sprawą alkoholu, który naprawdę rozluźniał język. I nie zawsze było to dobre.
- Ale poważnie. Pamiętam mój pierwszy pocałunek i Taylora Balleya. - zaśmiała się Mia, gdy zeszliśmy na temat naszych „pierwszych razów". - Te jego długie włosy i kurtkę z logo Rolling Stonesów. - parsknęła pijacko, pociągając zdrowy łyk z butelki z piwem, na co i ja cicho zawyłam, wskazując na nią palcem.
- Ty, ja też! - powiedziałam z uśmiechem, nawiązując z nią kontakt wzrokowy.
- Miałam trzynaście lat, a on był o trzy lata starszy i jeździł na skuterze. - rozmarzyła się, na co Donovan zaczął się śmiać, a blondynka pokazała mu środkowego palca.
- Boże, ja swój też pamiętam. - westchnęła z delikatnym uśmiechem Laura, na co Scott spojrzał na nią z dołu. - Siódma klasa, impreza halloweenowa i Jack Thompson w kostiumie pirata. - na jej słowa z Chrisem i Mią zrobiliśmy dumne „uuu", posyłając jej pijackie uśmieszki. - Pachniał cukierkami.
- Melanie Morgan i jej jabłkowa pomadka. - włączył się Luke, również wspominając swój pocałunek. - Była dobra.
- Czy to jakaś sugestia? - zapytała Mia, odchylając głowę i spoglądając na niego. Parker tylko wzruszył ramionami, uśmiechając się w ten swój rozbrajający sposób.
- Po prostu lubię jabłka, kochanie. - mruknął zaczepnie, na co delikatnie uderzyła go z łokcia w brzuch, a ten zaśmiał się i objął ją ramieniem.
Tak strasznie cieszyłam się z ich związku, chociaż nie powiem, w takich momentach czułam ukłucie zazdrości, bo ja tego nie miałam. Nie byłam tak bardzo zdesperowana, żeby na siłę szukać chłopaka, ale chciałabym czuć to, co ona. Przytulać się, całować i spędzać razem czas, oglądając filmy i jedząc pizzę. Z moim byłym robiliśmy to często, dlatego naprawdę cieszyłam się naszego związku, ale jak wiadomo, nic nie mogło trwać wiecznie. Ta moja blondyna zasługiwała na szczęście, a najwidoczniej, Parker jej je dawał. Byli tacy kochani i słodcy razem. Też tak chciałam.
- A ty? - zapytała nagle Mia, patrząc na Sheya, który zmarszczył brwi.
- Co ja?
- Z kim był twój pierwszy pocałunek? - zapytała z lekka nutką dramatyczności, wpatrując się w niego świdrującym spojrzeniem. Brunet tylko przewrócił oczami i wrzucił patyk do ogniska przed sobą.
- Nie pamięta. - zakpił Matt, ale niezbyt ruszyło to Sheya, który westchnął, prostując swoje długie nogi na piasku i podpierając się dłońmi o ziemię za sobą. Zmrużył oczy, szukając czegoś w zakamarkach umysłu i nie powiem, byłam ciekawa odpowiedzi.
- Angelina Broomfield w szóstej klasie. - odparł nagle, a ja zmarszczyłam brwi, bo skądś kojarzyłam to nazwisko. - Była dwa lata starsza.
- Czekaj. - zaczął Chris, również marszcząc twarz. - Czy to nie jest nazwisko tej modelki...
- Tak. - przerwał mu, kiwając głową. - To jej córka.
Nie no, kurwa. Poważnie? Pierwszy pocałunek miał z córką jednej z najbardziej znanych i najpiękniejszych modelek na świecie? Co do chuja?
- Kurwa, typie. Poważnie? - zawołał Scott, wykręcając głowę i spoglądając na niego do góry nogami, bo dalej leżał na kolanach Laury. - Całowałeś się z córką modelki? I to pierwszy raz? - Nate kiwnął głową, niewzruszony. Powstrzymałam się od przewrócenia oczami, bo było to tak bardzo oczywiste.
- To w sumie zajebiście. Mając takie geny, musiała być niezła. - wybełkotał Donovan.
- Była. - odparł chłopak.
Możemy skończyć ten temat, proszę?
- Czuję się tak dziwnie, bo wy wszyscy mówicie dokładne wydarzenia podczas waszego pierwszego pocałunku, a ja nawet nie pamiętam imienia laski, która mnie rozdziewiczyła. - mruknął Adams, na co wszyscy zaczęliśmy się śmiać, a ja pokręciłam z politowaniem głową i przytuliłam się do jego ramienia. Poczułam, jak ktoś mi się przygląda i wiedziałam, że to Nate, ale ja swój wzrok umiejscowiony miałam w butelce piwa w swojej dłoni. Wydęłam usta, udając, że czytam jej etykietę.
- Czekaj, a to nie była Victoria? - wypalił nagle mój pijany brat, na co otworzyłam szerzej oczy i uderzyłam się dłonią w czoło z głośnym plaśnięciem. Jakim on był idiotą.
- Co, co, co , co? - pytał szybko Scott, który z wrażenia podniósł się z kolan Laury do pozycji siedzącej. Patrzyłam na niego jednym okiem, bo drugie miałam zaciśnięte przy szyi Chrisa. Kwaśno się uśmiechnęłam, wiedząc, że teraz każdy nas obserwował. - Spaliście ze sobą? - zapytał, patrząc to na mnie, to na Adamsa. - A ty nie jesteś gejem? - zadawał pytania naprawdę zaciekawiony, a przez jego ostatnie, Mia zaczęła się śmiać, zalewając przy okazji piwem.
- Bi. - poprawił go rozbawiony Adams, obejmując mnie ramieniem, przez co mocniej przywarłam do jego klatki piersiowej, wdychając zapach jego wody kolońskiej, która pachniała lasem. - I tak, spaliśmy ze sobą.
- Ej, to w sumie serio niezła sprawa. Też bym tak chciała. - wypaliła Laura, na co Scott natychmiast odwrócił się w jej stronę, spoglądając na jej rozbawioną twarz.
- Nie, nie chciałabyś. - odpowiedział.
- Już nie bądź taki zazdrosny. - przewróciła oczami, a Hayes szybko nachylił się nad nią, całując ją wprost w usta. A ja miałam depresję spowodowaną tym, że każdy, kurwa, był zakochany i szczęśliwy. Jeśli tak dalej pójdzie, zostanę starą panną z kotami. I psami.
Chwilę tak posiedzieliśmy, znowu gadając o jakichś głupotach, gdy nagle Parker odwrócił się w moją stronę, uśmiechając tajemniczo i wiedziałam, że to nie wróżyło niczego dobrego.
- Clark, nie jesteś cipą, prawda? - zapytał wyzywająco, na co zmarszczyłam brwi i odepchnęłam się od torsu Chrisa, siadając prosto.
- No wiesz, zależy w jakim sensie. - wymamrotałam, odstawiając butelkę z piwem na bok. Przetarłam swoją zmęczoną twarz i posłałam mu pytające spojrzenie. - A co?
- Dam ci pięćdziesiąt dolców, jeśli wskoczysz do wody, krzycząc „Kocham Luke'a".
Jego zdanie wywołało spore zamieszanie, bo Chris z Theo i Mią zaczęli się głośno śmiać, Laura wymamrotała tylko ciche „O mój Boże", Matt ochoczo zaczął mnie dopingować, abym to zrobiła, a Scott zajęty był gaszeniem kawałka patyka, który mu się przez przypadek podpalił, gdy szturchał ognisko. Tylko Nate się nie odzywał, uważnie nam się przyglądając, kiedy ja toczyłam walkę na wzrok z zadowolonym z siebie Parkerem. Czy on naprawdę proponował mi pięć dych, abym wskoczyła do zapewne zimnej wody, krzycząc, że go kocham. Chryste, on i Mia tak dobrze się dobrali. W mojej głowie trybiki zaczęły szybciej pracować, a wypity alkohol nieco mi w tym przeszkadzał, bo cholera, nie było opcji.
- Co? Dlaczego akurat to? - zapytała z szokiem Mia, patrząc na swojego chłopaka, który wzruszył ramionami.
- Nudzi mi się, a ona cały czas po mnie jedzie, więc chcę, aby to zrobiła. - wytłumaczył rozbawiony, patrząc w jej oczy. - To co, Clark? - tutaj znowu spojrzał na mnie, nachylając się delikatnie w moją stronę. Jego brązowo-miodowe tęczówki rozbłysnęły cwanym blaskiem, tak typowym dla tego głupka. - Zgadzasz się, czy nie?
To było z każdej strony nieodpowiednie. Nie opłacało mi się robić tego dla zaledwie pięćdziesięciu dolców. Woda zapewne była zimna, a mi nie uśmiechało się wracać w mokrych ciuchach. Nie. Jeszcze mnie tak nie posrało.
- Tak.
Kurwa.
Niewiele myśląc, wstałam na równe nogi, ignorując ich zdziwione spojrzenia. Sam Luke był zaskoczony, ponieważ patrzył na mnie z dołu ze zdziwioną miną. Nawet nie pomyślałam poważniej, kiedy minęłam ognisko, ostatni raz nawiązując kontakt wzrokowy z Nate'em. Patrzył na mnie poważnym spojrzeniem, które oczywiście nic nie wyrażało, ale byłam naprawdę zbyt pijana, aby głębiej się nad tym zastanowić. Proszę bardzo, jeśli chciał to zobaczyć, to okej.
- Co ty... Victoria, co ty wyprawiasz? Wracaj! - zawołała ze śmiechem Laura, ale ja już jej nie słuchałam. Szybko szłam w stronę długiego molo, a blask ogniska z każdą chwilą malał, mimo że woda nie była mocno daleko, bo zaledwie kilka metrów od naszych samochodów.
- Spokojnie i tak tego nie zrobi. - mruknął pewnie Parker.
Z uśmiechem, szybko ściągnęłam swoje tenisówki, które rzuciłam gdzieś na piasek. Przyśpieszyłam lekko w międzyczasie zdejmując z siebie bluzę, którą również odrzuciłam na bok. Na trzeźwo w życiu bym tego nie zrobiła, ale alkohol naprawdę dodał mi odwagi i poluźnił hamulce. Zostałam w samym czerwonym staniku i spodniach, kiedy weszłam na molo. Nie wiem, czy nie czułam zimna przez procenty czy adrenalinę w żyłach, ale nie przeszkadzał mi nawet delikatny wiaterek. Reszta za mną głośno coś krzyczała, ale nie słuchałam ich. Sprawnym ruchem zsunęłam z siebie czarne jeansy i omal się nie wywracając, położyłam je na deskach pomostu. Odetchnęłam głośno, patrząc na spokojną wodę w jeziorze.
- Ależ ja jestem idiotką. - parsknęłam sama do siebie, jednak nie mogłam nic poradzić na wielki uśmiech, który pojawił się na mojej twarzy. To co robiłam, z każdą sekunda było coraz bardziej absurdalne. Biegiem ruszyłam w stronę końca pomostu, odbijając się od jego desek i zaciskając oczy. - Parker to idiota! - wydarłam się, a następnie z całą siłą zanurzyłam się w wodzie.
Poczułam zmianę ciśnienia, kiedy znalazłam się w zimnej wodzie. Moje stopy dotknęły dna, od którego szybko się odbiłam. Kilka sekund się szamotałam, po czym podpłynęłam do góry i wynurzyłam się na powierzchnię, zaczerpując głośno powietrza i odkasłując wodę, która przez przypadek znalazła się w moich płucach. Z nadal zamkniętymi oczami, przetarłam dłońmi swoją twarz i mokre włosy, po czym uchyliłam powieki. Wiedziałam, że woda jest zimna, ale tego zimna nie czułam. Zadowolenie i radość zbyt mocno buzowały mi w żyłach, łącząc się z adrenaliną, bo to było szalone. Woda sięgała mi do szyi, więc musiałam się pilnować. Zaciągnęłam nosem i z uśmiechem odwróciłam w stronę plaży.
Nie widziałam ich jakoś super wyraźnie, ale dobrze na tyle, aby wiedzieć, że prawie wszyscy wstali ze swoich miejsc, obserwując moje poczynania. Zaśmiałam się cicho, już wtedy zdając sobie doskonale sprawę z tego, że będę chora, ale nie dbałam o to. Byłam nakręcona i szczęśliwa. Wystawiłam w górę prawą rękę i pomachałam w ich stronę.
- Parker, wisisz mi pięćdziesiąt dolców! - krzyknęłam rozbawiona, po czym wskoczyłam na plecy, aby trochę się przepłynąć, skoro już w tej wodzie byłam. Kiedy byłam w podstawówce, chodziłam na basen, więc pływałam bardzo dobrze, ale wiadomo, że po pijaku wszystko było trudniejsze. A najbardziej myślenie.
Byłam pewna, że zaraz każą wyjść mi z wody, więc cholernym zdziwieniem było to, gdy Laura zaczęła biec w moją stronę, ściągając z siebie czarną bluzę Scotta. Zmarszczyłam brwi i zatrzymałam się w miejscu, gdy szybko weszła na molo, również ignorując krzyki reszty. Ze śmiechem ściągnęła buty i jeansy, kładąc je obok moich rzeczy, po czym w samym czarnym staniku i tego samego koloru majtkach, ruszyła biegiem w moją stronę, wskakując na bombę do wody. Zacisnęłam powieki i automatycznie odwróciłam głowę, aby woda nie dostała się do moich oczu. Chwilę minęło, niż zadowolona głowa Moore wyłoniła się na powierzchnię, prychając przy tym. Jej włosy całkowicie oklapły na jej twarz, więc je zgarnęła i zaczesała do tyłu, krzyżując ze mną wesołe spojrzenie.
- No co? - zapytała, rozbawiona moją zdziwioną miną. - Ja też lubię robić głupie rzeczy.
Poprawka. Oni wszyscy lubiła robić głupie rzeczy. Nawet nie wiem, w którym momencie, Mia się rozebrała, od razu z plaży wbiegając do wody. Za nią poszło już szybko. Najpierw Chris z Mattem i Theo, a potem sam Luke, który wskakując na bombę, nie omieszkał głośno krzyknąć „Clark nie jest cipą!". Jedynie Nate został na powierzchni, kiedy cała nasza banda kąpała się w zimnej wodzie, chlapiąc i drąc się wniebogłosy. Brunet z politowaniem podszedł do końca pomostu i na nas spojrzał, blokując ze mną spojrzenie. Uniosłam wyzywająco głowę, przybierając na twarz chytry uśmiech.
- Shey się boi? - zapytałam z przekąsem. Jego oczy były niewzruszone, a rozbawiony uśmieszek jak zawsze na swoim miejscu.
- Jesteś idiotką. - stwierdził, po czym sprawnym ruchem zdjął z siebie czerwoną bluzę i przeciągnął przez głowę białą bluzkę, kładąc ubrania obok reszty. Przełknęłam ślinę, kiedy ujrzałam jego ładnie umięśniony tors. Mia zagwizdała gdzieś za mną, ale niezbyt się na tym skupiłam, nadal tocząc z nim wojnę na wzrok, kiedy ściągał swoje buty i jeansy. I cholera, dlaczego ja bez koszulki lubiłam go jeszcze bardziej? Pozostając w czarnych bokserkach, z rozbiegu wskoczył do wody, ochlapując wszystkich dookoła.
Byliśmy jak dzieci. Ochlapywaliśmy się, śmialiśmy i podtapialiśmy, mając przy tym niebywale dużo frajdy. I całe szczęście, że miałam wodoodporny makijaż, chociaż byłam pewna, że i tak się zniszczył. Mój brat razem z Chrisem ścigali się w pływaniu, a Mia z Luke'iem całowali za pomostem. Wybuchłam głośnym śmiechem, kiedy Scott złapał za nogę Laurę, przez co ta krzyknęła, zapewne przerażona jego wcześniejszą historią o anakondach.
- Zostaw mnie! - pisnęłam, kiedy zobaczyłam, jak Matt podpływa coraz bliżej mnie z szatańskim uśmiechem. Odsuwałam się coraz bardziej do tyłu, aż w końcu wpadłam na czyjś twardy tors, a zaraz potem poczułam ręce, które owinęły się na moich biodrach. Przełknęłam ślinę, czując znajomą obecność przy sobie. Matt zrobił grymas, patrząc na Nate'a za mną.
- No weź, chciałem ją trochę podtopić. - zironizował Donovan, na co uścisk jego dłoni wzmocnił się jeszcze bardziej.
- A co mi za nią dasz? - zapytał cwanie, sprawnym ruchem odwracając mnie w wodzie w swoją stronę. Wciągnęłam gwałtownie powietrze, kiedy złapał mnie za pośladki i podsadził, przez co szybko oplotłam go w pasie nogami i ułożyłam dłonie na jego ramionach. Z przyśpieszonym biciem serca spojrzałam na jego twarz, jednak jego wzrok utkwiony był w chłopaku obok mnie. Oblizałam wargi, czując skurcz w podbrzuszu, spowodowany jego bliskością.
- A co chcesz? - zapytał, na co brunet dopiero teraz na mnie spojrzał. Odetchnęłam w jego twarz, kiedy z nieodgadnioną miną taksował moje tęczówki. Byliśmy naprawdę blisko siebie, a ja czułam jego tors przylegający do mojej klatki piersiowej. Dużo wypiłam, co mi nie pomagało, ale za tamten moment oddałabym wszystko. Jego włosy były mokre i lekko opadały ma na czoło, co wyglądało uroczo.
- Chyba nic. - odparł, nawet na sekundę nie spuszczając ze mnie wzroku. Pomrugałam powolnie powiekami, aby obraz jak najbardziej mi się wyostrzył. Jego ręce mocniej zacisnęły się na moich pośladkach, przez co zadrżałam, wbijając delikatnie długie paznokcie w jego ramiona.
- Jezu Chryste, zrozumiałem aluzję. Poczekajcie chociaż, aż trochę odpłynę, napaleńce. - rzucił dwuznacznie, po czym szybko rzucił się w przód, zaczynając płynąć do Chrisa i Theodora.
- Jesteś blisko. - szepnęłam, obserwując jego czarne oczy.
- Jestem.
Przez chwilę tylko milczeliśmy, obserwując się nawzajem w napiętej atmosferze.
- Wiesz, co jest dziwne? - zapytałam nagle, przenosząc dłonie na jego kark. Posłał mi pytające spojrzenie, kiedy ja starałam się jakoś zwolnić bicie swojego serca, co do łatwych zadań nie należało. - Że właśnie, tak po prostu, niszczę fryzurę i makijaż robiony przez najlepsze stylistki w tym mieście. Sukienka, która kosztowała tyle, że nawet nie chcę tego wiedzieć, leży pognieciona w bagażniku, a ja siedzę na plaży, pijąc tanie piwo w tenisówkach, zamiast popijać szampana podawanego na tych cholernych, srebrnych tacach. - wyszeptałam cicho, ale w pełni poważnie, badając jego oczy błyszczące w świetle księżyca. - A mimo wszystko, nie zamieniłabym tego na nic innego.
- Mówiłem, że pokażę ci to, co chcesz widzieć.
Przez chwilę trwaliśmy w ciszy, aż w końcu szybko pochyliłam się nad nim, przyciskając swoje drżące wargi do jego zimnych ust, które rozgrzewały mnie do czerwoności. Zamknęłam oczy, przyciągając go jeszcze bliżej siebie. Nie obchodziło mnie to, że właśnie całowaliśmy się na oczach naszych przyjaciół, chociaż zawsze się od tego wzbraniałam. Jednak wtedy miałam to gdzieś. Miał rację. Pokazał mi coś, co chciałam widzieć i w czym chciałam żyć. Bez kłamstw i sztywnych reguł. Całowałam go zachłannie, od razu dając mu większy dostęp. Nasze języki toczyły walkę o dominację, aż w końcu przejechałam swoim po jego podniebieniu, lekko przygryzając mu dolną wargę. Minęło sporo czasu, nim znów się od niego oderwałam, opierając swoje czoło o jego z szybkim i urwanym oddechem. Nie otworzyłam oczu. Nie potrzebowałam tego. Ważne, że go czułam. To mi w pełni wystarczało.
- Wiesz co? Może i całowałem się z córkami modelek, ale żadna nie była w tym tak dobra, jak ty.
***
Hej, to ja! Ale mi się ten rozdzialik podoba, jest taki w punkt ehh.
*Stanisław Jerzy Lec -"Myśli nieuczesane wszystkie"
Kocham i do następnego xx
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top