10. Wszystko w porządku.

Kiedy poczułam, jak jego zimne ręce powolnie przesuwają się w górę wraz z moją granatową koszulką, wstrzymałam powietrze. Przełknęłam ślinę, aby choć trochę zwilżyć suche gardło, jednak niewiele to dało. Wszystkie komórki w moim ciele prawie eksplodowały, wprawiając mnie w stan otępienia. Jedyne, co wtedy czułam, to jego duże dłonie na moich plecach i materiał mojej koszulki, muskającej rozgrzaną skórę. Jak w transie, ułożyłam dłonie na oparciu kanapy po obu stronach jego głowy, zaciskając na nim swoje zimne palce. Moje knykcie zbielały od tej czynności, jednak ani odrobinę nie poluźniłam uścisku. Wlepiałam zamglone spojrzenie w jego tors, nie potrafiąc w żaden sposób zmusić się, aby spojrzeć mu w oczy. Ja sama czułam jego uważny wzrok na mojej twarzy, który nie oderwał się ode mnie nawet na sekundę. Jedyne, co potrafiłam w tamtej chwili przyswoić, to te dłonie bawiące się iście boleśnie materiałem mojej koszulki. Atmosfera wokół nas zrobiła się bardzo gęsta, napięta i gorąca. Naprawdę gorąca.

Mój brzuch ponownie się skurczył, a w jego dole poczułam prąd przeszywający całe moje ciało. Od palców u stóp, po czubek głowy. Zimne i gorące dreszcze przepływały po moim rdzeniu, sprawiając, iż było mi jeszcze bardziej duszno. Kiedy jednak poczułam, jak jego zimna dłoń wsuwa się pod moją koszulkę, wciągnęłam delikatnie powietrze, uświadamiając sobie, jak bardzo mi go brakowało. Powolnie uniosłam otępiały wzrok z jego torsu. Skanowałam uważnie jego szyję, na której chwilę wcześniej składałam mokre pocałunki. Jego ostro zarysowaną szczękę z wyraźnymi kośćmi policzkowymi, aż w końcu dotarłam do oczu, których widok znów odebrał moim płucom dostęp do tlenu. To bolało. Wpatrywał się wprost we mnie, a jego wzrok elektryzował. I nie widziałam u niego tego już bardzo długo. Był śmiertelnie poważny, a wcześniejsze rozbawienie odeszło w zapomnienie. Teraz jego mimika twarzy przypominała skałę. Niewzruszoną i zaciętą. Niebezpieczne iskry tliły się w pustych i czarnych niczym węgiel oczach, co dodawało mu jeszcze większego niebezpieczeństwa. W tamtej chwili nie mogłam z niego nic wyczytać, choć w sumie, było tak zawsze. Nathaniel Shey był cholernie dobry w tuszowaniu emocji, których dla ogólu i tak nie miał za dużo. W tamtej chwili po prostu wtapiałam się w to twarde spojrzenie utkwione w mojej twarzy, które z każdą sekundą pochłaniało mnie coraz bardziej. Był taki skupiony. Wachlarz czarnych i stosunkowo długich rzęs okrywał te piekielne oczęta, przez które wariowałam. Przysięgam, że te oczy niejednego potrafiłyby wpędzić do grobu, a może i już wpędziły.

Nieme iskry przelatywały pomiędzy nami, co było bardzo niebezpieczne, bo w tamtej chwili, przy tej atmosferze, jedna była w stanie wzniecić coś, o czym sama nie miałam pojęcia i czego bałam się jak cholera. Powolnie mrugałam powiekami, aby choć trochę wyostrzyć obraz. Nie wiem, ile czasu tak przesiedzieliśmy. Dla mnie było to porównywalne do godzin, choć wiedziałam, że ten czas można było z łatwością policzyć w kilkudziesięciu sekundach. Kilkadziesiąt sekund niemej tortury, w którym jak ostatni szaleniec walczyłam o każdy oddech, bo jego spojrzenie bezczelnie mi to odbierało. Klimat między nami znów stężał, niemal mnie tam zabijając. Wiedziałam, że długo już tak nie wytrzymam.

– Więc? Co dalej? – w końcu przerwał tę ogłuszającą ciszę, a na moim ciele automatycznie pojawiła się gęsia skórka, którą spowodował jego głos. Niski, powolny, zachrypnięty i w tamtej chwili seksowniejszy, niż kiedykolwiek wcześniej. Przez to, iż nasze twarze znajdowały się w odległości zaledwie kilku centymetrów, jego ciepły oddech owiał moją twarz. I chociaż nadal był poważny, ton jego głosu jak zawsze zdradzał tę charakterystyczną dla niego nutę kpiny. Byłam pewna, że się z nią urodził.

A co dalej? Tego nie wiedziałam.

Palące z suchoty gardło nie pozwoliło mi odpowiedzieć, ale mój mózg wiedział, co robić. Ja wiedziałam. W jednej chwili, szybkim ruchem złapałam jego nadgarstki przy moich plecach i ściągnęłam je stamtąd, nim jego duże ręce zdążyły dotrzeć do zapięcia mojego stanika. Puścił moją koszulkę, unosząc brew w zdziwieniu, a ja poczułam się trochę pewniej. Chociaż moja głowa była w tamtej chwili przestrzenią chaosu, wiedziałam dobrze, że tego nie chciałam. Sytuacja pomiędzy nami była zbyt świeża, aby komplikować to w taki sposób. Dopiero co odzyskaliśmy kontakt. Nie chciałam w tym tak mieszać. Bo może dla niego nie znaczyłoby to zbyt wiele, ale mi przysporzyłoby wielu siwych włosów na głowie. Położyłam jego duże dłonie na swoich udach, a on jedynie posłał mi zdziwione i zaciekawione spojrzenie. Tym czasem ja zagryzłam dolną wargę, spoglądając na jego usta. Były takie ładne. Niezbyt pełne, jasne i niemal idealnie wykrojone. Dolna warga była naznaczona blizną po lewej stronie, co nadawało im jeszcze więcej uroku.

– Cóż, więc skoro nie, to... – zaczął, jednak nie dałam mu skończyć. Ani na chwilę nie spuściłam wzroku z tych ust, a kiedy je otworzył, aby coś powiedzieć, po prostu gwałtownie się nachyliłam, wpijając w nie swoje wargi gwałtownie i z całą mocą, jaką dane było mi wykorzystać.

Wiedziałam, że go tym zaskoczyłam, ale było to tak dobre uczucie. Zacisnęłam mocno powieki, smakując ich po raz kolejny. I wtedy poczułam ten wybuch w swoim ciele. Uczucie tak niesamowite i elektryzujące, iż gdyby to było fizycznie możliwe, właśnie latałabym gdzieś pod sufitem. Przez pierwsze kilka sekund chyba był w zbyt dużym szoku, aby zareagować. W końcu kiedy ściągnęłam jego dłonie ze swojej bluzki, jasno dałam mu do zrozumienia, że tego nie chciałam. Bo nie chciałam. Nie chciałam uprawiać z nim seksu bądź posuwać się do rzeczy bardziej nieprzyzwoitych, fakt. Ale nikt nie powiedział, że nie chciałam smakować tych ust. Bo chciałam. Wciąż i wciąż i wciąż. Po chwili jednak ocknął się z transu i natychmiast oddał pocałunek, uchylając wargi, przez co mój język wdarł się do jego wnętrza, tocząc z nim walkę o dominację. Jedną z drżących dłoni ułożyłam na jego szczęce, a drugą wplątałam w jego pachnące włosy. On w tym samym czasie potarł moje uda i zacisnął na nich swoje silne ręce, przez co cicho jęknęłam w jego wargi na znak zadowolenia.

Prawie trzęsłam się tam z tych buzujących we mnie emocji. Było mi zimno i gorąco w tym samym czasie, a moje serce obijało mi żebra w naprawdę bolesny sposób. Myśli coraz bardziej przerzedzały się w mojej głowie, a kontrolę przejmowały zmysły. Dotyk jego chętnych dłoni oraz idealnych i bardzo sprawnych ust na moich wargach. Kiedy zaciskał chude palce na moich udach i miednicy, dociskając mnie bliżej siebie, wiedziałam, że przybędzie mi dodatkowych kilka siniaków, ale to było niesamowicie przyjemne. Zapach jego ciała, który zniewalał i opanowywał każdą komórkę w moim organizmie. Intensywność mięty, dymu papierosowego i tej wody kolońskiej pachnącej po prostu nim. Ten zapach był jedyny w swoim rodzaju, a kiedy go tylko wyczuwałam, wiedziałam, że on przy mnie jest. Nasze ciężkie oddechy, mieszające się ze sobą, słodki smak jego ust i języka. Uczucie wyzwolenia. Czułam, jak jego ramiona coraz szczelniej owijają się wokół mojego ciała, zamykając mnie w pewnego rodzaju klatce, z której nie było możliwości ucieczki. Jednak nie przeszkadzało mi to. Nie chciałam uciekać.

Oderwałam się od niego dopiero wtedy, gdy nie miałam czym oddychać i naprawdę przyszło mi to z trudem. Położyłam jedną dłoń na jego twardym torsie, gwałtownie nabierając powietrze w palące płuca. Nasze nierówne oddechy mieszały się ze sobą, a moje zawroty głowy wcale nie pomagały mi w uspokojeniu się. Moje ciało płonęło. Żywym ogniem. Powolnie skrzyżowałam z nim błyszczące spojrzenie, zastanawiając się, co my tak właściwe robiliśmy. Jego tęczówki niemal się zażyły, a delikatnie rozchylone usta były zapuchnięte. Przez moje dłonie, jego włosy były potargane i przysięgam, że za taki widok człowiek jest w stanie zabić. Przejechałam powolnie kciukiem po jego szczęce, kiedy on odchylił lekko głowę, unosząc z zadowoleniem lewy kącik ust. I teraz wyglądał jak prawdziwy Nathaniel Shey. Piekielnie gorący Nathaniel Shey. Sukinsyn, który zawsze zwyciężał z niemal bijącą pewnością siebie.

– Teraz zrobię to, czego chciałeś. – mruknęłam niemal niesłyszalnie, uśmiechając się szczerze. Nie miał czasu na zadawanie pytań, bo popchnęłam lekko jego lewe ramię, a następnie całe ciało, przez co przekręcił się i opadł plecami na kanapę. Poprawiłam się na jego udach, podczas gdy on położył na sofie również swoje nogi, patrząc na mnie z zaciekawieniem. Kiedy już oboje znaleźliśmy się w wygodnej pozycji, spojrzałam w jego oczy.

Nie przerywając tego kontaktu wzrokowego, pochyliłam się nad jego ciałem. Odgarnęłam włosy na lewe ramię, a w tym samym czasie, brunet położył swoje dłonie na moich biodrach, lekko je zaciskając, przez co poczułam przyjemny wstrząs w ciele. Uwielbiałam, gdy to robił. Powolnie ułożyłam dłonie na kanapie po obu stronach jego głowy. Mój gorący oddech wypełniał całą tę cholerną przestrzeń między nami. Byłam podekscytowana i podniecona do granic możliwości. Czułam skurcze w dole mojego brzucha, kiedy obserwowałam jego idealną twarz i to uczucie mnie wykańczało. Te kości policzkowe, czujne i błyszczące spojrzenie, czekające z zaciekawieniem na mój ruch. Wypuściłam drżący oddech z płuc, kiedy moja twarz znalazła się w odległości kilku milimetrów od czubka jego nosa. Widziałam w jego oczach to, co było zapewne dostrzegalne i w moich. Niecierpliwość. Z każdą sekundą przeciągania tego, czułam coraz mocniej zaciskające się palce na moich biodrach. Każdy nerw mojego ciała był obezwładniony tym momentem.

Bez większego przeciągania, przymknęłam powieki i obniżyłam głowę. Nosem sunęłam po jego ciepłej skórze na szczęce. Słyszałam jego oddech, kiedy powolnie dotknęłam, zwilżonymi przez ślinę ustami, jego szyi. Chłopak odchylił lekko głowę, dając mi większy dostęp, co zresztą wykorzystałam. Przeniosłam jedną z dłoni na jego koszulkę, po czym naciągnęłam ją lekko w dół. Rozszerzyłam wargi, a następnie zassałam spory kawałek skóry przy obojczyku po mojej prawej stronie. Z całą mocą podgryzałam, ssałam i lizałam to miejsce, czując jego palce poruszające się na moim ciele. Trwało to dobre kilkadziesiąt sekund. Kiedy już uznałam, że skończyłam, wypuściłam spomiędzy warg jego skórę i odetchnęłam w nią ciepłym powietrzem. Dalej nie otwierając oczu, złożyłam w tym miejscu mokry pocałunek, w międzyczasie starając się jakoś uspokoić rozszalałą duszę i ciało. To było niesamowite i szalone, ale wtedy czułam to naprawdę dogłębnie. Całą tę gorącą atmosferę, swój przyśpieszony puls i chaos w głowie spowodowany nim. Przecież była to tylko głupia malinka, ale samo to zbliżenie po prostu powalało na łopatki.

Powolnie uniosłam powieki, spoglądając zamglonym wzrokiem na kawałek jego ciała. Zamknęłam usta i oblizałam wargi, a następnie dźwignęłam się do góry i wyprostowałam. Spojrzałam na bardzo dużą malinkę, która była niemal fioletowa, przez moje długie i mocne zasysanie skóry. Moja głowa niemal parowała, ale mimo to, lekko się uśmiechnęłam, będąc zadowoloną ze swojego dzieła. Niepewnie spojrzałam na jego twarz, czując jeszcze większą wibrację w dole mojego brzucha. Znałam to uczucie, choć ostatni raz doświadczyłam go bardzo dawno temu. Byłam podniecona, ale kto by nie był, widząc i czując tego chłopaka pode mną? Leniwy i cyniczny uśmieszek malował się na jego twarzy, sprawiając, iż wyglądał na bardzo pewnego i zadowolonego z siebie, ale prawdę mówiąc, był taki zawsze. Jego ciemne oczy błyszczały, patrząc gdzieś w bok, ale kiedy zdał sobie sprawę, że go obserwowałam, przekręcił głowę, natrafiając wprost na moje spojrzenie. Chwilę tak toczyliśmy niemą bitwę, aż w końcu brunet zjechał mnie tym swoim leniwym wzrokiem, powolnie poruszając powiekami. To, co się tam działo, nie było w żaden sposób poprawne. Jednak przecież wszystko związane z nim, było niepoprawne.

– I? Na ile to oceniasz? – zapytałam, dotykając palcem jego malinki, której twórcą byłam ja sama, a mój głos zdziwił nawet mnie. Był taki zachrypnięty i cichy. Dawno nikt nie doprowadził mnie do takiego stanu, jak ten cholerny czarnooki. To było chore.

Shey zastanowił się nad tym chwilę, po czym znów zacisnął na mnie mocniej swoje palce. Przełknęłam ślinę, przejeżdżając mokrym językiem po suchych ustach, co nie uszło jego uwadze. Jego twarz nie zdradzała żadnych emocji. Nie miałam pojęcia, jakim cudem ten człowiek był tak dobry w maskowaniu wszystkiego, co czuł. Przecież to niemożliwe, aby ktokolwiek był tak pusty i wyprany z odczuwania różnych rzeczy. Życie go już skrzywdziło nieraz, więc chyba była to jego postawa obronna. Wyzbycie się uczuć. Tylko czy to załatwiało sprawę? Po chwili na jego usta wpłynął chamski uśmiech, który był mi już naprawdę dobrze znany.

– Mocne trzy z plusem? – odparł nonszalancko, niczym wielki znawca. Wzruszył delikatnie ramionami, na co uniosłam brew, spoglądając na niego z góry z zaciętą miną.

– Tylko trzy z plusem? – zapytałam, odgarniając niesforny kosmyk włosów z mojego policzka. Brunet skinął głową, nadal patrząc na mnie zaczepnie. Wiedział, że tym mnie zdenerwuje. – Uważam, że zasługuję na minimum pięć. – odparłam pewnie, patrząc na duże zasinienie przy jego obojczyku.

– Nie. – odpowiedział od razu, niewzruszony moją postawą. Jego mina nadal pozostała neutralna, choć wiedziałam, że był rozbawiony. – Chociaż teraz uważam, że chyba nawet jest to na samo trzy. Bez plusa. – po jego słowch jedynie przewróciłam oczami.

– Jesteś kretynem. – podsumowałam, układając płasko dłonie na swoich udach.

– Odezwała się mądrzejsza. – w tym samym czasie, w ekspresowym tempie przesunął swoje dłonie na moje plecy i pchnął je, przez co z cichym piskiem upadłam na jego tors. W ostatniej chwili podtrzymałam się swoimi dłońmi o jego twardą klatę, ratując samą siebie przed gwałtownym zderzeniem naszych ciał, które mogło doprowadzić do czegoś naprawdę nieodpowiedniego. Zblokowałam z nim rozzłoszczone spojrzenie, jednak jego wzrok nadal pozostawał rozbawiony, a nawet lekko kpiący. Nasze twarze dzieliły milimetry, a pulsowanie w moim podbrzuszu wzmogło się dwukrotnie, kiedy mocniej poczułam jego obecność i te dłonie, które nieśpiesznie powędrowały na moje pośladki. Przełknęłam ślinę, zwilżając suche gardło. Bałam się, że jeśli on nie przestanie się tak zachowywać, to zaraz się na niego rzucę. Albo zrobię coś jeszcze gorszego. Ale byłam niesamowicie podekscytowana tym, co będzie dalej.

– Kurwa, dlaczego musicie to robić akurat na mojej ulubionej poduszce?

Zastygłam w bezruchu, przestając oddychać. Wstrzymałam wzrok na szczęce Nate'a, która znacznie zacisnęła się po słowach osoby znajdującej się za nami. Poczułam, jak dłonie bruneta pode mną, zjeżdżają z pośladków na moje uda, jednak nie zdjął ich z mojego ciała. Przymknęłam delikatnie powieki, starając się opanować choć trochę chęć mordu, która właśnie się we mnie zrodziła. Zacisnęłam szczękę z całej siły, a następnie wzięłam uspokajający wdech, otwierając oczy. Spojrzałam na twarz Sheya, który na siłę starał się opanować cisnący na twarz uśmiech, ale słabo mu to wychodziło. Zacisnął więc mocno oczy, aby zapewne nie patrzeć na moją wymalowaną na twarzy wściekłość, bo wiedziałam, że to rozbawiłoby go jeszcze bardziej i nie dałby już rady się powstrzymać. Ciszę w salonie przerywał tylko włączony telewizor, a ja dobrze czułam wzrok tego barana na swoich plecach. W końcu powoli uniosłam się do siadu, wspierając się na swoich dłoniach, dalej ułożonych na torsie Nate'a. Kiedy już wyprostowałam górę swojego ciała, spojrzałam ze złością przed siebie, dalej siedząc w miejscu. Wiedziałam, że jeśli teraz odwróciłabym się i spojrzała na tego idiotę za mną, to poszłabym do więzienia na bardzo długie lata.

– Theo. – warknęłam tak złym tonem, że aż przeraziłam samą siebie. Czułam nieopisaną wściekłość, a siła uderzeń mojego serca, byłaby w stanie powalić mojego debilnego brata na łopatki. – Wypierdalaj stąd.

– Chcę ci tylko przypomnieć, droga siostro, że masz łóżko. Pamiętaj o tym następnym razem. – zakpił złośliwie, a chwilę później ruszył korytarzem. Słyszałam, jak pokonał schody, a następnie i piętro. Głośny trzask drzwi jego sypialni, utwierdził mnie w przekonaniu, że znalazł się już w swoim pokoju.

Przez krótką chwilę dalej tak trwaliśmy, ale kiedy ja westchnęłam, spuszczając wzrok ze ściany naprzeciw, na chłopaka pode mną, on parsknął głośnym śmiechem, otwierając rozbawione oczy. Ja dalej miałam ochotę jedynie na to, aby pójść teraz do jego pokoju i wyszarpać te jego włosy spod tej czarnej beanie za to, że przerwał nam taką chwilę. Dlaczego to zawsze przytrafiło się akurat mnie?! To jakieś fatum! Nate spojrzał na moją twarz, wyrażającą jedynie chęć mordu, po czym zaczął się cicho śmiać. Jego ta sytuacja jedynie rozbawiła, w przeciwieństwie do mnie. Cholera, Theo! Nie mogłeś przyjść kiedy indziej, a nie w najciekawszym momencie? Skrzyżowałam z nim spojrzenie, a moja mina nie zmieniła się nawet odrobinę. W tamtej chwili byłam też zła na Sheya, że widział w tym powód do śmiechu. No zabawne to, to nie było! Jego błyszczące oczy zderzyły się z moimi niezbyt zadowolonymi tęczówkami. Chciałam być jedynaczką.

– Zabiję go. – powiedziałam spokojnym głosem tak, jakbym właśnie rozmawiała o pogodzie. Przeczesałam palcami splątane włosy, biorąc serię uspokajających oddechów. Nie pomagał mi w tamtej chwili nawet dotyk dłoni chłopaka, które błądziły po moich udach okrytych jeansami.

– Teoretycznie miał rację. – mruknął z przekąsem Nate, przez co posłałam mu niemal śmiercionośne spojrzenie, zaciskając szczękę. Wzruszył ramionami, niezbyt przejęty moim wzrokiem. Poprawił głowę na wezgłowiu kanapy i ze zblazowanym wyrazem twarzy, uśmiechnął się chamsko pod nosem. – Skoro już mieliśmy zamiar się zabawić, to mogliśmy w twoim pokoju. – odparł z bijącą po oczach, pewnością siebie. Uniosłam na to brew, chcąc zetrzeć mu ten debilny uśmieszek z gęby.

– Zabawić to ty możesz się sam ze sobą, frajerze. – prychnęłam złośliwie, chwytając poduszkę leżącą obok. Z zamiarem uderzenia go nią w twarz, zamachnęłam się, jednak kiedy materiał znajdował się tuż przy jego twarzy, brunet zablokował go i wyrwał przedmiot z mojej dłoni. Zwęziłam złowrogo oczy, patrząc na jego rozbawioną, moją nieporadnością, twarz. – Przez takie teksty, nasza relacja jest dziwna.

– Słyszałaś brata. Nie na jego poduszce. – zakpił, strojąc sobie ze mnie niezłe żarty. Pokręciłam tylko z politowaniem głową, mając już dość. – A nasza relacja była dziwna od zawsze, bo masz chętne ręce. – na jego słowa, otworzyłam szeroko oczy, nie wierząc w jego bezczelność.

– Och, ja mam chętne ręce? Ja? – zapiszczałam niedowierzającym tonem, wskazując na siebie dłonią. Pokiwał głową, kpiąc ze mnie i z mojej reakcji. – Tylko to nie ja rozbieram się przed tobą kompletnie z dupy i bez powodu, żeby potem skończyć tak, jak teraz.

– I to jest błąd. – odparł z cynicznym uśmieszkiem, na co wciągnęłam więcej powietrza do płuc, aby nie wybuchnąć.

Faceci to jednak są tępi.

Bo nie dość, że byłam ciekawa, co dalej, a mój brat, który jest debilem mi to przerwał, to teraz ten drugi debil też musiał zrobić z tego powód do żartów. No bardzo zabawne. Nate odrzucił poduszkę na fotel po przeciwnej stronie, a następnie westchnął i z miną nie wyrażającą zupełnie nic, spojrzał na moją twarz. I dopiero teraz zrozumiałam to, co właściwie miało tu miejsce. Siedziałam na nim okrakiem, podczas gdy on leżał na mojej kanapie jak gdyby nigdy nic. Zrobiłam mu malinkę na pół obojczyka, całowałam się z nim, a moje ciało niemal płonęło od jego dotyku i kurwa, co ja właściwie wyczyniałam? Sama sobie to utrudniałam. Ale pokusa była zbyt wielka. W tamtej chwili miałam w dupie mój rozum, który natychmiast nakazywał mi wstanie z miejsca i udanie się jak najdalej od niego. Kiedyś też to zaczynało się od zwykłych, nic nieznaczących pocałunków. Nie chciałam skończyć tak, jak wtedy. Zwłaszcza, że sytuacja też była nieco inna. Wtedy kompletnie nic co niego nie czułam.

– Dobra, chyba muszę wstać i trochę ogarnąć ten syf, który narobiłeś. – mruknęłam, mrugając szybko powiekami. Zaciągnęłam nosem i sprawnie spuściłam prawą nogę na podłogę, a następnie szybko podniosłam się z jego ciała. Od razu uderzył we mnie ten chłód, kiedy całe napięcie zeszło, a ja nie czułam na sobie już jego dotyku. Poprawiłam wymiętą bluzkę i odchrząknęłam.

On nadal leżał, ale kątem oka widziałam, jak wzdycha i przewraca oczami. Po chwili jednak oboje spojrzeliśmy na jego telefon, leżący na stoliku, który zaczął zdzwonić standardową melodyjką iPhone'a. Shey z warknięciem podniósł się do siadu i nachylił nad meblem, na którym znajdowała się jego własność. Chwycił ją w dłoń i spojrzał na wyświetlacz, podczas gdy ja okrążyłam stolik i zaczęłam zbierać porozwalane kartki z zadaniami. Musiałam trochę ochłonąć i sprawić, aby ten uścisk w brzuchu choć trochę zelżał. Mimo że był przyjemnie bolesny.

Przestań.

– Halo? – zapytał ze swoją standardową chrypką w głosie, zaraz po tym, jak odebrał, przyciskając z rozdrażnieniem komórkę do ucha. Spuścił nogi na podłogę, dalej siedząc na kanapie. Nie mogłam się powstrzymać i po prostu przy porządkowaniu zeszytów i zbiorów zadań, zerkałam na niego. Siedział lekko pochylony w przód, trzymając palcami drugiej dłoni grzbiet swojego nosa. – Nie. – odburknął do swojego rozmówcy suchym tonem. – Ale po co? Luke miał to załatwić. – powiedział zirytowany, a w tym samym czasie ja nachyliłam się i chwyciłam w dłonie pudełko z pizzą. Następnie wyprostowałam się i ruszyłam do kuchni, zostawiając go samego w salonie.

Weszłam do pomieszczenia, po czym stanęłam przed wyspa kuchenną i z irytacją upuściłam na jej blat pudełko, które spadło z cichym odgłosem. Zagryzłam wargę, chwytając dłońmi za kant blatu. Nurtowało mnie jedno zasadnicze pytanie. Co by się stało, gdyby nie przerwał nam Theo? Oczywiście, że nie chciałam przekraczać tej granicy, bo pięć miesięcy to za dużo, aby nagle skończyć razem w łóżku... czy na kanapie. Ale jego wzrok wtedy. Jego dotyk... cholera, czy to takie głupie, że po prostu mi się to podobało? Przecież miałam do tego prawo, a było to niezwykle przyjemne. Tylko problem powstawał wtedy, gdy takie wydarzenie się kończyło, a ja zostawałam sama ze sobą, myśląc nad tym, jak mogłam się tak dać ponieść. Ale mimo wszystko, nie czułam się niezręcznie. Nieco dziwnie i ekscytująco, ale w żadnym wypadku nie było w tym nic złego. Boże, nawet w pewnym momencie zażartowaliśmy z naszej relacji i z tego, że w większości przypadkach tak kończymy. Czy to było w ogóle normalne? Odpowiedź była prosta. Nie, nie było w żaden sposób normalne, bo nikt tak nie robił, ale ja nie potrafiłam z tego zrezygnować i odpuścić.

– W co ty się wplątałaś, dziewczyno? – szepnęłam cichutko pod nosem, po czym parsknęłam prześmiewczym śmiechem na samą siebie. Pokręciłam głową z politowaniem i zajęłam się porządkowaniem naczyń w zmywarce, aby nie leżało ich tyle w zlewie. Musiałam się czymś zająć.

Skończyłam akurat wtedy, gdy do pomieszczenia wszedł Nate z nosem w telefonie. Chyba pisał do kogoś wiadomość, bo szybko poruszał kciukami po ekranie. Spojrzałam na niego, opierając się o tyłem blat i wycierając dłonie w ścierkę. Mój oddech trochę przyspieszył, ale nie chciałam dać tego po sobie poznać. Chciałam grać wyluzowaną dziewczynę, mimo że coraz częściej przy takich sytuacjach, dopadały mnie wątpliwości. Patrzyłam na jego niewzruszoną twarz, kiedy stał w wejściu do kuchni naprzeciwko mnie. Jego włosy były roztrzepane, a sam jego wygląd powodował ciarki na plecach. Biała koszulka luźno okrywała jego umięśniony tors, ale ukazywała przedramiona, na których było widać sporo żył i cholera, uwielbiałam je. Na szczęście malinkę zakrywał materiał bluzki. Inaczej chyba bym wyskoczyła z okna. Zignorowałam głupie myśli w głowie i mocny skurcz w dole brzucha, który powodował promieniowanie na inne części mojego ciała. W końcu oderwał zblazowany wzrok od telefonu i przeniósł go na mnie. Przełknęłam ślinę, aby oczyścić gardło i czekałam, aż coś w końcu powie. Ta cisza między nami jeszcze bardziej mnie dekoncentrowała.

– Muszę jechać. – rzucił tylko informująco, na co skinęłam głową, chociaż myślałam, że jeszcze zostanie.

– Okej. Ja i tak muszę się już powoli kłaść, bo mam jutro szkołę. – mruknęłam, kiwając głową, chociaż sama w to nie wierzyłam. Byłam niemal pewna, że do trzeciej będę się kręciła w łóżku, potem wezmę jakieś prochy na sen, które i tak nie pomogą, a na końcu wpadnę w drzemkę trwającą trzy godziny, która i tak będzie do dupy. To było już standardem.

– Kujon musi zdać matmę. – powiedział z przekąsem, zjeżdżając mnie przenikliwym wzrokiem. Kącik jego ust lekko drgnął ku górze, na co złowrogo zwęziłam oczy. – Chociaż, nie wiem czy ci się to uda.

– Jeśli się nie uda, to twoja wina, gówniany korepetytorze. – odpowiedziałam, unosząc dłoń i wystawiając w jego stronę środkowego palca, na co przewrócił oczami i zrobił to samo w moją stronę. Ruszył w stronę holu, a ja pokręciłam rozbawiona głową i poszłam za nim.

Przeszliśmy całą długość korytarza, aż doszliśmy do drzwi wyjściowych. Shey sprawnie założył swoje czarne buty, a potem wsunął na siebie czarną kurtkę. Obserwowałam go cały czas, mając założone ręce na piersi. Byłam mu naprawdę wdzięczna. W końcu z nim jako tako zrozumiałam tę cholerną matematykę, a to graniczyło z cudem. W końcu to przedmiot stworzony przez samego szatana. Kiedy już się ubrał, wyprostował się i przekręcił głowę, spoglądając na mnie. Cienie pod oczami dodawały mu wyraźnego zmęczenia, ale i tak prezentował się lepiej, niż cholernie dobrze. Uniósł dłoń i przejechał dłonią po swoich włosach, a ja odkaszlnęłam, chcąc przerwać tę dekoncentrującą ciszę między nami.

– Serio dzięki za dziś. – powiedziałam, czując, że musiałam to zrobić. Na moje słowa, machnął jedynie lekceważąco ręką i położył ją na klamce drzwi.

– Z twoim szczęściem w życiu będziesz miała jeszcze tyle razy przesrane, że musiałem się nad tobą zlitować. – dopowiedział, na co wciągnęłam gwałtownie powietrze i uniosłam ręce, w ostatniej chwili hamując się od rzucenia w niego czymś. Odwróciłam się do niego plecami, zaciskając szczękę, ale kiedy usłyszałam jak irytująco się śmieje, to naprawdę miałam ochotę obić mu tę pyszałkowatą twarz. Ruszyłam korytarzem, aby wrócić do salonu, bo miałam go już dość, ale uszłam może ze cztery kroki, gdy znowu mnie zatrzymał. – Clark?

Zatrzymałam się i odwróciłam głowę w jego stronę, unosząc pytająco brwi. Brunet nie odpowiedział od razu, a jedynie skanował moją twarz, a z jego miny nie mogłam nic wyczytać. Jego puste, czarne oczy uważnie badały moją osobę. Bez słów.

– Co? – zapytałam w końcu, nie wiedząc, dlaczego mnie zatrzymał. Nie odpowiedział jednak od razu, tylko zblokował ze mną spojrzenie na dosłownie trzy sekundy i otworzył drzwi domu. Wyszedł z budynku, zamykając za sobą drzwi i zostawiając mnie całkowicie zdezorientowaną. Chwilę tak stałam, analizując co właśnie miało miejsce, aż w końcu prychnęłam pod nosem, wykrzywiając usta w uśmiechu i marszcząc twarz.

– Dziwak.

Śmiejąc się pod nosem, wróciłam do salonu. Z westchnięciem opadłam na kanapę i spojrzałam przed siebie z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Badałam wzrokiem zeszyty i kartki, nienawidząc ich jeszcze bardziej, aż w końcu z opóźnionym refleksem spojrzałam na miejsce obok siebie, bo zauważyłam tam pewną rzecz. A mianowicie, leżała tam szara bluza z Adidasa. Zmarszczyłam brwi i wyciągnęłam po nią dłoń, chwytając materiał w swoje zimne palce. W ciszy zakłócanej jedynie włączonym telewizorem, obserwowałam z poważnym skupieniem miękką tkaninę, należącą do Nathaniela, aż w końcu uśmiechnęłam się delikatnie.

– Oj, Victoria. Coś czuję, że to nie skończy się za dobrze.

***

– Kurwa mać. – zaklęłam pod nosem, kiedy pęk kluczy wypadł mi z mojej dłoni. W zdenerwowaniu, schyliłam się po nie, o mało nie wypuszczając z rąk torebki i reklamówki z żarciem. Kiedy już je podniosłam, włożyłam odpowiedni w zamek i przekręciłam go. Z ulgą otworzyłam drzwi swojego domu i weszłam do cichego środka. Rzuciłam torebkę na szafkę obok, a białą siatkę ułożyłam ostrożnie na ziemi, aby zdjąć skórzaną kurtkę i buty.

Z rozdrażnieniem pozbyłam się obuwia i denerwującej kurtki, a wszystko wrzuciłam do szafy. Miałam tak potworny dzień, że jedyne czego chciałam, to spokoju. Nie dość, że zaspałam na pierwszą lekcję, to na dodatek wybrudziłam ulubione jeansy swoim podkładem, rozwaliłam drzwiczki w swojej szafce w szkole, dostałam jedynkę z kartkówki z biologii i pokłóciłam się z Roth. A i oczywiście dostałam opieprz od wychowawcy za nieusprawiedliwione godziny. Cudowny dzień w Culver High School, nie ma co! Musiałam odpocząć od wszystkiego, a najlepszym sposobem na to był pusty dom, jedzenie i telewizor. Wszystkie trzy podpunkty zostały spełnione i naprawdę nie potrzebowałam niczego więcej.

Chwyciłam reklamówkę, w której znajdowała się porcja mojej ulubionej chińszczyzny i ruszyłam korytarzem w stronę kuchni. Kiedy do niej szłam, mój telefon, znajdujący się w tylnej kieszeni spodni, zaczął dzwonić. Przewróciłam oczami, bo cały tamten dzień ktoś czegoś ode mnie chciał. Dosłownie każdy. Zmęczona i piekielnie głodna wyciągnęłam go i spojrzałam na wyświetlacz. Zmarszczyłam brwi, widząc kontakt Scotta. Nie wiedziałam, czego mógł chcieć, ale byłam na sto procent przekonana, że jeśli znowu wydarzyła się jakaś drama, albo gdzieś chcą iść, to nie ma opcji żebym się w to mieszała. Wyszłam ze szkoły, wiedząc, że jadę do domu, przebieram się w piżamę i mam odcięcie od wszystkiego. Odebrałam jednak połączenie i przystawiłam telefon do ucha, w tym samym czasie, w którym znalazłam się w kuchni.

– Młoda! – od razu powitał mnie tubalny głos Scotta, na co i ja uniosłam delikatnie kąciki ust, bo nawet mimo mojego zmęczenia, nie mogłam się powstrzymać. Co jak co, ale jego głos zawsze potrafił człowieka rozbawić i po prostu poprawić humor. – Co robisz? – zapytał z zaciekawieniem i nie powiem, zdziwiło mnie to pytanie. W końcu nie często dzwonił do mnie o piętnastej po południu, aby zapytać, co robię.

– Właśnie wróciłam ze szkoły. – odparłam, kładąc siatkę na blacie kuchennym. – A co?

– Bo jest taka sprawa. – zaczął, przez co cicho jęknęłam, przymykając oczy. Czy ja nie mogłam mieć chociaż chwili wytchnienia?

– Co wy znowu zrobiliście? – zajęczałam zrezygnowana. Byłam niemal przekonana, że oni znów coś wymyślili i zmalowali. Cała ich czwórka miała naprawdę durne pomysły, a w szczególności Matt. Nie mogłam wyjść z podziwu dla Laury, jakim cudem ona już tyle z nimi wytrzymała. Ja sama bałam się chociażby pomyśleć, co działo się w ich mózgach, jeśli oczywiście takowe posiadali, w co często niestety wątpiłam.

– Co? Nic! Czy zawsze musimy coś zrobić? – zaczął oburzonym tonem, na co wzruszyłam ramionami, chociaż i tak nie mógł tego zobaczyć. Każdy, kto ich znał, by tak pomyślał.

– Z reguły. – odparłam cicho, a w słuchawce usłyszałam jego ciche prychnięcie, więc westchnęłam. – Okej! W takim razie, co to za sprawa?

– A taka, że Laura ma urodziny trzeciego. – powiedział w końcu, na co otworzyłam szerzej oczy, jednocześnie zaczynając wyciągać jedną dłonią plastikową tackę z reklamówki, co do łatwych zadań nie należało. – I dzwonię, żeby cię na nie zaprosić.

– Ma urodziny? – powtórzyłam zdziwiona, bo ta informacja nieźle mnie zaskoczyła. Tyle się znałyśmy, a ja nie wiedziałam kiedy ma ten swój dzień. Prawdę mówiąc, wiedziałam tylko kiedy ma go Nate. I musiałam to jak najszybciej naprawić. – Nic nie mówiła.

– Tak, ma. Ale nie robimy jakiejś dużej imprezy, bo ona tego nie lubi. Kameralnie. Tylko najbliżsi. – wytłumaczył, a ja poczułam ciepło rozlewające się w moim środku.

To było bardziej, niż pewne, że przyjdę na jej urodziny. Uwielbiałam ją. Była taka miła, urocza i na dodatek bardzo przesympatyczna. A do tego słowa, że mają być jedynie najbliżsi. Cholera, to było naprawdę miłe uczucie, a to, że zadzwonił Scott utwierdziło mnie w przekonaniu, że miała być to prawdopodobnie impreza niespodzianka. Ten chłopak był czasami naprawdę uroczy. Już dawno zorientowałam się, że dla tej dziewczyny zrobiłby absolutnie wszystko. Był praktycznie na każde jej skinienie i działało to w obie strony. Patrzyli na siebie, jakby nigdy nie widzieli nikogo bardziej doskonałego. I skłamałabym, mówiąc, że troszkę im tego nie zazdrościłam, ale hej! Każdy by zazdrościł. Byli już ze sobą taki szmat czasu, a nadal się o siebie tak bardzo starali i troszczyli. To było urocze.

– Jasne, że będę. – odparłam pewnie, uśmiechając się. W pewnym momencie przycisnęłam barkiem telefon do ucha, aby mieć wolne obie ręce, bo nie mogłam wyciągnąć tej cholernej tacki. – Gdzie to będzie?

– U mnie w mieszkaniu. Dokładny adres ci jeszcze wyślę. – powiedział zadowolony, kiedy ja otworzyłam białe, plastikowe pudełko z jedzeniem. Byłam prawie pewna, że mój skręcający się żołądek na ten zapach odegra głośne hosanna. Ależ ja byłam nieznośnie głodna. Niezjedzenie śniadania rano było błędem, zważywszy na to, że dziś w szkole nie było lunchu, a ja nawet nie miałam kasy na batona w automacie. Wtedy to nie miałam kasy właściwie na nic. Byłam totalnie spłukana.

– Dobra, Scott. Na urodzinach będę na sto procent, ale teraz... – zaczęłam z zamiarem pożegnania się, aby w spokoju zjeść, jednak przestałam, słysząc czyjś śmiech w słuchawce. I nie był to śmiech Hayesa.

– Stary, jestem! – moja twarz rozjaśniła się w zrozumieniu, kiedy zorientowałam się, że był to wesoły głos Matta. Nastał cichy szmer, podczas gdy ja wyciągnęłam widelec z szuflady. – Niestety bez Nate'a. – dodał, a ja znieruchomiałam, słysząc jego imię. Chwyciłam telefon w dłoń i wyprostowałam bark. Scott chciał coś chyba powiedzieć, bo usłyszałam cichy pomruk, jednak Donovan nie dał dojść mu do głosu, a przez jego donośny ton, wszystko słyszałam. – Przyjechała do niego Madison, więc wiesz, jak to się skończy. Będą się długo zabawiać, a pantofel Parker przyjedzie za godzinę. Z kim rozmawiasz?

Nastała długa cisza, podczas której cała nasza trójka się nie odezwała. Ja za to beznamiętnym wzrokiem wpatrywałam się w obiad przed sobą, którego zapach w dziwny sposób zaczął mnie mdlić. Przełknęłam ślinę, zaciskając palce na widelcu. Przyjechała do niego Madison... Szansa, że owa Madison była kimś z jego rodziny, tak naprawdę nie istniała, a dwuznaczne słowa Matta jasno to określiły. Ale w sumie i tak mnie to nie interesowało. To jego życie i jego sprawy, a ja sama usłyszałam to przez przypadek. Był wolny i miał prawo do takich rzeczy, a poza tym, to Nathaniel Shey. To nawet nie powinno mnie zdziwić, racja? I nie zdziwiło. Chyba. Tak, na pewno. Nawet mnie to nie interesowało. W żaden, kurwa, jebany sposób.

Od chwilowego letargu oderwało mnie chrząknięcie Scotta.

– Z Victorią. – odparł cicho, na co Donovan nie odpowiedział mu od razu. Wydawało mi się, że mówią coś do siebie, bo słyszałam jakiś szmer, ale nie byłam w stanie określić, o co dokładnie chodziło. Nie chciałam nawet wiedzieć. Chciałam zjeść i się położyć, bo chyba rozbolała mnie głowa od tego głodu. Przejechałam palcami dłoni po swoich włosach, zaciskając szczękę.

– Oo-ooh! – zajęczał Matt, co brzmiało dość dziwacznie, ponieważ na początku zrobił to cicho, po czym wyskoczył wysokim głosem, jakby właśnie coś sobie uświadomił. Odchrząknęłam, chcąc skończyć to połączenie, aby w spokoju zjeść. – Vic! Hej, słońce! Co u ciebie? – zapytał, więc wydawało mi się, że właśnie zostałam włączona na głośnik. Skrzywiłam się, słysząc jego wymuszony i wysoki głos. I chyba każdy domyśliłby się dlaczego taki był. Ja domyśliłam.

– Wszystko w porządku. – odparłam, a mój ton zrobił się dziwnie szorstki, więc przełknęłam ślinę i uśmiechnęłam się, bo nie miałam powodu, aby taki był. Przecież nic się nie stało. – Właśnie zabieram się do jedzenia, więc wybaczcie, ale muszę kończyć, bo jestem cholernie głodna. Scott, jeszcze raz dziękuję za zaproszenie. Będę na pewno.

– Cieszę się. – odparł, na co szybko się pożegnałam i zakończyłam połączenie Zablokowałam iPhone'a i rzuciłam go na blat kuchenny, pozostając w niczym niezmąconej ciszy. W skupieniu wpatrywałam się w przestrzeń przed sobą, zastanawiając się, jak bardzo mama byłaby na mnie zła, gdybym rzuciła jej ulubionym, szklanym półmiskiem na owoce.

Czy byłam zła? Chyba nie, w końcu dlaczego miałabym? To jego życie, nie moje, a ja nie miałam zamiaru się wtrącać. Byłam bardziej zła na siebie, bo poczułam coś znajomego, czego nie czułam od bardzo dawna, ale była to tak specyficzna emocja, że ciężko było o niej zapomnieć. Starałam się ignorować przyspieszony oddech i tłuczenie w klatce piersiowej. Ze wszystkich sił nie chciałam tego do siebie dopuścić. To nie miało prawa w jakikolwiek sposób na mnie wpłynąć. Byłam obojętna i tak miało pozostać. A to, że dzień wcześniej całowaliśmy się i wygłupialiśmy, ucząc tej cholernej matmy? Cóż, tak jak mówiłam wcześniej. To nic nie znaczyło.

To nigdy nic nie znaczy.

Zaciągnęłam nosem i chwyciłam tacę z jedzeniem. Skierowałam się razem z nią do jadalni, gdzie usiadłam w kompletnej ciszy przy długim stole. Strzepnęłam dłonie, po czym oblizałam wargi i zabrałam się do jedzenia. Nie chciałam zbytnio o niczym myśleć. Pragnęłam jedynie odpoczynku i aby chociaż przez moment, nikt niczego ode mnie nie chciał. Pierwszy kęs dania był w porządku, ale z każdym kolejnym było coraz gorzej. Nie wiedziałam, dlaczego nagle mój brzuch się zbuntował i przestał być głodny, ale wiedziałam, że wmuszanie w siebie jedzenia nie wyjdzie mi na dobre, więc rozzłoszczona rzuciłam widelec prosto w ryż, a siła uderzenia była taka, że biała tacka odbiła się, a trochę porcji wypadło na blat. Z mocno zaciśniętą szczęką, opadłam plecami na oparcie krzesła i założyłam ręce na piersi. Jedną dłonią zaczęłam skubać swoją dolną wargę, z całych sił starając się nie dopuścić głośnych myśli do swojego umysłu. Z marnym skutkiem.

Byłam głupia. Naprawdę głupia, bo czy ja właśnie rozmyślałam nad tym, co właśnie robił Nate i z kim to robił? Byłam głupia, bo mnie to ruszyło. Jeszcze dzień wcześniej spędzaliśmy chwile we dwójkę i było tak dobrze, a następnego dnia przez przypadek dowiedziałam się, że właśnie zabawia się z inną. I najgorsze było to, iż ja wiedziałam, że miał do tego cholerne prawo. Był wolny, dorosły i sam za siebie odpowiadał. I mimo tego, że doskonale o tym wiedziałam, nie umiałam o tym nie myśleć. O tym, że jego dłonie, które wczoraj zajmowały się tylko moim ciałem, teraz błądzą po ciele innej. Nic sobie nigdy nie obiecywaliśmy. Ja się na to zgadzałam i musiałam płacić za moje durne grzechy. I jak bardzo chciałam dać sobie spokój i uwolnić umysł od tych beznadziejnych myśli, tak po prostu nie mogłam.

Pomrugałam powiekami i rozejrzałam się po pomieszczeniu, a mój wzrok zatrzymał się na jednej rzeczy. Zmarszczyłam brwi, dostrzegając siwą bluzę przewieszoną przez oparcie jednego z krzeseł w jadalni. Wczoraj ją zostawił. Po tym, jak spędziliśmy tyle czasu razem. Po tym, jak ją zdjął, abym zrobiła mu malinkę. Po tym, jak się całowaliśmy, zjedliśmy pizzę i po prostu spędzili razem czas. Zapomniał jej. Uważnie ją obserwowałam, czując coraz większy przypływ zdenerwowania na to całe gówno, które mnie otaczało, aż w pewnym momencie nie wtrzymałam. Gwałtownie wstałam z miejsca, a ciężkie dębowe krzesło odsunęło się z hukiem. Kiedy odchodziłam, moja ręka przez przypadek trąciła białą tackę z chińszczyzną, która przechyliła się, a jej zawartość zabrudziła mahoniowy blat długiego stołu.

Tamtego dnia zbyt wiele nie robiłam. Po niewypale z chińszczyzną przebrałam się w wygodny dres i cały dzień spędziłam przed telewizorem, oglądając argentyńskie telenowele i słuchając norweskich piosenek. Starałam się nie myśleć o niczym i po prostu wyłączyć, ale nienawidziłam siebie za to, że co jakiś czas przyłapywałam się na tym, że o tym myślałam. Gdy tylko to do mnie dochodziło, strzelałam sobie mentalnie w twarz, bo to nie moja sprawa i nie chciałam zaprzątać sobie tym głowy. Bezsens.

Leżałam właśnie w salonie, przykryta ciepłym kocem. Byłam w trakcie oglądania Zbuntowanego Anioła i takie wieczory lubiłam. Kiedy przebierałam się w wygodny dres, zmywałam makijaż, spinałam włosy w gównianego koka i rozwalałam na wygodnej kanapie. Była to moja ulubiona forma spędzania wolnego czasu. Byłam antyspołeczniakiem, ale uwielbiałam to. Moja introwertyczna dusza skakała z radości, gdy byłam tylko ja i ja. Tak, czasami wolałam być z kimś, bo taka już natura człowieka, ale to sama w domu czułam się najlepiej. Nie na imprezie, w klubie czy na dworze. W swoim pokoju z zasłoniętymi roletami i spokojem.

Spojrzałam na Kota, leżącego przy moich nogach, który jak zwykle spał. Ten pies był leniwszy ode mnie, słowo daję. Jedyne co robił, to jadł i spał. I o ile jako szczeniak był zwiercony do granic możliwości, tak teraz po prostu nie. Czarna, lśniąca sierść pokrywała większość miejsca na kanapie, bo ten nowofundland był wielki. Ważył ponad osiemdziesiąt kilogramów, a zasługą tego była mama, która cały czas dawała mu jedzenie w dawkach dawno przekraczających wszelkie normy. A poza tym, ten pies miał spust większy, niż sam Chris Adams i tak jak chłopak był wszystkożerny. Do tej pory pamiętam, jak na nasze urodziny zjadł cały tort waniliowy.

Poprawiłam się na swoim miejscu, wtulając twarz w oparcie kanapy. Słyszałam odgłosy pochodzące z kuchni, w której znajdowała się moja mama. Niby dalej miałam z nią kosę, ale nie tak mocną. Dalej był pomiędzy nami dystans, ale nie tak wielki, jak na początku naszej kłótni. Zapytała nawet, jak było w szkole i czy chciałabym pojechać z nią do sklepu, ale oczywiście odmówiłam, bo wstawałam jedynie do łazienki. Zapytała również, dlaczego jestem przybita, ale nie było to prawdą. Nie miałam powodu, aby taka być. Byłam taka, jak zawsze. Neutralna. Nigdy nie należałam do osób, które zarażały swoją energią każdego wokół. Tacy byli moi przyjaciele. Ja wolałam wstrzymywać emocje na uboczu, co często wychodziło mi z marnym skutkiem.

– Co oglądasz? – nagle obok mnie pojawił się mój brat, w czarnych jeansach i tego samego koloru bluzie. Spojrzałam na niego, kiedy z westchnięciem opadł na fotel naprzeciw, a następnie wzruszyłam ramionami i wróciłam znudzonym wzrokiem do ekranu telewizora.

– Twoją ukochaną telenowelę. – odparłam cicho, więc również spojrzał na plazmę. Jednak kiedy pojawiła się na niej Natalia Oreiro w stroju pokojówki, jęknął głośno, odchylając głowę, a mój zachrypnięty i niski śmiech wypełnił całe pomieszczenie.

– Tylko nie to. – wymamrotał. Theodor miał cholerny wstręt do tej cudownej produkcji po tym, jak w wakacje w dwa tysiące dziesiątym obejrzeliśmy wszystkie dwieście siedemdziesiąt odcinków w ponad dwa tygodnie. Od tego momentu to moja ulubiona telenowela, a mój brat spaliłby Facundo Arane na stosie. – Nienawidzę tego czegoś, bo serialem tego nazwać nie można.

– Lepsze The Walking Dead? – zapytałam, w międzyczasie szukając telefonu ukrytego pod kocem, który nieustannie wibrował, co oznaczało, że ktoś do mnie dzwonił. Theo prychnął, jakby odpowiedź była oczywista. Wszystko związane z trupami, śmiercią, krwią i zombie było dla niego lepsze.

W końcu poczułam pod palcami zimny telefon, więc wyciągnęłam go i spojrzałam na wyświetlacz. Zmarszczyłam brwi, widząc numer Nate'a, który wciąż dzwonił. Zabawne, że pierwsze, co przyszło mi do głowy to, to, że już skończył zabawiać się ze swoją panienką. To było głupie. Uparcie starałam się sobie wmówić, że wiadomość od Matta w ogóle mnie nie obeszła. Że byłam obojętna. Przez ten cały czas, gdy leżałam na tej cholernej kanapie, chcąc skupić się na serialu w tle, zdałam sobie sprawę, że to w końcu Nate. Nigdy mi nic nie obiecywał, a to, że jestem idiotką i nawet wiedząc, jaka jest sytuacja, ja pozwalałam sobie na coś takiego, jak wydarzenie, które odbyło się dzień wcześniej pomiędzy nami, to już inna sprawa. Był wolny, miał prawo robić co chciał. Ja też taka byłam. To nie był dobry chłopaczek, a ja to rozumiałam. Wtedy byłam zła na siebie, że dopuszczałam do takich rzeczy.

Bo przyznajmy szczerze. Czy ja na coś liczyłam? Czy w ogóle miałam na co liczyć? Przy początkach naszej znajomości, Nate miał dziewczyny. W trakcie jej trwania również, podczas naszej pięciomiesięcznej przerwy też i teraz również. Był przystojny, tajemniczy i cholernie pociągający, a płeć piękna lgnęła do niego z kilometra. On to wykorzystywał. Był słabością wielu. W pewnym sensie i moją. I chyba nigdy nie będę w stanie wybaczyć sobie, że pomimo tego jego uroku skurwysyna, ja się temu dałam. Lubiłam go. Bardzo, ale przez to czasem nie myślałam racjonalnie. Rozpraszał mnie. Sprawiał, że wariowałam, dobrze się przy tym bawiąc. I nawet wtedy, gdy dzwonił do mnie po zabawie ze swoją Madison, ja byłam rozdarta. Prawdę mówiąc, byłam po prostu głupia. Czasem wkręcałam się w coś jak przysłowiowa gówniara, którą zresztą byłam. Jednak czasami trzeba po prostu odpuścić. Nic mi nie obiecywał. Ja mu również.

Spuściłam wzrok, a następnie wyciszyłam wibracje i odrzuciłam telefon na bok. Odkaszlnęłam i naciągnęłam rękawy bluzy na dłonie, po czym popatrzyłam z opóźnionym refleksem na Theo, który na mnie patrzył. Zmarszczyłam brwi i posłałam mu pytające spojrzenie. Bez swojej czapki wyglądał lepiej i powtarzałam mu to milion razy. Wiedziałam, że to okrycie głowy było jego nieodłącznym elementem, ale bez niej wyglądał ładniej. Jego czekoladowe włosy były trochę dłuższe i zaczesane w nieładzie do tyłu. Były naturalnie pofalowane, co dodawało mu tego uroku, a pod czapką to zanikało. Niestety nie było mowy, aby Theo wyszedł bez niej chociażby do ogrodu, nie mówiąc o instytucjach publicznych czy szkole. Ćwiczył w niej nawet na sporcie! To podchodziło już pod paranoję.

– Co się tak lampisz? – zapytałam zdezorientowana, unosząc brew. Kątem oka spojrzałam na telefon, który przestał już dzwonić. I dobrze. Theo jedynie wzruszył ramionami, jeszcze bardziej rozwalając się na fotelu i wyciągając swoje chude i długie nogi, które miał lepsze, niż ja.

– Kim był ten typ wczoraj? – zapytał w końcu, na co zastygłam w bezruchu, wpatrując się w niego. Nie rozmawialiśmy o tej sytuacji, kiedy to przyłapał mnie z Nate'em i miałam nadzieję, że tak pozostanie.

Zaskoczył mnie tym pytaniem i o ile rzadko okłamywałam mojego brata, tak wtedy musiałam. I tu nie chodziło o to, że bałam się, iż sprzeda mnie mamie, bo wiedziałam, że to niemożliwe. Nigdy by mnie nie wsypał. Chodziło raczej o to, że mój brat był naprawdę... wielkim fanem Nate'a. Nie byłam w stanie zliczyć, ile razy prosił mnie, abym go mu przedstawiła, a kiedy dowiedział się, że byłam z nim naprawdę blisko, męczył mnie przez cały czas. Non stop latał na te jego idiotyczne walki i jarał się tym jak dziecko. Obawiałam się tego, że jeśli mu powiem, to złapie taki fangirl, że będzie przy mnie cały czas koczował, abym tylko przedstawiła mu Sheya. A naprawdę nie chciałam doprowadzić do takiej sytuacji.

Podczas gdy większość uczniów Culver High School nienawidziła mnie za to, że Nate wygrał dla mnie walkę i uważali, że jestem ostatnią kretynką, będąc w takim środowisku, Theo unosił się pięć metrów nad ziemią. W końcu miał siostrę, dla której sam sławny Nathaniel Shey wygrał walkę, ale tak, jak mówiłam. Ten chłopak wiele rzeczy pojmował po prostu inaczej. Przestał dopiero ostatniego dnia wakacji, kiedy to przestało mówić się o nim w tym domu. Zrozumiał, że to koniec i więcej nie poruszał tego tematu, a ja byłam mu wdzięczna. Jednak teraz on nie wiedział, że znów miałam z nim kontakt. I gdyby się dowiedział, to byłby koniec mojego świętego spokoju.

– Nikim ważnym. – odparłam wymijająco, na co przewrócił oczami, prychając na mnie. Poczułam, że musiałam zmienić ten niewygodny dla mnie temat. – A ty gdzie całymi dnami łazisz? – zapytałam w końcu, uśmiechając się złowieszczo. – Cały czas jesteś poza domem i na dodatek, zacząłeś późno wracać.

– Bo ty wracałaś wcześnie. – prychnął, patrząc gdzieś w bok. Wzruszyłam ramionami, nie dając zbić się z tropu.

– Bo jeszcze pomyślę, że się z kimś spotykasz. – zaczęłam, a on jedynie jęknął na mnie, zamykając oczy. Zarechotałam na jego zachowanie, bo uwielbiałam go drażnić. – Z jakąś dziewczyną, albo uroczym i zdołowanym chłopaczkiem...

– Boże, wychodzę stąd. – zaraz po jego słowach nastąpił dzwonek do drzwi. Oboje spojrzeliśmy w tamtą stronę, ale żadne z nas nie za bardzo chciało się ruszyć ze swojego miejsca, więc zrobiliśmy coś taktycznego i poczekaliśmy, aż zrobi to mama. I nie myliliśmy się, bo kilkanaście sekund później wyszła z kuchni ze ścierką w dłoniach. Spojrzała na nas złowrogo, podczas gdy my w tym samym czasie posłaliśmy w jej stronę te same urocze uśmiechy.

– Joseline, kochasz swoje dzieci. – mruczała pod nosem, chcąc przekonać samą siebie, a następnie ruszyła korytarzem w stronę drzwi. Zagryzłam wargę, kątem oka spoglądając na czarny wyświetlacz telefonu. Nie dzwonił.

– Joseline!

Zamarłam. Przysięgam, że wtedy po prostu zamarłam, słysząc ten głos. Moje serce zatrzymało swoje bicie na kilka dobrych sekund, a oddech ugrzązł gdzieś w gardle. Ledwo powstrzymałam się od omdlenia i zawału w jednym. Każdy włos stanął mi dęba na ciele, a po rdzeniu przeszedł nieprzyjemny dreszcz. Z gulą w gardle, która była po prostu nie do przełknięcia, rozchyliłam powieki do rozmiarów piłeczki ping-pongowej i spojrzałam na swojego brata, który był w takim samym szoku, jak ja. Oboje patrzyliśmy na siebie przerażeni, nie wierząc w to, co miało miejsce. To się nie działo. Nie ma opcji. Miałam świadomy sen, coś poszło nie tak i zaraz się obudzę. Ten głos nie mógł należeć do tej osoby. Tak. Na pewno tak będzie. Nawet Kot wstał, nastawiając uszy na dźwięk tego paskudnego skrzeczenia. Patrzyłam w brązowo-zielone oczy Theo, błagając go mentalnie, aby powiedział mi, że to się nie działo, ale sądząc po jego minie, to było naprawdę.

– Powiedz mi, że to żart. – powiedział zduszonym głosem, a z jego twarzy odpłynął cały kolor. Teraz była biała, jak ściana, a ja wiedziałam, że nie wyglądałam lepiej. I podczas gdy moje serce wcześniej nie biło w ogóle, teraz wybijało ze trzysta uderzeń na minutę. Nie potrafiłam zebrać myśli w głowie, a wszystko wokół krzyczało "To się nie dzieje!". Pragnęłam, aby tak było.

Oboje zerwaliśmy się z miejsca, a ja w ostatniej chwili złapałam równowagę i nie zaryłam nosem w stolik przez koc, który mnie opatulał. Zwinęłam go na szybko i położyłam pod poduszkę, a Kot zerwał się na równe nogi i zeskoczył z kanapy, jakby wiedział, że nie może tam siedzieć. W tym samym czasie, Theo w ekspresowym tempie zebrał wszystkie brudne kubki i jakieś pierdoły ze stolika do kawy. Podbiegłam do szafki obok telewizora i otworzyłam mu szufladę, do której on wrzucił te wszystkie rzeczy z głośnym brzdękiem. W tamtej chwili nie było ważne, czy coś zniszczymy, czy nie. Ważne było, aby to ogarnąć. Podbiegłam do kanapy i poprawiłam na niej wszystkie poduszki, a mój brat w tym samym czasie wyciągnął obrus z innej szuflady tej samej szafki. W trzech krokach znalazł się przy stole i zarzucił na niego złotą tkaninę. Słyszałam z korytarza zduszone głosy oraz śmiechy i wiedziałam, że musieliśmy się pośpieszyć. Niewiele myśląc, chwyciłam wazon z żywymi kwiatami, który stał na małym stoliczku obok kanapy i podbiegłam z nim do Theo, który nadal poprawiał obrus, o mało nie zabijając się po drodze. Szybko postawiłam wazon na środku stołu, a potem cała zasapana odwróciłam się w stronę zdenerwowanego Theodora.

– Popraw włosy. – rzucił, na co skinęłam głową i wyplątałam gumkę z włosów, sporo przy tym wyrywając. Rozczesałam je drżącymi palcami, po czym przeczesałam i kosmyki Theo, który poprawiał swoją czarną bluzę. Słyszałam kroki, a znajome głosy stawały się coraz wyraźniejsze. W pewnym momencie uniosłam wzrok, natrafiając na błyszczące oczy mojego brata, kiedy to uważnie na mnie nimi patrzył. – Jesteśmy w dupie.

– Dlaczego bez zapowiedzi?

– Victoria! Theodor!

W tamtej chwili miałam ochotę jedynie na to, aby zniknąć. Nie wiem, wyjechać, wyemigrować na Syberię, cokolwiek, byleby nie być tam. Każdy włosek zjeżył mi się na moim karku, a ja poczułam gęsią skórkę. Z rozpaczą pomieszaną z przerażeniem, przeniosłam bardzo powoli wzrok na trzy osoby przed sobą. Wszyscy stali w płaszczach i z tymi sztucznymi minami wyrażającymi pogardę. Obok nich znajdowała się moja matka, która z miłym i lekko zszokowanym uśmiechem na ustach, zapewne ledwo stała na nogach przez ich przyjazd. Wewnętrznie drżałam, nie będąc w ogóle gotowa na to niezapowiedziane spotkanie. Cholera! Dlaczego nikt nic nie powiedział? Nie dali żadnego znaku, nic. A teraz proszę bardzo, stali przede mną, posyłając mi i Theo te sztuczne uśmiechy pełne fałszywości i udawanej życzliwości. Cudem przełknęłam ślinę, aby zwilżyć wysuszone gardło, ale nie potrafiłam ruszyć się chociażby na milimetr. Każdy nerw, każdy mięsień w moim ciele został po prostu sparaliżowany.

Bo przed nami stała ciotka Louise razem z wujkiem Martinem i moją kuzynką – Stephanie. I to nie tak, że oni sami w sobie mnie przerażali. Nie. Przerażała mnie ich obecność w tym domu.

– Ciociu. – wychrypiał Theo, a jego głos był nie do poznania. Patrzyłam na niego kątem oka, kiedy on przybrał na twarz uśmiech podobny do tego, kiedy zje się siedem cytryn pod rząd. – Co za niespodzianka.

Tak, niespodzianką było to na pewno. Tylko z reguły niespodzianki są miłe. Ta niekoniecznie. I to nie tak, że nienawidziłam mojej rodziny. Nie. Po prostu... była bardzo specyficzna. Bardziej, niż większość normalnych rodzin z jednego, prostego powodu. Ta rodzina nigdy do normalnych się nie zaliczała.

Ciotka mojej mamy – Louise Clark – była kimś, kogo z reguły się po prostu nie lubiło. To był ten rodzaj kobiety, której nic nie pasowało, zawsze wypowiadała się na tematy, o których nie miała bladego pojęcia, a jeśli zwracało się jej uwagę, to obrażała się na ciebie na pół roku, obrabiając ci przy tym dupę z inną częścią rodziny. Zaliczała się do tych ciotek, które pieką okropne ciasta i chwalą się wszystkim, jakimi to kucharkami nie są, a podczas jedzenia tego ścierwa, marzy się jedynie o tym, aby przepłukać wybielaczem usta. Jednak musiało się zjeść to coś, bo przecież „nie wypada". Na święta dawała własnoręcznie wydziergane czapki z pomponem, swetry i rękawiczki bez palców, w których chodziło się jak w rękawicach kuchennych, a na dodatek, były tak okropne, że od samego patrzenia robiło się człowiekowi przykro tej zmarnowanej włóczki, która została użyta.

Spojrzałam na nią, marszcząc nos. Szczerzyła się w naszą stronę tymi swoimi pożółkłymi zębami, a jej mina wyrażała to, że uważała nas za gorszych od siebie. Mama chyba coś do niej mówiła, bo odwróciła się w jej stronę z udawanym zainteresowaniem. I może było to z mojej strony niegrzeczne, że nie odezwałam się ani słowem i nie powiedziałam chociażby zwykłego przywitania, tylko z miną wyrażającą obrzydzenie i niechęć wpatrywałam się w te jej brązowe, krótko ścięte włosy, które pod światło przybierały okropny odcień fioletu. Może było, ale w tamtej chwili nie mogłam zrobić nic innego. Cały czas wpatrywałam się w te metr sześćdziesiąt czystego narzekania. Bo prawda taka była, ciotka Louise była mistrzynią marudzenia i bezsensownego gadania, a najbardziej uwielbiała wytykać mojej mamie błędy rodzicielskie, lub to, że zupa była zawsze za słona.

Dlatego właśnie tak zerwaliśmy się z Theo, aby trochę ogarnąć salon, bo gdyby zobaczyła ten mały bałagan, nie skończyłoby się to rechotanie z tego powodu i gadanie, że nasza matka nie potrafi zapanować nad własnym domem. Tego nie znosiłam w tej starej zrzędzie po pięćdziesiątce najbardziej. Jej ciągłego marudzenia i wytykania nam błędów. Bo przecież ona zawsze była idealna i miała rację.

– O jejku. – z letargu wyrwał mnie zakłopotany głos mojej mamy. Spojrzałam na nią i od razu zrobiło mi się jakoś gorzej, bo widziałam, jak bardzo zdenerwowana była, a zdradzały to drżące dłonie, które jakoś starała zamaskować, wycierając je w ścierkę. Mimo tego przybrała na twarz miły uśmiech. – Nie miałam pojęcia, że macie zamiar nas odwiedzić.

– Ach, tak. Chcieliśmy zrobić wam niespodziankę. – wyjaśniła Louise, poprawiając swoją okropną koszulę w kwiaty, w której wyglądała jak wisząca bombka na choince. W sumie, rozmiarem się nawet zgadzała. Była niska, bardzo... obszerna i przysięgam, że ona nie chodziła na tych krótkich nóżkach, a po prostu się toczyła. – W końcu nie spędziliśmy razem świąt.

I niezmiernie było mi z tego powodu miło. Wszyscy mieszkali w New Jersey, a w tym roku wyjątkowo nie mogliśmy tam pojechać, przez co jakoś zbytnio nie płakaliśmy. Nie znosiliśmy tam jeździć. Miałam jakoś dość ciągłego gadania o tym, jaka to nie jestem i jak powinnam się zmienić, bo „żaden porządny chłop mnie nie zechce". To było okropne. Wzdrygnęłam się niemal niewidocznie na te wszystkie wspomnienia związane z tymi cholernymi świętami i przeniosłam wzrok na osobę obok ciotki Louise, której widok dobił mnie jeszcze bardziej. Kolejna harpia do kolekcji.

Stephanie Pieprzona Perfekcja Clark była powodem moich kompleksów i załamań nerwowych jako dziecko. Była moją osiemnastoletnią kuzynką, której nie znosiłam najbardziej na świecie, ponieważ od zawsze była tą najbardziej idealną. Sam jej wygląd taki był. Z czystą niechęcią patrzyłam na jej długie i zgrabne nogi okryte w czarne rajstopy i zamszowe muszkieterki do kolan w tym samym kolorze. Do tego ta czarna, rozkloszowana i dziwkarska spódniczka oraz przylegający, pudrowo różowy crop top z długimi rękawami, uwydatniający jej duże cycki i płaski brzuch. To był ten typ dziewczyny, która miała przesadną pewność siebie, wrodzoną sukowatość, którą każdy chwalił od dziecka, a ona gadała o tym wszystkim dookoła. Średnia ocen powyżej pięć i pół, kapitan cheerleaderek i obiekt westchnień facetów od New Jersey do samego Oregonu. Nienawidziłam jej.

– Vicia! – pisnęła swoim wysokim głosikiem, po czym ze słodziutkim uśmiechem, ruszyła w moją stronę, a ja jedynie jeszcze bardziej miałam ochotę rzucić to wszystko w cholerę i schować się w piwnicy, gdzie przeczekałabym najazd tych harpii. Jej długie, kręcone włosy w kolorze bordowym, lśniły od pozapalanych lamp, a idealny makijaż był nienaruszony. Kiedy już znalazła się w odległości trzech metrów ode mnie, poczułam zapach jej drogich perfum, który mdlił mnie malinami, a kiedy stanęła przede mną i zamknęła w szczelnym uścisku, to myślałam, że zwymiotuję jej na plecy. – Ależ ja cię dawno nie widziałam! – trajkotała, kiedy już się ode mnie odsunęła. Spojrzała na mnie z góry, po czym zlustrowała całe moje ciało. – Widzę, że nieźle się trzymasz. I nawet przytyłaś. I nie masz makijażu, czy po prostu jesteś chora?

Tak, chciałam ją uderzyć.

– O, Theo! – zawołała z entuzjazmem, patrząc na chłopaka obok mnie, którego mina wyrażała jedynie chęć szybkiej śmierci. – Jak zwykle na czarno. Mówiłam ci przecież, że ten kolor do ciebie nie pasuje. – po jej słowach, mój brat jedynie wzruszył ramionami, a ona mocno go przytuliła, czego nie mogłam powiedzieć o nim.

W tamtej chwili naprawdę nie miałam już na nic siły. Żyłam nadzieją, że może przyjechali do nas tylko na chwilę, tak przejazdem. Że posiedzą godzinę, zjedzą ciasto, które Louise skrytykuje, Stephanie wytknie mi to, że jestem beznadziejna, a wujek Martin, który nigdy się nie odzywał i właśnie oglądał książki na szafce obok, spruje się do mnie, że nie chodzę do kościoła i opętał mnie szatan. Tylko to nadzieja umarła, kiedy ciotka z głośnym mlaśnięciem, poprawiła swoją ulizaną szopę na głowie i zwróciła się do Theo.

– Theodor, nasze walizki są w korytarzu. Tylko delikatnie, przywiozłam ciasto.

A kiedy do pomieszczenia weszła moja babcia w akompaniamencie mojego dzwoniącego telefonu, który przedstawiał kontakt Sheya, zadawałam sobie jedno pytanie. Dlaczego?

***

Zaskoczenie, co? Dwie sprawy.

Sprawa pierwsza - dostałam dużo pytań, a także opinii odnośnie ludzi wcielających się w bohaterów w Hell i już wypowiadałam się na ten temat, ale jeszcze raz to zrobię, aby zakończyć ten temat raz na zawsze. Kochani, ci ludzie są jedynie kimś na wzór, którzy naprawdę odbiegają od moich wyobrażeń bohaterów, ale jednocześnie są im najbliżsi według moich odczuć. To nie jest tak, że przykładowo, Madison to kropka w kropkę Vic, bo z samego opisu Victorii można wywnioskować, że nie jest tą chudzinką z mocnym makijażem i idealną urodą. Tak samo Nate. Tutaj ma działać wasza wyobraźnia, a oni są wybrani tylko dla editów i prac oraz dla tych, którzy po prostu nie potrafią wyobrazić sobie nikogo. Nie przypadkowo wstawiłam na początku te kolaże. W tych sześciu zdjęciach widać osoby, które właśnie tak przypominają mi naszych bohaterów. Nie Herman z dłuższymi włosami, czy Vic z wagą pięćdziesięciu kilogramów. Wyobraźnia!!

A w sumie drugą napiszę wam w następnym rozdziale ;) Szykujcie się na niespodziankę, buziole wy moje.

Kocham i do następnego xx

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top