1. Wspomnienia bywają bolesne.
Sprawa pierwsza. Witam was w nowej części trylogii, kochani!
Sprawa druga. Na tt oficjalnie, jeśli oczywiście chcecie, możecie już pisać swoje odczucia i przemyślenia względem Hell, dodając #PizgaczHell. Bardzo dziękuję jednej z czytelniczek, która się tym zajęła xx
A teraz nie przedłużam już, bo zapewne zżera was ciekawość, także miłego czytania drugiej części trylogii!
Victoria's POV
- Ile razy będziemy to jeszcze przerabiać?!
Mój krzyk rozniósł się po całej sypialni bruneta, skąpanej w mroku przez zasunięte, ciemne rolety, które pokrywały wszystkie okna. Założyłam ręce na biodrach, patrząc z niesmakiem na brud, który pokrywał dziewięćdziesiąt osiem procent tego pokoju. Pozostałe dwa procent to sufit.
Przepraszam, wróć. Sufit pewnie pokrywały pajęczyny. Tak, całe sto procent.
Chłopak jednak dalej nic sobie nie robił z mojego pełnego złości krzyku. Westchnęłam rozdrażniona, w myślach licząc do dziesięciu. Nie widząc innego wyjścia, ruszyłam przed siebie, o mało nie potykając się o walające się po ziemi ubrania, książki, gry, papierki po jedzeniu i inne niezidentyfikowane rzeczy, których lepiej nie chciałabym widzieć. Gdy już cudem dotarłam do okna nad biurkiem, z czystą satysfakcją pociągnęłam za sznurki. Rolety się zwinęły, dając dostęp promieniom słonecznym, które oświetliły wnętrze czterech granatowych ścian.
- Wyłącz to! - wydarł się brunet leżący na łóżku, jeszcze bardziej nakrywając się jasną kołdrą, aby odgrodzić się od dużej ilości światła. Widać było jedynie kosmyki jego ładnych włosów porozrzucanych na poduszce.
- Nie. - mruknęłam wrednie, torując sobie drogę do jego łóżka, co było nie lada wyzwaniem. Oby spod tej sterty brudu nie wylęgły się żadne robaki. Chociaż zwątpiłam w to, gdy minęłam pudełko po jogurcie pozostawione na komodzie, w którym zauważyłam jakiś nowy rodzaj grzyba...
W końcu stanęłam nad jego łóżkiem i wyszarpałam mu kołdrę z jego chudych i wątłych dłoni. Odrzuciłam ją na bok, patrząc na wykrzywioną w grymasie twarz chłopaka, ubranego w swoją piżamę, która składała się z białej bluzki i czarnych, bawełnianych spodni. Spojrzałam z przymrużonymi oczami na jego twarz i to, jak uporczywie zaciskał powieki, byleby tylko na mnie nie patrzeć. Przewróciłam na ten gest oczami, wzdychając.
- Wstawaj. - burknęłam poważnie, tracąc resztki już i tak nadszarpniętej cierpliwości. - Theo, bo się zdenerwuję, a tego nie chcemy.
Mój brat jedynie zaśmiał się perliście, ale jakby od niechcenia, otworzył jedno zaspane oko, po czym i drugie. Przetarł je dłońmi i głośno ziewnął, a ja natychmiast cofnęłam się o dwa kroki, myśląc, że zaraz zwymiotuję.
- Człowieku. Jebie ci z ust gorzej, niż naszemu psu. - odchrząknęłam, przykładając sobie dłoń do nosa, aby tego nie wąchać. Brunet jedynie wzruszył ramionami, podnosząc się z leżenia do siadu. - Nie mógłbyś chociaż raz wstać sam z siebie? Zawsze to ja muszę cię budzić, a nienawidzę tego robić, dobrze o tym wiesz.
- Dlatego nigdy nie nastawiam budzika. - kpił, uśmiechając się wrednie od ucha do ucha. Zacisnęłam usta w wąską linię, w głowie już mając wizję jego głowy pływającej w słoiku. Tak, to dobry plan.
- Czekam na ciebie na dole. Masz tylko jakieś dziesięć minut. - z tymi słowami zaczęłam wycofywać się z tej jaskini wikinga, który chyba zapomniał, co to higiena, ale taki był już mój brat. Od zawsze się tym nie przejmował.
- To aż dziesięć minut.
Pokręciłam z niedowierzaniem głową, wychodząc na długi korytarz na piętrze, w którym dominował kolor beżowy. Chwyciłam szybko swoją dużą, czarną torebkę, która leżała na skórzanym fotelu przy ścianie obok półki z książkami. Następnie skierowałam się w stronę schodów, znajdujących się po przeciwnej stronie. Gdy już po nich zeszłam, weszłam do salonu, a stamtąd przeszłam do kuchni, w międzyczasie witając się z Kotem, który przygotowywał się do drzemki na jego ulubionym fotelu obok kominka.
- Głodna? - zapytała moja matka, gdy tylko przekroczyłam próg kuchni. Stała w swoim białym szlafroku oraz spiętych w warkocz włosach, trzymając w dłoni filiżankę z kawą. Pokręciłam przeczącą głową, podchodząc do dzbanka z tym czarnym jak noc napojem bogów i w międzyczasie zrzucając torbę na ziemię. - Może zjedz chociaż jabłko.
- Nie, nie trzeba. Kawa mi wystarczy. - powiedziałam i na potwierdzenie moich słów, wlałam ciepłą ciecz do mojego różowego kubka z kaczką. Mój żołądek warknął na sam jej zapach, a kiedy upiłam łyk, naprawdę nie chciałam niczego więcej.
Oparłam się tyłem o blat wyspy kuchennej, blokując spojrzenie z niebieskimi tęczówkami mamy. Nienawidziłam poranków, szczególnie w środy. Wielu ludzi nie zanosiło poniedziałków, ale ja zaliczałam się do tych, dla których ten cholerny trzeci dzień tygodnia był czystym utrapieniem, bo tak dużo było za mną i tak wiele jeszcze przede mną. Nienawidziłam śród najbardziej na świecie, a właśnie tego dnia zdarzało mi się najwięcej złych rzeczy. Środa była po prostu okropna.
- Theo wstał? - prychnęłam na jej pytanie, dolewając sobie jeszcze trochę kawy.
- Następnym razem ty go budzisz. - zażądałam, wskazując na nią palcem. Zaśmiała się cicho, odkładając filiżankę do zlewu.
- Nie wejdę do jego pokoju za nic w życiu. Za każdym razem, gdy to robię, wychodzę z jakąś alergią - sprawę postawiła jasno, co skwitowałam lekkim grymasem, ale i tak się uśmiechnęłam. - O której dziś kończycie?
- Czternasta. Theo chyba godzinę wcześniej, bo wczoraj coś mówił, że znowu nie mają biologii.
- W takim razie, musicie wracać autobusem, bo mam dzisiaj spotkanie z urzędzie i nie wyjdę wcześniej, niż o szóstej, a Erick ma dziś kilka zabiegów w klinice i nie zdąży. - wyjaśniła, wpatrując się w ekran swojego złotego iPada. Kiwnęłam głową, rozumiejąc jej słowa.
- Kiedy naprawią ci swój służbowy samochód? - zapytałam, bo naprawdę miałam tego już dość. Od szesnastego roku życia byłam przyzwyczajona do tego, że mam własny samochód, którym jeździłam praktycznie tylko ja, bo mój brat to idiota i piąty raz oblał teorię, a moja mama miała swoje czerwone Audi z pracy i to nim zawsze się poruszała. Jednak tydzień temu musiała oddać je do serwisu i wzięła naszego Mercedesa, co było mi nie na rękę, bo nie znosiłam autobusów. Zdecydowanie zbyt dużo ludzi w jednym miejscu.
- Na jutro powinien być gotowy. - w duchu za to podziękowałam, odstawiając i swój pusty kubek do grafitowego zlewu.
Podniosłam torebkę z jasnych płytek, po czym ruszyłam do salonu. W tym samym momencie ze schodów zszedł Theo z plecakiem z Adidasa zawieszonym na jednym ramieniu. Jak zwykle, na jego ciele spoczywały ubrania w kolorze czarnym, a lekko przydługie włosy zakrywała beanie, którą dostał ode mnie jakieś dwa tygodnie temu. Nie mogłam już patrzeć na tą starą, a ta, oczywiście w kolorze czarnym, prezentowała się znacznie lepiej, niż ta poprzednia. Mimo że na początku poprzysiągł, że zapewne ją czymś przeklęłam i jej w życiu nie założy, bo nie chce, aby wypadły mu włosy. Zidiocenie mózgu.
- Erick przyjechał! - zawołała mama z kuchni, na co kiwnęłam głową w stronę holu.
Razem tam przeszliśmy, zatrzymując się przy szafce z butami. Szybko nałożyłam swoje czarne tenisówki, a kiedy stałam obok, Theo postanowił być zabawny i lekko mnie popchnął, przez co zatoczyłam się, cudem nie wpadając na okno obok drzwi. Zaśmiał się głośno, na co zacisnęłam usta w wąską linię i uderzyłam go z pięści w brzuch. Zgiął się w pół, wciągając głośno powietrze, a ja z uśmiechem satysfakcji skończyłam zakładać buty. Jeszcze raz spojrzałam na lustro wbudowane w drzwi zabudowanej w ścianie szafy, oceniając swój wygląd. Miałam na sobie czarne dresy, biały top z krótkim rękawem i czarną bluzę przewieszoną przez biodra. Moje włosy były jeszcze lekko mokre po porannym prysznicu, ale niezbyt się tym przejęłam.
- Kawa! Zapewne zapomniał wypić w domu! - krzyknęła mama, która szybko wbiegła do korytarza, kiedy otwierałam drzwi wejściowe. Kiwnęłam głową i chwyciłam srebrny, wysoki kubek termiczny, który podała mi kobieta. Szybko cmoknęłam ją w policzek, a następnie razem z Theo wyszliśmy z budynku.
Na dworze było bardzo ciepło. Promienie słoneczne przebijały się przez lekko zachmurzone niebo, a delikatny wiatr owiewał moje plecy. Kilku moich sąsiadów również zbierało sie do pracy, wsiadając do swoich aut, aby znów przeżyć nudny dzień w korpo. Razem z bratem ruszyliśmy w stronę czarnego SUV-a stojącego na podjeździe. Oczywiście, jak co rano, od kiedy nie miałam mojego samochodu, mieliśmy krótką przepychankę, kto siedzi z przodu, ale wczoraj zrobiłam paznokcie, więc Theo nie miał zbytnich szans. Z zachmurzoną miną usadowił się na tylnych siedzeniach, podczas gdy ja władowałam się na fotel pasażera, tuż obok Ericka za kierownicą.
- Cześć. - powiedziałam zmachana, kładąc torebkę na swoich kolanach. Odetchnęłam krótko, a następnie z uśmiechem odwróciłam się przodem do wesołego mężczyzny. Jak zwykle wyglądał bardzo zadbanie. Jego lekko posiwiałe włosy były ładnie zaczesane, a na sobie miał niebieską koszulę oraz spodnie od garnituru. On zawsze chodził tak elegancko, ale co się dziwić? W końcu był uznawanym, czterdziestopięcioletnim lekarzem, który musiał dobrze się prezentować.
- Cześć. Jak samopoczucie? - zapytał wesoło, wyjeżdżając z naszego podjazdu i wjeżdżając na ulicę prowadzącą do miasta.
- Idziemy do budy. Gówniano. - burknął Theo przytłumionym głosem gdzieś z tyłu. - No chyba, że jesteś turbo kujonem - Victorią Clark. Wtedy to się człowiek cieszy, że tam idzie. - ironia w jego głosie była wręcz namacalna, na co przewróciłam oczami, ignorując chamską odpowiedź, która cisnęła mi się na usta.
- Powinieneś brać przykład z tego turbo kujona. - powiedział mężczyzna, łapiąc z nim kontakt wzrokowy w przednim lusterku. - Twoje wyniki, w porównaniu z jej, wołają o pomstę do nieba.
- I za to dostajesz ode mnie kawę. - uśmiechnęłam się szeroko, wyciągając w jego stronę kubek, który cały czas spoczywał w mojej dłoni. Erick tylko zaśmiał się pod nosem, przyjmując prezent, po czym upił łyk, wzdychając z ulgą.
- To jest to. - odezwał się, odkładając kubek na specjalny uchwyt po swojej prawej stronie. - I naprawdę, Theo. Twoja siostra myśli o przyszłości, więc się uczy, aby dobrze zdać egzaminy.
- Tak. Na pewno dlatego. - burknął ironicznie brunet za mną, a ton jego głosu przekonał mnie, że nie wierzył w tę wersję. Założyłam ręce na piersi, patrząc na mijane obrazy za szybą. Chwilę zastanawiałam się nad jego słowami, myśląc nad tym wszystkim.
W czwartą klasę weszłam z wielkim przytupem, jeśli chodzi o naukę. Praktycznie od pierwszego dnia, w którym to przekroczyłam jej próg, wykuwałam wszystko, siedząc do głuchej nocy. Notatki, zeszyty i podręczniki nałogowo walały się po moim pokoju, a ja spoczęłam dopiero wtedy, gdy zmęczona zasypiałam nad stertą odrobionych prac domowych. Cisnęłam samą siebie i to czasami za bardzo. I tak, gdzieś w moim umyśle było to, że to dla egzaminów końcowych, od których zależało na jaką uczelnię pójdę, ale prawda była taka, że lubiłam mieć coś na głowie, aby zająć czymś myśli. Wtedy popadło na naukę.
I przez tę naukę wiele razy słyszałam docinki moich bliskich. Oczywiście mama czy Erick byli bardzo dumni, bo lepszych wyników nie miałam nawet w podstawówce, ale moi przyjaciele, a w tym brat, nie bardzo pochwalali mój zapał i to z jednego powodu. Przez szkołę zapominałam o życiu. Na imprezie nie byłam od wieków, z domu nie wychodziłam, a jeśli cudem już znalazłam się poza nim, to zazwyczaj szybko się zawijałam, aby zrobić jeszcze jakąś powtórkę. Denerwowało ich to i w pełni to rozumiałam, bo strasznie zaniedbywałam naszą relację, ale nauka pozwalała mi nie myśleć o innych rzeczach, a tego było mi potrzeba. Odetchnięcia od życia i pełnego skupienia na powtórkach, zakrapianych dużą ilością kawy, energetyków oraz bardzo małej ilości snu. Teraz to było moja codzienność. Szkoła, prace domowe, w międzyczasie jakiś posiłek i tak w kółko. I pasowało mi to, albo po prostu chciałam, aby pasowało.
Było dobrze.
Po dziesięciu minutach, w których siedziałam cicho, nie słuchając gadania dwóch facetów obok mnie, byliśmy już pod budynkiem szkoły. Jak zwykle, większość miejsc parkingowych było zajętych, a uczniowie błąkali się po placu w grupkach, rozmawiając i śmiejąc się. Faceci z drużyny koszykarskiej okupowali kilka miejsc przy samochodzie Adama Allmana, który po odejściu Paula Harrisa grzejącego już miejsce na Uniwersytecie Columbia, stał się nowym królem tej budy. Praktycznie nikt go nie lubił, bo był zarozumiały i myślał, że wszystko mu można, bo dyrektor to jego ojciec chrzestny. Taki typ, którego po prostu nie dało się lubić, bo człowieka odrzucało. Za to pod względem bogiń tej szkoły, dalej nic się nie zmieniło, ale co się dziwić. Ashley prędzej by zabiła, niż oddała swoje miejsce pierwszej rasowej suki. Reszta była po staremu.
- Dogadaliście się z mamą, jak jest z waszym powrotem? - zapytał Erick, zatrzymując auto. Szybko odpięłam pas, chwytając swoją torebkę.
- Tak, wszystko okej. Pa. - powiedziałam, wychodząc z dużego auta. Mężczyzna również pożegnał nas z uśmiechem, a gdy zamknęliśmy z Theo za sobą drzwi, wyjechał z podjazdu na parking i zaczął kierować się w stronę miasta.
- Mam pierwszą chemię. Przecież ja się zajebię. - jęczał brunet obok mnie, gdy razem przemierzaliśmy parking, aby dostać się do budynku. Lekki wiaterek owiewał moje ramiona, powodując gęsią skórkę.
- Zrobiłam ci ściągi i na luzie dostaniesz z nich cztery. Wiesz, że u Papermana ściągać można do woli. - uspokajałam go, przeciskając się przez tłum innych uczniów. Szli bardzo powolnie, co doprowadzało mnie do szału, bo nie dość, że pałętali się wszędzie to jeszcze niczym leniwce. No nie znosiłam ich.
- Niby tak, ale samo patrzenie na te ściągi powoduje u mnie wymioty. Ja po prostu nie cierpię chemii. - westchnął ciężko, zaciskając dłoń na pasku plecaka.
Przewróciłam oczami, jednak trochę go rozumiałam. Mimo że w tym roku miałam z tego przedmiotu cztery, to i tak go cholernie nie znosiłam, a sam wygląd wzorów i pierwiastków doprowadzał mnie do szaleństwa. I oczywiście musiałam powtórzyć materiał z poprzednich klas, aby ogarniać cokolwiek. Jednak Theo na pewno dałby radę. Przecież to mistrz ściągania. Tylko on potrafił zerżnąć każde zadanie na poprawce z biologii, na której był jedynie on i profesorka siedząca naprzeciw niego. Mój brat pod tym względem był nieocenionym królem.
W końcu weszliśmy do budynku. Zmarszczyłam nos na ten charakterystyczny zapach, który panował tylko w tej szkole. Nienawidziłam go. Rozejrzałam się dookoła po jasnym wnętrzu i chodzących po nim uczniach. W wakacje szkoła zrobiła remont, którego ten budynek nie widział od jakichś sześćdziesięciu lat. Nowe, białe szafki odznaczały się po obu stronach długiego korytarza, a na jednej ze ścian namalowany był herb naszej szkoły, czyli piranię w barwach białych i bordowych. Wyremontowali również toalety i stołówkę, a także bibliotekę, wszystkie sale lekcyjne i dwie sale gimnastyczne. Pełen rozmach.
- W końcu są i nasi! - usłyszałam wysoki głos pewnej niebieskookiej blondynki, która chcąc nie chcąc, nazywała się moją przyjaciółką od kilkunastu lat.
Podążyłam razem z Theo w stronę naszych szafek po lewej stronie, które były obok siebie. Roberts stała obok nich z papierowym kubkiem kawy w dłoni i swoim popisowym uśmieszkiem, ale Mia już taka była. Lekko złośliwa, mająca swoje zdanie i zasady. Ubrana w zwykłe, jasnoniebieskie jeansy i różowy sweterek prezentowała się tak, jak tylko większość dziewczyn chciałaby wyglądać. Cała Mia.
- Cali i zdrowi. - mruknęłam, po czym szybko cmoknęłam ją w usta. Przeszłam na bok, stając przed swoją szafką, gdy Theo podszedł bliżej niej, zamykając ją w swoich ramionach. Objęła go za szyję, uważając na to, aby nie wylać kawy. Po chwili również się odsunął, zatrzymując obok niej.
- Idziemy dziś do galerii? Mają dostawę, a ja w końcu muszę kupić nową torebkę. Potem skoczyłybyśmy do Killer Cave. - zapytała Mia, zarzucając swoimi kręconymi blond włosami. Pokręciłam głową, otwierając swoją szafkę. Zjechałam ją szybko wzrokiem, aby znaleźć odpowiedni zeszyt.
- Jutro mam sprawdzian z matmy i muszę się uczyć. - powiedziałam, nawet na nią nie patrząc. Zmarszczyłam brwi, gdy nie dostrzegłam tego głupiego zeszytu. - Gdzie on jest?
- Och, przestań. Kujonizm zostaw na później. Chociaż raz. - prosiła mnie i niemal czułam jej palące spojrzenie na mojej głowie.
- Dla niej to niewykonalne. - kpił Theo, przez co rzuciłam mu ostre spojrzenie, w tym samym czasie, gdy udało mi się wyciągnąć cienki zeszyt z ogórkiem spod kilku wielkich podręczników.
- Nie mam czasu, Mia. - odparłam, mając nadzieję, że przestanie drążyć. Zatrzasnęłam drzwiczki od szafki, wrzucając zeszyt do dużej torebki zawieszonej na moim ramieniu. Odwróciłam się w ich stronę i niemal jęknęłam, widząc te dwa podobne, zdenerwowane spojrzenia z uniesioną lewą brwią. Jeszcze Chris i mielibyśmy komplecik.
Z opresji uratował mnie dzwonek na lekcje. Na szczęście skończyło się bez gadek umoralniających, podczas których wytykała mi, że zamiast ostro imprezować i czerpać z życia w stu procentach w naszym seniorskim roku, ja zamykałam się w swojej pieczarze i tylko uczyłam, z nikim nie gadając. Unikałam ludzi? Być może, ale nie przeszkadzało mi to. Tak, może trochę marnowałam ostatni rok w tym mieście, ale nie przejmowałam się tym. W końcu to ja decydowałam.
- Jeszcze o tym porozmawiamy. - wskazała na mnie palcem, na co tylko parsknęłam pod nosem. Uczniowie zaczęli rozchodzić się po salach, przez co rozmowy powoli milkły.
- Nie mogę się doczekać. - odparłam tylko, a następnie przeniosłam wzrok na stojącego obok mnie brata, który pisał coś na swoim telefonie. - Powodzenia na chemii.
- Nawet nie przypominaj. - westchnął ciężko, chowając urządzenie do tylnej kieszeni spodni. Mia spojrzała na niego z boku, marszcząc pomalowane brwi.
- Zaległy egzamin? - spytała, na co kiwnął głową. - Odwracaj się.
- Co? - zdziwił się, nie rozumiejąc.
- Kop w dupę. Na szczęście. - uśmiechnęłam się lekko, a Theo tylko westchnął, posłusznie się odwracając. Niebieskooka uniosła lekko dłoń z kawą, aby jej nie wylać, a następnie mocno uderzyła go wewnętrzną stroną stopy odzianej w różowego Conversa. Chłopak tylko syknął i nawet ja lekko się skrzywiłam, bo parę w nodze to ona miała.
- Mia! - zawył, łapiąc się za obolałe miejsce.
- No co? Im mocniej, tym lepiej. - wzruszyła ramionami. Pokręcił tylko głową, a następnie ruszył za tłumem w stronę swojej klasy na znienawidzoną lekcję. - Idziemy?
- Już. - zgodziłam się. Pomknęłyśmy w stronę odpowiedniej sali od literatury, gdzie miałyśmy zajęcia. Pierwsza weszłam do środka, wypatrując swojego miejsca w pierwszej ławce pod ścianą. Kilkoro uczniów jeszcze rozmawiało, a w klasie panował ogólny harmider. Położyłam swoją torbę na małym stoliczku, a następnie odsunęłam krzesło i na nim usiadłam. Mia zrobiła to samo ławkę za mną, głośno wzdychając.
- Dzień dobry państwu w tę cudowną środę, kiedy to z samego rana zepsuł mi się samochód i uciekł autobus! - uśmiechnęłam się lekko na słowa pana Pattersona, który wszedł właśnie do klasy ze zbiorem kartek pod pachą, kubkiem kawy w dłoni i krzywym uśmieszkiem. Odwrócił się w przodem do nas, gdy każdy powoli zajmował swoje miejsca. Zmarszczył brwi na Adama, który chyba nawet nie ogarnął, że nauczyciel był już w klasie, bo dalej siedział bokiem do tablicy na ławce, rozmawiając ze swoim kumplem z drużyny. - Allman, ja nie wiem, jak jest u ciebie w domu, ale tutaj siedzi się na krzesłach. Złaź z tego blatu zanim go jeszcze połamiesz.
Nieco urażony Adam zsunął się z blatu na ciemne krzesło, przewracając oczami i już się nie odzywając. Bardzo lubiłam naszego nowego profesora od literatury. Z poprzednim nauczycielem miałam niezbyt miłe stosunki, po tym, jak sobie ubzdurał, że mnie zabije, ale pan Patterson był naprawdę świetny i doskonale znał się na swoim fachu. Mężczyzna po czterdziestce z czarnymi jak noc włosami, położył swoje rzeczy na biurku, a następnie oparł się o nie tyłem i spojrzał na każdego z uczniów, aż w końcu zapanowała cisza. To był jego rytuał. Nie krzyczał, nie błagał o ciszę, a jedynie patrzył, aż sami zamilkniemy. I działało. Oparłam się wygodnie o oparcie krzesła, czując, jak Mia zaczyna bawić się moimi włosami, co było bardzo przyjemne. Założyłam ręce na piersi, czekając, aż pan Patterson zacznie temat.
- I jak. Lektura przeczytana? - spytał, łapiąc kubek stojący obok, z którego upił łyk. Po klasie rozniósł się lekki szmer, a kilka osób kiwnęło głowami. - Więc co powiecie mi o Pięknych i przeklętych pana Fitzgeralda?
- Bardzo głupia książka. - kilka osób parsknęło śmiechem na opinię Jerry'ego, który siedział w środkowym rzędzie przy końcu. Sam pan Patterson uniósł brwi, patrząc na chłopaka, więc i ja usiadłam lekko bokiem, aby popatrzeć na tę scenkę, tak jak reszta klasy.
- Cóż za wnikliwa analiza, panie Jankins. Żaden krytyk by się jej nie powstydził. - mruknął profesor, odkładając kawę i poprawiając niebieską koszulkę. Założył on ręce na piersi, kiwając głową. - A może rozwinąłby pan swoją myśl?
- Prawda jest taka, że główny bohater to zwykły nierób, który myśli, że cały sukces należy mu się ot tak, bez żadnej pracy. Gloria to zwykła materialistka, myśląca jedynie o kasie, a jak się kończy przez ich rozrzutne życie to jest wielce oburzona. I jaki jest sens we wspólnym życiu, które opiera się jedynie na kłótniach i godzeniu się i tak w kółko? Niby wielka miłość, a jak przyjdzie co do czego, to nałogowo się zdradzali. - wyrzucił z siebie, ostentacyjnie się przy tym krzywiąc. Przeniosłam wzrok z chłopaka na profesora, który stał w tej samej pozycji z zamyśloną miną.
- Kto się zgadza z opinią naszego kolegi? - zapytał w końcu, rozglądając się dookoła. Nie minęły nawet dwie sekundy, a każda osoba uniosła dłoń. Również i ja, bo przysięgam, że bardziej nadętej lektury nie wnoszącej nic do mojego życia, to już dawno nie czytałam. Chociaż tytuł zachęcający.
Patterson westchnął ciężko, kręcąc głową, a my opuściliśmy dłonie. Potarł swoje czoło, zastanawiając się, co ma powiedzieć i jak ubrać to w słowa. Miał przed sobą piętnastu nastolatków negatywnie nastawionych do tematu lekcji. To nie lada wyzwanie.
- Muszę się z wami zgodzić, ale tylko po części. Fitzgerald porusza tu ciężkie tematy o władzy, dążeniu do bogactwa i alkoholizmie. Również o miłości.
Zrobił krótką przerwę, odchrząkując. Znów rozejrzał się po klasie, a jego wzrok padł na mnie. Chwilę się nad czymś zastanawiał, po czym wskazał na mnie palcem, uśmiechając się.
- A ty, Victoria? Co sądzisz o głównych bohaterach? - zapytał z lekkim uśmiechem, czekając na moją reakcję. Chwilę się zastanawiałam, patrząc na białą tablicę. Boże, jak ja nie znosiłam odpowiadać publicznie.
- Para snobów, którzy myśleli, że poznali całą definicję miłości, bo spędzili ze sobą kilka chwil. - odparłam spokojnie, nawiązując z nim kontakt wzrokowy.
- A myślisz, że tak się nie da?
Parsknęłam krótkim śmiechem, kręcąc głową.
- Aby kogoś kochać, trzeba go znać, panie Patterson. Nie ma czegoś takiego, jak miłość od pierwszego wejrzenia. To nie istnieje. Człowieka powinno kochać się za charakter, a żeby go poznać, potrzeba sporo czasu.
***
- Boże, kocham swoje nowe jeansy. Przez nie mój tyłek wygląda lepiej, niż niejednej laski z Instagrama. - zawołał Chris Adams, dumnie kracząc u mego boku przez szkolny korytarz do wyjścia, po całym dniu w szkole.
Uśmiechnęłam się lekko, wzdychając. Siedem ciężkich godzin w szkole po trzech godzinach spania, potrafiło być naprawdę wycieńczające. Szczególnie, że leczyłam to wszystko litrami kawy przemieszanych z energetykami smakującymi jak ropa. Jednak w końcu przetrwałam to i moim jedynym planem na tamtejszy dzień było położenie się na kilka godzin do łóżka.
- Tak, cudowne. - mruknęłam, ziewając.
Popchnęłam duże wyjściowe drzwi, a następnie razem z brunetem wyszliśmy na zewnątrz. Pogoda była bardzo przyjemna. Słońce oświetlało każdego swoimi ciepłymi promieniami, a na niebie nie widać było ani jednej chmurki. Kilkoro uczniów rozpierzchło się po parkingu, aby wrócić do domu, a niektórzy stali jeszcze w grupkach i rozmawiali. Szybko pokonaliśmy drogę do srebrnego Jaguara mojego przyjaciela. Zapakowałam się na miejsce pasażera, a on w tym samym czasie zasiadł za kółkiem i odpalił silnik.
- Jestem tak kurewsko zmęczona. Mam dość dzisiejszego dnia. - mruczałam, opierając głowę o zagłówek i przymykając oczy. Z głośników jak zwykle leciała jakaś piosenka Justina Biebera, a klimatyzacja owiewała moje nagie ręce.
- Ile spałaś? - zadał swoje standardowe i mocno niewygodne pytanie, wyjeżdżając z parkingu. Odchrząknęłam lekko, poprawiając się na fotelu.
- Jakieś pięć - sześć godzin. - skłamałam cicho, czując, że jeśli powiem mu prawdę, to się wścieknie. Każdy tak reagował, a najbardziej denerwowało to moją matkę. Nie moja wina, że miałam poważne problemy ze snem, a w skrajnych przypadkach nie pomagały nawet tabletki.
- Victoria. - burknął coraz bardziej zdenerwowany, na co westchnęłam, otwierając oczy. Spojrzałam na niego z irytacją, bo znowu chciał zacząć swoją tyradę.
- Niecałe trzy godziny. Zadowolony? Więc skończmy ten temat, bo nie mam zamiaru go znów poruszać. - warknęłam, tracąc resztki dobrego humoru.
- Nie denerwuj się tak. Po prostu wszyscy się o ciebie martwimy. Nie śpisz, nie jesz, a cały czas siedzisz w tych swoich książkach. Twój organizm nie jest maszyną, Vic. - umoralniał mnie, patrząc na drogę przed sobą. Westchnęłam ociężale, ale nijak tego nie skomentowałam. Nie miałam na to siły.
Resztę drogi do mojego domu przebyliśmy w niezbyt przyjemnym milczeniu. Gdy chłopak zaparkował przed moim domem, westchnęłam, chwytając swoją torbę leżącą na moich kolanach. Już otwierałam drzwi, gdy zatrzymał mnie jego głos.
- Możemy o tym porozmawiać? - spytał cicho, przez co odwróciłam głowę, krzyżując wzrok z jego spojrzeniem. Piwne tęczówki wwiercały się w moje oczy, chcąc przeskanować mnie na wylot. Zmarszczyłam lekko brwi, nie rozumiejąc.
- O czym?
- Wiesz o czym.
Przełknęłam ślinę, czując mocny uścisk w żołądku. Spuściłam swój wzrok, a następnie przeniosłam go na deskę rozdzielczą auta. Wiedziałam, o czym chciał rozmawiać i ani trochę mi się to nie podobało. Wszyscy starali się nie poruszać przy mnie tego tematu, ale to w końcu Chris. On zawsze robił coś, co wyróżniało go z tłumu. Tylko że tym razem naprawdę nie miałam na to ochoty. Ten temat był po prostu zastrzeżony i zapomniany. Czułam na sobie jego zmartwiony wzrok, kiedy ja starałam się telepatycznie przenieść do mojego bezpiecznego pokoju z dala od ludzi. Niestety mi to nie wyszło, a on nadal czekał na moją odpowiedź, którą nieskładnie układałam w głowie.
- Chris, minęło prawie pięć miesięcy. - wychrypiałam cicho, złoszcząc się na samą siebie przez to, iż mój ton był taki słaby. - Nie wracajmy do tego.
- Tak i od pięciu miesięcy znikasz mi coraz bardziej. - powiedział z goryczą, chwytając za moją dłoń i tym samym zmuszając mnie, abym na niego spojrzała. Zaciągnęłam nosem, czując się tak bardzo zmęczona tym wszystkim. Chciałam po prostu pójść spać i przestać myśleć, bo myśli nie były niczym dobrym. Dlatego od tych pięciu miesięcy nie chciałam tego robić. Bo myśli to wspomnienia, a wspomnienia bolały.
- Nie chcę poruszać tego tematu. - szepnęłam drżącym głosem, zaciskając swoją zimną dłoń na jego ciepłych palcach. Popatrzył na mnie smutno, a jego zawsze wesołe oczy, lekko przygasły. I tego też nie chciałam. Nie chciałam widzieć tego żalu dla mojej osoby w najbliższych mi ludziach.
- Nie możesz zamykać się przez to na świat, kochanie. Od pięciu miesięcy nie wychodzisz z domu, a od wakacji... ty po prostu nie żyjesz. Nie możesz tak siebie niszczyć, nawet jeśli cierpisz.
- Nie cierpię. - zaprzeczyłam lekko zła. Uśmiechnął się blado, nie wierząc w moje słowa. - Nate to zamknięty temat. I wszystko związane z nim również.
Nie wiem, czy starałam się przekonać bardziej jego, czy samą siebie. Chciałam, aby tak było. Nie znosiłam powracać do tych wszystkich spraw sprzed prawie pięciu miesięcy. Najbliżsi wiedzieli, iż ten temat był dla mnie trudny, a ja starałam się zapomnieć. Niestety, Chris chyba wziął sobie za cel szczere rozmowy od serca, na które nie miałam ani chęci, ani siły. Chciałam po prostu wrócić do domu, położyć się i zasnąć bez obawy, że obudzę się z jeszcze większym żalem. Musiałam to odrzucić.
- Kocham cię, Vic. Bardzo i nie chcę widzieć twojego cierpienia. Już i tak wystarczająco zamknęłaś się na wszystko. Czasami lepiej o czymś porozmawiać, niż usilnie starać się o tym zapomnieć. - odezwał się serdecznie, posyłając mi pokrzepiający uśmiech.
Kiwnęłam głową, dziękując mu za te słowa. Na pożegnanie jeszcze tylko mocno go przytuliłam, wdychając jego zapach kawy i lasu, po czym wysiadłam z Jaguara, machając mu na odchodne. Smętnie pokonałam drogę do drzwi wejściowych. Kiedy je przekroczyłam, odetchnęłam lekko, zwieszając głowę. Byłam cholernie zmęczona, przybita i rozemocjonowana, ale ta mieszanka towarzyszyła mi blisko od września. Powinnam się przyzwyczaić. Po chwili ogarnęłam się i zdjęłam swoje buty, a następnie przeszłam przez pusty salon i schody do swojego pokoju. Przechodząc obok sypialni Theo, usłyszałam odgłosy jakiejś gry, co utwierdziło mnie w przekonaniu, iż mój brat już wrócił. Uśmiechnęłam się blado, gdy przekroczyłam próg swojej sporej sypialni, która ani trochę się nie zmieniła. Jedynie było tu po prostu częściej.
Położyłam swoją torebkę na fotelu, a następnie usiadłam na skraju łóżka w niczym niezmąconej ciszy. Siedziałam tak przez dłuższą chwilę, wgapiając się pusto w przestrzeń i starając się nie dać myślom wedrzeć do głowy. Od pięciu miesięcy tego nie robiłam. Pochłonięta nauką, egzaminami i wszystkim innym, odrzucałam od siebie nieprzyjemne sprawy, których się wypierałam i cholernie bałam. Jednak wystarczyła tylko mała wzmianka, jedna rozmowa z Chrisem, aby cały mój plan rozwalił się na malutkie kawałeczki, a kurz opadł, pozwalając szturmem wlać się spostrzeżeniom, wspomnieniom i najciemniejszym utrapieniom do mojej głowy. I znów zaczął się istny koszmar dla mojej udręczonej duszy, który nawiedzał mnie tylko w snach, i który zepchnięty był w najdalszy zakamarek mojej podświadomości.
Znów o nim myślałam.
Pięć miesięcy. Minęło cholernych pięć miesięcy odkąd ostatni raz się z nim widziałam. Odkąd ostatni raz dane mi było napawać się jego obecnością. Nasze ostatnie spotkanie było okropnie bolesne i przytłaczające, ale cholernie uświadomiło mi, kim dla niego byłam. Wkręciłam się w tę popieprzoną relację za bardzo i doskonale zdawałam sobie z tego sprawę. Prawda była taka, iż sama byłam sobie winna. Jednak, kiedy postawiłam mu ultimatum, a on wyszedł, pozostawiając mnie samą... bolało. Cholernie bolało. Doskonale pamiętam ten moment, o którym niestety nie potrafiłam zapomnieć. Gdy cała zaryczana wróciłam do swojego domu, wpadając w objęcia mojej mamy, która zdezorientowana zaczęła mnie pocieszająco głaskać po głowie i przytulać, prosząc, abym powiedziała, co się stało. Płakałam wtedy bardzo długo, leżąc w ciemnym pokoju na łóżku z mokrą od gorzkich łez poduszką, nawet nie myśląc o tym, aby przestać. To była jedna z najgorszych nocy mojego życia. Milczałam przez kilkanaście godzin, nie chcąc się z nikim widzieć. Jedynie pusto trwałam, zapominając o życiu. Bo tak cholernie bolało mnie to, że chłopak tak dla mnie ważny, dla którego zaryzykowałam sam wyjazd na inny kontynent, po prostu mnie zostawił, pokazując tym samym, że nasza wielomiesięczna znajomość nie była dla niego nawet w jednej czwartej tak ważna, jak dla mnie. Bo dla niego nie byłam nikim szczególnym dokładnie tak, jak wypomniała mi to wcześniej Jasmine. A ja jej nie wierzyłam...
Nikomu nie powiedziałam, co dokładnie tam zaszło. Nawet Mia i Chris nie zdawali sobie z tego sprawy. Wiedzieli tylko, że nasza znajomość się bezapelacyjnie zakończyła. Jednak oni wszyscy zdawali sobie z tego sprawę. Pocieszeniem w tamtej całej sytuacji było chyba tylko to, iż moje kontakty z mamą uległy znacznej poprawie. I znów to ona leżała ze mną na moim łóżku, czule mnie obejmując, gdy przez kilka godzin płakałam w jej ramię, całkowicie milcząc. Ponownie była to ona. Nawet po tym, gdy zakomunikowałam jej, że dla mnie nie była już moją matką. Ona jednak nawet o tym nie wspomniała, będąc cały czas przy mnie ze swoim kojącym dotykiem i bezpiecznym zapachem. Nie powiedziałam jej jednak, dlaczego tak się stało. Wiedziała tylko, że tym razem zakończyłam znajomość z Nathanielem Sheyem na dobre. Nie drążyła, nie kręciła nosem, a po prostu kiwnęła głową, nie pytając o nic, a sam wyjazd do Australii odszedł w zapomnienie i dużą zasługę w tym miał sam Erick, który mi to obiecał.
Finałowa Walka Śmierci jednak nie przebiegła tak, jak wielu ludzi chciało, aby przebiegła. Opowiedziała mi o niej bardzo krótko Mia, która przyszła do mnie w pierwszym tygodniu września, gdy jeszcze nie chodziłam do szkoły, nie będąc w stanie. Ona i Chris, a także Theo starali się porozmawiać ze mną w tamtym czasie kilka razy, lecz nie miałam ochoty się z nikim widzieć. Wtedy było nasze pierwsze spotkanie od wielu dni. Nie wiedziała, co dokładnie się stało, ale to nie przeszkadzało jej w byciu przy mnie i wspieraniu mnie. Wtedy streściła mi krótko przebieg walki, nie chcąc wspominać o szczegółach. Nie uczestniczyła w niej, co prawda, osobiście, ponieważ nie chciała tego widzieć. Wiedziałam tylko, że w połowie trzeciej rundy na halę wpadła policja i zabrała tych, którzy nie zdążyli uciec. Potem było jeszcze kilka spraw w sądzie, w tym i Nate'a, ale go nie zamknęli. Całe zajście było naprawdę poważne, ponieważ wiedziało o tym prawie całe Culver City i kilka ładnych tygodni o tym gadano. Walka nie doszła do końca i nikt nie stracił na niej życia, chociaż podobno było później kilka nieoficjalnych spotkań zawodników. Nie interesowałam się tym i nie chciałam słyszeć o tym nawet na sekundę, więc każdy nie zaczynał przy mnie tego tematu.
Może dlatego, że on nie stracił życia, a mimo wszystko... nie odezwał się. Ani razu.
Głupio na to liczyłam. Moja ulga w momencie, gdy dowiedziałam się, że nie stał się ani trupem, ani mordercą, była nie do opisania. Tak bardzo cieszyłam, się że przeżył, mimo iż rzeczywiście przystąpił do walki. I nie wiem, na co liczyłam. Że zadzwoni? Że będzie starał się to jakoś wyjaśnić? Ale on milczał. Cały wrzesień żyłam głupią nadzieją, chociaż nie miałam pojęcia, czy bym mu to w ogóle wybaczyła. To, jak mnie zostawił. Cholera, on naprawdę wszedł na ten ring. Był w trakcie trzeciej rundy i chciał walkę wygrać, zabijając drugą osobę. I to bolało mnie o wiele bardziej, niż sam fakt, że wybrał walkę zamiast mnie. Kiedy jednak nastał październik, a ja dalej nie dostałam ani jednej wiadomości, zrezygnowałam. Ze wszystkiego. Głupia nadzieja opuściła moje ciało, a ja zatopiłam się w nauce, aby zapomnieć o Nathanielu, który bezapelacyjnie namieszał w moim siedemnastoletnim życiu, a który całkowicie zerwał naszą znajomość. Minął cały październik, a następnie kilka miesięcy i nastał styczeń. A ja powoli przyzwyczajałam się do życia bez jego osoby, ciętych żartów, szalonych pomysłów i introwertycznej natury.
Powrót do szkoły był trudny, szczególnie, że wróciłam do niej tydzień po rozpoczęciu roku, a wszyscy wiedzieli o walkach i o moich kontaktach z nim. Widziałam te spojrzenia, słyszałam szepty, oraz czułam to zaciekawienie i ocenianie mojej osoby. Szczerze, to mało mnie to w tamtych ciężkich chwilach obchodziło, ale jednak wciąż irytowało. Moi przyjaciele mi w tym pomogli. W sumie w szkole nadal byłam obgadywana, choć minęło tak dużo czasu, ale całkowicie to ignorowałam, będąc zajęta nauką. Ale wciąż bolało, bo on mnie po prostu zostawił. Żadnej wiadomości, żadnej chociażby wzmianki o nim. Całkowite odcięcie.
Nathaniel Shey zniknął z mojego życia. Bezpowrotnie.
Zacisnęłam powieki, a moje usta opuściło ciche westchnięcie na te wszystkie złe wspomnienia, które opanowały moje ciało. Po chwili przeniosłam zmęczony wzrok na ostatnią szufladą białej komody. Zamyśliłam się nad tym chwilę, czytając cytat na kartce, która była na niej zawieszona.
Dziś jesteśmy inni, niż wczoraj. Jutro będziemy inni, niż dziś...
- Ale i tak skończymy w piekle, bo piekło na nas czeka. - dopowiedziałam cicho pod nosem, wstając na chwiejące się nogi. Ostrożnie podeszłam do mebla, czując się jeszcze słabiej, niż kilkanaście minut temu.
Schyliłam się na wiotkich kończynach i zimną dłonią pociągnęłam za rączkę szuflady. Moje serce zamarło na widok czarno-złotych rękawic z walki Nate'a z Codym Nixonem. Patrzyłam na czysty materiał, czując oblewający mnie pot. Dokładnie pamiętałam ten moment, w którym mi je przekazał, ukazując tym, że należałam do niego. A wtedy myślałam, że to on był mój... Ależ ja byłam głupia. Następnie mój wzrok padł na biały PenDrive leżący obok. Zacisnęłam wargi w wąską linię, wiedząc, że popełniłam błąd. Nie powinnam była do tego wracać i od początku się tym katować. Lecz ta rozmowa z Chrisem i te wszystkie wspomnienia... Musiałam to zrobić.
Szybko chwyciłam PenDrive i wstałam, podchodząc do łóżka. Otworzyłam srebrny laptop leżący na materacu i władowałam przenośną pamięć do odpowiedniego wejścia. Mój oddech znacznie przyspieszył, kiedy czekałam na załadowanie się. I przysięgam, że rozmyślona już chciałam odpiąć PenDrive'a, a później schować go do szuflady na następne pięć miesięcy, gdy na pulpicie, ukazującym zdjęcie Kota, wyświetlił się odpowiedni folder. I wtedy wiedziałam, że przegrałam.
Zamglonymi oczami wpatrywałam się w malutkie ikonki zdjęć i filmików z naszego pamiętnego wyjazdu do Vegas. Jeszcze w połowie sierpnia, Mia dała mi tego PenDrive'a, abym pooglądała je, lecz za bardzo zajęta byłam spotkaniami z przyjaciółmi i Nate'em. Wrzuciłam go do szuflady, zapominając o tym i nie wiem, co takiego podkusiło mnie, abym właśnie wtedy zaczęła je przeglądać.
Wspomnienia bywają bolesne.
Skrzyżowałam nogi, przenosząc laptop na swoje uda. W bezwzględnej ciszy kliknęłam pierwszą ikonkę, a na całym, dużym ekranie pojawiło się zdjęcie Laury, robione telefonem. Stała ona jeszcze przed domem Chrisa, zanim przyjechali po mnie. W przeciwsłonecznych okularach siedziała na swojej walizce, robiąc dziubek w stronę osoby, która robiła jej to zdjęcie. Za nią widać było Scotta, który szedł w stronę domu, oraz Luke'a opierającego się o maskę. Byli tacy szczęśliwi. My wtedy byliśmy tacy szczęśliwi.
Niestety moje kontakty z nimi wszystkimi nieco się popsuły. Przyczyna była prosta. Sam ich widok za bardzo przypominał mi o Nathanielu. I choć starałam się to jakoś przełamać, a oni naprawdę mnie wspierali, nie mogłam. Ostatni raz rozmawiałam z nimi przez telefon na krótko przed świętami, aby złożyć życzenia i chwilę pogadać, ale i tak szybko skończyłam. Mia i Chris dalej z nimi trzymali, a nawet byli razem na sylwestrze, który obchodziłam w domu, odsypiając grudzień. Z Sheyem również utrzymywali kontakt, ale znacznie mniejszy. Było mi tak cholernie szkoda naszej znajomości, jednak stwierdziłam, że tak będzie lepiej. Całkowite odcięcie się od wszystkiego, co było z nim związane. Z całym jego światem, w który tak się wtopiłam. Ze wszystkim.
Kolejne zdjęcia powodowały blady uśmiech na mojej twarzy. Widok Laury, Mii, Parkera, Scotta i Chrisa śmiejących się i wygłupiających, był dla mnie tak samo cudowny, jak bolesny. Bardzo mi ich brakowało. Dużo zdjęć było robionych w samochodzie oraz na postojach głównie telefonem Roberts. I nagle moje serce całkowicie się zatrzymało, aby po chwili znów zacząć wybijać szybki rytm.
Kolejna cyfrowa fotografia przedstawiała mnie i Sheya na jednym z parkingów, na którym robiliśmy postój. Staliśmy obok siebie, paląc papierosy i rozmawiając. W tle widniał jego czerwony Mustang, za którym tak bardzo tęskniłam, a którego nie widziałam już tak długo. Pochłaniałam widok chłopaka, zaciskając dłonie w pięści. Doskonale pamiętałam jego obraz, który już dawno wyrył się w mojej pamięci. Wysoka i dobrze zbudowana sylwetka, krótko ścięte, brązowe włosy, czarne niczym węgiel oczy, szlachetne i ostre rysy twarzy, niezbyt pełne usta, prosty nos, duże dłonie, kilka malutkich blizn na twarzy, niski i zachrypnięty głos, chamski uśmieszek...
- Nie. - skarciłam samą siebie, przełączając zdjęcie na Scotta robiącego głupią minę, gdy tankował swojego SUV-a.
Wielu mogłoby zapytać, dlaczego to ja nie zadzwoniłam. Dlaczego nie wykonałam pierwszego kroku. Odpowiedź była jasna. Moja duma i honor były wyżej. Shey dał mi jasno do zrozumienia, kim dla niego byłam. Nie zamierzałam się przed nim płaszczyć, szukać na siłę kontaktu. Poza tym, nawet nie wiedziałam, czy byłabym mu w stanie wybaczyć, jeśli by mnie o to poprosił. Zbyt mocno cierpiałam, a po pięciu miesiącach milczenia, kiedy żywy nadal przebywał w Culver City... to chyba było niewykonalne.
Przez następne dwadzieścia minut oglądałam zdjęcia i filmiki, chłonąc każdy szczegół. Uśmiechnęłam się z bólem sama do siebie na te wszystkie piękne chwile, w których było tak dobrze, a które tak szybko się spieprzyły. Zdjęcia z hotelu chłopaków na kacu, gotujących rosół z torebki i robione bardzo przypałowo selfie, trochę pocieszały mój fatalny humor. Parsknęłam głośnym śmiechem, widząc nagle obraz, na którym stałam ja w niedzielne popołudnie, totalnie skacowana, w krótkich spodenkach i białej bluzce z miną, która wyrażała tylko "dlaczego-ja-istnieje". Trzymałam w swoich dłoniach kubek z herbatą i patrzyłam na konającego na podłodze Parkera, nie wiedząc nawet, że ktoś robił mi zdjęcie. Nagle moim oczom ukazał się pewien film. Odpaliłam go, krzywiąc się na głośne szumy i szmery. Albowiem był to filmik z klubu robiony z fleszem. W kadrze stałam ja razem z Nate'em w loży, a na kanapie leżał zapity Chris. Światła cały czas migotały, a rozmowy ludzi przedzierały się przez głośnik wraz z jakimś głośnym bitem. Zmarszczyłam brwi, nie przypominając sobie tego momentu. Zaraz potem zdałam sobie sprawę, że to była ta część imprezy, kiedy prochy przejęły władzę nad moim mózgiem.
- Victoria! Powiesz coś do fanów?! - krzyczała głośno Mia, więc jak się okazało, to ona była sprawcą chaotycznego filmu. Spojrzałam na samą siebie, kiedy chwiejnie odwróciłam się w jej stronę, tym samym ukazując, jak pijana byłam.
- Kocham Las Vegas! Bardzo! - darłam się ochryple, a moje oczy od flesza świeciły na czerwono. Po chwili stojący obok Shey kiwnął nieogarnięcie głową i wyzerował swojego shota. W międzyczasie Laura przeszła przed kamerą, pokazując język.
- A Nate'a kochasz?! - zaśmiała się pijacko, przez co moje serce mocno się skurczyło. Mój Boże.
- Co?! - zapytałam, nie słysząc pytania.
- Czy kochasz Nate'a?! - powtórzyła, dalej nas nagrywając. Na moją pijaną twarz wpłynął chamski uśmiech, a po chwili zarzuciłam jedną z rąk na jego kark, stając bliżej. Położył swoją dłoń na moich plecach, patrząc na mnie cwanie z góry.
- Absolutnie! - odkrzyknęłam. Następnie powiedziałam coś do chłopaka, wystawiając w jego stronę język, na co kiwnął głową, przybliżając do mnie swoje usta. Filmik się skończył.
Westchnęłam ciężko, ściągając laptop ze swoich ud. Zaciągnęłam nosem, podkulając nogi. Ułożyłam łokieć prawej ręki na kolanie i oparłam czoło na dłoni.
Wspomnienia są dobre, mimo że niektóre bardzo bolą. Wspomnienia przypominają nam o tym, co przeżyliśmy i co nas poniekąd ukształtowało. Jednak wtedy oddałabym wszystko, aby się ich pozbyć, bo przypominały mi jedynie o ważnym dla mnie chłopaku, którego nie było już w moim życiu. On wybrał. Wybrał swoje życie, w którym nie było dla mnie miejsca.
I musiałam w końcu się z tym pogodzić.
***
Tamtego dnia nie potrafiłam zasnąć, mimo że byłam cholernie zmęczona. Zjadłam tylko sporą kolację, przez to iż cały dzień nie jadłam praktycznie nic, a potem do późna siedziałam w fotelu obok okna, gapiąc się w gwieździste niebo. Nie obchodziło mnie to, że był środek tygodnia, a ja nie miałam niczego przygotowanego na następny dzień do szkoły. W tamtym momencie po prostu w ciszy myślałam nad swoim życiem, które nieco zaniedbałam.
- Vic, czemu nie śpisz? - wzdrygnęłam się lekko na ciche słowa mojej mamy. Odwróciłam się w jej stronę, patrząc, jak zamykała drzwi. Przez to zamyślenie nawet nie usłyszałam, kiedy weszła.
- Jakoś nie mogę zasnąć. - odparłam, powracając do obserwowania niemal czarnego nieba ze srebrnymi punkcikami. Kobieta podeszła bliżej, po czym usadowiła się na skraju mojego łóżka naprzeciwko mnie. Westchnęłam, czując podenerwowanie. Chciała rozmawiać.
Dlaczego w tamtą felerną środę każdy chciał rozmawiać?
- Victoria, co się dzieje? - zapytała poważnie, zmartwionym głosem. Westchnęłam, odwracając się do niej z lekkim zdziwieniem. W świetle zapalonej lampki nocnej widziałam ją dobrze. Jej zmęczone, ale nadal wesoło świecące oczy uważnie skanowały mnie wzrokiem, jakby chciały odkryć każdy mój sekret. Platynowe włosy ścięte na typowego long boba okalały jej smukłą twarz. Zdziwiłam się, że nie była jeszcze w piżamie. Przecież było późno.
- Z czym? - odpowiedziałam pytaniem na pytanie. O co jej mogło chodzić? Przecież nic nie zrobiłam. Od kilku miesięcy nic nie robiłam.
- Z dnia na dzień wydaję mi się coraz bardziej, że znikasz. Unikasz rodziny i przyjaciół, zamykasz się w swoim pokoju i z nikim nie rozmawiasz, nie wychodzisz z Mią i Chrisem... Skarbie, co się dzieje?
Westchnęłam ciężko, domyślając się, że ta rozmowa będzie w typie rozmowy, jaką przeprowadziłam wcześniej z Chrisem. I już wtedy nie chciałam tego robić. Cholera, dlaczego każdy czegoś ode mnie chciał? Dlaczego oczekiwali, że będę im się ze wszystkiego spowiadać? Mogłam mieć swoje sekrety i utrapienia. I każdy wiedział, że takich tematów się przy mnie nie poruszało. Płacili im za zgrywanie psychologów, czy jak?
- Nic mi nie jest, mamo. - burknęłam sucho, chcąc zakończyć temat. I tak myślałam nad tym zdecydowanie zbyt długo. Nie chciałam jeszcze przeprowadzać sesji terapeutycznych z moją matką. Wystarczyły te w mojej głowie.
Kobieta westchnęła, poprawiając się na materacu. Wlepiła we mnie mocne spojrzenie, kręcąc głową.
- Vic, wiem, że nie zawsze byłam dobrą matką. - mruknęła cicho, co lekko mnie zdziwiło, ale tego nie skomentowałam. - Nie okazywałam ci wsparcia wtedy, gdy tego potrzebowałaś. Zamiast tego chciałam kierować twoim życiem, nie pytając cię o zgodę. Przepraszam cię za to z całego serca, kochanie. Wiedz, że nigdy więcej tak nie postąpię i będę akceptować wszystkie twoje decyzje, które odpowiedzialnie podejmiesz, bo wiem, że już zmądrzałaś. Kocham cię i chcę dla ciebie jak najlepiej, jednak to nadal twoje życie. Chcę tylko, abyś wiedziała, że zawsze będę za tobą, dobrze? Zawsze.
W szoku patrzyłam na moją matkę, która wydawała się w pełni poważna. Nie wiedziałam, co takiego w nią wstąpiło, że wyznała mi takie słowa, ale nieźle mnie wmurowało. Zdezorientowana patrzyłam, jak lekko się uśmiechnęła, po czym dotknęła ciepłą dłonią mojego policzka. Pogłaskała go, a później się odsunęła, wstając z materaca.
- Ja idę spać. Tobie też radzę, bo nie da się żyć tylko na kawie. - mruknęła, po czym poszła w stronę drzwi mojego pokoju. Kiedy jednak je otworzyła, nie wyszła, a odwróciła się w moją stronę, patrząc na mnie z lekkim uśmieszkiem. - Która godzina?
Dalej lekko zdezorientowana i wstrząśnięta jej przemową, popatrzyłam na blat cyferblatu budzika stojącego na szafce nocnej obok.
- Pięć minut po północy.
Kobieta kiwnęła głową, posyłając mi uśmiech pełen ciepła.
- W takim razie, wszystkiego najlepszego z okazji urodzin, Victoria.
***
Witam, kochani! Pierwszy rozdział BTH już za nami. Na razie może i niezbyt porywający, ale wszystko musi się jakoś rozkręcić. Perypetie Victorii nadal w grze!
Kocham i do następnego xx
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top