Rozdział trzynasty: Rozmowy i przeprosiny.
Elizabeth POV
" Czasem w nasze życie bez pytania wchodzi wielki wiatr. Wiatr, którego jedyną wolą, jedynym zadaniem, jest zniszczenia całego ładu i porządku, który często budowano latami. Tym razem wiatr zawitał w moje życie. Zaczął wiać, zostawiając za sobą tylko ruiny wyidealizowanego świata, ułudy i snu, w którym trwałam przez całe swoje życie. Wiatr zaczął od prostych rzeczy, jakimi było odkopanie wyrzutów sumienia, które pojawiały się w moim sercu za każdym razem, gdy choćby spojrzałam w pewne niebieskie oczy, tak pełne bólu, jak ocean jest pełen wody.
Potem przyszedł czas na rozbicie bańki mydlanej, która otaczała moją osobę. Zaczęłam zauważać problemy, które miałam, zaczęło mi przeszkadzać to, w jakiej sytuacji się znajdywałam! Wiem, każda inna dziewczyna dawno już rozegrałaby wszystko inaczej. Ale ja, mimo, że bardzo chciałam, to nie potrafiłam. Zostałam wychowana na posłuszną, idealną dziewczynę, która robi to czego od niej oczekują, a nie to czego sama chce. W pewnym momencie sama pogubiłam się w czymś, co dotychczas miałam pod kontrolą.
Z udawania suki, stałam się suką. Kiedyś udawałam, że jestem bezwzględna i zimna, a później już udawać nie musiałam, bo stało się to częścią mnie. Z dnia na dzień zaczęłam zakładać nowe maski, a swoją twarz zakopałam, pozbyłam się jej.
Czy wiecie jakie to straszne uczucie utracić własną twarz? Każdego dnia, patrząc w lustro widzieć siebie, ale jednak nie siebie? Malować nie swoją twarz, ale maskę, z wypisanym na niej fałszywym uśmiechem, którego nie miałam ochoty nosić.
Zaczęło mnie to wszystko uwierać, zupełnie niczym kamień w bucie. Chodząc, jeśli dobrze się on ułoży, to nawet go nie czujesz, ale jeśli już zaczniesz go czuć, to sprawi Ci on ból, będziesz chciała się go pozbyć. Przecież to nie może być takie trudne!
Tylko, czy warto? Straciłabym rodziców, chłopaka, reputację, być może nawet szanse na dobre życie, a zyskałabym... Co? Chwilę satysfakcji? Prawdziwych przyjaciół, którzy wspieraliby mnie?
Stan na dzień dzisiejszy, ilość minusów jest większa od ilości plusów.
11 października, piątek. "
- Boże, ależ ja siebie nienawidzę.
Zatrzasnęłam pamiętnik i wrzuciłam go wściekła do czarnej torebki, którą ze sobą nosiłam. Zaczynało się ściemniać i prawdopodobnie nie powinnam wychodzić już z domu, ale ja musiałam. I tak bym nie zasnęła, nie mogłam spokojnie posiedzieć kilku minut bez zamartwiania się, walki z własnym sumieniem , które krzyczało i płakało wewnątrz mnie. Zostało odkryte i obnażone, a idealna dziewczyna ze smutkiem musiała stwierdzić, że z ideałem nie ma ona nic wspólnego.
Chociaż... może to właśnie te niedoskonałości są w nas wszystkich doskonałe?
Spojrzałam w telefon z nadzieją, że nagle zamruga i powiadomi mnie, że właśnie przyszła do mnie wiadomość, ale nic takiego się nie wydarzyło. Siedziałam i czekałam, marząc o tym by napisał do mnie, cokolwiek, jakąkolwiek głupią wiadomość, która by uspokoiła moje skołatane nerwy. Byłam sama, nie miałam nawet z kim porozmawiać. Kevin był obrażony, Archie poinformował mnie, że dziś spotyka się na prywatnych lekcjach muzyki z Panną Grundy, a rodzice... cóż, chyba sami rozumiecie?
- Jug, błagam, napisz - jęknęłam.
Drugi dzień z rzędu nie było go w szkole, a ja wychodziłam z siebie ze zdenerwowania. Dzwoniłam do niego kilkanaście razy, wysłałam mu parę wiadomości, nawet nagrałam mu się, ale bez odpowiedzi. Martwiłam się, miałam przeczucie, że stało się coś złego. Jakim cudem on w tak krótkim czasie sprawił, że nie potrafiłam przestać o nim myśleć? Przecież ja rozmawiałam z nim raptem parę razy! Boże, co tu się właściwie dzieje?!
Nagle moja komórka zawibrowała, a ja rzuciłam się na nią, gdy zobaczyłam, że na wyświetlaczu pojawia się wiadomość od czarnowłosego chłopaka. Uśmiechnęłam się szeroko i odblokowałam telefon, wchodząc w wiadomości.
Matoł: Ktoś tu się martwi? Wybacz, byłem niedysponowany ;p
Ręce mi opadły. Po dwóch dniach bez znaku życia on napisał mi, że był niedysponowany. Irytacja wymieszała się we mnie z błogim uczuciem ulgi, które wypełniło moje wnętrze. Żył. Odetchnęłam głęboko i odpisałam:
Ja: Okres to ciężka sprawa, ale mogłeś napisać cokolwiek... Muszę Ci coś powiedzieć. Ważne.
Matoł: Brzmi seksownie. Niestety, cały weekend pracuję, więc powiesz mi to dopiero w poniedziałek.
Zaklęłam cicho i wyłączyłam telefon. Oczywiście, nie mogłam go winić za to, że pracuje, nie robił przecież nic złego, prawda? Mimo wszystko miałam jednak nadzieję, że uda nam się spotkać, musiałam mu powiedzieć czego dowiedziałam się od Cheryl, zapewne się ucieszy, że nie próżnowałam.
Może nawet się uśmiechnie?
Później nie dostałam już od niego żadnej wiadomości, znów zaczęła się dojmująca cisza. Nienawidziłam ciszy. To właśnie w niej człowiek musi skonfrontować się ze samą sobą, ale ja na to nie byłam jeszcze gotowa. Byłam rozbita, sama nie wiedziałam czego chcę, w jednej chwili płakałam, a w następnej śmiałam się jak głupia. W jednym momencie ze wszystkich sił chciałam chodzić z Archiem, udawać przyjaźń z Ronnie i być popularną suką, najlepszą uczennicą i idealną córką, a za moment miałam ochotę rzucić to wszystko w diabły, pieprzyć swoją reputację, zostawić Archiego, rodziców i wyprowadzić się, zacząć wreszcie żyć po swojemu.
Chociaż nie, wystarczyłoby, żebym w ogóle zaczęła żyć.
- Nie wytrzymam - mruknęłam, chwytając się za głowę - Co tu się dzieje? Co się ze mną dzieje?
Wysypałam na dłoń dwie tabletki przeciwbólowe, które pomagały mi skutecznie zagłuszać bóle głowy, które spowodowane były wyrzutami sumienia. To zupełnie tak jakby ta dziewczyna, którą kiedyś byłam, znów zaczęła walczyć. Krzyczała we mnie, że nie mogę tak żyć, że muszę coś zrobić, coś zmienić. Nie wiedziałam tylko jak i co. Nie potrafiłam podejmować radykalnych decyzji, nikt mnie tego nie nauczył. Byłam aktorką, żyłam według scenariusza, który ktoś napisał za mnie, odgrywałam rolę, którą musiałam odgrywać. Nie potrafiłam żyć z dnia na dzień, łapać chwil i tworzyć je pięknymi. Musiałam mieć wszystko dokładnie i skrupulatnie zapisane. Nie byłam jak Jughead, który żył tu i teraz. Może to właśnie to tak bardzo mnie w nim pociągało?
Nie! On mnie nie pociąga!
Niemal płacząc ze złości i bezsilności narzuciłam na siebie kurtkę i nie zważając na krzyki rodziców wybiegłam z domu trzaskając drzwiami. Na swojej twarzy poczułam chłodny, północny wiatr, który omiótł całą moją sylwetkę. Jedyne światło rzucane było przez, stojące równych odstępach, latarnie, ale ja pobiegłam w mrok. Rzuciłam się prosto w objęcia ciemności, przeczuwając, że ten dzień będzie dniem przełomowym.
To dziś albo zacznę żyć, albo umrę już na dobre.
***
- Betty? - szeryf Keller wyglądał na zaskoczonego, ale otworzył drzwi - Co Ty tutaj robisz o tak późnej porze? Rodzice wiedzę?
- Biorę ich na siebie - uśmiechnęłam się - Jest może Kevin? Muszę z nim porozmawiać, to bardzo ważne.
Dorosła wersja Kevina wydawała się zaskoczona, ale zaprosiła mnie bym weszła. Odwiesiłam kurtkę na wieszaku, który zrobiony był z poroża i rozejrzałam się po wnętrzu. Dom Kellerów był bardzo prosto zbudowany, można powiedzieć, że po męsku. Z jednego korytarza można było trafić do niemal każdego pomieszczenia. Po lewej stronie znajdowało się biuro szeryfa, które zawsze zamknięte było na klucz, to tam znajdowały się akta i materiały. Dalej, można było dojść do małej kuchni z prostymi, dębowymi meblami i do salonu, który przylegał do tego pomieszczenia. Ostatnim pokojem na parterze, była łazienka. Sypialnie znajdowały się na piętrze, na które prowadziły spiralne schody. Lubiłam ten dom. Wprawdzie nie mieszkała tutaj kobieta, ale i tak czuć było to, czego nigdy nie uświadczyłam w swoim mieszkaniu.
Miłość
Z każdej niemal ściany patrzyły na mnie uśmiechnięte fotografie Kevina z ojcem, a to na rybach, a to na strzelnicy, a to na rozdaniu nagród. Ci dwaj byli dla siebie całym światem, skoczyliby za sobą w ogień. Kevin bardzo bał się powiedzieć swojemu tacie o tym, że jest gejem, ale gdy już zebrał się na odwaga, to ojciec tylko wstał poklepał go po ramieniu i powiedział mu, że to nic nie zmienia, on i tak jest z niego dumny. Zazdrościłam Kevinowi takiego ojca. Mój prawdopodobnie wydziedziczyłby mnie, gdybym przyprowadziła do domu chłopaka o złej reputacji, nie mówiąc już o dziewczynie.
Wyobrażacie sobie reakcję mojej mamy, gdybym, czysto teoretycznie, przyprowadziła za rękę Jugheada i oznajmiła, że jesteśmy parą?
- Kevin jest u siebie, Betty - odezwał się szeryf, nalewając sobie kawy - Rozgość się, wiesz gdzie co jest.
Uśmiechnęłam się do Pana Kellera i odprowadziłam go wzrokiem do jego biura, a następnie skierowałam się do pokoju Kevina. Bez pukania wpakowałam się do środka. Kevin leżał na łóżku i przeglądał jakiś portal randkowy, ale zerwał się na równe nogi, gdy jego drzwi otwarły się z hukiem. Pokój Kevina wyglądał...nie wiem jak go opisać. Prawie całą powierzchnię ścian zajmowały plakaty musicali, których Kevin był ogromnym fanem. Umeblowany był prosto, znajdowało się tutaj łóżko, biurko, duża szafa na ubrania i kufer, w którym znajdowały się prywatne rzeczy Kevina.
Chłopak chwycił się za serce i rzucił mi rozdrażnione spojrzenie.
-Mogłem być nagi! Wiesz, że istnieje taka czynność jak " pukanie"?
Nie mogłam opanować uśmiechu, wystarczyło źle dobrać słowa i już można było rozbawić kobietę, która przeżywała właśnie bardzo mocne wahania nastroju.
- Niestety, miałam okazję się przekonać - parsknęłam - Archie jest przereklamowany w tej kwestii. Możemy porozmawiać?
Kevin zaczerwienił się po same uszy, usiadł na łóżku i poklepał miejsce obok siebie. Nie usiadła, musiałem pierwsze zrobić coś, czego nienawidziłam robić. Wzięłam głęboki oddech i przymknęłam oczy, przygotowując się do ważnego wyznania. Czułam, że nogi trzęsą mi się jakby były z galarety. Podczas drogi tutaj przygotowywałam sobie całe przemówienie, ale teraz zaniemówiłam.
- Przepraszam - wydukałam.
- Słucham? - Kevin uniósł brwi.
- PRZEPRASZAM! - wyrzuciłam z siebie, czując, że pod powiekami zbierają mi się łzy - Nie powinnam była tak Cię traktować, miałeś rację. Nie radzę sobie, Kev. Nie wiem co mam myśleć o swoim życiu, w jednej chwili chcę coś zmienić, zacząć od nowa, a w następnej trzęsę się ze strach, że mogłabym utracić to co sobie zbudowałam. Nie radzę sobie ze sobą, od kilku dni praktycznie nie śpię, dręczą mnie wyrzuty sumienia, mam koszmary, nie potrafię na niczym się skupić. Mój chłopak zdradza mnie z moją najlepszą przyjaciółką, rodzice wymagają żebym była idealna, a ja już nie ogarniam. Pogubiłam się, Kev... Wybacz mi, proszę. Ja... ja zostałam sama.
Kevin wstał bez słowa i objął mnie ramieniem, a ja poczułam, że przestaję kontrolować łzy, które ciurkiem zaczęły płynąć po mojej twarzy. Po chwili oderwał się ode mnie i spojrzał mi w oczy.
- Czy wiesz co właśnie powiedziałaś? - zapytał, uśmiechając się - Czy zdajesz sobie sprawę, że właśnie zrozumiałaś to co tłukłem Ci kilka lat? Betty, oczywiście, że Ci wybaczam! Jestem mega szczęśliwy. Moja dziewczynka dorasta!
Rzuciłam mu wściekle spojrzenie i opadłam zmęczona na jego łóżko. Kevin wyglądał jakby gwiazdka miała nadejść wcześniej, a ja cieszyłam się. Cieszyłam się, bo to był pierwszy krok do normalności. Mówią, że dla alkoholika największym wyzwaniem jest przyznanie się do problemu. Cóż, ja się przyznałam. Miałam problem, chciałam zawalczyć o siebie, o swoje życie, a do tego potrzebowałam przyjaciół. Przyjaciół, którzy mnie wesprą, pomogą, podtrzymają, gdy będę się chwiała. Chciałam mieć przy sobie Kevina. Nigdy nikogo szczerze nie przepraszałam, Kevin był pierwszy, ale należały mu się one.
Otarłam łzy koniuszkiem palca i uśmiechnęłam się słabo do chłopaka.
- Zaskoczyłam Cię? - zapytałam - Przyznaj, nie spodziewałeś się.
- Przyznaję. Jestem z Ciebie dumny, Betty. Przyznanie się jest pierwszym krokiem do zerwania z problemem, wiesz?
- Nie będzie łatwo, Kevin - westchnęłam - Jestem rozwalona psychicznie. Teraz jestem pewna, że chcę się zmienić, ale to się zmienia jak w kalejdoskopie. Do tego jesteś mi potrzebny. Musisz mnie pilnować, bo ja sama sobie nie ufam. Będziesz?
Dłoń Kevina wylądowała na moim ramieniu, a chłopak obdarzył mnie promiennym uśmiechem. Ewidentnie był wzruszony, stało się coś na co czekał od dawna. Przyszłam i poprosiłam go o pomoc, a on zamierzał dać z siebie milion procent, żebym nie żałowała podjętej decyzji. Wiedziałam, że będzie mnie pilnował. Zależało mu na mnie. Przyjaciel gej to jednak fantastyczna sprawa, a pomyśleć, że podobno przyjaźń damsko męska nie istnieje?
Kevin zniknął na chwilę, powiadamiając mnie, że biegnie po kakao, a ja zerknęłam na telefon. Dwadzieścia wiadomości od rodziców, równie dobrze mogę nie wracać do domu. Będzie trzeba wymyślić jakieś chwytliwe kłamstewko. No co? Okłamanie diabła to chyba nie grzech, prawda?
Kevin wrócił, niosąc dwa kubki parującego kakao, na którego widok zapomniałam o trzeciej wojnie światowej która czeka mnie po powrocie do domu. Upiłam łyk i poczułam przyjemny gorąc który rozlewał się po całym moim ciele, roztapiając smutki. Usiadłam po turecku na jednym końcu łóżka, a Kevin zrobił to samo na drugim. Wbił we mnie swoje spojrzenie, jakby badając moją twarz, a ja poczułam się nieswojo.
- Co? - prychnęłam - Rozmazałam się?
- Nie - odparł Kevin - Zastanawiam się tylko, co spowodowało tak gwałtowną zmianę u Ciebie. Co, a może raczej kto. Czy z Twoimi wyrzutami sumienia ma coś wspólnego pewien przystojny, czarnowłosy chłopak, o smutnych, niebieskich oczach?
Westchnęłam z rezygnacją, czując, że nie wywinę się już z tej rozmowy. Nawet nie chciałam się z niej wywijać, jeśli Kevin miał mi pomóc, musiał znać całą prawdę. Czyli czas na najbardziej żenujące wyznanie mojego życia.
Zaczęłam opowiadać historię z przyczepy od nowa, ale tym razem nie zataiłam już żadnych szczegółów. Szczerze, jak na spowiedzi, zrelacjonowałam co stało się z moim ciałem, gdy Jughead znalazł się blisko mnie, opowiedziałam jak stałam zahipnotyzowana i nie mogłam oderwać wzroku od jego niebieskich oczu. Wreszcie doszłam do momentu, gdy zrozumiałam, że smutek, który się w nich krył, znajdował się tam również z mojej winy. Przypomniałam sobie jego pełen wyrzutu głos, ale też jego pomoc, gdy jej potrzebowałam. On stanął w mojej obronie wtedy w South Side. Dał mi swoją kurtkę, odprowadził do domu, a potem trzymał to zdarzenie w tajemnicy, wiedząc, że gdyby dowiedział się o tym Archie, byłabym skończona.
Jughead Jones dbał o mnie. Naprawdę o mnie dbał.
A ja go nienawidziłam. Betty, co Ty masz w głowie?
- I w tym właśnie momencie - zakończyłam - zrozumiałam, że moje życie nie może tak wyglądać. Ja nie chcę go nienawidzić, Kev. Robiłam to całe życie, a nawet nie dał mi powodów. Archie go gnębił, więc ja jako przykładna dziewczyna go w tym wspierałam, straszne, co?
- Cudowne - odpowiedział Kevin, obdarzając mnie rozanielonym spojrzeniem - Bughead rodzi się na moich oczach!
- Nie! - zaprotestowałam, czując, że zaczynam się czerwienić - To nie o to chodzi! Na miejscu Jugheada mogłaby być jakakolwiek osoba, której bezpodstawnie niszczyłam życie, choćby Ethel...
- W takim razie dlaczego jakakolwiek inna osoba nie jest na jego miejscu?
Ma mnie. Trafiony, zatopiony, riposta, na którą nie znajdę odpowiedzi. Świetnie, teraz byłam czerwona jak burak, a na dodatek kakao w moich dłoniach zaczęło drżeć, co wywołało chichot u mojego przyjaciela. Trzepnęłam go w ramię i położyłam się na łóżku, nie chcąc łapać wzroku chłopaka, bo mógłby wyczytać z moich oczu prawdę, której nie chciałam do siebie dopuszczać. Prawdę, którą przed chwilą wypowiedział.
- To i tak nieważne - westchnęłam, wbijając wzrok w sufit - Nie jestem w stanie naprawić tylu lat bycia suką. Myślę, że ta rana, którą mu zadałam sięga zbyt głęboko. Szkoda mi go, Kev, chciałabym to wszystko jakoś poprawić, ale nie mam pojęcia jak. On pewnie nawet nie będzie chciał mnie wysłuchać.
- Nie będzie chciał Cię wysłuchać, tak? - Kevin zatrząsł się ze śmiechu - Wiesz co jest zabawne? Jesteś najdojrzalszą dziewczyną jaką znam, a Jughead to już są wyżyny dojrzałości na jakie może wspiąć się człowiek, a kiedy przychodzi co do czego, to uparcie udajecie, że jesteście dla siebie nikim i zachowujecie się jak dzieciaki, które starają się zagłuszyć w sobie miłość, żeby onni nie pokazywali was palcami. Tak się składa, że ten sam człowiek, któremu to zadałaś taką wielką ranę, nie jest w stanie oderwać od Ciebie wzroku, a język mu się plącze, gdy tylko wejdę z nim na Twój temat. Nawet z tym nie diluj, to są fakty, kochana.
- Naprawdę?! - skoczyłam na łóżku jak oparzona, ale widząc szelmowski uśmiech Kevina zrozumiałam, że się zbłaźniłam. Odchrząknęłam - To znaczy się, naprawdę? Myślisz, że mnie wysłucha?
Chłopak zacmokał i podszedł do jednej z półek, na których znajdowały się książki. Przejechał palcem po ich grzbietach, a następnie wyciągnął jedną z nich, powąchał, pocałował, a następnie rzucił mi ją na kolana. Rzuciłam okiem na okładkę, a potem roześmiałan się.
- Serio? - zakpiłam, potrząsając książką - "Romeo i Julia"? Błagam Cię, nie doszukuj się w naszej sytuacji odniesień do Shakespeare'a.
- Ależ nie doszukuję się - Kevin wzruszył ramionami - Nawet nie muszę. Was ciągnie do siebie tak bardzo, że aż dziw, że jeszcze z nim nie spałaś. Swoją drogą, wydaje mi się, że koronkowa bielizna mogłaby załatwić kwestię przeprosin, jeśli wiesz o co mi chodzi...
Pokręciłam głową i rzuciłam w niego tym dramatem, który mi wcisnął. Skąd w nim tyle zacięcia, żeby zeswatać mnie z Jugheadem? Znaczy się, to było by nawet śmieszne, gdyby nie... No właśnie, gdyby mu się to nie udawało.
- Jug nie jest taki - mruknęłam, patrząc chłopakowi w oczy - On nie patrzy na mnie jak na kawał mięsa. Nie jest płytki, więc proszę, nie spłycaj go. Myślisz, że powinnam go przeprosić? W sensie, nie wyjdę na desperatkę, prawda?
- Jesteś desperatką, Betty - przypomniał mi chłopak, kładąc się obok mnie - I racjonalnie patrząc, za taką bym Cię wziął. Ale na Twoje szczęście Jughead nie patrzy na Ciebie racjonalnie, gwarantuje Ci, że popatrzy na Ciebie z taką samą miłością, z jaką ja patrzę na Johna Travoltę.
- Fuj - parsknęłam - Dopiero co mówiłam, że nie patrzy na mnie jak na kawał mięsa, co nie?
Kevin zrobił obrażoną minę, dając mi jasno do zrozumienia, że mogę żartować z absolutnie każdej rzeczy, ale nie z Johna Travolty. Taki był gust mojego przyjaciela, nie zamierzałam z tym dyskutować. Cieszyłam się jak małe dziecko z tego, że wreszcie powiedziałam mu o wszystkim, to zupełnie tak, jakby ktoś zabrał z moich ramion ogromny ciężar, który dotychczas dźwigałam sama. Dlaczego nie zrobiłam tego wcześniej? Teraz, cokolwiek by się nie stało, nie będę sama. Na Kevina mogłam liczyć.
No dobra, bardziej cieszyłam się z faktu, że być może z Jugheadem nie wszystko stracone. Skoro mój przyjaciel, który jako jedyny nie traktował go jak trędowatego, tak twierdzi, to dlaczego ja miałabym mu nie wierzyć? Moje serce trochę urosło, a w myślach już przygotowywałam sobie cały plan rozmowy z czarnowłosym chłopakiem. Musiałam być szczera i to całkowicie, bo ktoś taki jak on dostrzeże kłamstwo bez problemu. Jughead to typ obserwatora, mało mówi, mało pokazuje, ale praktycznie nic nie umyka jego uwadze i bardzo dużo myśli. Większość zwyczajnie zachowuje dla siebie, a nie dzieli się z innymi.
- A tak swoją drogą - odezwał się Kevin - Jak wam idzie z tym projektem? Wymyśliliście coś, czy nie?
- Jughead pisze książkę - przyznałam wzruszając ramionami - W najgorszym wypadku to ją oddamy, ale nie chcę tego. Ta książka jest za dobra i opowiada o temacie, który w tym mieście jest tabu. Tak się składa, że Jug opisuje w niej śmierć Jasona i całą jej otoczkę. Jest świetna, naprawdę. Swoją drogą, nie wiesz skąd miałby tyle wiadomości o tym morderstwie?
- No - chłopak podrapał się z zakłopotaniem i ściszył głos - Może... ja mu pomogłem... tak troszeczkę?
- Kevin! - wykrzyknęłam - Ty zdrajco!
Doskonale wiedział, że ja też interesuję się tą sprawą, ale gry poprosiłam go o jakieś wskazówki to kategorycznie odmówił, twierdząc, że nie zamierza okradać własnego taty. Było to zrozumiałe, więc nie drążyłam tematu, ale jak widać wystarczyło być przystojnym Bad Boy'em i nagle ukochany tatuś schodził na drugi plan.
Kevin rozejrzał się szybko i rzucił mi zdenerwowane spojrzenie. No jasne, zrobił to w tajemnicy, więc zapewne chciał by tak pozostało.
- Nie tak jak myślisz - wyszeptał, rzucając nerwowe spojrzenie w stronę drzwi - Sama wiesz, że ta sprawa jest niebezpieczna. Pamiętasz jakie pogróżki dostaliśmy? Jako Twój przyjaciel nie mogłem pozwolić, byś sama się w to wplątała, więc gdy dowiedziałem się, że Jughead węszy i wypytuje tatę, zebrałem się w sobie i zacząłem z nim rozmowę. Siedział samotny u Popa, pogrążony we własnych myślach, taki seksowny był...
- Ej - pogroziłam mu palcem - Będę zazdrosna, uważaj na słowa. Nie widziałeś mnie jeszcze zazdrosnej i nie chcesz zobaczyć.
- Podobno nic do niego nie czujesz, to o co masz być zazdrosna? - zakpił chłopak, a ja zaśmiałam się cicho - Wracając, zaproponowałem, że mu pomogę. Wiesz, koniec końców, mnie też zależy na złapaniu mordercy i kolesia, który groził mojej rodzinie, a Jughead Jones to jedyna osoba, która tutaj może zdziałać cokolwiek. Nie wchodzi w układy, ma głęboko w dupie to o co go posądzają ludzie, jest wytrwały i jakby nieskażony tym piekielnym miastem. No i... przyznaję... jeśli coś mu się stanie, to nie będę tego przeżywał aż tak, jakby coś stało się Tobie.
Pokiwałam głową, czując mętlik. To zupełnie tak jakby jakaś niewidzialna siła chciała mnie zbliżyć do Jugheada. No bo ej, to trochę dziwne, prawda? W ostatnim roku, zostajesz zmuszona do pisania projektu z chłopakiem, którego nienawidziłaś, okazuje się, że macie wiele wspólnego, a na dodatek on prowadzi śledztwo w sprawie, która bardzo mnie intryguje. Było trochę zbyt dużo podobieństw, by mogło to wyglądać na przypadek, a fakt, że Jughead pojawił się na mojej drodze, akurat w momencie, w którym zaczęłam zauważać, że mam problemy, w niczym mi jie pomagał. Cholera, chyba wpadłam.
Kevin przeczesał dłonią włosy, ale nie spuszczał ze mnie wzroku, starając się wyczytać cokolwiek z mojej twarzy. Z jednej strony pomógł Jugheadowi, dał mu niezbędne informacje i popchał sprawę do przodu, ale z drugiej jego pobudki były czysto egoistyczne i raczej niewiele miały wspólnego z chęcią pomocy. Kevin wprost przyznał, że jeśli coś by się Jugowi stało, to nie przeżyłby tego jakoś mocno, chciał zwyczajnie dowiedzieć się kto stał za groźbami, które dotknęły jego tatę. Wykorzystał zwyczajnie okazję, która się nadażyła.
Boże, czy na tym świecie nic nie może być czarne albo białe? Cze zawsze muszą być dwie strony cholernego medalu?
Ale teraz Jughead miał mnie,a ja nie zamierzałam pozwolić by cokolwiek mu się stało. Nie znałam go zbyt dobrze, coś do niego czułam, ale w jakiś dziwny sposób był mi bliski. Żył życiem, którego ja zawsze pragnęłam, miał odwagę być sobą. Imponował mi i to bardzo.
To dzięki takim ludziom jak on, ten świat był lepszym miejscem. To nie Archie Andrews, złoty chłopiec, ulubieniec wszystkich, odnawiał ludzkie dusze. To Jughead Jones, wyrzutek, ten, za którego nikt nie dałby złamanego grosza, pchał ten chory i niemoralny świat pół kroku w przód.
Kevin miał rację, Jughead był nieskażony tym miastem. I to było najcudowniejszą, najpiękniejszą i najdoskonalszą cechą w jego charakterze. Nie dał się pochłonąć.
- Betty, powiedz coś - jęknął Kevin - Wiem, że to nie było do końca dobre, ale miałem jak najlepsze intencje. Przecież wiesz.
-Nie oceniam Cię - odparłam, wstając z łóżka - Kto jak kto, ale ja nie powinnam oceniać nikogo. Żaden ze mnie autorytet, nie uważasz?
- Co zamierzasz? - Kevin również wstał i wbił we mnie swoje pełne napięcia spojrzenie - Skoro przyznałaś mi się do tego wszystkiego to teraz muszę Cię o to spytać. Jaki masz plan?
Zamyśliłam się przez chwilę. Od tego co teraz powiem będzie zależeć moja przyszłość. Wiedziałam czego chcę, teraz już byłam absolutnie pewna, że chcę, by wróciła prawdziwa, naturalna Betty Cooper. Tylko czy prawdziwą mnie ktoś kiedyś pokocha? Czy po tym wszystkim co narobiłam, po tych wszystkich błędach, które popełniłam, zasługuję na jakąkolwiek miłość?
Wyprostowałam się i spojrzałam chłopakowi w oczy.
- Potrzebuję czasu - uśmiechnęłam się - Nie jestem w stanie zakończyć two wszystkiego za jednym zamachem, muszę robić to etapami, powoli i do celu. Dziś czas wykonać pierwszy krok.
Kevin uniósł brwi, zadając nieme pytanie a ja uśmiechnęłam się szerzej i przytuliłam go, dając upust radości, która wypełniała mnie od środka. Chłopak wydał się zaskoczony moim wybuchem radości, ale po chwili odwzajemnił uścisk.
- Więc jaki jest pierwszy krok?
- Pierwszym krokiem jest Jughead Jones.
Mówiąc to posłałam mu ostatni uśmiech i zbiegłam po schodach, wiedząc, gdzie mam się skierować. Narzuciłam kurtkę, krzyknęłam szybkie "Dobranoc!" i znów zatopiłam się w ciemności, zostawiając za sobą otwarte drzwi i osłupiałych Kellerów.
- Ta dziewczyna jest szalona - stwierdził szeryf, a wiatr zaniósł jego głos do moich uszu - Naprawdę, szalona.
- Nie szalona - dobiegł mnie głos Kevina - Ona jest zakochana.
***
Kino samochodowe Twilight Drive-Inn, wylęgarnia dziwaków i ludzi, którzy nie mogli pogodzić się z faktem, że pewna moda odchodzi i zostaje zastąpiona przez inną. Zadziwiające, że takich ludzi było całkiem sporo, przyjeżdżali oni, parkowali i oglądali stare, klasyczne filmy, które nieraz były czarno-białe. Osobiście, nie rozumiałam tego fenomenu, było tutaj zimno, a te filmy były strasznie kiczowate. Właśnie w takim miejscu pracował Jughead Jones, do którego zmierzałam.
Wychodząc od Kevina byłam bardzo nakręcona, gotowa błagać Juga na kolanach, żeby tylko mi wybaczył to wszystko co zrobiłam, ale im bliżej kina byłam, tym bardziej zaczęłam się wahać, tym bardziej zaczęłam zadawać sobie pytanie " czy warto?". Moje podniecenie słabło, zastępował je blady strach.
Do czego mogłabym to porównać? Załóżmy, że macie podejść do ważnego egzaminu, jesteście zmotywowani, żeby go zaliczyć, jesteście gotowi zrobić wszystko, żeby tylko osiągnąć cel, ale jak już stajecie przed aulą, w której ten egzamin ma się odbyć... nagle uchodzi z was powietrze, miękną wam nogi i już wcale nie jesteście pewni swego.
Oczywiście, Jughead to nie egzamin, który można zaliczyć, tylko cholernie inteligentny i poraniony przez życie chłopak, który wcale nie ma obowiązku mi wybaczać i w sumie zrozumiałym by było, gdyby stwierdził, że na nic innego, prócz koniecznej współpracy, nie mogę liczyć.
Przeszłam przez bramę, czując, że na moje plecy wbiegają ciarki, byłam tutaj pierwszy raz i nie podobało mi się to miejsce. Wyglądało trochę jak miasto widmo, raptem kilka samochodów, czarno biały film z Brucem Lee i wyjący wściekle wiatr. Rozejrzałam się, szukając znajomej czarnej czupryny, przykrytej czapką i nie mogłam opanować drżenia rąk. Zaczęłam nerwowo poprawiać włosy i zastanawiać się, czy wyglądam bardzo tragicznie, gdy wreszcie go zobaczyłam.
Stał tam, oparty o blat, w swojej charakterystycznej, szarej beanie, z wzrokiem utkwionym gdzieś w dali. Wydałam z siebie cichy jęk, widząc jego stan. Całą twarz miał pokrytą drobnymi zadrapaniami, które ukrywał pod plastrami, prawe oko miał podbite i ewidentnie starał się to jakoś zatuszować, ale nie bardzo mu wyszło. Nos miał zaczerwieniony, coś świadczyć mogło o tym, że ktoś mu go nastawiał. Podszedł do niego jakiś mężczyzna z pustym kubełkiem po popcornie, widocznie życzac sobie, by Jughead je uzupełnił. Chłopak wziął je i odwrócił się, a ja z przykrością stwierdziłam, że każdy ruch sprawia mu ból. To było bardzo widoczne.
Zdrowy Jughead poruszał się był jak kot. Poruszał się cicho, sprawnie i niepostrzeżenie, jego sylwetka z pozoru wyluzowana tak naprawdę cały czas była napięta, gotowa do działania. No cóż, mój chłopak skutecznie zadbał o to, by Jughead cały czas musiał żyć w gotowości. Urocze, czyż nie?
Chory, albo raczej, pobity Jughead poruszał się powoli i sztywno, rozważnie dzieląc ruchy i nie wykonując zbędnych czynności, które narażałyby go na dodatkowy ból. Kto go tak urządził? No cóż, przynajmniej wyjaśniło się dlaczego nie przychodził do szkoły, zwyczajnie nie był w stanie. Był zdecydowanie niedysponowany. Teraz zastanawiała mnie inna rzecz, która zakwitła w moim brzuchu, wywołując falę mdłości.
Kto go, kurwa, pomalował?
Zacisnęłam zęby i posunęłam się naprzód, gdy mężczyzna wziął pudełko z powrotem, zapłacił i odszedł. Jughead znów oparł się o blat i utkwił całą uwagę w filmie. Stanęłam przed nim i chrząknęłam, chcąc zwrócić na siebie jego uwagę.
Udało mi się. Jughead spojrzał na mnie swoimi niebieskimi oczami, a ja...
Odleciałam. Kompletnie zapomniałam co mam mówić, a przeciez przygotowałam sobie dokładnie każde zdanie. Teraz już nic z tego nie wyszło, zatopiłam się kompletnie w intensywności błękitu jego tęczówek. Był bardzo pobity, z bliska ukazało mi się jeszcze kilka siniaków i zaczerwienień na szyi.
Przynajmniej liczyłam, że to zaczerwienienia, bo jeśli były to malinki, to chyba zamkną mnie za morderstwo ze szczególnym okrucieństwem.
Potrząsnęłam głową, wracając do normalności. Jughead nie powiedział ani słowa, stał tylko wpatrzone we mnie i świdrował mnie wzrokiem, starając się wywnioskować po co ja do niego przyszłam. Cóż, nie miał na to szans. Ja sama nie wiedziałam co tutaj robię.
- Hej - odezwałam się, czując, że moja twarz jest bardziej czerwona niż kiedykolwiek wcześniej.
- Witamy w Twilight Drive-Inn - chłopak uniósł lekko kąciki ust - Polecam dużą colę, a do tego...
- Przyszłam po Ciebie, matole - przerwałam mu zniecierpliwiona. Dlaczego on tak na mnie działał? Dlaczego powiedziałam "Po Ciebie" zamiast planowanego "Do Ciebie"?
- Cóż - Jughead wzruszył ramionami - Mnie nie ma w karcie. Coś się stało, Betty? Słabo wyglądasz.
To są malinki.
Wbiłam wzrok w jego szyję, zupełnie tracąc kontakt z rzeczywistością. Dlaczego zrobiło mi się przykro? Dlaczego byłam zła, że one tam były? Przecież Jughead nie był ze mną w żadnym związku, więc mógł sobie spać z kim chciał i kiedy chciał, a ja nie powinnam czuć złości. Przecież chciałam się tylko z nim pogodzić, a nie wskakiwać mu do łóżka, prawda?
- Co z Twoją twarzą? - zapytałam szybko, chcąc zastąpić czymś myśli - O ile dobrze pamiętam, to wyglądała trochę inaczej. Jeśli Archie...
- Wyluzuj, księżniczko - Jughead westchnął z rezygnacją - Doceniam troskę, ale to tylko kilka zadrapań, nic poważnego. Nie, nie zrobił ich Twój chłopak, możesz żyć spokojnie. Dostawałem od niego gorzej.
Twój chłopak. Mój chłopak. Jego malinki, jego dziewczyną. Ja i On.
STOP! MASZ MU COŚ DO POWIEDZENIA!
- Kiedy kończysz zmianę? - przymknęłam oczy, czując, że za chwilę stąd ucieknę - Chciałabym Ci coś powiedzieć. To bardzo ważne.
- Film kończy się za dwadzieścia minut - odparł, znów osadzając na mnie swoje niebieskie oczy - Co jest tak ważne, że przyszłaś tutaj na takim mrozie o tak późnej porze?
Nikogo nie było wśród nas, Jughead patrzył na mnie oczekując odpowiedzi, a ja wykręciłam nerwowo ręce i wzięłam głęboki oddech. To był ten czas, pora raz na zawsze wyjaśnić pewne sprawy. Nieważne czy mi wybaczy czy nie, chcę wiedzieć na czym stoję. Po moich policzkach automatycznie popłynęły łzy, których nie mogłam powstrzymać. Czy wiecie jak wiele było rodzajów łez?
Łzy smutku, strachu, każdy rodzaj płaczu był inny, każdy przynosił inne uczucia. Są łzy rezygnacji, które palą najmocniej, są łzy wstydu, które nerwowo się ociera, nie chcąc by zobaczył je ktokolwiek. Ja płakałam często, nie potrafiłam ustabilizować swojej psychiki, byłam jak flaga, która powiewa na wietrze i układa się w stronę, w którą wieje wiatr.
Błagam, wybacz.
- Przepraszam - szepnęłam cicho, czując, że słowa grzęzną mi w gardle - Przepraszam, Jug.
Chłopak wyprostował się i uniósł brwi, zadając mi nieme pytanie. Zapewne był skonsternowany, nie dziwiłam mu się. Nagle przychodzi do niego dziewczyna, która całe życie mieszała go z błotem albo ignorowała i z płaczem przeprasza. No nie wiem, ale ja bym uciekła.
Jughead nie uciekał. Stał niewzruszony, nie spuszczając ze mnie wzroku. Łzy wstydu zaczęły płynąć, a ja nie zamierzałam ich ścierać. Czasem warto było wylać kilka łez.
- Przepraszam - powtórzyłam głośniej - Nie miałam prawa traktować Cię jak śmiecia, bo nigdy nim nie byłeś. Przepraszam, ze nie miałam odwagi powiedzieć "stop", kiedy robił to Archie. Wybacz, że nie potrafiłam udzielić pomocy, gdy jej potrzebowałeś. Nie jestem taka jak Ty, a bardzo bym chciała. Przepraszam za maski, które nosiłam, nie oczekuję, że mi wybaczysz. Ja sama nie potrafię sobie wybaczyć. Zamieniałam Twoje życie w piekło, a Ty na to nie zasłużyłeś, Jug. Ja...przepraszam. Chcę, żebyś wiedział, że... przykro mi.
Wyrzuciłam z siebie to wszystko, zdając sobie sprawę z tego, że nie miało to najmniejszego sensu, odwróciłam się do niego plecami i szybko odeszłam, nie mogąc dłużej znieść jego wzroku. Łzy lały się po mojej twarzy już otwarcie, nawet włosy nie chciały ze mną współpracowac, bo wpadały mi do ust. Zrobiłam z siebie kompletną idiotkę, kretynkę, przed chłopakiem, który był... inny niż wszyscy pozostali. To określenie do niego pasuje. Inny.
Załkałam cicho i przyspieszyłam kroku, czując na sobie wzrok Jugheada. Zapewne niewiele zrozumiał, zapewne tylko się przestraszył i zerwie ze mną kontakt całkowicie. Moje przeprosiny odniosą dokładnie odwrotny skutek niż powinny.
Brawo, Betty.
Nagle, czyjaś dłoń chwyciła mnie za nadgarstek, zmuszając bym się odwróciła. Nie był to żelazny uścisk, był on nadzwyczaj delikatny. Poczułam na swojej skórze, że ręka była zabandażowana, zapewne jej właściciel nie mógł zbyt mocno jej ścisnąć. Odwróciłam się ze łzami w oczach i poczułam znajomy zapach papierosów.
O Boże.
Jughead stał bardzo blisko, gdy tylko się odwróciłam, niemal wpadłam na jego klatkę piersiową, w ostatniej chwili odbijając się od niej. Nie zdawałam sobie nawet sprawy z tego, że moje dłonie na niej spoczywają. Niebieskie i spokojne oczy Jugheada spotkały się z moimi zaczerwienionymi i niepewnymi tęczówkami. Tak bardzo chciałam by się odezwał, powiedział cokolwiek, dał mi znać, że mam się wynosić, ale on tylko stał. Stał i patrzy.
Nie odsunął mnie od siebie.
Nie przysunął mnie do siebie.
Stał.
Patrzył.
Myślał.
Po chwili odwrócił się do mnie plecami o odszedł kilka kroków, a ja poczułam, że moje serce pęka na pół, rozpada się na miliard kawałeczków, wielkości główek od szpilki. Załkałam głośniej i ukryłam twarz w dłoniach. Czułam się żałosna, słaba, pokonana i upokorzona.
Odwróciłam się na pięcie i szybko ruszyłam przed siebie, czując jak po moich policzka zaczynają spływać łzy. Łzy czego? Tak wiele było rodzaju łez, tak wiele ich rodzajów już poznałam. Zbyt wiele.
Łzy smutku? Wstydu? Żalu? Rozpaczy? Strachu? Niepewności?
- Nie płacz, księżniczko - usłyszałam. Jego głos był nienaturalnie cichy i spokojny - Za chwilę kończę pracę. Dasz się odprowadzić do domu?
Stanęłam w miejscu, odwróciłam się, podniosłam głowę i chyba pisnęłam z radości. Jughead znów stał twarzą do mnie, posyłając mi najcudowniejszy uśmiech, jaki kiedykolwiek widziałam. Nie potrafiłam wydusić z siebie żadnego dźwięku, więc tylko skinęłam głową.
Po moich policzkach popłynął zupełnie nowy rodzaj łez.
Łzy ulgi. Ulgi i szczęścia.
__________
__________
Heeeej, tygryski!
To jest najdłuższy rozdział jaki kiedykolwiek napisałam, ponad 5400 słów. Odpowiadają wam takie długie, czy wolicie krótsze?
Jughead wybaczy Betty?
Betty zamorduje Toni?
Tego wszystkiego... Sama jeszcze nie wiem xD
Nie no, w poniedziałek następny rozdział, powinno się wszystko tam wyjaśnić.
Czekam na opinię i gwiazdki!
Ps: Pod ostatnim rozdziałem padł rekord komentarzy, ponad 80. Dziękuję wam za to! Mam nadzieję, że szybko go pobijemy.
Miłego dzionka, widzimy się w poniedziałek!
Seee Yea!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top