Rozdział Szesnasty: Wino i rude włosy.
Elizabeth POV.
Dom Veronici Lodge, najbogatszy budynek w Riverdale, zaraz za rezydencją Blossomów. Dom, który emanował wręcz bogactwem i przepychem, a pieniądze płynęły z kranów. Pierwsze skojarzenie, które wywoływało nazwisko Lodge, to pieniądze i nic dziwnego. Może krótka historia.
Na początku pierwszej klasy liceum, do naszego miasteczka wprowadziła się nowa rodzina, która, jak powszechnie wiedziano, za sprawą mojej matki, przybywała aż z Nowego Jorku i podobno umoczona była w jakieś ciemne interesy. W Riverdale każdy czegoś szukał, a Lodge'owie szukali świętego spokoju. Gdy tylko Veronica weszła do klasy, wiadomo było, że przyjechała gruba ryba. Zawsze nosiła głowę wysoko, ubierała się seksownie i wyzywająco, zmieniając chłopaków jak rękawiczki. Kwestią czasu było, aż wkręci się w moje towarzystwo.
I tak też się stało, zajęło jej to raptem kilka tygodni. Jak gdyby nigdy nic przysiadła się do mnie i do Archiego na jednej z naszych okropnych randek i zaczęła rozmowę, a potem już poszło z górki. Każdy dzień spędzała włócząc się z nami, głośno uskarżając się na to, że wrogowie biznesowi jej ojca zmusili ich do przeprowadzki w to miejsce. Jasnym było, że nie odpowiadają jej małomiasteczkowe warunki, ona była gwiazdą, nauczoną by lśnić, świecić i zachwycać. Udało jej się zachwycić mojego chłopaka, a ja... no cóż, Jughead powiedziałby, że miałam "wyjebane" i w zasadzie tak było. Na początku trochę bolało, ale potem przyszła obojętność. I tak byłam z Archiem tylko dlatego, że się to opłacało, nasza relacja była głęboka jak kałuża.
Jesienny październik przeradzał się tymczasem w zimowy październik, wiatr gwizdał mi za uszami, gdy stawałam przed wielką, mosiężną bramą rezydencji mojej przyjaciółki. Zapewne Veronica widziała mnie przez jedno z licznych okien, ponieważ brama otworzyła się ze zgrzytem, a ja poczułam, że bardzo cieszę się z faktu, że jest jasno, ponieważ w ciemności ta scena wyglądałaby upiornie.
Do wspaniałego, drewnianego pałacyku prowadziła ścieżka, usypana z drobnych, białych kamieni. Po obu jej stronach znajdowała się równo przystrzyżona trawa i przeróżne rośliny, które wchodziły właśnie w okres wegetacji. Nigdy nie byłam dobra z przyrody, ale rozpoznałam rododendrony, azalie, róże,migdałowce i bzy. Ten ogród był naprawdę piękny latem, gdy wszystko wokół kwitło, tworząc istne tornado kolorów. Nie był on jednak owocem prac rodziny, ale wielu ogrodników, z których każdy przyłożył do tego cegiełkę. Hermione i Veronica nigdy nie ubrudziłyby ziemią, swoich delikatnych i nieskalanych dłoni, a jedyną rzeczą, która brudziła ręce Hirama, była krew. Przynajmniej tak przypuszczałam i to właśnie zamierzałam teraz sprawdzić, zapuszczając się wprost w paszczę lwa.
Stanęłam przed sporymi drzwiami, pod małym dachem, który podtrzymywany był przez dwie marmurowe kolumny i zadzwoniłam na dzwonek. Po chwili drzwi uchyliły się i stanął w nich niewysoki, dobrze zbudowany mężczyzna w średnim wieku, który z całą pewnością mógłby zawrócić w głowie niejednej młodszej kobiecie. Miał latynoską urodę i czarne jak smoła włosy. Uśmiechnął się promiennie, wywołując na mojej twarzy rumieniec.
- Betty - powitał mnie - miło Cię widzieć. Wejdź, Veronica powiedziała, że przyjdziesz.
- Dzień dobry, Panie Lodge - uśmiechnęłam się nieśmiało.
Weszłam, a do moich nozdrzy doleciał zapach drogich perfum, koniaku i starych, antycznych mebli. Bardzo charakterystyczna mieszanina zapachów w bogatych domach. Powiesiłam swój czarny płaszcz na wieszaku i rozejrzałam się. Ten dom zawsze przyprawiał mnie o zawrót głowy. Był ogromnym, pełnym różnych pokojów, labiryntem. Cały utrzymany był w ciemnych kolorach, na ścianach wisiały różne portety wszystkich członków rodziny. Nie, nie zdjęcia. Zdjęcia mogłyby być w moim domu. W tej willi, wisiały portrety, namalowane na prawdziwym płótnie. Po krętych czarnych schodach, schodziła do mnie moja przyjaciółka, która była kobiecą wersją swojego Ojca.
Seksowna, pewna siebie, urodzona po to by rządzić. Miała na sobie fioletową, obcisłą sukienkę i całą tonę makijażu na twarzy. Gustownie i delikatnie, sunęła dłonią po balustradzie, a ja nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że tak samo delikatnie dotykała innej rzeczy, która należała do mojogo chłopaka. I jeśli o mnie chodzi, to tę część jego ciała, oddałabym jej bez zastanowienia. Wierzcie mi, nic specjalnego.
- Betty, czekałam na Ciebie - uśmiechnęła się i pocałowała powietrze obok mich uszu - Dawno już u mnie nie byłaś. Napijesz się ze mną winka, prawda?
- Czerwone? - uniosłam brew z uśmiechem.
- Czerwone, wytrawne Grantello Monti z 1993 roku - wyrecytowała Ronnie - Zainteresowana?
Pokiwałam głową, rejestrując fakt, że moja przyjaciółka uwielbiała wszystkim pokazywać swoje bogactwo. Jak cała jej rodzina miała kasę, ale zdecydowanie brakowało jej klasy. Tym różniła się od Cheryl, która potrafiła porozmawiać na równym poziomie z dyplomatą jak i z menelem spod sklepu. Veronica Lodge brzydziła się każdym możliwym oznakiem biedy i nizin społecznych.
Powiodła mnie prosto do swego pokoju, który był dwa razy większy niż mój. Na samym środku stało ogromne łóżko z baldachimem, z którego zwisała droga, satynowa piżama, zapewne pozostawiona celowo. Przecież ktoś taki jak Veronica nie mógł spać w podkoszulku i spandexowych spodenkach, nie? Wielkie mahoniowe biurko z toaletką i lustrem stało wciśnięte w kąt,a z sufitu zwisał potężny żyrandol z błyszczącego szkła. Okno pokoju wychodziło na piękny ogród. Veronica miała również balkon, na którym uwielbiała się opalać.
Nie było w tym pokoju czegoś takiego jak szafa czy komoda, Veronica miała na swoje ubrania osobny pokój, który uwielbiała zamykać na klucz. Czasami proponowała mi, że odda mi swoje stare ubrania, chcąc pokazać swoją wyższość. Taka właśnie była V, musiała być najlepsza zawsze i we wszystkim. Musiała lśnić i świecić, jak gwiazda. Musiała być w centrum. Ona zawsze dostawała to czego chciała, o nic nie musiała walczyć, o nic nie musiała się bić, zawsze dostawała wszystko na tacy.
Te właśnie czynniki sprawiły, że Ronnie stała się zadufanym w sobie, aroganckim i butnym potworem, który nie znał znaczenia słowa "skrupuły". Była zimna, wyrachowana, bezwzględna i uparta.
- Cieszę się, że wreszcie przyszłaś - zaszczebiotała, wciskając mi kieliszek w dłoń - Podoba Ci się mój pokój? Zrobiłam mały remont. Wydaje mi się trochę za biedny, ale tata mówi, że jest całkiem ładny. Co sądzisz?
- Jest ładny - potwierdziłam, zdając sobie sprawę, że w tym "biednym" pokoju mogłoby ze spokojem spać z piętnaście osób - Może trochę nie w Twoim stylu, ale jest bardzo ładny.
- Lubię zaskakiwać - zaśmiała się dziewczyna - Ale wiesz co mnie zaskoczyło? To, że nie opowiedziałaś mi jeszcze o swoich spotkaniach z Jugheadem. Zaczynaj.
Mówiąc szczerze, liczyłam, że nie zacznie tego tematu. Nie potrafiłam rozmawiać o tym czarnowłosym chłopaku w czapce w kształcie korony. Choćbym nie wiem jak walczyła, próbowała i starała się, nie potrafiłam wyrzucić go ze swoich myśli. Zupełnie tak jakby wynajął sobie mieszkanie w mojej głowie. Ilekroć o nim pomyślałam, na moich policzkach pojawiał się rumieniec, a gdy próbowałam coś o nim komuś powiedzieć, choćby Kevinowi, któremu musiałam składać relacje z naszych spotkań, zaczynałam się jąkać.
Jakim cudem doprowadził mnie do takiego stanu, samą swoją obecnością?
Odchrząknęłam i przeczesałam dłonią rozpuszczone włosy, a do moich nozdrzy doleciał zupełnie nowy zapach kadzidła. Bardzo ciężki aromat.
- Czy on jest wart naszej rozmowy? - zapytałam sarkastycznie - Spotykamy się, gadamy, pracujemy nad tym cholernym projektem...
- Jaki on jest? - przerwała mi Ronnie z błyskiem w oku - Nikt nigdy nie był z nim tak blisko, jak Ty. Więc jaki jest nasz szkolny Bad Boy?
Słodki, czarujący, uprzejmy, zabawny i seksowny.
- Nudny, arogancki, chamski - skłamałam, patrząc jej w oczy - Spodziewałaś się innej odpowiedzi?
- W zasadzie, spodziewałam się dokładnie tego co powiedziałaś.
Uśmiechnęłam się, zadowolona z siebie. Veronica nie była osobą, którą łatwo było okłamać, czy zmanipulować. Wręcz przeciwnie, za fasadą pustej, nadętej lalki, która uwielbiała seks z chłopakami swoich przyjaciółek, kryła się wyrachowana, sprytna kobieta, która bardzo wiele umiała. Przypominała mi Lady Makbet, kobieta bez skrupułów moralnych, gotowa zrobić wszystko, byle tylko wspiąć się do celu, choćby i po trupach. Zawsze jednak działała w białych rękawiczkach, umiejąc skutecznie zmienić osobowość, z zimnej suki, na głupiutką laseczkę.
Tyle, że w kwestii masek, nie mogła równać się ze mną. Niestety.
Upiłam łyk drogiego wina, czując metaliczny smak alkoholu na języku. Nie czułam różnicy między tym winem, które kosztowało majątek, a takim za parę dolarów. No, oczywiście poza ceną.
- Wolę nie gadać o tym projekcie - westchnęłam - wystarczającym poświęceniem jest dla mnie siedzenie z nim w tej przyczepie. Co z Twoim projektem? Jak sprawdza się mój chłopak?
- Jest cudowny, Betty - jęknęła Ronnie, przykładając dłoń do serca - Naprawdę, nie spotkałam nigdy kogoś takiego jak on. Jest świetny, inteligentny, uroczy. Prawdziwa z Ciebie szczęściara! Czego więcej chcieć od życia, gdy jest przy Tobie ktoś taki jak on?
Znalazłoby się parę rzeczy. Taki Jughead Jones, chociażby.
- Tak, Archie jest super - wyplułam z siebie te słowa - O czym zamierzacie pisać?
- To będzie wspaniały romans! - Veronica oparła się o zagłówek łóżka i wyprostowała zgrabne nogi - O dwóch nastolatkach, którzy spotykają się w liceum i zakochują się w sobie od pierwszego wejrzenia, ale na drodze ich miłości staje jego związek, dlatego spotykają się potajemnie. Nic jednak nie może powstrzymać prawdziwego uczucia. Cudowne, czyż nie?
Chyba,kurwa, żartujesz.
Ze wszystkich sił starałam się powstrzymać komentarz, który cisnął mi się na usta. Musiałam przywołać na swoje usta najfałszywszy ze wszystkich swoich uśmiechów, by nie dać po sobie poznać, że zrozumiałam przytyk. Nie byłam zazdrosna. W mojej głowie i w moim sercu był już tylko jeden mężczyzna. I zdecydowanie nie był nim Archie Andrews.
Mogła go sobie wziąć w całości, jeśli odpowiadało jej to co brała. Mnie nie odpowiadało, chciałam czegoś więcej, czegoś, czego Archie nigdy nawet nie próbował mi dać. Wsparcia, miłości i poczucia bezpieczeństwa. Wiedziałam, kto może mi to dać, wiedziałam, że gdyby mi to dał, nie prosiłabym o nic więcej. Tylko tyle wystarczyło, żeby mnie mieć. Nie zależało mi na wszystkich innych rzeczach, które mógł dać mi mój chłopak. Ja chciałam Jugheada. I kompletnie nie obchodziło mnie to, co pomyślą o tym inni.
Zakochałam się. Kurwa.
- A o czym zamierzacie napisać Wy? - Ronnie uśmiechnęła się kpiąco - Co takiego wymyśliliście?
- Dramat psychologiczny - spojrzałam jej głęboko w oczy - O takim jednym, chorym mieście, w którym nie ma moralności i zasad, a ktoś kto idzie swoją własną drogą, jest niszczony, przez niczego nie rozumiejące społeczeństwo. O kimś, kto jest gotów zaryzykować bardzo wiele, by tylko poprawić świat, w którym żyje. Opowieść o miasteczku, w którym przyjaciółki sypiają z chłopakami swoich przyjaciółek. Nuda.
Veronica uśmiechnęła się jeszcze szerzej, a ten uśmiech przypominał już grymas wściekłości. Ja jedynie lekko uniosłam kąciki ust. Miałam ogromną ochotę wyrwać jej te czarne kłaki z głowy i wylać jej resztę tego drogiego sikacza na satynową piżamkę, która leżała obok.
Opanuj się, Betty, jesteś tutaj w jakimś celu.
- Porzucając temat - zaśmiałam się cicho - Rozmawiałam ostatnio z Cheryl Blossom.
- Znów ta ruda wywłoka?
Mówimy o Cheryl, a nie o Archiebaldzie.
- Tak - odparłam - Powiedziała coś, że chcieliście kupić ich biznes. Oczywiście nie uwierzyłam w to, odwaliło jej trochę po śmierci Jasona. Chciałam Ci to tylko powiedzieć, wiesz, jak przyjaciółka.
Veronica zerwała się z łóżka i podeszła do wielkiego okna, z którego lubiła patrzeć na swój ogród. Zacisnęła mocno usta, zastanawiając się nad treścią tego co usłyszała. Oczywiście, znów ją okłamałam, ale to było zamierzone. Musiałam poznać jej wersję, a skoro wcześniej prawie skoczyłam jej do gardła, to trzeba było dać jej coś, czemu mogłaby zaufać. To była gra, w którą trzeba było zagrać, żeby wygrać. Czasem trzeba zrobić krok wstecz, by skoczyć do przodu. Ja potrafiłam grać w tę grę, grałam w nią odkąd pamiętam.
Wstałam powoli i podeszłam do niej, wbijając wzrok w szare, stalowe niebo, które zaciągało się chmurami. Zbierało się na deszcz, a ja nie miałam przy sobie żadnego parasola. Przyjdzie mi chyba zmoknąć.
Położyłam dłoń na jej ramieniu, chcąc by poczuła moje wsparcie. Tego aktualnie potrzebowała, ponieważ ta wiadomość wywarła na niej wrażenie.
- V, wszystko gra?
- Nie powiesz nikomu? - zapytała, przenosząc na mnie swoje brązowe oczy - Nawet Archiemu?
- Przysięgam, nic mu nie powiem.
Veronica westchnęła i nalała sobie kolejny kieliszek czerwonego trunku, który uniosła do ust.
- Tata faktycznie próbował - oznajmiła - To normalna biznesowa zagrywka. Mamy pieniądze, mamy władzę, chcemy więcej, a na drodze stanęli nam tylko i wyłącznie Blossomowie, z tym ich durnym koncernem. Tata złożył uczciwą ofertę, oznajmiając im przy okazji, że lepiej dla nich, gdyby sprzedali swoją firmę.
Groził im. Hiram Lodge groził Blossomom. Czułam jak narasta we mnie ekscytacja, palce zaczęły mi drżeć, a serce zabiło szybciej, ciesząc się, że moja zagrywka się udała. Cokolwiek teraz powie Veronica, popchnie nasze śledztwo do przodu.
A ja może znów zobaczę uśmiech na twarzy Jugheada.
- Tak było, ruda nie kłamała - kontynuowała V, po chwili ciszy - Mojemu tacie się nie odmawia, sama wiesz, potrafi,być przekonywujący. Blossomowie jednak odmówili, unieśli się głupią dumą zamiast rozumem, wyrzucili tatusia za drzwi. Wiesz, zwykłą odmowę byśmy zrozumieli, ale oni zagrozili tacie sądem, więc tata odpowiedział tą samą bronią. Powiedział im, że stracą coś więcej niż tylko ten głupi koncern.
Zasłoniłam usta dłonią, powstrzymując krzyk. Deszcz zabębnił głucho o szybę, a niebo przecięła pojedyncza błyskawica, co było o tyle dziwne, że przecież w październiku nigdy nie było tutaj burz.
Jeszcze nie wiedziałam, że ta burza to nic w porównaniu z tym, co wydarzy się za kilka tygodni.
- No nic - Veronica uśmiechnęła się wesoło, odpędzając złe myśli - Przecież obie wiemy, że chodziło tylko o biznes, prawda? Tatuś nigdy nie zabiłby Jasona, wiesz o tym, tak?
- Oczywiście - skłamałam szybko - Nie podejrzewam go, znam i lubię Twojego tatę, zawsze był dla mnie bardzo uprzejmy.
- Bo jest facetem z klasą - oświadczyła Ronnie z naciskiem - Nigdy nie zniżyłby się do poziomu Blossomów. Zdradzę Ci coś, czy wiesz, że Cliford nosi peruki?
- Jak to? - pokręciłam głową z niedowierzaniem - Poważnie?
- Oczywiście - zachichotała - Wyobrażasz sobie co by się stało, gdyby okazało się, że głowa rodziny nie jest ruda? Nosi peruki, ma ich całe mnóstwo. Nie wiem tylko skąd bierze tyle rudych włosów.
Krew odpłynęła z mojej twarzy, a czyjaś przerażająco chłodna dłoń chwyciła mnie za gardło. Nie potrafiłam wydusić z siebie ani słowa, wyciągnęłam szybko telefon i ukradkiem napisałam wiadomość, do jedynej osoby, która zrozumie rangę informacji, którą właśnie otrzymałam.
Często jest tak, że szukamy czegoś, pewni, że to znajdziemy, ale najczęściej znajdujemy coś czego kompletnie się nie spodziewaliśmy. Cicho wystukałam wiadomość, prosząc, by Jughead akurat był dostępny.
Ja: Błagam, powiedz, że masz czas.
Wiadomość przyszła dosłownie po sekundzie.
Matoł: Dla Ciebie zawsze, księżniczko.
Ja: Dasz radę dostać się pod dom Veronici? Bardzo ważne.
Matoł: Daj mi pół godziny.
Przycisnęłam telefon do piersi, dziękując Bogu, że Jughead był dostępny. Oblałam się rumieńcem, gdy przeczytałam, że nazywa mnie "księżniczką", robił to zawsze, wiedział, że mnie to w pewien sposób irytuje. Z drugiej jednak strony, nogi pode mną się uginały, gdy nazywał mnie tak tym swoim spokojnym, głębokim, męskim głosem.
Musiałam wytrzymać jeszcze trzydzieści minut, nim znów go zobaczę i powiem mu czego się dowiedziałam. Uwielbiałam wymyślać sobie jak może zareagować, to była świetna zabawa. Jughead był bardzo nieoczywisty, nie dał się go dopasować do żadnej kategorii człowieka, którą znałam.Jak zamknięta książka, możesz domyślać się co w niej jest, ale nie dowiesz się tego, póki sama się nie otworzy. To sprawiało, że wszelki kontakt z nim był jeszcze bardziej podniecający niż zwyczajnie. Zakazany owoc, aura tajemniczości, którą wokół siebie roztaczał, dreszczyk niepewności, gdy się przy nim było, powodował, że kompletnie odlatywałam.
- Coś nie tak, B? - głos Veronici wyrwał mnie z moich marzeń o czarnowłosym chłopaku - Wydajesz się zamyślona.
- Wszystko gra - odparłam - Mama do mnie napisała, za chwilę będę musiała się zbierać. Wybacz.
- Nic się nie stało - machnęła ręką, jakby była zadowolona, że wyjdę wcześniej - I tak przyjdzie do mnie Archie, popchniemy trochę projekt do przodu.
Nie wątpię, że Archie coś popchnie tej nocy, ale wątpię, że będzie to projekt.
Veronica mówiła coś do mnie, ale ja byłam tam obecna tylko ciałem. Moje myśli wybiegły do przodu, na spotkanie z Jugheadem. Oczami wyobraźni widziałam już naszą rozmowę, jego czerwone policzki, gdy palnie głupotę, słyszałam te dziwne rozmowy, które przeprowadzamy, a które dziwnie przypominają formę flirtu. Tyle, że to nie mógł być flirt. Jughead miał dziewczynę, to było pewne. Przypuszczałam, że była to owa różowowłosa piękność, z którą siedział kiedyś w barze. Nie znałam jej, ale nie przeszkadzało mi to. Mogła być najlepszą osobą na całym świecie, a ja i tak jej nienawidziłam. Wiedziałem, że nie powinnam, ale to było silniejsze ode mnie. Miałam wszystko, mogłam mieć każdego, ale ja chciałam tylko jego.
Jeszcze niedawno próbowałam się wypierać, a teraz jedyne o czym myślałam, to smak jego ust.
Betty Cooper oficjalnie się zakochała.
Kurwa.
***
Deszcz przestał padać, pozostawił po sobie kilka kałuż i zapach mokrego asfaltu. Było przeraźliwie zimno, gdy postanowiłam wreszcie opuścić rezydencję Lodge'ów. Skierowałam się prosto do wyjścia, nie chcąc przebywać w tym domu ani sekundy dłużej niż to było konieczne. Uzyskałam informacje, po które tutaj przyszłam, nie musiałam się dłużej torturować. Po wyjściu za drzwi, niemal biegiem puściłam się do bramy, nie mogąc doczekać się spotkania z chłopakiem, który miał na mnie czekać w okolicy.
Po przestąpieniu bramy głównej rozejrzałam się, spodziewając się, że za chwilę zobaczę czarne włosy, niebieskie oczy i usta, w których znajdował się będzie papieros, nieodłączny element postaci Jugheada Jonesa. Nigdy nie tolerowałam fajek u chłopaków, ale jemu one pasowały, dopełniały tylko obrazu buntownika, który zawsze kroczył swoją drogą, pod wiatr i na przekór wszystkim.
Jego jednak nigdzie nie było, co spowodowało we mnie delikatne ukłucie strachu. On zawsze stawiał się na miejscu w wyznaczonej porze, jeśli coś obiecał, to nic nie mogło stanąć mu na drodze w wypełnieniu danego słowa. Taki już był. W tej chwili mój telefon zawibrował, a ja szybko go odblokowałam.
Matoł: Za Tobą.
Odwróciłam się, niemal wpadając w jakąś postać, która parsknęła krótkim śmiechem i przytuliła mnie nieśmiało. Nie musiałam podnosić wzroku, by wiedzieć kto taki stoi przede mną, wystarczyło mi chłodny i elektryzujący prąd, który przeszedł przez moje ciało, gdy tylko jego skóra dotknęła mojej. Żaden inny chłopak nie działał na mnie w ten sposób. Nieraz leżąc w nocy myślałam jakby to było wylądować z nim w łóżku, jakby to było poczuć jego usta na całym swoim ciele, włożyć palce w jego czarne, aksamitne włosy. Wyobrażałam sobie jak wiele mogliśmy razem zdziałać w tej materii. Nigdy nie myślałam o nikim w ten sposób, ale taki był Jughead. Nienachalny, dyskretny, ale oszałamiająco podniecający samą swoją obecnością.
Rany. Ja pierdolę.
- Co tam? - zapytał, odsuwając mnie od siebie - Mam nadzieję, że nie czekasz długo.
Myślałam, że gdy zaczniemy gadać, moja sytuacja trochę się to poprawi, ale oczywiście nie miałam racji. prawdopodobnie wyglądałam jak ryba, którą ktoś wyjął z wody. Pragnęłam go, kontaktu z nim, jego dotyku, miłości i uwagi. Chciałam go całego, takiego jakim był. Bo był idealny. Musiałam się naprawdę bardzo mocno kontrolować, by nie zaciągnąć go na pobliską stację benzynową i nie przelecieć go w tamtejszej toalecie.
Kontrola, Betty, kontrola. To tylko chłopak.
To nie tylko chłopak, odpowiedziały mi myśli, To Jughead Jones. Ten jeden i jedyny.
- Musimy pogadać - odezwałam się wreszcie, patrząc mu w oczy - Tylko nie tutaj. Ściany mają uszy.
Pokiwał głową i nie zadawał mi zbędnych pytań. Chwycił mój nadgarstek i poprowadził na zachód, w stronę parku, w którym mielibyśmy trochę więcej prywatności niż tutaj.
Mózgu, nienawidziłeś go całe życie, czy akurat w tym momencie musisz wskakiwać mu do łóżka?
Mój mózg nie odpowiedział, a ja skupiłam się na tym, że Jughead cały czas trzymał mój nadgarstek, prowadząc mnie jak dziewczynkę. Jego dotyk nie był brutalny, silny, ani nachalny, wręcz przeciwnie, był nad wyraz delikatny. Kochałam go za to, że nie zadawał wielu pytań, jak nikt inny na świecie akceptował ciszę, wiedział, że każdy musi czasem pomilczeć. To było w nim najcudowniejsze i najbardziej pociągające. Cisza i spokój, którą emanował.
Nigdy nie zdawałam sobie sprawy z tego jak bardzo on jest przystojny. Ubierał się zawsze tak samo, czarna skórzana kurtka, szara podkoszulka z literą "S", którą miałam ochotę z niego zedrzeć, czarne jeansy i buty bojówki. Wokół pasa często miał przewiązaną koszulę flanelową, ale tym razem zdecydował się na szelki, które swobodnie zwisały po obu stronach. Delikatne rysy twarzy, mały, prosty nos, białe zęby, które rzadko pokazywał. Boski.
Park w Riverdale wyglądał cudownie w lecie i na wionę, ale teraz, gdy jesień zamieniała się w zimę, wyglądał raczej przerażająco. Wiekowe drzewa, które zazwyczaj pełne były liści i kwiatów, teraz stały puste, smutne, martwe. Wiedziałam dokąd Jughead zmierza, chce przeprowadzić mnie przez park, w którym mogłabym opowiedzieć mu, czego się dowiedziałam, a następnie odprowadzi mnie do domu. Było już późno, więc wyjątkowo nie miałam nic przeciwko temu. Cieszyłam się jego towarzystwem.
Po wejściu do parku, Jughead puścił moją dłoń i wyciągnął z kurtki papierosy i zapalniczkę, którą szybko odpalił fajkę.
- Więc - zaczął, wypuszczając dym - O co chodzi, Betty? Z tego co widzę, byłaś u Veronici. Dowiedziałaś się czegoś?
- Dowiedziałam się więcej niż chciałam wiedzieć - odparłam, rzucając mu niespokojne spojrzenie - Myślę, że będziesz musiał dodać do swojej mapy zbrodni dwa nazwiska.
Jughead uniósł brwi i zrobił kilka wolnych kroków do przodu. Zaskakująco często razem spacerowaliśmy jak na dwójkę partnerów.
- Jednym jest Hiram Lodge, to oczywiste - zastanowił się, marszcząc brwi - A drugim? Jakiś jego współpracownik? To byłoby logiczne, Hiram zawsze działa w białych rękawiczkach.
- Nie zgadłeś, Sherlocku - mruknęłam - Chodzi o Cliforda Blossoma.
Wyjaśniłam mu wszystko, powtarzając dokładnie słowa Veronici. Jughead nie przerywał, robił wprawdzie zdziwione miny, unosił brwi i marszczył słodko nos, ale nie przerywał. Podobnie jak ja zdawał sobie sprawę z powagi sytuacji. Poszłam do Veronici, chcąc potwierdzić związek jej ojca z Blossomami, a tymczasem otrzymałam informację, która rzucała nowe światło na całą sprawę.
Czy to możliwe by Cliford Blossom zamordował własnego syna dla jego... włosów? Brzmi abstrakcyjnie, owszem, ale to Riverdale, a tutaj najdziwniejsze rzeczy były na porządku dziennym. Veronica mogła nie zdawać sobie sprawy, ale Jughead to inna sprawa. Podobnie jak ja, wychował się w tym mieście, znał je od podszewki, wiedział co w trawie piszczy, dlatego w pełni pojmował to, że byliśmy w posiadaniu ważnych wiadomości.
- Wierzysz jej? - zapytał po chwili, patrząc mi w oczy - Myślisz, że mogła powiedzieć tak tylko po to, by oddalić podejrzenia, albo zmienić temat?
- Nie sądzę - pokręciłam głową - Ronnie pochodzi z Nowego Jorku, dla niej to, że Cliford Blossom nie jest rudy, to żadna informacja. My natomiast wiemy, że to jest bardzo ważny szczegół. Prawda?
- Prawda - odparł - Blossomowie są pojebani. Mają manię na punkcie tych swoich włosów, podobno Penelope adoptowano tylko dlatego, że była ruda.
- Też to słyszałam - potwierdziłam - Ale powiedz szczerze, wydaje Ci się, że ojciec zabił by syna, żeby wcisnąć sobie jego idealnie rude włosy do peruki? To jest za wiele nawet jak na to miasto.
Jughead wyrzucił niedopałek papierosa i spojrzał w moją stronę. Jego niebieskie oczy lśniły w mroku nocy, co spowodowało, że moje nogi zmiękły całkowicie. Szlag, byłam gotowa pieprzyć się z nim na najbliższej ławeczce, jeśli tylko by poprosił. Co ten człowiek ze mną robił?
Uwielbiałam patrzeć na to jak się w coś wkręcał, a teraz ta sprawa pochłonęła go. Przez jego umysł galopowało kilka tysięcy myśli na minutę, analizując każdy szczegól, zapewne nawet tworzył już poczytny rozdział do swojej książki. Zawsze mnie to intrygowało, jak w sekundę potrafił opuścić nasz, realny świat i przenieść się do wyimaginowanego świata, który dostępny był tylko dla jego umysłu. Uwielbiałam w nim to.
Czy była jakakolwiek rzecz lub cecha, której w nim nie lubiłam?
- Żaden normalny ojciec by tego nie zrobił - rzekł Jughead, kładąc nacisk na słowo "normalny" - Jednakże mamy do czynienia z przypadkiem szczególnym. Znasz Cheryl, jeśli mi nie wierzysz to zapytaj jej. Jestem pewien, że gdyby rada nadzorcza dowiedziała się, że Cliford Blossom nie jest rudy, to odwołaliby go w trybie natychmiastowy, prawdopodobnie przekazując klonowe imperium komuś innemu. Ta firma to miliony dolarów rocznie, jestem skłonny uwierzyć, że dla takiej kwoty Cliford sprzedałby swoją matkę, nie mówiąc o synie. Ostatecznie zawsze mogą zrobić sobie drugiego, tak?
- Chory jesteś - zachichotałam - Ale tak, w tym co mówisz jest sens. Ale jeśli wierzymy, że zrobił to Cliford, to musimy wykreślić Hirama, tak?
- Niekoniecznie - Jughead zastanowił się - Sprawa nam się pokomplikowała. Hiram to sprytna bestia, wytrawny gracz. Wiedząc, że podejrzenia padną na Cliforda, mógł celowo ukartować zbrodnię tak, by wyglądała na zabójstwo w celu pozyskania włosów naszego denata. Pokręcona logika, ale nie zdziwiłbym się, tym bardziej, że Veronica potwierdziła związek swojego ojca z Blossomami, tak?
Zatkało mnie. Stałam oszołomiona przenikliwością umysłu chłopaka, który stał obok mnie. Prawdopodobnie, gdyby pochodził z lepszej rodziny, najlepsze uniwersytety w kraju biłyby się o kogoś takiego jak on.
Świat to niesprawiedliwa suka.
- Jesteś genialny - przyznałam.
- Nie - zaczerwienił się chłopak - Przeczytałem w życiu tyle książek kryminalnych, że siłą rzeczy nauczyłem się myśleć jak detektyw. Kiedy byłem mały, goniłem ze szkłem powiększającym udając Sherlocka Holmesa. Problem zaczął się, gdy ukradłem ojcu fajki, wcielając się w swoją postać. Tak sprał mi wtedy tyłek, że nie mogłem siadać przez parę dni.
Stłumiłam śmiech. Jughead był bardzo skrytą postacią, domyślałam się, że bał się odrzucenia, bał się otworzyć, by nie zostać zranionym, więc postanowiłam, że nie będę na niego naciskać. Powoli zyskam jego zaufanie, powoli zbuduję naszą relację, powoli zabiję jego dziewczynę i...
Stop, to nie tak.
Chodzi o to, że bardzo cieszyłam się z każdego, nawet najmniejszego wspomnienia i informacji o sobie, którymi rzadko mnie raczył. Dzięki temu poznawałam go coraz lepiej. Nigdy nie pomyślałabym, że człowiek, którego nazywałam śmieciem będzie najinteligentniejszym, najciekawszym, najseksowniejszym chłopakiem, jakiego dane mi było spotkać.
- Coś nowego w sprawie Jingle Jangle? - zapytałam, gdy zbliżaliśmy się już do wyjścia z parku - Dowiedziałeś się czegoś?
- Tylko tego co już Ci mówiłem - mruknął zniechęcony - Serpents zostają zmuszani do dilerki, ale nie produkują.
- Podejrzewasz kogoś? - Jughead miał umysł niczym Sherlock Holmes, zapewne podejrzewał z dwadzieścia osób, ale nie dzielił się tym - Masz jakieś przypuszczenia?
- Całe mnóstwo, ale wszystkie równie nieprawdopodobne. Znam tylko przezwisko, koleś odpowiedzialny za produkcję nazywa siebie Sugarmanem. Idiotyczne, prawda?
Stanęłam jak wryta w bramie wyjściowej. Mieliśmy ksywę, to już było coś! Dodatkowo, ona mi coś mówiła, ale nie byłam w stanie przypomnieć sobie co. Takie dziwne uczucie, jakbym powinna tę nazwę z czymś, lub z kimś, skojarzyć, ale nie miałam zielonego pojęcia z kim. Wiedziałam, że będę się nad tym głowić i głowić, aż wreszcie sobie przypomnę. To nie da mi spokoju. Byłam tak blisko, a jednak wciąż tak daleko.
- Wierzysz w Serpents, prawda? - rzuciłam mu ostrożne spojrzenie - Nie oszukaliby Cię chyba, by chronić jednego ze swoich? Ufasz im?
Jughead przejechał po mnie swoimi niebieskimi oczami, a ja zacisnęłam usta. Miałam nadzieję, że nie uraził się na to co powiedziałam. Nie powinien, ale chłopcy są dziwni, lubią strzelić fochem za byle co.
- Nie ufam nikomu, Betty - zamruczał, co wywołało u mnie dreszcz podniecenia - Jestem dziwakiem, ale taka prawda. Oddałbym za nich życie, ale ja już chyba nigdy nikomu nie zaufam. Jeżeli jednak pytasz, czy mówią prawdę, to tak, mówią. Wiem, że na to nie wygląda, ale oni są ofiarami.
- Wierzę - odparłam szybko, patrząc mu w oczy - Jeżeli Ty wierzysz im, to ja wierzę Tobie.
Posłał mi nikły uśmiech, a jego myśli skierowały się w jakieś nikomu innemu nieznane krainy. Szedł ze mną, ramię w ramię, ale duchem był w kompletnie innym miejscu. Nie odzywaliśmy się, ale lubiłam tę ciszę. Jug był tak naprawdę jedyną osobą, przy której nie bałam się ciszy. Bo wierzcie mi, cisza potrafi być straszna. To w niej spotykasz prawdziwą siebie.
Opuściliśmy park i skierowaliśmy się w stronę Elm Street, zostało nam do przejścia raptem kilka przecznic i ten dzień zakończyłby się spokojnie i szczęśliwie.
Ale oczywiście, nie mógł się tak skończyć.
Do moich uszu doleciał głos, którego najmniej się tutaj spodziewałam i którego zdecydowanie słyszeć teraz nie chciałam. Moje plecy oblał zimny pot i aż przystanęłam, przykładając dłoń do piersi. Moje serce zaczęło bić coraz szybciej i niebezpiecznie zbliżać się do gardła, gdy uświadomiłam sobie, że on nadchodzi.
- Archie - szepnęłam.
- Słucham?
Jughead wrócił zza światów, a głos Archiego zbliżał się coraz bardziej. Zaczęłam panikować, ręce zaczęły mi się trząść. On nie mógł nas razem zobaczyć, jeśli tak się stanie, to z całą pewnością dojdzie do rękoczynów, bo ani jeden, ani drugi nie odpuści. Nienawiść między nimi dwoma była bezbrzeżna, a cała wina w tej kwestii leżała po stronie mojego chłopaka, który właśnie szedł w naszym kierunku, rozmawiając z kimś przez telefon.
Jego głos przybliżał się, będzie tutaj lada chwila.
- Archie tu idzie - szepnęłam nerwowo, czując, że cała się trzęsę - On nie może nas zobaczyć, Jug.
- Twój chłopak?
- MÓJ PIERDOLONY CHŁOPAK!
Jughead najwidoczniej dojrzał łzy tańczące w moich rozbieganych oczach, bo rzucił nerwowe spojrzenie na róg ulicy, zza której za chwilę wyjdzie rudowłosy Buldog sadysta, który nie będzie przebierał w środkach. Jughead był cudowny, ale raczej nie miał z nim szans. Był typem kochanka, a nie wojownika.
Przyłożyłam dłonie do ust i zamarłam, tracąc kompletnie władzę w nogach. Nie mogłam się ruszyć, strach mnie sparaliżował. Jug w jednej chwili chwycił mnie za rękę i podprowadził pod ścianę jednego z budynków. Nie mieliśmy się gdzie ukryć, nie mieliśmy nawet jak uciec. Archie tymczasem wyłonił się już całkowicie i powolnym krokiem zmierzał w naszą stronę.
Słodki Jezu.
Jughead przyparł mnie do ściany rzucając mi zaniepokojone spojrzenie. Moja dolna warga drżała ze zdenerwowania, a z oczu zaczęły płynąć łzy. Archie był już coraz bliżej, nie mieliśmy szans uniknąć spotkania z nim, staliśmy co prawda pod bocznym budynkiem i rudowłosy chłopak mógł nas zwyczajnie ominąć, gdyby nas nie zauważył, ale z całą pewnością rozpoznałby twarz swojej dziewczyny i swojego największego wroga.
Jughead przygryzł wargę, myśląc intensywnie, jemu ta sytuacja również się nie podobała. Wreszcie podjął jakąś decyzję i spojrzał na mnie z błagalnym wyrazem twarzy.
- Mam nadzieję, że mnie za to nie zabijesz.
Pocałował mnie mocno i zachłannie, jakby to miał być ostatni pocałunek w jego życiu, jakby chciał przekazać mi całe powietrze ze swoich płuc . Oparł dłonie po obu stronach mojej twarzy, uniemożliwiając mi ucieczkę i zasłaniając ją połami swojej kurtki.
Chciałabym powiedzieć o tym cokolwiek, ale...
BOŻE, TO BYŁO IDEALNE.
Jughead Jones, całował mnie w usta! Stałam jak wryta, nie byłam w stanie nawet oddać pocałunku, jęknęłam tylko cicho w jego usta, czując, że moje nogi za chwilę ugną się pod ciężarem mojego serca, które teraz biło z prędkością niewyobrażalnie wysoką.
- Chociaż udawaj, proszę - szepnął Jughead, przerywając na chwilę by złapać powietrze - To jedyny sposób. On nas nie widzi.
Nie musiał mi tego powtarzać drugi raz. Oh, na wszystkie niebiosa, ja nawet nie zamierzałam udawać! Przyciągnęłam go do siebie gwałtownie, czując pieczenie w podbrzuszu. Mój organizm go pragnął, ja go pragnęłam, a teraz go miałam! Stanęłam na palcach, przyciskając się do niego najbardziej jak tylko mogłam, nasze ciała stykały się ze sobą, a ja wpiłam się w jego usta tak gwałtownie i nagle, że wyrwałam mu chyba powietrze z płuc.
Odpowiedział, a ja nie mogłam uwierzyć we własne szczęście. Pogłębiłam pocałunek, delikatnie szukając swoim językiem jego języka. Znalazłam go, dając mu jasno do zrozumienia, że już się nie wywinie. A on nie zamierzał. Jęknęłam kolejny raz, pakując palce w jego cudowne, aksamitne, czarne włosy. Czasem mówi się, że pocałunek sprawia, że jest się całym mokrym i to prawda.
Ja byłam cała mokra i nie przeszkadzało mi to w najmniejszym stopniu.
Zapomniałam o Archiem, który przechodząc obok nas jedynie gwizdnął z podziwem, zaklaskał i poszedł dalej. Kretyn, skończony kretyn, ale on nie liczył się dla mnie. Już nie.
Jedyne czego pragnęłam to tych cudownych, chłodnych ust, które smakowały papierosami, które chciałam poczuć na całym swoim ciele. Jughead chyba to wyczuł, bo po chwili oderwał się od moich warg i skierował się na moją szyję, zasypując ją pocałunkami i zostawiając na niej delikatny ślad śliny.
Jęknęłam głośniej, przyciskając jego głowę do swoich piersi, marząc by nie przestawał, by szedł dalej. W tym co robiliśmy nie było żadnego udawania, tu nie chodziło o to, by schować się przed Archiem, chodziło o nas, tylko o nas.
Na dworze było może z siedem stopni, ale ja cała płonęłam, gdyby teraz zdecydował się zrzucić ze mnie ubranie, to nie oponowałabym, mówiąc, że jest zby zimno. Cały mój organizm płonął miłością i pożądaniem, którym obdarzyłam tego chłopaka. Nic więcej nie umiem powiedzieć o tym pocałunku. Był perfekcyjny, idealny. Nikt nigdy nie całował mnie w ten sposób. Jughead potrafił sprawić, że kobieta czuje się najważniejsza na całym świecie, a ja bardzo chciałam mu pokazać, że on też dla mnie jest najważniejszy.
- Jug... - jęknęłam.
Nie przestawał, znów pocałował mnie, a ja oddałam pocałunek całą sobą, zarzucając mu obie ręce na ramiona i unosząc nogę, którą przyciągnęłam go do siebie. Jego dłoń zjechała na moje udo i ścisnęła je, co sprawiło, że ostatnie resztki mojego logicznego myślenia uciekły, niczym powietrze z przekłutego balona.
Jughead jednak oderwał się ode mnie, by zaczerpnąć świeżego powietrza. Nie zdejmowałam rąk z jego szyi, pragnęłam znów poczuć smak jego ust, wiedziałam, że stały się dla mnie narkotykiem. Chciałam by dał mi szczęście i ja też chciałam uczynić go najszczęśliwszym mężczyzną na świecie, a miałam na to sposoby. Wciąż trzymał moją nogę, jakby nie zamierzał jej puścić.
Fuknęłam z wściekłością, gdy chwila bez jego ust na sobie się przedłużała, ale Jughead nie zamierzał pocałować mnie ponownie. Jego wzrok podążał za znikającą postacią mojego chłopaka, który teraz wart był dla mnie tyle co zeszłoroczny śnieg.
Czy to możliwe, że ten pocałunek, który aż emanował porządaniem i miłością z obu stron, był dla niego tylko sposobem na uniknięcie Archiego? Jasne, zadziałało, mój chłopak widział tylko parę, która zjada sobie twarze, ale nie zobaczył kto był tą parą, zagrywka sama w sobie była mistrzowska. Ale gdzieś w głębi bardzo chciałam, by to nie była tylko zagrywka.
Jeżeli wcześniej miałam wątpliwości, to teraz już wiedziałam, chcę Jugheada. Chcę go przy sobie, na sobie i w sobie w każdy możliwy sposób.
Wreszcie nie wytrzymałam.
- Dlaczego, kurwa, przestałeś?!
__________
__________
Co powiecie na zakończenie w takim momencie?
Obiecałam wam Bughead i oto jest Bughead, moje tygryski. Podoba się? No co, chyba nie spodziewaliście, że będą wysyłać liściki miłosne, co?
No nic, koniec rozdziału, powiedzcie mi co o nim sądzicie, podoba się wam, czy spodziewaliście się czegoś innego?
Jak zareaguje Jughead? Co zrobi Betty? Co z Toni? Jak dalej potoczy się historia i kim jest Sugarman? Podpowiem, podobieństwa z serialem się skończyły xD
Liczę, że się spodoba. Bardzo chętnie pogadam w komentarzach xD
Dobra, to czekam na gwiazdki i komentarze, liczę na Was!
See Yeaaa!🖤🖤🖤🖤
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top