Rozdział siódmy: Herbata i Ból głowy
Joghead POV
Jeśli jeszcze dwa tygodnie temu ktoś powiedziałby mi, że będę wracał z South Side po zmroku, z Betty Cooper w mojej kurtce, a samemu nosząc skórę Serpents, to bym go wyśmiał. Poważnie, śmiał bym się głośno, szczerze i długo. Teraz jednak nie było mi wcale do śmiechu, przypomniał mi się mój koszmar, który z dziwnych powodów zapamiętałem.
Czułem dziwny ucisk w gardle, zupełnie, jakby jakaś niewidzialna pętla zaciskała się na nim. Nie polecam nikomu tego uczucia. W ciągu jednego tygodnia wydarzyło się więcej niż przez wszystkie pozostałe lata liceum i to nie było dobre. Wyznawcy teorii, że nic nie dzieje się przez przypadek zrozumieją moje obawy.
Szliśmy razem w kompletnej, niezręcznej ciszy. Ja, mówiąc szczerze, niemal zapomniałem, że ktoś ze mną idzie. Mój wzrok tępo przesuwał się po okolicy, rejestrując bezdomnego, który spał skulony na ławce i kilku gówniarzy na placu zabaw, którzy palili fajki udając osoby dorosłe. Mnie też naszła ochota żeby poudawać. Wyciągnąłem więc papierosa i drżącymi dłońmi odpaliłem go, zaciągając się ostrym dymem.
- Zimno Ci? - głos Betty sprawił, że prawie podskoczyłem.
- Co? Nie.
Czułem, że nie powinienem z nią rozmawiać. Rozmowa z Cooper jeszcze nigdy nie przyniosła mi niczego dobrego. Odruchowo dotknąłem dłonią policzka, na którym wciąż widniał siwy siniak. Nie starałem się niczym go zasłaniać. Zasłonięty był drugi policzek, na którym, pod prowizorycznym opatrunkiem, zasklepiała się rana.
Dziewczyna chyba zauważyła ten ruch, bo tylko mocniej skuliła się w mojej kurtce. Była na nią zresztą dużo za duża, ale chyba jej to nie przeszkadzało. Co jakiś czas czułem na sobie jej wzrok, który za każdym razem sprawiał, że miałem ochotę zapaść się pod ziemię ze swoją niedoskonałością, swoimi wadami i swoją przeszłością. Gdzieś w głębi duszy żal mi było, że nie patrzy na mnie jak na człowieka.
Ona była jakby z innego świata, który kompletnie nie pasował do mojego. Świata ludzi pewnych siebie, bogatych, wyniosłych. Ludzi, którzy rządzą światem. Taka właśnie była Betty, perfekcyjna. Wszystko w niej musiało być idealnie dopasowane, nie wiem czy rozumiecie o czym mówię. Jeśli miałbym ją opisać nazwą jakiegoś kamienia, to byłaby diamentem i nie chodzi mi tutaj o to, że była ładna. Była, nie zamierzam zaprzeczać, ale przypominała mi diament, ponieważ patrząc na nią nie widziało się żadnej rysy, żadnej skazy, niczego, co mogłoby zepsuć ideał. Oczywiście, nie mówiłem tutaj o charakterze.
- Nie wiedziałam, że palisz - odezwała się ponownie.
Teraz nie patrzyła na mnie. Jej wzrok skupiony był na drodze przed nami. Światło księżyca odbijało się w jej zielonych oczach, a z jej lekko uchylonych ust ulatniała się para przy każdym oddechu.
Czy ona właśnie próbowała zacząć ze mną rozmowę?
- Zdarza mi się - uciąłem, czując, że moje serce szybciej bije.
- Spotykać z South Side Serpents też Ci się zdarza?- wysyczała - Często?
Tym razem jej oczy były wbite we mnie, jak dwa czekany w lodową ścianę góry. Wbijały się, świdrowały i przeszywały, czułem się jak pod promieniem Roentgena. Przed chwilą Betty wydawała się bezbronną dziewczynką z za dużej kurtce, a teraz przekształciła się w plującą jadem żmiję. To stało się tak szybko, jakby miała dwa oblicza, które nosiła na zmianę.
Wracamy do normalności.
- Wystarczająco często, żeby uratować głupie blondynki, które postanowiły sobie pobiegać - warknąłem - Coś Ty sobie właściwie myślała, Cooper?
- Nie Twoje sprawa, creepie!
Zaśmiałem się sucho i wyrzuciłem peta do kosza. Zostało jeszcze parę metrów do jej domu, niech już zamknie za sobą te cholerne drzwi, odda mi kurtkę i wynosi się z mojego życia. Już zacząłem żałować, że jej pomogłem, trzeba było pozwolić chłopakom wyjaśnić jej, że South Side jest nasze.
Nasze?
W ciszy przeszliśmy kilka ostatnich kroków i zatrzymaliśmy się pod jej domem. Wzięło mnie na wymioty. Idealny dom idealnej rodziny, z zadbanym ogródkiem, różami pnącymi się po świeżo malowanej elewacji. W oknach widać było nowe firanki, które kłuły w oczy swoją nienaganną bielą.
Zawsze o takim marzyłem
Paradoksem było to, że rodzice Betty dorobili się fortuny na nieszczęściu innych osób. No wiecie, artykuły o gwałcicielach, mordercach o innych patologiach, które były jedynym źródłem informacji w tym świecie. Jedynym LEGALNYM źródłem informacji, na które zezwalał burmistrz. Fakt faktem, można było sobie zamówić artykuł w The Register. Jeśli miałeś dużo pieniędzy i chciałeś poprawić swoją reputację, żaden problem, wystarczyło zapłacić i następnego dnia w lokalnej prasie ukazywał się artykuł wychwalający Cię.
Zawsze o takim marzyłem.
Tata często mówił, że jak już uda mu się zarobić to kupimy dom z ogródkiem, wyniesiemy się z tej przyczepy i będziemy wreszcie normalnie żyć. Mały, przytulny dom , którym będzie dla każdego miejsce, w którym nie będzie pachnieć papierosami. No dobra, będzie, już ja o to zadbam.
Coś nie pykło, tatusiu.
Betty stanęła na przeciw mnie i spojrzała mi w oczy. Wytrzymała moje spojrzenie, to rzadko się zdarza.
- Po co To zrobiłeś? - zapytała cicho, na chwilę znów ukazując swoją ludzką twarz - Dlaczego mi pomogłeś?
Nie wiedziałem co mam o niej myśleć, nie wiedziałem jak mam ją traktować. Tak jak na to zasługiwała, czy tak jak czułem, że powinienem? Prawdę mówiąc jakaś część mnie gorąco chciała udowodnić jej swoją wartość, chciała jakoś jej zaimponować, sprawić, żeby popatrzyła na mnie jak na człowieka, którym przecież byłem.
Tylko jak zaimponować komuś, kto ma wszystko?
Jak zwrócić na siebie uwagę kogoś takiego?
- Bo potrzebowałaś pomocy. Tak zachowują się ludzie, pomagają sobie.
Zmrużyła oczy i spojrzała na mnie, rejestrując każdy szczegół na mojej twarzy. Czułem, że topię się pod jej wzrokiem jak pod promieniem lasera. Oczekiwałem na to co powie, na jakieś drobne "dziękuję" czy chociaż skinięcie głową. Na darmo. Jej usta wykrzywił kpiący uśmiech, jakby chciała powiedzieć, że sama dałaby sobie radę. To co zrobiłem niczego nie zmieniało. Dalej byłem śmieciem. Nadal w jej oczach nie zasługiwałem na miano człowieka. Poczułem, że moje policzki płoną. Dlaczego, kurwa, tak bardzo chciałem jej zaimponować?
Pokręciła głową i wydęła usta.
- Zapomniałeś, że jesteśmy wrogami?
Odwróciłem się od niej, odchodząc spokojnie w swoją stronę. Może ten gest był dosyć teatralny i dziecinny, ale właśnie na to miałem teraz ochotę. Skoro ona traktowała mnie jak śmiecia i wroga, co zresztą sama przed chwilą przyznała, to dlaczego ja mam traktować ją lepiej? Wyjąłem kolejnego papierosa i zapaliłem go, prawdę mówiąc tylko i wyłącznie po to, żeby ukryć swoje zmieszanie i niepewność.
- Chciałbym zapomnieć, Cooper.
Czułem na sobie jej wzrok, który ślizgał się po napisie South Side Serpents na mojej kurtce, czułem, że odprowadza mnie swoim spojrzeniem i zacząłem myśleć o tym co sobie teraz myśli o mnie i czy w ogóle to robi. Ja myślałem, chociaż usilnie starałem się przestać. Chciałem przestać ciągle na nią trafiać, chciałem wyrzucić z pamięci to, że podsłuchałem jej zwierzenia w kotłowni.
Chciałem zapomnieć o tym, że wciąż ma na sobie moją ulubioną kurtkę.
No co, przecież nie mogłem pozwolić jej zmarznąć, no nie?
- Co się ze mną dzieje? - zapytałem ciszę.
Odpowiedział mi tylko wiatr. Bob Dylan byłby dumny.
***
Kevin spisał się na medal. Dostarczone mi przez niego dokumenty i zdjęcia były świetne. Dowiedziałem się wielu rzeczy, które dostarczyły mi kolejnych powodów do myślenia. Morderstwo Jasona nie było takie proste jakby się mogło wydawać. Z opisu patologicznego wynikało, że na jego nadgarstkach znajdowały się otarcia, które świadczyły, że Jason był przetrzymywany i związany, a dopiero potem zabity. Więc ktoś chciał się pozbyć jego ciała wyrzucając je do rzeki.
Zeznania, które tutaj miałem były całkowicie sprzeczne. Cheryl zdecydowanie twierdziła, że Jason wypadł z łodzi, w której oboje płynęli, a okazuje się, że sekcja zwłok wykazała morderstwo, które zostało poprzedzone znęcaniem się.
- Dlaczego kłamiesz, Cheryl? - zapytałem głośno, upijając gorącej herbaty - Kogo kryjesz?
Zdjąłem czapkę, przeczesałem czarne włosy i przyjrzałem się jeszcze raz tablicy korkowej z mapą myśli, którą uzupełniłem o kilka dodatkowych zdjęć. Do podejrzanych dołączyła zdecydowanie Cheryl, rzekomo ostatnia osoba, która widziała Jasona, co oczywiście okazało się nieprawdą.
Wiedziałem, że patolog mógł być skorumpowany, ale to trzymało się kupy. Sekcja zwłok wykazała zabójstwo ze szczególnym okrucieństwem, co mogło świadczyć o tym, że Jason wypadł z łodzi, a potem kilka dni jeszcze pożył. Ktoś go wyłowił? Po co? Ktoś się nad nim znęcał? W jakim celu? Wszyscy go w tym mieście kochali.
Tak się przynajmniej wydawało.
- Mam co robić -westchnąłem - Mam od cholery roboty.
Na listę osób do odwiedzenia i rozmowy dołączyła zatem Cheryl Blossom i patolog. To śledztwo będzie cięższe niż myślałem. Póki co wyglądało to tak: Jason i Cheryl wybrali się popływać łódką, Cheryl upuściła rękawiczkę, a jej brat chciał ją podnieść, łódź się wywróciła, Cheryl wypłynęła, a Jason już nie. Tak wynikało z zeznań dziewczyny, trochę mało prawdopodobne, że tak umięśniony facet w sile wieku nie byłby w stanie dopłynąć do brzegu, ale niech będzie.
Potem pozostała już sfera domysłów i gdybań. W mojej opinii, Jason dopłynął do brzegu i tam znalazł go ktoś, kto potem go związał, pobił, a na koniec zastrzelił i wrzucił do rzeki. Na to jednak potrzeba dowodów. Cholernie mocnych dowodów.
Opadłem na twarde łóżko. Czułem się zmęczony, bardzo zmęczony. Ostatnio wydarzyło się tak wiele, czułem, że powinienem komuś o tym powiedzieć, zapytać o poradę, wyrzucić z siebie wszystko.
Szkoła, Betty Cooper, praca, Betty Cooper, South Side Serpents i Betty Cooper, śledztwo i Betty Cooper, a na domiar złego jeszcze Betty Cooper!
Czy wspomniałem o Betty Cooper?
Najwyższy czas odwiedzić tatę i z nim o tym wszystkim pogadać, ale przed tym...
Wyciągnąłem z kurtki kawałek chusteczki, który otrzymałem wczorajszego dnia i wybrałem numer.
- Fangs? - odezwałem się - Pasuje Ci jutro?
Gorąca herbata parowała na stoliku, a ja kolejny już raz tego dnia pogrążyłem się w myślach.
Najpierw spotkam się z Serpents i wyjaśnię pewne rzeczy, a potem spotkam się z Tatą. Nie ma sensu go martwić, a pewnie nie byłby zadowolony gdyby usłyszał, że jego synem interesuje się największy gang w Riverdale.
***
Elizabeth POV
Dzień, który właśnie się kończył, mógł spokojnie aspirować o miano najgorszego dnia mojego życia, a konkurencja była spora. Stałam przed swoim własnym domem bojąc się wejść do środka. Wiedziałam, że czeka mnie milion pytań, milion uwag i kazanie o odpowiedzialności, której nie miałam.
Fakt, było milion różnych, lepszych miejsc do pobiegania niż South Side, ale nie miałam pojęcia gdzie biegnę. Zdałam się na swoją orientację przestrzenną, która mnie zawiodła.
Stałam przed swoim własnym domen, w kurtce chłopaka, którego unikałam jak ognia, którego traktowałam jak smiecia... i chłopaka, który mnie uratował.
Nie oddałam mu kurtki! Była tak idealnie ciepła, tak przyjemnie za duża, że w rękawach mogłam spokojnie schować dłonie. Nie chciałam mu jej oddawać, więc fakt, że zdawał się o niej zapomnieć niezwykle mnie ucieszył, ale nie chciałam żegnać się z nim w ten sposób
J
uż miałam za nim pobiec, zawołać, żeby zaczekał i podziękować, ale wtedy właśnie otwarły się drzwi i stanęła w nich moja matka.
Alice Cooper, dziennikarka magazynu The Register, kobieta znienawidzona w całym mieście za swoją wścibską, wredną naturę. W domu rządziła twardą ręką, pilnowała by nie wybuchały żadne skandale, by wszystko było idealnie jak w zegarku.
W naszym domu nie było idealnie.
Moja siostra, Polly, zniknęła nagle rok temu, gdy powiedziała rodzicom, że zamierza się wyprowadzić i prowadzić swoje własne życie ze swoim chłopakiem.
Jej chłopakiem, który doprowadzał moich rodziców do szału. Nienawidzili go, nienawidzili jego rodziny, a najbardziej nienawidzili jego miłości do ich córki.
Ona przynajmniej miała na tyle odwagi by być z tym kogo kochała. Ja nawet tego nie potrafię.
- Betty! - zawołała mama z progu - Gdzie Ty, u diabła, byłaś? I co to za kurtka?
Westchnęłam cicho z rezygnacją i ze spuszczoną głową powędrowałam do domu. Wnętrze było piękne, w stylu wiktoriańskim, wszystko było tutaj na swoim miejscu. Kurze zawsze były powycierane, obrazy zawsze wisiały idealnie prosto, naczynia zawsze były umyte i odłożone na miejsce. Na skórzanej sofie, która stała w salonie, przed nienagannie czystym kominkiem, zawsze leżały idealnie ułożone poduszki. W wazonie, który stał na stoliku kawowym, zawsze znajdowały się świeże kwiaty, a za przyciemnianą szybą masywnego kredensu, kolekcja drogich alkoholi, które wyciągane były tylko na ważne imprezy.
Rozumiecie już jakim miejscem był mój dom?
Za każdym razem, gdy do niego wchodziłam, miałam ochotę wymiotować.
- To stara kurtka Archiego - skłamałam gładko, sciągając buty - Na niego była już za mała, więc ją sobie wzięłam.
Mama wydęła usta, starając się prześwietlić moją wypowiedź. Znałam to, a jakże. Potrafiłam kłamać perfekcyjnie, nauka kłamstwa to była pierwsza lekcja, której udzielano w domu Cooperów.
Za plecami mamy pojawił się tata. Oboje tworzyli parę rodem z American Dream. Ona, piękna kobieta z pełnymi ustami, zielonymi oczami, takimi jak moje i blond włosami do ramion, mimo, że miała już na karku czterdziestkę to wyglądała olśniewająco,a on, wysoki, dobrze zbudowany mężczyzna z lekkim zarostem. Oboje prowadzili The Register i uznawani byli za parę idealną. Na samą myśl o tym parsknęłam śmiechem. Rodzice nie kochali się nic, a nic. Mama wyszła za tatę, bo on był dla niej dobrą opcją i dlatego też ja musiałam spotykać się z Archiem Andrewsem, który zdradzał mnie na lewo i prawo. Nawet dziś, widziałem przez okno jak lizał się z moją przyjaciółką. Takie są plusy mieszkania okno w okno ze swoim chłopakiem, wiele można się o nim dowiedzieć.
- Gdzie byłaś Elizabeth? - zapytał tata.
- Wyszłam pobiegać, chcę dbać o formę.
- Powinnaś dbać o naukę - zauważyła moja matka - Dziś Archie z Veronicą pracowali cały dzień nad swoim projektem...
Oh tak, wiem bardzo dobrze jak namiętnie pracowali. Byli tym projektem bardzo pochłonięci. Widziałam wszystko ze szczegółami.
Poczułam, że pod powiekami zbierają mi się łzy. Zamrugałam szybko.
- Masz rację mamo, pójdę się pouczyć.
Na ich ustach pojawił się uśmiech. Wiedziałam, że maska pokornej córeczki, która robi wszystko by zadowolić rodziców, jest ich ulubioną maską.
Miałam bardzo wiele masek. Tylko tak dało się przeżyć w tym idealnym domu, w którym nie brakowało niczego poza miłością i prawdą.
Obrazy, które wisiały na ścianach zdawały się czasem z nas drwić, gdy podczas kolacji ojciec groził matce rozwodem, a gdy zadzwonił dzwonek to przytulali się jak gdyby nigdy nic.
- Grzeczna córeczka - powiedział tata - Szkoda, że Polly nie była taka jak Ty.
Szkoda, że ja nie jestem taka jak ona.
Zamknęłam za sobą drzwi do pokoju i położyłam na łóżku zwijając się w kłębek. Nie miałam siły i ochoty żyć.
Moi rodzice to jedno wielkie kłamstwo, mój związek był jednym wielkim kłamstwem, a moi przyjaciele, poza Kevinem, byli tylko gdy czegoś ode mnie chcieli. Nie miałam nikogo.
Wtuliłam się mocniej w puduszkę i pociągnęłam nosem. Poczułam zapach, który nigdy nie miałby miejsca w tym domu, zapach spalin i dymu papierosowego.
- No tak, Jones - mruknęłam zdejmując jego kurtkę - Nawet tutaj mnie prześladujesz.
Jego kurtka była tak cudownie inna, tak wyróżniała się na tle mojego dziewczęcego pokoju, że pokochałam ją i obiecałam sobie, że mu jej nie oddam. To była jedyna normalna rzecz w tym pomieszczeniu, ba, w tym domu. Jedyna rzecz, która krzyczała, że za tą fasadą fałszu i obłudy istnieje normalny świat. Świat ludzi wolnych, takich, którzy robią co chcą, kochają kogo chcą, żyją, oddychają i umieją zachwycać się małymi rzeczami.
Marzyłam, by być częścią takiego świata.
Mój pokój był przytłaczający i różowy. Na ścianach wisiały zdjęcia wszystkich moich "przyjaciół" i mojego chłopaka, a także nasze rodzinne fotografie. Na żadnym z tych zdjęć nie było Polly. Po tym jak zniknęła, rodzice powyrzucali wszystkie jej zdjęcia. Zostało mi tylko jedno jedyne zdjęcie, które trzymałam pod materacem.
Miałyśmy tylko siebie, a teraz jej zabrakło. Jakim potworem musi być rodzic, który pozbywa się własnej córki?
Poza zdjęciami wisiały tutaj też moje dyplomy i idealne świadectwa, które przez te lata nagromadziłam.
Meble w moim pokoju były białe od biurka po łóżko. Na moim biurku wszystko było poukładane, każda karteczka leżała na swoim miejscu.
Nienawidziłam tego pokoju, dusiłam się w nim, mimo, że był ogromny. Wyglądał jak lód truskawkowy w białej czekoladzie. Paskudztwo, obrzydliwe słodkie paskudztwo.
I w tym idealnym piekle, pachnącym kwiecistymi perfumami, znalazła się najbardziej buntownicza rzecz, jaka kiedykolwiek była w tym domu. Stara i przetarta kurtka pilotka z jasnego jeansu, która pachniała papierosami. Wiem, że nie powinno mi się to podobać, ale dla mnie był to zapach wolności.
Dlaczego ja tak właściwie nie lubiłam Jugheada? Jasne, był dziwnym samotnikiem, który nigdy nie szukał kontaktu, ale był też całkowicie nieszkodliwy. Zawsze stał z boku, do niczego się nie wtrącał i nikomu w drogę nie wchodził. Umiał chwytać dzień i żyć nim całym sobą. Przez pamięć przemknęły mi rzadkie chwile, w których się uśmiechał, zazwyczaj siedząc na stołówce samemu i czytając książkę.
Jak ktoś tak niszczony i odpychany potrafił się jeszcze szczerze uśmiechać? Jughead Jones nie miał nic, wszystkiego został pozbawiony, nawet rodziców. Mimo to zdawał się być... pogodzony ze światem?
Kiedyś, podczas jednego ze spacerów z Archiem, widziałam go nad tutejszą rzeką. Stał na brzegu, wpatrzony w jej wolny nurt i karmił pływające kaczki, rozmawiając z nimi cicho, jak z przyjaciółmi, których nigdy nie miał.
Moi rodzice nienawidzili go, jak całej jego rodziny. Szczególnie matka. Uznawała ich za biedaków, którzy ściągają problemy. Ich reputacja była okropna, za co tak właściwie również była odpowiedzialna mama. To ona napisała artykuł, że ojciec Jugheada dopuścił się serii gwałtów. Oczywiście, uniewinniono go, ale smród i tak pozostał. Przypuszczałam, że wiedział o tym, kto był za to odpowiedzialny, ale nigdy nie dał mi odczuć tego, że obwinia mnie za czyny mojej matki.
Nie miałam żadnego logicznego powodu by nie lubić tego chłopaka. Tyle lat miałam go gdzieś, a teraz to on mnie uratował. Dlaczego? Skąd on znał tych ludzi i co ma wspólnego z South Side Serpents? Czy to możliwe, że ten traktowany przez wszystkich jak śmieć chłopak, jest razem z nimi to znaczy, że może być niebezpiecznie.
Jeśli tak jednak jest, to dlaczego mimo to jak go traktowałam, pomógł mi?
Tak wiele pytań, tak mało odpowiedzi. Poczułam, że oczy mi się zamykają i zapadłam w mocny sen. Ostatnie co zapamiętałam to zapach papierosów i słowa chciałbym zapomnieć.
Ja też bym chciała.
__________
__________
No i jak tam po świętach? 😏 Ten rozdział napisałam prawie miesiąc temu, a teraz tylko go zredagowałam, ale mimo to mogą pojawić się jakieś literówki, których nie wyłapałam, jeśli takie będą to przepraszam.
Dajcie znać, czy się podoba, dajcie znać co sądzicie i czy nie zdemonizowałam za bardzo Betty 😂
Miłego dnia! U was też taka piękna pogoda? 🖤🖤🖤
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top