Rozdział piąty: Krążki Cebulowe i Złe Sny

Jughead POV

"Mrok jest w każdym z nas, w każdym z nas po równo. Nie musimy wybierać mroku, zawsze możemy wybrać światło. To tylko od nas zależy. Tylko? A co, jeśli to mrok się o nas upomni? Tutaj, w miasteczku Riveradle, gdzie mrok czaił się na każdym kroku, ale był szczelnie zakrywany, wydarzyła się właśnie taka historia. Mrok upomniał się o rudowłosego chłopaka, który świadomie kroczył po ścieżce wyznawcy mroku. Po co mrok miałby zabierać jednego ze swoich najlepszych wyznawców? Nie powinien przecież, a jednak się upomniał. Upomniał i pociągnął go do siebie. Świat Riverdale zmienił się od tego wydarzenia. Wszystko oczywiście zostało zasypane, rany się zabliźniły, ale skaza pozostała, niczym opiłek metalu,  który czekał ukryty głęboko w skórze, by dać o sobie znać w najmniej oczekiwanym momencie. Bo tak właśnie działał mrok. Mrok nie był żadną wielką, nadprzyrodzoną siłą, mrok był nienawiścią, zazdrością, pychą, przemocą, mrok był tym wszystkim co sprowadzało ludzi na złą drogę. Kiedy ujawniała się złość? Wtedy, gdy zabrakło miłości. Kiedy przejawia się mrok? Wtedy, gry zaczyna brakować światła. Kwestią czasu było aż mrok znów odezwie się i upomni o czyjeś życie..."

 - Kurwa, to ciągle jest słabe - jęknąłem z rezygnacją - To wciąż nie jest wystarczająco dobre.

 Skasowałem kilka ostatnich linijek tekstu w komputerze i potarłem oczy palcami.  Po piątkowych wydarzeniach na niczym nie mogłem się skupić.  Z tyłu głowy cały czas miałem sytuację pod Twilight Drive- In. Dlaczego Serpents stanęli w mojej obronie? Dlaczego nazwali mnie "Swoim", skąd ta dziewczyna wiedziała jak naprawdę mam na imię? Tyle pytań, zero odpowiedzi. Nienawidziłem czegoś nie wiedzieć.

Byłem wrodzonym perfekcjonistą, coś co tworzyłem musiało być idealne, dlatego tak bardzo krytycznie podchodziłem do mojego dzieła. Nie było w nim miejsca na pół środki. Jak coś tworzyć, to niech to chociaż będzie dobre.

Zamówiłem kolejnego burgera i znów pogrążyłem się w próbie napisania czegokolwiek. Wieczory, które mogłem samotnie spędzić przy burgerze i własnej książce zdecydowanie należały do moich ulubionych. Szczególnie, jeśli w mojej kieszeni brzęczały pieniądze z weekendu, które domagały się wydania. Skoro więc poniedziałkowe lekcje odbyły się bez zadań domowych, mogłem poświęcić się pasji.

- Jughead, możemy porozmawiać?

Podniosłem głowę z nad laptopa i moim oczom ukazał się Kevin Keller we własnej osobie. Miał na sobie jasnoniebieską koszulę i czarne spodnie. Uśmiechnął się przyjaźnie, a ja wskazałem mu dłonią miejsce naprzeciwko.

Muszę przyznać, byłem zdziwiony i zaciekawiony. Raczej rzadko ktokolwiek chciał ze mną rozmawiać w publicznym miejscu, a co dopiero dosiadać się do mnie. Po jego zachowaniu widziałem, że coś jest nie tak. W sumie, można się było tego domyślić. Jeśli wszystko byłoby dobrze, to nie dosiadłby się do mnie. Czułem na sobie jego spojrzenie, obserwowałem jak zaciera spocone dłonie. Zamknąłem więc laptopa i rozsiadłem się wygodniej.

- Co jest chłopie? - zapytałem.

- Tata mówił mi, że... że interesujesz się no...

- Śmiercią Blossoma? - podpowiedziałem, a on pokiwał głową - Wyluzuj. Nie zamierzam robić nic co mogłoby zaszkodzić Twojemu tacie...

- Nie o to chodzi, Jug! - zaprzeczył szybko Kevin - Chodzi o to, że ojciec naprawdę wiele czasu poświęcił na tę sprawę. Wiem co o nim myślisz, ale wierz mi,  on chciał kontynuować śledztwo, ale... nie mógł. Ciągle rzucano mu kłody pod nogi, raz nawet zniszczono mu auto. Kiedy dostaliśmy list z pogróżkami, że jeśli tata nie przestanie węszyć to krzywda stanie się mnie. To dlatego tak szybko się to skończyło. Ojciec rzadko o tym mówi, wstydzi się.

 Kevin spuścił wzrok, zapewne zły, że zdradził tajemnicę swojego taty. Pokiwałem w zamyśleniu głową. Zawsze patrzyłem na szeryfa jak na skorumpowanego glinę, który robi to za co mu ktoś zapłaci, ale przez myśl nawet mi nie przeszło, że jest też, a może nawet przede wszystkim, ojcem, który zrobi wszystko, żeby jego dziecko było bezpieczne. Mógł ryzykować swoją posadę, samochód, ale nie życie jedynego syna. Zrobiło mi się wstyd.

- Przykro mi - odparłem szczerze - Nie wiedziałem. Teraz sprawa wygląda inaczej. Dzięki, że mi o tym powiedziałeś.

 Pop, starszy czarnoskóry mężczyzna, w którego rodzinie od wielu pokoleń był mój ulubiony bar, przyniósł Kevinowi krążki cebulowe, które ten szybko zaczął pochłaniać. Nawet jednym mnie poczęstował, co wywołało zapewne zdziwienie na mojej twarzy, bo Keller się uśmiechnął. Nie byłem przyzwyczajony do tego, że ktoś jest dla mnie uprzejmy i życzliwy, dlatego gdy dochodziło do takiej sytuacji zachowywałem się trochę jak zwierzę. Nieufne i przewrażliwione.  Wziąłem jednego krążka i podziękowałem. Uwielbiałem jeść. Pochłaniałem nieprawdopodobne ilości jedzenia, o ile je miałem. Starałem się zawsze najeść na zapas, co oczywiście jest niemożliwe

- Nie żeby coś - przerwałem ciszę- Ale po co mi to mówisz?

 Kevin przełknął siłę.

- Chcę Ci pomóc. Ta sytuacja nie może się powtórzyć. Jeśli chcesz, mogę zrobić dla Ciebie kopię dokumentów ojca. Oczywiście, jeżeli naprawdę chcesz mieszać się w to bagno. To może być niebezpieczne.

Adrenalina zaczęła płynąć w moich żyłach zamiast krwi. Oparłem brodę na dłoniach, poprawiłem czapkę i otworzyłem swój notes.

- Chcę. Mów dalej.

***

Deszcz bębnił o szybę, w barze było pusto. Siedzieliśmy we dwoje rozmawiając przyciszonymi głosami, zupełnie jakbyśmy pod skórą czuli, że nasza rozmowa nie jest zwykłą pogaduchą. Rozmawialiśmy o morderstwie, a takie tematy w Riverdale są tabu. Ten kto roztrząsa dawne sprawy, nie powinien liczyć na pomoc. Ja tymczasem ją otrzymałem, od osoby, o którą nigdy nie podejrzewałbym spiskowania. Kevin z natury był miły, spokojny i uprzejmy. Nigdy nie brał udziału w dręczeniu mnie, zazwyczaj przechodził obok. Czy miałem mu to za złe? Nie, nie miałem. Był dobrym człowiekiem, którego wadą było tchórzostwo. Mimo to i tak miał na tyle odwagi by otwarcie przyznać się do swojej orientacji, czym w pewien sposób zaskarbił sobie mój szacunek.

- Czyli ugadane? - zapytałem - Przyniesiesz mi te dokumenty? Obiecuję, to zostanie między nami. Złapię mordercę.

- Albo zginiesz - powiedział cicho Kevin, a ja skinąłem głową - Przekażę Ci wszystko co znajdę w biurze taty.

 Ponownie pokiwałem głową, starając się połączyć fakty. W jednej chwili zapomniałem o Serpents skupiając się całkowicie na morderstwie Jasona. Za to właśnie uwielbiałem swój mózg jeśli chodziło o podzielność uwagi to byłem beznadziejny, ale za to perfekcyjnie potrafiłem przeskakiwać pomiędzy trybami. W tej chwili zaprogramowałem się na tryb detektyw.

Kevin w tym czasie wstał i spojrzał na mnie.

- Idziesz?

 - Pewnie. Daj mi chwilę, spakuję wszystko.

 Schowałem laptopa, notes i swój portfel. Założyłem kurtkę i jeszcze raz poprawiłem czapkę, po czym razem z moim nowym... anonimowym pomocnikiem, skierowaliśmy się do wyjścia. Okolica wydawała się naprawdę spokojna, ciemność nocy  rozświetlona przez światło latarni przyprawiała jednak o gęsią skórkę kogoś, kto nie był przyzwyczajony. Ja byłem. Przenikliwy, jesienny wiatr zrywał z drzew liście, które z wolna opadały na idealnie przystrzyżone trawniki, naprzykrzając się mieszkańcom. Lubiłem drzewa i liście. Sam byłem jak liść, zdany na łaskę wiatru. Wielokrotnie smagany podmuchami z wielu stron, rozpaczliwie trzymałem się życia na krótkim, delikatnym ogonku, który łączył mnie z tym światem. Najgorsza była tylko ta świadomość, że każdy liść kiedyś spadnie...

 Szliśmy razem, w ciszy, ramię w ramię. Zdałem sobie sprawę z tego jak dawno z nikim tyle nie rozmawiałem. Zazwyczaj słuchałem albo pyskowałem ludziom, a rozmowa z Kevinem była naprawdę przyjemna. Zrozumiałem dlaczego wszyscy tak bardzo go lubią. Kevin nie oceniał, nie silił się na nic, jeśli nie rozumiał czegoś to powstrzymywał się od krytyki. Jak bardzo nasz świat potrzebuje takich Kevinów.

- Jak tam projekt z Betty? - jego głos przerwał ciszę - Dogadujecie się?

- Skąd to pytanie? - odparłem trochę zbyt ostro.

 Kevin rzucił mi badawcze spojrzenie uśmiechnął się zwycięsko.

- Skąd ta ostrość? - skontrował moją odpowiedź.

 Zmrużyłem oczy, starając się zrozumieć do czego ten człowiek zmierza.  Skręciliśmy tymczasem w Oak Street, a ja zdałem sobie sprawę, że nie ucieknę od rozmowy. Do domu Kevina zostało jeszcze z dwadzieścia minut solidnego marszu, a on się specjalnie nie spieszył.

Uważaj Kevin, uważaj na słowa..

- Jak  ma niby być? - wzruszyłem ramionami - Jestem pewny, że słyszałeś o zeszłotygodniowej akcji. Na policzku mam jeszcze siniaka, jeśli bardzo chcesz wiedzieć. Wywnioskuj sobie jak idzie nasza współpraca.

 Syn szeryfa znów spojrzał na mnie badawczym wzrokiem, a ja uparcie wbiłem swój wzrok w znak stopu przed nami, który nagle wydał mi się bardzo interesujący. Jak już może zauważyliście, nie za bardzo potrafiłem rozmawiać. Bałem się otworzyć, bo za każdym razem gdy to robiłem, dostawałem w pysk. Prędzej czy później, zawsze kończyło się tak samo.

- Z tego co wiem to dostałeś od Archiego - zauważył - Betty nie skrzywdziłaby muchy.

 Zaśmiałem się, to było dobre.

- Kev, do czego ta rozmowa zmierza?

- Do tego, że pasujecie do siebie.

 Słysząc to, prawie wszedłem w znak, w który tak uporczywie się patrzyłem. Zamiast tego przepadłem przez własne nogi, wywołując salwę śmiechu ze strony mojego towarzysza. Po chwili śmiechu, najzwyczajniej w świecie podał mi rękę i pomógł wstać. Nikt nigdy nie pomagał mi wstawać. Zawsze robiłem to sam. Muszę przyznać, miłe to było.

- Pogrzało Cię? - zapytałem - Nawet tak nie mów, bo Andrews wyskoczy zza rogu i mnie zamorduje. Twoje słowa potraktuję jako obrazę, ale wspaniałomyślnie Ci ją wybaczę.

- Mówię to co myślę - ramiona Kevina również się uniosły - Przyjaźnię się z Betty, obserwuję Ciebie, wyciągam wnioski,

 Rzuciłem mu zabójcze spojrzenie. Dlaczego dłonie mi się tak pocą?

- Geje mnie obserwują? Mam się pilnować? To ostrzeżenie? Mrugnij raz na tak, a dwa razy na nie.

 Kevin zaśmiał się i trzepnął mnie w ramię.

- Koledzy geje uważają, że jesteś ciacho, ale spokojnie, nie zamierzamy się za Ciebie brać. Jeszcze, przystojniaku - mrugnął do mnie porozumiewawczo na znak, że żartuje - Akceptujemy Twoją orientację, tak jak Ty akceptujesz naszą. Rozumiem, że w gustujesz w dziewczynach...

- W dziewczynach - przerwałem mu - Nie w sukach. Betty się nie kwalifikuje.

 Włożyłem dłonie do kieszeni, czując, że od potu i zimnego wiatru niemal całkowicie przemarzły. Następne kilka metrów przeszliśmy w ciszy, a ja dawałem upust swoim myślom. Co się do cholery w tym roku dzieje w moim życiu? Najpierw zostaję poraniony przez szkolnego psychola, potem jego dziewczyna zostaje moją partnerką w projekcie, za co dodatkowo dostałem w pysk, następnie gang South Side Serpents nazywa mnie swoim, a na koniec przyjacielski gej stara się mnie zeswatać z osobą, której szczerze nienawidzę?

 Pojebana akcja.

 - Nie  myśl o niej tak źle i surowo - odezwał się cicho Kevin wyrywając mnie z moich myśli - Ona naprawdę ma ciężko.

- I to daje jej prawo do traktowania mnie jak śmiecia? - wysyczałem - Ja też mam ciężko, mam ciężej niż wy wszyscy razem wzięci, a nie traktuję was wszystkich jak bezwartościowe rzeczy. Moje problemy nie odbijają się w żaden sposób na was. To, że ktoś ma w życiu ciężko, nie daje pozwolenia na niszczenie życia innym.

- Ja nie powiedziałem, że ona ma do tego prawo - zauważył spokojnie brunet - Nikt nie ma takiego prawa.

 Znaleźliśmy się pod domem Kevina, a on stanął naprzeciwko mnie i spojrzał mi prosto w oczy. Nie odwróciłem wzroku, wiedziałem, że ludzie unikają mojego spojrzenia. Dużo czasu zajęło mi zrozumienie dlaczego. Moje oczy były przenikliwie niebieskie, podobno oczy są zwierciadłem duszy. W takim razie moje oczy to wyrzut sumienia. Dlatego ludzie odwracają ode mnie twarz. Nie chcą wyrzutów. Nie inaczej było z Kevinem, którego piwne oczy po chwili wbiły się w chodnik.

- Posłuchaj - westchnął cicho - Betty ma ciężko, nawet nie wiesz jak...

Wiem, słyszałem. Zgadzam się, ma ciężko.

- Nie oceniaj jej tak źle - kontynuował - Popełnia błędy, masz rację, nie ma prawa tak Cię traktować. Nie znasz jej jednak, a ja ją znam, wiem jaka jest naprawdę. Bardzo wrażliwa, wiele do siebie bierze, brakuje jej wsparcia.

 Przerwał i zmusił się, żeby spojrzeć mi w oczy.

- Nie każdy ma tyle siły co Ty. Nie każdy potrafi przyjąć  tyle ciosów i się nie zachwiać, iść dalej w swoim kierunku. Nie każdy potrafi nosić tak wysoko swoją prawdziwą twarz jak Ty. Ona nie potrafi, dlatego nosi maski. Ja też nie potrafiłem... Ty mnie do tego zainspirowałeś, to dzięki Tobie przyznałem się do bycia homo. Podziwiam Cię, stary. Nawet nie wyobrażam sobie Twojego piekła, tego, przez co musiałeś przejść absolutnie sam. Wierz mi, w tej szkole nie tylko ja tak uważam. Nie chcę Cię przekonywać, że Betty jest cudowna i nieskazitelna, nie jest. Jest słabsza niż Ty, nie wytrzymuje ciśnienia, ale nie jest suką. To tylko maska. Zerwij ją, a spotkasz naprawdę wartościową osobę.

 Pokiwałem głową. Mówił z sensem, a ja potrafiłem to dostrzec. Zrobiło mi się trochę wstyd. Dlaczego tak łatwo przychodziło nam sądzenie innych? Tak naprawdę nie znając całej sytuacji potrafimy kogoś skreślić. Ja co prawda znałem sytuację i nigdy w niczym Betty nie skrzywdziłem, ale chowałem urazę, nie potrafiłem wybaczyć i zaufać. To moja wada. Jestem jak wilk, zawsze kroczący samotnie, wśród ścieżki wydeptanej między świerkami. Wilk, którego nikt nie nauczył kochać, lubić i wybaczać, bo całe jego życie polegało na nieustannej walce o życie. Najsłabszy osobnik w stadzie, zakała, która z góry została przeznaczona na pożarcie przez świat. Wyklęta, odrzucona i pozostawiona samemu sobie.

Ta zakała to ja.

- Może masz rację - mruknąłem - To nie zmienia jednak faktu, że ona nie chce pomocy.

 Kevin chwycił mnie za ramię.

- Ona woła o pomoc, koleś! - zawołał - Ja też wołałem. Najżałośniejsze wołanie o pomoc to cisza. Ty mi pomogłeś, a nawet nie byłeś tego świadomy. Nawet nie wiesz jak ludzie Cię w szkole szanują.

- Taaak - zaśmiałem się - Wierz mi, czuję to w każdym pogardliwym spojrzeniu na korytarzu. Cieszę się, że udało mi się jakoś Cię zainspirować, ale nie myśl, że jestem bohaterem. Mam depresję, średnio kilka razy na tydzień myśli samobójcze i tak naprawdę nie liczę się dla nikogo. Nie potrafię Ci powiedzieć jakim cudem ze sobą rozmawiamy. Nie jestem bohaterem. Jestem dziwakiem z dziwną czapką. Nie będę symbolem, ani psychologiem.

 Kevin puścił moje ramię i uśmiechnął się.

- Wy serio do siebie pasujecie. Pomyśl o tym i daj jej szansę.

 Żeby Andrews mnie zamordował? Nie, dzięki wielkie.

 Kevin wyciągnął dłoń w moją stronę, a ja ją uścisnąłem i pomaszerowałem w stronę swojej przyczepy. Ten rok naprawdę zaczynał się dziwnie. Czułem dziwny niepokój w okolicach żołądka, miałem złe przeczucia. Ludzie obok mnie nigdy się nie kręcili, a teraz czułem się osaczony. Serpents, Buldogi, a teraz jeszcze sprawa z Cooper. Poczułem, że głowa zaczyna mnie boleć, więc szybko zapaliłem papierosa. Nie czułem się dobrze w towarzystwie ludzi, byłem samotnikiem. Głęboko zakodowane miałem, że wszyscy chcą mnie wykorzystać, może dlatego, że nigdy niczego dobrego od ludzi nie dostałem?

 Ktoś taki jak ja nie potrafi żyć z ludźmi, nie potrafi współpracować i nie potrafi kochać. Jeśli ktoś kiedykolwiek mnie tego uczył to spieprzył sprawę. Wypaliłem papierosa i zadeptałem go wchodząc do swojego domu na kółkach. Szybko zrzuciłem z siebie ubrania, wziąłem prysznic i położyłem do łóżka. Po chwili zapadłem w niespokojny sen, w którym ludzie dookoła mnie tańczyli, śmiali się, a potem blondynka, dziwnie podobna do Betty Cooper założyła mi sznur na szyję. Nie mogłem się ruszyć, nie mogłem nic powiedzieć, po prostu biernie patrzyłem jak zakłada mi sznur, a reszta osób tańczy w kółku. Jedni mieli skórzane kurtki Serpents, a drudzy bejsbolówki Buldogów.

 Obudziłem się zlany potem.

 Nie wiedziałem jeszcze, że rzeczywistość może być straszniejsza od koszmaru.


__________

__________

 Wesołych świąt! Tym, którzy wierzą, życże, by zmartwychwstały Chrystus wlał w ich serca radość i spokój, który jest tak potrzebny w dzisiejszych dniach, a niewierzącym, życzę dobrego i radosnego czasu,które mimo wszystko w jakiś sposób wykorzystacie, mam nadzieję, że mądrze.

 Już tradycyjnie, dajcie znać co myślicie, liczę na komentarze i gwiazdki!

🖤🖤🖤

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top