Rozdział dwudziesty szósty: Myśliwy i zwierzyna

Elizabeth POV

 Z perspektywy czasu, mogę jasno stwierdzić, że powiedzenie rodzicom całej prawdy, wygarnięcie im wszystkiego, co buzowało we mnie od lat, to była najlepsza decyzja, jaką tylko mogłam podjąć. Potem miał bowiem miejsce efekt domina. Zerwałam wreszcie z Archiem, przestałam wysilać się na kontakty z ludźmi, których nie lubiłam, zaczęłam żyć, oddychać i łapać chwile pełnymi garściami.

 Czy wiecie jakie to piękne uczucie?

 Przez całe życie byłam jak ta Roszpunka, którą ktoś zamknął w wieży, nie miałam pojęcia o tym, jak piękny świat mnie otacza. Oglądaliście "Zaplątanych"? No więc to właśnie tak wyglądało, przez okno oglądałam świat, w którym nigdy nie było mi dane uczestniczyć. Patrzyłam tylko jak wszyscy ludzie puszczają lampiony, zachwycałam się z daleka ich pięknem i w skrytości ducha marzyłam, by kiedyś znaleźć się tam, gdzie byli oni.

 Wmówiono mi, że ludzie z South Side są źli, że nie ma sensu dawać im szansy, bo oni tylko mnie skrzywdzą. Kontrola to nie opieka i troska, zapamiętajcie to sobie rodzice. Tymczasem okazało się, że najwięcej miłości, wsparcia i pomocy, dostałam od ludzi, których traktowałam jak trędowatych, gorszych, nic niewartych.

 Ludzie, nigdy nie oceniajcie książki po okładce. Nie popełniajcie mojego błędu.

  Mijał tydzień, odkąd wyznałam wszystko rodzicom i śmiało mogę powiedzieć, że był to najlepszy tydzień mojego życia. Mieszkałam w przyczepie Jugheada, która stała się dla mnie miejscem, w którym naprawdę czułam się dobrze. Wreszcie byłam zależna tylko od siebie, mogłam gotować co chce, robić zakupy takie jak chce, mogłam oglądać te seriale, które chce i do której godziny chce.

 Byłam w raju na kołkach.

 Toni okazała się być wspaniałą przyjaciółką, przyniosła mi swoje ubrania, które pozwoliła mi nosić dopóty, dopóki nie odzyskam rzeczy ze swojego pokoju, a mnie się nie spieszyło. Skoro już się uwolniłam z klatki, to nie miałam najmniejszej ochoty, by do niej wracać, chociażby myślami. Mimo, że miałam mnóstwo jej ubrań, to w większości i tak chodziłam w ciuchach czarnowłosego chłopaka. W jego szafie znalazłem czarną bluzę, która była na mnie trochę za duża, ale zakochałam się w jej miękkości. Spałam w jego łóżku, w jego koszulce, myłam się pod jego prysznicem, gotowałam w jego kuchni i uczyłam się z jego książek i zeszytów, które tak jak wspomniała Toni, były całkowicie puste.

 Do pełni szczęścia brakowało mi jedynie jego. Im dłużej przebywałam w tej przyczepie, tym bardziej pragnęłam, by znalazł się obok mnie, bym nie musiała już dłużej samotnie spać w tym cholernym łóżku, które tak mocno pachniało jego osobą. Jughead jednak jeszcze nie wyszedł z aresztu, szeryf znalazł jakiś paragraf, który pozwalał mu wydłużyć jego odsiadkę do dwóch tygodni. Mijał więc tydzień, odkąd go zamknęli, tydzień, odkąd zamieszkałam w jego domu. W tym czasie nie było dnia, w którym bym do niego nie przychodziła. Spędzałam z nim tyle czasu, ile tylko mogłam, opowiadałam mu o tym co dzieje się w szkole, o tym jak mi się mieszka. Bardzo ucieszył się, gdy mu o tym powiedziałam i oświadczył, że mogę zostać w jego przyczepie tak długo, jak tylko chcę.

 To był tydzień pełen dyskretnych buziaków przez więzienne kraty, tydzień cichych szeptów, by nie usłyszał nas szeryf, tydzień planowania następnych kroków śledztwa, które z oczywistych względów, musiałam zrobić sama. Przez te siedem dni zrobiłam sobie cały plan dnia, którego kurczowo się trzymałam. Jak już wspomniałam, lubiłam mieć wszystko zaplanowane.

 Wstawałam rano, jadłam lekkie śniadanie i szłam do szkoły, w której niemal cały czas spędzałam w towarzystwie Kevina I Cheryl, która zerwała ze swoim "chłopakiem", przez co to właśnie z nią siedziałam. Nasze więzi się zacieśniły, nawet powiedziałam jej, że jest moją kuzynką, co skwitowała tylko kwaśnym uśmiechem i słowami, że " W tej rodzinie wszystko jest możliwe". Cieszyłam się, że mogę przebywać z nimi, ważne było dla mnie to, że nie musiałam być sama. Znałam Archiego, znałam Veronicę, wiedziałam, że oni nie odpuszczą mi tak łatwo, jakbym chciała. Szczególnie na Archiego musiałam uważać, ale tak długo, jak byłam z przyjaciółmi, nic mi nie groziło.

 Po szkole szybko wracałam do przyczepy, jadłam obiad i pędziłam do aresztu, w którym czekał na mnie czarnowłosy chłopak, zawsze z tą samą zagadkową miną, z tym samym sarkastycznym uśmiechem, z tymi samymi przydługimi włosami, które opadały mu na czoło.  Nie potrafiłam myśleć o niczym innym, niż o błogim uczuciu, gdy jego chłodne wargi dotykały moich, nie mogłam doczekać się, aż wreszczie go wypuszczą i będę mogła chwycić go w ramiona i już nigdy nie puszczać. Siedzieliśmy i rozmawialiśmy tak długo, aż szeryf nie przyszedł i nie wyrzucił mnie za drzwi. Wtedy wychodziłam i wracałam do przyczepy, by planować, uczyć się i odpoczywać.

 Tak właśnie wyglądał pierwszy tydzień mojej wolności. Był zbyt piękny, by mógł być prawdziwy, a jednak.

 Męczyłam się z zadaniem z matematyki, gdy rozległo się ciche pukanie. Zmarszczyłam brwi, odkąd tu mieszkałam, jeszcze nigdy nie miałam gości, przychodziła tutaj tylko Toni, ale ona wchodziła jak do siebie. Podeszłam do okna, ale nie zobaczyłam żadnej postaci, więc otworzyłam drzwi. Powitała mnie uśmiechnięta twarz Kevina, który pomachał mi wesoło. Za nim stała Cheryl, ewidentnie zdegustowana okolicą, w której się znalazła.

- Witam, Pani Jones - Kevin wpakował się do przyczepy, śmiejąc sie z mojej osłupionej miny - Nie przyniosłem ani kwiatka, ani zastawy, ale mam coś lepszego.

- Powoli - zaśmiałam się, wpuszczając Cheryl - Nie mówię, że się nie cieszę z waszego widoku, ale co tutaj robicie?

- Też się zastanawiam - westchnęła rudowłosa - TiTi uważa, że powinnam spędzić trochę więcej czasu z jej przyjaciółmi, więc, oto jestem.

Oboje weszli, a ja poczułam lekkie zakłopotanie. To jednak nie był mój dom, dziwnie byłoby urządzać spotkania z przyjaciółmi bez zgody właściciela, ale jakie miałam wyjście? Cieszyłam się jedynie z tego, że to oni a nie jacyś kumple Jugheada z Serpents.

- Napijecie się czegoś? - zapytałam, podchodząc do kanapy, na której rozłożył się Kevin - Nie chcę nic mówić, ale jest już ciemno i późno...

- To dobrze - przerwała mi Cheryl, która z cierpiętniczą miną usiadła na starym fotelu - Przyszliśmy gadać o morderstwie, a nie o jednorożcach. Mroczna sprawa, mroczny nastrój, wszystko na swoim miejscu. Zrobisz mi Kakao, kuzyneczko?

Starałam się nie dać po sobie znać, jak to co mi powiedziała na mnie wpłynęło, ale chyba raczej słabo mi to wyszło. O którym morderstwie przyszli porozmawiać? Dlaczego akurat dzisiaj? Mieli mi coś do powiedzenia? W takich chwilach najbardziej żałowałam, że nie było ze mną Jugheada, że nie mógł wspomóc mnie swoją chłodną oceną sytuacji. Westchnęłam i podeszłam do aneksu kuchennego, by po chwili wrócić z parującym kubkiem gorącego Kakao, które podałam rudowłosej.

- Tak więc - zaczęłam - Jeszcze raz, wyjaśnijcie mi co tutaj robicie?

- To był jego pomysł - Cheryl wskazała palcem na Kevina - Przyszedł do mnie i powiedział, że skoro nasz lokalny Sherlock Holmes siedzi w pace, a nasza mała Nancy Drew radzi sobie sama, to przyda jej się pomóc. Więc oto i pomoc. Kochana jestem, co?

- Miałem wyrzuty sumienia - dodał Kevin, wyjaśniającym tonem - Tata... Nie poznaję go. Wszyscy wiemy, że mordercą Diltona nie jest Jug, ale z jakiegoś powodu ciągle go trzymają. No więc pomyślałem, że dopóki nie możesz liczyć na jego pomoc, możesz liczyć na naszą. Nie zastąpimy go w stu procentach, ale chociaż pomożemy.

Wyrazy ich twarzy świadczyły o tym, że podjęli decyzję, z której nie mają zamiaru się wycofywać. Nie podobało mi się to. O ile Kevina jeszcze bym przełknęła, o tyle Cheryl mi tutaj nie pasowała. Nie zrozumcie mnie źle, bardzo miło z jej strony, zapewne miała dobre intencje, ale mówimy o morderstwie jej brata. Aż zbyt dobrze pamiętałam scenę z kotłowni, gdzie Cheryl urządziła sobie spowiedź. Nie powinna uczestniczyć w tej sprawie, zaangażowałaby się bardzo emocjonalnie, a ja nie mogłam na to pozwolić.

No i Jughead nie byłby zbyt dumny, gdyby dowiedział się, że kogoś przygarnęłam do naszej pomocy. Straszny z niego introwertyk.

- Posłuchajcie - westchnęłam - Bardzo miło z waszej strony, ale muszę wam odmówić. Będzie lepiej jeśli zostanę w tym sama z Jugheadem

- Z nim sama to możesz zostać co najwyżej w łóżku - odparła Cheryl - Nie wnikam co robicie sobie nawzajem, gdy jesteście sami...

- A ja jestem ciekaw... - wtrącił Kevin.

-... Ale nie mówimy tutaj o bzykanku, zabawie klockami, czy gotowaniu - dokończyła rudowłosa - Mówimy o poszukiwaniu mordercy, który zabił mojego brata.

- Właśnie o to chodzi - położyłam jej rękę na ramieniu - Już teraz nie potrafisz chłodno do tego podejść. Wyobraź sobie, co by było, gdybyśmy podsłuchiwali jakiegoś podejrzanego, a Ty byś nie wytrzymała? Wybacz, Cheryl, ale nie mogę przyjąć waszej pomocy.

- Uważasz, że nie umiem się kontrolować? - moja kuzynka uniosła brwi do góry  - Cóż, może i masz rację. Odkąd tylko dowiedziałam się, że prowadzicie to śledztwo, postanowiłem, że zrobię co w mojej mocy, byście znaleźli tego bydlaka. Jeśli jest coś, cokolwiek, co mogłabym zrobić... powiedz tylko słowo. Moja rodzina nie musi wiedzieć

 Pokiwałam głową, patrząc na jej zaciśnięte w determinacji, czerwone usta. Dlaczego to miasto było takie... wyniszczające? Cheryl była kolejnym przykładem dobrej dziewczyny, która została zniszczona przez swoją własną rodzinę. Siedząc z nią i patrząc w jej pełne nienawiści oczy, gdy mówiła o rodzinie, zaczęłam zadawać sobie pytania, czy to aby możliwe, że Cliford Blossom miał coś wspólnego ze śmiercią swojego syna? Według Jugheada, jak najbardziej, ale w mojej głowie wciąż nie mogła pomieścić się ta myśl. Jaki ojciec torturuje i zabija swoje własne, pierworodne dziecko? Możecie mówić, że patrzyłam na to życzeniowo, to prawda, ale to nie miało nic do rzeczy. Prawda wyjdzie na jaw, zbyt daleko zaszliśmy by zrezygnować.

 Nagle pewien pomysł wpadł mi do głowy. Ryzykowny, być może nieodpowiedzialny, ale trzeba było zaryzykować. Jughead liczył na mnie, dopóki on nie wyjdzie z aresztu, to odpowiedzialność za śledztwo leży na moich barkach. Zamierzałam udźwignąć ten ciężar.

- Kevin, zostawiłbyś nas? - zapytałam chłopaka - Chciałabym pogadać z Cheryl w cztery oczy.

- Ej, nie po to zostałem gejem, żebyście mnie wywalały przy babskich rozmowach!

- Kev - westchnęłam, próbując go zniechęcić - Chcesz naprawdę słuchać rozmów o seksie z Jugheadem? Nie masz nic lepszego do roboty?

 Chłopak otworzył szeroko oczy, Cheryl zachichotała, wyczuwając, że staram się go po prostu pozbyć. Każdy inny facet, po usłyszeniu takiego pytania, wyszedłby z pomieszczenia, ale niestety, mój przyjaciel miał inne zamiary. Uniósł wysoko głowę.

- Ja zbudowałem Bughead - powiedział wolno, dotykając się w pierś - Jeśli ktokolwiek miałby słuchać o waszym seksie, to tylko ja. Trudno, nie chcesz, to nie, zawiodłem się na Tobie, Elizabeth. Powiedz chociaż, dobry jest?

- Cuudooowny - przeciągnęłam teatralnie - Nawet nie wyobrażasz sobie tego wszystkiego. Czy teraz możesz nas już zostawić, Kevinku?

 Chłopak pokiwał głową, dopił herbatę i skierował się w stronę drzwi. Gdy je otworzył, do środka wlało się chłodne, listopadowe powietrze. Za kilka dni będzie już grudzień, a w grudniu będą święta. Nie wyobrażałam sobie ich. Zawsze wyglądały one tak, że przygotowywaliśmy wykwintną kolację, ubieraliśmy choinkę piekielnie drogimi ozdobami, które niemal już nie mieściły się na jej gałązkach, a potem składaliśmy sobie życzenia. To była jedna z najgorszych chwil w roku, obłuda i fałsz wylewały się każdą możliwą dziurą. Następnie jedliśmy kolację i dawaliśmy sobie prezenty, uśmiechając się fałszywie przy tym. Drugi dzień świąt zawsze był gorszy, bo szliśmy na obiad do Archiego i jego taty, Freda. Pół dnia słuchania o tym jakiego mam fantastycznego chłopaka, jak powinnam o niego dbać i pilnować, by mnie nie zostawił.

 No proszę, a to ja zostawiłam jego. Szkoda tylko, że tak późno.

 Kończyłam szkołę, ale jeszcze nigdy nie przeżyłam prawdziwych, realnych świąt, w których czuć było miłość i świąteczną atmosferę. Jak będzie w tym roku? Nie miałam pojęcia. Mijał tydzień, odkąd wyprowadziłam się, a moi rodzice nawet nie próbowali mnie szukać. Nie było ich w szkole, nie zgłosili sprawy na policję, wyglądało to tak, jakby cieszyli się z pozbycia problemu. Nie przeszkadzało mi to, ale myśl, że zainteresowaliby się mną tylko jeśli wywołałabym jakiś skandal i zrobiła plamę na ich czystym nazwisku, była trochę przygnębiająca.

 To rodzice. Okropni, fałszywi, niekochający, ale jednak rodzice. Chłopaka można zmienić, ale matkę ma się jedną. Nie tak łatwo sie z tego wszystkiego otrząsnąć, jakaś cząstka mnie wciąż pragnęła ich aprobaty, miłości i opieki.

 Kevin wyszedł, zostawiając mnie samą z Cheryl. Przez głowę przeleciała mi myśl, jak bardzo podobne jesteśmy. Kuzynki, z okropnych domów, które chciały poprowadzić swoje życie zupełnie inaczej, ale im nie wyszło. Dopiero teraz, gdy obie znalazłyśmy przy sobie osoby, które nas wspierały, kochały i chciały dawać siebie każdego dnia, zaczęłyśmy oddychać. To była ładna myśl. Dobrze wiedzieć, że chociaż jeden, dalszy członek tej chorej rodziny, miał o mnie dobre zdanie. Widziałam to w jej oczach. Cheryl za twardą skorupą i toną makijażu, była najwrażliwszą osobą, jaką tylko można było spotkać. Cieszyłam się, że trafiła na Toni, która tę wrażliwość w niej wyzwoli. Shipuję Choni, a co mi tam.

- Poszedł - stwierdziła rudowłosa, unosząc delikatnie kąciki ust - Jak się domyślam, nie chcesz rozmawiać o seksie z naszym Sherlockiem, tak?

 Skinęłam głową, uśmiechając się na samą myśl i wyobrażenie seksu z Jugheadem. Sam jego dotyk i smak jego warg sprawiały, że roztapiałam się i czułam, jakbym zbliżała się do raju. Jeśli tak na mnie działa przy tak prozaicznych czynnościach, to miałam solidne powody, by przypuszczać, że nasz seks będzie cudowny.

 Przekonamy się, już niedługo, moja w tym głowa.

 - Nie - odparłam - Sądzę, że wiesz o tym więcej niż ja, chyba, że Toni była dyskretna. Nie, nie odpowiadaj, nie chcę znać relacji.

 Cheryl odłożyła pusty kubek i rozsiadła się wygodniej w starym fotelu. Chyba przyzwyczaiła się już do zapachu papierosów, starych mebli i małej przestrzeni, bo wyraz jej twarzy był absolutnie swobodny.

- Posłuchaj - zaczęłam, wykręcając przy tym dłonie ze zdenerwowania - Nie obraź się, ale muszę Ci coś powiedzieć...

 Przyznałam się do tego, że razem z Jugiem podsłuchiwaliśmy jej wyznania w kotłowni. Bałam się jej reakcji, miała wszelkie powody, by wyjść, trzaskając przy tym drzwiami, a na odchodne nazwać mnie suką, ale musiałam zaryzykować. Jeśli wszystko pójdzie dobrze, zrobię tej nocy pokaźny krok, który pozwoli mi dowiedzieć się czegoś nowego. Jej mina nie miała wyrazu, słuchała z szeroko otwartymi oczami, ale nic nie wskazywało na to, by się jakoś wściekała. Gdy zakończyłam, bąknęłam tylko, że przepraszam i spuściłam głowę.

- Suka z Ciebie - westchnęła Cheryl - Jak z każdej kobiety w tej rodzinie, nic się nie przejmuj. No dobra, wiemy już, że Nancy Drew, liże się w kotłowni z Sherlockiem Holmesem, obrzydliwe, ale niezbyt zaskakujące. Pytanie brzmi, dlaczego się przyznajesz? Jeśli chodzi o Polly, to...

- Nie - przerwałam szybko - W kwestii Polly, musisz wiedzieć, że to nie ona. Tamtego dnia nie spotkali się, nim zdążyłyśmy wyjść z domu, zgarnęli ją funkcjonariusze z domu sióstr cichego miłosierdzia. Do dziś nie mam z nią kontaktu. To nie mogła być ona, sama chyba rozumiesz.

 Na twarzy dziewczyny wypisała się ogromna ulga. Ona nie chciała podejrzewać Polly, ale musiała. Rozumiałam to, miała powody.

- Powiedziałam C to - kontynuowałam - Bo chcę poprosić Cię, byś pokazała mi miejsce, gdzie wysadziłaś Jasona. No wiesz, to, w którym wasze drogi się rozeszły. Wiem, że o wiele proszę, ale musisz mnie wysłuchać. To bardzo ważne.

- Policja już je przeszukała - szepnęła Cheryl - Nic tam nie znajdziemy.

 Jej warga drżała, podobnie jak ręce. Nie chciała tam wracać, to było oczywiste, prawdopodobnie to miejsce nawiedzała ją w koszmarach do dzisiaj. Obwiniała się, że tam go zostawiła, że pozwoliła mu odejść. Prawdopodobnie bała się również tamtego miejsca. Podeszłam do niej i przytuliłam ją lekko.

- Policja znalazła to, co chciała znaleźć - oświadczyłam, patrząc jej w oczy - Wiesz jak działa wymiar sprawiedliwości w Riverdale. Jeśli zależy Ci na znalezieniu mordercy, powinnyśmy tam wrócić. Decyzja należy do Ciebie.

 Wzrok Cheryl wbił się w małe okienko i przez chwilę pogrążył się we wspomnieniach. Dobrze znałam ten wzrok, Jughead patrzył tak za każdym razem, gdy miał podjąć jakąś ważną decyzję, rozważał za i przeciw, wybiegał w przyszłość, anallizując jakie skutki może przynieść to, co właśnie zamierzał zrobić. Ja nie byłam nim, nie potrafiłam aż tak dobrze przewidywać i wyciągać wniosków, ale zamierzałam korzystać z własnych talentów, które przecież miałam. Na samą myśl, o brzegu rzeki Sweet Water, miałam mdłości. To miejsce, niegdyś piękne i lubiane, teraz było kompletnie opuszczone i owiane złą sławą. Cholernie ciekawiło mnie, jakie tajemnice skrywa. Nie chciałam wierzyć, że policja solidnie i skrzętnie przeszukała każdy centymetr brzegu, szczególnie, jeśli zapłacono im za to, by sprawę jak najszybciej uciszyć.

- Dobrze - Cheryl wzięła głęboki oddech - Ale nie teraz. Nie chce wracać tam w nocy, pójdziemy jutro po szkole, zgoda?

- Dziękuję.

- To ja dziękuję - rudowłosa wstała, zakładając płaszcz - Chociaż, chyba powinnam podziękować Jugheadowi, za zrobienie z Ciebie człowieka. Betty Cooper, mieszkająca w przyczepie, buntująca się rodzicom, wciskająca palce między drzwi i nosząca dumnie kucyk? Lubię ją, oby tak dalej, kuzyneczko.

 Uśmiechnęłam się, odprowadzając ją do wyjścia i słuchając jej słów. To prawda, bardzo się zmieniłam, ale te zmiany mi się podobały. Nigdy nie czułam się tak bardzo sobą, jak w tej ciasnej przyczepie, w za dużej, czarnej bluzie, pachnącej papierosami i w kucyku. Ja sama lubiłam nową Betty Cooper. Zajęło mi prawie dziewiętnaście lat, by zrozumieć, że pieniądze, reputacja i tytuły są nic nie warte.  W życiu liczyło się tylko to, by przeżyć je z odpowiednimi osobami. Ja miałam przeczucie, że takie osoby znalazłam. Szczególnie jedną osobę.

-  Widzisz - zachichotałam -Całe życie goniłam wyobrażenie, nie zdając sobie sprawy, ze przez palce przecieka mi życie. Kto jak kto, ale Ty to zrozumiesz. Znalazłam miłość, spokój, radość, zaczęłam żyć, oddychać i łapać dzień za nogi. Wreszcie mogę stwierdzić, jestem szczęśliwa i chcę być szczęśliwa.

 Cheryl odwróciła się w drzwiach i rzuciła mi ciekawskie spojrzenie. Omiotła wzrokiem całą przyczepę, przejechała po moim za dużym ubraniu, które należało do Jugheada, a następnie uniosła brwi.

- Chcesz być szczęśliwa z nim?

 Wahałam się całe swoje życie, ale tej jednej odpowiedzi byłam absolutnie pewna.

- Tak - odpowiedziałam, uśmiechając się szeroko - On daje mi szczęście. To dziwnie zabrzmi, ale nauczył mnie żyć. Chcę trzymać go za rękę do końca świata i jeden dzień dłużej.

- W takim razie życzę Ci tego, Betty. Jeśli tylko on sprawia, że jesteś szczęśliwa, to nie wahaj się ani sekundy. Zbyt wiele jest na tym świecie smutnych ludzi, którzy nie rozpoznali prawdziwej miłości, która trafia się tylko raz w życiu.

 Uśmiechnęła się, ukazując białe zęby, a następnie odwróciła się i zniknęła w mroku nocy. Wróciłam do środka, zamykając drzwi na klucz i myśląc nad tym wszystkim co ostatnio zrozumiałam, czego się dowiedziałam. Dzień jutrzejszy zapowiadał się niezwykle interesująco. Zamierzałam podążać śladami mordercy, na samą myśl o tym, czułam rosnące podniecenie sytuacją. Żałowałam tylko, że nie było ze mną Jugheada, teraz, gdy przydałby mi się jak nigdy wcześniej. No nic, widocznie to było zadanie, które musiałam wypełnić sama.

 Położyłam się na łóżku i zasnęłam, niemal momentalnie.

***

 
Następnego dnia po szkole, byłam już gotowa na przygodę, która miała mnie spotkać. Czekałam aż moja przyjaciółka wyjdzie z budynku, byśmy mogły skierować się na miejsce, w którym zostawiła ona swojego brata, owego feralnego dnia, gdy widziała go po raz ostatni. Stałam, ubrana w czarną bluzę z kapturem, stare jeansy, które otrzymałam od Toni i powycieraną, grubą kurtkę, którą znalazłam na dnie szafy Jugheada, z którym dzisiaj się nie zobaczę. Trochę obawiałam się, że będzie się martwił, ale miałam jedyną okazję, na znalezienie dowodów z Cheryl. Coś mi mówiło, że ta wyprawa i tak wiele ją kosztowała, więc skoro już się na nią zdecydowała, nie chciałam rezygnować. To tylko jeden dzień, przecież nic się nie stanie.

- No proszę, kogo moje oczy widzą?

Veronica Lodge szła w moim kierunku, z wysoko zadartą głową. Co dziwne, u jej boku nie było Archiego, z którym nie rozstawała się ostatnimi czasy. Całowali się wszędzie, na lekcji, gdy odwrócił się nauczyciel, na przerwach, w szkolnym kiblu, na stołówce. Zjadali sobie wzajemnie twarze, zupełnie nie przejmując się tym, że w każdej chwili zauważyć ich może ktoś, kto doniesie o tym Reggiemu, który formalnie dalej był chłopakiem Veronici, ale od kilku tygodni nie pojawiał się w szkole. No cóż, to już nie było moją sprawą, nie obchodziło mnie to.

- Od kiedy szmaty mają głos? - wywróciłam oczami - Pochłonęłaś już Archiego w całości, czy ktoś wreszcie dał mu w pysk?

- Wierz mi, pochłanianie go sprawia mi niemałą przyjemność - oparła rękę na biodrze i przejechała po mnie wzrokiem - Przyszłam Ci podziękować. Nigdy nie wpadłabym na pomysł, że zrezygnujesz z Archiego dla tego Creepa. No nic, widocznie jesteście siebie warci.

- Cała przyjemność po mojej stronie - odparłam - Masz coś jeszcze do powiedzenia? Jeśli nie, to zrób mi przysługę i idź zatkać sobie czymś usta. Oh, o ile dobrze pamiętam, to Archie niczym ust Ci nie zapcha, ma bardzo malutki problem. No, ale widocznie jesteście siebie warci. Nic, tylko współczuć, tylko nie wiem, któremu z Was bardziej.

Policzki Veronici przybrały czerwony kolor, zarzuciła swoimi kruczoczarnymi włosami i szybko odeszła, kręcąc zalotnie tyłkiem. Pokręciłam z niedowierzaniem głową, mając nadzieję, że ja nigdy nie chodziłam w ten sposób. Za moimi plecami ktoś odchrząknął. Odwróciłam się, ale nim zobaczyłam kto za mną stoi, do moich nozdrzy doleciał charakterystyczny, słodki zapach cynamonu.

- Masz gadane - pochwaliła Toni - To była sławna Veronica Lodge? Jug wspominał mi o niej, Cheryl zresztą też.

- Co tu robisz? - uśmiechnęłam się na powitanie - Myślałam, że macie na South Side jakieś swoje sprawy związane z Serpents.

- Chwilowo akurat mam wolne - wzruszyła ramionami - Jughead zapewnił nam pracę, więc na South Side panuje względny spokój. Dzięki temu mogę pomóc Tobie i swojej dziewczynie w poszukiwaniach.

- Pomyślałam - wtrąciła Cheryl, która właśnie nadeszła - Że dobrze zrobi nam babskie wyjście. Miejsce zbrodni to bardzo fajne miejsce, brakuje tylko dobrego wina i komedii romantycznej.

Zaśmiałam się, a Cheryl pocałowała Toni i chwyciła ją za rękę, prowadząc nas w stronę rzeki. Cieszyłam się, że Toni idzie z nami. Lubiłam ją, a w zaistniałej sytuacji, kobieta, która potrafi o siebie zadbać z całą pewnością nam się przyda.

Poprawiłam plecak i ruszyłam za dziewczynami. Wzięłam ze sobą wszystko, co mogło nam się przydać. W prawdzie była dopiero piętnasta, ale szybko się ściemnia, więc na samej górze plecaka miałam latarkę i zapasowe baterie, zabrałam też zapasową kurtkę, kanapkę i termos z herbatą. W kieszeni miałam schowany nóż, który należał do Jugheada, znalazłam go w sypialni. Było to o tyle dziwne, że przecież on nigdy się z nim nie rozstawał, brał go nawet do szkoły, ale widocznie postanowił go zostawić w dniu, w którym go aresztowali. Tym lepiej dla mnie, chłodna stał noża dodawała mi nieco odwagi, która bardzo była mi teraz potrzebna.

Było bardzo zimno, słońce chowało się już za horyzontem, roztaczając charakterystyczną, czerwoną poświatę. Byłoby nawet ładnie, gdyby tego widoku nie psuł wyjący, chłodny, przyprawiający o zawrót głowy, wiatr. Większość ludzi, ktora mogła, schowała się już w swoich ciepłych, bezpiecznych domach, ale nie my.

Trzy nastolatki, wszystkie z trudnych domów, podążały leśną, kamienistą drogą na miejsce zbrodni. Las był przerażający, bez liści i kwiatów, wyglądał jak nieprzychylne, martwe miejsce. Nawet zwierzęta nie wystawiały nosa, poza swoje norki. Ptaki schowały się w gniazdach, niedźwiedzie przygotowywały się do zimowego snu. Z rzadka tylko po gałęziach przebiegła wiewiórka, niosąc w swoich łapkach żołędzia.

Tę noc, czuć było złem.

Poczułam ciarki, które pojawiły się na moich plecach. Tak bardzo brakowało tutaj Jugheada, który mógłby chwycić mnie za rękę i powiedzieć, że wszystko będzie dobrze, tym swoi spokojnym, głębokim, męskim głosem, w który chciało się wierzyć.

- Co tam u niego?

Toni zbliżyła się do mnie, jakby wyczuwając o czym myślę. No tak, przecież ona też się o niego martwiła. Otwarcie przyznawała się do tego, że go kocha, że jest dla niej jak brat. Mieli relację specyficzną, ale coraz mniej mi ona przeszkadzała. Patrząc na to jak Toni jest szczęśliwa z Cheryl, nie wyobrażałam sobie, by mogłaby mi utrudnić ewentualny związek z Jugheadem.

Nie pozwoliłabym na to.

- Przytrzymują go dłużej - westchnęłam - Ale trzyma się. Nic mu nie udowodnią, dałam mu przecież alibi. Zwyczajnie muszą pokazać, że to oni mają władzę, a nie na odwrót. Mam tylko nadzieję, że wytrzyma jeszcze trochę. Jest bardzo blady.

- Spokojnie - Toni uśmiechnęła się przyjaźnie - Wiem, że na to nie wygląda, ale Jughead jest twardzielem. Nie złamał go Tall Boy, nie złamał go Archie, nie złamała go samotność, to nie złamie go tydzień czy dwa aresztu.

- Nie martwię się o areszt - zaprzeczyłam - On tam umrze z głodu.

Toni zaśmiała się, a jej śmiech poniósł się wraz z wiatrem, odbijając się od łysych drzew. Chciałam rozluźnić nieco atmosferę, ale niestety, ciarki na moich plecach nie ustąpiły. Tymczasem las zaczął, się przerzedzać, a do naszych uszu doleciał szum bystrego nurtu rzeki Sweet Water. Było już ciemno, więc załączyłam latarkę, która rzuciła trochę światła na ciemne, kamieniste podłoże.

Podeszłyśmy do brzegu, a na moją skórę spadły drobne kropelki lodowatej wody. Nurt w tej części rzeki był bystry, w lecie pływały tędy pstrągi, ale teraz czyste dno było puste. Przy brzegu zacumowana była mała, drewniana łódź, którą mieliśmy się przeprawić na przeciwległą stronę rzeki. Wolno wsiadłyśmy do niej i zanurzyłysny wiosła w wodzie. Nurt zniósł nas delikatnie, ale dziób łodzi przecinał chłodne fale. Wiosłowałam ja i Toni, Cheryl siedziała wpatrzona w drzewa rosnące po drugiej stronie.

- Nienawidzę pływać - sapnęła Toni - Lubię być mokra, ale nie w ten sposób, cholera.

- Tak - przytaknęłam, będąc spocona już po kilku ruchach wiosłem - Czy ktoś może mi przypomnieć dlaczego to robimy?

- Sama tego chciałaś - mruknęła Cheryl, tonem wskazującym na to, że przebywa w zupełnie innym świecie - Ostrzegałam, że nie będzie przyjemnie. Jeszcze tylko kawałek, panienki. Raz, raz.

Prychnęłam, a chłodne kropelki wody rozbiły się o moją twarz, gdy przybiłyśmy do brzegu. Wyciągnęłyśmy łódź i zabezpieczyłyśmy ją przed falami, a potem skierowałyśmy się w stronę lasu. Nie byłam tutaj całe wieki, las wydawał się po tej stronie żywszy, pełniejszy, bujniejszy, ale teraz był jeszcze bardziej przerażający.

- Wysadziłam go dokładnie w tym miejscu - mruknęła Cheryl, wskazując  na duży kamień - Pamiętam, że przytulił mnie ostatni raz na tej właśnie skale. Potem skierował się na południe i zniknął w zaroślach. To był ostatni moment, w którym go widziałam.

- Wiesz gdzie miał się udać? - zapytałam, świecąc latarką na kamień - Czy miałaś go tylko tutaj zostawić i udać, że nastąpił wypadek?

- Nie wiem zbyt wiele - mruknęła - Gdzieś tutaj miał zaparkowany jakiś samochód. Tylko tyle.

Skinęłam głową, naciągnęłam kaptur bluzy i poszłam w kierunku wskazanym przez rudowłosą, czując na sobie wzrok pozostałych dziewczyn. Nie chciało mi się wierzyć, że policja nie zabezpieczyła samochodu, ale co miałam do stracenia? Skoro już się tutaj znalazłam, co miałam do stracenia?

- Wiecie - głos Toni rozproszył ciszę - Może założymy jaką grupę detektywistyczną? Podoba mi się ta zabawa.

- Nazwiemy się Aniołki Cheryl - mruknęła rudowłosa - Ale coś czuję, że nasza Betty zostawi nas jak tylko jej chłopak wyjdzie z aresztu, mam rację?

- To nie mój chłopak - odparłam.

Dziewczyny westchnęły zgodnie, wywołując uśmiech na mojej twarzy. Traktowały to jak spacer, a ja byłam tutaj by odnaleźć coś, co przybliży nas do rozwiązania tej sprawy. Nie były jak Jughead, który wiedział kiedy może pozwolić sobie na żarty a kiedy należy zachować powagę. Każdy miał inny powód by się śmiać. Cheryl swoim śmiechem maskowała strach i obawę, Toni chciała podnieść ją na duchu, ale to nie pomagało.

Następne kilka metrów przeszłyśmy w ciszy. Nie miałam zbyt wielkiej nadziei na znalezienie czegokolwiek. Było już ciemno, do przeszukania miałam kilka hektarów lasu, a od morderstwa minęło już tyle czasu, że niektóre rzeczy zostały już na zawsze zakopane i schowane przed ludzkim wzrokiem.

- Macie coś do picia? - sapnęła Cheryl.

Wyciągnęłam z plecaka termos, nalewając pełen kubek herbaty i podając go rudowłosej.

- Betty, nic tutaj nie znajdziemy. Wracajmy, mam złe przeczucia.

- Ona nie zrezygnuje - szepnęła Toni - Jest bardziej podobna do Jugheada niż jej się wydaje. Wkręciła się w sprawę, a to oznacza, że albo znajdzie rozwiązanie, albo zostaniemy tutaj na noc.

- Dokładnie - potwierdziłam, rozglądając się dookoła - Dlatego lepiej będzie, jeśli zaczniecie się rozglądać.

- Powiedz mi - Cheryl wyglądała na zmarzniętą i zniecierpliwioną - Nawet jeśli coś znajdziemy, to co nam to da?

- Nam? Nic - odpowiedziałam wzruszając ramionami - Ale Jughead to inna bajka. On wyciągnie wnioski. Każda wskazówka przybliża nas do znalezienia mordercy Twojego brata. Mamy kilku podejrzanych, więc każdy trop zawęzi krąg poszukiwań. Rozumiesz? Myślałam, że zależy Ci na tym, równie mocno jak mnie.

- Zależy mi - syknęła Cheryl - Nie ma nocy, żebym nie śniła o tym co powiem, gdy spojrzę w oczy tego bydlaka. Ale nie pomożemy mojemu bratu, jeśli zamarzniemy tutaj na śmierć albo pozwolimy się komuś zabić!

- Ona ma rację - przyznała Toni, rozglądając się niepewnie - Czuję się obserwowana, a każdy zabójca wraca na miejsce zbrodni. Betty, wynośmy się stąd.

Gdy tak postawiła sprawę, ja również poczułam czyjś wzrok na swoich plecach. Obejrzałam się dyskretnie, ale niczego tam nie było. Czy to możliwe, że morderca Jasona wrócił na miejsce zbrodni tego samego dnia, tej samej godziny, co my? To byłby zbyt wielki zbieg okoliczności, a ja w zbiegi okoliczności nie wierzyłam.

Odepchnęłam od siebie źle myśli, uznając, że mój mózg musiał wyobrazić sobie, że ktoś nas obserwuje. Pomagał temu fakt, że poczułam to w momencie, w którym wspomniała o tym Toni. Tak działał nasz mózg.  Przeczesałam włosy palcami i westchnęłam cicho z rezygnacją.

- Zero poczucia humoru - zakpiłam - Nie umiecie się bawić.

- Pobawisz się z Jugheadem - odpyskowała mi Toni - Teraz wynośmy się.

Skinęłam głową, czując, że zostałam przegłosowana i ostatni raz rozejrzałam się dookoła, świecąc latarką po każdym drzewie. Nagle coś mi mignęło, jakby odbiło się światło. Moje serce podskoczyło, czując rosnącą ekscytację. Powtórzyłam czynność, by się upewnić i ponownie moim oczom ukazało się odbijane światło.

Odblask.

- Dziewczyny - szepnęłam z satysfakcją - znalazłam coś.

Toni i Cheryl podbiegły do mnie, a ja kolejny raz wywołałam odblask. Z piersi rudowłosej wydarł się cichy okrzyk.

- To musi być samochód - jęknęła z zachwytem - Chodźmy tam, szybko!

Spojrzałyśmy po sobie z Toni i uśmiechnęłyśmy się do siebie. Typowa Cheryl, w jednej chwili jęczy i chce wracać do domu, a w następnej zapomina o wszystkim i na łeb na szyję gna, by osiągnąć zamierzony cel. Ruszyłam za dziewczyną, która wystrzeliła jak z procy, w kierunku domniemanego samochodu.

W moich uszach zaczęła piszczeć krew, Cheryl rozchyliła zarośla, a ja oniemiałam. Stał tam, brudny, zakurzony, przykryty starymi lisćmi.

- Ford F-150 - przyznała z uznaniem Toni - Niezła bryka.

- Macie, weźcie rękawiczki - powiedziałem, podając każdej dziewczynie po parze - Jughead wspominał, że ktoś może być na naszym tropie, więc nie zostawiajmy nawet odcisków palców.

- Pełna profeska - ucieszyła się Cheryl-  Coraz bardziej mi się ten Jughead podoba.

Zignorowałam to.Otworzyłam drzwi, ciesząc się, że  nie wymagało to kluczyka. Wstępnie zaczęłam przeszukiwać wnętrze. Skórzana tapicerka, całkiem dobrze zachowana. Schowek był pusty, nie licząc portfela i słonecznych okularów. Wzięłam protmonetkę i zamknęłam drzwi.

- Dziewczyny - głos Toni był pusty - ja coś znalazłam.

Podeszłam do niej, czując jak łopocze mi serce. Ten dzień był zdecydowanie zbyt długi. Znalazłyśmy auto, którym Jason Blossom miał uciec z Riverdale, auto, do którego nigdy nie dotarł. Czy to możliwe, że policja go nie znalazła? A może nie chciała go znaleźć? Czy ktokolwiek oprócz nas wiedział, że on tu stoi?

Podeszłam do Cheryl i podałam jej portfel, nie chciałam go kraść. Dziewczyna otworzyła go, ale był całkowicie pusty. Nie było w nim nic, pieniędzy, dokumentów, pusty portfel. Serce, które przed chwilą wyskakiwało mi z piersi, teraz całkowicie stanęło. To nie mógł być portfel Jasona.

Ktoś tu był.

- Laski - głos Toni drżał z przerażenia - Ciężko mnie przestraszyć, ale komuś się udało. Spierdalam stąd.

Odwróciła się od samochodu i chwyciła Cheryl za ramię. Nie rozumiałam jej przerażenia. Spojrzałam na przyczepę samochodu i zamarłam.

- Spierdalamy - szepnęłam.

Odwróciłam się i szybkim krokiem skierowałam się do łódki, chcąc jak najszybciej znaleźć się z dala od tego cholernego lasu.

Na przyczepie napisane było tylko kilka słów, których nie zapomnę już do końca życia.

"Obserwuję was, 2A"

Myśliwy stał się zwierzyną.






__________
__________

Cześć, Tygryski!

Nowy rozdział, nowa historia, nowe wydarzenia. Całkiem mi się podoba, może nie jest najlepszy, ale nie wydaje mi się jakiś zły. A wy, co O nim myślicie? Podoba się? Jakieś skargi i zażalenia?

W następnym rozdziale będzie ogień.

Jak sobie radziciew te wakacje? Pogoda nie rozpieszcza, co?

To tyle, czekam na opinie, gwiazdki i komentarze. Miłego dnia!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top