Rozdział dwudziesty piąty: Prawda i oskarżenia.

Jughead POV

Jako syn człowieka, który odsiadywał wyrok, byłem całkiem zaznajomiony z widokiem więzienia, ale wierzcie mi, patrzenie na świat z tej drugiej strony, jest całkowicie inne. Szczególnie, jeśli Twoja twarz przypomina zgniecionego pomidora. Jeśli Archiego nie przyjmą na żaden uniwersytet, to z całą pewnością poradziłby sobie jako architekt krajobrazu, bo moją twarz zaprojektował tak, że nic tylko pogratulować.

 Siedziałem więc pobity, upokorzony, samotny, zastanawiający się co przyniesie jutro. Nie miałem nawet sił ani ochoty, żeby się nad sobą użalać. To zabrzmi smutno, ale przywykłem do takiego uczucia, całe moje życie wyglądało w ten sam sposób. Zanim znalazłem pracę, każdej nocy zasypiałem z myślą, że być może się nie obudzę, bo nie jadłem nic od kilku dni. Potem wyprowadziłem swoje życie na jako taką prostą, ale, jak to się mówi, niektóre blizny pozostają na zawsze. Paradoksem było jednak to, że siedziałem pobity, załamany i niesłusznie oskarżony, w miejscu, które miało bronić słabszych i pilnować prawa. Czyż nie tak ma działać policja?

 Oparłem się o ścianę i zamknąłem podbite oczy, które były kilka razy większe niż normalnie. Czy żałowałem, że tutaj jestem? Nie, mówiąc szczerze, to nie. Kochałem Betty, myśl o niej trzymała mnie przy zdrowych myślach, to dla niej od dziecka chciałem być jak najlepszy, to ona, świadomość, że muszę jej pokazać, że jestem dobrą partią sprawiała, że robiłem krok do przodu, gdy wszystko inne, moja przeszłość, ludzie, rodzina, ciągnęło mnie w dół.

 Teraz, gdy udało mi się wreszcie ją zdobyć, gotów byłem na wszystko, byle tylko dać jej szczęście. Czymże jest miłość, jeśli nie odrobiną poświęcenia? Szkoda tylko, że tak krótko to wszystko trwało, ale na to nic już nie poradzę. Lubię żyć ze świadomością, że dany mi czas, który najwyraźniej powoli się konczył, wykorzystywałem najlepiej, jak tylko mogłem.  Umrzeć, czując na ustach smak jej ust, widzieć zieleń jej oczu, mając w pamięci jej palący dotyk i gorąc jej ciała.

Tak, zdecydowanie byłem przygotowany na najgorsze.

 Drzwi otworzyły się i stanął w nich szeryf Keller, z kubkiem kawy w ręce. Musiał wezwać wsparcie policji, żeby wynieść moje nieprzytomne ciało ze szkoły, gdy uczniowie postanowili zrobić sobie samosąd. Oczywiście, oni żadnej kary nie poniosą, do Riverdale High chodzą bogate dzieciaki, których rodzice nie pozwolą sobie na żaden skandal. Miałem dziwne przeczucie, graniczące z pewnością, że jeszcze dziś do kasy miejskiej zaczną wpiływać pieniądze. Burmistrz McCoy będzie szczęśliwa, szeryf Keller dostanie podwyżkę, uczniowie będą bezpieczni, a rodzice odetchną z ulgą.

Historia kołem się toczy, co nie?

- Jak Ci się podoba, Jones? - zagadnął ojciec Kevina, siadając na krześle przed moją celą w areszcie śledczym - Niedaleko pada jabłko od jabłoni, prawda?

- Pierdolenie - odparłem, parskając śmiechem - Pana syn, na ten przykład, brzydzi się tym, co pan zrobił. Jest całkowicie inny. Jest dobry.

- Nie wplątuj w to mojego syna - ostrzegł mnie mężczyzna - Robię wszystko, żeby nie zszedł na tę drogę, którą kroczysz Ty i Twój ojciec. Ty nie masz prawa oceniać mnie.

 Spojrzałem na jego twarz, która wyrażała autentyczną troskę, strach i złość. Nie zarzucałem mu, że nie dbał o Kevina, wiedziałem, że Ci dwaj są dla siebie całym światem, ale niestety, przypuszczam, że po dzisiejszej scenie odegranej w szkole, pomnik autorytetu ojca, w domu Kellerów, runie niczym domek z kart.

- Oczywiście, że nie mam prawa - syknąłem wściekle - Wszyscy dookoła mają różne prawa, tylko ja nie mam żadnego, prawda? Wygodnie, przyznaję. Jestem przecież tylko Jonesem, a jak powszechnie wiadomo, nam żadne prawa nie przysługują. Jesteśmy jakimś gorszym sortem ludzi, prawda? Powiem coś Panu, Hitler myślał podobnie. On równiez ograniczał prawa innych, on również dzielił na lepszych i gorszych,  a jak się to skończyło, wszyscy wiemy.

- Wyszczekany jesteś. Wiesz, że za morderstwo czeka Cię krzesło elektryczne? Nikt nie podejmie się Twojej obrony, bo i za co masz wynająć adwokata? Rozgość się w tej celi, federalni przyjadą dopiero za tydzień, a potem już prosta droga do pokoju śmierci.

 Wzruszyłem tylko ramionami i uśmiechnąłem się sarkastycznie.

- Nie dbam o to - mruknąłem, przeczesując włosy - Zbyt często myślałem o śmierci, zbyt często byłem jej bliski, żeby teraz się jej bać. Ja naprawdę przeszedłem piekło, to, czego Pan był dzisiaj świadkiem to tylko namiastka. Jeśli będę musiał umrzeć, to umrę, kiedyś i tak by ten czas nadszedł. Ale współczuję Panu, bo Pan będzie musiał żyć ze świadomością, że skazał na śmierć niewinnego, młodego chłopaka. Zastanawiam się tylko ile Panu zapłacili. Dużo?

 Twarz szeryfa zmieniała kolory jak kalejdoskop. Wściekła czerwień, przerażona biel, zniesmaczona zieleń, to gamy kolorów dorosłego mężczyzny, który całe życie przeżył w kłamstwie, po to, by wreszcie wygarnął mu to nastolatek. Śmieszne.

 Wisielczy humor mi się włączył, świetnie.

Parsknąłem śmiechem, zadowolony z efektu, który osiągnął mój komentarz. Oczywiście, wiedziałem, że jestem w miejscu, w którym jestem, bo ktoś chciał, bym się tutaj znalazł. Dla kogoś niewygodna była moja osoba, być może był to zabójca Jasona, który poczuł oddech na karku i zwyczajnie chciał się mnie pobyć. Muszę przyznać, ze ktokolwiek to był, rozegrał akcję po mistrzowsku. Musiał ukraść mi mój sygnet, czyli był blisko mnie, następnie musiał w czysty sposób pozbyć się Diltona, zostawić przy jego ciele pierścień i uciec. Szacunek, szacunek, mamy w miasteczku mistrza zbrodni. Kiedyś jednak popełni błąd, a wtedy złapie go Betty i członkowie Serpents. Jeśli czegoś byłem pewny, to tego, że oni nie odpuszczą.

 A szeryf Keller? Wiedział doskonale, że jestem niewinny, znał mnie przecież całe życie, nie było żadnego logicznego powodu, by chłopak, który cały czas trzymał się z boku i nie wychodził z cienia, nagle postanowił zamordować kolegę z klasy, który na dobrą sprawę niczym mu nie zawinił. Ja też byłem świadomy, że bijatyka w szkole była zaplanowana. Och, czy policja nie ma żadnych narzędzi by zatrzymać bandę nastolatków? Błagam was, prawdopodobnie chodziło tylko o to, by dać mi nauczkę. Szeryf nie walczył zaciekle, by ściągnąć ze mnie Archiego, nim ten przemodeluje mi twarz. Wszystko było zaplanowane, wszystko szło zgodnie z czyimś planem.

 Ta osoba bardzo mnie intrygowała. Kim była? Pociągała za sznurki jak rasowy lalkarz, umiała wywołać określone reakcje u ludzi, wiedziała jak doprowadzić do pożądanego zjawiska. Wielka szkoda, że to nie ja odkryję kto jest naszym Władcą Marionetek.

- Nie rozumiesz - odezwał się szeryf, po chwili ciszy - Nie masz syna, któremu chcesz zapewnić jak najlepsze życie. Nie wiesz jak to jest, gdy zostajesz sam z dzieckiem, które musisz wychować, chcesz przychylić mu nieba, nie ma rzeczy, przed którą się nie cofniesz.

- Czyżby?! - uniosłem się - Mój ojciec za taką samą postawę został skazany. Przez Pana! Pierdolę taki świat. Niech mi Pan już zejdzie z oczu, nie mam ochoty na Pana patrzeć. Mężczyźni powinni być ludźmi, którzy robią to co powinni, a nie to co im się karze. Umrę, zgoda, ale umrę jako człowiek honoru, a Pan będzie żył jak pokraka, ze świadomością, że zabił Pan niewinnego chłopaka. Są rzeczy gorsze od śmierci. Jak Pan może patrzeć rano w lustro, szeryfie?

 Ojciec Kevina spuścił głowę i odszedł, nie patrząc mi w oczy. Wyszedł bez słowa, a w moim sercu wykwitła satysfakcja. Czyżby udało mi się przemówić do sumienia człowieka, który bez mrugnięcia okiem wydawał na śmierć ludzi? Człowieka, który posyłał za kraty tych, którzy robili dokładnie to samo co on, tyle, że w inny sposób?!

 Sami wiecie doskonale, że ten świat nie ma nic wspólnego ze sprawiedliwością i porządkiem. To paskudne, okropne miejsce, w którym liczysz się, jeśli masz pieniądze, wyższą szkołę i reputację. Przynajmniej tak myśli większośc.

To gówno prawda, nie to się liczy w życiu. Miłość, honor, szczerość i prawda, te wartości, które powinny rządzić w nas wszystkich, zostały zakopane, zniszczone, oplute i zdewastowane. Bóg miał plan na ten świat, raczej wątpię, że miał on wyglądać, tak jak wygląda. Człowiek skundlił, zepsuł ten plan. Postanowił wspinać się po trupach do celu i spadł, zostawiając za sobą zniszczenie. Mądrzy ludzie tego świata kulą głowę, udają, że problemu nie ma, a my coraz bardziej upadlamy swój gatunek.

 Przygnębiające.

 Znów oparłem się o ścianę i stęknąłem głucho, słysząc, że za drzwiami ktoś wściekle się awanturuje, ale nie obchodziło mnie to. Ostatnie dni swego życia spędzę na myśleniu o dobrych rzeczach, zapamiętam świat jako piękne i dobre miejsce, którym mógłby być, gdyby ludzie przestali gonić za pieniędzmi i tytułami, a zaczęli cieszyć się z małych rzeczy. Zamknąłem oczy i zapadłem w niespokojny sen

-*-

- Tato - łzy dławiły mi głos, gdy patrzyłem jak go wyprowadzają - Tato, co się dzieje!?

 Dwójka policjantów trzymała go jak mordercę, zginając jego kark w kierunku ziemi. Szeryf Keller stał i przyglądał się tej scenie beznamiętnie, za nim stała Sierra McCoy, w swej nienagannej białej koszuli i równo wyprasowanej czarnej spódnicy, obok niej Alice Cooper, notująca całe zdarzenie w swym notesie, uśmiechała się szyderczo, zadowolona, jakby gwiazdka miała nadejść w tym roku szybciej. Stała tak, cała trójka, uśmiechając się, mrużąc oczy przed słońcem. Nie obchodziło ich, że zostanę sam, że nie będę miał się gdzie podziać. Nawet nie zaproponowali mi rodziny zastępczej. Odbierali mi właśnie osobę, którą kochałem, która przez całe dzieciństwo była dla mnie wzorem męskości.

 Mój tata został skuty kajdankami, nawet nie protestował, wiedział, że zasłużył. Podjął ryzyko, które mu się nie opłaciło, ale nawet wtedy nie kłamał, nie zarzekał się, że to wyjaśni, przyjmował na klatę słuszną karę za czyny. Tak jak powinien.

- Forsythe - odezwał się, nim zamknięto drzwi do policyjnego samochodu - Kocham Cię. Nie daj się. Będą chcieli Cie zniszczyć, ale nie daj się. Pokaż, że nazwisko Jones to powód do dumy. Musisz być lepszy niż ja, rozumiesz? Rozumiesz?

- Tato - łzy spływały mi wodospadem po twarzy - Nie zostawiaj mnie... Nie mam nikogo. Tato...

- Rozumiesz? - zapytał z naciskiem.

 Nie byłem w stanie wykrztusić słowa, pokiwałem jedynie głową, czując zbliżające się załamanie. Tata wyglądał na równie smutnego, ale przyłożył swoje czoło do mojego.

- Kocham Cię synu.

 Policjanci wepchnęli go głębiej w samochód i zatrzasnęli drzwi, a moje nogi odmówiły posłuszeństwa.  Upadłem na kolana i zacząłem płakać, to było dla mnie za wiele. Najpierw matka, teraz on. Zostałem sam, głupi dwunastolatek w śmiesznej czapce, z biednej rodziny, mieszkający w przyczepie, bez pracy, bez pieniędzy.

 Bez szans.

 Rzuciłem błagalne spojrzenie na szeryfa i dwie kobiety, które stały obok niego, ale oni nawet na mnie nie patrzyli. Wzrok mieli utkwiony w odjeżdżającym samochodzie, a gdy zniknął on za zakrętem, wolnym krokiem odeszli, zostawiając mnie, klęczącego i zapłakanego przed przyczepą, która teraz miała stać się moim domem, o który będę musiał sam zadbać.

 Nie wiem jak długo klęczałem przed nią, ale po wejściu do przyczepy poczułem chłód. Rachunki opłacone były na miesiąc, lodówka była w połowie pusta, a co potem?

 Wpadłem w szał, rzucałem rzeczami, przewróciłem stolik, dwie puste szklanki poleciały w kierunku ściany i roztrzaskały się na drobne kawałeczki. W mojej głowie panowała tylko jedna myśl, jak wiele człowiek może jeszcze znieść? Jak bardzo można go jeszcze upokorzyć? Opadłem na starą kanapę, zwinąłem się w kłębek i gorzko zapłakałem, czując, że za chwilę skończą mi się łzy.

 To w tamtej chwili, gdy leżałem zapłakany, samotny, pokonany, przysiągłem sobie, że się nie dam.

 Przysiągłem to sobie i Ojcu.

Nie mogłem się poddać. Musiałem podjąć walkę. Jonesowie nie idą na łatwiznę.

 Do ciężkiej cholery, przysięgałeś Forsythe!

-*-

 Otworzyłem oczy, z których przez sen wypłynęło kilka łez. Hałas, który słychać było zza drzwi, świadczył o tym, że ktoś przyszedł i się wykłóca. Nie wiem ile spałem, ale wrzaski stały się nie do zniesienia. Rozróżniałem głosy kilku osób, w tym szeryfa, który gorączkowo oświadczał, że się nie zgadza. Tylko na co?

 Wyprostowałem się i zbliżyłem do drzwi, chcąc usłyszeć jak najwięcej, ale nic z tego, ściany były zbyt grube. Nagle jeden krzyk przebił się ponad resztę, zupełnie jak błyskawica przebija skłębione chmury.

- NIE OBCHODZĄ MNIE PAŃSKIE PROCEDURY! - to był męski głos.

 W następnej chwili drzwi wyleciały z zawiasów, uderzając z trzaskiem o ścianę, a ja zaskoczony podniosłem wzrok. W progu okazała mi się najdziwniejsza mieszanina ludzi, jaką kiedykolwiek widziałem na oczy, a widziałem wiele.

 Na przodzie stała Betty, której zaczerwienione oczy pokazywały, że dużo płakała. Jej włosy spięte były w idealny kucyk, a na twarzy miała grymas chłodnej determinacji, mówiącej, że przyszła tutaj w określonym celu i nie zamierza wychodzić, póki go nie osiągnie. Obok niej stała moja była dziewczyna, a obecnie najlepsza przyjaciółka - Toni Topaz, która wraz z Fangsem przytrzymywała ramiona Sweet Pea, przed pokazaniem szeryfowi Kellerowi jak bardzo nie obchodzi go wymiar sprawiedliwości.

 Moje serce podskoczyło, gdy oczy Betty przejechała po mnie wzrokiem. Musiałem wyglądać żałośnie, moja twarz była cała posiniaczona, oczy miałem podbite, a we włosach wciąż trzymała się zaschnięta krew. Gdzieś zgubiłem swoją czapkę. Miałem na sobie tylko czarne jeansy z dziurami na kolanach, buty bojówki i szarą, zakrwawioną podkoszulkę. Tak raczej nie wygląda chłopak z waszych snów, co nie dziewczyny?

 Betty podbiegła szybko do krat, przy których stałem i bez słowa pocałowała mnie, trzymając moją twarz w swoich delikatnych dłoniach. Czułem na sobie wzrok całej reszty, ale nie obchodził mnie on. Pocałowała mnie tutaj, przy wszystkich, przy moich przyjaciołach i przy szeryfie, który zapewne pobiegnie powiedzieć wszystko jej matce, z którą się przyjaźnił.  Betty nie odrywała ode mnie swoich słodkich ust, stała na tyle blisko, na ile pozwalały jej metalowe kraty.  Oderwała się dopiero, gdy zabrakło jej powietrza, po czym spojrzała na mnie krytycznie.

- Myślałeś, że tak łatwo się uwolnisz, matole?

 Uśmiechnąłem się, widząc zszokowaną twarz taty Kevina. Betty zagrała Va Banque, ale nie wyglądała na zawiedzioną z tego powodu. Raczej była wściekła, że znalazłem się w tym miejscu. Prawdopodobnie, skoro tu była, wiedziała dlaczego się tu znalazłem.

 I nagle, patrząc w jej zaczerwienione oczy i wściekłą twarz, zrozumiałem, że krzesło elektryczne to nic w porównaniu z wściekłą dziewczyną.

 ***

Elizabeth POV

 Gdy zobaczyłam go, posiniaczonego, złamanego,niesłusznie zniszczonego przez ludzi i przez życie, nie potrafiłam zareagować inaczej, podbiegłam i pocałowałam go, chcąc chociaż w taki sposób jakoś mu pomóc, zapewnić go o wsparciu i pomocy. My wszyscy byliśmy tutaj dla niego, jeśli on nie miał już sił by samemu walczyć, co nie byłoby wcale dziwne, to my zamierzaliśmy walczyć za niego. Wszyscy coś mu zawdzięczaliśmy, wszyscy byliśmy jego dłużnikami, którzy gotowi byli spłacić dług.

 Znalazł się tutaj ze względu na mnie, a ja nie zamierzałam pozwolić mu umrzeć. Chyba, że sama zabiję go za tę głupotę, którą zrobił.

 Szeryf Keller wydawał się zszokowany, gdy go pocałowałam, ale cała reszta się uśmiechała, nawet Toni, co do której wciąż nie byłam całkowicie przekonana. W końcu była jego byłą dziewczyną i przyjaciółką, mogła zareagować różnie, ale ona tylko zaklaskała i razem z chłopakami podeszła, by przywitać się ze swoim przywódcą.

- Wspominałem, że nie ma odwiedzin? - odezwał się bezradny szeryf.

- Wspomniałem, że gówno nas to obchodzi? - odwarknął Sweet Pea, nim Fangs zdążył go uciszyć.

 Uśmiechnęłam się cicho, słuchając jak Toni beszta Jugheada za wygląd jego twarzy i za to, że nie zadzwonił do  niej po pomoc. Byli jak jedna wielka rodzina, każdy gotów był za każdego skoczyć w ogień, ufali sobie i nic nie mogło stanąć pomiędzy nimi, nawet wymiar sprawiedliwości.

 Szeryf skapitulował i opuścił pomieszczenie, pozwalając nam chwilę porozmawiać, prosząc przy tym, by nie trwało to zbyt długo. Kazałam Jugheadowi przysunąć się do krat, po czym wyciągnęłam z torebki kilka wacików kosmetycznych i zaczęłam zmywać zaschniętą krew z jego poobijanej twarzy.

 - Jak się czujesz? - zapytałam, starając się ukryć troskę w swoim głosie. Jego rany nie wyglądały najlepiej.

- Jak ktoś, kto został fałszywie oskarżony, pobity, ośmieszony i zamknięty w areszcie - parsknął - Ale lepiej, odkąd się pojawiłaś.

- Ależ romantycznie! - warknęłam - Wiesz co jest bardziej romantyczne? Gdy chłopak, chcąc ukrywać swoją... sympatię... bierze na siebie nie swoją winę, tylko po to, by uratować jej reputację. Jughead, przysięgam, jak już Cię wyciągnę, to skopię Ci dupę.

- A ja pomogę - wtrąciła się Toni, kładąc mi dłoń na ramieniu -Do diabła, Jones, jesteś pieprzonym szefem gangu, dlaczego wszystko, zawsze musisz rozwiązywać sam? Chcesz iść na krzesło?

 Zbladłam, słysząc jej słowa. Oczywiście, zdawałam sobie sprawę, że taka właśnie jest kara za morderstwo, szczególnie, że Jughead siedział kiedyś w poprawczaku, ale i tak to pytanie wywołało dreszcze na mojej skórze. Jug spojrzał w naszą stronę i uśmiechnął się słabo.

- Widzę solidarność jajników - zakpił - Doceniam, że obie chcecie mnie zamordować, to naprawdę słodkie, ale nie będzie takiej potrzeby, zrobi to ktoś inny. Betty, zrobiłem to co zrobiłem, bo obiecałem, że dam Ci tyle czasu ile będziesz potrzebować. Nie żałuję swojej decyzji, nie chcę, byś paliła za sobą wszystkie mosty z mojego powodu.

- Tak się składa, że właśnie to zrobiłam.

 Jughead aż podskoczył, gdy to usłyszał. Spojrzał na mnie zszokowany, a ja uśmiechnęłam się i zadarłam głowę do góry. Wyglądał jakby chciał mnie pocałować, albo rozszarpać na strzępy, jedno z dwóch.

Granica pomiędzy radością, a złością jest czasem bardzo cienka.

- Co zrobiłaś? - uniósł brwi do góry.

- Spławiła rudego leszcza - uśmiechnął się Fangs - Barbie ma charakterek, trzymaj się jej.

 Zaczerwieniłam się, słysząc komplement z ust członka Serpents, a następnie zwróciłam się do Jugheada, który wciąż patrzył na mnie jak na wariatkę. Może nią byłam? Może wszyscyjesteśmy wariatami?

- Zerwałam z Archiem - westchnęłam - Moi rodzice wiedzą, że w czasie, w którym Dilton był zabijany, Ty obściskiwałeś mnie pod moim domem. Wszystkie mosty płoną, a ja dolewam do nich benzyny, bardzo mi się to podoba,  Juggie. Skoro już wyjaśniliśmy to sobie, to przejdźmy do konkretów. Jak możemy Ci pomóc? Oczywiście, szeryf Keller za chwilę usłyszy kompletną relację, która zapewni Ci alibi. Jak Ci pomóc?

- Dajcie mi papierosa.

  On nigdy nie wydorośleje.

 Sweet Pea zaśmiał się, wyciągnął z kurtki paczkę fajek i zapalniczkę, podając je Jugheadowi. Chłopak odpalił je i zaciągnął się dymym, który najwidoczniej pomagał mu się uspokoić. Cóż, każdy miał jakiś nałóg, który pomagał mu odrzucić na bok stres i smutki tego świata. On miał papierosy, a ja miałam jego usta. Proste równanie.

 Zaskoczyłam go, a to już wywołało uśmiech na mojej twarzy. Z całą pewnością, teraz przerabiał w głowie jak mogłam być na tyle głupia, by zrezygnować z bogatego chłopaka, rodziny i reputacji, by uratować jego wolność.

No cóż, miłość nigdy nie była mądra, ani logiczna.

- Dziękuję - odezwał się wreszcie - Nie musiałaś. Nie wymagałem tego.

- Chciałam - odpowiedziałam, patrząc mu w oczy - Zrobiłeś dla mnie to samo. To z mojej winy tutaj jesteś, powinnam była zakończyć to wszystko dużo wcześniej, ale bałam się. Wybacz mi.

 Tym razem to on chwycił moją twarz i przycisnął do niej swoje usta. Smak papierosów na jego wargach był bardzo mocno i świeżo wyczuwalny. Mogłabym się w nim zatracić i zapomniec o całym Bożym świecie.

- Gołąbeczki - głos Toni sprowadził mnie na ziemię - Widzimy, że bardzo się kochacie, ale jesteśmy tutaj, by wyciągnąć tego kretyna z kłopotów, w które jakże rycersko się wpakował.

- Właśnie - potwierdził Fangs - Zanim cokolwiek powiesz, FP, Serpents radzą sobie świetnie, stoimy twardo na nogach, a przestępczość na South Side maleje w oczach, a to wszystko dzięki Tobie. Teraz jesteśmy tutaj, byś Ty twardo stanął na nogach.

 Ciężko było cokolwiek wyczytać z Twarzy Jugheada. Może trochę go  to wszystko wzruszyło, może trochę zdenerwował go fakt, że tak bezpardonowo wbijamy się z butami w jego życie, a może zwyczajnie był zszokowany tym wszystkim co właśnie się stało. Nagle jednak uśmiechnął się drwiąco, a w jego wcześniej zawilgocone oczy znów wstąpił błysk, który sprawił, że się w nim zakochałam. Mój Jughead znów wracał, by podjąć walkę.

- Macie tydzień - oświadczył chłodno - Po tygodniu przyjadą federalni, by zabrać mnie na sąd. Ostrzegam jednak, że ten sąd nie będzie obiektywny i sprawiedliwy, jeśli już się tam dostanę, to będzie po mnie. Betty, wyrzuć z głowy pomysł wynajęcia mi prawnika za swoje własne pieniądze, jestem cholernie dumną bestią, jeśli to zrobisz, odmówię współpracy z nim.

- Wiesz gdzie ja mam Twoją dumę? - syknęłam - Zrobię wszystko, żeby Cię stąd wydostać. Wiesz do czego zdolna jest dziewczyna, która bardzo czegoś chce? Jeśli nie wiesz, to za chwilę zobaczysz.

- Betts - głos Jugheada był nienaturalnie niski i spokojny - Jeśli postanowiłaś dać mi alibi to nie będą mieli prawa mnie tutaj przytrzymać. Koniec końców jestem niewinny, póki nie udowodnią mi winy, Twoje alibi powinno wystarczyć, by wyciągnąć mnie stąd.

- W takim razie jaki jest problem? - zapytał Sweet Pea, który również palił papierosa - Wyciągniemy Cię, wszystko wróci do normy, tak?

- Nie - Jughead wyrzucił niedopałek do metalowego kosza - W normalnym mieście tak właśnie by było. Tylko, że jesteśmy w Riverdale. Zrozumcie, ktoś chce mojej śmierci, ktoś chce się mnie pozbyć. Toni, pamiętasz ten pierścionek, który kazałaś mi ściągać, gdy...

- Pamiętam - różowowłosa zaczerwieniła się, a ja odruchowo zmarszczyłam brwi, nie chcąc nawet myśleć, gdzie Jughead mógł wkładać palce - Co z nim?

- Ktoś mi go ukradł i podrzucił do ciała Diltona. Nie mamy do czynienia z byle zabójcą, mówimy teraz o Władcy Marionetek, o człowieku, który pociąga za sznurki w całym mieście. Ta sytuacja już nie jest zwykłą sprawą z morderstwem w tle. Całe to cholerne miasteczko jest poplątane siecią niewidocznych nitek, które wywołują określone reakcje, rozumiecie? Ten ktoś wyczuł, że staję mu na drodze i postanowił się mnie pozbyć. Ot cała prawda, banalnie proste i okropnie przerażające.

 Zapadła cisza, podczas której nie wiedziałam co zrobić z dłońmi. Tak bardzo chciałam się do niego przytulić, powiedzieć mu, że wszystko będzie dobrze, ale jak można tak mówić do człowieka, na którego ktoś poluje? Jughead trzeźwo patrzył na świat, zdawał sobie sprawę, że ktoś chce go usunąć z gry jak pionka, znając go, nawet miał plan jak się tego kogoś pozbyć.

 Trójka węży była wpatrzona w niego jak w obrazek, każde jego słowo przyjmowali z szacunkiem, a jego przypuszczenia traktowali za pewnik, co było o tyle zabawne, że Jughead był pierwszą osobą, która przyzna się do błędu, jeśli go popełni. Traktowali go tak jak powinni. Kochali go, chcieli mu pomóc, nie mogli patrzyć jak tak dobra osoba cierpi. Wiele mu zawdzięczali, to fakt, ale teraz zamierzali odpłacić mu tym samym.

Serpents mieli fantastycznego przywódcę, człowieka, który był charyzmatyczny, spokojny i inteligentny, który popełniał błędy, ale potrafił się na nich uczyć i wyciągać wnioski. Kogoś, kto nie przykuwał uwagi krzykiem, ale mądrością, a to było bardzo trudne. Aż nazbyt dobrze wiedziałam, że gdy przychodzą trudne chwile, ludzie słuchają najgłośniejszych, a nie najmądrzejszych. Podobnie jednak jak Jughead wiedziałam, że pies, który najgłośniej i najwięcej szczeka, najsłabiej i najmniej gryzie. Idąc tym tokiem myślenia, Jughead nie był psem, nigdy nie szczekał, nie gonił za przyjemnościami. Był jak wilk, który wyłaniał się z lasu na chwilę, cicho i niezauważalnie, ale gdy się już go dostrzegło, to chciało się za nim iść.

- Co proponujesz, Jug? - zapytałam, zdając się na niego - Jak rozgrywamy tę partię?

 Na twarzy Jugheada pojawił się uśmiech.

- Mam pewien pomysł. Najpierw jednak muszę stąd wyjść. Betty, nie mogę Cię o to prosić, zrozumiem, jeśli...

- Jeśli musisz już coś zrozumieć - westchnęłam zrezygnowana i wstałam - To zrozum to, że Cię kocham. I to, że za żadne skarby świata nie pozwolę Ci tu zostać. Idę złożyć zeznania, szeryf za chwilę nas stąd wygoni.

 Zostawiłam ich, a w mojej głowie pozostał rozmarzony wyraz twarzy Jugheada, gdy powiedziałam, że go kocham. Jak ktoś tak dojrzały, może być jednocześnie tak dziecinny? Mam nadzieję, że to dziecko na zawsze w nim zostanie, bo prawdopodobnie to ono trzymało go z dala od wszystkich brudnych spraw.

 Wychodząc usłyszałam jeszcze ciche gwizdanie Fangsa i oklaski Sweet Pea, a na koniec doleciał mnie jeszcze komentarz Toni.

- Idioci.

***

 Szeryf nie był zadowolony, gdy opowiedziałam mu co zaszło tamtego dnia, gdy Dilton był mordowany. Oczywiście, nie zataiłam żadnego szczegółu, opisałam nawet smak ust Jugheada, co wywołało wściekły grymas na twarzy mężczyzny. Zadał mi kilka dodatkowych pytań, a gdy na nie odpowiedziałam zanotował coś i powiedział, że wypuszczą go w terminie do trzech dni roboczych, co w praktyce oznaczało tyle, że Jug posiedzi tutaj jeszcze trzy dni.

 Wróciłam do jego celi i opowiedziałam mu wszystko, co wywołało u niego szeroki uśmiech. Oświadczył, że mi się odwdzięczy, ale ja nie oczekiwałam niczego od niego. Zrobił już dla mnie więcej niż jakikolwiek inny człowiek, a poza tym robiłam to też dla siebie samej. No co?

Porozmawialiśmy jeszcze chwile, Sweet Pea zostawił Jugheadowi kilka papierosów, zapewniając go, że codziennie będzie przynosił mu nowe, a następnie pożegnaliśmy się z nim. Pocałowałam go czule, przykładając dłoń do jego posiniaczonego policzka, zauważając nagle, że nie ma na sobie czapki. Gdy go o to spytałam, machnął tylko ręką i powiedział, że zapewne zgubił ją podczas zamieszek w szkole.

 Wyszliśmy z aresztu żegnani morderczym spojrzeniem szeryfa Kellera i skierowaliśmy się na parking, na którym zaparkowane były motocykle chłopaków.

- Więc udało się - podsumował Fangs - FP junior wychodzi. Teraz kolej na jego ojca.

- Już drugi raz nazwałeś go FP - zauważyłam - To jakaś ksywka?

 Trójka Serpents spojrzała po sobie, a nastęnie wszyscy wybuchnęli śmiechem. Poczułam, że się czerwienię, nie wiedząc, czy nie zrobiłam z siebie kompletnej idiotki.

- Betty - Toni otarła łzy - Jak nazywa się Twój chłopak?

- Jeśli chodzi Ci o Jugheada, to nie jesteśmy parą...

- Jasne - wywróciła oczami - Przyjaciele z przywilejami, też przechodziłam z nim przez ten etap, zaspojleruję Ci, że skończy się on w łóżku. Jak nazywa się Twój czarnowłosy przyjaciel o niebieskich oczach?

 To pytanie zmusiło mój mózg do myślenia. Z całą pewnością było ono retoryczne, a odpowiedź na nie musiała być banalnie prosta. Nagle mnie olśniło. Mama kiedyś mówiła, że tata Jugheada...

- Forsythe Pendleton Jones.

- Bingo - zaśmiał się Sweet Pea - A do tego jeszcze Trzeci.

 Chłopcy pożegnali się ze mną i z Toni, po czym odjechali przed siebie. Zostałam sama z różowowłosą dziewczyną, która uśmiechała się do mnie zagadkowo. Chwyciła mnie za ramię i poprowadziła na chodnik.

- Mogę Cię odprowadzić? - zapytała.

- Jasne, tylko ciekawe dokąd. Nie zamierzam wracać do domu.

 Sama nie wierzyłam, że właśnie to powiedziałam, ale to była prawda, gdybym wróciła do domu, to na miliard procent w ciągu godziny byłabym już w drodze do Sióstr Cichego Miłosierdzia, związana kaftanem bezpieczeństwa i z zakneblowanymi ustami. Potraktowałam swoich rodziców bezczelnie, tak jak na to zasługiwali. Wreszcie wyrwałam się spod ich wpływu i nie zamierzałam wracać. Tylko gdzie się podziać? Jeszcze wczoraj poszłabym w takiej sytuacji do Kevina, ale dziś nazwałam jego ojca skorumpowanym i tchórzliwym frajerem, więc ta opcja odpadała.

 Archie? Na samą myśl o tym poczułam mdłości.

 Veronica? Cóż, zapewne będzie pocieszać Archiego, więc moje mdłości się powtórzyły.

 Wyglądało na to, że byłam bezdomna, a na dodatek wszystkie moje podręczniki, ubrania i kosmetyki zostały w moim starym pokoju, do którego wrócić nie mogłam. Miałam przy sobie co prawda wszystkie oszczędności, a w torebce leżał mój prawdziwy pamiętnik, ale to wszystko. Na koncie oszczędnościowym miałam pewną sumkę, którą odkładałam na studia, ale nie wystarczy ona na długo.

- Nie wracasz?

 Szłam z Toni chodnikiem w niewiadomym kierunku, pozwlałam jej się prowadzić. Kto by pomyślał, że kiedyś byłam o nią zazdrosna, a teraz stała się ona moją najlepszą przyjaciółką? Przynajmniej tak chciałam ją nazwać. Była bardzo miła i sympatyczna, rozumiałam, co mogło przyciągnąć do niej Jugheda, poza oczywistymi aspektami seksualnymi, które z pewnością były jednym czynnikiem. Przy niej człowiek czuł się swobodnie, bo ona była swobodna. Nie koloryzowała, nie upiększała, mówiła szczerze i prosto w oczy. Pod wieloma względami była jak Jughead.

No dobra,była jego wersją z cyckami, zadowoleni?

- Nie - odparłam - Rodzice urządziliby mi trzecią wojnę światową, chyba wolę spać na dworcu.

- Chyba mam pomysł - uśmiechnęła się - Masz coś przeciwko zapachowi papierosów, stercie książek i łóżku, w którym wciąż czuć moje perfumy?

 Zaciekawiła mnie.

- Do czego zmierzasz? - zapytałam - Chcesz zaproponować mi mieszkanie z Tobą?

- O nie, nie - skrzywiła się - Znaczy, bardzo chętnie, ale Cheryl byłaby zazdrosna. Znasz ją, prawda?

 - To moja kuzynka - przytaknęłam.

- W takim razie wiesz, że jest dość... ekscentryczna - zachichotała - Myślę, że Twój chłopak nie obrazi się, jeśli zrobimy Ci schron w jego przyczepie.

 Nic nie odpowiedziałam, byłam zbyt wstrząśnięta, by znaleźć jakiekolwiek słowa, nawet nie zaprotestowałam, gdy Toni nazwała Jugheada moim chłopakiem. Pociągnęła mnie za rękę i już po chwili byłam w drodze na miejsce, w którym stała przyczepa Juga. Myśl o mieszkaniu w niej napawała mnie swego rodzaju podnieceniem. No bo ej, kto z was nie chciałby spędzić czasu w mieszkaniu osoby, w której jesteście zakochani?

  Podobała mi się też wizja samodzielnego życia, mogłabym trochę pozmieniać wnętrze przyczepy, by stało się bardziej przytulne. Wprawdzie Jughead i tak świetnie o nie dbał, ale jednak brakowało tam kobiecej ręki. Mój własny dom, w któym będę mogła robić to co będę chciała. Ja chyba śnię.

 Ale jeśli łóżko Jugheada będzie pachnieć cynamonem, to przysięgam, wywalę je przez okno.

 I lepiej, żebym nie znalazła w nim żadnego stanika, bo morderca i krzesło elektryczne będą najmniejszymi z problemów Jugheada.

 Takie myśli towarzyszyły mi podczas drogi na pole przyczep, a po chwili stanęłyśmy na przeciwko metalowych drzwi. Toni schyliła się i wygrzebała spod przyczepy stary garnek, pod któym znajdował się zapasowy klucz. Rzuciła mi łobuzerskie spojrzenie, po czym otworzyła drzwi i zapaliła światło.

- To niewiele, ale lepsze to niż nic, prawda?

 Rozejrzałam się, przejeżdżając wzrokiem po równo ułożonych książkach, pustym kartonie po pizzy, leżącym na stoliku w "salonie" i uśmiechnęłam się, czując, że będzie to najlepszy czas mojego życia.

- Jest idealnie - przytuliłam dziewczynę - Dziękuję, że mnie tu przyprowadziłaś.

- Nie ma za co - odparła - Wprawdzie zerwaliśmy z Jugiem, ale kocham go całym sercem, jest mi jak brat. Nie musisz być o mnie zazdrosna. Cieszę się, że wreszcie zwrócił Twoją uwagę.

- Wreszcie?

- Oh, kocha się w Tobie odkąd skończył sześć lat - machnęła ręką - Nie mówił Ci?

 Przez moje myśli przeleciało szybko wspomnienie z naszej rozmowy nad rzeką, gdy wspominał, że kochał kiedyś dziewczynkę, która lubiła tulipany.

Jak mogłam być taka głupia?

- Wspominał - odpowiedziałam szybko, odnotowując w pamięci, że muszę z nim o tym pogadać - Wracając, dziękuję Ci za wszystko, to wiele dla mnie znaczy.

 Toni oparła się o drzwi i puściła do mnie oczko.

- Czuj się jak u siebie, jestem pewna, że Jug zrozumie dlaczego Cię tu przyprowadziłam. Z tego co wiem zakupy robił przed aresztowaniem, ale możesz to sprawdzić. Jeśli chodzi o książki do szkoły, to... no cóż, sama wiesz, Jughead nie był zbytnio zainteresowany nauką, wszystkie są niemal nietknięte, może trochę podniszczone, a w kwestii ubrań, przywiozę Ci coś swojego. Jesteś trochę większa niż ja, ale powinny pasować. W razie czego szafa Jugheada jest w sypialni.

 Przetarłam oczy ze zdumienia, ta dziewczyna właśnie dała mi szczegółową instrukcję mieszkania mojego chłopaka. Nieźle.

- Jak na fakt, że zerwaliście to jesteś całkiem na bieżąco z tym co się dzieje w tej przyczepie - zaśmiałam się.

 Toni spojrzała na mnie poważnie.

- Jug jest mi jak brat, a on traktuje mnie jak siostrę. Po tym jak zerwaliśmy, gdy miałam problemy w domu... przychodziłam tutaj. To był mój azyl. Teraz przekazuję go Tobie.

 Moje serce podskoczyło, a do oczu napłynęły mi łzy. Podeszłam do dziewczyny i przytuliłam ją jeszcze raz, nie rozumiejac jak mogłam jej kiedyś nienawidzić. To nie pierwszy raz, gdy zadawałam sobie pytanie jak mogłam kogoś nienawidzić. Ta dziewczyna uratowała mi tyłek. Pokochałam ją.

- To możę być nasz azyl - oświadczyłam - Dwie seksowne dziewczyny w cenie jednej, myślisz, że on się na to nie zgodzi

- Jestem pewna, że się zgodzi - parsknęła Toni - Cicha woda brzegi rwie.

 Toni zachichotała, po czym objęła mnie ciasno. Była naprawdę świetna, chciałabym mieć taką przyjaciółkę jak ona.

- Dziękuję, siostro - odezwała się, po czym wyszła i zamknęła drzwi.

 Uśmiechnęłam się. Moje życie wreszcie zaczynało być dobre. Miałam prawdziwych przyjaciół, dach nad głową i miłość Jugheada.

 Nic więcej nie jest mi potrzebne.






_________
_________

Heeeeej, tygryski!

Dobra, z góry przepraszam, tym razem rozdział jest nudny i słaby, ale to tylko po to, by odpalić w następnym akcję.

Powiedzcie, nie zanudziłam was na śmierć?

Tak więc mamy nowe mieszkanie Betty, Jughead... No właśnie, wyjdzie z więzienia, czy nie?

Jak myślicie, kto będzie zabójcą?

W następnym rozdziale będzie śledztwo, aniołki Charliego i Veronica Lodge. To co, do zobaczenia za tydzien!

Napiszcie mi koniecznie wasze opinie, czy wam się podobało, zostawcie komentarz i gwiazdkę!

Seeeeee Yeaaaaaa!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top