Rozdział dwudziesty drugi: Królowie i Kobiety

Jughead POV

 " Czasem chciałoby się zatrzymać czas, wstrzymać obroty ziemi, zamrozić upływającą chwilę, marząc o tym by trwała ona wiecznie. Czy jest to możliwe? Nie. Świat będzie kręcił się cały czas, ciągle i ciągle, jutro wstanie kolejny dzień, wiele osób umrze, wiele się narodzi, odwieczny cykl życia dopełni się.

 Co możemy zrobić w takim rozrachunku? Nic. Iść dalej, pozwolić się porwać i zaakceptować, że świat nie jest dla nas, że nie na wszystko w życiu mamy wpływ. Czy myślicie, że Jason Blossom chciał umrzeć? Myślicie, że każdej nocy modlił się by rano nie otworzyć zmęczonych oczu? Prawdopodobnie nie, nie miał wpływu na to co go spotkało.

 I ja nie wiedziałem co dzieje się ze mną. Noc Halloween, czasu, w którym potwory, duchy i demony snują się bezwiednie po ulicach, pukając w drzwi i prosząc o cukierki, miał okazać się początkiem wydarzeń, na które nie miałem najmniejszego wpływu, stałem się Jasonem Blossomem, tak samo jak on, zostałem porwany przez rzekę, która nie zamierzała przystawać, ani zwalniać swego nurtu, niezależnie od tego jak bardzo chciałem wypłynąć na brzeg. Tonąłem.

 Tonąłem w rzece o nazwie Betty Cooper."

 Listopad mijał, dni stawały się coraz krótsze, a znany nam codzienny pejzarz miasteczka, ogarniała ciemność i szarość. Listopad mijał, kartki w kalendarzu zostały zrywane, a ja dalej nie wiedziałem co mam myśleć o Halloweenowej nocy. O pocałunku, o którym dalej nie potrafiłem nic napisać, choć czułem, że powinienem.  Nie wiedziałem co mam myśleć, nie wiedziałem jak mam się zachowywać przy Betty, która ewidentnie unikała mnie od tego czasu. Czułem się żałośnie, nie chciałem by poczuła się osaczona, albo, żeby pomyślała, że tylko wykorzystuję nadarzającą się okazję, ale nic nie mogłem na to poradzić.

 Betty Cooper, to najbardziej skomplikowana osoba jaką znam.

 Jednego dnia całuje mnie, przyciska do siebie i nie chce mnie wypuścić ze swych drobnych ramion za żadne skarby świata, a następnego dnia unika mojego wzroku, odpisuje zdawkowo na moje smsy i stwierdza, że nie może się ze mną spotkać, ponieważ ma mnóstwo spraw na głowie. O co tutaj chodziło? Coś złego zrobiłem? Całowałem tragicznie? Obraziła się na mnie?

Bolało. Cisza bolała, milczenie bolało, obojętność bolała. Znów poczułem się nikomu niepotrzebny. Nie podobało mi się to co robi, jak pogrywa, chciałem wiedzieć na czym stoję. Oczywiście, rozumiałem, że to wszystko dzieje się bardzo szybko, nie miałem wielkich oczekiwań i mówiąc szczerze, żałowałem, że ją pocałowałem. Miała chłopaka. Kretyna, egoistę i socjopatę, ale chłopaka, a ja się w to wmieszałem.

 Kurwa, kurwa, kurwa.

 - Jones, jesteś z nami? - głos Toni wyrwał mnie z zamyślenia.

- Jestem, kurwa - mruknąłem, przeczesując dłonią włosy - Przepraszam, zamyśliłem się.

- Tak działają dziewczyny - zaśmiał się Sweet Pea - Znam to uczucie, zawrócą w głowie tyłkiem, cyckami, bajerancką gadką i uśmiechem, zaciągną do łóżka, a potem będą wmawiać, że mają z Tobą dzieciaka mimo, że jesteś bezpłodny! Znam ten ból, bracie, przejdziemy przez to razem. Lecą na kasę, wszystkie, wszystkie są takie same.

Zaśmiałem się.

- Pojebany jesteś - oświadczyłem - Swoją drogą, jaka laska Cię tak urządziła?

- Omińmy ten temat - przerwała szybko Toni, widząc, że Sweet Pea otwiera usta, by podzielić się z nami historią swojego życia. Chciałem ją usłyszeć. - Nie podpuszczaj go! Biedactwo pokrzywdzone przez życie się znalazło.  Jego najpoważniejsza miłość to miesięczny związek  z narkomanką, która żerowała na jego naiwności. Po tym jak z nim zerwała, kretyn prawie się zabił. Ma uraz do wszystkich kobiet. Możemy już wrócić do naszego planu, chłopcy? Jughead, jak to widzisz?

 Sweet Pea pociągnął nosem, Fangs zaśmiał się cicho na wspomnienie akcji z narkomanką i jego najlepszym przyjacielem, a ja pokiwałem głową. Toni miała rację, jeśli nasza akcja miała się powieść musiałem się skupić. To bardzo ważne, musiało się udać. Po miesiącu próśb, nakłaniania członków Serpents i tłumaczenia im, że handel dragami nie jest żadnym wyjściem wreszcie nam się udało. Ludzie zaczęli przechodzić na naszą stronę, przyznając, że nie chcą już dłużej iść za Tall Boyem. Fangs twierdził, że wielu z nich robi to tylko dlatego, że to ja ich do tego namawiałem, to moje nazwisko było argumentem, który decydował.

 Siedzieliśmy w mojej przyczepie planując jak rozegramy dzisiejszą akcję. Jeśli chcieliśmy pozbyć się narkotyków z naszych szeregów, musieliśmy pozbyć się również Tall Boy'a, co nie było wcale takie proste.

- Posłuchajcie - zacząłem, wstając - Dziękuję wam za pracę, którą zrobiliście, to wiele dla mnie znaczy. Teraz najtrudniejsza część planu, pokonanie szefa. Z waszych opowieści wynika, że ma małe poparcie, ale to w dalszym ciągu jest poparcie. Nie można dopuścić do mordobicia, słyszysz, Sweet? Pamiętajmy o naszych zasadach, nie możemy o nich zapomnieć. Ten człowiek, nieważne jaki by nie był, nosi naszą kurtkę, ma na skórze wytatuowanego węża. Nie możemy dać się wciągnąć w jego grę.

- To jak zamierzasz to zrobić? - odezwał się Fangs - Nie zmusisz go żeby odszedł, jego nie obchodzi to, że większość ludzi jest po Twojej stronie. Jest królem, a króla się obala, nie ma innej możliwości.

 Toni spojrzała na mnie badawczym wzrokiem, starając się przeniknąć moje myśli. Plan miałem już ułożony, skrzętnie i dokładnie. Myślałem nad nim podczas bezsennych nocy, na przemian z planowaniem rozmów,które przeprowadzę z Betty.

Myśl o planie,matole.

 Ona lubi mówić do mnie matole.

 MYŚL O PLANIE KRETYNIE!

  Odchrząknąłem i uśmiechnąłem się sarkastycznie, nakładając swoją czapkę. Spojrzałem wymownie na Toni, a ona skinęła głową i uśmiechnęła się zwycięsko, rozumiejąc co miałem zamiar zrobić.

- Ryzykujesz Jones - zachichotała - Prawie żałuję, że zerwaliśmy.

- Czy wy możecie przestać wymieniać te uśmiechy i półsłówka? - mruknął Fangs wywracając oczami - Ja nie jestem tak inteligentny, żeby się domyślać to jedno, ale popatrzcie na Sweet Pea! Przecież to skończony debil on nigdy nie wpadnie na to co wy tam sobie wymyśliliście. Pomyślcie o nim.

- Dzięki, Fangs. EJ, CHWILECZKĘ!

- Już tłumaczę - zaśmiałem się - Króla można obalić, zgadza się. Ale jest też jeden sposób, trudniejszy, wymagający dużej ilości myślenia. Króla można zaszachować i dokładnie to zamierzam zrobić, pokonać go tym, czego sam mnie tak boleśnie nauczył.

 Chłopcy uśmiechnęli się w lot łapiąc tok moich myśli i podnosząc się z krzeseł. Razem wyszliśmy z przyczepy i usiedliśmy na motorach, a za moimi plecami usadowiła się Toni, która delikatnie objęła mnie w pasie.

- Będą próbowali Cię sprowokować - ostrzegła mnie, mrucząc mi do ucha - Nie daj się. Betty nakopie mi do dupy, jeśli cokolwiek stanie się Twojej seksownej twarzy.

- Betty - odparłem, czując, że krew odpływa mi z twarzy - Betty ma mnie gdzieś. Odkąd pocałowałem ją na tamtym parkingu prawie wcale nie gadamy. Unika mnie. Chyba źle całuję.

- Nie - zaśmiała się - Gwarantuję Ci, że to nie o to chodzi. Wszystko się ułoży. Potrafisz przestać o niej myśleć na chwilę, prawda?

 Skinąłem głową, starając się wyrzucić z głowy uśmiechniętą twarz zielonookiej blondynki i smak jej ust. Dotknąłem odruchowo miejsca na mojej szyi, w którym po wszystkim schowała głowę, rumieniąc się jak mała dziewczynka.

- Nie mam wyjścia. Serpents są teraz priorytetem.

 Odpaliłem motor, czując na sobie wątpiący wzrok dziewczyny, która siedziała za mną. Ona doskonale wiedziała, że nie będę potrafił. Myślałem o niej w każdej chwili od czasu tego cholernego pocałunku. Czułem się jak skończony kretyn. Musiałem zapomnieć. Musiałem porzucić ten obraz. Musiałem pogodzić się z tym, że Betty najprawdopodobniej żałuje tego co zrobiła.

 Co ja mogłem jej zaoferować?

Poczułem, że łzy zbierają mi się pod powiekami i ruszyłem, zostawiając za sobą chmurę pyłu i spalin. Przeklinałem swój cholerny los, swoje żałosne mieszkanie i idiotyczne złudzenie, że ktoś taki jak ja może mieć szanse u kogoś takiego jak ona.

Tylko, kurwa, dlaczego powiedziała, że powinienem ją pocałować?

***

White Wyrm, niegdyś siedziba gangu motocyklowego skupiającego ludzi z South Side i pomagającego im jakoś łączyć koniec z końcem, a dziś miejsce spotkań dilerów. Narkotyki brzydziły mnie od zawsze. Samemu paliłem papierosy, abstynentem też nie byłem, ale dragi zawsze mnie odpychały. To była ta granica, której nie należało przekraczać, tata mnie tego nauczył. Dlatego właśnie zareagowałem tak osobiście, dlatego wściekle zrzuciłem kask, gdy zobaczyłem Ghoulies, którzy najspokojniej w świecie piją sobie piwo w naszym barze.

 Sweet Pea opowiedział mi, że kiedyś to było nie do pomyślenia, większość Serpents nienawidziła Ghoulies, którzy nie mieli żadnych zasad, żadnego kodeks. Kochali tylko swoje odpicowane samochody, narkotyki, seksualne orgie i chaos. Chaos, który zostawiali wszędzie tam, gdzie się pojawili. Byli jak robactwo, które sprowadza zgniliznę na każdą rzecz, na którą siądą.

 Mój tata byłby wściekły, ja byłem wściekły, Fangs musiał przytrzymać Toni w pasie, gdy obok niej przeszła jakaś dziewczyna ubrana w spódniczkę, która nie zakrywała jej pośladków i biały stanik. Sweet Pea wyglądał jakby ktoś wysmarował mu babcię jakąś śmierdzącą cieczą, a każdy kto znał tego wielkoluda wiedział, że jego babcia to strefa sacrum, nietykalna świętość, o której nie można było mówić źle. Zacisnął pięści, a ja musiałem położyć mu rękę na ramieniu. Spojrzał na mnie, a w jego oczach błyszczały iskierki szału. Jeśli przyjdzie co do czego to Sweet Pea sam zamorduje połowę Ghoulies.

- Zajmę się tym - szepnąłem, patrząc mu w oczy - Ufasz mi?

 Wziął kilka głębokich wdechów, a potem nieznacznie skinął głową. Posłałem Fangsowi krótkie spojrzenie i skinąłem w kierunku wysokiego chłopaka, którego ledwo uspokoiłem. Fangs zrozumiał i przysunął się do niego, by w razie czego go powstrzymać. Poczułem, że robi mi się gorąco.

 Weszliśmy do baru i niemal od razu poczuliśmy ciężki zapach marihuany. Dym unosił sie wszędzie, ale nie każdy palił. Rozejrzałem się po tym burdelu,który tutaj zastałem. Najgłośniejsi byli Ghoulies, oni krzyczeli, pili piwa i tańczyli w rytm czegoś, co zapewne miało imitować muzykę. Serpents siedzieli z posępnymi minami przy swoich stolikach, patrząc z niesmakiem na swoje towarzystwo. Zapewne wielu z nich myślało podobnie, zastanawiali się gdzie popełnili błąd, w którym momencie wzięli pod swój dach robactwo, z którym od zawsze walczyli. Na centralnym miejscu siedział Tall Boy, z jakąś młodą dziewczyną na kolanach, a obok niego leżał chłopak bez koszulki. Ciężko było określić jego wiek, miał długie kręcone, czarne włosy i cwaniacki uśmieczek na twarzy. Zauważyłem, że miał pomalowane oczy, a na całej jego szyi błyszczały się malinki.

 Malachai, szef Ghoulies, król robaków. Na jego widok poczułem obrzydzenie. Jak ziemia mogła nosić na sobie kogoś takiego jak on? Zepsuty do cna, cieszący się fatalną reputacją dilera i gwałciciela, który cieszył się z chaosu i zniszczenia, które siał.

Wziąłem głęboki oddech i podszedłem do nich, a muzyka niemal natychmiast ucichła. Zastanawiałem się czyja to zasługa, ale po chwili zauważyłem jak dwóch mężczyzn w skórach Serpents ukradkiem wyprowadza szarpiącego się DJ'a Ghoulies, podnosząc w górę kciuki i uśmiechają się do mnie.

 Chcieli mnie wesprzeć, pokazać, że nie jestem sam, że oni na mnie liczą. Liczyli na mnie, a ja nie mogłem ich zawieść.

- No proszę! - krzyknął Tall Boy na mój widok - Miałem nadzieję, że nie żyjesz, Jones.

- Tak łatwo się mnie nie pozbędziesz - warknąłem, a potem zwróciłem się do chłopaka, który patrzył na mnie zaciekawiony - Malachai, tak? Zabieraj dupę w troki i wypierdalaj. To koniec współpracy.

 Bar zamilkł. Tall Boy i Malachai wstali, patrząc po sobie, a następnie się roześmiali. Wszystko zgodnie z planem. Kątem oka zaobserwowałem, że wokół nas tworzy się koło. Za moimi plecami stali Serpents, patrząc wściekle na Tall Boya i Ghoulies, którzy stali po drugiej stronie.

- Coś was śmieszy? - uniosłem brwi.

- Chyba się przesłyszałem - zaśmiał się Malachai i klepnął w tyłek kelnerkę, która przechodziła obok - Co Ty do mnie powiedziałeś?

- Słyszałem, że dragi niszczą pamięć krótkotrwałą, więc powtórzę: WYPAD!

 Reakcja była natychmiastowa, Tall Boy  nie zdążył zareagować, ponieważ Malachai błyskawicznie do mnie doskoczył. W jego dłoni błysnął nóż, który docisnął do mojej krtani. Był tak blisko, że mogłem dostrzec kropelki potu na jego twarzy i iskierki szaleństwa w jego oczach. Oddychałem wolno, nie spuszczając z niego wzroku. Za moimi plecami zapanowało poruszenie, ale uniosłem dłoń by ich uspokoić. Wiedziałem, że jeśli ten człowiek zrobi jakikolwiek zły ruch, to Sweet Pea, który dyszał za mną jak ranny dzik, zamorduje go gołymi rękoma. Póki co jednak, wszystko szło jak należy, ryba dała się sprowokować i łyknęła haczyk.

- Powiedzmy, że dam Ci ostatnią szansę - wymruczał Malachai - Jestem wspaniałomyślny. Przeprosisz mnie i wyjdziesz, a ja daruję Ci życie.

- Tall Boy, pozwalasz na to? - powiedziałem urażonym głosem - Pozwalasz, by jakiś narkoman groził Twojemu bratu? KODEKS!

- Malachai - odezwał się mężczyzna - Odpuść. Jones, wypad, nic tu po Tobie gówniarzu, nie wtrącaj się w nie swoje sprawy.

- Nie moje sprawy?! - krzyknąłem - Oczywiście, że to moje sprawy! To sprawy nas wszystkich, Tall Boy! Wyrzuć ich stąd, albo przysięgam, że zrobię to samemu. Tylko, że jeśli Ty tego nie zrobisz, to bądź gotów na to, że wyniesiemy też Ciebie. Twój wybór, królu! Czas wyrzucić śmieci, za długo już tutaj leżą.

Za moimi plecami odezwały się oklaski, a Malachi cofnął ostrze od mojej szyi. Opuściła go pewność siebie, zrozumiał, że popełnił ogromny błąd i wystawił swój gang jak na talerzu. On już przegrał. Jeśli mnie zabije to odzyska szacunek gangu jako szef, ale straci życie, ponieważ Serpents się na niego rzucą, a jeśli odejdzie i zostawi mnie w spokoju to straci cały szacunek i respekt, którym był obdarzany.

 Tak samo wyglądał Tall Boy, który wbił we mnie nienawistny wzrok, on też to zrozumiał. Dyszał ciężko, był czerwony na twarzy i zapewne ostatnimi siłami powstrzymywał się by mnie nie uderzyć, na co tylko liczyłem. Pokręcony plan, co? No, ale wiecie, pokręcone plany to moja specjalność.

 Chodziło mi tylko o to, żeby dać pretekst do wywalenia tego człowieka. Póki co był jednym  z nas, nie mógłem nic zrobić, ale jeśli Tall Boy złamałby jakieś prawo to wtedy już nic nas nie zatrzymywało, automatycznie przestawał być jednym z nas.

 - Posłuchaj mnie, gnoju - warknął podchodząc do mnie - Wyjdź. Wyjdź i nie wracaj, póki jeszcze możesz.

 - Grozisz mi? - zadarłem wysoko głowę - Boisz się Tall Boy? Może przyznaj to co i tak wszyscy wiedzą? Boisz się mnie! Boisz się i dlatego biłeś mnie podczas przyjmowania, chciałeś się mnie pozbyć! Wiesz, że nie możesz się ze mną równać, wiesz, że nie pozwolę Ci rozwalić Serpents. Bo ja Ci nie pozwolę. Chcesz dalej sprzedawać narkotyki? To przejdź po moim trupie, koleś.

 Dopadł do mnie w mgnieniu oka, chwytając mnie za kurtkę i przysuwając do siebie. Miał tyle siły, że rzucał mną jak szmacianą lalką. Tym razem to Ghoulies zawyli z radości, ewidentnie nie wiedząc, że za chwilę przypieczętują swój los.

- Co Ty wiesz, dzieciaku?!- krzyknął, a następnie zwrócił się do Serpents - A Wam rozum odjęło?! Skąd macie kasę? Kto zapewnia wam utrzymanie rodziny? ŻYJECIE TYLKO DLATEGO, ŻE ZAPEWNIŁEM WAM TĘ ROBOTĘ!

- Dilerkę nazywasz robotą?! - wrzasnęła  Toni.

- W dupę sobie wsadź taką robotę!- ryknął Sweet Pea, który zaciekle starał się wyrwać Fangsowi i dwójce innych mężczyzn w czarnych kurtkach.

- No to za co będziecie żyć? - zaśmiał sie Tall Boy - Za co nakarmicie dzieci? Za co zapłacicie rachunki? Oferuję wam stały dochód, a co da wam ten gówniarz?

- To samo co Ty - wysyczałem, plując mu przy okazji w twarz - Ktokolwiek teraz zrzeknie się dilerki dostanie legalną robotę. Gadałem z Szeryfem Kellerem, bardzo spodobała mu się wizja zrobienia straży miejskiej w South Side. Legalna robota, bez Ghoulies na karku. PODOBA WAM SIĘ SERPENTS?!

 Ryk za moimi plecami był niesamowity. Czekałem z tą informacją do samego końca, byłem z siebie bardzo dumny. Wprawdzie Szeryf nie był zachwycony, ale po milionach zapewnień, że Serpents zostaną w South Side zgodził się przekonać panią burmistrz do mojego pomysłu. Jasne, że to nie będzie tak samo dochodowa praca jak dilerka, ale im chyba to nie przeszkadzało.

 Uwielbiałem obserwować ludzi, robiłem to tak często, jak tylko mogłem, a członkowie South SIde Serpents bardzo pragnęli normalności. Normalności, którą mogłem im zapewnić, małymi kroczkami. Przynajmniej dopóki tata nie wyjdzie z więzienia, ale potem on już sobie z tym wszystkim poradzi.

- Przegrałeś Tall Boy - szepnąłem tak, by tylko on mnie usłyszał - Jakie to uczucie być pokonanym przez dziewiętnastolatka?

Jego cios był najmocniejszym jaki kiedykolwiek wylądował na mojej twarzy, a wierzcie mi, było ich trochę. Poczułem, że jego siła zmiotła mnie z nóg, a moje wargi pękły pod naporem jego pięści. Upadłem na kolana, a sala zamarła w ciszy. Nawet Ghoulies powstrzymali swoje małpie okrzyki. Zaśmiałem się. Zaśmiałem się, wypluwając krew, która gromadziła mi się w ustach. Słyszałem jedynie jak Sweet Pea szamocze się, starając się wyrwać. Wyplułem kolejną dawkę krwi i wstałem. Musiałem wyglądać upiornie w bladym świetle, które zapanowało na środku White Wyrm.  Z kącików ust ciekły mi dwie cieniutkie stróżki krwi, które spokojnie spływały mi w dół twarzy, kapiąc na podłogę. Wytarłem usta i spojrzałem na mężczyznę, który zbladł z wściekłości. Malachai w ciszy się wycofał, próbując wyprowadzić swoich ludzi tylnymi drzwiami, wiedział, że za chwilę rozpęta się tutaj piekło. Tall Boy przegrał.  Oni przegrali.

- Zasada siódma - szepnął ktoś z tłumu.

- NIE OKALECZAMY CZŁONKÓW! - ryknął Fangs.

- On go uderzył... - mruknął ktoś inny

 Uśmiechnąłem się szeroko, ukazując zakrwawione zęby.

- Oddaj kurtkę Tall Boy - odezwała się Toni- Złamałeś prawo, nie jesteś jej godny. Oddaj kurtkę i wyjdź, a nikomu nie stanie się krzywda.

 Malachai wyprowadzał Ghoulies, rzucając nam nerwowe spojrzenia. Mogłem powiedzieć, by ich wyrzucili, mogłem zrobić tutaj masakrę i wojnę gangów, ale po co? Było nas mało, pewnie dalibyśmy sobie radę, ale to nie miało sensu. Trzeba mierzyć siły na zamiary, nie warto było ryzykować. Jeszcze ich dorwiemy i odpłacimy im pięknym za nadobne. Tall Boy wciąż nie spuszczał ze mnie wzroku, ściągnął kurtkę i cisnął nią pod moje nogi.

- Powiem Ci coś, szczeniaku - wydusił - Przekaż swojej blondyneczce, żeby oglądała się za plecy. Szkoda, by coś się stało takiej pięknej buzi, prawda?

 Działałem szybciej niż zdążyłem pomyśleć, złożyłem dłoń w pięść i z całej siły uderzyłem Tall Boya w szczękę. Cios sprawił, że mężczyzna upadł na kolana, prawdopodobnie zaskoczony moim wybuchem. Nim zdążył się podnieść byłem już przy nim. Kopnąłem go kolanem w szczękę, przewracając go na łopatki. Tall Boy wypluł krew, a ja przygniotłem go swoim ciężarem i wyprowadziłem jeszcze dwa ciosy, prosto w jego twarz. W nosie coś mu nieprzyjemnie chrupnęło, a prawe oko zaczęło puchnąć. Wyciągnąłem nóż, który przycisnąłem mu do policzka.

- Tknij ją - wysyczałem, zostawiając kropelki swojej krwi na jego twarzy - Tylko spróbuj, a Cie odnajdę. Odnajdę Cię na końcu świata i sprawię, że będziesz błagał o śmierć.

 Wstałem, dysząc cięzko. Nie przypuszczałem, że będę potrafił tak zareagować, chyba nikt nie przypuszczał, ale on groził Betty. Na to pozwolić nie mogłem, powinienem był go zabić, ale nie chciałem tak zaczynać swojej przygody jako król.

 Bo zostałem Królem. Widziałem to w ich oczach, w uśmiechach, które do mnie rzucali, gdy spojrzałem w ich stronę. Byli zadowoleni. Otrzymali szansę na próbę normalnego życia i kompletnie nie przeszkadzało im to, że dostali ją od chudego licealisty, który ledwie miesiąc temu dowiedział się o ich istnieniu.  Byli gotowi zaryzykować, nie mieli nic do stracenia. Wstałem i popatrzyłem na nich, rejestrując ich pełne uznania gesty. Brawa, które się posypały i Toni, która zaczęła skandować moje imię, do której wszyscy się przyłączyli, sprawiły, że niemal zapomniałem o tym, że za mną leży niebezpieczny mężczyzna.

Niemal.

- Sweet Pea, Fangs, zrobicie coś dla mnie? - odezwałem się, poprawiając włosy - Chyba czas wyrzucić śmieci. Wyrzucić śmieci, w stylu South Side Serpents. Chętni?

 Sweet Pea ryknął zwycięsko, gdy dwaj mężczyźni go puścili i podbiegł do mnie, łapiąc mnie w ramiona i obdarzając niedźwiedzim uściskiem. Za nim powędrował Fangs, który uśmiechnął się i poklepał mnie po ramieniu. Bezceremonialnie chwycili jęczącego Tall Boya za fraki i powędrowali z nim do drzwi, ustawili go przed progiem, a następnie Sweet Pea obdarzył go solidnym kopem w dupę, który wyrzucił go z White Wyrm już na zawsze.

- Pa Pa! - zaśmiała się Toni i zatrzasnęła za nim drzwi.

 Euforia jaka zapanowała w barze nie mogła się równać z niczym co przeżyłem. No może, z uczuciem ust Betty, ale umówmy się, to inna kategoria, tak?  Kilku mężczyzn chwyciło mnie i zaczęli podrzucać mnie w górę, zupełnie jakbym wygrał jakąś olimpiadę albo coś.

 Pierwszy raz w życiu poczułem się kochany.

 I nie przeszkadzało mi zupełnie to, że mój policzek wściekle bolał, że prawdopodobnie będę miał kolejnego siniaka, a wargi nie przestawały krwawić.

 Miałem rodzinę.

***

Elizabeth POV

- Jug, przepraszam Cię za wszystko, nie chciałam, żeby to tak wyszło. Byłam załamana, ale ostatecznie mam chłopaka, a Ty... Nie, kurwa, to dalej nie tak.

 Tupnęłam z frustracją zbliżając się do przyczepy chłopaka. Prawie o niczym z nim nie rozmawiałam odkąd się pocałowaliśmy. Unikałam go, nie potrafiłam spojrzeć mu w oczy, odpisywałam zdawkowo na wiadomości licząc, że się zrazi, ale on nie dawał za wygraną. Dopiero Kevin uświadomił mnie, że on się martwi i , że nie mogę go zostawiać tak nagle.

 Czy podobał mi się ten pocałunek? Na Boga, tak! Po tysiąckroć, tak! Było w nim tak wiele miłości i uczucia, że zatraciłam się całkowicie. Prawdopodobnie, gdyby postanowił uprawiać ze mną seks na tamtej ławeczce to nie miałabym absolutnie nic przeciwko, działał na mnie jak afrodyzjak. Przy nim zapominałam o całym świecie i bardzo mi się to podobało. Pocałunek jednak się skończył, a ja zostałam z mentlikiem w głowie. Chłopak, w którym byłam zakochana mnie pocałował i to bardzo mnie cieszyło, pragnęłam by zrobił to jeszcze raz i nie przestawał już nigdy, jego usta były tak cudownie miękkie i chłodne, tak delikatne i pewne w tym co robiły...

- Betty - mruknęłam do siebie - Opanuj się, idziesz go przeprosić za ten pocałunek, a nie błagać by go powtórzył...

 Musiałam uporządkować myśli. To nie tak, że nie chciałam być z Jugiem, chciałam, rzuciłabym wszystko i zostałą z nim, ale nie mogłam. Musiałam ogarnąć pewne sprawy, rodzinę, która prawdopodobnie by mnie wydziedziczyła, no i Archiego, z którym postanowiłam zerwać i tylko czekałam na odpowiedni moment.

 Przepraszał mnie, dzwonił, pisał, ale miałam go gdzieś. Pousuwałam wszystkie nasze zdjęcia, zablokowałam jego numer, a okno, przez które mógł do mnie zaglądać ze swojego domu zostało zasłonięte już na zawsze. Tak samo rozprawiłam się z Veronicą. Cały tydzień w szkole z nimi nie rozmawiałam, przyłączyłam się do Cheryl, mojej kuzynki, jak się okazało.

 Czułam, że Jughead mnie obserwuje i myślałam coraz poważniej by z nim usiąść, ale to by przekreśliło cały mój wizerunek, na który tak ciężko pracowałam. Przyspieszyłam kroku, widząc, że słońce zachodzi. Może to zabrzmi dziwnie i irracjonalnie, ale czułam się obserwowana, wolałam nie chodzić nigdzie samemu po zmroku.

 Moim oczom ukazała się przyczepa, przed którą stały trzy motocykle, a jeden z całą pewnością należał do Jugheada. Miał gości. Przez chwilę się zawahałam, ale wiedziałam, że jeśli nie porozmawiam  z nim teraz, to już więcej się na to nie zdobędę. Podbiegłam pod drzwi i zapukałam nieśmiało.

 Ze środka dobiegały wesołe śmiechy, w tym jeden zdecydowanie należący do dziewczyny. Momentalnie poczułam zazdrość. Traktowałam tego matoła jak matoła, ale to nie zmieniało faktu, że to mój matoł i nie zamierzałam się z nim dzielić.

 Przecież nawet nie byliśmy parą.

 Drzwi otworzyły się, a w nich stanął Jughead, cholerny, Jones we własnej osobie.

- Hej, Jughead - wypaliłam jak z procy, nie patrząc na niego - Przepraszam za swoje zachowanie, musiałam przemyśleć kilka spraw, dalej sama nie wiem co mam o tym wszystkim myśleć, ale czułam, że to nie fair wobec Ciebie... CO TY MASZ Z TWARZĄ?!

  Ostatnie słowa wykrzyczałam w pół zdania, gdy odważyłam podnieść na niego swój wzrok. Szybko doskoczyłam do Jugheada i delikatnie dotknęłam jego twarzy. Była cała pokiereszowana, na jego policzku widniał siniak wielkości pięści, a w kącikach ust miał zaschniętą krew. Musiał dać się pobić. Wyglądał strasznie, ale uśmiechnął się przyjacielsko i gestem zaprosił mnie do środka. 

 Weszłam do środka i rozejrzałam się. Na kanapie siedziała Toni, która pomachała mi wesoło, a moja zazdrość wyparowała. Obok siedział, a właściwie leżał, pijany chłopak, który złapał mnie kiedyś na South Side, chyba nazywał się Sweet Pea. Obok niego klęczał ten drugi chłopak, Fangs, który starał się ocucić swojego przyjaciela.

- No dobra, zbieramy się chłopcy - zaśmiała się Toni, mrugając do mnie.

- Coooo? - wydukał Sweet Pea, gdy Fangs trzasnął go w twarz. Spojrzał na mnie i uśmiechnął się wesoło - Ooo, FP dostanie nagrodę, brawo mój bohaterze! Zasłużył sobie na nagrodę, Betty.

Jughead zarumienił się i podrapał za uchem, a Fangsowi wreszcie udało się postawić kumpla na nogi. Wolnym krokiem poprowadził czkającego i śpiewającego jakieś nieznane mi piosenki, chłopaka, którego wrzucił na motor. Obawiałam się, że z niego spadnie.

- Czy ty, matole, zechcesz mi wyjaśnić co najlepszego uczyniłeś? - zapytałam obdarzając Jugheada morderczym spojrzeniem.

- Nie nakop mi do dupy - zaśmiała się Toni, która pocałowała mnie w policzek na do widzenia - Mówiłam mu, że ma się nie mieszać, ale jak Tall Boy zaczął Ci grozić to mu odwaliło. Bądź wyrozumiała. Paaa!

  Trzasnęła drzwiami, a po chwili usłyszałam silnik dwóch motorów, które zaczęły się oddalać. Zapadła grobowa cisza, a ja dalaj obserwowałam Jugheada. Ewidentnie nie wiedział co zrobić ze swoimi rękami, przeczesywał włosy, poprawiał nerwowo czapkę, nie wiedząc jak ma zacząć rozmowę.

- Usiądziesz? - zapytał.

- Kto mi groził? - odpowiedziałam pytaniem - Dlaczego masz zrobioną z twarzy jesień średniowiecza? Co się stało?

 Chłopak wziął głęboki oddech i usiadł na kanapie, patrząc na mnie błagalnym wzrokiem.

 Jakie on ma śliczne oczy.

 Usiadłam obok i wpatrzyłam się w niego, czując, że serce podskakuje mi do gardła. Ktoś mi groził, a Jughead zaczął mnie bronić i jeszcze dostał za to po twarzy. Matko, nawet jak nic nie robię, to inni przez to cierpią.

- No więc - zaczął, wypijając do końca szklankę whiskey, która leżała przed nim - Ja tak jakby... zostałem królem Serpents...

 Opowiadał mi dalej o tym co dziś przeżył, a ja tylko kręciłam głową. Jakiś mężczyzna chciał mnie skrzywdzić, a ja od jakiegoś czasu czułam się śledzona, przypadek? Oblał mnie zimny pot, gdy pomyślałam o tym, że ktoś może za mną chodzić. Wbiłam paznokcie w dłoń. Jughead skończył swoją opowieść i nerwowo się we mnie wpatrzył. Co miałam mu powiedzieć? Że przyszłam tutaj, żeby powiedzieć mu, że musimy ograniczyć nasza znajomość na jakiś czas? Po tym wszystkim czego się dowiedziałam? 

 Jak mogłam spojrzeć w twarz komuś, kto stawał w mojej obronie, że nie chcę się z nim już widywać? Tym bardziej, kiedy o tym marzyłam!

- Powiedz coś - zaczął błagalnie - Proszę...

 - Myślałam, że jesteś raczej typem kochanka, a nie wojownika - zaśmiałam się - To było słodkie, matole.

 Na jego twarzy wykwitł tak piękny uśmiech, że aż zaniemówiłam. Dosłownie, na jedną nanosekundę moje serce się zatrzymało, a mnie zrobiło się gorąco.

- O czym chciałaś mi powiedzieć, Betty? - zapytał zmieniając temat - Wszystko gra? Jeśli chodzi o ten pocałunek, to przepraszam, nie chciałem, żebyś poczuła się osaczona. Wiem, że mnie unikałaś. Nie chcę zniszczyć tego co... tej przyjaźni. Jesteś dla mnie ważna, Cooper.

 Pobiłeś kolesia w mojej obronie, wiem, że jestem ważna.

 Poczułam, że za chwilę się rozkleję. Miałam ochotę go pocałować, zarzucić mu ręce na szyję i wykrzyczeć prosto w twarz, że go kocham, co więcej, widziałam, że on też chciałby to zrobić, ale... nie mogłam. Nie teraz, nie tak nagle, nie tak szybko. To działo się za szybko, a ja nie chciałam zaczynać czegoś na poważnie, bez wcześniejszego zakończenia na poważnie. A Jugheada brałam bardzo na poważnie. 

 Chwyciłam jego pokiereszowaną twarz w dłonie i zbliżyłam się. Temperatura znów wzrosła.

- Nie przepraszaj, Juggie - powiedziała, czując, że za chwilę serce mi pęknie - Ja... Ja czuję coś do Ciebie. Bardzo mocno. Ale nie mogę tak tego zacząć. Potrzebuję czasu, niewiele, ale trochę potrzebuję. Wiem, że proszę o wiele, ale... dasz mi go? To dla mnie bardzo trudne.

 Pocałował mnie tak nagle i niespodziewanie, że aż zamknęłam oczy. Po chwili oddałam pocałunek, zatracając się w tych idealnie chłodnych ustach, które przecież były popękane. Poczułam na swoich wargach trochę jego krwi, co sprawiło, że miałam ochotę go ugryźć, ale się powstrzymałam. Położył dłonie na mojej talii, a ja wbiłam palce w jego aksamitnie miękkie, czarne włosy, pogłębiając pocałunek. Był idealny, przy nim czułam to czego nie czułam przy Archiem.

 Miłość. To uczucie nazywało się miłość. Już prawie zapomniałam jak to jest kochać i czuć się kochanym.

 Bo tak właśnie przy Jugheadzie się czułam i życzę tego uczucia każdej dziewczynie.

 Gdy oderwaliśmy się od siebie moja dolna warga wciąż drżała, a ja ukradkiem otarłam z niej krew, która metalicznie smakowała. Spojrzałam na chłopaka i miałam ochotę rzucić się na niego, gdy zobaczyłam jak się uśmiecha.

- Poczekam - oświadczył spokojnie - Nie przejmuj się. Tylko pamiętaj proszę, że możesz na mnie liczyć, jeśli będziesz potrzebowała pomocy. Jestem do dyspozycji całą dobę. I błagam, nie ignoruj mnie nigdy więcej. Błagam.

- Obiecuję, nie będę - szepnęłam - Dziękuję, Juggie.

- Nie ma sprawy, Betts. Napijesz się kawy? Whiskey to raczej chyba nie Twój gust.

  Już otwierałam usta, by powiedzieć, że  nie mam nic przeciwko alkoholowi, ale szybko się zreflektowałam. Była już dwudziesta pierwsza, a przyszłam tutaj o osiemnastej. Nawet nie wiedziałam kiedy ten czas zleciał, ale zapewne dużo czasu zajęła historia Jugheada, której nie za bardzo słuchałam. Skupiałam się na lustrowaniu jego twarzy i ciała. To było ciekawsze.

- Muszę iść, Jug - westchnęłam - Wiesz, rodzice...

- Kurwa, nie mogę Cię odwieźć, piłem.

- To nic - odparłam - Pójdę na nogach.

- Nie ma opcji - zaprotestował - Wybij sobie z blond główki myśl, że puszczę Cię samą po zmroku. Ktoś może Cię skrzywdzić.

- Chyba fanki Króla Węży - zakpiłam, chcąc rozładować napięcie w jego głosie. W gruncie rzeczy wiedziałam, że ma rację - Innej opcji nie ma.

- Możesz zostać.

 Znieruchomiałam. Wizja Jugheada i mnie w jednym łóżku mi się spodobała, a na samą myśl o niej nogi mi się zatrzęsły. Oczywiście, zapewne zaproponowałby, że będzie spał na kanapie, ale przecież bym go nie puściła, co nie? Przeklęłam w duchu swoją idealną rodzinę i położyłam mu dłoń na policzku.

- Niczego bardziej nie chcę, ale nie mogę. Rodzice.

- W takim razie idę z Tobą. Nie protestuj, bo będę musiał zakryć Ci usta.

 Miałam ochotę zaprotestować. Uśmiechnęłam się i założyłam swój płaszcz, a potem wyszłam z Jugheadem w ciemną noc.

 Jughead Jones odprowadzał mnie do domu.

I trzymał mnie za rękę.





__________
__________

Ok, jestem.

Kolejny rozdział, tak jak zapowiadała,trochę mniej Bughead, ale mam nadzieję , że się spodoba. Powiedzcie co myslicie, jaki on jest w waszej opinii,chetnie wszystko poczytam.

Wakacje! Macie jakies plany? Wyjazdy? Może praca?

W następnym rozdziale trochę wiecej Bughead,a potem... potem bedzie ogień 😏

No to czekam na gwiazdki i komentarze!

Miłych wakacji,tygryski!

Seeeee Yeaaaaa!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top