Rozdział 1: Butelka, czyli początek koszmaru.

Jughead POV

- Poważnie chłopcze, powinieneś to gdzieś zgłosić.

 Pani McNully, szkolna pielęgniarka, mówiła mi to za każdym razem, gdy tylko się u niej pojawiłem, a pojawiałem się często.  Tym razem jednak ta pulchna kobieta, która wyglądała jak oficerka rodem z niemieckiego gestapo i z pieprzykiem wielkości Hawajów na brodzie patrzyła na mnie bardzo poważnie, jakby chciała dać mi znać, że żarty się skończyły. Była właśnie w trakcie opatrywania rany na moim policzku, dosyć głębokiego rozcięcia, które powstało w skutek uderzenia tulipanem zrobionym z butelki.

 Nie, nie chodzę do szkoły dla uczniów specjalnych. Riverdale High School to zwykła, amerykańska szkoła. No i właśnie to w tym wszystkim jest najstraszniejsze. Był dopiero trzeci września, a ja gościłem już w tym gabinecie dwukrotnie. Nie było to dla mnie nic nowego, w ciągu swojego osiemnastoletniego życia zdążyłem przyzwyczaić się już do rutynowego wręcz gnębienia mojej skromnej osoby. Pierwszy raz jednak zdarzyło mi się zostać zranionym przedmiotem, ale o tym później. Myślicie zapewne, że czymś musiałem sobie zasłużyć na tak szczególne traktowanie ze strony rówieśników, co? No więc tego ranka wyglądało to mniej więcej tak.

*  *  *

Obudziłem się wyjątkowo wcześnie, ale to dobrze, miałem więcej czasu by przygotować się do kolejnego dnia życia. Niemal zwlokłem się z łóżka, jedynego, w które wyposażona była moja przyczepa. A tak, mieszkam w przyczepie, nie jestem hipisem, po prostu to jedyne na co mnie stać,ale nie jest aż tak źle. Póki mam co jeść, w co się ubrać no i o czym pisać to nie narzekam, taki już jestem. Powoli zmusiłem się do wykonywania całej porannej rutyny. Doszedłem już do takiej wprawy, że z zamkniętymi oczami potrafiłem się ubrać. Czasem tylko zdarzyło mi się iść do szkoły w dwóch różnych skarpetkach, ale kto by na to patrzył. Cała moja garderoba wyglądała dokładnie tak samo, zwykłe ciemne koszulki, koszule flanelowe, czarne jeansy, niektóre już tak znoszone, że zdążyły się poprzecierać i kurtki, zazwyczaj skórzane. Nie przywiązywałem wagi do ubioru, nie wiedziałem czy coś do mnie pasuje czy nie. Jedyną rzeczą, która była dla mnie ważna to moja czapka. Nigdy, nikomu nie pokazałem się bez tej durnej czapki, w zasadzie ściągałem ją tylko do spania. Wrzuciłem najważniejsze rzeczy do torby, wziąłem jedno z ostatnich jabłek i wyruszyłem w drogę na moje miejsce kaźni.

 Jesień w Riverdale mogła oczarować kogoś kto nigdy tutaj nie mieszkał, ponieważ to małe miasteczko sprawiało wrażenie jakby ospałego. Nikt się tutaj nie spieszył, ludzie uśmiechali się do siebie, pomagali sobie nawzajem i nie oczekiwali niczego w zamian. Było tu cicho, spokojnie i bezpiecznie, dzieci mogły swobodnie biegać po ulicach do późnej nocy bez strachu, że coś im się stanie. Raj na ziemi, co?

BULLSHIT!

 Na samą myśl o tej propagandzie sarkastyczny uśmiech wkradł się na moją twarz. Powiedzieć wam jaka jest prawda? Riverdale i jego mieszkańcy są świetni tylko i wyłącznie w jednej sprawie i tylko w niej wykazują solidarność. Tą sprawą jest zamiatanie wszystkiego pod dywan. W tym na pozór pięknym mieście rozgrywają się dramaty, których nawet Shakespeare i Sofokles by nie potrafili opisać. Ja jednak spróbuję. Ludzie byli dla siebie mili, ale była to uprzejmość fałszywa, na pokaz, by czasem przypadkiem nie tworzyć sobie wrogów. To co mówiło się w prywatnych rozmowach z członkami rodziny odbiegało od tego o czym rozmawiano z sąsiadami.  W południowej części miasta walczyły ze sobą dwa gangi, South Side Serpents i Ghoolies. Handel narkotykami kwitł w najlepsze, dzieciaki ćpały, uprawiały seks z kim popadnie, biły i dręczyły się nawzajem.

Piękny kurwa raj, co?

 To tylko wierzchołek góry lodowej. Najważniejszą sprawą ostatniego roku była śmierć Jasona Blosooma, spadkobiercy najważniejszej i najbogatszej rodziny w mieście, złotego dzieciaka, kapitana drużyny footbalowej, przewodniczącego samorządu szkoły, a prywatnie największego skurwiela i sadysty jakiego miałem nieprzyjemność spotkać. Początkowo mówiło się o nieszczęśliwym wypadku, ale szybko okazało się, że to kłamstwo. Jason został zastrzelony, sprawa była przez chwilę głośna, a potem dziwnie ucichła. Sprawcy, rzecz jasna, nie odnaleziono.

 Home sweet home.

 Takie rozmyślania zawsze towarzyszą mi w drodze do szkoły, która tymczasem zamajaczyła tuż przede mną. Duży, ceglany budynek, siedlisko wszelkiego zła i posterunek szatana na ziemi.  Już na progu zauważyłem swój komitet powitalny. Reggie Mantle i Archie Andrews, moi najlepsi przyjaciele na świecie. Powiedziałem przyjaciele? Chodziło mi oczywiście o słowo oprawcy, przejęzyczenie.

- Kopę lat, Jones - rzucił Reggie.

- Wiem, że matematyka i w ogóle myślenie nie jest twoją mocną stroną, ale to było tylko osiemnaście godzin - odparłem znudzony.

- Co nie zmienia faktu, że stęskniliśmy się za Tobą, śmieciu - Archie uśmiechnął się szczerze.

 No tak, powinienem ich przedstawić. Mantle to typowy tępy osiłek, świetnie zbudowany, wysoki i barczysty o czarnych włosach i szelmowskim uśmiechu, wielka gwiazda Buldogów, szkolnej drużyny. Zazwyczaj to on jest osobą odpowiedzialną za moje siniaki. Natomiast Archie Andrew to inna sprawa. Był rudy, ale nie myślcie, że to usunęło jego mózg. Był niezwykle inteligentny, o czym świadczyło to, że doskonale umiał ukrywać swoje skłonności do znęcania się nad innymi. To właśnie on przejął po Jasonie miano złotego chłopca Riverdale, rolę kapitana drużyny i status najpopularniejszego chłopaka w szkole. On rzadko do mnie zagadywał, zazwyczaj tylko wtedy gdy chciał przypomnieć swoim kolegom i wianuszkowi dziewczyn, który za nim ciągnął, że to on jest samcem alfa w tej szkole. No, a  czy jest na to lepszy sposób niż pobicie mnie, albo wylanie mi koktajlu na głowę?

 Powiedzmy sobie wprost, byli nietykalni. Właśnie przez ten niesprawiedliwy wymiar sprawiedliwości byłem w tym miejscu, w którym byłem. To oczywiste, że gdybym poszedł i zgłosił taką sytuację to tylko oberwałbym drugi raz. Wszyscy potwierdzą wersję nieskazitelnego chłopaka z sąsiedztwa i jego towarzyszy. No bo przecież wiadomo, że ten Jones to typ spod ciemnej gwiazdy, zawsze sam, mieszka w przyczepie, jego ojciec siedzi w ciupie, za handel dragami, a jego matka poszła w długą, gdy był tylko dzieciakiem.

 Jak myślicie, komu uwierzą ludzie?

- Bez wzajemności - westchnąłem - No dobra, to co dzisiaj? Kubeł na śmieci? Zamkniecie mnie w schowku czy zrobicie mi kebaba z torby?

 Rudy Adonis i jego przydupas spojrzeli po sobie, a na ich twarzach pojawiły się obleśne uśmiechy.

- Oh, nic takiego, Juggie - zaśmiał się Archie - Razem z tym tu obecnym Reggiem, chcemy Ci zostawić coś na pamiątkę, żebyś o nas pamiętał.

 W tym momencie rozległ się dzwonek i cała reszta uczniów opuściła szkolne błonia. Wiedzieli co się święci, nie mieli nic przeciwko. Jak zwykle zostałem sam. 

- Idziecie, chłopaki? - odezwał się za nami dziewczęcy głos.

 Betty Cooper, idealna dziewczyna z sąsiedztwa, redaktorka szkolnej gazetki, a do tego najlepsza uczennica uśmiechała się promiennie do swojego rudego chłopaka, opierając rękę o biodro. Na mnie nawet nie spojrzała. Uśmiechnęła się ukazując białe zęby i potrząsnęła blond włosami spiętymi w luźnego koka. Obok niej stała Veronica Lodge, równie bogata co pusta lalka, najlepsza przyjaciółka Archiego i Betty, a także dziewczyna Reggi'ego.  Miała czarne włosy i ciemną karnację, a także tonę kosmetyków na twarzy. Zawsze ubierała się w obcisłe sukienki, które uwydatniały jej kształty, zazwyczaj w kolorze fioletowym lub czarnym. Tym różniła się od Betty. Obie były zimnymi sukami, bezwzględnymi i fałszywymi, ale Elizabeth nie była pusta i sztuczna. Nie musiała niczym się upiększać, ani uwydatniać. Była w pewien sposób naturalna, całkowicie pewna co do swojej urody, pozycji i reputacji, co tylko potęgowało jej sukowatość.

- Już, kochanie - odparł Archie - Tylko zajmiemy się naszym kolegą.

- Pospiesz się, to może jeszcze zdążę na końcówkę lekcji - rzuciłem z nienawiścią.

 Dziewczyny oparły się o murek i przyglądały tej scenie. Reggie chwycił mnie za ramiona i przytrzymał, a rudzielec wyciągnął z plecaka butelkę, którą rozbił o barierkę, niedaleko mojej ręki.

- Co ty robisz, Andrews? - zaniepokoiłem się.

 Archie uśmiechnął się.

- No przecież powiedziałem, że chcemy, żebyś o nas pamiętał. Reg, trzymaj go.

 Nie wyrywałem się, nie chciałem dać im satysfakcji. Zacisnąłem mocno szczęki, a chwilę później poczułem jak szkło wbija się w mój policzek, zostawiając tam szramę. Nie krzyczałem, nawet nie syknąłem. Cały czas z nienawiścią patrzyłem w brązowe oczy tego kretyna. Ciepła krew zaczęła płynąć w dół mojej twarzy.

- Jak Ci się podoba, Juggie?

Nie odpowiedziałem. Nabrałem powietrza i naplułem mu w twarz, wiedząc, że dostanę za to, ale nie mogłem się powstrzymać. Faktycznie, już po chwili zginałem się na kolanach, starając się nie zwrócić wczorajszej kolacji. Archie Andrews ma dużo siły, a brzuch jest dosyć wrażliwym miejscem, pamiętajcie. Łzy i krew kapały z mojej twarzy na chodnik, prowadzący  do szkoły.

- Co myślicie dziewczyny? - mruknął Reggie.

- Brzydszy i bardziej żałosny już nie będzie- mruknęła Veronica - Możemy już iść?

 Wzięła za rękę swojego chłopaka i poprowadziła go w chłodne mury szkoły, zastawiając mnie sam na sam z najpopularniejszą parą Riverdale.

- Nigdy - wycedził Archie przez zaciśnięte zęby - Nigdy więcej tego nie próbuj.

- Chodź, Archiekins - jęknęła Betty - Ten gość nie jest wart naszej uwagi.

 Rudy odwrócił się do swojej dziewczyny, a ja podniosłem wzrok, starając się wstać. Cała moja koszulka była we krwi. Napotkałem wzrokiem wzrok Betty, która obserwowała mnie zaciekle. Jej świdrujące, zielone oczy przewiercały mnie na wylot. Przyglądała mi się, gdy Archie wycierał z twarzy moją ślinę. Ha, przy odrobinie szczęścia, Betty będzie tak obrzydzona, że już go dzisiaj nie pocałuje. Śmiech przez łzy. Żałosny jestem, co? Spojrzałem w oczy blondynki i przez chwilę przyglądaliśmy się sobie nawzajem.  Przez chwilę, dosłownie przez ułamek sekundy w jej oczach coś się zmieniło. Coś jakby błysk... współczucia? Boże, zaczynam mieć urojenia.  Potrząsnąłem głową, a gdy spojrzałem drugi raz, Betty już próbowała zaciągnąć swojego chłopaka do szkoły. To by było na tyle jeśli chodzi o zainteresowanie dziewczyn moją osobą.

 - Dawaj Jughead - jęknąłem wstając - Pielęgniarka nie widziała Cię cały jeden dzień, jeszcze zatęskni.

* * *

Pani McNully odkaziła moją ranę i zakleiła go plastrem twierdząc, że powinienem zgłosić się do szpitala, ponieważ tam mi tę ranę zszyją. Oczywiście, nie zamierzałem nigdzie się zgłaszać, ale po wielu prośbach i groźbach zgodziłem się to przemyśleć. Wziąłem z podłogi torbę, a poplamioną krwią flanelową koszulę przewiązałem sobie przez biodra.

- Dziękuję Pani - mruknąłem wychodząc - Miłego dnia.

 Nie odpowiedziała. Skierowałem się na lekcje języka angielskiego, jedynego przedmiotu, na który uczyć się nie musiałem, bo i tak przerastałem całą klasę o głowę, ba całą szkołę. Pisanie było moją pasją od zawsze, to w niej się zatracałem i z nią wiązałem swoją przyszłość. Nigdy jednak nie pomyślałbym, że ta jedna lekcja, na początku roku szkolnego wywróci moje życie do góry nogami.























Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top