Rozdział dwudziesty trzeci: Mrok i Dilton

Elizabeth POV

 - Kurwa - warknął Jughead - Zamknięte.

 Westchnęłam cicho, otulając się szczelniej swoim płaszczem. Właściwie to nie byłam zaskoczona, że drzwi wejściowe do "The Register" będą zamknięte, ale to nie zmieniało faktu, że i tak musieliśmy tam wejść, to była konieczność. Wyciągnęłam wsuwkę z włosów i wygięłam ją delikatnie, przypominając sobie ruchy, które regularnie robiła moja matka, gdy otwierała mój pamiętnik. Tak, czytała go i tak, wiedziałam o tym. Miałam dwa pamiętniki, ten jeden, który był źródłem dezinformacji dla Alice Cooper i jeden sekretny, o którego istnieniu nie wiedziała. Pociągnęłam wkurzonego Jugheada za ramię i zmusiłam go, by się odsunął.

Czułam, że mnie obserwował i już sam ten fakt, że wodził za mną swoimi tajemniczymi oczami sprawiał, że się czerwieniłam. Włożyłam wsuwkę w dziurkę od klucza i zaczęłam nią delikatnie poruszać w obie strony, starając się natrafić w odpowiednie miejsce zamka, które umożliwi mi otwarcie drzwi. Cieszyłam się, że zaczęłam nosić kucyka, bo rozpuszczone włosy byłyby dla mnie utrapieniem przy takiej robocie. Poczułam, że zamek ustępuje, więc mocniej przechyliłam wsuwkę w prawo, by mógł wreszcie się poddać.

 Klik.

 Wyprostowałam się i posłałam Jugheadowi ogromny uśmiech, na widok jego zdziwionej miny. Zapewne nie spodziewał się, że idealna dziewczynka będzie potrafiła włamać się do czyjegoś biura. No cóż, Alice Cooper nauczyła swoją córkę więcej niż by chciała. Za takie sztuczki byłam jej wdzięczna.

- Nigdy nie przestaniesz mnie zadziwiać,Cooper - pokręcił głową i podał mi latarkę - Bierzmy się za to, nie chcę spędzić w tym miejscu ani chwili dłużej. Czego tak właściwie tutaj szukamy?

- Czegokolwiek - odparłam, włączając latarkę, która rzuciła na podłogę wąski strumień światła - Czegokolwiek co da nam nowy trop. Jakaś wskazówka, która pomoże nam przeskoczyć martwy punkt, w którym się znaleźliśmy.

- Betts, myślisz, że oni tutaj coś takiego trzymają? - zapytał niepewnie Jug - Może nie znam zbyt dobrze Twoich rodziców, ale nie wyglądają na skończonych kretynów. Nie trzymaliby czegoś, co mogłoby być niebezpieczne, a informacje o śmierci Jasona, zdecydowanie należą do takich kategorii, nie uważasz?

 - Uważam, matole - posłałam mu kolejny uśmiech - Ale znam też swoich rodziców. Nie pozbywają się rzeczy, które mogą im się przydać w przyszłości, ukrywają je. Teraz zamknij słodkie usta i skoncentruj się na pracy.

 Niewykluczone, że Jughead się zaczerwienił, ale posłusznie wykonał to o co go poprosiłam. Biuro moich rodziców było totalnym przeciwieństwem domu, w którym mieszkali. Mieściło się na jednej z bocznych uliczek Riverdale, wciśnięte pomiędzy zakład krawiecki, a fryzjera, który obsługiwał mamę za darmo, w zamian za reklamę. Może się wydawać, że ludzie, którzy tak bardzo uwielbiają być oglądani przez innych, będą chcieli mieć swoje miejsce pracy w centru, ale nic bardziej mylnego. Z tej ciemnej, bocznej uliczki mieli doskonały widok na wszystko co się dzieje. Czujne oczy Alice i Halla podążały za wszystkim co mogłoby przynieść sensację i robiły to niezauważone. Właśnie dlatego pracowali na uboczu. Dom Cooperów był jednym wielkim porządkiem, ale biuro Cooperów było jednym wielkim bałaganem.

 Małe pomieszczenie, w którym znajdowały się dwa biurka, zawsze przywalone najróżniejszymi kartkami, starymi artykułami, albo okruszkami po ciastkach. Po kątach rozstawione były dwie komody, w których swoje miejsca miały stare zakurzone akta. To tam skierowałam się pierwsze, wiedząc, że moi rodzice nigdy nie pozwoliliby sobie na bałagan w ważnych papierkach. Otworzyłam pierwszą szufladę i moim oczom ukazały się równo poukładane kremowe teczki,  każda po brzegi wypchana, alfabetycznie ułożonymi aktami i opisami spraw, które nigdy nie trafiły do druku.

Westchnęła, wiedząc, że przeglądnięcie tego zajmie mi całe życie i jeszcze parę dni po śmierci. Jughead zaglądał w każdą inną szczelinę, świecił latarką po ścianach, szukając w nich chyba jakiegoś tajnego przejścia. Oparł obie ręce na biurku i zaczął przeglądać rozrzucone tam papiery, ale wiedziałam, że to bez skutku. Nigdy nie zostawiliby na widoku niczego, co mogłoby im zaszkodzić. Wzięłam pierwszą lepszą teczkę z brzegu i zaczęłam wertować kartki, w poszukiwaniu nazwiska Blossom, ale na próżno.

 Po przejrzeniu tak czterech teczek, wstałam wściekła i zamknęłam z hukiem szafkę.

- To na nic, Jug! - warknęłam - Nic tutaj nie znajdziemy! W tych cholernych papierach nie ma nic o Blossomach. To akta o zwykłych starych artykułach, nic więcej. Wynośmy się, straciliśmy tylko czas.

 Jughead nie wyglądał na zniechęconego, dalej uparcie świecił latarką wszędzie dookoła. Z przerażeniem stwierdziłam, że jeśli ktokolwiek zauważy światło latarki i wezwie policję to już się z tego nie wyplątam. Moje zwłoki zostaną zakopane w różowej trumnie na ogrodzie moich rodziców. Wspaniała wizja.

 Jughead nie myślał o tym, raczej wyglądał na kogoś, kto jest w swoim żywiole. Uwielbiałam go obserwować, przypominał mi trochę kota. Każdy jego krok był niemal bezgłośny, sylwetka pozornie luźna, ale w gruncie rzeczy nieustannie napięta, gotowa do akcji. Mrużył oczy rozglądając się i oddychając spokojnie, nie przejmując się niepowodzeniami.

- Może źle szukamy? - rzucił - Oboje wiemy, że Twoi rodzice muszą coś wiedzieć, prawda? Nic się przed nimi nie ukryje. Co byś zrobiła na ich miejscu, wiedząc, że mają wielu wrogów? Trzymałabyś ważne informacje w szafce, bez żadnych zabezpieczeń?

- Co sugerujesz?- zainteresowałam się, podchodząc do niego.

- Że mają gdzieś skrytkę - odparł, spoglądając na mnie z tajemniczym uśmiechem - Nie wierzę, że w swoich aktach zostawiliby same durne sprawy, a najsmaczniejsze kąski zwyczajnie wyrzucili. No i na biurku Twojego taty znalazłem to.

 Wyciągnął do mnie kartkę, którą momentalnie chwyciłam i poświeciłam na nią latarką, by móc przeczytać co było na niej zapisane.

- 3P,9l,6P - przeczytałam, czując rosnące we mnie podniecenie - To kod do sejfu!

- Dokładnie, Nancy Drew - uśmiechnął się - Pozostaje jedynie znaleźć sejf i zobaczyć co takiego w nim jest. Świeciłem trochę po ścianach, bo w większości kryminałów sejfy schowane są za obrazami, ale tutaj nie ma żadnych. Jesteś gotowa na poszukiwania?

- Gotowa na wszystko - wcisnęłam karteczkę do kieszeni płaszcza - Nie wyjdziemy stąd dopóki tego nie odnajdziemy.  Bierz się do roboty, mój Sherlocku.

 Posłał mi przelotny uśmiech, na widok którego ugięły się pode mną nogi i przez chwilę zapomniałam po co tutaj właściwie jestem. Byłam tu z nim, to miało dla mnie znaczenie. Nagle morderstwo Jasona zeszło na drugi plan, a ja chciałam tylko zamknąć oczy i przytulić się do tego czarnowłosego chłopaka. To była najdziwniejsza relacja jaką kiedykolwiek miałam z kimkolwiek. Z nienawiści do miłości w dwa miesiące, poradnik autorstwa Betty Cooper.

 Jughead miał w sobie coś co sprawiało, że chciało się przy nim być. Może to była jego autentyczność i szczerość, a może ten uśmiech, który mógłby roztopić lody arktyki? Może to były niebieskie oczy, w których można było się utopić i chciało się utopić?A może to było to uczucie, że przy nim czułam się jakbym wreszcie znalazła swoje miejsce w życiu? Jughead niczego nie oczekiwał, niczego nie wymuszał, cieszył się jak dziecko z każdej naszej rozmowy, a ja chciałam dawać mu coraz więcej.

 Otrząsnęłam się z rozmyślań i dołączyłam do niego w poszukiwaniu... w zasadzie nawet nie wiem czego. Skrytki, tak szukaliśmy skrytki. Jughead krzątał się po kątach pukając w ścianę i śmiał się ze mnie, widząc wyraz zagubienia na mojej twarzy. Zaczerwieniłam się po same uszy.

- Coś nie tak, księżniczko?- zakpił - Problemy ze skupieniem?

- Rozpraszasz mnie! Robisz to celowo!

- Ja? Niby co Ci robię?

- Wystarczy, że jesteś! - tupnęłam nogą z frustracją, a ten odgłos poniósł się po całym pomieszczeniu - Nienawidzę Cię, naprawdę!

 Jughead podbiegł do mnie z wyrazem miłości na twarzy i chwycił mnie w ramiona, podnosząc do góry. Ta reakcja była tak szybka i niespodziewana, że nawet nie zdążyłam zareagować. Zaśmiałam się cicho, gdy okręcił mną dookoła i odstawił na podłogę, obdarzając mnie na koniec pocałunkiem w czoło. Poczułam, że kręci mi się w głowie.

- Jesteś genialna - szepnął i zaczął tupać nogą po środku pokoju.

 Zmarszczyłam brwi.

- Co ty robisz?

- No coś Ty, nie słyszałaś tego huku? Jak tupnęłaś to aż podłoga się zatrzęsła! Gdzieś tutaj jest przerwa w podłodze! 

 Powinnam cieszyć się z faktu, że coś udało nam się coś znaleźć, ale poczułam delikatny żal w sercu, że jego wybuch radości był spowodowany odkryciem, a nie chęcią pocałowania mnie. Chyba zauważył, że coś jest nie tak, ponieważ wyprostował się i spojrzał na mnie badawczo, na chwilę przestając stepować po całym biurze.

- Coś nie tak? - zapytał - Nie widzę radości na Twojej twarzy.

- Potrafisz zepsuć każdy moment, Jones - westchnęłam, podchodząc do niego - Zero romantyzmu w Tobie. Jesteś beznadziejny, wiesz?

- A ja myślałem, że zakazany owoc jest romantyczny - uśmiechnął się, powracając do pukania razem ze mną w podłogę - Ostatecznie dalej masz chłopaka, prawda? Chyba, że coś się zmieniło od wczoraj.

 To był temat, na który nie miałam ochoty rozmawiać, ale Jughead miał rację. Nie zerwałam dalej z Archiem, chociaż powinnam była zrobić to już dawno temu. Nie rozumiałam swoich uczuć, chciałam być z Jugheadem, kochałam go i to było dla mnie jasne jak słońce, ale nie potrafiłam zakończyć etapu swojego życia, którego przecież nienawidziłam. Dlaczego? Mijały dwa tygodnie od Halloween, w tym czasie nie zamieniłam z Archiem ani jednego słowa. Skrzętnie omijałam go na korytarzu, nie zaszczycałam go spojrzeniami w klasie, a nawet zablokowałam go na wszystkich mediach społecznościowych. Brakowało mi tylko tego ostatecznego zakończenia, na które nie potrafiłam się zdobyć. Praktycznie parą nie byliśmy, ale teoretycznie wciąż tak.

- Czy możemy o tym nie... - zaczęłam, ale mój głos został zagłuszony głuchy - Jug, znalazłam coś! To tutaj!

 Jughead podszedł do mnie szybko. Stałam na środku biura, w miejscu,  w którym podłoga ziała pustką. Uklękłam i przyjrzałam się równo pokładanym panelom. No właśnie, te panele równe były tylko z góry, jeśli ktoś spojrzał na nie pod kątem, to dało się zobaczyć, że linie podziałowe nie są równomiernie rozłożone i układają się  w niewielki kwadrat, który był wystarczająco szeroki by pomieścić jedną osobę.

- Klapa - szepnął Jughead - To jest klapa. Czy Twoi rodzice mają tutaj piwnicę?

- Nic mi o tym nie wiadomo - odparłam, czując, że mój brzuch wypełnia ekscytacja, a serce zaczyna szybciej bić - Musimy się tam dostać, Juggie. Masz jakiś pomysł?

 Na usta chłopak wkradł się szelmowski uśmiech, który gościł na jego twarzy za każdym razem, gdy mógł czymś zaimponować. To chyba pozostałość z dzieciństwa, Jug jako dziecko nigdy nie otrzymywał tyle uwagi ile powinien, więc teraz ogromną radość sprawiało mu pokazanie,że coś umie, że Ci wszyscy, którzy nazywali go bezużytecznym głęboko się mylili. Mnie nie musiał, udowodnił mi to wszystko już dawno. Chciałam jakoś mu okazać to, że jest dla mnie bardzo wiele wart, ale nie wiedziałam jak.

 Jughead wyciągnął z kurtki nóż, z którym nigdy się nie rozstawał, wbił jego ostrze w wąską szczelinę między panelami i podważył ją, używając ostrza i rączki jak dźwigni. Klapa skrzypnęła cicho, a następnie odskoczyła gwałtownie do góry, ukazując ziejącą czarną dziurę w podłodze. Poczułam gęsią skórkę, bo powiał z niej chłodny wiatr. Bałam się tam schodzić, bałam się tego, co mogę tam znaleźć. Miałam cichą nadzieję, że to wszystko co napisałam o rodzicach, moje podejrzenia o ich związku z morderstwem, okażą się jedynie chorym wymysłem mojej wyobraźni. Póki co wszystko wskazywało na to, że jednak byli w to zamieszani. Co jeszcze ukrywali? Jak daleko sięgały ich tajemnice?

 Zatrzęsłam się, a Jughead chwycił delikatnie moją dłoń. Zmusiłam się by spojrzeć mu w oczy i znaleźć w nich to czego oczekiwałam. Wsparcie i niezachwianą pewność, która mówiła " jestem z Tobą, teraz i cokolwiek by się nie stało. Jestem obok."

- Wiesz, że nie musimy tego robić...

- Wiem - ścisnęłam jego dłoń - Ale powinniśmy to zrobić. Riverdale już za długo było miejscem zbrodni. Pora byśmy się za to wzięli, Sherlocku.

 Jughead pomógł mi wstać i poświecił latarką w dół. Moim oczom ukazało sie pomieszczenie, które znajdowało się prawie bezpośrednio pod podłogą biura. Jak niewiele trzeba, by ukryć tajemnice, jak niewiele trzeba, by zataić kłamstwa! Jughead postawił nogę na drabinie, która wiodła w dół i posłał mi ciepły uśmiech, ale jego oczy były zamyślone. Chciał pokazać mi, że jest obecny, ale tak naprawdę myślami był w zupełnie innym miejscu. Czasem odnosiłam wrażenie, że podczas każdej czynności, którą wykonuje, automatycznie myśli o tym jak mógłby ją opisać w swojej książce.  Z całą pewnością miał już w głowie ułożony rozdział o dwójce nastoletnich kochanków, którzy pod osłoną nocy włamują się wprost do paszczy lwa i znajdują ukryte pomieszczenie. Czytałabym.

- Schodzę na dół - ostrzegł - Nie schodź, póki Ci nie pozwolę, nie wiadomo co tam jest.

- Popatrzcie, jaki bohater - parsknęłam - Jedyne co może mnie tam przestraszyć to pająki. Moi rodzice nie trzymają tam przecież ciała, wyluzuj, Juggie.

 Chłopak nie wydawał się przekonany, ale spuścił wzrok i powoli zszedł w dół po stopniach drabiny, zagłębiając się w ciemności. Poświeciłam za nim latarką, by nie stracić z oczu jego sylwetki, a po chwili Jughead uniósł w górę kciuki, zachęcając mnie bym zeszła.

 Ręce mi się trzęsły, chciałam wiedzieć już wszystko, mimo, że bałam się prawdy. Czasem trzeba wyjść na przeciw temu, czego się boimy.

 Ostrożnie postawiłam stopy na szczeblach drabiny, czując, że z każdym kolejnym stopniem, tracę pewność siebie i odwagę. Podświadomie wiedziałam, że coś tam znajdziemy, podświadomie wiedziałam, że to pomoże nam w naszym śledztwie. Tylko czego miałam dowiedzieć się o moich rodzicach?

Stanęłam, czując pod sobą podłogę z płytek i rozejrzałam się, świecąc latarką po wszystkich kątach. Było to zbędne. Jedyną rzeczą, która znajdowała się w tym pomieszczeniu był sejf, stojący samotnie w najciemniejszym kącie. Chwyciłam Jugheada za rękę, pragnąc by odwzajemnił uścisk. Chciałam poczuc jego obecność, tutaj w tym miejscu, w tym czasie. Był. Splótł nasze palce i przysunął się bliżej do mnie, tak, że mogłam poczuć zapach papierosów, który mu towarzyszył. Każdemu by to śmierdziało, ale na mnie działało jak wabik, mogłam wdychać ten zapach dniami i nocami, jeśli tylko będzie on pochodził od tego chłopaka.

- Chcesz czynić honory? - zagadnął z pozoru błahym tonem, ale ja wyłapałam nutę ekscytacji w jego głosie.

 Nie odpowiedziałam, ale podeszłam do sejfu i drżącymi dłońmi zaczęłam kręcić gałką, wiedząc, że ten szyfr będzie śnił mi się po nocach.

 Trzy w prawo. Dlaczego tutaj jest tak chłodno?

Dziewięć w lewo. Dlaczego zaczęło robić się ciemno?

 Osiem w prawo. Muszę znów zacząć oddychać.

 Klik.

 Otwarte.

 Jak wiele jest rodzajów ciszy? Cisza może być piękna i spokojna, taką ciszę miał w sobie Jughead. On ciszę kochał i ciszy szukał, bo pozwalała mu ona być sobą. Cisza może być też ciężka, niczym kowadło, taką ciszę mają między sobą ludzie, którzy się nie lubią. Cisza może być śmiertelnie niebezpieczna, lodowata i przerażająca. Taka właśnie cisza zaległa teraz nad nami, przerywana jedynie cichymi oddechami Jugheada.

 Cała się trzęsłam z napięcia, ale delikatnie uchyliłam drzwi sejfu. W środku znajdował się tylko jeden, jedyny kawałek papieru. Chwyciłam go szybko i schowałam do kieszeni płaszcza, rzucając Jugheadowi niespokojne spojrzenie. Podbiegłam do niego i chwyciłam go za dłoń.

- Wynośmy się - poprosiłam - Mam złe przeczucia. Coś się stanie jeśli tutaj zostaniemy, Jug. Proszę, uciekajmy stąd.

- Hej - chwycił mnie za twarz, starając się mnie uspokoić - Betty, coś nie tak? Jesteś blada.

- Ja... wyjdźmy stąd - odparłam - To jest złe miejsce, Jug. Nie potrafię Ci tego wyjaśnić, ale coś jest tutaj złego. Źle się tutaj czuję. Czuć tu śmiercią. Możemy iść?

 Wiedziałam, że moje tłumaczenia były słabe, ale nic nie potrafiłam na to poradzić, zwyczajnie, miałam złe przeczucia. Moje zmysły krzyczały, że powinniśmy opuścić to miejsce jak najszybciej. Niemal siłą zmusiłam Jugheada, by wreszcie raczył wyjść, rozpaczliwie starając się opanować drżenie rąk. Wyszliśmy po drabinie, a ja trzasnęłam szybko klapą, sprawdzając powierzchownie, czy zamknęłam ją dokładnie. Omiotłam ostatnim, szybkim spojrzeniem całe biuro i cicho przymknęłam drzwi, ciągnąc Jugheada w jeden z tutejszych zaułków. Prawdopodobnie był to całkowicie idiotyczny ruch, ale, jak się okazało, absolutnie konieczny.

 Za moimi plecami zastukały wysokie obcasy, a ja delikatnie odwróciłam głowę, jednocześnie przyciskając swoją dłoń do ust czarnowłosego chłopaka, który zastygł w pełnym napięcia oczekiwaniu.  Wąską, ciemną uliczką szli moi rodzice, jak zwykle, trzymający się blisko i udający, że wszystko wokół nich jest w jak najlepszym porządku, że żaden zły duch, żaden zły omen, żaden pech nigdy ich nie spotyka. Och, ileż było kłamstwa, ileż obłudy, w tych blond włosach i zielonych oczach. Po tym wszystkim, nie mogłam na nich patrzeć.

 Gdy tylko przeszli uświadomiłam sobie, jak niewiele brakowało, jak blisko było katastrofy, a mój oddech zaczął się wyrównywać. Przycisnęłam rękę do serca i przytuliłam się do Jugheada, starając się uspokoić emocje. Po chwili jego ręka znalazła się na moich ramionach i przyciągnęła mnie mocniej. Nie protestowałam, schowałam twarz w jego piersi, a on oparł swoją głowę na mojej. Cieszyłam się, że tu był. Nic nie mówił, nie krzyczał, nie uspokajał. Był i to mi wystarczyło.

***

- Myślisz, że się dowiedzą? - zapytał Jug, a ja zmarszczyłam brwi, słysząc zawahanie w jego głosie - Myślisz, że znajdą coś na nas? Zatarliśmy wszystkie ślady?

- Tak mi się wydaje - odparłam - Koniec końców, moi rodzice mają wielu wrogów. Fakt, gdyby się dowiedzieli, że zdarza nam się czasem pocałować... kilka razy... to pewnie znalazłbyś się na szczycie listy osób, które zamierzają zniszczyć w pierwszej kolejności. Przykro mi, Juggie.

- Niech wezmą numerek i ustawią się w kolejce - zaśmiał się cicho Jughead i poprowadził mnie na Elm Street - Tak swoją drogą, co wyciągnęłaś z tego sejfu? To coś związanego z Jasonem?

 Westchnęłam i chwyciłam jego dłoń, a on szybko splątał nasze palce. Uwielbiałam tak z nim chodzić, w czasie ostatnich dwóch tygodni robiliśmy to regularnie. Nawet nie pamiętałam kto pierwszy zaczął, ale stało się to taką naszą tradycją. Spotykaliśmy się niemal codziennie, oczywiście pod pretekstem śledztwa, ale tak  naprawdę chodziło tylko o to, że żadne z nas nie potrafiło bez siebie wytrzymać

 Szybko rozgryzłam, że Jughead nie jest małomówny w stosunku do wszystkich. Jeśli już dotarło się do jego serca i zyskało jego zaufanie, to nie dało mu się zamknąć ust. Znaczy się, był na to sposób i to całkiem przyjemny, ale nie chciałam przesadzać. Co za dużo to niezdrowo.

 Bullshit, mogłam całować go dzień i noc, a i tak by mi się nie znudziło!

 Fakt stał się faktem, Jughead Jones odprowadzał mnie niemal pod dom, nie puszczając przy tym mojej ręki. Odkąd powiedziałam mu, że czuję się obserwowana, obrał to sobie za punkt honoru, a ja byłam mu za to wdzięczna. Przy nim czułam się bezpieczna, miał w sobie taki spokój, który zdawał się krzyczeć, że nie ma sytuacji bez wyjścia. I tak właśnie żył ten dziwny, kochany, chłopak. Zawsze znajdywał alternatywne rozwiązania.

- Sama chciałabym wiedzieć, Jug - zaczęłam - Miałam przeczucie, że oni tam wejdą, nie przeczytałam nic, zwyczajnie spakowałam to coś. Myślisz, że mnie śledzili?

- Normalnie powiedziałbym, że to bezsensu, ale tutaj chodzi o Twoich starszych, Betts. Im do normalności daleko. Co zamierzamy zrobić z tą kartką? U Ciebie raczej nie jest bezpieczna, co nie?

- Nie jest - potaknęłam - Matka mnie szpieguje, czyta moje pamiętniki i traktuje jak małą dziewczynką. Nawet staniki mi kupuje, a przypominam Ci, że jestem dorosła.

- Dobry ma gust - na twarzy Jugheada pojawił się błogi uśmiech - Muszę sprawdzić resztę Twojej bielizny. Chociaż nie ukrywam, chyba wolę Cię bez niej.

 - Tak jakbyś mnie kiedyś bez niej widział - wywróciłam oczami - Wal dalej takie teksty, a zagwarantuję Ci, że długo jeszcze nie zobaczysz.

- Czerwienisz się!

- Wspominałam już, że Cię nienawidzę?

- Owszem, ale za każdym razem kończyłaś tę wypowiedź przyciskając swoje usta do moich.

 Zaklęłam w duchu i wolną ręką rozpuściłam kucyk, by włosy zakryły moje policzki, co wywołało salwę śmiechu u mojego chłopaka.

 Wróć, partnera. Jeszcze.

 Co miałam poradzić na to, że tak na mnie działał? Wystarczył sam jego wzrok, żebym zaczęła się roztapiać! Miał w sobie coś takiego, co sprawiało, że trzęsły mi się kolana, gdy przy nim byłam. Dopiero ostatnio zaczęłam zauważać jak bardzo był przystojny. Znaczy się jasne, to, że był przystojny było niezaprzeczalnym faktem od pierwszej klasy, ale teraz stał się inny. Seksowny. Bardzo seksowny.

 Tajemnicze niebieskie oczy, sarkastyczny uśmiech, który błąkał się po jego twarzy, na którą opadał kosmyk czarnych, niemal aksamitnych, włosów, które chciało się odgarnąć, sprawiały, że nie dało się oderwać od niego wzroku. Nie dało się nie odczuć wrażenia, że jest zagadką, którą trzeba rozwikłać.

 Nie należał do chłopaków, przy których czuło się motylki w brzuchu. Przy Jugheadzie czuło się ogień, który promieniował do każdej komórki ciała, sprawiając, że krzyczały one z pożądania i pragnienia.  Jak ja mogłam go wcześniej nie zauważyć?

- Dziękuję, że mnie odprowadziłeś - uśmiechnęłam się, gdy odstawił mnie pod skręt w moją uliczkę.

- Zawsze mi dziękujesz - odparł znudzony - A ja zawsze odpowiadam Ci, że to przyjemność.

  Zaczerwieniłam się i zrobiłam krok w jego stronę, stając przed nim na palcach. Tak bardzo cieszyłam się z każdego kontaktu z tym chłopakiem, że o niczym innym nie mogłam myśleć. Przy nim mogłam być sobą, uśmiechać się kiedy miałam ochotę, płakać i krzyczeć, gdy miałam zły nastrój, całować go czule, gdy rzucał jeden ze swoich idiotycznych, sardonicznych żarcików. Przy nim miałam odwagę i możliwość być Betty Cooper, o której zapomniałam, która zginęła, została żywcem pochowana przez rodziców, którzy zastąpili ją zwykłą kukiełką, której przykleili maskę idealnej córki, dziewczyny i uczennicy.

 Dziekuję Jughead, że zadałeś sobie trud wykopania mnie. Prawdopodobnie uratowałeś mi życie, a nawet o tym nie wiesz.

 Stanęłam na palcach i złożyłam na jego ustach delikatny pocałunek, dotykając jego chłodnych warg, które potrafiły wzniecić w moim ciele istny płomień. Położyłam mu dłoń na policzku, a jego ręce spoczęły na mojej talii, przyciskając mnie do siebie. Nie pogłębił pocałunku, nie docisnął mojej twarzy do swojej, dalej całował mnie w ten sam, powolny i delikatny sposób, bawiąc się moimi wargami, przesuwając po nich swoimi w zmysłowym stylu, sprawiając, że miałam ochotę zatopić się w tych ustach całkowicie. Nie istniało nic oprócz nas, kompletnie nie obchodziło mnie, że ktoś może nas zauważyć, ponieważ byliśmy raptem kilka metrów od mojego domu. Nie obchodziło mnie, że ktoś mógłby pomyśleć, że córka Cooperów zjada twarz temu recydywiście od Jonesów. Niech myślą co chcą. Całowałam właśnie najcudowniejszego chłopaka, jakiego w życiu spotkałam, tego, przy którym czułam się szczęśliwa, bezpieczna i kochana. Czegoś więcej można chcieć?

 Ja chciałam. Chciałam od niego o wiele, wiele więcej, ale takich rzeczy nie robi się na ulicy.

  - Betty!

 Oderwałam się szybko od Jugheada, który wywrócił oczami, wyraźnie poirytowany,że ktoś nam przerwał. W naszą stronę biegła gruba dziewczyna, której rude włosy obijały światło okolicznych latarni. Widziałam napięcie na jej twarzy, coś musiało się stać. Jej policzki zamazane były tuszem, który spływał wraz ze łzami z jej oczu. Przystanęła przy nas, a ja dopiero teraz mogłam ocenić jak fatalny był jej stan.

 Miała na sobie brudną, poszarpaną sukienkę, w której widać było zaschnięte błoto i stare kolce, jej włosy były w nieładzie, gdzieś zgubiła opaskę, którą zawsze nosiła. Była cała roztrzęsiona, nie potrafiła uspokoić oddechu, a jej oczy przeskakiwały to na mnie to na Jugheada.

 Odsunęłam się od chłopaka i chwyciłam jej twarz w dłonie. Miała gorączkę, płakała i była całkowicie zziębnięta.

- Co się stało, Ethel?

- Dilton...Dilton, on...

- Byliśmy zajęci! - jęknął Jughead - Czy nikt już nie szanuje prywatności?

- Przymknij się, matole - warknęłam - Nie widzisz, że coś się stało? Zabieramy Cię stąd, masz gorączkę. Jughead, pomóż mi.

 Ethel nieustannie płakała, nie potrafiła wydusić z siebie kilku składnych słów, wciąż powtarzała tylko " Dilton, Dilton". Ukryła twarz w rękach i znów zaniosła się histerycznym szlochem, który przyprawił mnie o dreszcze. Co mogło doprowadzić ją do takiego stanu? Albo kto?

 Pomogłam jej usiąść na ławeczce i objęłam ją ramieniem, szepcząc do ucha słowa, które miały mi pomóc ją  uspokoić. Głaskałam ją po włosach, a jej oddech się uspokajał. Po chwili mogła już swobodnie oddychać, ale jej czoło było rozpalone. Powinna jak najszybciej udać się do szpitala, naprawdę była w złym stanie. Zarówno psychicznym jak i fizycznym.

 Jughead zajęty był studiowaniem teczki, którą mu dałam. Ciężko było powiedzieć co takiego myśli, czy jest zły, czy smutny, czy przerażony, jego twarz nie miała absolutnie żadnego wyrazu. Jedyne co rzuciło mi się w oczy to, że była nienaturalnie blada.

 Trupio blada.

  -  Ethel - wyszeptałam, czując, że zaczynam się bać - Co się stało? Coś z Diltonem, tak?

- On nie żyje... - odparła tępym, pustym głosem - Nie żyje... krew, dużo krwi...  Jingle Jangle... Mówiłam mu, żeby nie brał... Dilton...

 Oblał mnie zimny pot. Jughead równiez uniósł wzrok znad akt, a to co zobaczyłam w jego oczach sprawiło, że miałam ochotę rozpłakać się zupełnie jak Ethel.

 - Betty - wyszeptał - Sugarman...To był Dilton.

 Zrobiło mi się słabo.





__________
__________

Czołem!

Wczoraj nie dodałam rozdziału, bo nie zdążyłam go zredagować, bardzo przepraszam!

No, ale dziś już jest, a ja jestem bardzo ciekawa co o nim myślicie. Powiem tyle,że zaczyna się ostateczna akcja, zbliżamy się do punktu kulminacyjnego.  Jeszcze tylko... A w sumie, nic wam nie powiem.

Albo nie, w następnym rozdziale pojawi się Archie i to tyle.

No nic, czekam na wasze opinie,komentarze i gwiazdki, chętnie dowiem się co o tym rozdziale myślicie.

Miłego dnia, pysznej kawusi,czy co tam, Tygryski!

Seeee yaaaa!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top