Złodziej Nadziei
(Perspektywa Suzuno)
Rozmyślając nad porannym wydarzeniem szedłem spokojnie jednym z korytarzy akademii. Zauważyłem, że drzwi do mojego pokoju są otwarte. Z ciekawością wszedłem do środka. Jednak nie zastałem w nim żadnej żywej duszy. Moją uwagę zwróciła mała karteczka leżąca na biurku. Podszedłem bliżej i wziąłem do ręki znalezisko. Czarnym tuszem było na nim napisane: „Hala treningowa o czternastej, WAŻNE”. Nie musiałem długo się zastanawiać. Od razu poznałem pismo Clear. Czego ona może ode mnie chcieć? Nie specjalnie mam ochotę na kontakty społeczne, a już na pewno nie z nią. Spojrzałem na zegarek. Dziesiąta czterdzieści. Mimo wszystko postanowiłem pójść na spotkanie
Zamknąłem za sobą drzwi i skierowałem się w stronę hali. Jak zwykle na korytarzu panowała grobowa cisza. Dotarcie na miejsce zajęło mi wiele czasu. Gdy byłem na miejscu zawahałem się lekko. Ciągle powtarzałem sobie w duchu, że dam radę. W końcu chwyciłem za klamkę i wszedłem do pomieszczenia. Na samym środku boiska siedziała wyraźnie spięta dziewczyna. Zrobiłem parę kroków jej stronę.
- Myślałam, że nie przyjdziesz…- powiedziała wstając z murawy i odwracając się do mnie.
- Sam nie wiem dlaczego przyszedłem.
- Dlaczego rano wywaliłeś Nagumo z pokoju?
- Nie wywaliłem tylko kazałem wyjść.
- Nawet go nie wysłuchałeś.
- Ciebie też nie powinienem teraz słuchać.
- To naprawdę ważna informacja.
- Możesz z łaski swojej przejść do rzeczy? Nie mam zbytnio ochoty na rozmowę.
- Wiedziałeś o tym, że łączą drużyny, nie?
- Co?!- krzyknąłem zdziwiony
- No to co słyszysz.
- Po moim trupie!
- Ale Suzuno!- odwróciłem się na pięcie i wyszedłem z hali treningowej. Nie chciałem jej dłużej słuchać. Niech sobie łączą drużyny, ale na pewno nie moją, a już na pewno nie z jego.
Wybiegłem z akademii. Cholera. Zapomniałem zabrać kurtkę. Zacząłem trząść się z zimna i pocierać dłońmi o ramiona. Nie ma bata, trzeba wrócić do środka. Nagle usłyszałem znajomy głos. Głos, którego w tym momencie nie chciałem słyszeć. Nagumo…
- Postradałeś zmysły?! Co Ty odwalasz?!- zapytał zimnym, ale jakby troskliwym tonem.
- Nie Twój interes.- rzuciłem szorstko nawet na niego nie patrząc.
- Właśnie, że mój! Jesteś moim przyjacielem!- powiedział, a ja poczułem jak ładuje coś miękkiego na moich ramionach.
- Nie chcę Twojej pomocy.- powiedziałem wciskając chłopakowi jego bluzę.
- Przestań się tak zachowywać!
- Niby jak?!- popatrzyłem gniewnie w oczy Nagumo.
- Nie dajesz sobie w ogóle pomóc, a o rozmowie nawet nie wspominając! Co się z Tobą dzieje!?
- Nic.
- Zachowujesz się jak dziecko Suzuno.- chłopak odszedł ode mnie szybkim krokiem. Kątem oka zauważyłem łzy w jego oczach. Wkurzony wróciłem do pokoju.
Czy ja naprawdę nie potrafię już z nikim rozmawiać? Z igły niepotrzebnie robię widły, ale... Może taki już jestem? A nikt inny nie potrafi tego zrozumieć? Nawet Nagumo... Ja naprawdę myślałem, że jesteśmy przyjaciółmi na dobre i na złe.
Poczułem kroplę wpływającą po moim policzku. Otarłem ją szybko i popatrzyłem za okno. Krajobraz spowijał śnieg. Biały i zimny... Jak moje serce. Ehh. Ile ja bym dał, żeby wszystko zaczęło się od nowa... Albo, żebym w ogóle nic nie zacząło.
Położyłem się na łóżku z chęcią odpłynięcia w objęcia Morfeusza. Przynajmniej wtedy nie czuję bólu, ani gniewu. Niczego nie czuję. Jestem w bezproblemowym świecie, który mnie rozumie. Szkoda, że nie mogę tam nigdy dłużej zostać. Poczułem jak moje powieki stają się
ciężkie i opadają na oczy. Wtuliłem twarz w poduszkę i głęboko odetchnąłem. Nagle jednak usłyszałem dźwięk powiadomienia w moim telefonie. "SUPER. Akurat teraz?!" - pomyślałem i ciężką ręką sięgnąłem po smartfona. Spojrzałem na wyświetlacz, który poraził mnie zbyt jasnym światłem. Życie. Na ekranie ukazała się wiadomość: "Nowa wiadomość od: Nagumo". On naprawdę myśli, że będę z nim rozmawiał? Nie ma opcji. Odłożyłem telefon i ponownie przyłożyłem twarz do poduszki. Spokój jednak nie trwał długo. Na telefon przyszło kolejne powiadomienie. Poirytowany sprawdziłem je. Tym razem nie było od niego, a od trenera. "Masz natychmiast się stawić na spotkaniu w moim gabinecie i nie interesują mnie wasze potyczki z Nagumo." . Zdenerwowany, że nie mogę iść spać a zarazem zmęczony wstałem z łóżka i powoli ruszyłem w stronę gabinetu trenera. Pewnie będzie chciał połączyć te cholerne drużyny...
Stojąc pod drzwiami zacząłem się zastanawiać czy to łączenie ma jakikolwiek sens. Nasze drużyny już teraz mają zadowalające wyniki, a wyjeżdżanie z czymś takim akurat teraz jest co najmniej śmieszne. Mimo wszystko postanowiłem wejść. Złapałem za klamkę i wszedłem do środka. Pierwsze co zobaczyłem to trenera siedzącego przy swoim biurku i stojącego pod ścianą Nagumo.
- Chciał mnie pan widzieć.- powiedziałem podchodząc bliżej do biurka.
- Jak zapewne już wiesz…
- Albo i nie bo nie chciałeś ze mną nawet słowa zamienić- przerwał trenerowi Burn
- Tak trenerze wiem.- powiedziałem obojętnie.
- W takim razie, tutaj macie wszystkie danie swoich zawodników.- powiedział biorąc z biurka dokumenty- wybierzcie pełną jedenastkę.- Podał papiery Nagumo i opuściliśmy pomieszczenie.
- Do kogo idziemy?- zapytał po zamknięciu drzwi chłopak.
- Do nikogo.
- Ej, musimy to zrobić.
- To daj mi pliki mojej drużyny i weź sobie swojej.
- Nie, nie, nie. Mamy to zrobić R A Z E M.
- Nie możemy przełożyć tego na jutro?
- Do jutra to mamy na to czas.
- Więc po co tu jeszcze stoimy?
- Suzuno! Mamy to zrobić wspólnie jako kapitanowie tej drużyny!
- Nie mów mi, że musze w tej drużynie grać.
- Nie, wziąłem Cię tylko do towarzystwa. Oczywiście, że musisz!
- Za 15 minut u Ciebie?
- Przypadkiem nie masz wtedy treningu?
- Powiem Clear żeby przekazała im, że mnie nie będzie i problem z głowy.
- Okej. To do zobaczenia!- powiedział i poszedł do swojego pokoju.
Ruszyłem w kierunku pokój Clear. Jedynym plusem tego całego wymysłu jest to, że nie muszę iść na trening. Nawet nie wiem kogo mam wziąść do tej drużyny. Po co ja się zgodziłem iść do niego. Dlaczego nie może być tak jak kiedyś? Kiedy wszyscy cieszyliśmy się grą? Teraz wykorzystujemy nogę do durnych celów naszego „ojca". Już nikt nie biega za piłką z uśmiechem na twarzy. Gdyby nie fakt, że chodzę tutaj do szkoły już dawno bym poszedł gdzie indziej. Po dotarciu na miejsce lekko się zawachałem. Jednak wolę jej przekazać, że dzisiaj trening odbędzie się beze mnie, będzie się niepotrzebnie martwiła.
Zapukałem do drzwi, a po chwilii usłyszałem ciche „Proszę". Nacisnąłem lekko klamkę i wszedłem do pokoju.
(Perspektywa Fudou)
Siedziałem w parku i myślałem jak brat Amy chce mnie zniszczyć. Wstałem i poszedłem na miasto zacząłem chodzić po ulicach Inazuma Town. Cały czas wydawało mi się, że ktoś mnie śledzi. To było okropnie dziwne i straszne jednocześnie. Spojrzałem na pieniądze jakie mi zostały. No trzeba znowu jakoś zdobyć pieniądze. Poszedłem w stronę tłumu ludzi i szukałem swojej ofiary.
W oddali znalazłem osobę z długimi blond włosami. Podbiegłem i zabrałem mu portfel. Blondyn złapał mnie za rękę i spojrzał na mnie wściekłym wzrokiem.
Próbowałem się wyrwać, ale ten mnie nie puszczał.
-Dokąd to złodzieju? - spytał długowłosy
-Puść mnie Roszpunko!
-Nie mam najmniejszego zamiaru- odparł blondyn.
-Niby dlaczego?
-Bo chciałeś mnie okraść elfie. To, że jesteś mały i zwinny nie znaczy, że cię nie złapie- dodał długowłosy.
-Nie jestem elfem dziewczynko!
-Coś jeszcze? -spytał.
-Tak, zamknij gębę. Bo śmierdzi jakbyś połknął cały obornik…
-Debil- odparł blondyn.
-Trele morele, takie teksty mów matce…
- Oddaj mój portfel.-powiedział długowłosy.
- A jak nie to co? - odparłem ironicznie.
- To zadzwonię po policję. - dodał blondyn.
- Jesteś pewien? - pokazałem mu w ręce jego telefon.
-Zabije cię! - krzyknął.
- Próbuj szczęścia… -wyciągnąłem język.
Blondyn zaczął nerwowo wymachiwać rękami usiłując zabrać mi swoje rzeczy. Nie powiem, cała ta sytuacja była komiczna z mojej perspektywy. Nagle jednak usłyszałem ten głos, który prześladował mnie od pewnego czasu. ---Nie jesteś złodziejem Fudou- powiedział tajemniczy głos.
Przez to wszystko straciłem orientacje i blondyn wyrwał mi z rąk swój portfel i
telefon. Spojrzał na mnie swoim wrogim spojrzeniem i puścił.
-To co teraz chojraku?- spytał.
-GÓWNO w ZOO.
-Myślisz, że Ci teraz dam uciec? To jesteś w błędzie. - uśmiechnął się wrednie długowłosy.
-Masz problem. A mam pytanie.
-Jakie? -przewrócił oczami.
-Słyszałeś ten głos co ja?
-Nie dość, że złodziej to jeszcze jakiś świr albo opętany- spojrzał na mnie z pogardą.
-Pal gumę Roszpunko.
-To teraz dzwonimy na policję. - oznajmił.
-Po moim trupie!
Zacząłem uciekać, a on mnie gonić. Na szczęście uciekłem frajerowi w jakiejś uliczce. Poszedłem dalej i stał się cud. Na ziemi leżał portfel wypchany hajsem. Było tam chyba z 300 jenów. Szybko przełożyłem kasę do kieszeni, a portfel odłożyłem tam gdzie leżał. Jakiś frajer musiał zgubić. Poszedłem pod sklep, tam gdzie ostatnio i znów poprosiłem by mi kupiono Whisky i Fajki. Tym razem poprosiłem o 2 butelki Whisky i 4 paczki papierosów. Kasy mi zostało sto dwadzieścia pięć jenów, licząc to co mi ostatnio oddał koleś. Czyli te pięćdziesiąt jenów. Poszedłem na wieżę widokową. Powoli wszedłem na szczyt i usiadłem na platformie. Paczki fajek pochowałem po kieszeniach. Alkohol powoli zacząłem sączyć. Chyba się przyzwyczaiłem do alkoholu, bo w ogóle mnie nie chce kopnąć te badziewie. Nie jestem, aż tak pijany jakbym chciał. A my ty suko o co Ci chodzi? Włączyłem telefon i sprawdziłem, która godzina. Już południe, a od rodziców zero połączeń mimo, że mnie tyle w domu nie ma. Dzikie kurwy. Pewnie piją.
Wypiłem jedno Whisky i odstawiłem butelkę. Czas na papieroska. Podobno mocniej kopie alkohol, gdy się pali. Odpaliłem jednego z nich i patrzyłem w dół. Wydawało mi się, że ktoś wchodzi na wieżę po schodach i to były ciężkie kroki. Cóż moja wyobraźnia ostatnio płata mi figle. Wywaliłem peta na dół i oparłem się. Zacząłem pić drugą butelkę. Takie życie mi odpowiada.
Zero rodziców, którzy się nade mną znęcają i na dodatek nie muszę patrzeć na krzywy ryj Amy.
-Whisky moja żono, jednak tyś najlepsza z dam. Już mnie nie opuścisz nie, nie będę sam…
-Whisky powiadasz...A gdzie Amy?- przerwał moje śpiewanie ciche tajemniczy głos.
-Jej już nie ma…
Opróżniłem butelkę, kolejną zresztą i byłem napruty w trzy dupy. Nie potrafiłem wstać z platformy widokowej.
-A czemu jej nie ma? - zapytał znowu ten dziwny głos.
-Powinieneś wiedzieć. Jesteś tylko moim głosem w głowie…
-Ale ja pytam Ciebie.- powiedział głos, coraz bardziej wydawał mi się znajomy.
-Była suką, a sukom się nie ufa…
-Tak twierdzisz? - zapytał głos.
-Tak i nie zmienię zdania… W ogóle czemu ja gadam sam ze sobą…
-Nie gadasz sam ze sobą kurwiu- powiedział głos.
Nagle po schodach wszedł brat Amy. Spojrzał na mnie i podniósł mnie za szmaty. Przykuł mnie do barierek i zaczął mną o nie uderzać.
-Ja Ci dam nazywać moją siostrę suką! - krzyknął Nicolas.
-Puść mnie!
-Ach puszczę. Raz, a porządnie! - odparł Nicolas.
Złapał mnie za szmaty i podniósł do góry. Dał za barierki i zaczął mną machać. No to teraz serio umrę i to marnie.
-Liczymy do trzech...Raz… - zaczął liczyć.
Fuck my life, teraz to koniec. Nie chciałem takiego zakończenia. Znaczy wiedziałem, że nigdy nie będzie z happy end’em, ale bez przesady. Spojrzałem w dół, było bardzo wysoko. Teraz to tylko cud mi uratuje dupe.
-Dwa… -powiedział Nicolas.
-Trzy. - ktoś powiedział i mnie wciągnął jednocześnie uderzając Nicolasa w łeb.
Odstawił mnie na platformę. Spojrzałem kto to był, to znowu ten chłopak w kapturze. To musi być chłopak, bo ma tyle siły i męski głos. Nicolas wstał i zaatakował go. Postać w kapturze uderzyła go w brzuch i powaliła na platformę. Nicolas pociągnął go za nogę i obydwoje leżeli. Tajemnicza postać szybko wstała i spojrzała na mnie spod kaptura. Nicolas wstał i podniósł butelkę po Whisky. Zaczął nią machać by trafić rywala. Wziął zamach i już chciał uderzyć tajemniczą osobę , gdy ja stanąłem mu na drodze i mnie uderzył w głowę. Poczułem jak po brwi i twarzy spływa mi krew. Przewróciłem się, a postać w kapturze uderzyła Nicolasa z kopa w brzuch. Tamten się poskładał.
-Wrócę po ciebie Fudou! - krzyknął.
Postać kopnęła go lekko, a ten sturlał się ze schodów wieży widokowej.
-Więc jesteś Fudou… Pokaż tą ranę. - powiedziała tajemnicza osoba.
-Jest okej…
-Nie jest. Jesteś cały we krwi i masz ranę na czole. Pokaż to. - powtórzyła postać w kapturze.
-Pokazywałem jak byłem mały. Teraz się wstydzę…
-Jak z dzieckiem… - dodała tajemnicza osoba.
Nagle zaczęło mi się kręcić w głowie, a dookoła wszystko było rozmyte. Czy ja umieram? Jakie to dziwne uczucie… Powoli traciłem kontakt z światem.
-Ej? Wszystko okej? Jesteś blady i słabo wyglądasz… - dotknęła mojej ręki postać w kapturze.
-Tak… Wszystko okej…
W tym oto momencie urwał mi się film. Jedyne co pamiętałem to było ta postać w kapturze i wieża widokowa oraz bójka jaka tam się wydarzyła. O swojej prawie śmierci nie wspomnę…
(Perspektywa Afuro)
Szwendałem się bez celu rozświetlonymi ulicami miasta. To wszytko nie ma sensu. Dlaczego nie mogę mieć normalnego życia z dwójką rodziców jak inne dzieciaki? Czym zawiniłem?! Teraz nie mam nawet gdzie się podziać. Do galerii już nie wrócę, bo to zbyt ryzykowne, ale nie zostanę przecież na zewnątrz. Zamarzłbym na śmierć! W sumie... Może to i lepsze rozwiązanie?
Świąteczne lampki rozjaśniały ciemne już niebo i dodawały jakiejkolwiek atmosfery temu nędznemu światu. Nie czuję już tej specyficznej magii, która pojawiała się co roku. Śnieg przyjemnie skrzypiał pod butami przechodniów. W zupełności zatraciłem się wsłuchując w ten dźwięk...
Nagle poczułem jak ktoś wkłada mi rękę do kieszeni płaszcza. Długo nie myśląc chwyciłem złodzieja za nadgarstek i zmierzyłem zimnym wzrokiem. Był to dosyć specyficzny chłopak, chyba w moim wieku. Jego skóra była blada jak śnieg okalający świat a oczy świeciły dziwnym blaskiem. Włosy zgolone miał w niebanalny sposób. Przypominał mi trochę elfa...
- Dokąd to?! - zapytałem oschle.
-Puść mnie Roszpunko! - krzyknął usiłując wyszarpać dłoń.
-Nie mam najmniejszego zamiaru.
-Niby dlaczego?
Gość albo serio jest głupi albo tylko udaję.
-Bo chciałeś mnie okraść elfie. To, że jesteś mały i zwinny nie znaczy, że cię nie złapie.
-Nie jestem elfem dziewczynko!
-Coś jeszcze? - zapytałem poirytowany.
-Tak, zamknij gębę. Bo śmierdzi jakbyś połknął cały obornik…
-Debil- odparłem kręcąc oczami.
-Trele morele, takie teksty mów matce…
Zabolało.
- Oddaj mój portfel.
- A jak nie to co? - rzucił trochę bardziej pewnie.
- To zadzwonię po policję.
- Jesteś pewien? - chłopak pomachał mi moim telefonem przed twarzą.
-Zabije cię! - krzyknąłem.
- Próbuj szczęścia… - elf bezczelnie pokazał mi język.
Zacząłem nerwowo wymachiwać rękami usiłując zabrać mu telefon i portfel. Nagle jednak zauważyłem, że na twarz chłopaka wkrada się coś w rodzaju strachu. Postanowiłem wykorzystać chwilę bezsilności i wyrwać złodziejowi swoje rzeczy. Udało się. Spojrzałem na niego wrogo i puściłem wcześniej trzymaną rękę chłopaka.
-To co teraz chojraku?- zapytałem.
-GÓWNO w ZOO.
-Myślisz, że Ci teraz dam uciec? To jesteś w błędzie. - uśmiechnąłem się wrednie.
-Masz problem. A mam pytanie.
-Jakie? - przewróciłem oczami.
Czego on jeszcze może ode mnie chcieć?
-Słyszałeś ten głos co ja?
-Nie dość, że złodziej to jeszcze jakiś świr albo opętany - rzuciłem z pogardą.
-Pal gumę Roszpunko.
-To teraz dzwonimy na policję. - oznajmiłem i zacząłem wybierać numer alarmowy.
-Po moim trupie!
Chłopak pchnął mnie do tyłu i sam zaczął uciekać przed siebie. Wkurzony pobiegłem w ślad za nim. Nie ucieknie mi już...
Goniłem go dobre trzy minuty gdy jakiś gościu postanowił zatamować mi drogę swoim rowerem. Straciłem chłopaka z pola widzenia. Cholera... Uciekł mi elf skubany.
Nadal trochę wkurzony całą tą sytuacją wróciłem do spacerowania po świątecznym kiermaszu. Gdybym bardziej pilnował swoich rzeczy... Ehh... Przynajmniej je odzyskałem i to się liczy.
Na niebie błyskały już pierwsze gwiazdy. Usiadłem na jakiejś ławce w parku i zacząłem się im przypatrywać. W dzieciństwie lubiłem obserwować je przez teleskop. Były dla mnie jak takie światełka nadziei, która pojawia się każdego wieczora... Że może być lepiej niż jest. Teraz to głupie. Nie ma czegoś takiego jak nadzieja, a już na pewno nie dla mnie. Taka obserwacja działa na mnie uspokajająco. Lubię patrzeć w gwiazdy, choć obecnie nie mają dla mnie już żadnej mocy.
- Mogę się dosiąść? - zapytał głos wyrywając mnie z rozmyślań.
Zaraz... Skąd ja go znam?!
Spojrzałem w stronę źródła dźwięku. Obok ławki stał nie kto inny, jak chłopak, na którego wpadłem przed galerią.
- Znowu Ty?! Śledzisz mnie czy jak?! - krzyknąłem zdziwiony.
- Nic z tych rzeczy... - odpowiedział tym swoim głębokim tonem.
- Dobra, dobra. Ja już swoje wiem. - przerwałem mu. - A teraz weź się odwal co? Nie widać, że jestem zajęty?
- No właśnie jakoś nie. Za to widać z daleka, że coś Cię trapi.
- Znalazł się psycholog od siedmiu boleści. - wyszeptałem ironicznie. - Nie słyszałeś? Chcę być sam.
- I sam chcesz też spędzić noc na mrozie? No nie powiem, ciekawe masz zajęcia.
- A co Ciebie to interesuje?! I skąd Ty niby wiesz, że nie zamierzam wrócić do domu?
- Tak przypuszczam. Bez powodu nie miałbyś ze sobą plecaka wypchanego ubraniami.
- Też mi przypuszczenia... Dobra, wiesz co? Nie będę z Tobą rozmawiał. Nara. - rzuciłem zabierając plecak z ziemi i odchodząc.
Poczułem zaciskającą się dłoń na moim nadgarstku.
- Naprawdę chcesz się tak bardzo stoczyć? - zapytał raz jeszcze.
- Już to zrobiłem...
Wyrwałem rękę z uścisku chłopaka i poszedłem przed siebie. Najpierw tamten złodziej teraz stalker. Kto jeszcze i o co wam wszystkim chodzi?! Dajcie mi święty spokój. Jak chcę zamarznąć na śmierć, to chcę zamarznąć na śmierć i wam nic do tego. Nie zamierzam zmienić zdania przez jakiegoś randoma.
Ponownie przechodząc przez tamten kiermasz, za ostatnie pieniądze zakupiłem sobie rozgrzewającą herbatę. Idąc tak już pustymi ulicami popijałem napój, który miał w jakikolwiek sposób uchronić mnie od chłodu. Rozkoszowałem się jego korzennym smakiem do ostatniej kropli. Pieniądze to nie był mój obecny problem. Ojciec nie mógł zablokować mi konta w banku, więc na najbliższe kilka tygodni wystarczy. Bardziej obawiałem się noclegu. Ciągłe spanie w galeriach handlowych może wyjść na moją niekorzyść. Z resztą jeśli szuka mnie ochrona... Na pewno zaczną w tych rejonach.
Po dłuższym czasie stwierdziłem, że zatrzymam się na którymś z dworców. Przynajmniej będzie mi ciepło. Schodząc schodkami do podziemi wydawało mi się, że mijam Herę. Ale to niemożliwe. Wszyscy są teraz na jakimś piepszonym obozie drużynowym. Czyżby moja wyobraźnia przestała ze mną współpracować i chce ze mnie zrobić wariata?
Na tę myśl przypomniało mi się pytanie chłopaka, który usiłował mnie okraść. "Słyszałeś ten głos co ja?". Nikt nic wtedy nie mówił. Może ja też zraz zacznę słyszeć głosy i widzieć białe myszy? Nie... Nie mogę się równać poziomowo ze złodziejami. Pewnie teraz siedzi gdzieś w jakiejś melinie i liczy inne skradzione pieniądze. Chyba powinienem iść spać... Tak, tak. Sen dobrze mi zrobi.
Oparłem się o ścianę w jednym z kątów dworca. Powieki same opadały mi na gałki oczne. Widziałem coraz słabiej, ale z każdą tą chwilą miałem wrażenie, że widzę tamtego chłopaka z parku. Przyłożyłem dłoń do rozpalonego czoła. Jeszcze tego mi brakowało... Gorączki.
⛧⛧⛧⛧⛧⛧⛧⛧⛧⛧
Suzuno- 9pazdziernika
Fudou- Fudou_Akio_8
Afuro- Gryffitek
🍾 Życzymy wam tak pijanego sylwestera jak komórki mózgowe Wiktorii, gdy dla was pisze perspektywy. 🍾
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top