Początki

(Perspektywa Afuro)

Szarość grudniowych dni potrafi ostudzić zapał nawet największych optymistów. Tak było i tym razem... Na co dzień staram się być kimś więcej niż ludzką skałą obojętną na cierpienie. Tak naprawdę nie wiem po co... Skoro i tak to mi się obrywa. Czasem staję przed lustrem i mam wrażenie, że nie widzę tam siebie. Nic nie widzę.

Więc po co żyję? Sam nie wiem... To pytanie zadaję sobie od pewnego czasu. Moją jedyną ostoją na tym świecie była mama. Teraz nie mam nikogo. Zginęła na stole operacyjnym. Miała raka. Mogła wygrać tę walkę, ale nie! Lekarze przecież nie dawali jej żadnych szans! Tak naprawdę spieprzyli wszystko i tylko tak potrafią się tłumaczyć! Ona mogła tu być! Rozmawiać, śmiać się... Po prostu żyć i wspierać mnie w tym okrutnym świecie.

A jednak już jej nie ma... Zostałem sam. Jak zbłąkana dusza wędrująca po świecie w poszukiwaniu swojego miejsca.

Ojciec się mną nie interesuje. Niby u niego mieszkam a jednak jestem traktowany jak gość a nie syn. Widujemy się tylko na kolacji jeśli już dostąpię tego zaszczytu.

Wieczorne myśli potrafią boleć bardziej niż jakiekolwiek rany. Wczoraj jeszcze skoczyłbym w ogień za moim przyjacielem a dziś... Dziś trzymam żyletkę w trzęsących, bladych palcach i zastanawiam się czy przypadkiem nie przesunąć nią kilka razy po ręce. Przecież nikt za mną nie będzie płakał... Wystarczy tylko zamknąć oczy i po problemach. Odejdą wraz z bólem. Raz... Dwa...

Naraz drzwi do mojego pokoju otworzyły się a w nich stanął nie kto inny jak mój własny ojciec. Że strachu zrzuciłem żyletkę z łóżka. Na moje szczęście wsunęła się pod nie. Nie chcę go rozczarować pomimo faktu, że go nienawidzę. Miałem być tylko idealny.

- Zejdź na dół. Za chwilę przyjdą goście. - powiedział poważnym tonem nawet nie racząc mnie swoim spojrzeniem.

Odwrócił się i nacisnął na klamkę. Coś się we mnie przełamało...

- Nie chcę...

- Co powiedziałeś? - zapytał tym samym głosem.

- Że nie chcę brać udziału w żadnych Twoich głupich spotkaniach. - powiedziałem stanowczo sam nie wierząc w to, co właśnie robiłem.

Mężczyzna odwrócił się w moją stronę tym razem lustrując mnie morderczym spojrzeniem.

- Nie będziesz mi pyskował chłopcze. Jesteś w moim domu i to ja decyduję co będziesz robił a czego nie.

- Nie, to Ty nie będziesz mi rozkazywał! Mama by na to nigdy nie pozwoliła! - krzyknąłem a w moich oczach zapaliły się płomienie.

- Mamy już z nami nie ma, ale ja jestem i to ja za Ciebie odpowiadam gówniarzu! Więc radzę Ci się uspokoić i zejść w tej chwili na dół.

Poraz pierwszy od wielu miesięcy kierowały mną tylko emocje. Podniosłem się z łóżka i ostatni raz spoglądając na ojca z nienawiścią opuściłem pokój trzaskając drzwiami. Szybko zbiegłem po schodach na dół i pokierowałem się do korytarza. Usłyszałem ciężkie kroki podążające tuż za mną. Założyłem buty i czarny płaszcz sięgający mi do kolan. Szarpnąłem klamkę, którą w jednej chwili złapał również mój ojciec.

- Jeśli wyjdziesz z tego domu nie masz po co wracać. - powiedział stanowczym, ale ostrym tonem.

Gdyby jego spojrzenie mogło zabijać najpewniej by to zrobiło. Ja jednak pchnąłem mocniej drzwi i w mgnieniu oka znalazłem się na dworze. Usłyszałem tylko brzdęk klucza w zamku. Nic więcej.

Włożyłem ręce do kieszeni płaszcza. Na zewnątrz było okropnie zimno. Pierwszy śnieg delikatnie przykrywał otaczający świat jakby chciał go przed czymś ukryć. Opuściłem teren posesji domu ojca i kierowałem się przed siebie. Nie wiedziałem po co, nie wiedziałem gdzie. Ważne, żeby być jak najdalej od problemów...

Przemierzając tak zatłoczone ulice pełne ciągle spieszących się gdzieś ludzi pozostałem niezauważalny. Pewnie każdy z nich miał jakiś problem... Ale nikt nie wiedział z czym mierzę się ja. Wczoraj straciłem swojego jedynego przyjaciela a wszystko przez to, że chciałem mu pomóc. Naprawdę według niektórych martwiąc się o kogoś można go sprzedać? Halo? Co z wami nie tak? Zostałem wyśmiany i poniżony za pomoc... Za chęć bycia dobrym w tym okrutnym zbiorowisku nic nie znaczących osób. I co? Nie mam go... Nie mam jedynej osoby, której mogłem się wyżalić. Z którą rozmawiałem o wszystkim i o niczym. Po prostu go straciłem... Jak honor kilka lat temu.

(Perspektywa Suzuno)

Za co kocham grudzień? Za jego ponurość. Oj tak, te smętne, chłodne wieczory. Stałem przy oknie swojego pokoju, spoglądając na krajobraz miasta przykryty niewielką warstwą śniegu. Po chwili do drzwi rozległo się ciche pukanie.
- Proszę.- powiedziałem odwracając się w ich stronę.
- Suzuno, zaraz zaczynamy trening.- powiedziała Clear stając w drzwiach.
- Trening jest dopiero o piętnastej.
- Zmienili dzisiaj godziny wszystkim drużynom.
- Zaraz będę.
- Okej, to czekamy!- dziewczyna wyszła z pokoju. Ubrałem strój i ruszyłem z stronę boiska.
Idąc korytarzem zastanawiałem się czy nie lepiej byłoby to po prostu rzucić w cholerę, jednak doskonale wiedziałem, że zawiódłbym wszystkich z drużyny. Panująca cisza jeszcze bardziej dobijała. Najlepiej byłoby gdyby zadzwonił dzwonek i któryś z uczniów na mnie wpadł. Nie chciałem iść na trening. Bardzo nie chciałem. Jedyną osobą, na którą mogłem liczyć zawsze i wszędzie był Nagumo. Czy nadal o mnie pamięta i chce mieć ze mną kontakt? Tego nie wiem. Kto chciał by się przyjaźnić z takim zamkniętym w sobie pozerem jak ja.
Dotarłem pod halę. Nikogo przed nią nie było. Od razu do głowy przyszło pytanie czy przypadkiem mnie nie oszukali. Jednak gdy szarpnąłem za klamkę drzwi okazały się być otwarte. Zajrzałem do środka. Panującą pustkę zakłócały dwie bardzo znajome osoby.
- Dlaczego kazałeś mi okłamać?! Nie widzisz, że z nim coraz gorzej?!- krzyknęła dziewczyna
- Zachowuje się jak ofiara i nie dopuszcza do siebie żadnej pomocy.
- To nie powód do tego! Po co chciałeś go tu ściągnąć?!
- Chcę z nim tylko pogadać.
- Wasza ostatnia rozmowa niezbyt dobrze się dla niego skończyła.
- Niby czemu Ty go tak bronisz?
- Bo to kapitan mojej drużyny i przyjaciel?
- To idź po tego swojego przyjaciela żeby się pośpieszył.- słowa bolały. I to z siłą podwójną kiedy zdałem sobie sprawę z tego, że nikomu z tej dwójki nie jest do śmiechu, a jedna z nich jest osoba, której ufałem bezgranicznie. Nagumo.
Wybiegłem z sali. Nie wiedząc co ze sobą zrobić udałem się do parku. Spacerując alejkami rozmyślałem nad zaistniałą sytuacją. Chodząc tak spojrzałem na jedną z ławek, na której siedział jakiś nastolatek palący papierosa. Miałem ochotę podejść i zapytać czy coś się stało, ale wolałem z nikim dzisiaj nie rozmawiać. Poczułem wibracje telefonu. Wyciągnąłem go z kieszeni i spojrzałem na wyświetlacz. Połączenie przychodzące od Clear. Po chwili dostałem od niej wiadomość „Wszyscy Ciebie szukają. Gdzie jesteś?". Ostatnim razem rzuciłem wzrokiem. Jednak nastolatek mnie intrygował. Spojrzałem na niego, a on na mnie.
-Co się tak patrzysz? -spytał.
-Ja tylko... Nie ważne.
-No i dobrze, nie szukam ofiar losu. - odparł.
-Nie jestem ofiarą losu tylko Suzuno.
-Szkoda, że na takiego wyglądasz. Ja jestem Fudou i zapamiętaj to imię. Kiedyś będziesz je krzyczeć ze strachu. - powiedział chłopak.
-Jasne. - powiedziałem obojętnie i odszedłem.
Czemu każdy musi się na mnie się wyżywać? Wracałem do reszty, chociaż nie miałem na to najmniejszej ochoty. Skoro mój przyjaciel Nagumo mnie tak traktuje, to jak ja mam siebie traktować? To pytanie chodziło mi po głowie.
Wszedłem z powrotem do sali treningowej, gdzie byli Clear i Nagumo.
- Jesteś, cały i zdrowy!- krzyknęła dziewczyna z radości.
- Patrzcie państwo. Znalazła się nasza zguba z okresem.- powiedział Nagumo przewracając oczami.
- Mógłbyś być trochę milszy? Tak się martwiliśmy.- powiedziała Clear.
- Mów za siebie. Zresztą wolny kraj, a ja tylko mówię prawdę phi.- dodał chłopak i wyszedł z sali.
- Nie przejmuj się nim. Sam ma okres, dlatego się tak zachowuje.- dodała dziewczyna.
- Mhm...- cicho westchnąłem i wyszedłem do pomieszczenia. Gdy byłem już w środku padłem na łóżko, nawet nie zauważyłem kiedy zasnąłem.

(Perspektywy Fudou)

Siedziałem na ławce i paliłem papierosa. Rozmyślałem dlaczego moje życie jest takie popieszone. Najpierw moi rodzice mnie wywalają z hukiem z domu. Jebani alkoholicy, ale co narzekam na nich jak sam pije .Zrobiłem przerwę w paleniu i wziąłem łyka czystej wódki. Wszystko byłoby normalne według mnie gdyby nie moja rodzina popierdolona do szpiku kości. Pamiętam jak dziś, gdy pijany ojciec napierniczał mnie kablem od żelazka. Do dziś mam blizny na plecach przez gnoja. O matce nie wspomnę. Zamiast stawać w mojej obronie, wolała patrzeć na to wszystko. Nigdy im tego nie zapomnę. Wziąłem kolejnego łyka wódki i paliłem dalej. Moje życie nie ma sensu. Spojrzałem na ławkę obok, gdzie siedziała para nastolatków i się miziała, aż mi się przypomniała jedna zdzira.
Zaraz tak o Tobie pomyślałem Amy. Zabrałem Cię do domu, a moi rodzice musieli się zachować jak bydło. Wyszliśmy, więc na dwór na spacer. Chciałaś wiedzieć coś więcej o mnie...To Ci opowiedziałem. Na drugi dzień napisałaś sms'a , że to koniec. Zachowałaś się jak szmata, a ja cię kochałem i kocham nadal. Czemu Ty tego nie rozumiesz? Teraz mogę Cię nazywać ,,dziką nieujarzmioną suką''. Siedziałem na ławce i patrzyłem na blizny pod kurtką jakie miałem dzięki ojcu. Jak sobie pomyśle, że muszę wrócić do domu gdzie walają się butelki po alkoholu. Gdzieś tam leży ojciec pijany, a obok matka to odechciewa mi się wszystkiego. Zgasiłem peta nogą o ziemię i dalej piłem swoją wódkę. Gdy zbliżał się wieczór wstałem z ławki i skierowałem się do domu. Wróciłem do domu i wszedłem do pokoju. Po chwili było mocne ,,wejście smoka'' w moje drzwi. To był mój ojciec. Spojrzał na mnie i się skrzywił.
-Piłeś alkohol!- krzyknął donośnie.
-Ty to robisz codziennie i nikt nie ma do Ciebie pretensji!- krzyknąłem.
-Ty jesteś niepełnoletni gówniarzu i mi tu nie pyskuj- powiedział wkurzony.
-Dobra weź się utkaj, bo jesteś pijany- przewróciłem oczami.
-Coś Ty powiedział?-wziął mnie za szmaty i rzucił mną na ścianę z taką siłą, że wyplułem krew.
-Jesteś pojebany!- krzyknąłem kaszląc krwią i wybiegłem z domu.
-I tak wrócisz! - krzyknął za mną pijany ojciec.
Pobiegłem przed siebie, nie obracając się. Dobiegłem nad rzekę i położyłem się na brzegu.
Dyszałem jak stary parowóz i leżałem na brzegu. Tafla rzeki była zamrożona. Jeśli będę takie
maratony odbywał codziennie to będę najszybszy z drużyny. Usiadłem i odpaliłem papierosa.
Nagle ktoś do mnie podszedł.
-Czemu palisz?- spytała postać w kapturze.
-A co Cię to?
-Coś Ty taki nie miły?- spytała postać w kapturze.
-Bo mam prawo, wiesz? - zacząłem kaszleć krwią.
-Ej Ej masz chusteczki.- postać podała mi chusteczki.
Wziąłem je i wytarłem krew z ust. Spojrzałem na postać.
-A Ty co się tak czaisz jak Platforma w Polsce przed wyborami?
-Nie musisz wiedzieć kim jestem- odpowiedziała postać.
-Fascynujące...-odpowiedziałem z sarkazmem.
-Wyglądasz na kogoś z problemami...- powiedziała postać.
-Skąd te przypuszczenia?
-Sam kiedyś miałem problemy i mogę Ci pomóc- powiedziała postać.
-Możesz to spierdalać...
-Jak wolisz - powiedziała postać i odeszła.
Wyrzuciłem peta i zostałem sam na sam z zamarzniętą taflą wody od rzeki. Czy to wszystko co się teraz wydarzyło to był jakiś śmieszny żart? Bo mnie jakoś kurwa nie bawi. Zapiąłem kurtkę i siedziałem dalej nad tą jebaną rzeką. No po prostu cud malina. Przecież nie spędzę tu całej nocy. Wstałem i poszedłem do parku. Usiadłem na mojej ulubionej ławce i z kieszeni wyciągnąłem setkę wódki. Tak na rozgrzanie, a co mi szkodzi. Odkręciłem butelkę i powąchałem aromat alkoholu, Uwielbiam ten zapach. Szczególnie odkąd mnie rzuciła ta sucz Amy. Napiłem się łyka delektując się jej smakiem, jednocześnie czując pieczenie w gardle jakie tworzyła. Ach kocham to. Nie to co moi rodzice tanie jabole byle się upić. Piłem powoli napawając się smakiem mojej ukochanej wódeczki. Schowałem resztę do kieszeni kurtki i odpaliłem kolejnego papierosa, spojrzałem do paczki. No Fudou trzeba będzie iść po papieroski. Paląc myślałem o mojej patologicznej rodzinie, Amy, a także o tym jak bardzo się stoczyłem i czy będę miał przyjaciół. Chociaż taki dupek ma ciężko ze znalezieniem znajomych. Ciekawiły mnie dwie rzeczy czy Amy dalej o mnie pamiętną i czy rodzice się o mnie martwią? Jednak w obu przypadkach,odpowiedź brzmi Nie. Zgasiłem peta i położyłem się na ławce. Nie miałem ochoty wracać do domu ani po co. Nawet nie wiem kiedy zasnąłem. Wiem tylko, że było bardzo ciemno.

---------------------------------------------------------

Zapraszamy do czytania kolejnych części!

Afuro - Gryffitek

Suzuno - 9pazdziernika

Fudou - Fudou_Akio_8

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top