Koszmar Dnia Codziennego
(Z perspektywy Fudou)
Ktoś obudził mnie rano. Otworzyłem oczy i obudziłem się na ławce w parku.
Dopiłem resztkę setki i wyrzuciłem butelkę do śmietnika. Zapaliłem ostatniego papierosa z paczki i cały zmarznięty wstałem, paląc. Dopiero w połowie drogi zorientowałem się, że nie mam przy sobie pieniędzy. Powrót do domu to byłby najgłupszy pomysł na jaki bym mógł wpaść. Spojrzałem na faceta, który przechodził. Portfel wystawał mu z tylnej kieszeni. Podbiegłem, zabrałem portfel i zacząłem uciekać. Mężczyzna zaczął mnie gonić. Wyjąłem 200 jenów z portfela i wyrzuciłem portfel za siebie. Koleś przestał mnie gonić, a ja zdobyłem hajs. Poszedłem w stronę sklepu z alkoholem i fajkami. Pod nim stało pełno meneli. Chwila... Nie mam dowodu, więc mi nie sprzedadzą. Jakby tu dostać fajki i alkohol. Podszedłem do jednego z meneli i spojrzałem na niego.
-Panie jest sprawa...
-Jaka? -spytał swoim jakże cudnie pachnącym zgniłymi jajami oddechem.
-Potrzebuje Whisky i cztery paczki fajek...
-A co ja Caritas? - zaśmiał się.
- Słuchaj... Mam pieniądze, nawet więcej niż widziałeś na oczy w życiu, więc nie szczekaj...
-Dobra... Dawaj ten hajs. - odparł.
-Tak lepiej... - uśmiechnąłem się złośliwie.
Dałem mu pieniądze, tamten wszedł do sklepu i przyniósł mi w reklamówce to co chciałem. Dał mi resztę. Spojrzałem na pięćdziesiąt dziewięć jenów jakie mi zostało. Dałem mu dziewięć jenów i poszedłem. Cieszył się jak dziecko, które pod choinkę ma dostać quada.
Moim kolejnym celem była wieża widokowa. Szedłem przed siebie wpatrzony w telefon. Wyłączyłem go w końcu, aby bateria tak szybko nie padła.
Wszedłem na wieże widokową, usiadłem na platformie i wyciągnąłem Whisky. Otworzyłem butelkę, patrząc na widoki i napiłem się łyka.
-Mocna suka, ale nie aż tak jak Amy...
Powiedziałem do siebie i odłożyłem butelkę. Spojrzałem w dół. A gdyby tak skoczyć? Gdyby tak to wszystko zakończyć? Wszystkim byłoby lżej, a najbardziej moim rodzicom. Skurwiele jebane... Myślą tylko o sobie... Amy kolejna suka... Stanąłem na krawędzi barierki i rozłożyłem ręce. Ta suka teraz tu powinna stać, nie ja... Pora to zakończyć, nie będę tego ciągnął. Ktoś mnie złapał w pasie nagle i odstawił.
-Eee to znowu Ty?
-Owszem. - powiedziała postać w kapturze.
-Dlaczego to zrobiłeś?!
-Bo każdy problem idzie rozwiązać normalnie, a zabijając się nic nie osiągniesz. Pokażesz, że jesteś słaby- powiedziała tajemnicza postać.
-Mhm... -udawałem, że słucham.
Usiadłem i wziąłem łyka Whisky. Odpaliłem papierosa i spojrzałem na butelkę. Dzisiaj to się najebie jak księciunio.
-Dlaczego pijesz? - spytała postać.
-Dlaczego mnie prześladujesz?
-Chronię Cię- powiedziała tajemnicza osoba.
-Dobra... Turlaj dropsa...
Postać poszła sobie, a ja zostałem sam. Pije by zapomnieć. Zapominam by pić.
Zgasiłem peta i wywaliłem na dół z wieży. Podniosłem butelkę i napiłem się łyka Whisky. Westchnąłem i znów się napiłem. Zostało mi trzy czwarte butelki.
Wódkę szybciej się pije, ale wódka to gówno przy tym. Teraz mogę tak żyć codziennie. Trzeba będzie iść się gdzieś obmyć do jakiejś galerii jak wytrzeźwieje. Brudny nie będę chodził.
Wziąłem jednego porządnego łyka alkoholu i opróżniłem butelkę prawie do pustej. Nie miałem siły wstać. Amy ty suko jeszcze wrócisz na kolanach. Moi rodzice w końcu będą w szpitalu przez te jebane jabole. Życzę tej całej trójce tego.
-Amy jak mogłaś?!
Krzyknąłem na głos. Nie wiedziałem, że ktoś mnie podsłuchuje na schodach i go nie widzę. Wyzerowałem butelkę whisky do końca, powoli i ledwo wstałem. Poszedłem w stronę schodów i słyszałem jak ktoś tam jest.
-Kto tam jest?!
Odpowiedziała mi cisza. Zbliżyłem się do schodów tak, że nikt mnie nie widział ani ja tego ktosia. Powoli z butelką pustą w ręce zbliżyłem się do schodów.
-Kto tam kurwa jest?! Masz 3 sekundy na ujawnienie się!
Nadal nikt nie odpowiadał. Wyskoczyłem z butelką na schody, ale już nikogo nie było. Niestety fakt, że byłem napruty w trzy dupy spowodował, iż spadłem ze schodów. Na dole wstałem jak kaleka i złapałem się za głowę.
-Kurwa boli...
-Tak się kończy picie... - usłyszałem czyiś głos.
Nie.. To musiało mi się zdawać. Za bardzo się nawaliłem. Poszedłem w kierunku rzeki. Slalomem oczywiście, bo byłem tak pijany. Jak doszedłem usiadłem na brzegu i zapaliłem papierosa.
-Amy...
-Nadal za nią tęsknisz? - znowu usłyszałem ten sam głos.
Odwróciłem się, ale nikogo nie było za mną. Chyba za mocno się walnąłem w głowę przy upadku lub za często o niej myślę. Oto zagadka dnia. Wywaliłem peta.
-Amy wiem, że odeszłaś przez moich rodziców i przez to jaki jestem, ale się zmienię!
-Tego nie jesteś pewien... -nagle głos ponownie się odezwał.
Czy ktoś robi sobie ze mnie jakieś żarty? Bo to dla mnie nie jest zabawne... Kurwa, a jeśli Amy brat chce mnie dobić?! Szybko wstałem i uciekłem stamtąd ile sił w nogach. Po drodze wypierdoliłem się z pięć razy. Kurwa to się nazywa być pijanym. Zacząłem chodzić po chodnikach Inazuma Town bez celu, bo co innego kurwa mogę robić. Spojrzałem w witrynę sklepu i ujrzałem jakąś postać za sobą. Szybko się odwróciłem, a tam nikogo nie było. Czy to paranoja, przepicie czy schizofrenia? Kurwa wiem złe geny. Poszedłem dalej i z daleka widziałem Amy z koleżankami. Może to głupi pomysł, ale zacząłem je śledzić.
Weszły do galerii handlowej, a ja za nimi. Zbawiony kurwa, pójdę się odświeżyć. Pobiegłem do łazienki i zrobiłem co trzeba. Następnie poszedłem na piętro na którym siedziała Amy z koleżankami. Zamówiłem sobie Hamburgera z MC'a i usiadłem. Wsłuchałem się w ich rozmowę, zakrywając jednocześnie głowę kapturem. Sam nie mogłem uwierzyć co mówi o mnie...
-Dobrze, że już nie jestem z tym łysym frajerem.
-Czemu?
-Bo to patus.
-W sumie i tak byliście krótko.
-Mam w dupie tego łysego elfa. Mój brat już się nim zajmie...
-W sensie?
-Dobije go doszczętnie, że się nie pozbiera...
Amy śmiała się jak jakaś psychopatka. Jak zjadłem wybiegłem z galerii i w kapturze poszedłem do parku. Zapaliłem papierosa i myślałem co ze sobą zrobić.
-Ofiara losu, myślisz nic nie robisz... - odezwał się jakiś głos za mną.
Odwróciłem się, ale nikogo nie było. To jakaś paranoja. Ja w siebie nie wierze. Czemu tylko ja go słyszę? Może inni też go słyszą? Jak mam się tego dowiedzieć? I jak brat od Amy chce mnie zniszczyć?! Muszę się tego dowiedzieć i to jak najszybciej!
(Perspektywa Afuro)
Siedziałem w kącie jakiejś galerii handlowej. Tak, to właśnie tutaj spędziłem wczorajszą noc. Przynajmniej nie zamarzłem na śmierć. Jeśli wróciłbym do domu najpewniej zostałbym z niego wyrzucony albo dostałbym od ojca. Najgorsze jest to, że nie mam już gdzie się podziać a pieniędzy jak nie było tak nie ma. Przecież nie będę kradł. Nie tak mnie wychowano.
Koniec końców podniosłem się i jak gdyby nigdy nic kierowałem się w stronę wejścia do galerii. Zapiąłem ostatni guzik mojego płaszcza i wmieszałem się w tłum ludzi. Przyglądałem im się ze smutkiem. Jakaś grupa znajomych szła roześmiana ciągle o czymś zawzięcie gadając. Zrobiło mi się przykro. Poczułem coś w stylu ukłucia w klatce piersiowej. Przypomniał mi się mój jedyny przyjaciel - Hera. Jak on mógł? Jak mógł do cholery mnie zostawić i wyśmiać?! Do moich oczu zaczęły napływać piekące łzy a myśl, że Hera nie wróci zaczęła boleć bardziej niż normalnie. "Nie mam zamiaru zadawać się z taką ofiarą losu jak Ty Terumi". Te słowa cały czas wybrzmiewały w mojej głowie i raniły moje serce bez powrotu. Nagle poczułem bliskie spotkanie z ziemią. Tak... Jestem ofiarą losu... Spojrzałem w górę. Nade mną stał chłopak otrzepujacy się ze śniegu. Miał gęste, białe włosy zaczesane do góry na żel i poważny wyraz twarzy. Wydawał się być w moim wieku. Przyglądałem mu się jakby był niewiadomo kim. Naraz nieznajomy wyciągnął w moją stronę dłoń. Otrząsnąłem się i podniosłem sam. Nie potrzebuję niczyjej pomocy. Udowodnię światu, że się pomylił! Spuszczając głowę wyminąłem go i szedłem dalej przed siebie.
- Przepraszam. - usłyszałem tylko głęboki głos młodzieńca.
Czy ja naprawdę upadłem aż tak nisko? W jednej chwili byłem kapitanem potężnej drużyny a teraz? Kim ja teraz jestem? Chłopakiem, który nie potrafi poradzić sobie z własnymi emocjami. Chłopakiem, który nie umie postawić się ojcu... Ja chyba naprawdę powinienem ustąpić miejsca komuś, kto zasługuje na to, żeby żyć.
Po dziesięciu minutach dotarłem pod dom. Złapałem za klamkę od furtki, ale... Puściłem ją po chwili. Czy ja naprawdę chce tam wrócić? Poczułem zimną wodę na spodniach i płaszczu. Zajebiście. Jeszcze tego brakowało, żeby samochód mnie ochlapał. Teraz nie mam wyjścia. Muszę tam wrócić i się przebrać. Pchnąłem mocniej furtkę i znalazłem się na podwórku. Od razu zwróciłem uwagę na otwarty garaż i brak auta. Nie ma go? Szybko wyjąłem zapasowe klucze i otworzyłem zamknięte drzwi do domu. W środku panowała grobowa cisza. Zdjąłem kurtkę i buty. Zaraz potem wbiegłem do siebie do pokoju. Otworzyłem szafę i wyjąłem z niej jakieś jeansy oraz bluzę. Zabrałem wszystkie potrzebne rzeczy do łazienki i szybko zacząłem się ogarniać. Wyszedłem z łazienki i udałem się do swojego pokoju. Niestety nie było to dobre rozwiązanie. Naraz wparował do niego mój wkurzony ojciec. Musiał wrócić gdy brałem prysznic...
- Czy Ty chcesz mnie doprowadzić do szału gówniarzu?! - wykrzyczał mi prosto w twarz.
- Dzień dobry tato. - rzuciłem bez namysłu. Aphrodi czy Ty musisz mieć takie głupie pomysły? Zobaczyłem jak ręką mojego ojca zmierza w stronę mojego policzka. Jednak mnie nie dotknęła...
- Kpisz sobie?! Ochrona szuka Cię od wczoraj!
- Kazałeś mi nie wracać... Więc nie wróciłem. Nie jestem Ci do niczego potrzebny. I tak byś się o mnie nie martwił.
- Jak śmiesz tak mówić?!
- Jak śmię?! Przecież to Ty zawsze twierdziłeś, że mama umarła przez ciążę a tak naprawdę miała guza! - wykrzyczałem.
Nastała cisza. Wiedziałem, że jeśli zaraz nie przeproszę, źle się to dla mnie skończy.
- Tato ja... Przepraszam. - powiedziałem prawie szeptem.
Ojciec spojrzał na mnie jakby z troską.
- Nie synu... Nie przepraszaj.
- Jesteś zły?
- Nie, ale od teraz... Masz zakaz wychodzenia z domu.
- Ale...
- Bez dyskusji! - powiedział i wyszedł z mojego pokoju.
Nie! Nie dam mu sobą rządzić!
Zacząłem pakować najpotrzebniejsze rzeczy do zwykłego, czarnego plecaka. Założyłem go na plecy i ostatni raz rzuciłem okiem na swój pokój. Nie wiadomo czy jeszcze tu wrócę...
Wybiegłem z niego i szybko zszedłem po schodach do przedpokoju. Ubrałem buty oraz płaszcz i w pośpiechu wyszedłem z domu. Niech mnie szukają...
Opuściłem posesję w zamyśleniu. Co będzie dalej? Tego nie wiem... Nie mam tu rodziny. O domu mogę zapomnieć. Po mojej ucieczce ojciec najprędzej mnie zabije. Spojrzałem na drugą stronę ulicy. Znów ujrzałem białą czuprynę chłopaka. Przypadek? Nasze spojrzenia spotkały się w pewnym momencie. Od razu odwróciłem wzrok. Nie patrząc już w stronę przejścia zmieniłem swoją trasę i odszedłem przed siebie. Jednak uczucie obserwowania nie chciało minąć.
(Perspektywa Suzuno)
Obudziło mnie pukanie do drzwi. Świetnie. O niczym innym nie marzę, tylko o rozmowie z samego rana. Popatrzyłem ostatni raz w sufit, usiadłem i rzuciłem bezbarwne: „Proszę". Naraz do pokoju wpadło żółte światło z korytarza, a w drzwiach pojawiła się znajoma mi postać.
- Witam pana bardzo serdecznie!- powiedział Nagumo wparowując do pokoju jakby nigdy nic.
- Po co przyszedłeś?
- Chcę pogadać.
- No tak... wczoraj Ci się nie udało.
- O czym Ty mówisz? Zauważyłem uchylone drzwi, w środku stała Clear, więc trochę porozmawialiśmy, a później przyszedłeś i tak jakoś...
- Fascynujące. Gra aktorska na najwyższym poziomie.- klasnąłem w dłonie.
- Ja przychodzę do Ciebie z zamiarem spokojnej rozmowy, a w zamian za to prawisz mi monolog o jakiś swoich głupich wymysłach.
- Mam swoje powody.
- Ta rozmowa nie ma sensu.
- W takim razie po co tu jeszcze stoisz?- krzyknąłem wstając z łóżka.- Nie chcę Cię tu więcej widzieć! Wynoś się!- nie musiałem powtarzać dwa razy. Chłopak wyszedł trzaskając drzwiami. Uznałem, że nie ma sensu dłużej siedzieć w pokoju. Ubrałem bluzę i wyszedłem na miasto.
Kopiąc kamienie przechadzałem się jedną z alejek parku. Zastanawiało mnie czy na pewno dobrze zrobiłem nie pozwalając Nagumo dojść do słowa. Może rzeczywiście miał do mnie ważną sprawę? Chociaż jakby osobą, która nie przedłuża. Jak ma coś do powiedzenia to mówi od razu.
Szedłem dalej przed siebie. Sam nie wiem dokąd. Może w poszukiwaniu szczęścia. W sumie przydałaby mi się teraz odrobina szczęścia i ciepła. Tak ciepła jakiego nigdy nie zaznałem. Czyli miłości, chciałbym chodź raz kogoś spotkać na swej drodze kto mnie zrozumie. Kto będzie mnie akceptował albo będzie taki w stosunku do mnie, że nie będę musiał się go wstydzić ani bać, iż coś głupiego powiedziałem. Może kiedyś znajdę taką osobę, która zaakceptuje mnie. Spojrzałem na zegarek. Czas wracać.
~~~~~~~~~~~~~~
Fudou- Fudou_Akio_8
Afuro- Gryffitek
Suzuno- 9pazdziernika
Całą trójką życzymy wam wesołych świąt Bożego Narodzenia spędzonych w rodzinnym gronie oraz tak samo pijanego sylwestra jak komórki mózgowe Wiktorii kiedy pisze perspektywy.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top