Rozdział 41


Okna w naszym tymczasowym pokoju wychodziły na dwie strony. Jedno z nich znajdowało się naprzeciwko drzwi, drugie po lewej. W tym naprzeciwko dało się zobaczyć spory kawałek miasta. Natomiast z okna po lewej rozciągał się widok na ogród przy posesji, w którym znajdował się akurat Wolfram z Sullivan. Mężczyzna wraz ze swoją krewną przemierzał wysypane żwirem ścieżki, pchając wózek dziewczyny. Coś do siebie mówili i śmiali się, przez co z ich ust wydobywała się para, i nim obłoczek zdążył rozpłynąć się w powietrzu, pojawiał się kolejny. Cały czas żywo trajkotali, najpewniej nadrabiając zaległości. Sprawiali przy tym wrażenie tak szczęśliwych, że nie umiałem odwrócić wzroku. 
Blondyn wydawał się w pełni skupiony na swojej towarzyszce. Chłonął jej wygląd, słowa i drobne gesty. Był na nią nad wyraz uważny, jakby była jedynym, z czym chciał obecnie obcować. Byłem pewien, że ma na głowie dużo znacznie ważniejszych spraw, lecz mimo to znalazł chwilę bezgranicznej uwagi dla swojej krewnej. Czy wbrew wszystkiemu to możliwe, aby mieć jednocześnie piękny dom, pieniądze i wysoką pozycję, a przy tym czas dla bliskich?
Przez wzorce serwowane mi w dzieciństwie byłem pewien, że można mieć jedno albo drugie. Również tego się obawiałem, myśląc o przejęciu Fantomu. Sądziłem, że wykluczy mnie to z posiadania przyjaciół oraz rodziny, o którą mógłbym dbać. Patrząc jednak na Wolframa nachodziła mnie myśl, że może to również jedna z rzeczy, o której mówił Undertaker - można ją zrobić inaczej, niż oczekuje społeczeństwo. Może da się  jednocześnie przewodzić czemuś ogromnemu i znajdować czas na to, co w życiu najważniejsze. 

- Podejdź, Ciel. - poprosił Sebastian, przez co niechętnie odsunąłem się od okna, udając następnie w głąb pokoju. 

- Tak?

- Gdzie się później udamy?

- Hm...?

- Trzeba się ruszyć. - przewrócił oczami. - Gdzie jedziemy dalej?

- Nie wiem, wracamy do Anglii?

- Gdzie dokładnie?

- Nie mam pojęcia... Znów nad morze?

- Nie chcę z tobą jechać byle gdzie, Ciel. Teraz jest dobra okazja abyś zastanowił się, gdzie chciałbyś wyjechać. Możesz wybrać dowolne miejsce, byleby takie, w którym naprawdę chcesz się znaleźć. - przechylił lekko głowę. - Co masz taką kwaśną minę?

- Dajesz mi ciężkie polecenia. - podrapałem się po karku. - Ale w porządku, pomyślę. 

- Nasz gospodarz nie sprawia wrażenia, jakby nasza obecność mu wadziła. Nie musisz się śpieszyć. - zamknął zeszyt, w którym jeszcze chwilę temu pisał. Był już w połowie notesu, który mu kupiłem. - Chodźmy się przejść, jest ładna pogoda. 

***

Centrum Paryża zrobiło na mnie takie samo wrażenie, jak przy naszym pierwszym spacerze, mimo że teraz nie miałem we krwi procentów. Faktem jednak było, że Paryż sam w sobie potrafił upijać turystów, otumaniać ich swoim pięknem. 
Wtem moim oczom ukazało się coś, przez co przystanąłem, i nie była to żadna wyjątkowo piękna kamienica ani witryna, informująca o wyprzedaży w sklepie herbacianym.
Złapałem Sebastiana za rękaw płaszcza i zacisnąłem na nim palce, tym samym zmuszając mężczyznę, aby również się zatrzymał. 

- No co tam? - zapytał, schylając się nieco, aby nasz wzrok znalazł się na tej samej wysokości. Kiedy nie odpowiedziałem, zwrócił spojrzenie w tą samą stronę co ja, i również zamilknął.  

Przed nami znajdował się sklepik Funtomu. Charakterystyczna czcionka na szyldzie, unikalne logo i czarne, błyszczące oczka pluszowych królików, śledzące przechodniów zza witryny, nie pozostawiały złudzeń. Wszystko to było mi tak dobrze znane, że poczułem wręcz fizyczny ból i wydawało mi się, że jakimś magicznym sposobem znalazłem się z powrotem w Londynie. 
Fakty były jednak takie, że niewątpliwie byliśmy obecnie w Paryżu, mieście i kraju, na którym tak zależało mojemu ojcu. 

- Wejdziemy? - zapytałem po chwili, niemalże zniżając głos do szeptu, tak jakby głośniejszy dźwięk mógł sprawić, że bezpowrotnie utracimy coś ważnego z tej chwili. Podświadomie czułem, że jest przełomowa. 

- Głupie pytania zadajesz. - złapał mnie za rękę i pociągnął w stronę sklepu. 

Nie wahałem się z przekroczeniem progu, jednak we wnętrzu ponownie nawiedziła mnie masa wspomnień. Znajomy zapach czekolady i nowości sprawił, że zatonąłem w dziesiątkach wizyt, które odbyłem wraz z ojcem w placówkach w Londynie. Przypomniałem sobie diametralnie różne sklepy i wielu sprzedawców, którzy jednak zawsze byli mili i uśmiechnięci.
Obecnie znajdowaliśmy się w dużym lokalu, w którym zewsząd wylewały się zabawki i łakocie. Przy stoisku z nowymi, truskawkowo-czekoladowymi lizakami stała grupka dzieciaków, przebierając w słodkościach. 

- Jadłem ostatnio wiśniowe i były pyszne, ale wszystkie są świetne! Mama powiedziała, że jak będę grzeczny, to na urodziny kupi mi ich zapas, ale teraz zastanawiam się, czy nie poprosić jednak o truskawkowe. -  ekscytował się jeden z nich, podczas gdy reszta kiwała gorliwie głowami. 

W innej części sklepu ojciec ponaglał córkę, żeby zdecydowała się wreszcie na jakiś rodzaj cukierków. 

- Musimy zaraz odebrać twojego brata. - mówił, patrząc na nią prosząco. 

Stanąłem nieopodal, przed półką z pluszowymi królikami, i ukradkiem spojrzałem na cukierki. Jak się okazało, mała nie potrafiła dokonać wyboru pomiędzy jagodowymi, cytrynowymi, a miodowymi. 

- Jagodowe są naprawdę ekstra. - poradziłem, o dziwo zdobywając się na lekki uśmiech w jej stronę. 

Posłuchała mojej rady i zgarnęła do torebki trzy drobne garstki słodyczy, które pomogłem jej wybrać. W odpowiedzi dostałem pełen wdzięczności wzrok jej ojca, który dzięki temu zdąży na czas odebrać swoje drugie dziecko, które zapewne też dostanie kilka cukierków. 
Do niego również się uśmiechnąłem, a kiedy się oddalili, wlepiłem wzrok w króliki. Wyglądały jak wszystkie inne, chyba niczym się nie różniły się od tych w Anglii. Dostępne były w dwóch rozmiarach, małym, do przytulania i noszenia ze sobą w każde miejsce, oraz większym, aby tulić je do snu.
Wziąłem mniejszą przytulankę w kolorze szarym i upewniłem się, że to wciąż niezwykle wysoka jakość. Szwy idealne, dokładne i niezbyt widoczne. Materiał miły w dotyku i hipoalergiczny, czym firma nie omieszkała pochwalić się na matce. Oczka rozkosznie błyszczące, czarne guziki solidnie przyszyte do granatowej marynarki, idealnie dopasowanej do niezgrabnego ciałka. Z żadnego miejsca nie wystawała nawet jedna zagubiona nitka. Cylinder ze śliskiego materiału został idealnie usztywniony, trzymał się na głowie zabawki przy pomocy silnych magnesów. Można go było zdjąć, jednak jeśli chcemy, aby nasz przyjaciel nosił swoje nakrycie głowy, nie musimy się martwić o to, że się zgubi.  

- Mamo, a ja chcę tego. - usłyszałem stękanie jakiegoś chłopca, który trzymał w dłoniach królika takiego samego jak ten, na którego zwróciłem uwagę ja, tyle że maluch wybrał większą wersję. Mało brakowało, a zabawka szorowałaby po ziemi, kiedy ją do siebie tulił. 

- Słoneczko, ostatnio kupiłam ci tutaj masę słodyczy. Może następnym razem? - matka klęknęła przy swojej latorośli, odgarniając na bok przydługą grzywkę chłopca. 

- Chciałbym teraz...

- Nie zawsze mamy to, czego akurat chcemy. To też ważne, aby wiedzieć, że nieraz musimy poczekać. 

- Ale zobacz, mamo, jaki on słodki. - uniósł królika, niemalże przykładając kobiecie do twarzy. - Jest śliczny, mamusiu, prawda?

- Jasne że tak, ale nie dzisiaj... - wbrew zaprzeczeniom widać było, że jest już blisko zgodzenia się. 

- Będę bardzo o niego dbał i szanował... Proszę, potem możesz mi już długo nic nie kupować. 

Matka wstała i ciężko westchnęła, po czym uśmiechnęła się do swojej pociechy. 

- W porządku, ale w takim razie aż do dnia twoich urodzin nawet nie wejdziemy do tego sklepu, jasne?

Maluch pokiwał szybko głową, ściskając przy tym nową zabawkę tak mocno, że gdyby był to prawdziwy królik, zapewne oczka wyszłyby mu na wierzch. Widać przy tym było na twarzy chłopca uwielbienie dla przytulanki, jego nowego towarzysza zabaw i spania, długich spacerów z rodzicami za rękę, jedzenia lodów w słoneczne popołudnia i wizyt przedszkolu, podczas których możliwe, że pluszak zagubi się raz czy dwa, o ile matka pozwoli mu wziąć ze sobą tak dużą zabawkę. 
Kiedy ta dwójka zniknęła z zasięgu mojego wzroku, ponownie zwróciłem oczy w stronę trzymanej przeze mnie przytulanki. Odniosłem wtedy dziwne wrażenie, że skądś go znam, że nie jest to jedynie kolejna, nowa seria. To ubranko, cylinder... Zegarek zwisający z kieszeni granatowej marynarki, czarna kokardka pod szyją...
Po chwili nie miałem złudzeń, że to króliczek rażąco podobny do tego, który towarzyszył mi niemalże od urodzenia. Najpierw stał na półce, potem dostałem go do rąk i został towarzyszem mojej codzienności. Chciałem czuć w nim obecność rodziców, których nigdy nie było obok. Finalnie zabawka wylądowała w śmieciach, zniszczona podczas jednego z moich napadów złości, jednak przez długi czas była obecna w moim życiu. To zbieg okoliczności, czy może ojciec jednak go zapamiętał, i postanowił upodobnić pierwszą paryską serię maskotek do tamtych starych modeli?
Przytuliłem królika i zamknąłem oczy. Dzięki temu lepiej dochodziły do mnie bodźce z otoczenia, w szczególności  słodki, nęcący zapach czekolady, cichy stuk przedmiotów branych i znów odstawianych na półki oraz głosy. Rodzice debatowali głównie o wyglądzie lokalu i cenach. ''Poszaleli'',  mówili, patrząc na metki. Inni zaprzeczali, twierdząc: ''zabawki tej jakości nawet w internecie chodzą za znacznie większe kwoty''. Dzieci za to, nieznające jeszcze wartości pieniądza, która ich pewnie nawet nie interesowała, śmiały się i dokazywały. Tak jak dzieciaki przy stoisku z truskawkowymi lizakami, tak również one rozmawiały o swoich ulubionych łakociach Funtomu. Niektóre kłóciły się, który rozmiar królików jest lepszy i dlaczego. Wszystko to tworzyło mieszankę swobody i spokoju. W całym tym gwarze dało się odnaleźć harmonię, nawet w łagodnym pokrzykiwaniu sprzedawcy: ''nie kradnijcie cukierków, hultaje jedne!''.
Poczułem się tutaj naprawdę dobrze, mimo że pierwszy raz odwiedziłem ten konkretny sklep, który w dodatku przywodził tyle wspomnień dotyczących mojej rodziny. 

- Co tam masz? - drgnąłem, słysząc głos Sebastiana, po czym otworzyłem oczy i magiczny nastrój prysł. Wciąż jednak czuć było, że w powietrzu unosi się jego silne wspomnienie. 

- Patrz. - pokazałem mu maskotkę. - Ładny, nie?

- Ładny. - przyznał, biorąc ode mnie zabawkę. Lekko się przy tym uśmiechnął, jak zresztą prawie każdy człowiek mający styczność z produktami firmy Funtom. - To chyba jakaś nowa seria, prawda?

- Też mi się tak wydaje. - skinąłem głową, biorąc królika, gdy mężczyzna mi go oddał. Zawsze rozczulała mnie ich wieczna, choć nie tak oczywista pocieszność. Większość zabawek miała uśmiech od ucha do ucha, za to króliki mojej rodzinnej firmy mimo jego braku lub obojętnego wyrazu pyszczka, i tak sprawiały wrażenie zadowolonych. - Chyba go wezmę. 

- Jeśli ci się podoba, weź. - odparł, wzruszając lekko ramionami. - Według mnie jest naprawdę ładny. 

Ani słowa o tym, że po co mi królik z firmy mojego ojca. Nie powiedział, że gdy wrócę, mogę poprosić, i zapewne dostałbym takich setkę. 
Naprawdę lubię tego człowieka. 

- W takim razie biorę.

Za kasą stał dość sędziwy mężczyzna. Jego białe wąsy przypominały trochę te bajkowe, jakby sprzedawca był dziadkiem z jednej z książek dla dzieci. Ładnie się na nim prezentował uniform Funtomu, biała koszula z eleganckimi spodniami i czarny fartuszek z logiem przedsiębiorstwa. 

- Przepraszam, kiedy sklep został otwarty? - zapytałem, kiedy pakował moje zakupy. Króliczek został owinięty czarnym papierem przypominającym niezwykle cienką bibułę, a następnie włożony do papierowej torby, rzecz jasna również oznaczonej znakiem Funtomu.

- Sklep? Otwarty? - powtórzył, wbijając moje zakupy na kasę. W trakcie tego procederu oderwał się jednak na chwilę, krzycząc (znów mimo wszystko dość subtelnie). - Lizaków też proszę nie kraść! A sklep... Cóż, sklep ma już jakieś dwa miesiące. 

- Podoba się panu praca tutaj? 

Spojrzał na mnie, marszcząc lekko brwi. Po chwili uznał jednak, że jestem zapewne jedynie trochę zbyt ciekawskim klientem, ponieważ z uśmiechem wręczył mi torbę i zaczął szukać w kasie reszty, gdy w zamian podsunąłem mu odpowiedni banknot. 

- Dobrze. Naprawdę nie mogę narzekać. 

- Nie może pan narzekać na warunki i pieniądze, czy to praca sama w sobie pana cieszy?

- Czuję się, jakbym tu należał, mały. - odparł z lekkim uśmiechem, po czym zerknął sugestywnie na sporą kolejkę za moimi plecami. W odpowiedzi pożegnałem się, a następnie opuściłem sklep. Sebastian czekał już na mnie na zewnątrz. 

- Czuć chłód po wyjściu z ciepłego. - było to pierwszym, co powiedziałem. Chwilę później dostałem lizaka, tego samego, o którym dyskutował tamten szczęśliwiec, który miał się nimi obłowić na urodziny. - Kupiłeś? Nawet nie zauważyłem kiedy. 

- Dość długo stałeś przy półce, zdążyłem w tym czasie dokładnie obejść cały sklep. 

Odpakowałem lizaka i wsadziłem do ust, po czym ostatni raz spojrzałem na sklep, który dopiero co opuściliśmy. Ile pracy kosztowało mojego ojca stworzenie go akurat w tym miejscu? Ile spotkań, rozmów i kompromisów musiało się zadziać, abym mógł tu dzisiaj wejść i kupić maskotkę?
Zacisnąłem dłoń na wątłych rączkach papierowej torby, czując niepohamowany przypływ dumy dla mojego ojca, o której zapewne nigdy bym mu nie powiedział. Tak, jak on zapewne czuł ją wielokrotnie w stosunku do mnie, lecz nigdy nie umiał mi tego pokazać. 

***

Wieczorem zadzwoniłem do Aloisa. Zacząłem robić to regularnie, od kiedy osiedliśmy w Paryżu. Nasz gospodarz również miał telefon stacjonarny, co prawda po wyglądzie myślałem, że głównie do ozdoby, ale jednak działał, i to było najważniejsze. To oraz fakt, że mogliśmy z niego korzystać ile chcieliśmy. Udostępnił nam również laptop, dzięki któremu wreszcie odżyliśmy medialnie i sprawdziliśmy, co się dzieje w wielkim świecie. Nie było to jednak nic dobrego, więc szybko wróciliśmy do życia bez mediów, internetu używając tylko wtedy, kiedy było to konieczne. 

- Cześć, Alois. - odezwałem się od razu po nawiązaniu połączenia. 

Nie zawsze udawało mi się do niego dodzwonić. Od kiedy zaczął się rok akademicki, blondyn był potwornie zapracowany. Finalnie wybrał naprawdę dobry uniwersytet, jednak kierunek definitywnie odmienny od tego, który wróżyli mu rodzice - Trancy zdecydował się pogłębiać wiedzę z zakresu literatury angielskiej i kreatywnego pisania. Podejrzewałem, że to właśnie dlatego nie miał chwili wytchnienia. Zapewne tempo które obrał nie było podyktowane przez wykładowców, lecz jego głód wiedzy w zakresie książek i ich tworzenia. Nie zdziwiłbym się, gdyby aspirował do bycia najlepszym studentem na roku. 

- Och, Ciel, czemu dzwonisz tak późno? 

- Lepsze pytanie jest takie, czemu ty o tej porze nie śpisz. Nie ja mam jutro zajęcia. 

- Robię jeszcze jedną pracę na studia

- Jakąś ciekawą?

- Nie, to akurat nudy. Pewnie dlatego tak długo się z tym męczę. - mruknął, a ja wyobraziłem sobie, jak do znudzonego tonu dodaje przewrót oczami. - Chociaż mam też lekką obsuwę przez rodziców, znowu byliśmy w restauracji i trochę nam zeszło. 

- Gdzie byliście tym razem?

- Jakaś ciekawa miejscówka stylizowana na Alicję z Krainy Czarów. Chętnie bym tam z tobą poszedł, kiedy wrócisz. 

- Możemy się wybrać. - odparłem. Miałem z nim niepisaną umowę, że rozmawiamy o tym że wrócę, jednak nie mówimy kiedy i w jakich okolicznościach. - A jak wygląda sytuacja z rodzicami na co dzień? Wciąż się starają?

- O dziwo... Tak. - odparł, brzmiąc przy tym na zaskoczonego tym faktem, mimo że stał się on obecnie częścią jego życia. - Rzecz jasna dalej nie są najlepszymi rodzicami pod słońcem, i straconych lat już pewnie nigdy nie nadrobimy, ale przynajmniej Luca ma teraz szansę na w miarę szczęśliwe dzieciństwo. Pierwszy raz od bardzo dawna czuję, że moi rodzice faktycznie nimi są. 

- I na pewno na nic nie chorują? 

- Nie, nie wydaje mi się. - parsknął rozbawiony. - Wiesz, ostatnio podsłuchałem ich rozmowę. Jestem grzecznym człowiekiem, wiesz o tym, prawda?

- Oczywiście. 

- Więc uwierz, że podsłuchałem przypadkiem. Potem już trochę mniej przypadkiem, kiedy usłyszałem o czym rozmawiają, ale sam temat doszedł do mnie przypadkowo, jasne? W każdym razie zmierzam do tego, że to chyba twoja ucieczka tak ich zmieniła. 

Zamilknąłem, przez co na moment na linii zapanowała głucha cisza. Dopiero po kilkunastu sekundach odzyskałem głos. 

- Jak to?

- Chyba zobaczyli, do czego prowadzi pewien rodzaj wychowania. No wiesz, stałeś się dla nich przestrogą i uosobieniem konsekwencji wychowywania dzieci w ostrym rygorze. 

- Myślisz że bali się, że ty też możesz zwiać?

- Zwiać, porzucić edukację, porzucić ich. Nie wiem dokładnie, być może obawiali się wszystkiego po trochu. 

- Rozumiem. - mruknąłem cicho, zaciskając dłoń na słuchawce. 

Skoro moja ucieczka tak wstrząsnęła rodzicami Aloisa, to może przemówiła do rozumu również moim? Może to było otrzeźwiające przeżycie nie tylko dla mnie, lecz również dla państwa Phantomhive?
Gdyby tak było, oznaczałoby to, że również dla nas jest nadzieja. Skoro rodzina mojego przyjaciela powoli dźwiga się po tych wszystkich latach ślepoty, może ja również będę miał kiedyś prawdziwy dom, do którego mógłbym wracać? Rodzinę związaną czymś więcej niż krwią? Być może Sebastian miał rację, i faktycznie mało jest na tym świecie rzeczy, których nie dałoby się naprawić?

- Jesteś tam? Wszystko w porządku? 

- Tak, jestem. Wszystko dobrze. Czuję się jedynie trochę zmęczony. Chodziłem dzisiaj z Sebastianem po Paryżu, i wiesz co? Znalazłem sklep Funtomu!

- Nie gadaj, serio? - zapytał podekscytowany. - Więc twojemu ojcu się udało. 

- Na to wygląda. 

- Jest taki fajny jak te w Londynie?

- Nawet lepszy. 

- Obejrzę w internecie. - obiecał, cicho przy tym ziewając. - Ale skoro obaj jesteśmy padnięci, skończmy na dziś. Pogadamy jeszcze jutro, co? Powiem ci od razu co myślę o wyglądzie sklepu. 

- Jasne. W takim razie do jutra, Alois, powodzenia z zadaniem na studia. 

- Dzięki, Ciel. Do usłyszenia. - odparł, następnie się rozłączając. 

Odłożyłem telefon na widełki i przez chwilę wpatrywałem się w urządzenie, ponownie czując dumę spowodowaną sukcesem ojca. Kierowany impulsem uniosłem słuchawkę ponownie, wykręcając znajomy numer. Przyłożyłem ją następnie do ucha i czekałem, wsłuchując się w miarowy sygnał. Na usta cisnęło mi się ''gratulacje'', pierwsze i ostatnie słowo, które chciałem powiedzieć mojemu rozmówcy. Nim jednak ktokolwiek podniósł słuchawkę, poddałem się, kładąc ją z powrotem na widełkach. 
Nie jest to jeszcze moment na kontakt z Vincentem Phantomhive.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top