Rozdział 35
Z Lily i Michaelem znałem się już jakiś czas. Łączyły nas spotkania, rozmowy i wspólne przeżycia, zarówno te mniej, jak i bardziej zażyłe. Nie stali się dla mnie przyjaciółmi na dobre i na złe, jednak niewątpliwie przeobrazili się w ludzi, którym chętnie poświęcałem swój wolny czas, i tak było również tym razem. Po ciepłym przywitaniu we trójkę ruszyliśmy w stronę promenady, gdzie znajdowało się sprawdzone już stoisko z lodami.
- Ile jeszcze zamierzacie tu zostać? - odezwał się w pewnym momencie Michael, kierując to pytanie w moją stronę.
Wakacje zmierzały ku końcowi. Nieważne, jak bardzo nie chciałbym zatrzymać przy sobie uczucia wolności i ciepła towarzyszącego letnim miesiącom, nieubłaganie nadchodziła jesień, a wraz z nią świadomość, że trzeba ruszyć z miejsca. Było mi tutaj dobrze, jednak nie mogłem trwać w obecnym miejscu do końca swoich dni, a żeby wrócić do Londynu potrzebowałem odkryć coś, co było poza nadmorskim miasteczkiem.
- Nie wiem, na razie nie rozmawiałem o tym z Sebastianem. Wydaje mi się jednak, że nie zostaniemy zbyt długo. Obstawiam, że do końca wakacji.
Moja odpowiedź sprawiła, że na twarzy chłopaka wykwitł uśmiech, w którym kryła się ulga. Jak się po chwili okazało, niespowodowana naszym wyjazdem, a tym, co mogło się z nim wiązać. Z tym, jak mogliśmy pomóc, jeśli w najbliższym czasie zamierzamy udać się gdzieś dalej.
- Od jakiegoś czasu mieszka u mnie kuzynka. - zaczął, z typową dla siebie nieśmiałością, która podpowiedziała mi, że propozycja jaką mi przygotował będzie czymś dużym. - Jej rodzice zmarli mniej więcej rok temu. U nas jest od sześciu miesięcy, jesteśmy jednymi z ostatnich krewnych. Ma jeszcze wujka, z którym ma bardzo dobry kontakt, i który chętnie by ją przygarnął. Problem w tym, że ten wujek mieszka we Francji, a Sullivan, moja kuzynka, jest niepełnoletnia i do tego jeździ na wózku.
- Rozumiem. - skinąłem lekko głową kiedy przerwał, badając moją reakcję. - Kontynuuj, proszę.
- Więc jeździ na wózku i jest niepełnoletnia, nie może sama odbyć tak dalekiej podróży, a rodzice cały czas pracują, i do tego boją się latać samolotem. Ja też z uwagi na wiek nie mogę z nią pojechać, i dlatego gdybyście może wybierali się w kierunku Francji... I to nie byłby kłopot...
- Ale dokumenty... Pieniądze...
- Ten wujek jest w stanie wszystko opłacić. Zaczynając od biletów, na taksówkach którymi zawieziecie ją pod jego dom kończąc. Jest dość dziany. Już z nim rozmawiałem na ten temat, powiedział, że nawet nie będzie problemu z tym, abyście spędzili u niego kilka nocy.
Francja. Nim dobrze przemyślałem, czy taka pomoc byłaby rozsądna, rozmarzyłem się na myśl o tym jakże lubianym przeze mnie kraju. Bywałem tam wielokrotnie, czy to w delegacji z rodzicami, czy też zwyczajnie, jako turysta - chociaż nie, tak byłem tam tylko raz. Mimo to zdążyłem naoglądać się pięknych budowli, posłuchać języka którym sam perfekcyjnie władałem i pokochać ten kraj niemalże tak, jak własną ojczyznę.
Przecież nawet moje imię było Francuskie! To niemalże tak, jakbym po części faktycznie tam przynależał.
- Gdzie ten wujek dokładnie mieszka? Jakie miasto?
- Paryż. Praktycznie w centrum.
Och, matko, Paryż.
Cudowny Paryż!
Nie mogłem powiedzieć, że się zgadzam. Musiałem mocno to przemyśleć, i przede wszystkim porozmawiać z Sebastianem. Wypadało też dopytać o kilka bardziej formalnych kwestii, w końcu na taką wyprawę będziemy potrzebować paszportów. Póki co nie odrzuciłem jednak jego propozycji, wręcz przeciwnie. Kiedy zaproponował, że pozna mnie ze swoją kuzynką, ochoczo się zgodziłem.
***
Mieszkanie Michaela pachniało czystością, jedzeniem z mikrofali i świeżą pościelą - jedne z dziwniejszych woni, jakie kiedykolwiek czułem w jakimkolwiek domu. Wystrój był gustowny, schludny i w gruncie rzeczy minimalistyczny. Być może przez to też nieco zimny i mało rodzinny, jakby stworzony dla chłodnych indywidualistów, którzy byli połączeni jedynie więzami krwi.
- Och, Michael, zmieniliście zdjęcie w tej ramce. Ładne. - ekscytowała się Lily, która najwyraźniej bywała tu dość często, skoro umiała dostrzec tak drobny szczegół.
Wszyscy trzej skierowaliśmy kroki w stronę jednego z pokoi. Drzwi które do niego prowadziły były takie jak inne, białe, z ciemną klamką wpasowujące się idealnie w ogólne wrażenie sterylności. Michael zastukał w nie, na co cichy głos zza warstwy cienkiego drewna odpowiedział ''proszę''.
- Sieglinde, przyprowadziłem Lily i tego kolegę, o którym ci mówiłem. Będzie musiał jeszcze pogadać ze swoim towarzyszem, ale w gruncie rzeczy jest dobrze nastawiony do wyjazdu. Może w końcu się stąd wyrwiesz.
Młoda panna Sullivan uniosła wzrok znad rzeczy, nad którą się trudziła. Mógł to być list, pamiętnik lub książka, to nie było ważne. Kiedy weszliśmy, odwróciła kartkę na drugą stronę, a długopis wsadziła do kubka z innymi piśmienniczymi przyborami. Następnie położyła dłonie na kółkach wózka i wycofała go, podjeżdżając w naszą stronę. Przez to, że siedziała, wydawała się naprawdę drobna. Ile mogła mieć lat? Nie zapytałem. Wiedziałem jedynie, że mniej niż osiemnaście. Jak Michael podkreślił, nie tylko niepełnosprawność, lecz również niepełnoletność trzymała ją w tym miejscu.
- Jesteś Ciel, prawda? - zapytała, wyciągając do mnie rękę, drobną i bladą, świadczącą o niezbyt częstym kontakcie ze słońcem. Miałem zamiar lekko ją uścisnąć, lecz gdy tylko za nią złapałem, dziewczyna dynamicznie potrząsnęła moją dłonią w akcie przypieczętowania nowej znajomości.
- Tak, Ciel, zgadza się. - moją twarz wykrzywił lekki, zadowolony grymas, za co dziewczyna momentalnie się odwdzięczyła, pokazując w uśmiechu dwa szeregi równych zębów.
- Fajnie. Michael trochę mi o tobie mówił. Więc co, naprawdę ze mną pojedziecie?
- Jak mówił twój kuzyn, jeszcze nie wiem, ale Francja brzmi naprawdę kusząco. Chętnie bym się tam wybrał, tylko muszę to przedyskutować z Sebastianem, i pozostaje kwestia prawna. Co z dokumentami?
Dziewczyna poprosiła o zajęcie miejsca na łóżku, dzięki czemu wszyscy byliśmy na tym samym poziomie. Nim brunetka opowiedziała o szczegółach, wymieniła z Lily komplementy dotyczące ich nowych, kolorowych paznokci. Cierpliwie zniosłem ten mimo wszystko dość uroczy akt sympatii między nimi, po czym skupiłem się, gdy Sullivan zaczęła mówić o wyjeździe. Jak się okazało, wszystko mieli już dobrze przemyślane. Wspomniany wcześniej mężczyzna był wysoko postawionym urzędnikiem, co za tym idzie wystarczyło, że podpiszemy kilka rzeczy i dostaniemy kopie paszportu. Minus był taki, że miało to trwać bardzo długo. Inną opcją był lot na lewych papierach, które również mężczyzna mógłby załatwić, co miało zająć góra dwa tygodnie. Sullivan skłaniała się ku tej opcji, optymistycznie twierdząc, że w razie wpadki jej wujek ma również bardzo dobrych prawników i wtyki w urzędach. Widziałem, że naprawdę spieszno jej do domu, tego prawdziwego, a nie tego, w którym została przyjęta z braku lepszych opcji.
Im dłużej opowiadała o całym procederze, a im więcej ja o tym myślałem, tym bardziej byłem przestraszony tak długą podróżą i możliwymi konsekwencjami, gdybyśmy faktycznie skołowali podrobione paszporty. Im większy natomiast był strach, tym większe stawało się również podekscytowanie i chęć, aby jechać tam teraz, zaraz, w tej chwili.
- Wujek jest dobrym człowiekiem, za wszystko zapłaci i wszystko załatwi, naprawdę. - zapewniała raz po raz, będąc osobą spokojną i cierpliwą, lecz już na pierwszy rzut oka widać było, że w wielkiej desperacji.
Dawno nie spotkałem kogoś z tak silną potrzebą spełnienia swoich celów, nie licząc mnie. Różnica była taka, że moim celem była bliżej nieokreślona wolność, natomiast ona dobrze wiedziała, czego potrzebuje. Poczułem nieoczekiwane zadowolenie na myśl, że to właśnie ja i Sebastian możemy być ludźmi, którzy pomogą jej te potrzeby spełnić.
***
Trochę się u Michaela zasiedziałem. Na początku Sullivan opowiedziała o szczegółach wyjazdu do Francji, potem rozmowa zeszła na bardziej przyziemne tematy. Gospodarz zrobił każdemu po mrożonej kawie i w ten sposób przesiedzieliśmy razem aż do wieczora. Spotkaliśmy się chwilę po trzynastej, a kiedy opuszczałem mieszkanie, słońce chyliło się ku zachodowi.
Po drodze napotykałem rodziny wracające z plaży i nastolatków rozchodzących się do swoich domów. Całe miasto skąpane było w ostatnich promieniach niknącego dnia. Jednym z tych, którzy najbardziej z tego korzystali, był kot wygrzewający się w witrynie pobliskiej księgarni. Prężył się na legowisku położonym pośród ustawionych za szybą bestsellerów. Zwróciłem na niego uwagę również wtedy, kiedy byliśmy tu pierwszego dnia. Z uwagi na deszcz musieliśmy skryć się pod jednym z daszków, nieopodal królestwa tego spasionego futrzaka.
Nie mam pojęcia co mną kierowało, jednak już po chwili byłem w środku, wśród książek pachnących nowością i przydatnych w szkole artefaktów. Na szczęście futrzak nie pofatygował się, żeby obwąchać nowego klienta, lecz i tak kichnąłem. Przestrzeń była na tyle mała, a on mieszkał tu najwyraźniej tyle czasu, że ciężko abym nie odczuł skutków alergii. Cholerne koty.
- Za kwadrans zamknięcie. - poinformował wesoło sprzedawca, wypakowując na ciężkie, mahoniowe półki kolejne książki.
- Dziękuję, szybko się uwinę. - obiecałem, chociaż nie wiedziałem jeszcze, czego tu dokładnie szukam.
Zacząłem przeglądać tytuły, w większości dla nastolatków lub starszych kobiet, którym po barwnym życiu została jedynie herbata, włóczka i książki o ludziach pięknych i młodych, którzy mieli dopiero przeżyć swoją historię, rzecz jasna mocno zabarwioną namiętną, tęskną miłością.
Westchnąłem cicho i zakaszlałem, uznając, że naprawdę będę musiał się stąd szybko zwijać. Podszedłem więc do półki z ładnymi notatnika w twardych, skurzanych okładkach, biorąc jeden z nich do ręki. Wydawał się porządny. Przekartkowałem go, uświadamiając sobie, że dość podobny kupiłem ostatnio Sebastianowi. Na nowo przypomniałem sobie, że mężczyzna cały czas coś pisze. Pamiętnik? Książkę? Dziennik? Bez względu na to, co to było, miało kiedyś wpaść w moje ręce.
Może i ja zacznę coś pisać? Może spiszę historię naszej podróży, do której Sebastian mógłby wrócić, kiedy najdzie go ochota? Jakby zapomniał... Myśl zarówno o tym, że odejdzie, jak i o tym, że mógłby zapomnieć, strasznie mnie zdołowała, jednak nie pozwoliłem tym uczuciom przejąć nade mną kontroli. Jakkolwiek źle by to nie brzmiało, powoli przyzwyczajałem się do myśli, że faktycznie mogłoby go kiedyś nie być, tak jak i do innych moich zmartwień. A może przyzwyczaiłem się jedynie do niepewności i strachu, które towarzyszyły moim troskom?
W każdym razie księgarnię opuściłem z jednym z notestów oraz piórem, podobnym do tych, które tkwiły w szufladzie mojego biurka w rodzinnym domu. Dostałem ich od ojca masę, przywoził je z niemalże każdego wyjazdu, od kiedy tylko wyrosłem z zabawek. Nie sądziłem, że kiedykolwiek by mi się przydały, że znajdę czas, aby ich używać. Spisując naszą podróż, nie będę się musiał śpieszyć. Dam tuszowi czas na zaschnięcie.
Do klubu wracałem cały w skowronkach. Podejrzewam, że właśnie dlatego po drodze wstąpiłem jeszcze do lombardu, ponieważ mój wzrok przykuł stojący na witrynie aparat. Wystarczyło dwadzieścia minut, abym za niespełna pięćdziesiąt funtów stał się dumnym posiadaczem polaroida i kilku wkładów potrzebnych do tego, aby wypluwał z siebie zdjęcia. Cena była podejrzanie niska, jednak sprzedawca zarzekał się, że działa, a ja postanowiłem mu zaufać. Miałem nadzieję, że słusznie.
- Wróciłem! Tęskniłeś? - zapytałem, przekraczając próg.
Spojrzałem na wyłożonego na łóżku Sebastiana. Słysząc trzask drzwi odłożył gazetę, którą się do niedawna zajmował. Tytułem który się na pierwszej stronie najbardziej rzucał w oczy był ten dotyczący wakacji, a dokładniej ''Różnica między morzem, a górami. Co jest lepsze? Artykuł w oparciu o głosowanie czytelników''. Nie byliśmy jednak na wakacjach i się na takowe w najbliższym czasie nie wybieraliśmy, więc podejrzewałem, że bardziej zainteresował go nieco mniejszy, niżej położony nagłówek - ,,Przegląd najpiękniejszych regionalnych ptaków''. Ze zdjęcia poniżej sójka spoglądała na czytelnika swoimi małymi, bystrymi oczkami.
- Jak zawsze. - zapewnił, podnosząc się do siadu. Następnie przeciągnął się, rozleniwiony wolnym czasem tak samo jak i ja. Kilka dni temu wrócił z chorobowego, więc zdążył się już zmęczyć. - Jak było?
- Naprawdę miło. - przyznałem, wyjmując z torby aparat.
Mimo że byłem bardzo podekscytowany wizją wyjazdu do Francji, uznałem, że muszę się z tym pomysłem przespać. Może kiedy już trochę ochłonę, dojdę do wniosku, że to idiotyczny plan, którego nie warto nawet przedstawiać Sebastianowi. Jeśli natomiast uznam, że jestem bardzo za... Powiem mu wszystkie szczegóły najszybciej jak to możliwe.
- Uśmiech! - zawołałem wesoło, po czym nim mógł faktycznie się uśmiechnąć, cyknąłem mu zdjęcie.
Po drodze mi się nudziło, co za tym idzie wykorzystałem te kilkanaście minut na rozwikłanie zagadki, jaką była zmiana wkładów. Obecnie w urządzeniu tkwiła nówka sztuka. O ile włożyłem ją poprawnie, zdjęcie powinno zacząć drukować się samoistnie.
- Kupiłeś aparat? - zapytał podekscytowany, zbliżając się. Stanął za mną i spojrzał na dość wiekowe urządzenie w moich rękach.
- Mhm. Polaroida. - przyznałem, nie wiem czy bardziej dumny z siebie, czy może zaniepokojony tym, że zdjęcie dalej się nie wydrukowało. Może jednak coś źle zrobiłem...?
Nim zabrałem się za majstrowanie przy aparacie, ten zarzęził cicho, wypluwając fotografię, która wylądowała na podłodze. Schyliłem się i podniosłem ją, a kiedy obróciłem grafiką do przodu, wiedziałem już, skąd ta atrakcyjna cena. Obraz był... Czarno-biały.
- Może to kwestia ustawień? - podsunął brunet, opierając brodę na moim ramieniu.
-Możliwe. - westchnąłem, przeglądając ubogie menu. - Nie, raczej nie...
Znów spojrzałem na zdjęcie. Mimo że pozbawione kolorów, wciąż wyglądało ładnie. On wyglądał ładnie. Był bardzo fotogenicznym człowiekiem. Może kiedy już nasze drogi się rozejdą, zdecyduje się na modeling? Pasowałby do tej branży.
- I tak jest w porządku. - przejął zdjęcie i lekko się uśmiechnął, patrząc na swoje uwiecznione na papierze oblicze, po czym mi je oddał. - Nie szkodzi, że wychodzą czarno-białe. Naprawdę dobry pomysł z tym aparatem.
Skinąłem głową, przejmując fotografię. Kupiłem to urządzenie głównie z myślą o wklejaniu zdjęć do notatek, które miałem mu potem zostawić, jednak dla siebie chyba też kilka zrobię.
Kto wie, może po czasie zdjęcia będą jedynym namacalnym dowodem na to, że kiedykolwiek wyruszyliśmy w tą zaskakującą podróż.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top