Rozdział 17


Moja drzemka skończyła się pod wieczór. Z początku nie wiedziałem gdzie się znajduję, jak tu trafiłem, a nawet jaki mamy rok. Przez pierwsze sekundy wydawało mi się, że cała moja ucieczka była jedynie snem, a ja leżę w swoim łóżku, zakopany w ciepłej, granatowej pościeli. Prawda jednak, stety, a może i niestety, bo wszystko byłoby łatwiejsze gdyby dotychczasowe przeżycia były snem, uderzyła we mnie po krótkiej chwili ze zdwojoną siłą. Z początku poczułem się strasznie skołowany, lecz potem uczucie niepokoju zniknęło jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Wciąż byłem w bardzo niestabilnej sytuacji i uciąłem sobie właśnie drzemkę w łóżku obcego mi człowieka, jednak większa panika ogarnęłaby mnie po obudzeniu się we własnym pokoju - zapewne od razu zacząłbym się stresować szkołą i tym, że za chwilę wybije mi osiemnastka, w związku z czym będę musiał w podskokach gnać na Oksford. 

- Nawet pościel pachnie jak w domu. - szepnąłem do pustego pokoju, czując przyjemny zapach płynu do zmiękczania tkanin. 

Po chwili z żalem podniosłem się z łóżka. Chętnie bym jeszcze poleżał, jednak potwornie chciało mi się pić. Gospodarz kazał nam czuć się jak u siebie, więc naturalnie skierowałem swoje kroki do kuchni, którą też nam zresztą wcześniej pokazał - mi i Sebastianowi. Ciekawe, czy brunet już się obudził. Może w ogóle nie spał? Nie widziałem się z nim już kilka godzin, może do niego zajść? 

- Pewnie śpi. - mruknąłem nieprzytomnie, pocierając ramiona, ponieważ temperatura otoczenia była znacznie niższa niż ta panująca pod kołdrą. 

Z początku byłem rozespany, jednak z każdym krokiem coraz bardziej się rozbudzałem i dostrzegałem więcej elementów, które mnie ciekawiły. Na przykład na ścianach wisiały bardzo interesujące obrazy, błyszczące klamki od drzwi były natomiast nieskazitelnie czyste - znak, że działało tu na co dzień dużo służby.
Oprócz zaskakującego porządku i ogólnych elementów wystroju dostrzegłem również kilka bardziej osobistych drobiazgów, chociażby porcelanową figurkę kobiety odzianej w balową suknię rodem z XIX wieku. W delikatnej dłoni trzymała chroniącą przed słońcem parasolkę, patrząc jednocześnie na swojego obserwatora oczami, które odwzorowano za pomocą dwóch koślawych, czarnych kropek. Czy tego typu gadżetów nie określano już od dawna jako passe?
Ciekaw byłem, czy ta odświętna dama znalazła się tu przypadkiem, czy może była inwencją projektanta wnętrz, w co jednak szczerze wątpiłem. Niezmiernie zajęła mnie ta kwestia, nie mogłem przestać myśleć jak się tu znalazła, tak piękna i jednocześnie niepasująca do reszty wystroju. Może to własność ludzi, którzy tu wcześniej mieszkali? Może to coś należącego do osoby, która razem z gospodarzem dzieliła przestrzeń tego ogromnego domu? 

Zbliżyłem się i ostrożnie obróciłem figurkę, aby obejrzeć każdy fragment. Była stara, lecz zachowana w idealnym stanie. Zajmowała sporą część stolika, który stał bezsensownie pośrodku korytarza. To był częsty zabieg, takie meble niespełniające żadnej funkcji. Stanowiły utrapienie służby, która musiała zajmować się zarówno niesfornymi elementami wyposażenia, jak i bibelotami, które na nich poustawiano. Myśląc o tych wszystkich pierdołach, które stały również u mnie w domu, postanowiłem zobaczyć jakie ta dama ma towarzystwo. Szybko odszukałem wzrokiem już nieco bardziej współgrające z całością złote jabłko spełniające funkcję dekoracyjną. Resztę stanowiły ramki ze zdjęciami, których, z tego co zauważyłem, było w domu znacznie mniej niż obrazów. Na jednej z fotografii widniał goszczący nas człowiek, tyle że pewnie młodszy o dobrą dekadę. Obok stała ubrana odświętnie kobieta, która uśmiechała się szeroko i serdecznie. Nieco dalej zdjęcie jakiegoś chłopca, który na oko miał nie więcej niż piętnaście wiosen.
Przyglądałem się tym wszystkim zastygłym momentom do czasu, aż mój wzrok nie padł na tą jedną, szczególną fotografię. Nie różniła się jakoś bardzo od reszty, jednak sprawiła, że moje serce zabiło szybciej. Bardzo ostrożnie, jakby mogła się zepsuć od mojego dotyku, wziąłem ją do rąk i zacząłem przyglądać się mężczyźnie, który wpatrywał się w obiektyw. Dobrze znałem tą twarz i oczy, mimo że obraz został uchwycony w czerni i bieli. Niby nie widziałem nie wiadomo jak wielu zdjęć tego człowieka z młodzieńczego okresu, ale czy mógłbym nie rozpoznać własnego ojca, nawet jeśli z czasów, kiedy nie było mnie jeszcze w planach?
Im dłużej wpatrywałem się w fotografię, tym bardziej moja dłoń drżała. Dlaczego to zdjęcie się tu znalazło? Czemu mężczyzna ma podobiznę Vincenta Phantomhive'a z jego młodzieńczych lat? 

Odłożyłem ramkę na stolik, przełykając przy tym ciężko ślinę, ponieważ przestraszyłem się nie na żarty. Jeśli to jakiś znajomy ojca, na pewno poinformuje moich rodziców, o ile rzecz jasna już tego nie zrobił. To by tłumaczyło dlaczego był tak miły i nalegał, abyśmy u niego nocowali. Jakim cudem byłem tak naiwny? Przecież nikt nie jest w takim stopniu przyjazny i uczynny dla zupełnie obcych ludzi.
Cały sztywniały skierowałem się w stronę kuchni, przez chwilę zastanawiając, czy nie lepiej wrócić do mojego pokoju. Spakowałbym swoje rzeczy, potem poszedł do Sebastiana i razem byśmy uciekli. Gdzie? Tego jeszcze nie wiedziałem, byleby jak najdalej stąd. A może jednak lepiej zostać i skonfrontować z gospodarzem moje odkrycie? Wciąż byłem skołowany po tak nietypowej w ostatnim czasie ilości snu, więc nie wiedziałem jak postąpić, co zrobić i gdzie pójść, skoro czas mógł być dla nas obecnie kluczowy. Co zrobiłby mój kamerdyner?

- Jak się spało? - słysząc znajomy głos, drgnąłem przestraszony, o mało nie rozlewając wody. Dłoń w której trzymałem szklankę drżała niczym u kogoś chorującego na Parkinsona. 

- W porządku. - mruknąłem, unosząc naczynie do ust. Gardło miałem tak ściśnięte, że upiłem zaledwie drobny łyk. - Ma pan tutaj bardzo wygodne łóżka. 

- Dziękuję. Cieszę się, że przypadły ci do gustu. 

W odpowiedzi skinąłem głową, odstawiając szklankę na blat, i przez dłuższą chwilę panowała między nami nieprzyjemna, wyczekująca cisza. W jej trakcie uśmiech nie schodził z twarzy gospodarza, która wciąż miała spokojny i łagodny, obecnie nieco dla mnie przerażający wyraz. 

- Widziałeś zdjęcie, prawda?

- Jakie zdjęcie? - zapytałem głupio, zastanawiając się, czy przypadkiem nie ma w domu monitoringu. Zrobiło mi się niedobrze na myśl, że śledził moje dotychczasowe poczynania. 

- Twojego taty. Stoi na stoliku niedaleko twojego pokoju, podejrzewałem, że możesz się na nie natknąć. Jesteś tak przestraszony, że sądziłem, że je dojrzałeś. 

Cel na dziś, nauczyć się lepiej maskować emocje. Najwyraźniej nie robiłem tego tak dobrze jak wcześniej sądziłem. Chociaż obecnie chyba się nawet aż tak nie kryłem, byłem zbyt zajęty wałkowaniem w głowie całej tej sytuacji. 

- Skoro podejrzewał pan, że na nie spojrzę, czemu go pan zawczasu nie zabrał?

- Nie jest to coś, co zamierzałem przed wami ukrywać. 

- To tylko z uwagi na mojego ojca wziął nas pan do siebie, zgadza się?

- Tak, to prawda.  - przyznał bez skrępowania, opierając się o blat.

 -I zapewne powie pan ojcu gdzie jesteśmy, o ile już pan tego nie zrobił. 

- Nie, akurat nie zamierzałem mówić mu, że was przygarnąłem. 

Oparłem się obok niego, ciekaw, co jeszcze mi powie. Skoro znał się z Vincentem, naturalną koleją rzeczy było powiedzenie mu, gdzie podziewa się jego poszukiwany jedynak. 

- Dlaczego? 

- Wydaje mi się, że miałeś dobry powód aby uciec. Powiesz mi? 

Westchnąłem cicho, nakrywając dłonią gojący się, skryty obecnie pod rękawem nadgarstek. Powód mojej ucieczki nie był sekretem, jednak czułem się dziwnie, dzieląc się tym z kimś innym niż Sebastian. Uznałem jednak, że to właśnie od mojej odpowiedzi może zależeć to, co mężczyzna dalej z nami pocznie. Jakby nie patrzeć wciąż miał możliwość poinformowania moich rodziców. 

- Gdybym został, byłbym zmuszony do pójścia na Oksford. To nie byłaby pierwsza rzecz, którą zrobiłbym wbrew sobie, ale pierwsza tak ważna. Uznałem, że nie chcę żyć w ten sposób i jeśli mam postawić na swoim, muszę uciec. - wyznałem po dłuższej chwili. - Może pan to uznać za dziecinne, ale czułem że nie będę umiał się postawić, jeśli cały czas będę miał przy sobie rodziców. 

- A Sebastian?

- Poszedł ze mną, kiedy powiedziałem mu że uciekam. On akurat nie miał powodów do opuszczenia domu. 

- Masz w takim razie naprawdę dobrego kompana. 

- Najlepszego, jakiego mógłbym mieć. - uśmiechnąłem się lekko, myśląc o człowieku, który spał zaledwie kilka pokoi dalej i najprawdopodobniej nie wiedział, jak bardzo jestem mu wdzięczny za wszystko, co dla mnie zrobił. 

- Co zamierzacie? - zapytał, wstawiając wodę w czajniku. - Herbaty? Kawy?

- Poproszę herbatę. Earl Grey, jeśli pan ma. 

- Mam. A ty masz dobry gust. 

- Brytyjczycy z reguły mają dobry gust w kwestii herbaty. - utkwiłem wzrok w czajniku, który po włączeniu zaczął cicho syczeć. Odpowiedziałem przy tym na zadane mi wcześniej pytanie. - Jeszcze nie wiem, co zrobimy. Póki co żyjemy z dnia na dzień. W trakcie ucieczki niczego nie można być pewnym. 

Mój głos przybrał ton, jakbym był w tej dziedzinie ekspertem, jednak do niedawna nie zdawałem sobie sprawy z tego, jak ciężko będzie, i że faktycznie nigdzie nie znajdziemy sobie miejsca. Nie byłem przygotowany na wycieńczenie związane z tułaczką, choć obecnie czułem się dobrze z uwagi na zażycie snu w normalnym łóżku. Nie wiem jednak, kiedy po raz kolejny nadarzy się taka okazja. 

- Dokąd zmierzacie? - zapytał, szykując dwa kubki. - Skoro uciekliście, to chyba macie jakiś cel. 

Już go o nas pytał, lecz najwyraźniej uznał, że teraz podzielę się z nim bardziej szczegółowymi informacjami. Niestety musiałem go rozczarować. 

- Chyba chcemy po prostu znaleźć miejsce, w którym poczujemy się dobrze i bezpiecznie. Musimy udać się tam, gdzie będziemy mogli przeczekać trochę czasu. Być może ułożyć swoje życie od nowa, czy coś. 

- A potem? Nie wrócisz już do domu?

- Nie wiem. Kiedyś pewnie wrócę. - podrapałem się po karku, czując się osaczony tym gąszczem pytań. 

Naprawdę starałem się o tym nie myśleć. Skupiłem się na tym, że póki co muszę trzymać się jak najdalej od rodzinnego domu. A potem kto wie, co będzie? Nie myślałem o rodzicach, którzy mogliby się martwić gdybym zaginął na lata, ani o Aloisie, który będzie pisał egzaminy i szedł na studia beze mnie. Jest silny, na pewno sobie poradzi, ale jak ja bym się czuł, gdyby w tak kluczowym momencie miało go zabraknąć? Poczułem przemożny smutek na myśl o przyjacielu i tym, jak się obecnie czuje. Uznałem, że muszę znaleźć sposób żeby się z nim skontaktować, powiedzieć że wciąż żyję i wrócę - mimo że naprawdę nie wiem kiedy. 
Czy w ogóle. 
W jakich okolicznościach. 
Czy jako człowiek, którego widział po raz ostatni - słaby, ustępliwy i bez swojej wizji.
Czy może jako ktoś silniejszy i bardziej niezależny. 
Czy gdybym nagle wrócił, znów pozwoliłbym rodzicom rządzić? Czy może ten stanowczy bunt zmieni mnie na tyle, abym nie uległ niczyim wpływom? Póki co nie miałem ochoty tego sprawdzać.

- Powiedz, Ciel, ile wiesz o swoim tacie? - zapytał, kiedy znów na dłuższą chwilę zamilkliśmy. 

Na jego słowa spiąłem się, zaciskając dłoń na blacie szafki. O moim rodzicu nie wiedziałem zbyt dużo z uwagi na obopólne miganie się od poważniejszych rozmów. Wiedziałem jakie studia skończył, gdzie mieszkał i jacy byli jego rodzice, choć nigdy ich nie poznałem. Wiedziałem, że lubi wypić o poranku espresso bez mleka, zaczytując się przy tym w gazetę podrzuconą rano przez listonosza. Robił to od kiedy pamiętam i głównie tym mógłbym się podzielić, udzielając odpowiedzi na pytanie. 

- Niewiele. - przyznałem cicho, nie wiedząc czy chcę dowiadywać się więcej. 

Aby nie zwariować, postawiłem między mną a rodzicami mur. Nie przekraczałem tej granicy i dzięki temu nie oszalałem z tęsknoty, gdy ci notorycznie brali sobie wolne od rodzicielstwa. Z drugiej strony, kto przegapiłby taką okazję? Oto miałem przed sobą kogoś, kto znał Vincenta z czasów, gdy ten nie musiał się jeszcze przejmować losami firmy i swojej rodziny. W mojej głowie ten człowiek był ojcem, kimś kto miał mnie utrzymywać i czysto teoretycznie się o mnie troszczyć, co jednak słabo mu wychodziło. W głowie osoby stojącej zaledwie kilkadziesiąt centymetrów ode mnie, Phantomhive był wesołym, błyskotliwym mężczyzną o uroku, który działał na kobiety jak magnes. Człowiek pełen charyzmy, sprytu i poczucia humoru - to dało się wyczytać ze zdjęć i z oczu mojego rozmówcy, które przyjęły senny, rozmarzony wyraz. Najpewniej przywoływał w pamięci obraz dawnego przyjaciela, odtwarzał każdy szczegół, każdy element tworzący Vincenta, którego niegdyś znał. 

- Twój tata był moim przyjacielem w czasach, kiedy obaj studiowaliśmy. Poznaliśmy się pierwszego dnia zajęć i od razu złapaliśmy dobry kontakt. Był bardzo komunikatywny i otwarty, od razu zagaił mnie rozmową. Myślę, że umiał obchodzić się zarówno z milczkami, jak i z ludźmi, którym usta się nie zamykały. Sam był czymś pomiędzy. Z jednej strony ekstrawertyczny, z drugiej dużo siedział sam. - zaczął snuć opowieść, której nie chciałem słuchać. 

Próbowałem wmówić sobie, że to historia kogoś innego, kogo nigdy nie widziałem na oczy. Powtarzałem w głowie, że to nie o mojego ''tatę'' chodzi, tylko o jakiegoś innego młodzieńca, który był do bólu idealny. Znów zastanawiałem się, jak ktoś taki może mieć syna mojego pokroju.
Mój rozmówca tymczasem, nie przejmując się brakiem reakcji z mojej strony, kontynuował. 

- Zacząłem spędzać z nim bardzo dużo czasu. Był inteligentny i znał wiele ciekawostek na każdy temat. Był przy tym lekkoduchem, a może jedynie starał się na takiego wyjść, w każdym razie wszyscy czuli się przy nim dobrze. Vincent miał też jednak drugą stronę. Kiedyś zwierzył mi się, że tak naprawdę obawia się ludzi wokół. Lubił być panem sytuacji, rozśmieszać tłum i być w centrum zainteresowania, jednak śmiertelnie przerażała go możliwość palnięcia czegoś głupiego, niezrozumienia rozmowy lub wyjawienia przez przypadek czegoś naprawdę prywatnego. Był przez to dość nieufny i raczej nie pozwalał zbliżać się do siebie zbyt wielu osobom. Nie powiedziałbym, że jego charakter to była maska, jednak z pewnością w towarzystwie część swoich cech uwydatniał, a resztę chował. Miał silną potrzebę akceptacji ze strony otoczenia. 

Nigdy nie wydawało mi się, aby ojciec musiał zabiegać o akceptację kogokolwiek. Od kiedy pamiętam potrafił podejść każdego człowieka, bez względu na jego wiek, płeć, zawód czy usposobienie. Lubili go kontrahenci, znajomi i każdy, z kim kiedykolwiek zdołał uścisnąć dłoń w oficjalnym, a jednak serdecznym geście. 

- Nie wydaje mi się, aby ktokolwiek mógł go kiedykolwiek nie akceptować. - przyznałem, pomijając w tym wszystkim siebie. Tylko mnie mój ojciec nie oczarował. Nie zdołał mnie urzec na tyle, abym szczerze go polubił, a tym bardziej pokochał, co powinno mi przyjść z łatwością. 

- Mnie również nie wydaje się, aby ktoś mógł go nie lubić, nawet jeśli przy mnie faktycznie zdarzało mu się palnąć coś głupiego. Ale widzisz, to siedziało w nim mocno i przez to będąc wśród ludzi, nigdy całkowicie się nie otwierał. Nawet dobrzy koledzy dogłębnie go nie znali. Poza tym Vincent miał zwyczaj wychodzenia nocą na spacery. Kiedy mieszkaliśmy w akademiku, wymykał się po ciszy nocnej i spacerował po pobliskim lesie, co osobiście uważałem za szalone. Podobno wtedy właśnie poznał twoją mamę, choć bardziej ją dojrzał. Twierdził, że siedziała pod drzewem i ''wpatrywała się w budynek uniwersytetu, skąpany w blasku księżyca''.  Ciężko powiedzieć, że miał duszę poety, jednak mówiąc o Rachel sprawiał wrażenie, że nim jest. 

W ten właśnie sposób mężczyzna opowiedział mi więcej, niż prawdopodobnie kiedykolwiek wyciągnąłbym ze starszego Phantomhive'a. Dalej nie zdecydowałem czy chcę o tym wiedzieć, jednak słuchałem, kiedy opowiadał o swoich cennych wspomnieniach. Znał mojego ojca przez stosunkowo krótki czas, jednak przybliżył mi jego postać do tego stopnia, że miałem wrażenie, iż ten stał obecnie przede mną, odziany we wszystkie zarówno zalety, jak i wady. Coraz bardziej widziałem w nim coś więcej niż kogoś na wzór mojego szefa, jednak kiedy mój umysł chciał nasycić jego osobę człowieczeństwem, czułem wewnętrzną blokadę. W końcu wiedziałem, że ta historia nie poprawi naszych relacji. Prawdopodobnie nie ma szans, że kiedykolwiek zrobię z nim to, co teraz z tym mężczyzną - że staniemy tak blisko siebie i podzieli się ze mną tym, co przeżył. Być może uatrakcyjni opowieści blondyna o zabawne anegdoty lub swoje najgłębiej skrywane myśli, albo powie o wydarzeniach, w których brał udział w pojedynkę. Nie, tak się nigdy nie stanie. 
Mężczyzna tymczasem się rozkręcał, i wciąż mówił. 
I mówił. 
I mówił jeszcze więcej. 
Nieskończenie wiele chwil, które przeżył i zapamiętał, wypełniało obecnie moją głowę. Z każdą kolejną zaczynałem coraz bardziej rozumieć ojca, jego codzienne zachowanie i wiele drobnych momentów, do których nie przywiązywałem wcześniej zbyt dużej uwagi. Nie zdołałem rozwikłać sekretu jego fatalnego rodzicielstwa, jednak wiedziałem już, dlaczego to Rachel zajmowała się w naszej rodzinie usuwaniem pająków z mojego pokoju - nigdy nie pomyślałbym, że ojciec się ich po prostu boi. 

- Zresztą, on nigdy nie był święty. - zakończył swój wywód, który dla mnie mimo wszystko mógłby trwać wieki. 

Ludzie zazwyczaj noszą w sobie niewytłumaczalne pragnienie, aby wiedzieć o swojej rodzinie coraz więcej. Dlatego tak lubują się w przeglądaniu albumów i pytają o zamierzchłe czasy, które na twarzach krewnych wywołują rozmarzony uśmiech. Dopiero teraz poznałem sekret kryjący się za tym pragnieniem - szukając opowieści o bliskich, szukamy samych siebie.
Ja odnalazłem.
Być może wciąż nie mogłem zrozumieć, dlaczego akurat ja jestem jego synem, jednak widziałem obecnie między nami znacznie więcej podobieństw. Rodziło to nadzieję, że kiedyś poczuję się wystarczający, aby być jego dzieckiem, że wystarczająco się zmienię. 

- Dziękuję za te historie. - odezwałem się po dłuższej chwili. - Wszystkie słyszałem po raz pierwszy. 

- Pytałeś o nie kiedykolwiek Vincenta?

- Nie, nie pytałem. - przyznałem, uznając że nawet jeśli, to naprawdę tego nie pamiętam. 

- Powinieneś. A on powinien usiąść z tobą i ci jakieś opowiedzieć. Być może byłbyś teraz w innym miejscu, gdybyście zrobili coś trochę inaczej. - odsunął się od blatu i zalał zawartość kubków wrzątkiem, który zagotował się już dobry kwadrans temu. 

Jego słowa mocno mnie dotknęły. Czyżbym i ja nawalił? Vincent był moim rodzicem i powinien przejąć pałeczkę, ale przeraziło mnie to, że faktycznie ja również nigdy nie szukałem kontaktu.  Co prawda wynikało to ze zrezygnowania, które wyniosłem z mojego dzieciństwa. Uznałem, że nie ma sensu próbować, skoro praktycznie nigdy nie miał dla mnie czasu. Kiedy byłem już jednak starszy, również nigdy nie poruszałem takich tematów.
Czy faktycznie mógłbym być obecnie w domu, gdybym kiedyś przycisnął ojca i przełamał mur, który on postawił, a ja wzmocniłem?
Być może błędnie założyłem, że to jedynie jego obowiązek?

- Myślę, że po twoim zniknięciu się ocknie, ale ty również będziesz musiał dać coś od siebie. Bo myślę, że wrócisz do domu i będziesz wtedy utrzymywał kontakt z rodzicami. - podał mi kubek, który z cichym podziękowaniem przyjąłem. Otuliłem go dłońmi i cicho westchnąłem, czując jak przyjemnie parzy moje palce. - Opowiesz o Vincencie, którego ty znasz?

Na jego prośbę zacząłem opowiadać, uznając, że jestem to naszemu gospodarzowi winien. Powiedziałem więc o częstym znikaniu Vincenta i siedzeniu nad papierami, kiedy był w domu. Im dalej jednak wychodziłem ze swoimi historiami, tym więcej widziałem naszych wspólnych potknięć. Gdybym spojrzał na całą naszą relację jeszcze tydzień temu, moje myślenie byłoby zapewne czarno-białe, mówiące o tym, że skoro ojciec nigdy nie przykładał się do wychowywania mnie, powinien być dla mnie nikim. Obecnie było inaczej. Im dłużej myślałem nad tym wszystkim, tym więcej dostrzegałem momentów takich jak wtedy w sklepie, kiedy chciał chyba pogłaskać mnie po włosach. Wychodziło na to, że nim przyłożył się do wychowania chłopca, stałem się nastolatkiem, z którym nie umiał stworzyć żadnej więzi. Zastanawiałem się, czy on również czuł się w związku z tym w jakimś stopniu odrzucony.
W trakcie jednej z moich historii do kuchni wszedł Sebastian. Widać po nim było, że dopiero co się obudził, nie tylko po fryzurze, ale i lekko zamglonym spojrzeniu. Mimo to od razu dostrzegł, a może raczej wyczuł, kłębiące się we mnie emocje. To wszystko co dziś usłyszałem i powiedziałem stanowiło rzecz jasna balast emocjonalny, który przestanie mi ciążyć dopiero po oswojeniu się z taką ilością nowych informacji. 

- W porządku? - zapytał, zbliżając się, po czym zupełnie ignorując stojącego obok mnie mężczyznę, przyłożył dłoń do mojego czoła. Najwyraźniej zrzucił moje rozedrganie na chorobę. 

- Tak, w porządku. - złapałem go za nadgarstek, opuszczając jego rękę. 

- Herbaty, Sebastianie? - zapytał wesoło nasz gospodarz. Obaj wtedy wiedzieliśmy, że temat jest permanentnie zakończony. Nie będzie już raczej okazji, aby znów pogadać o moim ojcu. 

- Poproszę. - skinął głową, obejmując mnie następnie ramieniem.

W odpowiedzi oparłem się o jego bok, wciąż napastowany wszystkimi nowymi informacjami. Czy naprawdę drobne zmiany wystarczyłyby, aby zmienić bieg mojej historii? Czy rzecz tak skomplikowana jak relacja moja i ojca stałaby się prostsza, gdyby wprowadzić małe zmiany na samym jej początku?
Od kiedy po raz ostatni przekroczyłem próg domu, stale zastanawiałem się ''co by było gdyby''. Nigdy nie sądziłem jednak, że będę gdybał nad tym również w tej kategorii. Emocje związane z całym moim dotychczasowym życiem stawały się coraz bardziej zawiłe i niezrozumiałe. Być może to właśnie teraz naprawdę dorastam? 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top