II. Annabeth

Annabeth miała wszystkiego dość.

Żywiła nadzieję, że reszta jej nastoletniego życia będzie spokojna i obejdzie się bez nowych wojen i niespodzianek. Ale to były tylko marzenia.

Jeden z jej najlepszych przyjaciół chciał zabić Percy'ego i Leona. A to oznaczało, że dzieje się coś ważnego. Znowu.

- Annabeth?

Z zamyślenia wyrwał ją żeński głos. Odwróciła się i stanęła oko w oko z tą dziewczyną od Tyche... Eleaną? Jakoś tak.

- Hmm, tak?

Blondynka przestąpiła z nogi na nogę, starając nie nawiązywać z Annabeth kontaktu wzrokowego.

- Bo widzisz... Pomyślałam sobie, że... Ty na pewno wiesz co tu się dzieje, prawda?

Mimo iż Annabeth nie wiedziała, to skinęła głową.

- Poniekąd trochę się orientuję.

- Więc... Może mogłabyś... Wytłumaczyć mi, o co chodzi?

Córka Ateny wpatrywała się w czternastolatkę w osłupieniu.

- Na pewno chcesz wiedzieć?

Dziewczyna skinęła głową, chociaż trochę niepewnie.

- No więc widzisz - zaczęła Annabeth, po czym urwała, wskazując jej miejsce obok siebie. - Usiądź.

Eleana posłusznie usiadła obok niej, obejmując nogi rękoma. Annabeth znała ją tylko z widzenia, ale wzbudziła w niej pewne zaufanie.

- Jak pewnie słyszałaś, w tym stuleciu mieliśmy trzy wielkie wojny: II wojnę tytanów, wojnę z Gają i wojnę z Triumwiriatem - zaczęła. - Każdy ten konflikt był ze sobą mocno powiązany i krył poważne konsekwencje dla przyszłości. W sumie to nic dziwnego, że te wojny się odbyły, w świecie herosów zawsze coś musi się dziać.

Eleana odgarnęła z twarzy pojedynczy kosmyk włosów.

- Co to ma wspólnego z naszą obecną sytuacją?

- Zaraz do tego dojdę - zapewniła Annabeth. - W każdym razie, najpierw był Kronos. Później jego matka, Gaja. Okazało się, że za tym wszystkim stał Triumwirat i to jest ze sobą jakoś połączone. Teraz zniknął Jason i próbował zabić swoich dwóch najlepszych przyjaciół.

- Właśnie, dlaczego?

Szarooka wpatrzyła się w horyzont.

- Kto wie? Nikt nam nie wytłumaczył, dlaczego, jednak wiemy, że prawdopodobnie czeka nas kolejna wojna, jeśli nie powstrzymamy Jasona.

- Myślisz, że coś go opętało?

- To byłoby jedyne logiczne wyjście, ale nie wiem, co to. Nie mogą to być ejdolony, bo złożyły nam kiedyś przysięgę, że nigdy nie opętają nikogo z "Argo II", a nawet gdyby, to musiałby mieć złote oczy... - Urwała, widząc minę swojej towarzyszki, która najwyraźniej niewiele rozumiała. - Nieważne. Na razie musimy po prostu na siebie uważać, to wszystko.

Eleana powoli skinęła głową.

- Jeśli ci to coś da, to miał szare oczy.

Annabeth przechyliła głowę w bok.

- Słucham?

- Miał szare oczy. Ciemne - wyjaśniła. - Nie wiem, czy to istotne, ale kiedyś zdawało mi się, że miał niebieskie.

- Bo miał - zgodziła się Annabeth. - Jego oczy zawsze były cholernie niebieskie.

- To może coś znaczyć? Bo wiesz, ja tam byłam, kiedy zaatakował Leona i on nie poznawał Nica.

- Evie mi mówiła - powiedziała córka Ateny. - To jeden z dowodów na to, że nie jest sobą.

Przez chwilę siedziały w ciszy, zastanawiając się nad tymi słowami.
Annabeth miała wielką ochotę zwinąć się w małą kulkę, schować pod łóżkiem i rozpłakać, ale wiedziała, że nie może.

Dla Percy'ego. Musiała być silna dla Percy'ego. [Aw, zaraz rzygnę.]

~*~

Następnego dnia wszyscy mieli parszywy humor.

Julia i Alice zrezygnowały z robienia żartów dzieciom Afrodyty, a Shermanowi Yang odechciało się ćwiczeń na arenie. Wszyscy chodzili markotni i ponurzy.

Leo nadal leżał w śpiączce, tak samo jak Percy, co nie wróżyło nic dobrego. Will Solace twierdził, że ich rany nie są typowymi ranami po cięciu cesarskim złotem. Były zdecydowanie zbyt trudne do wyleczenia, co nie podnosiło Annabeth na duchu.

Blondynka, kiedy tylko miała wolną chwilę, szukała w książkach odpowiedzi na pytanie, któro dręczyło ją od rozmowy z Eleaną - przy jakim rodzaju opętania oczy robią się szare?

Wiedziała, że to niekoniecznie musi być opętanie, ale istniało jakieś inne wyjaśnienie? Wypytała się już o to Chejrona i wysłała iryfon do grupowej domku Hekate, ale nikt nic nie wiedział, więc musiała działać sama.

Piper po tym wszystkim stała się jeszcze bardziej markotna. Według Annabeth to przez to, że właśnie traciła dwie najważniejsze dla niej osoby, a znając ją wiadomo było, że czuje się za to poniekąd odpowiedzialna.

Więc Annabeth miała naprawdę dużo na głowie.

~*~

Przez kolejny tydzień był spokój. Żadnych nowych ataków, opętań, nic. Annabeth miała już nadzieję, że to się skończyło, ale oczywiście, przeliczyła się.

Wszystko zaczęło się walić podczas ogniska.

Wszyscy obozowicze, a było ich osiemnaścioro przytomnych, zebrali się nieopodal pawilonu jadalnego, żeby chociaż na chwilę oderwać się od rzeczywistości i miło spędzić wieczór w towarzystwie przyjaciół.

Zepsuł to sam Jason Grace.

Ognisko płonęło czerwonym, ciepłym płomieniem, co miało symbolizować jako taki spokój. Czasami ogień zmieniał kolor na brązowy, ale to tylko czasami.

Annabeth widziała siedzących razem Nica, Willa i Evie żywo o czymś dyskutujących, Julię i Alice śmiejące sję z dowcipu Shermana oraz wcinającą pianki młodszą siostrę Eleany - Riley. Austin pogrywał coś na swoim saksofonie, a Kayla co chwilę go poprawiała.

Blondynka podeszła do siedzącej samotnie Piper.

- Cześć, Pipes - zagaiła.

Szatynka spojrzała na nią zamglonym wzrokiem. Widać było, że przed chwilą płakała.

- He... Hej, Annabeth - szepnęła.

Córka Ateny usiadła obok niej i objęła ramieniem.

- Co się dzieje?

Piper wzruszyła ramionami i zadygotała.

- Ciągle nie mogę zrozumieć, dlaczego Jason nas zdradził - powiedziała cicho, wbijając wzrok w płomienie. - Przecież on taki nie jest...

Annabeth westchnęła.

- Wszystko będzie dobrze. Zobaczysz.

Córka Adrodyty posłała jej spojrzenie pełne podziwu.

- Jak ty to robisz?

- Co jak robię? - zdziwiła się blondynka.

- No, jak to robisz, że jesteś taka silna. Percy leży gdzieś tam umierący, Leo też, Jason zaginął, a ty wydajesz się tym w ogóle nie przejmować.

Annabeth udało się gorzko roześmiać.

- Nawet nie wiesz jak bardzo jesteś w błędzie.

- Zapewne.

Przez chwilę siedziały w ciszy, przyglądając się obozowiczom. Wszyscy wyglądali na takicu szczęśliwych i wolnych od problemów. Jakby nic się nie działo.

Przez polanę przeszedł szum. Annabeth zmarszczyła brwi.

- Ktoś zamawiał burzę?

Piper spojrzała na niebo.

- Zbierają się chmury. To dziwne...

Córka Ateny rozejrzała się dookoła, starając się złapać spojrzenie kogoś z obecnych, ale nikt nie zwrócił uwagi na pogodę, bo było ciemno.

- Trzeba powiedzieć o tym Chejronowi... - szepnęła Annabeth.

Poczuła na sobie czyjś wzrok. Odwróciła się i spojrzenia jej oraz Eleany skrzyżowały się.

"Co się dzieje?" wydawała się mówić mina czternastolatki.

Annabeth pokręciła lekko głową, wstając. Piper poszła w jej ślady.

I wtedy pojawił się Jason.

Annabeth zobaczyła jedynie cień stojący między drzewami, ale kojarzyła tę wyprostowaną sylwetkę i miecz u boku.

Wciągnęła głęboko powietrze, trącając Piper w ramię. Przyjacióła posłała jej nierozumiejące spojrzenie.

- Jason - szepnęła Annabeth.

Oczy córki Afrodyty momentalnie powiększyły swoje rozmiary.

- Idziemy do Chejrona. Teraz.

Obie, nie oglądając się za siebie, skierowały się w stronę Wielkiego Domu. Ale ktoś postanowił im przeszkodzić.

- A wy to dokąd?

Rozmowy przy ognisku momentalnie ucichły. Wszyscy wpatrzyli się w zbliżającą się do dwóch dziewczyn sylwetkę wysokiego mężczyzny.

Piper wydała z siebie szloch.

- Jason, co...

- Stój!

Blondyn powoli odwrócił się w stronę głosu. Stał jeszcze poza obrębem ogniska, dlatego mógł w każdej chwili uciec, ale tego nie zrobił.

Annabeth wpatrywała się z przerażeniem w Nica di Angelo celującego mieczem w swojego dawnego przyjaciela.

- Nawet nie waż się zrobić jednego kroku więcej w ich stronę - warknął szatyn.

Jason podszedł bliżej, w światło ognia. Annabeth przyjrzała mu się dokładnie, a zwłaszcza jego oczom. Eleana miała rację - były ciemniejsze niż wcześniej.

- Grace - syknął Nico, podnosząc miecz wyżej.

Will stanął u boku szatyna z groźną miną [mam z niego bekę XD], a Evie u jego drugiego boku.

- Proszę, proszę, drużyna marzeń się znalazła - zaśmiał się Jason.

Obozowicze cofnęli się do tyłu. Większość nie miała ze sobą broni, mimo iż Annabeth prosiła ich o to. Ścisnęła Piper za rękę.

- Tylko się nie denerwuj - mruknęła bardziej do siebie, niż do Piper.

Nico zrobił krok do przodu.

- Opuść miecz - nakazał.

- Nie - powiedział Jason.

- Opuść. Miecz. Powiedziałem - warknął di Angelo.

- Nie - odparł jak gdyby nigdy nic blondyn.

- W ciągu minuty jestem w stanie zamienić cię w ducha i wysłać do Podziemia - syknął szatyn. - Opuść miecz, albo umrzesz.

- Nie.

Piper wyrwała się z uścisku Annabeth.

- Jason! Dlaczego to robisz?

Syn Jupitera drgnął. Przez chwilę jego twarz wyrażała... zaskoczenie? Ból?

- Piper McLean - powiedział z pogardą. - Ukochana córeczka Afrodyty.

Szatynka zacisnęła ręce w pięści.

- Jason - syknęła. - Nawet się nie waż.

Nico wykorzystał ten moment. Skoczył w stronę Jasona i wytrącił mu miecz z ręki.

Obozowicze wydali z siebie zbiorowy okrzyk i cofnęli się jeszcze bardziej. Jason stał rozbrojony obok ogniska ze stygijskim mieczem przy szyi.

Mimo wszystko, uśmiechnął się kpiąco.

- Nigdy się wam nie uda. Zbyt długo czekałem na tę chwilę.

To zdecydowanie nie był Jason. Annabeth była już pewna, że coś go opętało.

I nagle, w jego ręce, pojawił się nowy miecz, ze stygijskiego żelaza, ale większy niż ten Nica i pięknie zdobiony.

A potem, Annabeth nie wiedziała jakim cudem, zranił nim Nica.

Szatyn zgiął się w pół, kaszląc krwią, a Jason rozpłynął się w mroku.


TYMDYMDYM.

KOCHAM TO ROBIĆ. KOCHAM ZABIJAĆ POSTACIE.

Znaczy się, Nico będzie żył. Ale trochę go pomęczę. 😂 Wiem, że rozdział krótki i taki sobie, ale wnosi ważną rzecz do historii, więc musiało tak być.

Ogłoszeń parafialnych chyba nie mam. Chyba.

Nie wiem co ma ten mem do moich dopisków, ale okej. 😂

Zaczynam już po prostu wariować z nudów. W szkole jeszcze nie byłam i w najbiższym nie będę, a szkoda, bo chciałam się pośmiać z pierwszaków. ;-; I ZACZYNAM ŚWIROWAĆ JUOLOLO.

Przepraszam. Już idę.

Valete,
Pogromca Taboretów ( ͡° ͜ʖ ͡°)

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top