P. XXXIV / SIŁA DO WALKI

- Trochę miałam nadzieję, że to był tylko zły sen - oznajmiła cicho Adelaide, przecierając leniwie oczy i opierając się ramieniem o framugę, z daleka obserwując Nakaharę, który krzątał się po kuchni. - Jakaś część mnie liczyła, że to tylko stres związany z lataniem. Że przyśnił mi się koszmar, bo miałyśmy z Rose tu do ciebie dopiero lecieć. Ale potem się obudziłam. I nic dookoła nie było znajome. Nie przypominało domu. I uderzyło mnie to, że to jednak była rzeczywistość.

- Nawet nie wiesz, jak często ja się tu tak czułem - mruknął Chuuya bardziej do siebie, niż do niej, uśmiechając się nieprzyjemnie na samą myśl o tym, jak ciężko było mu wrócić do mieszkania, które dzielił z Dazaiem.

- Hm? - spytała Włoszka, podchodząc bliżej ze zmartwieniem wymalowanym na twarzy i wygodnie rozsiadając się przy kuchennej wyspie, gdy Nakahara kończył pakować zmywarkę.

- Tylko takie starcze narzekanie. Jak będziesz w moim wieku to zrozumiesz - oznajmił dramatycznie Chuuya, na co Adelaide spojrzała na niego jak na skończonego idiotę, ale ostatecznie wybuchła śmiechem.

- Chuuya tyś trzydziestki nie przekroczył. Według twoich standardów Rose jest dinozaurem, a Papa to musi pamiętać namawianie boga na stworzenie świata - odparła zadziwiająco lekkim tonem, który sprawił, że rudzielec uśmiechnął się nieznacznie, samymi kącikami ust. 

Bo skoro byli w stanie przeprowadzić normalną rozmowę to musiało to znaczyć, że między nimi było w porządku. Że mimo turbulencji, które im zafundował w tej relacji, mimo kłamstw i wykrętów, dali radę wypłynąć na spokojniejsze wody. I Chuuya nie okłamywał się, że przeszli nad tematem do porządku dziennego. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że będą wracali do niego wielokrotnie, gdy tylko Adelaide złapie jakąkolwiek perspektywę, przetrawi własne uczucia i znajdzie pytania, które będzie chciała zadać.

- Fakt faktem, że w naszym środowisku dobicie trzydziestki to rzadkość - zauważył rudzielec, wycierając ręce w kuchenną ścierkę i kierując się do lodówki. - Wezwali mnie do Biurowca z samego rana, więc nie zrobię ci żadnego wystawnego śniadania, ale...

- Na wszystkich bogów co to za urocze stworzenie?! - krzyknęła Włoszka, zupełnie tracąc jakiekolwiek zainteresowanie Nakaharą, kuchnią czy jedzeniem i praktycznie spadając ze stołka tylko po to żeby praktycznie podbiec do kota, który kulturalnie próbował zejść po schodach z antresoli.

- To Bubel. Przecież ci już przedstawiałem naszego kota. Albo Dazai ci go przedstawiał. Przecież nie jesteś tu pierwszy raz - oznajmił Nakahara, opuszczając ramiona w wyrazie załamania i obserwując poczynania Włoszki.

- Cichaj tam, dawno mnie tu nie było. Mogłam zapomnieć - zaczęła bronić się dziewczyna, nim jej pełnia uwagi ponownie skupiła się na kocie, do którego zaczęła mówić tonem, którego nie użyłaby nawet względem dziecka. - Kto jest najpiękniejszym kotem w całym Kobe? Ba, na calutkim świecie? No kto jest taki uroczy i miziasty?

Chuuya postanowił tego nie komentować. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że Włoszka prędzej zapomniałaby o człowieku, niż o zwierzęciu, ale wolał żeby nie musiała przyznawać tego na głos. Dlatego tylko z pewnym rozczuleniem obserwował jak dziewczyna w którymś momencie zupełnie nieświadomie przerzuciła się na włoski, dalej komplementując kota i biorąc bo na ramię, gdzie Bubel ułożył się wygodnie, patrząc na Nakaharę z pewną kocią wyższością, zupełnie jakby chciał powiedzieć, że oczekuje tylko takiego, królewskiego traktowania. Adelaide wróciła na swoje pierwotne miejsce, choć tym razem z towarzyszem w ramionach, i Chuuya nie miał nawet siły powiedzieć jej, że Bubel ma zakaz wstępu do kuchni, bo przecież wszystko wyżera i łazi po kuchence tak, jakby jego łapy miały zwiększoną odporność na ciepło i poparzenia. Nakahara zorientował się jednak bardzo szybko, że po pierwsze, Adelaide nie wypuści kota z rąk za żadne skarby, a po drugie, sam byłby hipokrytą mówiąc cokolwiek takiego, bo przecież to oni zawsze dostosowywali się do kocich wędrówek Bubla, nawet jeśli zdarzyło im się przez to raz czy dwa przypalić jedzenie, gdy gotowali razem z Osamu jeszcze za dobrych czasów.

- Mówiłeś coś? - spytała w końcu Włoszka, orientując się po czasie, że uciekła w połowie rozmowy.

- Cóż, wcześniej miałaś jakikolwiek wybór względem tego, co dostaniesz na śniadanie. Teraz już go nie masz. Dostaniesz jajka ze szpinakiem i paroma syfami. Dazai jakoś zawsze dziwacznie to nazywał, ale za cholerę nie pamiętam, co to była za nazwa. Tak czy siak robił mi to, jak miałem kaca. Albo jakieś jego zalążki czy resztki. Także to dostaniesz, potem poszukam ci zapasowych kluczy do mieszkania, bo muszę skoczyć do pracy - wytłumaczył jej Nakahara, przerzucając ścierkę przez ramię i mieszając składniki na patelni.

- Szakszukę - uświadomiła go Adelaide z pewną nostalgią w głosie. - Tak się to nazywa. Szakszuka. Rose zawsze robiła to Dazaiowi na śniadanie, gdy się gorzej czuł albo gdy miał kaca, bo uznał, że przepije Papę. I zależy którego spytasz, bo Papa ci powie, że Dazai nigdy go nie przepił ostatecznie, ale Dai będzie się bronił, że parę razy mu się udało.

- Ta gnida zawsze o tym mówiła jak o rodzinnym przepisie. Teraz rozumiem dlaczego - uśmiechnął się smutno Nakahara, nakładając porcję na talerz i podsuwając go młodszej siostrze.

- Dziękuję - oznajmiła Włoszka, przepraszając kota, że chwilowo nie będzie miał jej pełnej uwagi i zostawiwszy go sobie na kolanach, gdzie było mu zdecydowanie zbyt wygodnie, chwyciła widelec w dłoń. - Nie wiem, czy klucze są potrzebne. Raczej nie chcę wchodzić teraz Rose w przestrzeń osobistą, a sama po mieście szwędać się nie będę. Pewnie zrobię sobie kakao i pójdę spać. Powiedziałeś, że mogę kakao, jak zjem pełny posiłek. Więc jem.

- Tak czy siak na wszelki wypadek musisz je mieć - zauważył logicznie Nakahara rozumiejąc jej powody. - Jakbyś potrzebowała czegoś ze sklepu, czy jakby coś się nie daj bogowie stało. Albo jakby Rose się do ciebie odezwała i potrzebowała wsparcia. Teoretycznie na wierzchu nic cennego tutaj nie ma, a raczej wątpię żeby ewentualni złodzieje zainteresowali się starym pudłem z rzeczami osobistymi, ale mimo wszystko wolałbym żeby chociaż Bubel nie uciekł. Chociaż powinnaś się rzeczywiście przespać na tyle, na ile dasz radę. Zostawiłem ci obiad w lodówce. Bubel też karmę ma nałożoną, ale jakbyś chciała dać mu smakołyki to są tu w szafce. Tylko nie roztyj go w te parę godzin, proszę.

- Niczego nie obiecuję - zaśmiała się Włoszka. - Ale skoro idziesz do pracy. Może mogłabym się zabrać z tobą? W sensie wiem, że pewnie masz masę rzeczy na głowie, nawet nie próbuję sobie wyobrazić jak to jest prowadzić mafię. I to jeszcze biorąc pod uwagę wszystkie okoliczności. I ja serio rozumiem, zwłaszcza z twoich opowieści, że stan Daia jest zły i nie liczę, że magicznie wszystko sobie przypomni, jak mnie zobaczy. Ba, nawet nie musi mnie widzieć. Ja po prostu chciałabym zobaczyć jego.

- Adsy... - zaczął spokojnie, ale z pewną rezerwą Nakahara. - To nie tak, że nie chcę. To nawet nie to, że miałbym jakiekolwiek problemy pod względem przyznania ci dostępu. Po prostu nie wiem czy to bezpiecznie.

- Poradzę sobie - zapewniła go z miejsca Adelaide, absolutnie pewnym tonem, który zmiękł, gdy Chuuya rzucił jej dość wymowne spojrzenie. - Tak mi się wydaje, że sobie poradzę.

- Nigdy, przenigdy, ale to przenigdy nie wątpiłem w twoją siłę. I teraz też nie zamierzam nagle zaczynać - oświadczył spokojnie rudzielec. - Ale wiem po sobie, że jest źle. Ja sobie nie radzę. Udaję przed wszystkimi, że jest inaczej, ale i tak wszyscy, którzy są wystarczająco blisko mnie żeby dostrzec jak porysowana jest ta fasada, zdają sobie sprawę z tego, co jest za nią. Jak się rozpadam to robię to z siłą bomby, a to co się wydarzyło ostatnio to nawet nie jedna setna tego, jak się czuję. Więc tak, to dla twojego bezpieczeństwa. Ale też dla bezpieczeństwa Dazaia. Chwilowo ograniczamy bodźce zewnętrzne do dwóch głównych wpływów, oba maksymalnie możliwe związane z mafią. Wiesz równowaga. Zły i dobry glina. Nie dopuszczamy do niego nikogo poza strażnikami i lekarzami, a i to tak rzadko jak się da. Ty jesteś bardziej rodziną, niż skojarzeniem z mafią. Nie wiemy, jak zareaguje na taki czynnik. Jego stan jest obecnie bardzo niestabilny. Nie radzi sobie z tym, co ma w głowie. I jeśli twoje pojawienie się przywoła jakieś wspomnienia w jego głowie to może go to wypchnąć z tej resztki równowagi, którą on sądzi, że ma. Nie chcę i nie mogę ryzykować jego zapaści. Przepraszam, po prostu nie sądzę, że to dobry pomysł żebyś tam dzisiaj szła. Daj mi parę dni, dobrze? Spróbuję coś wymyślić. Nie wiem, czy to cokolwiek da, czy dam radę jakkolwiek go przygotować. Ta sytuacja to jak chodzenie po ciemku i to w dodatku z opaską na oczach. Ale będę miał czas żeby przynajmniej spróbować. Chociaż za takie teksty to mógłbym martwić się o wylecenie z mafii, gdybym nie był jej szefem. Za zdradzanie tak ważnych tajemnic teoretycznie można być o głowę niższym - zażartował niemrawo Nakahara, chociaż oboje doskonale zdawali sobie sprawę z tego, jak dużo prawdy było w tym stwierdzeniu.

- Nie naciskam. Mogę nawet zadzwonić do Papy, że chciałabym przedłużyć swój wyjazd tutaj - zaproponowała Adelaide poważnie. - Dzięki temu ty nie będziesz czuł się ponaglany przez to, że za chwilę będę musiała wracać, a ja raz, że zdążę jakkolwiek przywyknąć do nowej sytuacji i wiadomości, a dwa, że może moja obecność i wsparcie jakkolwiek ci pomogą. W sensie ja wiem, że masz przyjaciół i wszystko, ale rodzina to zawsze rodzina. Plus no nie gotujesz znowu tak najgorzej. W sensie, do Daia ci daleko, nie zrozum mnie źle, ale jakby nie patrzeć to jego gotowania uczyło paru szefów kuchni i Rose.

- Taka opcja bardzo mi się podoba - przyznał szczerze Nakahara nie robiąc sobie nic z przytyku. Co mógłby, skoro to sama prawda? - Wiesz, raczej nie ma tu zbyt wielu babskich rzeczy. Jak chcesz, jeśli oczywiście nie wrócę o cholera jedna wie jak późnej godzinie i oboje jakimś cudem będziemy mieć na to siłę, to możemy skoczyć na zakupy. Nakupować ci pierdoletów, ręczników, ciuchów czy kołdrę. Na górze jest zapasowa sypialnia, tuż obok gabinetu Osamu, który notabene kiedyś też był gościnną sypialnią. Możesz tam powrzucać parę rzeczy żeby poczuć się bardziej jak u siebie. To tylko tymczasowe, ale wiesz, pokój może na ciebie zawsze czekać. No i jeśli chciałabyś poczekać żeby zobaczyć czy nie będziemy mieć jakiegoś przełomu w sprawie z Dazaiem to zostaniesz w Kobe o wiele dłużej, niż dwa czy trzy tygodnie. Bez sensu żebyś płaciła za hotel tyle czasu. To samo tyczy się Rose oczywiście. Jeśliby zechciała. Mogę odstąpić jej sypialnię na dole, a samemu kimać na kanapie. Albo w Biurowcu. Albo mogę dać wam klucze do zapasowego mieszkania na mieście. Jest mniejsze niż to i gorzej zabezpieczone, ale teoretycznie żyjemy w spokojnych czasach.

- Chuu... Chuuya. Chuuya! - Adelaide musiała kilkukrotnie zawołać jego imię żeby rudzielec wyrwał się ze spirali, w którą powoli zaczął wpadać. Dziewczyna uśmiechnęła się ciepło. - Chętnie tu zostanę. Masz lepsze warunki, niż nasz hotel. Co do Rose to bierz pod uwagę, że to wszystko jest płynne. Ja mogę sobie pozwolić na zniknięcie z Włoch na parę miesięcy. Zdarzyło się już parę razy. Raczej ci nie opowiem, bo to trochę związane nie z twoją mafią. Ale Rose? Rose musi wrócić do dzieciaków. Nigdy nie zostawiała ich na tak długo. Może uda jej się wrócić raz na jakiś czas. Może nawet zostać na parę tygodni. Ale nie liczyłabym na nic więcej.

- Jeśli Rose będzie w ogóle chciała przekroczyć próg tego mieszkania to będę miał więcej niż to, na co zasłużyłem - zauważył poważnie Nakahara.

- Hej panie dramatyczny, nie miałeś przypadkiem iść do pracy? - spytała tylko Adsy gestownie nakazując Chuuyi ruszenie rudego zadka w stronę drzwi, na co chłopak tylko się zaśmiał, spojrzał na zegarek, z przerażeniem zorientował się jak późno się zrobiło i zaczął biegać po mieszkaniu, próbując się jakkolwiek wyszykować i jakimś cudem zdążyć na czas do roboty. Kwadrans Dazaia niby obowiązywał wszystkich, a on miał szansę go uhonorować tylko łamiąc absolutnie wszystkie przepisy dotyczące prędkości i kilka dotyczących mniej znaczących przypadków takich jak kierunek jazdy. Nakahara nie lubił się spóźniać. Śmiechu Adelaide, która obserwowała jego poczynania, mógł słuchać godzinami.

Dazai też nie lubił spóźniania się. Tak naprawdę nie lubił wielu rzeczy. Nie znosił na przykład kiedy ktokolwiek miał czelność przerywać mu zabawę albo zwracać mu uwagę. Nie znosił, gdy ktoś inny dostawał misję, którą jego zdaniem, on wykonałby lepiej. Nie znosił korków w mieście i policji. Zarówno tej, która była zbyt skorumpowana żeby jakkolwiek działać i funkcjonariusze z tej grupy zazwyczaj schodzili mu z drogi tak szybko, jak tylko dawali radę, jak i tej, która wciąż idealistycznie wierzyła w porządek na świecie i dobro jednostki. Ci zazwyczaj nie przeżywali spotkania z nim, bo niemiłosiernie irytowały go ich morale i siła ducha. Podziwiał ich przez krótką chwilę za to, że nie dawał rady ich złamać, ale zabijał ich z dokładnie tego samego powodu. Chwilowo najbardziej nie znosił jednak tego, że nie miał bezpośredniego dostępu do leków, którymi otępiał własny umysł przez ostatnich parę lat.

Czuł różnicę. Oj zdecydowanie czuł. W jednej chwili było mu gorąco, w drugiej miał wrażenie, że zamarznie jeśli tylko przestanie trząść się jak osika na wietrze. Całe piętro było mocno przyciemnione z wyjątkiem momentów, w których schodził do niego lekarz albo podawano mu posiłek. Dazai zdawał sobie sprawę z tego, że to nie był przypadek. W końcu kto normalny z własnej, nieprzymuszonej woli ograniczałby informacje, które mógłby wydobyć z więźnia odcinając sobie samemu widoczność? Czy zwyczajnie ją pogarszając? A jednak gdy po pierwszym dniu obserwujący go mafiozi zorientowali się, jak bardzo jaskrawe światło źle wpływa na jego percepcję otoczenia, poszli mu na rękę. Brak blasku, który praktycznie wżerał mu się w czaszkę i sprawiał, że jego oczy nie do końca działały pokazując mu tylko rozmazane otoczenie, zdecydowanie pozytywnie wpłynął na zmniejszenie jego migreny. Zaciskał dłonie tak mocno, że miał wrażenie, że zaraz rozora sobie skórę do krwi tylko dlatego, że chciał nawet sam przed sobą udawać, że nie jest z nim  tak źle. Że ledwo jest w stanie utrzymać plastikowy widelec, który dostaje razem z posiłkiem, a który nad wyraz skrzętnie sprawdzają pracownicy, czy na pewno nie zapomniał go oddać. 

Właśnie. Jedzenie. Pielęgniarki podawały mu leki tylko w sytuacjach kryzysowych, gdy było z nim naprawdę źle. Nie dostawał jednak pigułek, które zaprojektował dla niego Strawiński. Nie w ich fizycznej formie przynajmniej. A już na pewno nie w tej, do której przywykł. Ale Dazai znał swoje ciało. Miał swoje momenty, których solidnie się wypiera i którym zaprzecza tak mocno, jak tylko może, ale zdarzyło mu się kiedyś myśleć, że jest więcej, niż zwykłym mięsem armatnim. Że jeśli tylko da radę być czystym przez parę dni jego umysł się ogarnie. Nie będzie musiał rzucać się do akcji bez żadnego przemyślenia tego, ryzykując życiem swoim i swoich podwładnych. Gdyby tylko wytrzymał na tyle długo, by móc wymyślić jeden plan. Najprostszy. Potem poszłoby z górki. Mógłby z powrotem zacząć używać mózgu. I jasne, dalej rzucałby się na pierwszą linię licząc, że może bogowie przestaną mieć go w opiece i któryś pocisk naprawdę go trafi, grzebiąc go w piachu raz na zawsze, ale przynajmniej jego ludziom nic by nie groziło. Albo groziłoby im relatywnie mało w porównaniu ze śmiercią.

Na początku służenia w Zakonie Dazai próbował wiele razy. Stracił rachubę, ile. Cierpienie, które sobie przy tym sprawiał nie było ważne. Zasłużył na nie. Nie wiedział, co zrobił źle, ale coś na pewno. To poczucie winy, które przebijało przez wszystkie wspomnienia, przez wszystkie informacje o mafiach i osobowości, które wchłonął, musiało się skądś brać. Osamu nie potrafił tylko przypomnieć sobie skąd. Dlatego Dazai doskonale znał reakcję swojego ciała na odstawienie leków Strawińskiego. Albo potrafił przewidzieć zakres szkód na jego zdrowiu, które na danym etapie uzależnienia, wywołałoby nagłe odstawienie. A jednak dalej oddychał. Może z trudem, może walczył o każdą sekundę, o każdy oddech i o każde wspomnienie, ale udawało mu się. Czyli nie odcięli go od jego leków całkowicie. 

Dazai doszedł do wniosku, że muszą przemycać mu piguły w posiłkach. Zmuszać go do ograniczenia przyjmowanej ilości i skupieniu się na dziennych dawkach. Dlatego czuł się osłabiony, dlatego jego organizm chciał go wykończyć, ale dlatego też jeszcze nie kopali dla niego grobu w najbliższym lesie. I Dazaiowi trochę chciało się przez to śmiać. Bo co? Bo im miałoby się udać? Przez przypadkową niewolę w warunkach pięciogwiazdkowych? Osamu doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że jak tylko się uwolni to weźmie tyle pigułek, że jego serce praktycznie się zatrzyma. Odpłynie w słodką nieświadomość, a wspomnienia, które tak boleśnie próbują wbić się do jego głowy, znowu pozbawione zostaną jakiejkolwiek siły. Tak przecież było zawsze. Dazai próbował, narzucał sobie odwyk, a potem i tak tonął w lekach. Nie zawsze z własnej woli czy decyzji, o czym przypominały mu liczne, dość dobrze widoczne ślady po wkłuciach na rękach, ale efekt zawsze był taki sam. Ćpun zostanie ćpunem, a Osamu Dazai już od dawna nie miał siły do jakiejkolwiek walki ze swoim uzależnieniem.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top