P. XLVI / WSZYSCY KIEDYŚ UMRZEMY
No to ten, napisałam rozdział? xD Miłego czytania buby c:
Kilka godzin później Nakahara z ciężkim westchnięciem rzucił nałożył pokrywkę na ostatnie kartonowe pudło i odrzucił tablet tak daleko od siebie, jak tylko mógł. Urządzenie przesunęło się kawałek po podłodze, nim Izaki zachowując resztki zdrowego rozsądku, zatrzymał je stopą. Ekran może przeżył krótki lot z dłoni siedzącego Chuuyi na drewniane panele, ale jeśli mógł zapobiec jego zniszczeniu wynikającym ze zderzenia ze ścianą, informatyk zamierzał to zrobić. W końcu nie potrzebował dodatkowej roboty.
- Skończyłeś czy trafiłeś na kolejną ścianę i potrzebujesz chwili żeby ogarnąć, co masz zrobić dalej? - spytał spokojnie Izaki nie podnosząc nawet wzroku znad laptopa, na którym testował ostatnie linijki kodu do ich wewnętrznego tłumacza.
- Skończyć to ja mogę co najwyżej ze sobą - odparł cicho rudzielec odchylając się nieco do tyłu żeby oprzeć się o znajdujące się za nim pudła.
- Nagle wzięło Cię na żarciki o samobóju? Bo co? Bo jesteś za blisko mety i chcesz sam sobie pręt w szprychy wsadzić żeby się wywalić z rowerka? - spytał teoretycznie niewzruszony Izaki, choć jego serce wystartowało do sprintu niczym na igrzyskach olimpijskich.
Bo jakby nie patrzeć Nakahara dalej był tykającą bombą. Miał kilka wybuchów, które wszyscy uznali za ogromne i o potencjalnie niezwykle niszczycielskiej sile, bo zniknął z radaru na parę dni, upił się do nieprzytomności na cmentarzu i zagroził paru osobom, że jeśli nie dostosują się do standardów, na które się zgodzili dołączając do Portówki, to zostaną ukarani. Tak naprawdę to były wszystkie oficjalne informacje, które i tak krążyły tylko po Cuppoli i hersztowskich trójkach. Nigdzie dalej żeby przypadkiem nie podkopać autorytetu szefa.
Ludzie zapomnieli, że Chuuya jako nastolatek potrafił pójść na misję i potraktować ją jako zabawę, bo jego Zdolność zatrzymywała wszystkie kule w powietrzu daleko od niego. Bo wspomnienie fali, która prawie zniszczyła miasto, powoli zaczęło się zacierać i zasługi tych, którzy stworzyli wtedy Barierę, zaczęto umniejszać. Przecież nie byli równi bogom. Bo ludzie wypchnęli z pamięci to, jak rudzielec ewakuował pół budynku po ataku Zakonu i zrównał praktycznie cały budynek z ziemią tylko dlatego, że nie chciał żeby gruzy kogokolwiek przygniotły. Bo większość ludzi nie widziała Chuuyi używającego swojego Drugiego Źródła i siejącego maksymalne zniszczenie wszędzie, gdzie tylko mógł.
Bo sposoby na radzenie sobie z atakami paniki Nakahary i informacje o tym, jaką rolę w ich przepędzaniu odgrywał Dazai czy Rose, nigdy nie wyszły zza zamkniętych drzwi, w których przebywali tylko oni sami.
Jasne, po Portówce krążyły plotki, że Chuuya rzucił kiedyś bratem o ścianę, bo puściły mu emocje. izaki zadbał wtedy o to żeby te plotki podbudowały pozycję Rudego, a nie pokazały go jako osobę, która sama z siebie nie ma już kontroli nad własną Zdolnością i stanowi zagrożenie dla absolutnie wszystkich w okolicy. Portówka nie mogłaby przecież funkcjonować z kimś takim na stołku szefa. A Nakahara za dużo poświęcił żeby odebrać mu ostatnie, co mu w życiu zostało i pozbawić go ukochanej pracy.
Dlatego Izaki siedział trochę jak na szpilkach czekając na tę ostateczną bombę i zdając sobie sprawę z tego, że gdy ona spadnie, bo spadnie na pewno skoro tak bardzo spychali Nakaharę z klifu jednocześnie wmawiając mu, że przecież go trzymają, to zmiecie z planszy całe miasto. Nawet nie tylko cały budynek czy całą Portówkę. Nie. Wtedy nie zostanie po nich nawet mokra plama tylko dziura w ziemi. I resztki energii, przed którą nikt nie dał rady uciec, wiszące w powietrzu jako znak ostrzegawczy dla przyszłych pokoleń, że Uzdolnieni są niebezpieczni. Monument pamięci ich braku człowieczeństwa.
- Nie reagowałeś w taki sposób na żarty z samobója Dazaia - zauważył z lekkim uśmieszkiem Nakahara, odwlekając główny temat całej tej konwersacji.
Bo wiedziałem, że Osamu zabierze z tego świata tylko siebie. Było zdaniem, które Izaki chciał powiedzieć. Chciał, ale nie mógł.
- Nie moja wina, że nie jesteś tak zabawny jak on - było tym, co realnie padło. - Niemniej, Twoje śmieszki nie odpowiadają na moje pytanie. Skończyłeś?
- Skończyłem - potwierdził Nakahara krótko, a po całej jego spiętej postawie Izaki widział, że nie może pozwolić mu kontynuować w takim stanie.
- Co Ci chodzi po głowie Rudy? - spytał spokojnie, odkładając laptopa na bok po raz pierwszy od początku tej rozmowy i kierując całą swoją uwagę na rudzielca siedzącego pół pokoju dalej.
Cisza, która zapadła po tym pytaniu, była przytłaczająca. Izaki miał wrażenie, że jeśli któryś z nich za chwilę czegoś nie powie to oboje zwyczajnie się uduszą. Niby nie taka zła śmierć jak na kogoś z ich stażem w mafii, ale informatykowi jakoś śpieszno do grobu też nie było.
- Nie masz wrażenia, że to wszystko jest bez sensu? - odpowiedział w końcu pytaniem na pytanie Nakahara. - Zażynamy się żeby uratować tę gnidę. Poddajemy w wątpliwość wszystko, co znamy. A co jeśli on nie chce być uratowany? Co jeśli praca dla Christie mu pasowała? Co jeśli jego już tam w środku tak naprawdę nie ma i tylko ruszamy kijami praktycznie ożywione zwłoki, które akurat wyglądają jak ktoś, kogo kochaliśmy?
- Chuuya wiedziałeś to wszystko od początku. Znałeś okoliczności, znałeś możliwe wyniki - zauważył zadziwiająco delikatnie Izaki nieco marszcząc brwi, bo ta odpowiedź nie była tą, której się spodziewał.
- Niby wiedziałem, ale nie wiedziałem. Nie tak naprawdę. Wierzyłem, jasne, że wierzyłem. Ale nie wiedziałem - Nakahara zaczął się plątać we własnych słowach, ale jakimś cudem Izaki i tak zrozumiał, o co mu chodziło.
- Nie spodziewałeś się przyjazdu Kaguyi, co? - słysząc to pytanie rudzielec usiadł wyprostowany jak rażony prądem.
- Oczywiście, że się spodziewałem! - oburzył się z miejsca i już zbierał się do dosadniejszej gestykulacji. - Sam Ci mówiłem, że jest ważnym czynnikiem naszego planu i...
- I łatwą drogą wyjścia dla nas wszystkich - przerwał mu w pół słowa informatyk, a w jego głosie pojawiło się coś, co można byłoby nazwać zrozumieniem, gdyby chodziło o kogokolwiek innego. Bo wszyscy wiedzieli, że Izaki nie okazywał takich emocji. - Była drogą ucieczki. Opcją na porzucenie tego wszystkiego. Oparłeś cały swój plan o dziewczynę, z którą nie miałeś kontaktu przez ostatnich kilka lat i nie byłeś nawet pewien, czy żyje. Gdyby się nie pojawiła sama z siebie, odnalezienie jej zajęłoby nam ogrom czasu. Ogrom czasu, w którym moglibyśmy trzymać Dazaia w takim stanie, w jakim jest teraz i powoli do niego docierać. Liczyć, że uda się łagodnością. Że nie musimy dokładać mu kolejnej traumy, bo wszyscy bogowie wiedzą, że ten chłopak już ma ich za dużo. A jakby się nie udało i by umarł? Cóż, próbowaliśmy, nie? Robiliśmy wszystko, co w naszej mocy. Po prostu Christie zrobiła mu za dużą krzywdę. I to, że on leży u nas w piwnicy nigdy nie wydostałoby się do ogólnej świadomości portowych kundli. Nie mielibyśmy powodu żeby rzucać się na Agatkę po tylu latach. Nie musielibyśmy zaburzać pokoju i szykować ludzi do wojny bez mówienia im, że treningi, które za chwilę narzucisz, mają pomóc im wytrzymać rzeź o kilka sekund dłużej, a nie są zwykłymi ćwiczeniami żeby przypadkiem się nie rozleniwili.
- Powiedział ci ktoś kiedyś żebyś zamknął jadaczkę? - spytał cicho Chuuya uśmiechając się dość nieprzyjemnie.
- Tylko co pięć minut mojego istnienia - odpowiedział nieco żartobliwie Izaki na co Nakahara spojrzał na niego wzrokiem tak zimnym, że gdyby chłód mógł mordować to z informatyka nie zostałoby absolutnie nic. - Rudy wiem, że się boisz, okay? Naprawdę wiem. Ale wszystko, czego teraz chcesz, jest po drugiej stronie tego strachu. Możesz pozwolić Dazaiowi sczeznąć w naszej piwnicy i nikt nie mrugnie nawet okiem. Bogowie jedni wiedzą, że połowa Cuppoli powinna pójść na grupową terapię, bo boją się odezwać w Twoim towarzystwie, bo tak są przytłoczeni winą. Ale nie jesteś taki. Mimo wszystko, mimo tego, że masz ochotę się poddać i masz dość i masz pełne prawo mieć dość, i tak idziesz dalej. I zawsze będziesz szedł. Tylko w twoich oczach to, co robisz, nie jest wystarczające.
- Kiedyś ty zrobił doktorat z psychologii, co Izaki? - prychnął Nakahara relaksując się nieco.
- Gdzieś między tym, jak Akiko uznała, że metody, które działały w Zbrojnej Detektywistycznej zadziałają też w Portówce, a tym, że prawie rozwaliłeś siebie i pół miasta przy okazji, bo strzeliły Ci emocje tak bardzo, że prawie przepaliłeś Zdolnością jedyne urządzenie, które trzyma Cię przy życiu - odparł na wpół poważnie, na wpół żartem informatyk.
- Izaki ja naprawdę się staram... - zaczął Chuuya, ale sam nie wiedział, jak powinien skończyć to zdanie.
- Wiem Rudy. Wiem. Naprawdę. Wszyscy wiemy - przerwał mu spokojnie Izaki uśmiechając się ze współczuciem. - I to naprawdę wystarcza. Ale wiem, że będziesz chciał w ten czy inny sposób doprowadzić sprawę Dazaia do końca. Więc zrobimy, co możemy. A jak tylko będzie jakakolwiek chwila wytchnięcia, zwłaszcza przed zaatakowaniem Zakonu, to sam wypchnę Cię z walizkami na wakacje. Urlopu to ci się nazbierało z tych ostatnich lat tyle, że zdążysz świat objechać dookoła. I to ze dwa razy.
- Mamy płatne dni urlopowe? - spytał zaskoczony Nakahara, który uświadomił sobie, że nigdy wcześniej się nad tym nie zastanawiał.
- Oczywiście, że mamy. Jesteśmy mafią a nie januszexem, który wykorzystuje bezpłatnie stażystów - odparł oburzony insynuacją Izaki. - A tak na poważnie. Potrzebuję jeszcze kwadransa żeby skończyć kod. Kaguya też za chwilę będzie po odprawie. Z jakiegoś dziwnego powodu mam przeczucie, że powinniśmy zejść w trójkę do Dazaia. Innymi słowami masz chwilę żeby skończyć makaron, ogarnąć się i zorganizować nieprawdziwe pudło z lekami Osamu żeby odwalić tę twoją pokazówkę.
- W piętnaście minut to ja się zdążę jeszcze wyspać - rzucił tylko Nakahara z lekkim uśmiechem nim zebrał się z podłogi.
Dwadzieścia minut później, z pudłem wypełnionym aspiryną i najtańszymi, najszybciej dostępnymi lekami w tabletkach, stali już przed windą i czekali aż Kagyua do nich dołączy. Nakahara zaczął tłumaczyć jej, że stan Dazaia jest zły, że ten widok może nią wstrząsnąć, że nie wiedzą, co mu się przydarzyło. Zanim jednak zdążył przejść do jakichkolwiek ostrzeżeń, które sam nie wiedział, czy miały bardziej przygotować Kagyuę, czy ochronić resztkę dumy Osamu, dziewczyna zwyczajnie chwyciła go pod rękę i uśmiechnęła się lekko. Stwierdziła spokojnie, że doskonale wie, w jakim stanie był Dazai i że przecież dlatego przyjechała. Obiecała mu też, że się nie przestraszy i że nie zacznie myśleć o przyjacielu w gorszym świetle niż dotychczas tylko dlatego, że rzeczywistość nie była dla niego łaskawa.
Chuuya chciał spytać o tak wiele rzeczy. Chciał dowiedzieć się, co Kags miała na myśli, gdy mówiła, że wie to wszystko. Bo co to mogło realnie znaczyć. Że wiedziała, że Dazai żył i był torturowany a mimo tego nie zrobiła absolutnie nic i nawet nie dała im znać żeby mogli spróbować uratować go wcześniej? Przecież to byłoby zwyczajnie okrutne. Na swoje nieszczęście nie miał jednak czasu by wyrazić na głos którąkolwiek z dręczących go wątpliwości, bo cichy brzdęk windy oznajmił, że dojechali na odpowiednie piętro. Krótkie przejście osobnymi schodami i nagle znaleźli się w szpitalnie białej i zimnej przestrzeni więziennego poziomu, którego jedynym lokatorem był Dazai.
Nakahara zwątpił w swój plan widząc ukochanego. Dazai leżał na pryczy z przymkniętymi oczami. Gdyby nie cholernie wrażliwe czujniki, dzięki którym doskonale znali wszystkie jego medyczne parametry, Chuuya nie byłby w stanie powiedzieć, czy Osamu jest żywy czy martwy. Wciąż blada skóra z licznymi przebarwieniami, ogrom blizn, które widać było nawet spod ciepłych, portówkowych ubrań, które mu dali. Dazai przybrał trochę na wadze, bo skóra na jego twarzy nie wyglądała jak cienki pergamin naciągnięty na zbyt mocno wystające kości, ale Chuuya zdawał sobie sprawę z tego, jak ciężki był to proces dla Osamu.
Bo to nie tak, że Dazai nagle jadł, bo zaczęło zależeć mu na własnym zdrowiu. Spora część posiłków wracała przecież nietknięta. Ale jego ciało przechodziło odwyk w cholernie ciężki sposób i choć każdego dnia modlili się, że przecież jutro będzie lepiej, poprawa zazwyczaj była niezauważalna. Nakahara wiedział, że prawdziwy przełom nastąpi, gdy Osamu zorientuje się, że przemycają mu małe ilości sproszkowanych leków w jedzeniu. Wtedy z pewnością zacznie nieco chętniej jeść poszukując tego drobnego uczucia haju, który kiedyś gwarantowały mu tabletki. Na razie jego mózg był jednak widocznie jeszcze nie na tym poziomie powrotu do swojego względnie pierwotnego stanu i Dazai albo jeszcze się nie zorientował, albo nie połączył tych wątków.
Nieregularność przyjmowania mniejszych dawek leków szkodziła Dazaiowi, ale nie mogli otwarcie dać mu tabletek w rękę. Nawet jako bezużyteczny i praktycznie niemyślący ćpun, Osamu dałby radę to wykorzystać. Może i nie po to żeby im uciec, bo Nakahara wątpił, czy jego ukochany dałby radę obmyślić tak wielostopniowy plan w swoim obecnym stanie. Zawsze istniało jednak ryzyko, że w jakiś sposób brunet dobrałby się do większej ilości jakichkolwiek leków i zwyczajnie wpakował je wszystkie w siebie. A oni mogliby przybyć zbyt późno żeby go odratować. A niektóre śmierci mimo całego zamieszania, które wprowadziła dookoła nich Christie, zdawały się ostateczne. Dlatego nie ryzykowali.
Nakahara przez chwilę nie wiedział, jak ma przełączyć się na tę bezduszną wersję siebie, która nie widziała w Dazaiu z Zakonu własnego narzeczonego. Wiedział jednak, że nie potrzebowali jego miłej wersji w tamtym momencie, więc westchnął ciężko, uśmiechnął się sztucznie i gdy zauważył, że Izaki zainstalował tłumacz w pomieszczeniu, potrząsnął pudłem z lekami, pierwszy raz zwracając na siebie uwagę Osamu od momentu, w którym weszli do pokoju.
- Patrz, co maaaaam - oznajmił niemal śpiewnie Nakahara, gdy Dazai obserwował go niby leniwie, dalej nie podnosząc się z pryczy, ale Chuuya musiałby być ślepym żeby nie zauważyć głodnego błysku w oczach byłego ukochanego.
- Zrabowałeś najbliższą aptekę? Niesamowite, Portowa Mafia jest takim zagrożeniem dla świata. Następnym razem ukradniesz dziecku lizaka - oświadczył znudzonym tonem Osamu, przekręcając się nieznacznie tak, by teraz leżał na wprost i wpatrywał się w sufit z jedną ręką włożoną pod głowę.
- Nie ja zrabowałem i nie z apteki. To prezent od Dostojewskiego. Podobno ci go dał a ty go tak głupio straciłeś. A ileż on się nagadał, że się tak ciężko starał żeby je zdobyć. Leki od tego twojego, jak się nazywał ten doktorek Izaki, pamiętasz? - spytał Chuuya dalej ciągnąc szopkę, ale dając jednocześnie znać swojemu obecnemu zastępcy, że przedstawienie muszą skończyć wcześniej, niż planowali.
- Strawiński - podpowiedział chłodno Izaki, doskonale widząc, jak Dazai zaciska szczękę słysząc to nazwisko.
- Strawiński! - powtórzył sztucznie wesoło Nakahara odstawiając pudło na ziemię i otrzepując sobie dłonie, nim wyciągnął z niego to jedno opakowanie leków, które było prawdziwe. - No wiem, że chcesz podejść bliżej. Możesz zobaczyć, że to naprawdę te twoje przepisane prochy. Czytałem skład i o bogowie, to już inny poziom dna i mułu, co to ma w sobie za chemię.
Nakahara cały czas brzmiał spokojnie i radośnie i zdawał się panować nad sytuacją, a fasada obojętności Dazaia leciała na łeb na szyję. Może i chciał zachować resztki godności, ale głód narkomana był od niego zwyczajnie silniejszy. I Chuuyi łamało się serce, gdy widział, w jakim stanie był człowiek, którego kochał. W jaki sposób musiał z nim rozmawiać żeby dostać jakąkolwiek odpowiedź. Żeby jakkolwiek go wytrącić z nadzieją, że chłopak się poślizgnie i powie o dwa słowa za dużo. Rudzielec miał wrażenie, że za chwilę zwyczajnie zwymiotuje. Nie wiedział tylko czy z nerwów, czy z obrzydzenia do samego siebie, że tak źle traktował kogoś, kto był dla niego najważniejszy na świecie. Nawet jeśli to było dla dobra jego samego.
- Niesamowite. Więc dalej będziecie mogli mi wyznaczać konkretne dawki i dosypywać je do jedzenia. Jakże niezwykle sprytne z waszej strony. Będziecie mogli mnie tu dłużej trzymać. Nie żeby cokolwiek wam to dało - prychnął Dazai sądząc, że niezależnie od układu kart to i tak on zawsze mógł przewrócić stół razem z całą planszą.
- Normalnie byśmy tak zrobili - przyznał częściowo szczerze Nakahara wzruszając lekko ramionami. - Ale okoliczności trochę nam się zmieniły i nie możesz zalegać nam w piwnicy. Więc będziesz miał dwie opcje.
- Zaskocz mnie - prychnął Dazai dopasowując się do gry Chuuyi, gdy ten uświadomił sobie, że to prawdopodobnie najdłuższa rozmowa, jaką odbył z ukochanym od czasów jego zamknięcia.
- Pierwsza opcja jest taka, że wydasz nam wszystkie sekrety Zakonu i pomożesz w pokonaniu Agatki - oznajmił radośnie Chuuya wyliczając wszystko na palcach, jakby dwójka była jakąś niezmiernie wielką cyfrą. - A druga taka, że spalimy te leki na twoich oczach i zobaczymy, co się z tobą stanie, jak przestaniemy dosypywać ci prochy do ziemniaczków.
- Nie spalicie tych leków. Z jakiegoś powodu za bardzo ci na mnie zależy. Uczucie notabene bardzo nieodwzajemnione - Dazai uśmiechnął się karykaturalnie wstając z pryczy i stając na środku własnej celi z dłońmi w kieszeniach spodni i maksymalnie wyluzowanej pozie. - Niezależnie od wszystkiego, nie pozwolisz mi umrzeć. I ja to wiem. A to twoja ogromna słabość, bo nie masz w tym momencie żadnej przewagi.
- I tu mamy małe nieporozumienie - wtrącił się szybciutko Nakahara wyciągając z kieszeni spodni zapalniczkę. - Bo widzisz, nie pozwoliłbym umrzeć swojemu narzeczonemu, ale jak sam kiedyś stwierdziłeś, ty nim nie jesteś, nie? I na twoim miejscu nie wypowiadałbym się za bardzo o uczuciach, skoro ich nie rozumiesz. Ale obojętność, notabene, jest odwzajemniona.
- Kłamać cię uczyli w podstawówce czy kiedy, że sądzisz, że się na to nabiorę? - Dazai teoretycznie nie tracił opanowania, ale cała trójka widziała na dłoni, że nawet stanie sprawia mu trudność. O tym, że uwagę potrafił skoncentrować tylko na swoim rozmówcy, a całkowicie zignorował Izakiego, który akurat stał i szykował się na najgorsze i Kaguyę, która skrzyżowała dłonie na wysokości swojego mostka i złożyła je tak, jakby się modliła, Nakahara wolał nawet nie myśleć. - To nie są moje leki.
- Och ależ są. Nawet mogę ci jedną tabletkę dać do spróbowania. Wiesz żebyś się przekonał na własne oczy. Skoro i tak umrzesz to jeden proszek więcej i tak za bardzo ci nie zaszkodzi - uznał rudzielec, chowając na chwilę zapalniczkę i otwierając trzymane w drugiej dłoni opakowanie. Wysypał sobie na dłoń jedną tabletkę i rzucił ją w stronę Dazaia, który bez problemu ją złapał tylko po to żeby uważnie się jej przyjrzeć i bez zastanowienia wrzucić w siebie. - Wow, nie chcesz nawet wody do popicia? Eh ćpuni to jednak są zbudowani jakoś inaczej.
Nakahara z całych sił myślał o tym, jak Dazai kiedyś użył czyjejś córki jako karty przetargowaj. Jak bawił się słowami i wbijał szpile, które miały wytrącić przeciwnika z równowagi. Jak odwracał czyjąś uwagę od swoich aktualnych działań. Chuuya nigdy nie przypuszczał, że taka gra, takie słownictwo i taka maniera mogą być tak cholernie trudne w utrzymaniu.
- Widzisz, prawdziwe - potwierdził w końcu rudzielec, wrzucając opakowanie do pełnego pudełka.
- Wiesz, że podpalenie tego pudełka mnie zabije, prawda? Nie od razu oczywiście. Ale próbowałem odstawić to gówno wystarczająco długo żeby znać wszystkie efekty odstawienia - zauważył zadziwiająco spokojnie i logicznie Dazai.
- Wszyscy kiedyś umrzemy. Ty umrzesz po prostu trochę szybciej - odparł resztką sił Nakahara. - Więc, powiesz nam wszystko, co chcemy usłyszeć czy zaraz zrobi się tu jaśniutko jak w Ameryce czwartego lipca?
- Christie się zorientuje, że mnie zabiliście. Zemści się - spróbował podejść do tego z innej strony Dazai.
- Agatka uzna, że śmieci same się wyniosły. Nie oszukujmy się, że znaczysz w Zakonie cokolwiek - odbił piłeczkę Chuuya przewracając oczami jakby przyłapał pięciolatka na próbie wymigania się z konsekwencji własnych działań.
- No cóż. W takim wypadku umrę - uznał Dazai rzucając rudzielcowi spojrzenie pełne wyzwania.
- Miałem przeczucie, że tak powiesz - odpowiedział ze sztucznym rozczarowaniem Nakahara ponownie wyjmując zapalniczkę i przez chwilę wpatrując się w tańczący na jej końcu ogień jakby dawał Osamu ostatnią szansę.
Szansę, z której ten nie skorzystał, więc rudzielec zwyczajnie upuścił zapalniczkę prosto do pudełka. Gdy on patrzył, jak jego zawartość powoli staje w coraz większych płomieniach, Izaki cofnął się po podręczną gaśnicę. W końcu nie chcieli musieć ewakuować całego budynku przez bezsensowny pożar.
Z twarzy Dazaia spadły wszystkie maski. Nakahara doskonale widział wszystkie emocje wykrzywiające kiedyś tak dobrze znaną mu twarz. Niedowierzanie, przerażenie, wściekłość. Świadomość, że tym razem naprawdę zginie. Do radosnego trzasku płomieni dołączył wrzask tak nieludzki, że Chuuya w życiu nie domyśliłby się, że pochodził z ludzkiego gardła, gdyby nie widział tego na własne oczy. W sekundę cała cela Dazaia wypełniła się czarnymi wstęgami, które zdawały się napierać i niemalże rozciągać i łamać znajdujące się dookoła niego pole siłowe, które jako jedyne trzymało go w ryzach. Kaguya i Izaki mimowolnie cofnęli się o krok, gdy Dazai upadł na kolana, a przejrzystość jego celi spadła praktycznie do zerowej, gdy w powietrzu zawisnęły czarne drobinki Zdolności Osamu. Klatka zaczęła nadganiać sytuację, ponownie zaczęła przejmować kontrolę nad możliwościami Dazaia i nie pozwalała wstęgom na powrócenie pod jego skórę, ale tkwiła przez chwilę w absolutnym zawieszeniu. A jej ściana zatrzymała się dosłownie o centymetr od twarzy Nakahary.
Nakahary, który nie drgnął nawet o milimetr.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top