P. XLIX / MASZ KWADRANS
Ten rozdział jest zadedykowany Bąblowi, który być może absolutnie zrobił mi dzień oznaczeniem na IG o tym, jak wygląda czekanie na rozdział od autora, którego twórczość się lubi :D Tamta wiadomość być może zrobiła mi cały dzień i zmusiła mnie żebym w końcu usiadła na dupie i zebrała się w sobie żeby coś napisać c:
Also tak, to absolutnie homofobiczne, że nie wrzuciłam naszych ulubionych gejów przez cały Pride Month. Postaram się to nadrobić :D
Także, z dedykacją Bąbel - miłego czytania c:
Nakahara jako jedyny stał we względnie wyluzowanej pozie, gdy Dostojewski obchodził celę Osamu niczym dziki zwierz okrążałby swoją przyszłą ofiarę. Rozmawiali po niemiecku, choć były to raczej krótkie, pojedyncze frazy, niż pełnowymiarowe zdania, w których ktokolwiek mógłby doszukiwać się prób ułożenia niecnego planu, który miałby na celu uwolnienie Dazaia i jego rychłą władzę nad światem. Bo o to ewidentnie w tamtej chwili podejrzewał tę dwójkę Izaki, z którego miny wrogość wylewała się każdym porem. Po minie Kagyui nie dało się wywnioskować absolutnie niczego, co z kolei było chyba najbardziej zadziwiającym aspektem całej tej sytuacji, przynajmniej w oczach Nakahary, który zapamiętał tę dziewczynę jako najbardziej ekspresywną z nich wszystkich.
- Ciężko jest mieć zawsze rację. To tylko niemiecki śmieć. Nie znajdziesz w nim teraz Dazaia – oświadczył po dłuższej chwili Dostojewski, a Chuuya sam nie wiedział, czy przez tę odpowiedź poczuł się bardziej zmęczony, rozczarowany czy przepełniony nadzieją.
Nie zdążył jednak nawet zastanowić się nad irracjonalnością własnego umysłu, gdy Izaki zaczął po cichu zestawiać dane, które mieli do tej pory i na głos szukać możliwego rozwiązania. Kaguya odzywała się co jakiś czas żeby dorzucić swoją opinię, ale kierunek, w którym szły ich przemyślenia zdecydowanie nie podobał się Chuuyi, który mimo wszystko nie chciał ranić ukochanego. Czy przynajmniej jego ciała tak długo, jak naprawdę nie musiał tego robić. I może świadczyło to o tym, że zmiękł. Może miała to być kolejna sytuacja, w której miał zachwiać całą Portową Mafią przez jednego człowieka. Może Izaki nie był okrutny tylko zwyczajnie efektywny. Może na twarzy Dostojewskiego przez ułamek sekundy widać było poczucie winy.
- A gdybyśmy dali mu to, czego chce? – spytał w końcu Chuuya, a w pomieszczeniu zapadła taka cisza, że dałoby się na spokojnie usłyszeć dźwięk spadającej na posadzkę igły. Izaki i Kaguya patrzyli na niego, jakby właśnie wbiegł w najbliższą ścianę z pełnego rozpędu i tak by jak najbardziej uszkodzić sobie buźkę. W oczach Dostojewskiego dostrzegł jednak zaciekawienie i niechętny podziw.
- Rudy, nie wiemy, czego on chce – zauważył Izaki postanawiając, że przez chwilę da się ponieść tym skrzydłom fantazji i nie wytknie najbardziej oczywistych i niebezpiecznych aspektów całego tego pomysłu.
- Wiecie – oznajmił Fyodor z chłodnym wręcz spokojem, nim całkowicie ich zignorował i ukucnął przy siedzącym na krześle Dazaiu.
Izaki uszczypnął się w nasadę nosa i jęknął cicho w geście absurdalnej irytacji. Nawet nie oszukiwał się, że Dostojewski podrzuci im jakiekolwiek bardziej uformowane rozwiązanie. Wskazówka i tak była czymś, czego nie spodziewali się dostać, ale jednak świadomość, że mężczyzna może mieć potrzebne im odpowiedzi, ale zwyczajnie odmawia udzielenia im ich nadkruszała jego praktycznie i tak nieistniejące zaufanie Izakiego do Rosjanina. Nakahara na szczęście zdawał się rozumieć, że Dostojewski szukał w nich namiastki niezwykle specyficznej relacji, którą miał z Dazaiem. Nie mówiąc już o tym, że nie mogli przecież dzwonić do niego z każdą błahostką – nauczenie się nowego podejścia, gdy on rzucał zagadkowymi stwierdzeniami, mogło pomóc im się rozwinąć i nie skazałoby ich na wieczne poleganie na nim.
- Wiemy? – spytała w końcu Kaguya, która nie bała się choćby dotknąć Osamu swoją nową mocą. Niezależnie od wyrzutów sumienia, które sama sobie przez to gwarantowała, doskonale wiedziała, że posiadała zbyt dużo mocy, nad którą nie do końca panowała, a jej nowe siostry z plemienia były zbyt daleko by móc jej pomóc.
- Chce wrócić do domu. Do rodziny. Wspominał dziecko – oznajmił w końcu Nakahara, gdy trybiki w jego głowie zaczęły w końcu działać. Dostojewski nie musiał nawet się do nich odwracać by Chuuya wiedział, że na jego twarzy pojawił się niewielki, zaprawiony ogromną ilością sarkazmu, ale i z kapką dumy uśmiech,
- Wszystko cudnie, ale nie pozwolimy przecież Dazaiowi, niezależnie od tego, czy obecnie jest sobą czy nie, wrócić do Niemiec – zauważył Izaki, który znając pompę i rozmiar idiotycznych pomysłów, które Dazai miał z Dostojewskim, z góry założył, że o takie rozwiązanie właśnie chodziło. - Nie mielibyśmy żadnej kontroli nad nim ani jego mocą. To zbyt ryzykowne.
I było w tym sporo racji. Osamu był znany ze swoich genialnych planów, które znajdowały się na dosłownym skraju szaleństwa i głupoty. To, że wychodzili z takich akcji bez większych strat to zazwyczaj była kwestia tego, że chłopak potrafił wyratować ich z każdej sytuacji albo tym, jak bardzo miał gadane, albo swoimi nieludzkimi Zdolnościami czy refleksem. Osamu nie ryzykował życiem podwładnych, gdy nie musiał, ale byłby pierwszym, który zaproponowałby, że sam potowarzyszy ich więźniowi w trakcie spaceru na ich prywatne lotnisko. Podwójne standardy, z którymi Chuuya walczył tak mocno, jak tylko mógł. I przez chwilę miał nawet wrażenie, że wygrał. Że Osamu był w życiu na tyle szczęśliwy, że znalazł w sobie wolę do pozostania na tej planecie i nie widział przypadkowej śmierci w trakcji akcji jako najlepszego możliwego rozwiązania. Tym bardziej bolało go to, że właśnie na takim etapie jego życia Christie spróbowała odebrać mu jakąkolwiek przyszłość.
- Nie musicie nawet wyprowadzać go z tego pokoju – oznajmił z cichym westchnięciem Dostojewski, który po spotkaniu z Dazaiem był w najwidoczniej na tyle zestresowanym humorze, że powoli odpuszczał sobie gierki i dawał im odpowiedzi prosto na tacy. - Przynajmniej jeśli dobrze orientuję się w Zdolnościach, które ukryliście wśród swoich najbardziej utalentowanych.
Nakahara nie zamierzał pluć sobie w brodę, że połączył wątki tak późno. Wiedział, że to nie miałoby najmniejszego sensu. Zamiast tego wolał sądzić, że się uczy. Że to powolny proces, ale i tak znajduje się w takiej pozycji, o której nie śniłby kilka lat wcześniej. Wiedział też, że jeśli raz wytknie sobie, że jest niekompetentnym idiotą, nie będzie w stanie przestać. A chwilowo Portowa Mafia naprawdę nie potrzebowała Szefa, który miałby wątpić w siebie po całości. Słowa Dostojewskiego sprawiły jednak, że w jego mózgu znowu coś zatrybiło i zaczął w nim tworzyć się konkretny plan ot, jakby mogli wmówić Dazaiowi, że zostanie wypuszczony, bez realnego tego zrobienia. Nakahara potrzebował jednak zgrania kilku osób dla najlepszego możliwego efektu. Bo mieli na to tylko jedną próbę. I jeśli ona by zawiodła, Osamu prawdopodobnie czekać mogły jedynie tortury.
- Ogarnę to – oświadczył z pełną pewnością siebie Chuuya, wyciągając telefon i z miejsca szukając kontaktu do osób, o których pomyślał.
- Rudy? – spytał nieco ponaglająco Izaki, który wciąż obawiał się, że jego przełożony mógł wpaść na idiotyczny pomysł, który naraziłby życia ich wszystkich dwukrotnie. Za pierwszym razem, gdyby Osamu wyrwał się spod ich kontroli i uznał, że zacznie siać zniszczenie w Kobe. I za drugim, gdy niechybnie dowiedziałaby się o całej tej akcji Agatka, która zesłałaby na Japonię atomówkę jeszcze zanim skończyłaby pić popołudniową herbatkę.
- Powiedziałem, że ogarnę – Nakahara uznał temat za zamknięty, doskonale zdając sobie sprawę z tego, że jego myśli będą krążyły dookoła Dazaia do tego stopnia, że stanie się praktycznie bezużyteczny jako szef. Izaki i Kaguya musieli wstąpić na jego miejsce i zająć się sprawdzeniem przygotowań Cuppoli do następnych misji, które Chuuya zamierzał rozdzielić im jeszcze tego samego dnia w trakcie zebrania. - Tak czy siak, nie mamy już więcej czasu żeby móc od tak tu sobie tkwić.
Z tym ostatnim stwierdzeniem nikt nie mógł się kłócić. I tak zmarnowali ogromną ilość czasu na próbę porozumienia się z Dazaiem w najbardziej ludzkich i komfortowych warunkach. Żyli na pożyczonym im od wszechświata przez Dostojewskiego czasie, choć i tak sami nie wiedzieli, jak dawkować Osamu leki po tym, jak jego umysł całkowicie się strzaskał. Musieli zacząć działać, bo za chwilę mogło okazać się, że przegrali wojnę nie tyle z Christie, co z samym czasem. Choć w ich przypadku bywały momenty, w których ta dwójka wydawała się uosobieniem tego samego przeciwnika.
- Mogę zostać z nim jeszcze przez chwilę? – spytał Dostojewski teoretycznie chłodnym tonem, ale Nakahara zbyt długo z nim rozmawiał i próbował go zrozumieć, by nie wyczuć nutki desperacji ukrytej pod warstwą lodu.
Nakahara w pierwszej chwili chciał odmówić. To byłoby logiczne działanie. Dostojewski nie powinien mieć dostępu do najbardziej strzeżonego pomieszczenia w całej ich firmie. Zostawianie go samego z Dazaiem mogło wiązać się z tyloma konsekwencjami. Może Osamu tak naprawdę udawał i naprawdę Fyośka zaraz go uwolni. Może patrząc na podejście do śmierci Rosjanina, Dostojewski po prostu postanowi zamordować Dazaia raz na zawsze. Może to wszystko test albo próba, którą mieli oblać i za którą Agatka miała im zrzucić atomówkę do porannej kawy. Może...
- Co za durne pytanie – prychnął Izaki jakby doskonale zdawał sobie sprawę z tego, jak będzie brzmiała odpowiedź.
- Wrócę po ciebie za kwadrans – powiedział w tym samym momencie rudzielec i przez chwilę sam wyglądał na zaskoczonego własnymi słowami. - Nikt nie będzie ci przeszkadzał o ile nie zrobisz czegoś durnego. Kamery i mikrofony cały czas będą działać – ostrzegł z miejsca, jakby miało to ewentualnie powstrzymać niecne pomysły Dostojewskiego.
To, że miał silne przeczucie, że sam usunie ten fragment nagrań później, zanim ktokolwiek inny zdąży je zobaczyć, było już zupełnie osobną kwestią.
- Bez warunków? Bez równoważnej wymiany? – spytał Dostojewski z mieszaniną pogardy i braku wiary w głosie.
Nakahara nie wiedział, czy postępuje dobrze. Czy podejmuje dobre decyzje. Od takich kwestii zawsze był Dazai. To on potrafił przewidzieć dwadzieścia różnych ataków w mniej niż dwadzieścia sekund. Chuuya zawsze jednak szczycił się tym, że miał dość dobry radar do ludzi. Że po kilku rozmowach potrafił nakreślić sobie czyjś obraz i na tej podstawie poniekąd przewidzieć zachowania jego rozmówcy. Fakt faktem, sytuacja, w której się znaleźli, była daleka od typowej. A skrajne momenty mają siłę do wyciągnięcia z człowieka tak najgorszych, jak i najlepszych cech. Tylko, że po wszystkim, co Dostojewski dla nich zaryzykował, po tym jak próbował im pomóc, choć nie był przyzwyczajony do oferowania takich usług – Nakahara miał przeczucie, że Dostojewski, tak jak oni wszyscy, po prostu tęsknił za Dazaiem. I też chciał go odzyskać, nieważne jak bardzo zapierałby się, że chodzi mu tylko o pokonanie Christie dla dobra jego Szczurów. Chuuya podskórnie czuł, że tak, jak Dazai byłby w stanie uznać Fyodora za honorowego członka Portowych Kundli, tak on sam mógł nazywać się honorowym Szczurem. Niezależnie od tego, jak irracjonalnie by to nie brzmiało.
- Myślę, że jesteśmy już trochę ponad chłodną biznesową uprzejmość Fyośka – oznajmił tylko rudzielec machając lekko ręką. Wiedział, że nie zdobędzie zaufania Dostojewskiego bez zrobienia pierwszego kroku i dania mu pewnego kredytu. - Wybieram wiarę w to, że naprawdę liczysz na tę partię szachów, a nie że wbijesz mi nóż w plecy przy pierwszej możliwej okazji – dodał i błysk w oku Rosjanina jasno świadczył o tym, że przekaz tego zdania naprawdę do niego dotarł. Nawet jeśli Kagyua i Izaki mogli jedynie domyślać się, o co tej dwójce chodziło.
Nakahara opuścił pomieszczenie jako pierwszy, nawet nie odwracając się powtórnie, ale czując na sobie uważne spojrzenie wszystkich. Doceniał to, że przynajmniej część jego podwładnych zdawała sobie sprawę z hierarchii i w przeciwieństwie do niektórych nabytków ze Zbrojnej Agencji Detektywistycznej, potrafili poczekać z zalaniem go pytaniami i wątpliwościami aż do momentu, w którym będą sami. A nie na widoku kogoś, kto teoretycznie mógłby spróbować zniszczyć wszystko, co kochali. I jasne, w przypadku Dostojewskiego obecnie szansa na to drugie była niewielka, ale biorąc pod uwagę, że był znudzonym psychopatą na poziomie Dazaia – nigdy nie była zerowa.
Pytania i wątpliwości naprawdę zaczęły się jeszcze zanim drzwi do windy zdążyły się do końca zamknąć. Nakahara westchnął ciężko, ale postanowił wysłuchać przyjaciół. Doskonale wiedział, że chcieli dla Portówki jak najlepiej i cały ich strach i stres wynikał z lęku o konsekwencje jego decyzji. Decyzji, które mogły wydawać się nieprzemyślane jeśli nie znało się Dostojewskiego tak dobrze, jak Chuuya chciał myśleć, że go znał. Albo na ile znał jedną z jego masek, bo prawdziwego Fyośkę prawdopodobnie znały jedynie jego Szczury i Dazai.
- Nie wiem czy to dobry... – zaczął Izaki zadziwiająco delikatnym tonem, jakby sam nie chciał zaczynać tej konwersacji bojąc się o to, że jego słowa mogą sprawić, że Nakahara zacznie w siebie wątpić. Znowu.
- Nie widzę przeciwwskazań – odparł spokojnie rudzielec z wzruszeniem ramion. Mógłby spróbować wyjaśnić im relację Dazaia i Fyodora. Mógłby powiedzieć im, dlaczego zaufanie Szczurom nie jest decyzją podyktowaną tylko koniecznością posiadania silnych sojuszników. Tylko, że Dostojewski miał pewien wizerunek, nad którym długo pracował. I Nakahara nie zamierzał mu go odbierać.
- Fyodor należy do Zakonu – zauważyła spokojnie Kaguya, która wyglądała w tamtym momencie jakby właśnie stanęła szczeniakowi na ogon. Wyrzuty sumienia wciąż były widoczne na jej twarzy, ale żaden z towarzyszących jej mężczyzn nie potrafił zrozumieć ich przyczyny.
Jak mogliby, skoro nie mieli nawet pojęcia, jak bardzo zmieniła się jej Zdolność. Ba, przez większość czasu ona sama miała wrażenie, że tego nie wie. Kagyua czuła jednak, że im dłużej będzie z dala od domu, tym bardziej będzie traciła opanowanie, które zyskała w trakcie życia z plemieniem. I na razie były to jedynie nieznaczne, delikatne i krótkotrwałe momenty w gronie najbliższych, ale dziewczyna wiedziała, że niezależnie od etapu, na którym będzie ich walka, w pewnym momencie po prostu będzie musiała wrócić do siebie. Odciąć się od rzeczywistości żeby nie musieć ponownie przeżywać emocji z tego, co zdawało się być zupełnie innym życiem. Równie dobrze wiedziała jednak, że wbrew samej sobie i swojemu lepszemu osądowi, będzie w stanie poświęcić własny spokój ducha by przywrócić go Nakaharze razem z jego ukochanym. Razem z człowiekiem, którego ona sama na swój sposób kochała. Kagyua sprzedała sobie mentalnego policzka i na jej twarz powrócił wyraz jedynie chłodnego zainteresowania.
- A jednak nie masz przypadkiem wrażenia, że jego lojalność nie do końca leży w osobie Christie? – spytał Nakahara szczerze zaciekawiony jej opinią i zdolnością obserwacji. To pytanie na chwilę zbiło z tropu nawet Izakiego.
- Nie opierałbym przyszłości całej mafii i wątłego faktu naszego możliwego przeżycia bądź też przywitania się z atomówką na twarz, na bazie wrażenia Rudy – zauważył ostrożnie informatyk, choć nawet on nie brzmiał na tak pewnego swoich racji, jak na samym początku tej rozmowy.
Nakahara teatralnie ukłonił się wychodząc z windy i ruszając w stronę sali konferencyjnej dziarskim krokiem. Jakby nie patrzeć cała Cuppola już na nich czekała, on miał rozkazy do wydania i mniej, niż piętnaście minut na wrócenie do piwnicy i rozpoczęcie pracy nad planem, który mógł okazać się jego największą porażką, albo największym sukcesem. I Chuuya sam nie wiedział, czego chciał bardziej, gdy pozwalał swoim myślom na zabłądzenie na ścieżkę zastanawiania się, jaka będzie następna osobowość, którą wywleką na światło dzienne u Dazaia.
- Cóż, tym lepiej dla nas, że to nie ty nam przewodzisz – oświadczył lekko żartobliwym i śpiewnym tonem, nim dodał zupełnie poważnie słowa, których potrzebę wypowiedzenia poczuł tylko przez pryzmat ostatnich zdarzeń i zmian, które pociągnęły za sobą w Portówce. - To ja stoję u steru. Doceniam twoją poradę wtedy, gdy o nią proszę. Gdy jest potrzebna. Nie myl tego z możliwością mówienia czego chcesz, kiedy chcesz i przy kim chcesz. Nie każ mi myśleć, że to stanowisko mojego zastępcy obarczone jest klątwą ludzi, którzy w imię większego dobra i najczystszych intencji są w stanie upaść najniżej.
- Nie popełniaj błędu Yosano? - podsumował całą tę wypowiedź Izaki, a jego zdolność do rozszyfrowywania lęków Nakahary wydała się w tamtym momencie nieco przerażająca.
Chuuya nie chciał oznajmić tego aż tak wprost. Ba, sam przed sobą nie chciał się nawet przyznać, ile spokoju ducha przyniosło mu postawienie się i podjęcie decyzji na bazie nie tylko dobra Portówki, ale przede wszystkim na bazie jego własnego komfortu. Wciąż gdzieś na granicy sumienia miał myśli, że może powinien wybaczyć Akiko. Może powinien jej odpuścić. W końcu wszystko, co zrobiła, zrobiła dla Dazaia. Nakahara sam z pierwszej ręki wiedział, do jak absurdalnych głupot człowiek może się posunąć byleby mieć wrażenie, że zasługuje się na szacunek, uwagę czy miłość Osamu.
- Tego akurat nie muszę mówić – zauważył spokojnie, nim z niewielkim uśmiechem otworzył drzwi prowadzące do sali konferencyjnej. - Wiem, że nigdy byś do pewnych rzeczy nie dopuścił.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top