P. XLII / WĄTPLIWOŚCI
Nakahara sądził, że odmówienie Seice okaże się trudniejsze. Że odrzucenie takiej prośby będzie stanowiło dla niego jakiekolwiek wyzwanie. Rudzielec był wręcz zaskoczony z jaką lekkością odmowa opuściła jego płuca. I jasne, widział źle ukrywane rozczarowanie Seiki, widział, że chciała się targować i prosić go jeszcze raz, ale zdawała sobie sprawę, że i tak naginała już dobrą wolę Chuuyi, która i bez tego rozciągnięta była poza granice możliwości. Tylko, że Chuuya odnajdywał jakiś pokręcony spokój w świadomości, że chociaż jedno z nich pozostanie zawieszone w bezpiecznej ignorancji. Otulone płaszczem pewnej niepewności, ale mogące wciąż wierzyć w najlepsze, bo rzeczywistość nie znokautowała ich twardymi dowodami. Mógł ochronić młodszą siostrę przed widokiem, którego najchętniej oszczędziłby wszystkim członkom Cuppoli, sobie, a w niedalekiej przyszłości także de Luce. Bo może na razie kategorycznie storpedował pomysły Adelaide, ale po jego głowie wciąż odbijał się cichy głos, który przypominał mu o niewykorzystanej furtce.
Chuuya delikatnie poczochrał włosy Seiki i uśmiechnął się przepraszająco. Wiedział, że jego duszy nie dało się już uratować. Że zawiódł i zrobił z ukochanego praktycznie małpę w cyrku. Boleśnie przypominał sobie o słowach, które Dazai wypowiedział, gdy zdawać by się mogło wieki wcześniej, odwiedzili Alcatraz w San Francisco. Bycie wystawionym na pokaz, pozbawionym innych opcji i skazanym na odbywanie niewspółmiernie wielkiej do przewiny kary nigdy nie leżały za dobrze z charakterem Osamu. Ale o przeproszenie ukochanego Nakahara zamierzał się martwić dopiero, gdy go odzyska. Bo gdyby pozwolił sobie na zajęcie się tym teraz to zwyczajnie straciłby resztki kontaktu z rzeczywistością, których tak kurczowo się trzymał. Nie mógł dołożyć sobie na barki kolejnej rzeczy, bo ich ciężar by go przygniótł.
Rudzielec oznajmił, że niestety wzywa go praca, co w równym stopniu było wymówką żeby zniknąć z pola widzenia Seiki, co absolutną prawdą. Potrzebował też coś zjeść i mógł mieć tylko nadzieję, że Izaki wywiązał się ze swojej obietnicy i w konferencyjnej poza informatykiem, stertą pudeł, teczek, akt i leków czekał tez na niego jego ulubiony makaron. No i nic nie zagłuszało wyrzutów sumienia tak dobrze jak zdecydowanie za duża ilość karmelu i cukru w kawie. Głównie dlatego Nakahara zanim Izaki zdążył powiedzieć choćby słowo, chwycił w dłoń kubek, który podpisany jego imieniem stał na stole znajdującym się najbliżej wyjścia z konferencyjnej i wypił połowę jednym haustem. Informatyk patrzył na niego z mieszaniną zrezygnowania i zdegustowania, ale niczego nie komentował. Na uszczypliwe żarciki czas mógł przyjść później, zwłaszcza, że mimo typowej energicznej estetyki i zachowania rudzielca, Izaki doskonale widział czające się w granicach jego ruchów zmęczenie. Cóż, jeden problem na raz. A na razie jego największym zmartwieniem było to, że Nakahara przejęty wizją uratowania nie tak do końca odzyskanego ukochanego, absolutnie zapominał o podstawowych potrzebach swojego ciała.
Izaki westchnął ciężko w duchu i wstał tylko po to żeby włączyć wodę w czajniku znajdującym się w niewielkim aneksie kuchennym. Z miejsca też rozpakował jedzenie, które im przyniósł, a które chwilowo leżało pod trzema warstwami portówkowych bluz tylko po to żeby utrzymało jakąkolwiek cieplejszą temperaturę i żeby zabiegany rudzielec nie musiał jeść obiadu na zimno. Obaj rozsiedli się na fotelach udając, że jest im absolutnie wygodnie i że krawędzie mebli wcale nie wbijają im się we wszystko, w co tylko mogły, niezależnie od tego. W zadziwiająco komfortowej ciszy spożyli posiłek. Trochę, jakby bali się, że jeśli choćby otworzą usta to z miejsca zaczną rozmawiać o pracy, a to wrzuciłoby ich z powrotem w wir wydarzeń. Z drugiej strony Izaki zdawał się rozumieć, że rozmowa na tematy niezwiązane z pracą mogła skończyć się jeszcze gorzej, bo Nakahara chwilowo operował na trybie zaprogramowanego portówkowego robota i gdyby przypomniał sobie, że jest tylko człowiekiem, to byliby głęboko w dupie. Spokój nie mógł potrwać jednak wiecznie, niezależnie od tego, jak bardzo obaj by tego chcieli. A Nakahara i tak wybitnie długo walczył z pytaniami, które obijały mu się po
- Izaki myślisz, że przesadziłem? - spytał cicho uporczywie wbijając wzrok w resztki makaronu znajdujące się na dnie trzymanego w dłoniach pudełka.
- Myślę, że to nie jest pytanie, które powinieneś zadawać mnie - odpowiedział spokojnie Izaki, choć jego ciężkie westchnięcie stanowiło dobitny znak tego, że chłopak spodziewał się tego pytania, tej rozmowy i wszystkich możliwych ścieżek, które mogła obrać, więc przygotował się prawdopodobnie bardziej, niż Chuuya by sobie tego życzył. Czasami nieokrzesana, okrutna prawda wypaplana tylko pod wpływem emocji czy tego, że rozmówca wziął cię z zaskoczenia, była najlepszym lekarstwem.
- Cóż, wiem, że wygarniesz mi prawdę prosto w twarz i ewidentnie się za mną wstawiłeś przed praktycznie wszystkimi naszymi przyjaciółmi, więc wydajesz mi się odpowiednią osobą do zadania tego pytania - rudzielec wyjaśnił tok swojego rozumowania, nim odstawił puste opakowanie po makaronie na panele i nie wiedząc, co w tak stresującej dla niego sytuacji mógłby zrobić z nagle pustymi dłońmi, zaczął delikatnie wyłamywać sobie palce.
- Rudy, mamy naprawdę dużo pracy - Izaki mimo ogromu zmęczenia, które musiał odczuwać po najnowszym mafijnym maratonie, który sami sobie zafundowali, z całych sił próbował trzymać się bezpiecznego terenu. Wiedział, że mógłby wyrazić swoje zdanie. W pewnym stopniu wiedział nawet jak działał mózg Nakahary i skąd brały się takie a nie inne pytania. Ale nawet znużenie i błagalny ton, który wybrzmiał w jego słowach, nie zdołały zniechęcić rudzielca.
- Wyrobimy się. Nie obrażę się niezależnie od odpowiedzi. Słowo harcerza - oświadczył ze sztucznym uśmiechem Chuuya, coraz bardziej wątpiąc w to, czy dobrze postąpił w kwestii Yosano i Kato. Czy na pewno zasłużyły na takie traktowanie. Czy Cuppola zasłużyła na chłód, który im zaserwował tylko dlatego, że resztkami sił próbował ochronić ukochanego. Bo może popełniał jedną złą decyzję zaraz za kolejną i za chwilę miał obudzić się w płonących szczątkach tego, na co wszyscy tak cholernie mocno pracowali.
- Ale to nie chodzi o to, czy się obrazisz czy nie - prychnął Izaki zbierając ich pudełka i kupując sobie dodatkowych kilka sekund spacerem do kosza. - Dopóki nie pozwoliłbyś emocjom wpłynąć na twój osąd sytuacji to nie mógłbym mieć bardziej w poważaniu, co o mnie sądzisz. Po prostu sądzę, że moja odpowiedź mogłaby wyrządzić więcej złego, niż dobrego - przyznał zadziwiająco szczerze i logiczna część Nakahary cholernie mocno chciała przyznać mu rację. Niestety przegrywała z jego sercem.
- Czyli myślisz, że przesadziłem - uznał Chuuya wciąż trzymając się możliwie najbardziej bezbarwnego tonu jak tylko mógł, jakby chciał oszukać i siebie, i Izakiego, że odpowiedź informatyka wcale na niego nie wpłynie.
- Sam to sobie dopowiedziałeś - zauważył chłodno Izaki zaplatając dłonie na piersiach i przyjmując zadziwiająco spiętą pozycję. Nakahara na pierwszy rzut oka widział, że sprawia, że chłopak czuje się przez niego niekomfortowo i ogromna część jego duszy chciała porzucić temat. Naprawdę chciała. Chciał pozostawać z Izakim w dobrych stosunkach, chciał żeby atmosfera między nimi mogła istnieć bez większych wzburzeń. Ale jednocześnie chciał uzyskać konkretną odpowiedź.
- Czyli nie przesadziłem? - rudzielec dalej wiercił koledze dziurę w brzuchu.
- To też nie są moje słowa - odbił piłeczkę Izaki z ciężkim westchnięciem.
- Jesteś frustrujący wiesz o tym? - spytał Nakahara odchylając się w fotelu i przyjmując pozę i mimikę obrażonego pięciolatka, któremu ktoś z dorosłych własnie zabrał zabawkę.
- A ty cholernie uparty - uznał ze wzruszeniem ramion Izaki mając szczerą nadzieję, że to zakończy ten wątek i będą mogli popracować nad pudłami. Albo, co jeszcze lepsze, on obejmie pierwszą wartę, gdy Nakahara pójdzie spać żeby mieć trochę bardziej działający mózg i trzeźwiejszy osąd, a później, za kilka godzin, się zamienią żeby Izaki też przestał praktycznie zasypiać na stojąco. Bo w pionie to chwilowo trzymała go nienawiść do wszechświata i miłość do organizacji, której poświęcił większość swojego życia.
- Dlaczego twoja odpowiedź miałaby na mnie źle wpłynąć? - zapytał szczerze Nakahara, podnosząc się nieznacznie z dramatycznej pozy, którą przybrał żeby spojrzeć na Izakiego ze szczerym zdziwieniem.
- Bo w siebie wątpisz Rudy - odpowiedział w końcu informatyk, w duszy już z góry wyrzucając sobie, że powie za dużo i to wszystko wróci żeby ugryżć ich później w dupy. Zwłaszcza jego. Głównie jego jeśli Nakahara wpadnie w stare schematy. - Bo wątpiłeś w siebie od kiedy tylko zabrakło Dazaia. Kwestionowałeś własne plany, własne słowa, własne akcje - zaczął wymieniać spokojnie kolejne elementy i choć Chuuya chciał się z nim nie zgodzić, to musiał przyznać mu rację. Nigdy nie ufał własnemu osądowi. - Sam sobie rzucałeś kłody pod nogi. Jak dopiszesz sobie to do ogólnej sytuacji, w której się znajdowałeś, która tak na marginesie sama w sobie była już mocno nieciekawa, to masz łatwy przepis na katastrofę. Więc żeby nie obciążać własnego sumienia, co znowu, w przypadku tak kruchego stanu jak twój przez ostatnie parę lat jest całkowicie usprawiedliwione, opierałeś się na moralności ludzi dookoła ciebie. I jasne, miałeś farta. Większość z tych ludzi ma trochę oleju w głowie, dwie działające szare komórki i minimum empatii, więc doradzali ci dobrze. Ale to nie zmienia faktu, że wystawiałeś się bez żadnej ochrony na tak łatwy atak, że Osamu dałby ci opieprz z góry do dołu za taki poziom lekkomyślności. Chcę cię wesprzeć. Chcę być filarem, na którym możesz polegać bez poczucia, że wykorzystujesz jakąś relację. Ale nie wezmę na swoje barki twojej moralności - Izaki zakończył swoją wypowiedź doskonale wiedząc o tym, że to było clue wszystkiego.
Znał samego siebie za dobrze, wiedział, że wolał pracować z cienia, bo tak było mu wygodniej i nie wystawiało go to aż tak na strzały, ale jednocześnie sam odcinał sobie drogę do sięgania po coraz więcej i więcej władzy. Wzbudzał szacunek albo postrach, osiągnął konkretną pozycję w życiu. Nie potrzebował iść dalej po kolejnych szczeblach hierarchii zwłaszcza, że wiele ich już nad nim nie zostało. A wiedział, że jakaś jego część by próbowała. Jakiś drobny głos w jego głosie mógłby zasugerować, że przecież zrobiłby coś lepiej, lepiej zaplanował akcję, nie byłby tak emocjonalny. Wykorzystując zaufanie Chuuyi i jego bezbronność mógłby zacząć podpowiadać mu tak by doprowadzić do jego upadku. Powoli, małymi kroczkami, ale w stałym tempie. I niczego nie dałby sobie udowodnić.
Tylko, że gdyby to on usiadł za sterami Portówki to odebrałby swojej organizacji to, co kochał w niej najbardziej. Wadliwy czynnik ludzki, który z jednej strony skopał im tyle planów, że nikt spośród żywych nie dałby rady tego zliczyć, a z drugiej strony narzucał im odgórnie pewną perspektywę, w której musieli dbać o dobro wszystkich dookoła żeby funkcjonować. I dzięki temu tak naprawdę funkcjonowali praktycznie jak rodzina. Dzięki temu Japończycy im ufali. Dzięki temu wychodzili cało z każdej walki, bo nie sprawdzali na własną rękę, czy nikt nie skrada się im za plecami, skoro bronił ich dla nich współtowarzysz. Izaki zdawał sobie sprawę z tego, że zrujnowałby wszystko, co kochał. Dlatego nie zamierzał dać sobie na to nawet szansy. I jeśli Nakahara tego nie rozumiał to była to już kwestia tylko jego ignorancji.
- Twój zasrany analityczny umysł. Musisz mieć rację? - spytał w końcu z rezygnacją Nakahara na co Izaki nieznacznie się uśmiechnął.
- Nie muszę, ale to całkiem zabawne - przyznał szczerze. - Mimo tego, że logika tej wypowiedzi do ciebie dociera to i tak chcesz mnie spytać, czy uważam, że przesadziłeś, prawda?
- Mózg swoje, serce swoje. Wiesz, że mam zaburzony osąd jeśli chodzi o przyjaciół. A o przyjaciół Dazaia to już w ogóle. Inna liga - oświadczył Chuuya z rezygnacją, która wymierzona była bardziej w niego samego, niż jego rozmówcę. Przerysowana gestykulacja przez chwilę sprawiła, że Izaki lekko się uśmiechnął, ale szybko wrócił na ziemię i do rozmowy, której bardzo nie chciał prowadzić.
- Czujesz się spokojniejszy? - spytał, obierając jego zdaniem najbezpieczniejszą drogę. Ot, możliwość zastanowienia się dla Nakahary, a nie prywatne opinie informatyka. - Zastanów się, nie musisz mi tego nawet odpowiadać na głos. Czy gdybyś mógł to cofnąłbyś się w czasie i nadstawił drugi policzek?
- Mam pewne poczucie pokręconej sprawiedliwości, że w końcu cierpi też ktoś inny a nie tylko ja - przyznał cicho Chuuya a Izaki musiał użyć każdego najdrobniejszego mięśnia własnej twarzy żeby nie pokazać po sobie zaskoczenia takim poziomem autodiagnozy i samoświadomości ze strony rudego.
- Ludzie tracili życia za naprawdę o wiele mniejsze przewinienia - przypomniał mu informatyk z uśmiechem pełnym współczucia. - Życia rudy. A nie pozycję, chociaż wiem, że i tak dasz im taką wyprawkę, że będą ustawione do swoich ostatnich dni. Czy to sprawiedliwe w kontekście kodeksu Portówki? Nie. Zgodnie z kodeksem powinny dostać o wiele gorszą karę. Czy cokolwiek, w czym uczestniczą ludzie ma jakiekolwiek szanse na bycie obiektywnym i sprawiedliwym? Też nie. Żyjemy w pokręconej rzeczywistości Rudy, nasza sprawiedliwość też może taka być. Jeśli tylko pozwala nam lepiej spać w nocy oczywiście.
Nakahara zamierzał zaprotestować. Naprawdę chciał coś powiedzieć i to coś, co pewnie targetowałoby jego jako tę złą osobę w całym tym równaniu. Ale Izaki go uprzedził. Ostrzegał Nakaharę przed tym, że nie powinien go naciskać, że powinien porzucić tę rozmowę, kiedy jeszcze mógł. Ale jednocześnie miał bardzo dużo opinii i nie byłby sobą, gdyby część z nich nie wypłynęła z jego ust istnym słowotokiem.
- I tak szczerze? Absolutnie szczerze? Nawet jeśli od czasu do czasu byłbyś okrutny to jesteś szefem cholernej mafii. Takiej pozycji nie zdobywa się miłymi uśmiechami i ciepłymi słowami. I ludzie czasem mylą twoją dobroć i chęć wybaczenia całemu światu ze słabością. Więc takie momenty, nawet jeśli mogą wydawać ci się niepotrzebnie okrutne, ładnie ustawią w szeregu pozostałych, bo przypomną im, że pod warstwą rudych kłaków masz stalowy szkielet. Jakby nie patrzeć bazując na planach Dazaia i swoim doświadczeniu dałeś radę zaprowadzić naprawdę świetne czasy dla nas. Dobre czasy. Ale dobre czasy mają to do siebie, że tworzą słabych ludzi. Ludzi, którzy nigdy nie musieli o nic walczyć. Ludzi, którzy znają krew i okrucieństwo z historii, a nie z tego, że musieli ją zeskrobywać z własnych ciał mając nadzieję, że zaczerwienione ślady wyparzą się pod wystarczająco gorącym prysznicem. A tacy ludzie z kolei tworzą ciężkie czasy, mimo tego, że przecież ty i tak starasz się zachować ich iluzję jak najdłużej, mimo że sam nie dajesz już rady. Ciężkie czasy z kolei tworzą zahartowanych w walce ludzi. I dzięki nim powstają lepsze, spokojniejsze czasy. I koło się zamyka - Nakahara musiał przyznać, że tak, jak w całej postawie informatyka odnajdywał ogrom logiki, tak jego pogląd na funkcjonowanie Portowej Mafii ładnie wpisywał się w ogół agendy Izakiego.
- Twierdzisz, że wprowadziłem zbyt duży dobrobyt? - spytał, szczerze zastanawiając się czy może to był błąd. Bo nie zaczęli jeszcze ekspansji na Azję, a przecież Zakon teoretycznie im na to pozwolił. Przejęli Japonię i na tym etapie stanęli na ładnych parę miesięcy tylko dlatego, że Dazai nie zostawił po sobie dalszych planów, a Nakahara nie ufał sobie na tyle by rzucić swoich ludzi na teren wroga bez odpowiedniego przygotowania. Może największe i najlepsze doświadczenie naprawdę zdobywało się na własnej skórze, bo nieważne, ile razy nie kazałby im strzelać na siłowni, nie było to porównywalne ze świadomością, że dookoła ciebie latały ze świstem prawdziwe kule a twoje pociski pozbawiały kogoś życia zamiast lądować w miękkiej gąbce.
- Twierdzę, że przerzucenie się z kar typu okaleczanie, wyrzucanie z organizacji czy zabijanie na kary w stylu no masz dodatkowy trening przez dwa tygodnie, mogły sprawić, że ludziom trochę pomieszało się w głowach. I choć to dopiero zabrzmi okrutnie to może cała ta akcja, którą odwaliła Yosano, wydarzyła się w najlepszym możliwym momencie. Bo nie możesz iść walczyć z Agatą mając u boku idealistów, którzy zapomnieli jak smakuje krew. Potrzebujesz kundli, które dopiero wyrwały się z klatki - zauważył poważnie Izaki doskonale zdając sobie sprawę z tego, że Chuuya też to rozumie. Może rudy nie przyznałby tego na głos, ale nie wystawia się pierwszaków na wojnę jeśli nie wierzy się w rzucaniem ludzi jako mięsem armatnim. Czekała ich daleka droga jeśli naprawdę zamierzali wbić się cierniem w boku Agatki, a czasu mieli coraz mniej.
- Idź spać - oznajmił w końcu informatyk wyrywając Nakaharę z jego przemyśleń. I to dosłownie i fizycznie, gdy rzucił w niego schludnie złożonym kocem. - Mówię poważnie Rudy. Odpoczynek ci się przyda, a te pudła nigdzie nie uciekną. A tobie przyda się świeższe spojrzenie. I zdecydowanie świeższe ubrania.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top