P. LVIII / KIEDYŚ ZADECYDUJESZ, CZY MI WYBACZYSZ

Hemwlo! Klasycznie - nie umarłam :D

Rozdział dedykowany absolutnie każdemu, kto na niego czekał. W szczególności chcę tu jednak uwzględnić Alice_Rrr, która stanowiła dla mnie największą motywację żeby zebrać tyłek w troki i coś napisać ^^

Wciąż klasycznie - życzę miłego czytania!


Nakahara wziął jeszcze jeden, głębszy oddech, nim ponownie zanurzył się we wspomnieniu. Z logicznego punktu Izaki wiedział, że powinien był go zatrzymać. Ale Izaki miał też na tyle mózgu, że potrafił dodać dwa do dwóch. Wiedział, że Chuuya kochał swojego narzeczonego i za nim tęsknił. I że nawet rudy nie był aż takim masochistą by samemu ponownie wchodzić w myśl, która Dazaia przedstawiałaby jako absolutnego potwora na usługach Zakonu. Gdyby mogli z tego wspomnienia wyciągnąć jakiekolwiek informacje to drugi raz weszliby w nie razem. Gdyby wspomnienie było nieważne - nie weszliby do niego ponownie w ogóle.

Dlatego Izaki nie musiał widzieć całego wspomnienia. Ba, jakkolwiek ironicznie by to nie zabrzmiało w momencie, w którym dosłownie i w przenośni znajdował się w głowie własnego przełożonego, wciąż zamierzał uszanować prywatność Osamu. Przynajmniej na tyle, na ile mógł to zrobić. Dlatego odwrócił się na pięcie i stanął tyłem do wspomnienia, do którego wszedł Chuuya. I zrobił to praktycznie w tej samej sekundzie, w której ruda czupryna Nakahary zniknęła z jego otoczenia. Dlatego Izaki zobaczył tylko fragment wspomnienia. Widział mężczyznę wychodzącego ze śmieciami z przypadkowego bloku i widział czającego się w cieniu Dazaia.

Izaki chciałby musieć zobaczyć więcej żeby zrozumieć, co działo się w tamtej chwili. Chciałby żeby jego mózg potrzebował chociaż pobieżnie odhaczyć różne, o wiele mniej makabryczne możliwości. Wszechświat rzadko jednak przychyla się do próśb maluczkich. Więc jedyne, co Izaki mógł zrobić, to dać Nakaharze tyle czasu, ile ten tylko potrzebował i nie tracić przy nim zimnej krwi. Co swoją drogą w tamtej chwili okazywało się nad wyraz trudne. Izaki przez lata pracy w Portówce wyrobił sobie renomę. Wyrobił sobie reputację. Wyrobił sobie pewność siebie i zapracował na swoją pozycję. Wiedział, kim był, wiedział, jakie miał umiejętności i wiedział, co miał światu do zaoferowania. 

Ale w sekundzie, w której uświadomił sobie, że Dazaia pokonała jego własna Umiejętność, mentalnie przeniósł się praktycznie dekadę wcześniej. Mentalnie przeniósł się do tego momentu, w którym był popychadłem, które w żaden sposób nie odcisnęło swojego piętna na otaczającym go świecie. Choć nawet po tej dekadzie Izaki łapał się czasem na myśleniu, że to wielkie piętno, którym lubi się szczycić, tak naprawdę nie jest niczym więcej niż śladem kroków na piasku, który zniknie, gdy tylko pojawi się większa i naturalniejsza siła.

Nakahara celowo zignorował pierwszą część wspomnienia. Stanął w zaułku, opierając się barkiem o wysoki murek i przeczekał sam akt zabicia przypadkowego cywila i schowania jego ciała w śmietnikowej wiacie. Ta część wspomnienia zupełnie go nie obchodziła. Nie zamierzał nagle wybielać Dazaia i robić z niego świętego. Każdy, kto przeżył w jakiejkolwiek mafii, raczej prędzej niż później miał krew na rękach. I może to stwierdzenie było absurdalnie pozbawione empatii w tamtej sekundzie, ale Chuuyę zupełnie ten przypadkowy człowiek nie obchodził. Jasne, rudy zdawał sobie sprawę z tego, że gdy będzie miał wolną chwilę, poszuka tej rodziny i w jakiś sposób im z ukrycia pomoże. 

Żadna ilość pieniędzy czy kwiatów na nagrobkach nie wynagrodzi im straty męża i ojca. Ale zawsze jakoś pomoże im to ruszyć dalej. Tylko, że to były przemyślenia, które Nakahara celowo zostawiał na później. W tamtej chwili liczyło się dla niego tylko to, co ten przypadkowy człowiek był w stanie zrobić dla Dazaia. Dla resztek jego Dazaia, który niczym zaszczute, dzikie zwierzę jednocześnie pragnął miłości i bliskości, ale nie potrafił do nikogo się zbliżyć.

Nakahara patrzył jak zaczarowany na Osamu, gdy ten przeżywał wspomnienia właśnie zabitego człowieka. Rudy patrzył ukochanemu prosto w oczy ze świadomością, że Dazai nie miał jak go zobaczyć. Nie było go przecież tak naprawdę w tej ruderze, gdy to wszystko miało miejsce. Nie był częścią tego wspomnienia. I tak, radość i spokój wymalowane na twarzy Osamu w tamtej chwili nie były jego. To nie Dazai wspominał coś ważnego dla siebie z rozczuleniem. Ale dla niego samego w tamtej chwili wciąż były one niesamowicie prawdziwe. I fakt, że Dazai był w stanie w jakiś pokręcony i makabryczny sposób w całym tym chaosie dążyć do tego, na czym podświadomie mu zależało, w oczach Nakahary jasno świadczył o tym, że jego walka miała cel. Że na końcu drogi miał szansę odzyskać swojego ukochanego.

Chuuya czuł, że zaczęły piec go oczy. Kości strzyknęły mu też dość boleśnie, gdy wreszcie wstał z kucek, w których znajdował się od dłuższego czasu żeby być jak najbliżej Dazaia. Chuuya miał ochotę się z siebie zaśmiać. Pamiętał, jak jeszcze jakiś czas temu zawzięcie deklarował, że zrobiłby wszystko i oddałby wszystko byleby tylko mieć swojego Dazaia z powrotem. Że nic nie stanie na drodze ich miłości, że go odzyska. Chłopak szczerze musiałby się zastanowić, czy mając obecną wiedzę wciąż byłby skłonny i zdolny do tak wielkich deklaracji. 

Bo rozważył ogrom opcji. Naprawdę rozważył. Przez większość czasu od ich ostatniego, wielkiego spotkania z Zakonem i Agatką, Nakahara sądził, że jego ukochany nie żyje i próbował się z tą myślą pogodzić. Później okazało się, że jednak żyje, więc rudy próbował przerzucić swój tok myślenia na to, że Dazai jest pewnie po ogromnym praniu mózgu, że jest straumatyzowany i naćpany poza granice jakiejkolwiek możliwości. I logiczna część mózgu Chuuyi wiedziała w jaki sposób najprościej się kogokolwiek łamie. Przecież to dzięki temu był w stanie dodać dwa do dwóch i zaciągnąć Rose do piwnicy Portówki żeby spróbować dotrzeć do Dazaia. I może to właśnie dlatego modlił się żeby to dopiero późniejsze wspomnienia go straumatyzowały. Te głębiej ukryte, te, które bazowane były na pierwszych dniach czy miesiącach Osamu w Anglii. Nie sądził, że pierwsze większe wspomnienie, na które się natknie, już całkowicie wybije go z rytmu.

Nakahara wiedział, że nie ma czasu i przestrzeni na zastanawianie się na jakikolwiek temat. Wiedział, że jeśli wjedzie mu chociaż skrawek moralniaka, w jego głowie pojawi się chociaż szczątek myśli o tym, że zabija ukochanego to zwyczajnie nie będzie w stanie tego zrobić. A nie mieli na to ani czasu, ani zasobów. Dlatego Nakahara spojrzał tylko ostatni raz na ukochanego próbując zablokować w swoim sercu jakiekolwiek emocje i spojrzeć na Dazaia jakby był przypadkowym człowiekiem z innej mafii.

- Kiedy dojdziesz do siebie to zdecydujesz, czy mi wybaczysz - uznał tylko cicho Chuuya, nim opuścił wspomnienie.

Izaki nie zdążył zadać mu jakiegokolwiek pytania. Nie zdążył nawet się w pełni obrócić, nim Nakahara podniósl broń i oddał strzał. Chuuya sam nie wiedział, czy lot kuli, która utknęła w głowie Osamu z tego konkretnego wspomnienia, trwał ułamek sekundy czy całe wieki. Z jakiegokolwiek szoku, który mógłby odczuć wyrwał go jednak huk kilkunastu luster wspomnień, które uległy strzaskaniu w tym samym momencie. Dźwięk był przytłaczający i zapierał swoją intensywnością dech w piersi, a jasny, czerwony wybuch światła zmusił obu mężczyzn do zamknięcia oczu i skryciu ich za uniesionymi rękoma.

- Czyli przynajmniej wiemy, że nasza teoria o tym, że zniszczy się ciąg wspomnień ma rację bytu - skomentował to Izaki, gdy od nagłego wybuchu minęło kilka minut przepełnionych skrajnie różną od całego tego jazgotu wręcz martwą ciszą.

- Wiemy - potwierdził to Nakahara tak suchym tonem, że informatyk prawie miał ochotę spytać czy wszystko w porządku. Najbardziej naturalne pytanie, jakie ludziom zawsze cisnęło się na usta, ale tak idiotyczne w tamtym konkretnym przypadku. - Wychodzimy - zarządził Chuuya i z miejsca skierował się w stronę, bramy Lustrzanego Wymiaru.

Chuuya miał wrażenie, że stracił jakiekolwiek połączenie z realnym światem. Miał wrażenie, że otaczające go dźwięki były wytłumione, że rzeczywistość oglądał zza wybitnie brudnych okularów. Że cała jego skóra owinięta była grubą pierzyną, przez którą nie docierały do niego jakiekolwiek bodźce. Z jakiegoś powodu Nakahara chciał mieć wyrzuty do świata, że ten sądzi, że ma prawo wyglądać dokładnie tak samo, jak wyglądał, gdy wchodzili do Lustrzanego Wymiaru. Zupełnie jakby fakt, że Nakahara musiał właśnie postrzelić swojego narzeczonego nie wpłynął w żaden sposób na losy świata. Zupełnie, jakby ich życia w kontekście wielkiego, bożego planu, zupełnie się nie liczyły.

Do rudego z opóźnieniem dotarło, że wszyscy czekają na jego decyzję. Że wszyscy czekają aż on pierwszy odezwie się w jakikolwiek sposób. Powie, co im się udało. Obieca im, że są o krok bliżej do odzyskania Dazaia, którego tak znali i kochali. Ale Nakahara nie potrafił wydobyć z siebie nawet słowa. Dlatego zrobił to, czego tak usilnie próbowali nauczyć go wszyscy przez ostatnich parę lat. Zachował się jak robot.

- Kończymy na dzisiaj. Padniecie z wyczerpania jeśli będziecie musieli utrzymać całą tę szopkę jeszcze przez chwilę. Wrócimy do tematu jutro z rana - zarządził Chuuya ignorując rozczarowanie, które tak jawnie odbiło się na twarzach wszystkich dookoła niego. - Dziękuję za waszą dzisiejszą pracę. Dobrze się spisaliście.

I tyle. Podziękowanie za pracę jakby wypełnili przypadkowy raport, a nie gdyby przeprowadzali eksperyment na żywym człowieku i walczyli z nieznanym. Jakby zjedli właśnie razem obiad na przerwie w pracy, a nie tworzyli technologię, która łamała prawa fizyki. Jakby to był zwykły wtorek, a nie sytuacja, która poddawała w zwątpienie fakt istnienia jakichkolwiek bogów. Bo skoro oni mogli zrobić coś takiego, bo skoro Agatka mogła zrobić komuś aż taką krzywdę i bo skoro Dazai mógł nosić w sobie cudze wspomnienia - to co więcej niby mogliby zrobić bogowie? Jaką moc mogliby mieć, której ludzie posiadający Umiejętności, jeszcze nie pojęli?

Nakahara nie pożegnał się z nikim. Chwilę po tym, jak wszystkim podziękował, znalazł się w windzie. Korzystał z szoku. Wiedział, że korzystał z szoku. Musiał. Bo gdyby tylko pozwolił sobie na zatrzymanie się na sekundę to padłby jak długi tam, gdzie stał. A nie mógł okazać takiej słabości na oczach przypadkowych pracowników. Musiał dotrzeć przynajmniej do własnego biura. Gdzieś z tyłu głowy kołatała mu się myśl, że znowu zrzuca całą odpowiedzialność i pracę na Izakiego. I w całym swoim szoku nie chciał się zastanawiać nad tym, czy takie działanie było w jakikolwiek sposób uczciwe czy sprawiedliwe. Izaki już kiedyś widział Dazaia w takim stanie. Sam Izaki wtedy nie wiedział, jak dokładnie Dazai poradził sobie z duszami tych, których zabił i wchłonął, ale przynajmniej był obok. Wiedział, z czym taki Dazai się wiązał. Dla Nakahary ta sytuacja była całkowitą nowością, która co rusz uderzała go z pięści w brzuch. Z całej siły.

Chuuya praktycznie wybiegł z windy mając wrażenie, że zaraz się udusi. Jakby nawet drapanie paznokciami po szyi do czerwoności nie poluźniało ścisku, który nagle pojawił się w jego gardle. Chłopak nie pamiętał jakim cudem dotarł do swojego biura, czy zamknął za sobą drzwi ani kiedy znalazł się na ogromnym tarasie. O tym ostatnim zorientował się dopiero w momencie, w którym zimne powietrze nocnego nieba zaczęło boleśnie kłuć go w policzki. Wtedy też do jego mózgu dotarło, że ktoś wrzeszczy. Przez chwilę Nakahara szczerze się zmartwił. Tak głośny krzyk, słyszalny na takiej wysokości, tak przepełniony bólem i cierpieniem. Krzyk, który musiał ciągnąć się dłuższą chwilę, bo słychać było, że osoba, która wydawała z siebie ten dźwięk powoli zaczynała chrypieć. Dopiero po dłuższej chwili dotarło do niego, że to on krzyczał. Krzyczał w ten pierwotny sposób, który wypuszczał z niego wszystkie skrajne emocje, z którymi nie potrafił sobie poradzić.

Nakahara przyłożył dłoń do ust jakby fizycznie musiał sprawdzić, czy krzyk, który zamilkł chwilkę temu naprawdę pochodził z jego gardła. Ból i drapanie, które odczuwał zdecydowanie świadczyły o tym, że tak. Jednak gdy tylko dotknął swojej twarzy poczuł też, że jego dłoń z miejsca stała się mokra. Chuuya pokręcił przez chwilę głową i miał ochotę zacząć się histerycznie śmiać. Co innego mu pozostało, skoro najwidoczniej jego organizm reagował zanim jego mózg raczył mu w ogóle dać znać o tym, że cokolwiek robi? Skoro miał wrażenie, że nie kontroluje swojego ciała? Że siedzi na tylnym siedzeniu, gdy ktoś inny przejął stery? Na śmiech w tej sytuacji jednak Chuuya nie potrafił się zdobyć.

Chuuya wiedział, że nie miał na to wszystko czasu. Wiedział, że nie chciał mierzyć się z tym, że strzelił do człowieka, którego kochał ponad życie. Wiedział, że będzie musiał przeprosić za swój wybuch, który prawdopodobnie zestresował wszystkich na przestrzeni najbliższych czterech przecznic. A jednak wystarczyło jedno spojrzenie na uchylone drzwi prowadzące na taras, na złożony koc, który przy nich leżał w towarzystwie kubka z herbatą, która kiedyś była prawdopodobnie ciepła i na paczkę fajek, by do oczu Nakahary napłynęły łzy. Przez szklane drzwi Nakahara dostrzegł siedzącego w jego biurze Izakiego, który pracował i obserwował go kątem oka. Izaki nie spojrzał na niego, nie skinął w żaden sposób głową. Nie oderwał nawet wzroku od komputera. Ale Chuuya wiedział, że jest obserwowany. Wiedział, że gdyby spróbował zrobić coś głupiego to Izaki od razu by wkroczył. Prawdopodobnie z całą jednostką, która tkwiła w pogotowiu na korytarzu.

Ale sam fakt tego, że ktoś bez słowa prośby wziął na swoje barki cały ten ciężar i stworzył dla niego przestrzeń, by choć spróbował poradzić sobie z sytuacją dnia dzisiejszego, sprawił, że wszystkie hamulce, których próbował trzymać się Nakahara, po prostu puściły. Bo ten dzień nie mógł być prosty dla Izakiego. Ale Izaki nie narzekał. Usuwał się w cień i stanowił podporę, jednocześnie bezgłośnie dając Chuuyi znak, że nie jest w tym wszystkim sam. Dlatego Nakahara tylko sięgnął po paczkę fajek i odetchnął głębiej.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top