P. XLVIII / PRZYPADKOWO ZABITY CYWIL

- Rudy to nie działa - oznajmił w końcu, po kilku niezwykle długich godzinach Izaki, odciągając Nakaharę delikatnie za ramię na bok.

Chłopak doskonale rozumiał, dlaczego Nakahara chciał przeciągać tę część przesłuchania. Dlaczego próbował być absolutnie miłym i kulturalnie wybadać teren. I może w innych przypadkach jakkolwiek by to zadziałało. Może gdyby nieszczęsna dusza, która znalazła się na ich krześle, była w stanie zrozumieć choć jedno wypowiadane przez nich słowo. Może gdyby nie obudziła się w absolutnie obcym pomieszczeniu, otoczona przez nieznajomych i prawdopodobnie z taką ilością traumy, że ta otuliła mózg zabitego mężczyzny tak dokładnie, że nawet nie dopuszczała do jego głowy myśli o własnej śmierci. Bo skoro te wspomnienia znalazły się w głowie Dazaia to nie musieli zgadywać, kto był w tym scenariuszu mordercą. Ani jak przebiegało samo zakończenie życia. Chaotycznie, boleśnie i niespodziewanie. I prawdopodobnie nie poprzez czysty strzał.

Nakahara starał się, jak mógł. Chciał uchronić ukochanego przed każdym, przed kim tylko przyszłoby mu go ochronić. Ale nawet on miał pewne ograniczenia, których nie potrafił przeskoczyć. I wyjątkowo nie była to blokada fizyczna, ale językowa. Dlatego odsunął się na bezpieczną odległość i pozwolił jednemu z własnych podwładnych wejść do pomieszczenia i zacząć robić za tłumacza. W głosie portowego kundla słychać było akcent, który tak znacząco różnił się od kanciastych, ostrych słów wypowiadanych przez ich więźnia. Ale nawet obecność własnego języka nie uspokoiła ich więźnia. Mężczyzna dalej patrzył na nich rozbieganym wzrokiem bojąc się zatrzymać na kimkolwiek spojrzeniem na dłuższą chwilę. Wciąż się trząsł, a jego głos z niezwykle cichego szeptu przechodził do krzyku w praktycznie na przestrzeni jednej wypowiedzi. Chuuya może stał tam kilka godzin, ale już od pierwszych minut wiedział, że nie miało to najmniejszego sensu. 

- Fyośka? Jesteś potrzebny. Teraz. Daj znać, jak będziesz w recepcji - cichy ale stanowczy głos Nakahary rozszedł się po pomieszczeniu, gdy ten wyciągnął telefon z kieszeni i połączył się z kimś, kogo jeszcze tak niedawno uważał za wroga, a dziś był gotów dopuścić do ukochanego w najgorszych jego momentach. - I na wszystkich możliwych bogów, nie torturuj moich ludzi. Któryś z nich w końcu się zirytuje i poprzestawia ci tę twoją szpetną, szczurzą buźkę i tyle z ciebie będzie. A ja będę się z tego śmiał - dodał niby lekkim tonem, niby w żartach, ale jednocześnie zdając sobie sprawę z powagi sytuacji.

Niżsi hierarchią członkowie Portówki nie mieli bladego pojęcia o tym, że współpracują z Dostojewskim. Dla nich każde pojawienie się Szczura w Biurowcu powinno być albo ostrzeżeniem od Zakonu, albo początkiem wojny. Rękawicą rzuconą prosto w twarz. I nawet jeśli Dostojewski wyjątkowo nie robił tego celowo, nie zawsze miał kontrolę nad własną Zdolnością. A ona potrafiła ściąć każdego, kto miał choćby na swoim karku najmniejsze przewinienie, na kolana. Co dopiero mówić o ludziach, których ręce spływały krwią. Może i winnych, może i nigdy przypadkowych cywilów, ale nie byli przecież robotami i nie odhaczali przeciwników jak kolejne cyferki w dzienniku. Zdawali sobie sprawę z tego, że każdy z ich wrogów miał życie poza swoją mafią. Miał prawdopodobnie rodzinę. Marzenia i plany. Po prostu był w złym miejscu o złym czasie o ten jeden raz za dużo.

- Nie szczędź mi sentymentów - szorstki głos Dostojewskiego ściągnął Nakaharę z powrotem na ziemię, tuż do zmartwionych spojrzeń jego towarzyszy.

- Dostojewski? Jesteś całkowicie pewien, że to dobry pomysł? - spytał Izaki, a drobbne drgnięcie jego górnej wargi, gdy z całej siły starał się być profesjonalistą i nie okazać absolutengo obrzydzenia, było wystarczającym znakiem dla Chuuyi.

Nie żeby jemu ten pomysł się podobał. Co innego polegać na Fyodorze, gdy chodziło o suchą papierologię. Gdy chodziłlo o informacje dotyczące Zakonu. Gdy chodziło nawet o załatwienie środków potrzebnych do odzyskania Dazaia. O załatwienie chociażby leków. Mieli jakiś wspólny cel w zniszczeniu Agatki i Dazai, przynajmniej chwilowo, był ważnym aspektem, którego potrzebowali do ziszczenia tego celu. Nakahara ufał Fyodorowi z Osamu jako pionkiem. Nie potrafił mu zaufać z Osamu jako człowiekiem.

- Masz lepszy? - spytał rudzielec z ciężkim westchnięciem, doskonale zdając sobie sprawę z tego, że było kilka opcji, których jeszcze nie wprowadzili w życie, ale nie były to opcje, które zamierzał traktować lekką ręką.

- Cóż, wiesz, co zazwyczaj robimy z więźniami. Jakby nie patrzeć jesteśmy mafią. Nie wmówisz mi, że o tym nie myślałeś. Za dobrze cię znam - odbił piłeczkę Izaki, a po samym sposobie w jaki zacisnął szczękę, Nakahara wiedział, że chłopak nie lubił wizji tej konwersacji tak bardzo, jak i on sam.

- Jest to zdecydowanie coś, czego wolałbym uniknąć. I ze względu na niego, i ze względu na siebie. Ma już strzaskany i mózg, i ciało. Wolałbym nie dokładać do tego swojej cegiełki - odbił piłeczkę delikatnie Chuuya, chwytając się tego, co jego przemęczony i przeładowany móżg uznał za najlogiczniejsze w tamtym momencie. - Plus, z tortur nie ma już drogi powrotnej. Wiem, że odzwyczailiśmy się od tego, bo dawno nikt nam nie podskoczył na tyle żeby wylądować w którejkolwiek z naszych piwnic, ale to naprawdę powinien być środek ostateczny. A nie pierwszy.

- Zmarnowaliśmy kilka godzin będąc miłymi, a nawet nie znamy jego imienia - zauważył zadziwiająco szorstko informatyk, przez co nawet Kaguya posłała mu pełne współczucia spojrzenie.

- I sądzisz, że założenie mu czarnego worka na głowę, przechylenie do góry nogami i zalanie wodą cokolwiek zmieni w tej kwestii? Że nagle będzie śpiewał jak z nut? - prychnął przytłoczony Nakahara, który nie wiedział już, jak ma reagować na kolejne sytuacje, kolejne problemy czy kolejne cholerne rozwiązania bez uciekania się do żartów najniższego sortu.

- Na pewno coś się ruszy - kontynuował Izaki z chłodną pewnością kogoś, kto szczerze wierzył, że nie ma czegoś takiego jak zła prasa. Jest tylko niewystarczająca lub powiedziana ze złej perspektywy.

- Równie dobrze będzie mógł nas okłamać byleby uciec przed bólem - dołączyła do dyskusji Kaguya, która zdawała sobie sprawę z tego, że mogłaby zaproponować im pójście na skróty. Mogłaby oznajmić, że pobyt w plemieniu rozszerzył jej umiejętności i że mogłaby wejść do wspomnień Dazaia. Tylko, że jakby nie patrzeć była wśród swoich ludzi świeżakiem. Podróżowała jedynie przez scalone umysły i zwyczajnie bała się, że mogłaby się zgubić wśród labiryntu ostrych wspomnień kilkudziesięciu różnych ludzi strzaskanych w jednym umyśle - Równie dobrze może nas okłamać, bo jest zbyt zdezorientowany żeby wiedzieć, co jest prawdą.

- A bo waterboarding jest najlepszą metodą na oczyszczenie sobie umysłu. Szok, że nie umawiamy sobie na niego cotygodniowych sesji w takim wypadku - skomentował to sztucznie radosnym tonem Nakahara nim westchnął ciężko i dał sobie chwilę na opanowanie własnych emocji. Był cholernym Szefem. Nie mógł pozwolić sobie na takie jazdy. A jednak coś w zachowaniu i nagłej zmianie postawy Izakiego coś mu nie pasowało. - Poczułeś nadzieję, prawda? - spytał rudzielec delikatnie, zaskakując tym wszystkich obecnych w pomieszczeniu.

- Słucham? - szczerość i nieokiełznanie pewnego szoku, który był tak doskonale słyszalny w głosie Izakiego, utwierdziły Nakaharę w tym, że jego założenia poszły w dobrą stronę.

- Zbyt logicznie podchodzisz do wszystkiego żeby proponować tak drastyczne rozwiązania na samym początku - zauważył spokojnie Chuuya uśmiechając się nieznacznie i z widoczną wdzięcznością. Bo Izaki próbował go odciążyć. Wziąć część tego ciężaru na swoje barki. Naprawdę próbował. A to więcej, niż Chuuya mógł powiedzieć o większości swoich podwładnych w tamtym momencie. - Starasz się zagrać tego złego, który jest tak chętny do wykonania pierwszego uderzenia, bo nie chcesz żeby ta odpowiedzialność spadła na mnie. Ale spadnie. I nic nie możesz w tej kwestii zrobić. No chyba, że masz jakieś dziwne zatargi z tą gnidą, przez które zwyczajnie chcesz mu przywalić póki nie będzie tego pamiętał. Też opcja i jako człowiek, który przez szmat czasu był z nim zaręczony i został wystawiony praktycznie na ślubnym kobiercu, absolutnie bym to zrozumiał, ale w takim wypadku musisz ustawić się w kolejce.

- Rudy... To nie możesz być ty. Ze wszystkich ludzi w całej tej organizacji to nie możesz być ty - poddał się wreszcie Izaki, który z pierwszego rzędu widział, jak wyniszczająca cała ta sytuacja była dla Nakahary. I jak bardzo nie mogli do tego stosu rzeczy dorzucić jeszcze zmuszania go do torturowania własnego narzeczonego, bo to zwyczajnie by go złamało. Tak, jak wiele rzeczy wcześniej powinno go złamać, ale Chuuya był zbyt dumny i uparty, by im na to pozwolić.

- Ze wszystkich ludzi w całej tej organizacji to muszę być właśnie ja Izaki - w głosie rudzielca pobrzmiewało smutne pogodzenie się z pewnymi faktami. Akceptacja nieuchronnego. I zarówno Izaki, jak i Kaguya mieli ochotę skopać za to Agatce kostki. - Znajdź mi jedną osobę. Jedną. Naprawdę tyle wystarczy. Jednego człowieka w całym tym kraju, który zna go lepiej ode mnie. Jedną osobę, która rozumie jego Zdolność. Jego Drugie Źródło. Jego możliwości i poziom jego wytrzymałości. Znajdź człowieka, który da radę podważyć efekty jego własnej umiejętności na tyle, by dał radę wrócić do siebie. Bo naprawdę, jeśli masz kogoś takiego w szafie to będę z tego powodu najszczęśliwszą osobą, bo to oznaczałoby, że mógłbym po prostu któregoś dnia przyjść na gotowe i zobaczyć w naszej piwnicy swojego narzeczonego. Tylko, że taka osoba nie istnieje. A ja i tak mam wybrakowane dane, więc wszyscy chodzimy tu po cienkim lodzie - cała ich trójka wiedziała, że Nakahara ma rację. Do pewnego stopnia, bo przecież nie chcieliby żeby jego ego rozrosło się do niewyobrażalnych rozmiarów. 

- Więc odpuść część - Izaki chwytał się coraz bardziej fragmentarycznych pomysłów niczym tonący łapiący się brzytwy. -  Rzucaj wskazówkami, dawaj nam rozkazy. Nie schodź tam bezpośrednio i nie bądź osobą, która wykona uderzenie za uderzeniem. Zgubienie ciebie po drodze do być może odzyskania Dazaia nie przyczyni się w żaden sposób do rozwoju Portówki.

- Jeden człowiek nie powinien być w stanie zaburzyć istnienia tak ogromnej i poważnej firmy, nie sądzisz? - spytał Nakahara z lekkim uśmiechem na myśl o prostszych czasach. Brutalniejszych i niepewniejszych, ale zdecydowanie prostszych.

- Jak jeszcze raz rzucisz jakimkolwiek frazesem, który miał ostatnio sens za czasów Moriego to sam sprawię, że zobaczysz gwiazdki a potem ciemność - zagroził mu w odwecie Izaki i Nakahara nieomal szczerze się zaśmiał z absurdalności całej tej sytuacji. -  I ty obudzisz się na piętrze szpitalnym, a ja w areszcie. Po prostu, odpuść chociaż trochę. Nie bierz tego wszystkiego na swoje barki, bo nie doczołgasz się do mety.

- Oboje wiemy, że w którymś momencie będziemy musieli torturować Dazaia, prawda? Oboje wiemy, że nie pozwolę na to nikomu innemu. Znam jego granice najlepiej z nas wszystkich. Dam radę złapać balans między zmuszeniem go do powiedzenia prawdy, a zrobieniem mu trwałej krzywdy - zauważył spokojnie Nakahara, choć gula w jego gardle sprawiała, że miał wrażenie, że nie da rady nawet oddychać, a co dopiero artykuować jakichkolwiek słyszalnych dźwięków.

- Znałeś jego granice Rudy - poprawił go cicho Izaki, a stojąca obok Kaguya skinęła tylko głową na znak, że zgadza się z tym stwierdzeniem.

- Słucham? - spytał Chuuya na chwilę wybity z rytmu przez czas. Bo przez Agatkę to właśnie z czasem mieli przecież największy problem.

- Mówię tylko, że znałeś jego granice. Tak, jak znałeś jego. I tak, nie będę zaprzeczał, jesteś osobą, która wiedziała o nim najwięcej. Ale nikt z nas nie ma bladego pojęcia, co wydarzyło się z nim w Zakonie. Nie wiemy, co go złamało - kontynuował Izaki jakimś cudem wciąż delikatnie unosząc się po logicznej stronie całego tego bagna, w którym tonęli.

- Dlatego zadzwoniłem po kogoś, kto wie. I być może nam powie - zakończył rozmowę Nakahara, nim przeprosił ich, zostawił w celi żeby pilnowali Dazaia, a sam szybkim krokiem skierował się do windy żeby odebrać oficjalną przepustkę dla Dostojewskiego.

Dostojewski o dziwo stał w recepcji zupełnie, jakby był to zwyczajny wtorek, a nie nadzwyczajna okoliczność, w której jest proszony o konsultację w sprawie mężczyzny, który od trzech lat powinien teoretycznie być martwym. Choć biorąc pod uwagę częstotliwość wizyt Fyośki to równie dobrze Nakahara mógłby im zaproponować oficjalne członkostwo. Nie żeby kiedykolwiek chciał się użerać ze Szczurami, które i tak nigdy nie posłuchałyby nikogo poza Dostojewskim, a ten z kolei nie miał tendencji do słuchania Nakahary. Rudzielec odebrał przygotowaną wcześniej wejściówkę i rzuciwszy nią w ogólnym kierunku Dostojewskiego, obrócił się na piętrze i ruszył przed siebie.

- Nie wiem, kogo macie w piwnicy, ale z góry mogę powiedzieć ci, że to nie będzie nikt ważny - cóż zdaniem Nakahary był to jakiś sposób na powiedzenie "dzień dobry". Może trochę opóźniony, wykonany dopiero w windzie, gdzie nikt nie mógł ich usłyszeć ani zobaczyć rozmawiających ze sobą, ale z pewnością szczurzy.

- Nawet go nie widziałeś. Nawet nie wiesz, co się dzieje - zauważył Nakahara, uznając że w innych okolicznościach uznałby pesymizm i poczucie wszechwiedzy Dostojewskiego za nawet zabawne.

- Nie muszę żeby z całą pewnością stwierdzić, że to nikt ważny - odparł sucho mężczyzna patrząc na rudzielca z ukosa i ze zdecydowanie zbyt dużą wyższością.

- To Dazai - odbił piłeczkę rudzielec.

- To prawdopodobnie niemiecki śmieć w ciele Dazaia - poprawił go niemalże automatycznie Fyodor zupełnie nic nie robiąc sobie z błyskawic, które wzrokiem ciskał w jego stronę Nakahara.

- Wiem, że uwielbiasz zgadywanki Fyośka, ale wyjątkowo przydałaby mi się prosta odpowiedź. Najlepiej taka, którą dostanę zanim zaczniemy tego chłopaka torturować - oznajmił Chuuyaa, który jeśli wiedział jedną rzecz o Fyodorze to wiedział to, że pokazywanie jakichkolwiek emocji wywołanych gierkami i niedomówieniami Rosjanina, tylko go napędza. I że zdecydowanie nie tamtędy droga jeśli chce się cokolwiek osiągnąć.

- Zamierzacie go torturować? - spytał Dotosjewski i gdyby Nakahara nie znał go lepiej to uznałby, że usłyszał nutkę paniki w jego głosie. Albo że mu się przesłyszało w związku ze zbyt dużym przemęczeniem własnego organizmu.

- Jesteśmy mafią. Nie wykluczamy tego, jako możliwej opcji - stwierdził Chuuya jakby rzeczywiście nie było to nic wielkiego. I w sumie nie powinno być. Powinien traktować Osamu w  taki sam sposób, w jaki wcześniej traktowali wszystkich innych więźniów. Nie potrafił, bo był na to za słaby. Zbyt emocjonalny.

- To nie możesz być ty - słowa Rosjanina były niespodziewane, ale wywołały przewrócenie oczu po stronie rudzielca.

- Dlaczego wszyscy to powtarzają? Już tłumaczyłem Izakiemu... - zaczął nieco rozdrażniony, gdy zupełnie nie wiedząc dlaczego zaczął się Fyodorowi tłumaczyć z podjętej przez siebie decyzji.

- To nie możesz być ty - przerwał mu z miejsca Dostojewski i po raz pierwszy od początku tej konwersacji spojrzał mu prosto w oczy i powaga tego spojrzenia sprawiła, że Nakahara miał wrażenie, że ktoś przyłożył mu z pięści w brzuch i poprzestawiał wszystkie organy wewnętrzne. - To nie może być twoja twarz. To nie zadziała. Po prostu nie zadziała. Jest na to zdecydowanie zbyt wcześnie. Albo zdecydowanie zbyt późno.

- Potrzebuję trochę więcej informacji Fyodor - oznajmił szczerze Chuuya, za nic mając to, że właśnie okazuje słabość, która mogłaby go kosztować zdecydowanie zbyt dużo, gdyby Fyodor wielokrotnie nie udowodnił już, że nie zamierza wykorzystywać go w tak wrażliwym momencie jego życia. Cóż, najwidoczniej najlepszych wspólników znajduje się w najmroczniejszych czasach.

- Myślisz, że czyjej twarzy Zakon używał żeby złamać Dazaia? - Fyodor zadał to pytanie, ale sam brzmiał i wyglądał, jakby nie chciał tego robić. Jakby całe jego ciało fizycznie próbowało powstrzymać go przed uświadomieniem Nakahary o pewnych aspektach. Jakby mimo wszystko próbował ochronić jakąś część duszy rudzielca.

- To byłoby zbyt... - zaczął Nakahara słabo, kręcąc głową z niedowierzaniem i nie wiedząc, czy ma ochotę się zaśmiać, czy oprzeć o ściankę windy znajdującą się za nim i osunąć na podłogę.

- Okrutne? W Zakonie nazywamy to wtorkiem - uświadomił go Fyodor, który doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że prawdziwy sens tej wypowiedzi dotrze do Nakahary dopiero po pewnym czasie. Lepiej dla niego, bo nie będzie musiał być tego świadkiem, a ludzkie emocje tak czy siak go obrzydzały. Gorzej dla rudzielca, który nie będzie mógł w tamtym momencie znaleźć się sam. - Poza tym nie ma sensu go torturować przy każdej nowej osobowości. Nie zostanie z niego nawet stos kości jeśli będziecie chcieli to przeprowadzić w ten sposób. Zwłaszcza na początku drogi.

- To brzmi jak początek jakiejś odpowiedzi - zauważył Chuuya, chwytając się szansy na zdobycie większej ilości informacji i spychając własne emocje i przemyślenia na najdalszy możliwy plan.

- Dazai od dłuższego czasu nie był traktowany w Zakonie jako wartościowy członek. Spore niedopowiedzenie, ale oszczędza ci dużo niepotrzebnych w tym momencie szczegółów. Christie wykorzystała go do tego, do czego go potrzebowała. Pozdobywała sobie trójeczki z najważniejszych mafii w krajach, w których jeszcze nie miała kontroli. Ale później? Gdy Zdolność Dazaia zaczęła to topić? Nie chciało jej się babrać w takim syfie. Nie chciała mieć w swoim otoczeniu kogoś, kto mógł w ciągu jednej, pięciominutowej konwersacji przerzucić się między trzema językami i czterema zestawami wspomnień doprawionymi taką migreną, że nie mógł powstrzymać krzyku bólu - Dostojewski z całego swojego zamrożonego na kryształ lodu serca chciałby móc powiedzieć, że przesadza dla podkreślenia efektu i dodania dramatyzmu. Prawda była jednak taka, że o jeden raz za dużo widział Christie policzkującą Dazaia tylko dlatego, że przerzucił się bezwiednie na inny język, by móc udawać, że takie sytuacje nie miały miejsca.

Patrząc na Nakaharę, który po usłyszeniu raptem takiego kawałka historii był na skraju paniki, Dostojewski uświadomił sobie, że nie mają najmniejszych szans przeciwko Zakonowi. Że Portowa Mafia nigdy nie stanie się tą maszyną do zabijania, która będzie budziła grozę jak świat długi czy szeroki.  Bo przed sobą nie widział mężczyzny, który potrzebował wyciągnąć od więźnia informacje. Nie widział mężczyzny, który byłby skłonny poświęcić kogokolwiek byleby organizacja przetrwała. Widział chłopaka, który nie mając bladego pojęcia, w co by się wpakował, w sekundę zamieniłby się miejscami z ukochanym tylko po to żeby go uratować. Widział dziecko, które oddałoby ulubioną zabawkę i jednocześnie całą cholernie wartościową firmę żeby tylko móc spędzić jeden dzień więcej z mężczyzną, którego kochał.

Dostojewski miał wrażenie, że podejmuje jedną złą decyzję za drugą. Jasne, że chciał odzyskać rywala. Chciał znów móc stawiać zakłady o to, który z nich umrze nim miasto stanie w płomieniach. Chciałby konwersować przy stole o zabiciu milionów jakby to były najzwyklejsze szachy i ostatecznie nie robiąc absolutnie niczego w stronę realnego wprowadzenia zniszczenia w życie, bo sama zabawa i teoria były dla nich wystarczające. Fyodor nie wiedział jednak, co go podkusiło, by obiecać Dazaiowi, że zajmie się Nakaharą. Że zadba o to by życie rudzielca potoczyło się właściwymi ścieżkami. Nie żeby Szczur za dużo robił. Zazwyczaj tylko odciągał uwagę Christie i Zakonu od Portówki i upewniał się, że Chuuya nie przedawkował, nie strzelił sobie prosto w buźkę czy nie zrobił czegoś równie głupiego, co wysłałoby go na tamten świat.

Przez chwilę, gdy Christie wysłała Dazaia do Kobe, Dostojewski miał nadzieję, że ten jakoś to przewidział. Że w ten sposób wróci do dawnego siebie i zrobi to w towarzystwie fajerwerków, wybuchów i strzelaniny rodem z filmu akcji. A potem stanie wśród trupów i powie coś idiotycznie romantycznego do Nakahary, bo nie było na całej planecie chyba ani jednej, żywej duszy, która nie wiedziałaby jak bardzo ta dwójka się kochała. Tylko, że Fyodor widział zmiany, które powoli zachodziły w rudzielcu. Widział jego coraz większe zmęczenie. Jego nieograniczoną chęć uratowania ukochanego, nawet jeśli miałoby go to zaprowadzić na skraj przepaści. Nawet, jeśli miałby z tego skraju dobrowolnie zeskoczyć. Każdy dzień, w którym Dazai żył nie jako on sam, był dniem, który wyniszczał Nakaharę. I zupełnie się tego po sobie nie spodziewając, ale rozumiejąc, w jaki sposób zgrywało się to ze złożoną przez niego obietnicą, Dostojewski zaczynał powoli sądzić, że przedwczesna śmierć Dazaia w Zakonie byłaby dla wszystkich aktem miłosierdzia.

- Najnowsze warstwy są najświeższe - wytłumaczył spokojnie Fyodor jakby sam przed chwilą nie zaczął odczuwać pogardy dla Dazaia za to, że sam własnoręcznie zniszczy to, co tak bardzo chciał chronić i nawet nie będzie świadom własnej winy. - To pewnie morderstwa, których Dazai dokonał, bo czuł, że potrzebował kolejnej dawki krwi. Nikt ważny pod jakimkolwiek kątem dla mafii. I tak, zanim zapytasz, czy to tylko moje domniemania czy fakt, który mogę jakkolwiek potwierdzić to z góry powiem ci, że to raczej ta druga kwestia. Jakby nie patrzeć jakimś cudem zdobyłem dokumentację dotyczącą jego poczynań, a nie jest to rzecz, którą da się załatwić jednorazowym wejściem do biura.

- Mam znaleźć przypadkowo zabitego cywila z innego kraju? - spytał z niedowierzaniem wymalowanym na całej twarzy rudzielec.

- Nikt nie mówił, że próba odzyskania twojego chłoptasia będzie prosta - odbił piłeczkę Rosjanin modląc się, by Chuuya nie wyczuł jego zawahania przy słownie "próba".

- Ba, mam znaleźć sposób na wyciągnięcie informacji od przypadkowo zabitego cywila z innego kraju, gdy naszym mottem jest niekrzywdzenie osób, które na tę krzywdę nie zasługują? - spytał ponownie Nakahara nim machnął lekko ręką i przedrzeźnił lekko Fyodora. - Tak, tak, wiem. Nikt nie mówił, że będzie łatwo. Wiemy przynajmniej, że chodzi o Niemcy. To już jakaś wskazówka - mruknął średnio zadowolony Nakahara, gdy w jego głosie rozbrzmiała chęć poddania się, która była tak sprzeczna z jego naturą. - Lepszy jeden kraj, niż cały kontynent. Daje nam to jakiś punkt zaczepienia. Niedługo będę musiał pójść ogarnąć Cuppolę żeby już jakkolwiek zabrali się za przygotowania. Przecież nie wyślę nikogo w ciemno bez najmniejszego przygotowania. Zwłaszcza, że połowa z tych misji i tak może skończyć nie tylko ich kariery, ale i życia. 

Winda dojechała na odpowiedni poziom, ale przez chwilę żaden z nich się nie ruszył. Dostojewski wyciągnął jedynie rękę żeby zakryć czujnik i uniemożliwić urządzeniu ponowne zamknięcie drzwi, gdy czekał aż Nakahara zbierze się żeby powiedzieć to, co od dłuższej chwili siedziało mu na wątrobie, a czego zdecydowanie nie miałby zamiaru powiedzieć mu przy jakichkolwiek świadkach.

- Fyodor? Dziękuję. Naprawdę - słowa, które wypłynęły z ust rudzielca zdawały się zaskoczyć naweg jego samego. - Zdaję sobie sprawę z tego, że nie mam mózgu Dazaia i że nie łączę jeszcze pewnych wątków. I że prawdopodobnie robisz o wiele więcej, niż przyznaję Ci za to zasługi w tym momencie. Ale przede wszystkim chciałem ci podziękować, że sprawdzałeś, czy Dazai w ogóle jeszcze żyje. Jak się trzyma. Gdyby nie ty to pewnie cała obecna sytuacja nie byłaby możliwa.

- Po prostu liczę, że kiedyś znów będę mógł zagrać w nim szachy. Był zdecydowanie zbyt interesującym przeciwnikiem żeby pozwolić mu się ot tak zmarnować - oznajmił chłodno Dostojewski ze wzruszeniem ramion, jakby wciąż był obojętny na całą tę sytuację i wszystko, co robił, robił jedynie z nudy.

- Nawet nie zamierzam próbować zrozumieć waszej przyjaźni. Nope. Nie ma opcji - zaśmiał się cicho Chuuya nim z dłońmi uniesionymi w geście poddania ruszył żwawym krokiem w stronę celi Dazaia.

A Dostojewski po raz kolejny w życiu uświadomił sobie, że ulokowanie jakichkolwiek pozytywnych uczuć w kimkolwiek spoza jego Szczurów było błędem. Bo zawsze wiązało się ze strzaskanym w drobny mak sercem.


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top