P. XLIV / PRZEFARBOWANE WŁOSY

Duber to ja bym Wam chciała z całego serduszka życzyć wesołych świąt jeśli je obchodzicie. Jeśli nie to zwyczajnie milutkiego weekendu i ładnej pogody. Chciałam też przeprosić za miesiąc bez rozdziału, ale wyjątkowo mam na to dobrą wymówkę - otóż uwaga, przeprowadziłam się w zeszłym tygodniu do Bułgarii :D Wszystko jest tu inne, alfabet mnie przeraża, ale damy radę :D A Wam mogę życzyć jeszcze miłego czytanka <3



Kilka dni, które nastały później, praktycznie zlały się Nakaharze w jedno. Siedzenie na praktycznie każdej możliwej powierzchni, na której dało się siedzieć, przeglądanie kolejnych pudeł, tworzenie pliku, w którym mieliby to wszystko pod ręką posortowane w jakikolwiek logiczny sposób. Godzinne wyjścia po dostawę żarcia, bo tak on, jak i Izaki, czasem potrzebowali się oderwać od rzeczywistości, w której się znaleźli, ot zwyczajnie żeby nie oszaleć. I może kolejna wyprawa po makaron nie była ratunkiem jakiego obaj potrzebowali, ale z pewnością była chwilą wytchnienia, na którą solidnie sobie zasłużyli. A powrót mimo wszystko zawsze był ciężki, bo mimo absolutnej świadomości, że zrobili ogromne postępy i że ułatwiali sobie życie na przyszłość, cały czas mieli wrażenie, że stoją w miejscu. Że ilość pudeł nie maleje, a ilość linijek kodu, nad którym pracował Izaki, z kolei wcale nie rośnie. W którymś momencie przestali nawet zwracać uwagę na to w jaki sposób płynął czas. Przestały liczyć się godziny czy minuty, nagle nową miarą stały się wspólne wyjścia na balkon żeby zapalić, bo obaj pracowali zbyt długo i potrzebowali krótkiej przerwy czy decyzja o pójściu spać, bo obaj słaniali się na nogach.

Nakahara potrzebował chwili żeby przypomnieć sobie kim tak naprawdę był. I tak jak kiedyś żartował z tego, że nie znosił ludzi, którzy potrafili podsumować się w kilku słowach czy paru zdaniach, bo uznawał to za strasznie ograniczające, tak teraz potrzebował ram, które gwarantowały proste stwierdzenia. Był własną osobą, z własnym charakterem, jasne, że tak. Ale był też zakochanym dzieciakiem walczącym o ukochanego. Był dwudziestoparolatkiem, na którego barkach znalazło się zdecydowanie zbyt dużo. Był człowiekiem, który miał ogrom wsparcia od przyjaciół, ale to wsparcie wydawało się absolutnie nieistotne w momencie, gdy nie wywodziło się z pewnego zrozumienia, do którego osiągnięcia potrzebne było zderzenie się z ostrą na krawędziach prawdą. A nikt był zbyt skory do pokaleczenia się teoretycznie zupełnie bez powodu.

Chuuya wiedział też, że znał się na ludziach. Skupiony na wymaganiach, które w milczeniu narzuciła na niego Cuppola stał się praktycznie robotem. Odstawił emocje na bok i tak bardzo skupił się na próbie stania się nowym Osamu, że zapomniał o własnych zaletach i własnych umiejętnościach. Bo nawet bez Zdolności Nakahara był siłą natury, z którą należało mierzyć się ostrożnie. I może potrzebował właśnie tego szoku, jaki wywołało w nim pokazanie najnowszej wersji Dazaia ich przyjaciołom, ale Chuuya miał wrażenie, że większą robotę w tym przypadku zrobiły słowa Adelaide. Tej samej Adelaide, której nigdy nie zamykała się buźka, tej samej Adelaide, która zgadzała się na krótkie rozmowy na videochacie tylko dlatego, że Nakahara chciał doprowadzić tę jedną sprawę do końca zanim wróci do domu. To włoszka przypomniała mu, że to zawsze Osamu był logicznym mózgiem, który czynnik ludzki brał pod uwagę w planach tylko wtedy, gdy musiał założyć najgorsze wyjście z każdej sytuacji. To empatia i delikatność Chuuyi sprawiały, że ludzie mu ufali. I nie musiał tego poświęcać żeby stawać się robotem. Mógł dalej poprowadzić Portową Mafię po swojemu i wcale nie byłaby to gorsza droga od tej, którą wyznaczył im Dazai.

Więc może Nakaharze o kilka miesięcy czy lat za dużo zajęło w pełni zrozumienie, że jest Szefem Portowej Mafii, ale było to zrozumienie, które powitał z szeroko otwartymi ramionami. Nie miał na obecną sytuację planu spisanego przez Dazaia kilka lat wcześniej. Nie miał dokładnych wytycznych i instrukcji, jak ma dalej postępować. Ale zdał sobie sprawę z tego, że przecież przez praktycznie ostatnią dekadę związał swoje życie z Portową Mafią. Że znał ją od podszewki, od najniższych szczebli. Że znał ludzi, z którymi pracował. Chuuya nie zamierzał nagle twierdzić, że plany od Dazaia nigdy nie były mu potrzebne, bo byłoby to zwyczajne kłamstwo i potwarz dla wszystkich, którzy chociaż raz w życiu widzieli któregokolwiek z nich. Osamu świadomie przygotował dla niego początek ścieżki tak, żeby nie przytłoczył go nadmiar obowiązków, nadmiar odpowiedzialności. To była wygodna, prosta droga, na której pojawiło się raptem kilka trudniejszych odcinków wyłożonych mniejszymi czy większymi kamieniami, ale Nakahara w końcu poczuł, że czas najwyższy odłożyć boczne kółeczka i pojechać dalej już na własną rękę. Bo potrafił. Bo Osamu wierzył w niego, że potrafił. Bo ostatecznie on sam w siebie wierzył, nawet jeśli zostało to zakopane pod warstwą niepewności, leku i próbą bycia kimś innym.

Izaki miał miejsce z pierwszego rzędu żeby obejrzeć tę przemianę i było to coś, czego miał nie zapomnieć do końca życia. To był krótki moment zawahania. Kilka sekund w czasie których Nakahara stał opierając jedną dłoń o drzwi, które przed chwilą zamknął, a drugą wciąż trzymając na klamce. Rudzielec zwyczajnie zapatrzył się w miejsce, w którym przed chwilą stał jego rozmówca i Izaki, choćby mu śmiercią grożono, nie byłby w stanie przypomnieć sobie, kto to był. Kolejny członek Cuppoli, kolejny podwładny ale i przyjaciel, który pojawił się zdecydowanie za wcześnie, nie chcąc zawieść organizacji, którą wszyscy kochali i szanowali. Pierwsze zderzenia były dla Nakahary ciężkie i Izaki doskonale to widział znad ekranu komputera, choć i tak udawał, że przecież nie patrzył.

Chuuya wiedział, co musiał zrobić. Otworzyć drzwi, nie wpuścić nikogo do środka, uśmiechnąć się i przybrać tę pełną spokoju postawę, która budziła respekt niezależnie od tego, że stał właśnie przed kimś w firmowym podkoszulku i dresowych spodniach. Później grzecznie się przywitać, podziękować za odmeldowanie się i bazując na własnej empatii albo znaleźć komuś zadanie do roboty, które nie było powiązane z Dazaiem, ale było w stanie zająć czyjś umysł, albo zalecić komuś obowiązkowych kilka dni odpoczynku czy treningu. Nie zareagować na ulgę widoczną na ich twarzy, nie wydrzeć się na nich, nie sprawić wrażenia zawiedzionego, że ich przyznanie się do słabości zostanie uwzględnione w takim zakresie, jakiego potrzebowali i jaki tylko mogli im zapewnić, gdy podobne środki nie znalazły zastosowania w przypadku samego Nakahary. Ale cóż, jeśli ktoś wiedział z pierwszej ręki, że świat nie bywał sprawiedliwy i uczciwy to był to właśnie rudzielec. Więc nie pozwalając sobie nawet na lekkie drżenie głosu kontynuował krótką rozmowę, żegnał się z ludźmi i zamykał spokojnie drzwi.

Maska opadała dopiero później. Za pierwszym razem była to chwila osłupienia i absolutnego odcięcia się od emocji, gdy pod powierzchnią ewidentnie szalał sztorm. Za kilkoma następnymi był to krótki spacer do sypialni i absolutna izolacja, gdy zza zamkniętych drzwi Izaki słyszał tylko resztki wrzasku, które przedostawały się przez wygłuszone ściany każdego pomieszczenia w budynku. Nakahara nie krzyczał niczego konkretnego, nie używał nawet słów przez większość czasu, a jak już to ograniczał się praktycznie tylko do przekleństw. To był ten typ wrzasku, który rozdzierał człowiekowi duszę, bo słychać w nim było pokłady zmęczenia i wściekłości, która nie miała jak inaczej ujść. Później nastał smutek. Chuuya nienawidził płakać przy jakiejkolwiek widowni, ale Izaki musiałby być bardziej tępy od przydrożnego otoczaka żeby nie zauważyć łez zbierających się w oczach przełożonego. Później nastała obojętność. Wyjście na fajkę, odpalenie papierosa trzęsącymi się dłońmi i pełne zmęczenia otarcie twarzy połączone z obietnicą, że wszystko jest w porządku i że zaraz wróci do pracy, że potrzebuje tylko minutki. Żaden z nich nie wspominał o tym, że obaj wiedzieli, że to nieprawda. I że być może nawet sam wszechświat nie ma w sobie tyle czasu, ile Nakahara realnie by potrzebował.

Tym ostatnim razem coś uległo zmianie. Spokój, który Nakahara okazywał w czasie rozmowy zdawał się jakiś taki bardziej szczery. I trwał też po tym, gdy rudzielec zamknął drzwi. I gdy myśli Chuuyi wróciły z przestrzeni, w której zostały na chwilę zawieszone, chłopak nieznacznie się uśmiechnął. Było to bardziej podniesienie kącika ust niż realne uśmiechnięcie się czy pełen wyszczerz, ale dla Izakiego znaczył więcej, niż najradośniejsze pieśni całego świata. Bo oznaczał zmianę na lepsze. I może informatyk nie znał całego procesu myślowego Chuuyi, ale dla niego liczył się efekt ostateczny. A ten był lepszy, niż Izaki mógłby przypuszczać w najśmielszych marzeniach. I nawet na chwilę zapomniał, że wszechświat nie ma tendencji do dawania im chociaż jednego dnia spokoju. Jednego dnia, gdzie emocje nie są totalną kolejką górską mknącą po przestarzałym torze, którego śruby trzymają się na siłę przyjaźni, gdy oni zwisają nad przepaścią głową w dół. Choć może niektóre zmiany akurat Nakahara miał szansę powitać z uśmiechem. Uśmiechem i tą drobną dawką pychy i wszechwiedzy, którą normalnie Izaki miałby ochotę zetrzeć z twarzy przyjaciela po sekundzie, ale był zbyt zaskoczony całą sytuacją.

- Rudy rusz się do głównej recepcji, co? - w głosie Izakiego była taka dawka zdziwienia i niedowierzania, że serce Nakahary w pierwszym momencie wystartowało jakby biegło po złoto na olimpiadzie.

- Izaki nie gadaj, że znowu zapomniałeś wejściówki. Na bogów znają cię tam, niech cię po prostu przepuszczą. Wyszedłeś tylko po żarcie, nie po kody do atomówki - odparł Chuuya, z nawyku próbując obrócić sytuację w żart żeby wybadać w jak poważnych znaleźli się kłopotach.

- Po pierwsze, tak dla twojej informacji, nigdy nie zapomniałem wejściówki. Nie jestem roztrzepany jak co po niektórzy i pragnę ci przypomnieć, że doskonale wiem, kto i ile razy czego zapomniał, bo to ja odpowiadam za system, który wpuszcza was w ogóle do tego budynku - zaperzył się Izaki, który poczuł, że jego informatyczna dusza otrzymała wyzwanie, a Nakahara bez problemu potrafił sobie wyobrazić sposób w jaki chłopak gestykulował. Ta postawa nie wytrwała jednak zbyt długo, a poważny ton, który przyjął sprawił, że Chuuya praktycznie teleportował się do drzwi prowadzących do konferencyjnej, którą zajęli. - Ale poważnie mówię Rudy. Rusz się tutaj, bo jak ci powiem to mi za żadne skarby i żadnych bogów nie uwierzysz. Ale jeśli usłyszę chociaż jedno słowo przechwałki albo chociaż jeden tekst w stylu "a nie mówiłem?" to przysięgam, że przeprogramuję całą sygnalizację świetlną w tym mieście żebyś zawsze miał czerwone.

Nakahara nie wiedział, czego miał się spodziewał. Odrzucił wszelkie możliwe opcje dotyczące zagrożenia, bo Izaki nie wydawał się zestresowany. Bo w ogóle do niego zadzwonił. Gdyby cokolwiek realnie się działo przecież nie miałby czasu na coś tak błahego. No i nie uruchomiono żadnego alarmu, a cały budynek Portówki był nimi wyładowany od ogólnych przestrzeni po najmniejsze kąty i schowki. Nie mówiąc już o tym, że byli wewnątrz własnych granic. Mieli władzę w całym państwie, więc jakikolwiek atak na ich główną siedzibę byłby zwyczajnie niemożliwy. Wymagałby jakiegokolwiek przygotowania, które przecież wyłapaliby na czas. Nie żeby w ogóle było ich dużo, ale Nakahara wolał odhaczyć na początku najgorsze opcje. Pędząc przez korytarz Chuuya odrzucił też możliwość transportu rannego kundla czy wizytację od Agatki, ale tym podobno zajął się Fyośka. Sam Fyośka też nie był już niespotykanym widokiem w Biurowcu, więc Nakahara szczerze nie miał pojęcia, co aż tak mogło wytrącić Izakiego z równowagi a jednocześnie nie być niczym złym. Ba, z jego tonu brzmiało to nawet na pozytywne zaskoczenie jeśli rudzielec miałby już coś obstawiać.

Chuuya nie zrozumiał, co widział przed sobą. Jego zdolność pojmowania sytuacji zwyczajnie go zawiodła, bo w głównym holu Portówki stała cała rzesza portowych kundli, co wydawało się oczywiste. Cała ta masa stała też w pełni gotowa do akcji i mierząc z broni do trzech nowoprzybyłych, które mimo powierzchownie spokojnej postawy też zdawały się gotowe do walki. Nakahara przez chwilę zastanawiał się czy to właśnie taki widok i taka sytuacja zastały Dazaia, gdy tych kilka lat wcześniej uznał, że nie pozwoli nikomu na powstrzymanie go przed sprawdzeniem czy z Chuuyą wszystko było w porządku. Rudzielec miał ochotę zaśmiać się na myśl o tym, jak małe problemy wydawały się wtedy ogromne. Martwili się Yakuzą, martwili się Gildią. Ba, martwili się nawet o odpowiednie pozwolenia na zrzeszanie Uzdolnionych. Teraz to wszystko wydawało się takie błahe. Jak problemy, które rozwiązaliby pstryknięciem palców. To były zdecydowanie prostsze czasy i Nakahara przez chwilę pozwolił swoim myślom błądzić w stronę tego, jak wyglądałoby ich życie, gdyby Dazai podjął tamtej nocy inną decyzję.

Gdyby nie ta pierwsza wizyta w szpitalu, gdyby nie to, że otworzyli się przed sobą. Gdyby nie to, że przestali uciekać przed uczuciami, które i tak kłębiły się w nich zbyt długo. Gdyby Dazai nie stanął na czele Portówki po tym jak zabił Moriego. Cóż, Portówka na pewno nie miałaby takich zasięgów i takiego szacunku, jaki miała teraz. Mori poprowadziłby ich równią pochyłą ku ruinie, niwecząc tym samym ogrom ich historii. Zakon Wieży Zegarowej nigdy nie wyjawiłby im nawet swojego istnieniea. Część ludzi nie odnalazłaby nigdy swojego miejsca czy domu. Część ludzi by żyła. Dazai by żył, i to nie w kontekście życia jakim jest zaleganie w portówkowej piwnicy w ledwo żywym stanie, ale żyłby dalej pracując w Agencji i nie martwiąc się o to, że przypadkiem może kogoś zabić i się zatracić. Chuuya nie przeszedłby pewnych traumatycznych sytuacji. Nie przeżyłby też oświadczyn na opróżnionym tylko dla nich Empire State. Nie rozwinąłby się tak, jak zrobił to otoczony wiecznym wsparciem i miłością Osamu. Wracając myślami do rzeczywistości Nakahara smutno uśmiechnął się na myśl, że niezależnie od wszystkiego, co się wydarzyło, niezależnie od efektu, który widzieli w teraźniejszości, on sam nie zmieniłby niczego.

Trzy nowoprzybyłe wyglądały jak wyjęte z zupełnie innego obrazka. Stały dumnie, rozmawiając po cichu między sobą i nie dawały się w żaden sposób zastraszyć mimo kilkunastu pistoletów wycelowanych tylko i wyłącznie w nie. Gdy Nakahara na nie patrzył, przywodziły mu na myśl tylko lodowce Arktyki. Tak samo niewzruszone, tak samo chłodne, tak samo majestatyczne i wyniosłe. Tak samo blade. Skórzane tuniki, białe stroje i ogrom broni białej, z której jak Nakahara zakładał, wszystkie trzy potrafiły doskonale korzystać nawet obudzone w środku nocy, tylko dodawały wyjątkowości całej sytuacji. I z jakiegoś powodu Chuuya miał wrażenie, że gdyby doszło do realnej walki to one wyszłyby z niej zwycięsko i nawet by się przy tym nie zmęczyły.

Chuuya widział wiele w swoim życiu. Naprawdę wiele. On sam byłby ostatnią osobą, która zaprzeczyłaby istnieniu ludzi posiadających boskie Zdolności czy plemion, które traktowały takowych jako świętych. Pamiętał też, z którego kontynentu ich wysłannicy nigdy nie wrócili. Biorąc te wszystkie zmienne pod uwagę Nakahara naprawdę nie był zaskoczony widząc aż tak nietypowych gości. Ale gdy żyje się ze świadomością, że śmierć nie jest ostateczna, czas można zmienić, a tobie może na twarz w każdej chwili spaść atomówka o takiej sile żeby zrównać większość kraju z powierzchnią ziemi tylko dlatego, że psychopatce z drugiego końca świata akurat się nudzi, to najwidoczniej ma się wyrobioną większą tolerancję na dziwne sytuacje. Tym, czego Chuuya nie potrafił zrozumieć był stoicki spokój i wręcz pewne zaskoczenie podszyte radością, które wręcz emanowało od Izakiego.

Nakahara zrozumiał wszystko, gdy jedna z dziewczyn przekrzywiła lekko głowę i uśmiechnęła się nieznacznie. I niezależnie od tego, z kim przyszła, niezależnie od tego, w jakich ubraniach się pojawiła, niezależnie od tego, że w jej wyglądzie zmieniło się praktycznie absolutnie wszystko, Chuuya zawsze by ją rozpoznał. Może i rysy jej twarzy się wyostrzyły, może wyglądała na bardziej zahartowaną i może przestała się zachowywać jakby jej nadmiar energii miał sprawić, że zaraz z radości zacznie chodzić po ścianach, ale jej oczy pozostały te same. Wciąż z tymi samymi pełnymi ciekawości świata iskierkami. Nakahara bez słowa przepchnął się przez tłum mafiozów i stanął dosłownie dwa kroki przed dziewczyną żeby lepiej jej się przyjrzeć i nie potrafiąc powstrzymać rosnącego na jego twarzy uśmiechu.

- Przefarbowałaś włosy - oznajmił spokojnie Chuuya, a irracjonalność tak błahego stwierdzenia, gdy w ich życiach zmieniło się tak wiele wystarczyła, by jego rozmówczyni spojrzała na niego z niedowierzaniem i krótko się zaśmiała.

I tyle Nakaharze wystarczyło. Mimo wszystkich par oczu, które były na nich skierowane, najzwyczajniej w świecie pokonał tych ostatnich kilka kroków i przytulił swoją rozmówczynię. Dziewczyna na chwilę zamarła, jakby zupełnie nie tego się spodziewała, jakby nie wiedziała, czy w Portówce wciąż będzie mile widziana mimo własnej, pełnej tchórzostwa, ucieczki. Wystarczyła jednak krótka chwila zawahania i fakt, że Chuuya wyczuł to zawahanie i już zamierzał się odsunąć, ewidentnie bojąc się tego, że być może przekroczył jakąś granicę i że może ostatnich kilka lat zmieniło między nimi trochę zbyt wiele, by odwzajemniła uścisk z całą tęsknotą, którą nosiła w sercu. Stojące za nią kobiety początkowo się spięły, jakby nie wiedziały, czy wszystko jest w porządku czy za chwilę naprawdę trzeba będzie wyszarpywać ich siostrę z rąk obcego im człowieka.

- Witaj w domu - oznajmił cicho Chuuya czując jak różne fragmenty jego serca wskakują na odpowiednie miejsca i wywołują w nim poczucie ogromnego spokoju. Jakby naprawdę wszystko miało się udać.

- Usłyszałam, że mnie potrzebujesz, więc wróciłam - stwierdziła Kaguya jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie, a w głowie rudzielca narodziło się więcej pytań, niż powinno to być logicznie możliwe.

Nie odsuwali się od siebie przez dłuższą chwilę nawet pomimo tego, że portowe kundle wciąż mierzyły do nich z broni, zupełnie nie przejmując się tym, że Nakahara stał na linii strzału. Cóż, pogadanka Dazaia sprzed paru lat o tym, że broń opuszcza się dopiero na znak przełożonego miała znaczący wpływ na wychowanie i przeszkolenie kolejnych partii mafiozów w Portowej Mafii. Izaki w końcu nad nimi się zlitował i machnął nieznacznie ręką na znak pozwolenia na opuszczenie broni. Bo skoro to była ich Kaguya i najwidoczniej ktoś jej bliski to szanse na to, że groziło im niebezpieczeństwo, były praktycznie zerowe. Wszechświat chyba zorientował się, że zafundował Nakaharze nieco zbyt pełne wybojów życie i zdecydował sie wreszcie wrzucić na jego drogę kilka przydatnych i przyjemnych zdarzeń. Takich jak najwidoczniej powrót dawnej przyjaciółki. Zobaczył ulgę i radość wymalowane na twarzy Chuuyi, gdy ten oparł podbródek o czubek głowy Kagyui i spojrzał na niego ukradkiem. Izaki, mimo szczęścia, które czuł w sercu, nie byłby sobą gdyby samym ruchem warg nie przypomniał rudzielcowi swojej groźby.

"Same czerwone pamiętaj".

Nakahara zaśmiał się na to krótko i machnął na niego lekko ręką, ale Izaki nie potrafił przestać zastanawiać się nad tym, czy naprawdę nie czuwała nad nimi jakaś większa siła. Sam nigdy nie należał do zbyt religijnych ludzi i zazwyczaj wyśmiewał ludzi, którzy byli w stanie uwierzyć w coś, czego nie dało się naukowo udowodnić albo przynajmniej zobaczyć, ale jakimś cudem wszystko, czego chciał Nakahara miało tendencję do spełniania się. Może nie w takim wymiarze i okolicznościach, w jakich rudzielec by sobie tego życzył, ale ten wzór zaczynał robić się zbyt widoczny żeby Izaki mógł go w pełni świadomie zignorować.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top