P. XI / SALEM
Nakahara musiał przyznać, przynajmniej w głębi duszy, że każde wyjście z Akiko było przygodą. I to przygodą nie małą, bo może i dookoła ich głów nie świstały kule, nic nie wybuchało, a trup nie padał gęsto, to gdyby pewien rudzielec miał możliwość wyboru między wyżej opisanym typem przygody a byciem ciąganym przez miasto do najróżniejszych lokalizacji przez Yosano, która zapewniała go, że miała plan, to Chuuya zdecydowanie wybrałby tę pierwszą opcję. Wydawała się bezpieczniejsza. A jakby dodać do tego jeszcze fakt, że lekarka praktycznie wypchnęła go z własnego mieszkania, rzucając mu w twarz jego własnym płaszczem, twierdząc wszem i wobec, że ogarnęła wszystko w dwadzieścia minut i mają trzy miejsca, w których muszą się zjawić, to Nakahara po prostu zaczynał modlić się do bogów. Do wszystkich na raz, bo nie wiedział, który akurat siedzi na szybkim wybieraniu i go usłyszy. Akiko nie miała jednak litości.
Ani wybitnie przerysowane miny Chuuyi, który wręcz błagał ją żeby opanowała swojego wewnętrznego demona chaosu, ani jego zapieranie się nogami o każdy możliwy kant i chwytanie każdej poręczy byleby przyjaciółka nie miała jak zmusić go do pójścia dalej, absolutnie nic nie dało rady wpłynąć na losy rudzielca. Czy było to wszystko udawane? Oczywiście, że tak. Czy Nakahara zamierzał przepuścić jakąkolwiek okazję żeby pomęczyć Akiko? Oczywiście, że nie. A sama lekarka też nie miała nic przeciwko. Komentowała tylko, że Chuuya zachowywał się jak dzieciak i dawała się wciągać w te durne przepychanki, doskonale widząc nieznaczny uśmieszek na twarzy Nakahary. W tamtym momencie byli tylko dwójką przyjaciół, którzy wyruszali na poszukiwanie mieszkania. Chuuya w przypadku o wiele poważniejszych spraw zostawiał już własne życie w rękach Akiko, więc co to dla niego spacer po paru nieruchomościach.
Czy ktokolwiek musiał mówić, że Akiko i Nakahara uwielbiali nawzajem swoje towarzystwo i doceniali te ciche momenty, kiedy mogli po prostu się wydurniać? Albo, czy fakt zażyłości ich relacji i poziom wzajemnego zaufania był obcym ludziom nieznany? Czy którekolwiek z nich w absolutnie poważny sposób, spokojnym tonem i w odpowiednim momencie przyznałoby się do tego? Jakimś cudem odpowiedź na wszystkie powyższe pytania brzmiała "nie". Pewnych rzeczy nie trzeba było mówić, zwłaszcza jeśli dla obojga zainteresowanych były tak cholernie oczywiste. Bo Akiko doskonale wiedziała, jak wygląda jej relacja z przyjacielem. Wiedziała też, jakie ów przyjaciel ma granice i uwielbiała tańczyć dosłownie o dwa milimetry od nich, gdy rozumiała, że może sobie na to pozwolić.
Z tej wiedzy wynikała masa wspomnień, w których celowo wkopała Chuuyę w najdziwniejsze sytuacje tylko po to by stać dwa metry dalej z włączonym nagrywaniem na telefonie i śmiać się do rozpuku. Nakahara zawsze wtedy najpierw udawał obrażonego, ale później przyciągał ją do siebie i mierzwił jej włosy, wszystkim dookoła głośno i dobitnie oznajmiając, że przeprasza za stan partnerki, ale dopiero skończyli się zabawiać i kobieta nie miała kiedy się ogarnąć. I za każdym razem dobierał do tego stwierdzenia coraz gorsze słownictwo. A Akiko stała wtedy tylko, początkowo paląc absolutnego raka, a z czasem patrząc na przyjaciela z niedowierzaniem tylko po to by przypomnieć mu, że może i oboje są gejami, ale w dwie różne strony. Niby drużyna ta sama, ale bramki jakby nie patrzeć, kurde przeciwne. Niemniej Yosano, która dzwoniąc do najróżniejszych agentów nieruchomości pierwotnie uznała swój plan za wyjątkowo zabawne odegranie się na przyjacielu, teraz zaczęła mieć lekkie wątpliwości.
Stojąc przed drzwiami pierwszego z mieszkań, delikatnie pociągnęła przyjaciela za rękaw i wyszeptała mu do ucha jedno, proste słowo. "Graj". Nakahara spojrzał na nią z absolutnym brakiem zrozumienia wymalowanym na twarzy, ale niezrozumienie to bardzo szybko przeszło w wyraz absolutnego załamania, a ostatecznie w pełen niedowierzania uśmiech. Akiko uważnie obserwowała cały ten proces, martwiąc się, czy tym razem nie przekroczyła linii, zwłaszcza biorąc pod uwagę wszystkie ostatnie wydarzenia. Z serca spadł jej ogromny głaz, gdy kobieta oprowadzająca ich po mieszkaniu po raz drugi nazwała ich małżeństwem i słysząc to Chuuya objął ją ramieniem na wysokości karku, przyciągając do siebie i wymyślając najbardziej irracjonalne rzeczy, jakie Akiko miały się niby podobać, a ta tylko stała, doskonale wiedząc, że przegrała grę, w którą sama się wkopała i zgadzała się z każdym zdaniem, które Nakahara kończył pytaniem: "prawda żono?".
Chuuya rozumiał stres przyjaciółki, tak jak rozumiał też, że dziewczyna doskonale wykorzystała okazję do najzwyklejszego żartu, więc nie miał być o co zły tak naprawdę. Z Dazaiem nie było mu dane doświadczyć wielu rzeczy, które pary z długoletnim stażem zazwyczaj mają na koncie. Plus, jakby nie patrzeć minęło sporo czasu, a oni szukali mieszkania dla niego tylko dlatego, że wciąż nie potrafił wrócić do własnego apartamentu. Akiko i tak wykazała się o wiele większym wyczuciem, niż siostry de Luca opowiadające Nakaharze jakim to Dazai nie byłby świetnym ojcem, tak naprawdę tuż po śmierci bruneta.
- Już nie świruj - powiedział cicho rudzielec z delikatnym uśmiechem, gdy dziewczyna od nieruchomości dała im chwilę na przejście się po mieszkaniu samemu i oznajmiła, że będzie czekać w kuchni, gdyby mieli do niej jakieś pytania. - z Dazaiem mieliśmy już wybrane mieszkanie, nie musielibyśmy szukać.
- I tak byście łazili szukając czegoś tylko i wyłącznie po to żeby wkurzyć homofobów - zauważyła Akiko, choć wyraźnie się rozluźniła. - Tylko sama nie wiem, który z was wpadłby na ten debilny pomysł.
- Też racja - przyznał jej Chuuya śmiejąc się cicho.
Cóż, przejście trzech apartamentów, które znalazła im Akiko zajęło im zdecydowanie więcej czasu, niż sami się tego spodziewali. Wszystkie mieszkania usytuowane były dość wysoko, nie tak w chmurach jak Chuuya to uwielbiał, ale nie tak nisko, jak jego obecna klitka. Sama agentka nieruchomości wytłumaczyła im, że umówienie się na oględziny mieszkań na wyższych piętrach, jest nieco dłuższym procesem. Czasami, jeśli ma się szczęście, można umówić się na za dwa bądź trzy dni, ale zazwyczaj czas oczekiwania wynosi tydzień. I może normalnie Chuuya byłby w stanie tydzień po czekać, ale zapał Akiko nastawił go na wybranie mieszkania jeszcze tego samego, bądź maksymalnie następnego, dnia. Może i żadne z mieszkań nie było idealne - nie były tak wysoko, rozkład pomieszczeń wydawał się niefunkcjonalny, kolorystyka bądź meble mu nie odpowiadały, ale tak czy siak były to lepsze mieszkania, niż to, które obecnie zajmował. A to był już spory krok. Nakahara przechadzając się po apartamentach wreszcie poczuł, że może odetchnąć, że dookoła niego jest wystarczająca ilość przestrzeni, która go w żaden sposób nie przygniata. I jasne, gdzieś tam w duszy męczyło go to, że czuł też pewną samotność, ale do tego uczucia powoli zaczynał się przyzwyczajać po śmierci Dazaia.
Odwiezienie Akiko przy zahaczeniu o knajpę z jedzeniem na wynos i kwiaciarnię Nakahara pamiętał praktycznie jak przez mgłę. Jego mózg nie zarejestrował też faktu powrotu do klitki, którą obecnie posiadał. I może następnego ranka Chuuya nawet spodziewał się telefonu zamiast budzika, ale był święcie przekonany, że ów telefon dostanie od Yosano, która będzie na niego absolutnie wkurzona i będzie mu recytowała listę żądań, które wystawiła Kato nim wybaczyła ukochanej maraton. Ewentualnie spodziewał się telefonu od któregoś z Hersztów w związku z nieprzewidzianymi problemami czy opóźnieniami w jakiejkolwiek misji. Ba, spodziewał się nawet telefonu ze straży pożarnej, że ktoś znowu zapomniał wyłączyć czujnik dymu przed paleniem w Biurowcu i włączył się alarm. Chuuya naprawdę spodziewał się wielu możliwości. Nie spodziewał się natomiast rozmowy, która poinformowała go, że Dazai jakby nigdy nic wszedł do Biurowca i zachowywał się jakby nie minął nawet jeden dzień.
I sam nie wiedział, co czuł. Praktycznie nie odezwał się w trakcie tej rozmowy, bojąc się, że załamie mu się głos. Ale gdy się rozłączył, obiecując, że pojawi się z Yosano jak najszybciej, nie czuł zupełnie niczego. Nie czuł też niczego pisząc do Akiko, że Kato będzie miała jeden powód więcej, do nielubienia własnego szefa. Sądził, że wszystkie emocje, które czuł, gdy dowiedział się, że Dazai był w Kobe, powrócą do niego z dziesięciokrotnie większą siłą. Że będzie przygnieciony wyrzutami sumienia, że będzie przerażony, zrozpaczony a ostatecznie cholernie szczęśliwy. Ale w jego duszę wplotła się jedynie pustka. Absolutna apatia w związku z najbliższymi wydarzeniami. I Nakahara doskonale wiedział, co zaszło w jego głowie. Cały proces myślowy, który w sekundę przeanalizował, że przede wszystkim był szefem Portówki. Że musiał zadbać o swoich ludzi. Że to mógł nie być jego Osamu. Że to tak naprawdę mógł być oszust podający się za Dazaia. Musiał przekonać się na żywo i jasne, gdzieś w nim tkwił strach, że na żywo wszystkie te emocje powrócą. Na szczęście dzięki zbiorowemu wysiłowi Portówki, Nakahara doskonale potrafił je maskować.
Dlatego tylko odmeldował się kartą w portierni a Yosano podążyła w krok za nim, gdy tylko przekroczył próg. Nie musieli nic mówić. Wiedzieli, że czas na prywatę znajdzie się później. Na razie trzeba było robić dobrą minę do złej gry. I chociaż Akiko korciło spytanie, czy to naprawdę Dazai, czy naprawdę wrócił i chociaż miała ochotę paplać trzy po trzy ze stresu o tym, co może ich czekać, dziewczyna wiedziała, że to nie pomogłoby nikomu. A skoro Chuuya, który w obecnej sytuacji wystawiony był na największe szkody, potrafił zachować rezon, ona też musiała się postarać. Przed samymi drzwiami gabinetu stało już dwóch strażników, którzy wkroczyli do pomieszczenia za Nakaharą, choć trzymali pewien dystans. Nakahara schował dłonie do kieszeni spodni żeby Osamu przypadkiem nie zauważył, jak mocno rudzielec zaciskał pięści by pohamować jakiekolwiek własne odruchy. Chłopak był pewien, że paznokciami rozorał sobie już wnętrza dłoni, a rozmowa nawet się jeszcze nie zaczęła. Akiko stanęła obok niego, praktycznie tak blisko, że niemal stykali się ramionami.
A przed nimi siedział Dazai. Z jedną nogą podciągniętą pod brodę, na samym brzegu biurka. Patrzył na nich rozleniwionym wzrokiem, uśmiechając się lekko. Tylko jego oczy były zadziwiająco pozbawione życia. Cóż, fizycznie wszystko się zgadzało. Z wyglądu albo był to Dazai, albo jego wierna kopia. Tylko, że Osamu z Portowej Mafii nigdy nie siadał w ten sposób. Nie znosił siedzieć przy brzegach czegokolwiek, bo zawsze wygłaszał o tym tyrady, że w ten sposób daje się znać ludziom, że chce się jak najszybciej skończyć spotkanie i z niego zwiać. Osamu z Portowej Mafii zawsze siedział po turecku na środku stołu, niezależnie od tego, czy miało to negatywny wpływ na jego bezpieczeństwo. Nakahara nie odezwał się jako pierwszy. Wolał zachować czujność. Wolał zebrać więcej danych, nim wyciągnie jakiekolwiek wnioski.
Dazai musiał powstrzymać się od przewrócenia oczami. Nie spodziewał się takiej chłodnej, spokojnej reakcji. Zwłaszcza biorąc pod uwagę to, w jakim stanie ostatnio widział rudzielca. Niemniej, to nawet lepiej. Nie znosił ludzkiego dotyku. Jeśli dzięki ostrożności Nakahary uniknie bezpośredniego z nim kontaktu, przynajmniej nie będzie musiał zalewać potem skóry wrzątkiem żeby pozbyć się wrażenia brudu z ciała.
- Cześć skarbie - oświadczył absolutnie radosnym tonem Dazai, uśmiechając się od ucha do ucha. - Trochę ci zajęło dojechanie tutaj. Prawie jakbyś zapomniał, że mamy pracę.
Nakahara uśmiechnął się nieznacznie, ale był to uśmiech pełen goryczy. Osamu nigdy nie wychodził do pracy bez poinformowania go o tym. Ba, zazwyczaj jeździli przecież razem. I nigdy, ale to przenigdy, nie zwracał się do niego w aż tak nieformalny sposób przy obcych i przy podwładnych. Zdrobnienia imion, pewne czułości przy Hersztach były normą. Ale wszelkie skarbowanie zazwyczaj zostawiali do sytuacji, w których liczyli się tylko oni i zazwyczaj nie było wtedy obok nikogo innego. Pierwsze dwie rzeczy z listy i już się nie zgadzały. Podejrzliwość Nakahary cały czas rosła, ale chłopak nie dawał tego po sobie poznać. Musiał dobrze zagrać swoją rolę. Bo jeśli istniała najmniejsza szansa, że przed nimi nie siedzi cudem odnaleziony Osamu, to trzeba było go obezwładnić. A po trzech latach współpracy z Agatką, Chuuya przestał wierzyć w cudy.
- Wszyscy mają opuścić pomieszczenie - odparł tylko chłodno Nakahara, prostując się i przybierając dokładnie tę samą pozę, którą miał, gdy stał naprzeciw wroga. - Tak, Yos, ty też. Muszę porozmawiać z Dazaiem na osobności. Kwestia formalności.
- Tylko się nie pozabijajcie - mruknęła cicho lekarka. - Straż odeślę z tego piętra a ja poczekam za drzwiami. Jakbyś potrzebował wsparcia to mów - dodała, gestem nakazując strażnikom posłuchanie rozkazu.
- Wiesz, że bezpieczniej będzie jeśli pójdziesz z nimi, prawda? Wolałbym mieć całe piętro czyste na wszelki wypadek - odparł Nakahara, zachowując się jakby Dazaia w ogóle nie było w pomieszczeniu i patrząc przyjaciółce bezpośrednio w oczy.
- Właśnie dlatego, że wolałbyś mieć całe piętro czyste muszę zostać - uświadomiła go Akiko. - Nie używałeś Zdolności od praktycznie trzech lat. Jeśli puszczą ci emocje i jej użyjesz to cholera wie czy urządzonka Izakiego dadzą radę, czy przypadkiem nie rozerwiesz sobie tkanki mięśniowej serca do końca - przypomniała mu cicho dziewczyna, doskonale wiedząc, że zdradzanie takich informacji przeciwnikowi to proszenie się o kłopoty, ale o wiele bardziej wolała mierzyć się z Dazaiem jako wrogiem, niż ratować Chuuyę po tym, jak prawie sam by się przez przypadek zabił.
Dazai potrafił to zrozumieć. Najwidoczniej przy innych ludziach zachowywali się formalnie. Najwidoczniej był jakiś protokół, którego musieli przestrzegać. Nie potrafił tylko rozgryźć rudzielca. Nie potrafił odczytać jego emocji. Nie wiedział, czy chłopak cierpiał, przynajmniej wewnętrznie. Szczerze na to liczył i byłby cholernie rozczarowany, gdyby spotkał się z tak płytką reakcją, jaką zaserwowano mu do tej pory. Powoli cała sytuacja przestawała go bawić, a zaczynała irytować, bo zaczynał myśleć, że może źle podszedł do całej tej sprawy i będzie musiał zużyć skok od Agatki na już tak wczesnym etapie. Czyste marnotrawstwo.
- Ja rozumiem, że masz mnie na co dzień, ale żeby tak olewać mnie dla przyjaciółki? Auć skarbie, auć - zaśmiał się Dazai, próbując zwrócić na siebie uwagę Chuuyi, gdy drzwi zamknęły się za dziewczyną, której imienia Osamu nawet nie pamiętał w tym momencie.
- Co pamiętasz jako ostatnie? - spytał Nakahara bezuczuciowym tonem, mając nadzieję, że Dazai zrozumie, że chodziło o formalności.
Że mafia powinna iść pierwsza, przed uczuciami. Bo to przecież nie tak, że Osamu sam wielokrotnie zapewniał go, że byłby w stanie zmieść całą Portówkę z powierzchni ziemi w sekundę, gdy Chuuya by sobie tego zażyczył. Nakahara aż poczuł smak goryczy na języku na tę sarkastyczną myśl. A siedzący przed nim człowiek się na to nabrał. Prawie tak, jak gdyby ta sytuacja była poprowadzona odpowiednio, Chuuya nie wypłakiwałby właśnie oczu, przytulając ukochanego i zapominając o bożym świecie.
- Jak to co pamiętam jako ostatnie? Jeśli chcesz bawić się w przepytywanki to musisz być bardziej konkretny - odparł lekkim tonem Dazai, udając, że się zastanawia i cały czas uważnie lustrując Chuuyę wzrokiem. - Pamiętam akcję z Christie, pamiętam jak wróciłem po niej do Kobe. Poza tym chyba wiedliśmy normalne życie. Mieszkanie razem w naszym apartamencie, poranek ze śniadaniem, przyjechałem do pracy trochę przed tobą. Chyba tyle - zaczął wymieniać Osamu.
Dazai nie pamiętał absolutnie żadnej z tych rzeczy. Wiedział, że Agatka przeprowadziła jakąś misję w Kobe, skoro miasto, jak i całe państwo, znajdowało się w jej pieczy. Czysta logika. Wnioskując z opowieści rudzielca, które podsłuchał i z własnych opowieści z nagrania, założył, ze mieszkali i żyli razem. Przywołał na wierzch jedno ze wspomnień, które boleśnie obijało mu się o głowę. Przedstawiało dwójkę ludzi siedzących przy kuchennym stole. Na stole znajdowała się masa różnej wielkości kanapeczek z najróżniejszymi składnikami. Okno w kuchni było uchylone, a czajnik gwizdał cicho. Wszystko miało taki rodzinny klimat. Osamu nie miał pojęcia, czy to wspomnienie dotyczyło rudzielca. Szczerze w to wątpił. Ale nie potrafił chwilowo przypomnieć sobie, czyje to mogło być wspomnienie, więc uznał, że je wykorzysta.
- Jak wygląda nasze mieszkanie? - spytał dalej Nakahara, robiąc wszystko by wyglądał naturalnie.
- Chuuya, przecież to idiotyczne pytanie. O co tu chodzi? Zaczynasz mnie martwić - odparł Dazai uznając, że tak przecież zachowałby się ktoś, kto był święcie przekonany, że jego życie trwało normalnie, a nie że zniknął na trzy lata.
Plus dzięki temu mógł sprawdzić, gdzie leżą granice rudzielca. Na jakim pytaniu albo stwierdzeniu chłopak wyda swoje prawdziwe uczucia nawet najmniejszym możliwym gestem. Mocniejszym zaciśnięciem szczęki, westchnięciem. Czymś, co w normalnej rozmowie zupełnie by się pominęło.
- Jak wygląda nasze mieszkanie? - powtórzył Nakahara tym samym spokojnym tonem, a Dazai uznał, że odpowiedzenie będzie mu bardziej na rękę.
Zwłaszcza, że był w tym mieszkaniu. Wiedział, że tam był. Szpiegował tam tego rudzielca i jego przyjaciółeczkę. Pamiętał tę sytuację. Musiał tylko wyłowić odpowiednie wspomnienie i opowiedzieć o wszystkim z najmniejszymi możliwymi szczegółami żeby przypadkiem nie wleźć na minę, która wydałaby go jako oszusta.
- Jest cholernie wysoko, widać z niego spory szmat miasta. Jest aneks kuchenny, salon z ogromną plazmą, sypialnia na dole, gabinet na górze. Te fajne kręcone schody, które zawsze mi się podobały. Nie wiem, co jeszcze mam ci powiedzieć - wyrzucił z siebie jednym tchem, choć przed oczami miał wizje trzech zupełnie różnych pomieszczeń i liczył na czysty fart wybierając jedno z nich.
- Czy w kuchni stały rośliny? - pytał dalej Chuuya, a Dazai prawie miał ochotę przybić sobie mentalną piątkę.
Tylko czy w kuchni stały rośliny? Teraz wszystko było pozakrywane prześcieradłami i jakimiś szmatami. Z mieszkania nikt nie korzystał. Więc obecnie roślin na pewno tam nie było. Ale na blacie stały jakieś pomazane doniczki, które wyglądały na drogie. Dazai nie potrafił sobie przypomnieć napisów, ale sam fakt pisania po ceramice wydawał mu się czystą głupotą. A Nakahara zadając pozornie proste pytania upewniał się w kolejnych rzeczach. Siedzący przed nim oszust włamał się do jego mieszkania. Może nawet był tam w tę noc, kiedy miał kryzys egzystencjonalny. To tłumaczyłoby to dziwne zafalowanie powietrza pod koniec wieczora. A skoro był tam i znał mieszkanie, pewnie słyszał opowieści. Znał część prawdy. Dlatego pytania musiały być dokładniejsze.
- Przecież to idiotyczne żeby stawiać rośliny w kuchni. Aczkolwiek dalej uważam, że trzymanie pomazanych doniczek jest wyrazem absolutnego bałaganiarstwa - Osamu uznał, że spróbuje wymigać się od odpowiedzi półprawdami i najwidoczniej Nakahara to kupił, bo następne pytanie było już inne.
- Mieliśmy zwierzaka?
- Chuuya skąd te wszystkie pytania. Czuję się jak na przesłuchaniu, a nie na rozmowie z ukochanym - sprzeciwił się Dazai, a jego mózg otępiony lekami próbował działać na najwyższych obrotach.
W mieszkaniu żadnego zwierzęcia na pewno nie było z oczywistych powodów. Czy Nakahara coś opowiadał tej swojej przyjaciółeczce wtedy, kiedy ich szpiegował? Chyba nie. Czy tam przewinęła się chociaż jedna fota zwierzaka? Dazai miał wrażenie, że odpowiedź jest latarnią morską, która znajduje się na lądzie, a on płynie wpław w czasie sztormu, a zamiast wody otacza go płynny ołów. Walić prawa fizyki. Musiał coś odpowiedzieć. I musiał odpowiedzieć z pewnością i nonszalancją, doskonale zdając sobie sprawę z tego, że na razie jeszcze nie skopał sprawy. Ale od tego dzieliła go jedna zła odpowiedź.
- Czy mieliśmy zwierzaka? - powtórzył Nakahara, a Dazai cicho odmówił modlitwę do wszystkich możliwych bogów.
- Tak, na bogów, mieliśmy. Czarnego kota - odpowiedział, nie potrafiąc przywołać pod to żadnego wspomnienia i celując absolutnie na ślepo. I bogowie chyba naprawdę mieli go w opiece, skoro trafił. Tylko, że kolejne pytanie miało go pogrzebać.
- Jak miał na imię?
- Wiesz, że nie mam pamięci do imion - mruknął Dazai próbując odwrócić całą sytuację durnym żartem, a Nakahara miał ochotę się zaśmiać. Osamu i brak pamięci do czegokolwiek. Dobre sobie. Jego Osamu pamiętał wszystko. Miał cholerny komputer zamiast mózgu. Ale siedzący przed nim ćpun, który powoli zaczynał okazywać pierwsze oznaki zdenerwowania zdecydowanie nie był jego Dazaiem. Może to i lepiej. Chuuya kupił sobie chociaż parę dodatkowych dni na uporanie się z tym wszystkim. A cholernie mocno tego potrzebował. Uznał jednak, że to pytanie będzie ostatnim. Biorąc pod uwagę delikatne drżenie dłoni Osamu, jego rozbiegany wzrok, ciągłe drapanie się po karku czy wyłamywanie palców, Nakahara musiałby być idiotą, by nie zauważyć, że dotarł do granicy bezpiecznego wywiadu. Za chwilę Dazai zacznie tracić do niego zaufanie. A wtedy miejsce zmieni się w pole bitwy. I niby ewakuowano wszystkich, bo to była logiczna rzecz do zrobienia, ale budynek Biurowca był praktycznie nowiutki. Nakahara nie chcial się go jeszcze pozbywać.
- Jak miał na imię? - spytał, ocieplając ton. - Przecież uwielbiasz tego futrzaka.
Dazai nie pamiętał. Zauważył jednak różnicę w postawie rozmówcy. Tę chęć zostawienia formalności za sobą. Chęć rozmowy z ukochanym. I zaufał temu zbyt łatwo, sądząc, że jest przecież najmądrzejszą osobą w pomieszczeniu i zapominając, że Nakahara uczył się sztuczek od niego samego. W głowie przeleciał wszystkie najpopularniejsze imiona dla kotów i uznał, że skoro Chuuya wyglądał na wielbiciela filmów i seriali to wybór mógł być jeden.
- Salem - oznajmił Dazai z absolutną pewnością w głosie.
- Salem - powtórzył odpowiedź bruneta Nakahara i uśmiechnął się najszerzej jak tylko potrafił. - No dobrze, przeszedłeś test. Przepraszam, że tyle to trwało i że zrobiłem to w tak nieprzyjemny sposób, ale rozumiesz, musiałem sprawdzić czy to naprawdę ty. Nigdy nie wiadomo, co Christie ma w zanadrzu i co planuje, więc lepiej dmuchać na zimne.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top