P LVII / POKÓJ OSAMU

Czołem moje kochane gremliny! Żyję, jak najbardziej żyję! Przyszłam przeprosić za długi czas braku rozdziału i podrzucić nowy! Offtop - jeśli komuś by się nudziło to serdecznie zapraszam na IG. Na dniach podleci grafik na maj w kwestii rozdziałów i streamów na Twitchu! Udało mi się ślicznie przemeblować mieszkanie pod cospa, więc zaraz ruszam też z nagrywaniem filmików/commentary na temat różnych filmów/seriali i takiego stricte cospowego kontentu. Pierwszy na ogień do omówienia leci Hazbin Hotel, także jakby ktoś chciał posłuchać to zapraszam!

Tu oczywiście życzę miłego czytania i trzymajcie kciuki za moje kreatywne plany! ^^ 


Najnowsze wspomnienia były najbardziej kolorowe, a Nakahara wyraźnie widział w nich doskonale znane sobie ulice. Czy to z Dazaiem, czy na własną rękę, czy z polecenia czy zadania Portowej Mafii przeszedł przecież przez większość nawet najobskurniejszych zakamarków Kobe. Jedno spojrzenie na konkretny szyld, na uliczkę czy widok ciągnący się z danego miejsca i Chuuya wiedział, że w tych wspomnieniach Dazai był w domu. Nawet jeśli on sam nie miał o tym bladego pojęcia. I jasne, Chuuya mógłby skupiać się na tych wspomnieniach. Mógłby widzieć te uliczki i pomyśleć, że hej, może kryje się w nich jakaś ważna informacja dotycząca Zakonu i jego planów. Że może lepiej zrozumie Dazaia. Że pozna jego myśli i uczucia w najprostszej, najczystszej i niemożliwej do przekłamania formie. Tylko, że tak, jak był świadomy takiej możliwości tak był też absolutnie pewien, że z niej nie skorzysta. I częściowo jak najbardziej wynikało to z niezwykle samolubnych powodów.

Z jednej strony, jasne, nie chciał naruszać resztek prywatności Osamu, bo w takiej sytuacji Dazai nie miał jak obronić, wyjaśnić czy zachować czegokolwiek dla siebie. Był całkowicie bezbronny wobec jego decyzji i ingerencji. A z drugiej zwyczajnie nie chciał dowalać też sobie. Bo jednak poznanie uczuć ćpuna-socjopaty, którego zniszczył Zakon Wieży Zegarowej, nie znajdowało się wysoko na liście rudzielca. Nie jeśli ten w jakikolwiek sposób miał kurczowo trzymać się wizerunku zdrowego, sprawnego ukochanego. Poniekąd też spodziewał się co akurat w takich sytuacjach mógłby znaleźć - ogłupienie, irytację, głód narkotykowy, wściekłość. Żadnego skrawka pozytywnej emocji. I tak, jak Nakahara domyślał się, że ta zniszczona wersja jego ukochanego widziała go przez pryzmat misji i obojętności, tak nie potrzebował potwierdzenia tej sytuacji.

Wchodzenie w kolejne wspomnienia było w swojej różnorodności niezwykle monotonne. Chwila przyzwyczajenia się do nagłego słupa światła, architektura konkretna dla przypadkowego zakątka Europy, jeszcze bardziej przypadkowa scena i ludzie. Chuuya zdawał sobie sprawę z tego, że gdyby jego Dazai chciał kogoś zabić, dałby radę zrobić to bez mrugnięcia okiem i bez wzbudzenia jakichkolwiek podejrzeń w środku słonecznego dnia w zatłoczonej kawiarni. Tylko, że Nakahara nie walczył ze swoim Dazaiem. Walczył ze Dazaiem, którego złamał Zakon Wieży Zegarowej. A to była zupełnie inna osoba. O wiele mniej logiczna. Opierająca się o znacznie banalniejsze plany i sztuczki. Korzystająca z mroku nocy, z niebezpiecznego otoczenia i najprostszych broni pozorując najbanalniejsze zbrodnie. Dazaiowi pod "opieką" Christie brakowało finezji nawet na zaaranżowanie samobójstwa.

Nakahara wychodził ze wspomnień, czekając na Izakiego i niszcząc za sobą kolejny skrawek Dazaia z rosnącą irytacją. Trafiał na banalne momenty, na rozmowy, na obserwacje. Spodziewał się, że natrafienie na myśl, w której Osamu kogoś zabije, pójdzie mu o wiele szybciej. Tylko, że gdy już do tego wspomnienia dotarł, pożałował wszystkiego. Początkowo Chuuya prawie ze zirytowanym prychnięciem wyszedł ze wspomnienia zanim ono zdążyło się skończyć. Nie chciał marnować czasu, a nie widział sensu w patrzeniu na przymulonego Dazaia stojącego na przypadkowej uliczce i obserwującego przypadkowego budynku mieszkalnego. Nakahara znał mafię na wylot. Wiedział jak działają, wiedział, jak ją rozpoznać. Wychowywał się w tym środowisku. I tak, jak każda mafia działała według swoich zasad, tak gdy raz wszedłeś w to konkretne otoczenie to znalezienie swoich niejakich "pobratymców" czy ludzi w podobnej do ciebie sytuacji stawało się idiotycznie wręcz proste. Nawet idąc na misję pod przykrywką czy z fałszywą osobowością i charakterem, mafiozi wciąż posiadali konkretne cechy, konkretny poziom paranoi i konkretne nawyki, których nie potrafili się oduczyć.

Ten konkretny budynek nie był interesujący w żaden sposób. Tragicznie prosta bryła, sporo okien, sporo balkonów. Świecące się światła w paru mieszkaniach. Blok tak typowy, że po samym jego kształcie Nakahara nie potrafił nawet rozpoznać kraju, w którym obecnie się znajdował. To miejsce i zamieszkujący je ludzie nijak nie mogli być powiązani z jakąkolwiek mafią. To było jedno z takich miejsc, w których żyje się szczęśliwie, w których nie ma się ambicji na więcej. Z w porządku przestrzenią do życia, z meblami z sieciówki, dwójką rodziców pracującą za trochę ponad średnią krajową i jednym dzieckiem posiadającym własny pokój. 

Miejsce, na które trzeba było ciężko pracować i na bieżąco się starać, ale też miejsce, które spełniało wszystkie potrzeby jego mieszkańców. Gdyby Nakahara się wysilił i przyjrzał konkretnym mieszkaniom to pewnie zauważyłby, że na drugim piętrze czteroosobowa rodzina usiadła właśnie do stołu i dzieciaki przekrzykują się żeby szybciej opowiedzieć o swoim dniu zapatrzonym w nich ze zmęczonymi uśmiechami rodzicom. Że na czwartym piętrze jakieś małżeństwo oglądało razem film siedząc przytulonymi do siebie na kanapie z laptopem na stoliku przed nimi. Że na siódmym piętrze matka właśnie ciężko wzdychała, bo jej dziecku przypomniało się, że na następny dzień musi zrobić jakąś artystyczną pracę i już godziła się w duszy z koniecznością próby odkurzenia brokatu z dywanu.

I jasne, gdzieś za tym wszystkim stały kłótnie, dyskusje, kary i ciche dni. Ale pod koniec dnia, tygodnia czy roku były to zwykłe, niczym nie wyróżniające się, szczęśliwe rodziny. Nikt związany z mafią w jakikolwiek sposób. Więc Dazai stojąc pod tym konkretnym budynkiem był dziwnym ewenementem. Światło na klatce schodowej zapaliło się i Osamu nagle się ruszył. Przesunął się tak by ukryć się w cieniu tuż przy śmietnikowej wiacie, a Nakahara z rosnącym przerażeniem patrzył, jak jego ukochany obserwuje przypadkowego, czterdziestoparoletniego mężczyznę jakby jednocześnie było mu czegoś żal i widział najohydniejszą ofiarę, z jaką przyszło mu się jako drapieżnikowi zmierzyć.

W mężczyźnie nie było niczego wyjątkowego. Nakahara zlokalizował szybko piętro, z którego facet wyszedł w dresie i klapkach. Nieznajomy lekko kręcił głową i cicho sam do siebie się śmiał, prawdopodobnie z niedawnej sytuacji, w którą wpakowały się jego dzieci. Po całym jego nastawieniu i ubiorze widać było, że nie planował długiej wycieczki. Dosłownie miał tylko wyrzucić śmieci i wrócić do swojego życia. Plan, który został przez Dazaia zaburzony w ułamku sekundy i jedną, zadziwiająco celną kulą. Nawet naćpany Osamu był świadom tego, że beztroskie zostawianie za sobą trupów w takiej okolicy byłoby po prostu idiotyczne, więc wyczekał momentu, w którym nieznajomy wszedł do wiaty tak, by jego martwe ciało upadło dosłownie przy śmietniku. Co swoją drogą w groteskowy sposób pokazywało, jak bardzo Dazai przestał cenić życia niewinnych ludzi i tej gorzkiej myśli Nakahara nie potrafił pozbyć się z głowy. 

Kopnięciem Dazaj zatrzasnął wiatę i odszedł spokojnym krokiem, jakby nic się właśnie nie wydarzyło. Nakahara podążył za ukochanym czując, jak ściska mu się ze stresu żołądek. To morderstwo nie miało najmniejszego sensu i obarczone było zbędnym ryzykiem. Nie przyniosło Dazaiowi niczego. Nie mogło przysłużyć się Zakonowi. Zastanawiając się nad sensem całej tej sytucji Chuuya podążył za ukochanym przez zdecydowanie zbyt długi czas i coraz gorsze uliczki aż do pierwszego budynku z dość ewidentną tabliczką o rychłej rozbiórce. Dazai nieco słał się na nogach i widać było, że z każdą sekundą czuł się coraz gorzej, ale uparcie dążył do tego jednego miejsca. Miejsca, które musiał znać, bo wejście do tego zawalającego się bloku było tak ukryte, że nikt nie mógł odkryć go przypadkiem. Nakahara podążył za ukochanym aż na trzecie piętro, gdzie poczuł się jakby cały świat na chwilę przestał się kręcić.

W pomieszczeniu przed nim stały absurdalnie różne od siebie meble ustawione tak, jakby za chwilę na zbutwiałych i przypalonych fotelach miała rozsiąść się dwójka przyjaciół, a na niskim, drewnianym stoliczku o obecnie trzech nogach zaraz miała stanąć kawa. Meble musiały pochodzić z różnych mieszkań z całego bloku i nie było ich sporo. W rogu leżał gdzieś jeszcze spleśniały materac i wytarty koc. Wystroju dopełniało kilka szafek z powyrywanymi drzwiczkami, jedna meblościanka i fragment dywanu. I lampa bez żarówki stojąca obok fotela.

Dazai rzucił się na jeden z foteli i automatycznie spojrzał na drugi z nich jakby spodziewał się, że zaraz ktoś tam usiądzie. Nakahara zaczął się zastanawiać, czy przypadkiem nie ocenił tego wspomnienia źle. Założył, że jego głównym bohaterem był zabity mężczyzna, ale może ta osoba dopiero miała się pojawić. Tylko, że Dazai zaczął cicho mówić tak, jakby ktoś już tam siedział, mimo tego, że Chuuya nikogo nie widział. Jego ukochany zaśmiał się cicho jakby właśnie usłyszał najśmieszniejszy żart po czym wstał, jakby ktoś ciągnął go za rękę. Nakahara niczym sparaliżowany w miejscu obserwował jak Osamu z błogim uśmiechem siada kawałek dalej na podłodze, jakby obok kogoś i zaczyna zadawać pytania i zabawiać kolejną osobę.

Chuuya stał w miejscu i z jednej strony nie potrafił przestać sceny rozstrzygającej się tuż przed jego oczami, a z drugiej modlił o to, by mógł zamknąć oczy. By mógł się odwrócić. Wyjść z tego miejsca. Rudzielec chciał zatrzymać proces łączenia faktów, który już rozpoczął jego mózg, bo wiedział, że tylko niepotrzebnie złamie mu to serce. Bo Dazai tracąc poczucie rzeczywistości wydał mu się spokojniejszy. Szczęśliwszy. Jakby nie był samotny. Jakby otaczała go rodzina. Partner, jakieś dzieciaki. Ciepło rodzinnego domu. Osamu uśmiechał się, mówił ciepłym, delikatnym tonem, który brzmiał tak ironicznie, gdy wychodził z jego zachrypniętego gardła. Dopiero, gdy Nakahara poczuł coś mokrego na własnej dłoni uświadomił sobie, że po pierwsze przyłożył ją sobie do twarzy żeby powstrzymać się od wydania jakiegokolwiek dźwięku, a po drugie z jego oczu wylało się już tyle łez, że ich kąciki zaczęły go delikatnie piec.

Rudzielec zdawał sobie sprawę z tego, że jego zachowanie nie było w tym momencie w żaden sposób etyczne. Że przekraczał wszelkie linie, które tylko mógł. Ale nogi same poniosły go do miejsca, w którym siedział Dazai, który w swoim świecie bawił się właśnie z kimś zabawkami. Nakahara usiadł naprzeciw ukochanego, niezwykle blisko niego i z pełnym bólu uśmiechem i łzami patrzył na uśmiechniętą twarz bruneta. Na zmęczoną, styraną życiem i narkotykami, wychudzoną, ale uśmiechniętą twarz, którą widział pierwszy raz od kilku lat. Przed sobą widział ślad miłości swojego życia. Swojego Osamu. W ostatniej chwili powstrzymał się od położenia dłoni na policzku Dazaia. Jego dłoń zawisnęła w powietrzu, gdy uświadomił sobie, że tak naprawdę go tam nie było. Tak naprawdę mógł tylko obserwować, jak Dazai naćpał się za pomocą własnej Zdolności żeby przez chwilę nie być samotnym.

Nakahara zdawał sobie sprawę z tego, że absolutnie przeginał. Że niepotrzebnie tracił czas. Że martwił Izakiego, który nie rozumiał, dlaczego rudzielec nie wyszedł ze wspomnienia po obiecanym kwadransie. A jednak przez zadziwiająco długi czas nie potrafił się ruszyć. Obejrzał całe wspomnienie do końca, jak Dazai z kimś rozmawiał, jak chodził po mieszkaniu, jak żył ostatnimi chwilami zamordowanego kilka godzin wcześniej mężczyzny. I w pewien pokręcony sposób Nakahara odzyskał w tamtym momencie nadzieję, że pod tymi wszystkimi warstwami, cierpieniem i latami służby u Christie naprawdę wciąż może znajdować się jego ukochany.

Chuuya ostatecznie pożegnał się cicho z ukochanym, gdy ten położył się na materacu i zasnął. Przeszedł z powrotem całą ścieżkę i przeszedł przez lustro wspomnienia, gdzie pierwszym, co zobaczył, był absurdalnie zestresowany i zirytowany Izaki. Nakahara nie zdążył nawet otworzyć ust, a informatyk już był w połowie swojej tyrady.

- Czyś ty zdurniał do końca? Czy ty wiesz ile cię nie było? Myślałem, że żeś zdechł w którymś z tych wspomnień i nawet nie wiedziałem, w którym. A nie mogłem wleźć do środka i zacząć cię szukać, bo nawet nie wiedziałem, gdzie żeś polazł. Czy ty jesteś normalny? - wydarł się praktycznie Izaki, a wściekłość w jego głosie doskonale maskowała strach.

- Doceniam, że się o mnie martwiłeś - skontrował to tylko Nakahara. - Nic mi nie jest.

- Rozwalmy te cholerne wspomnienia, bo ja już chcę Dazaia jako szefa. Mam cię totalnie dość. I nie wiem jakim cudem twoja chęć do życia jest mniejsza, niż tamtego lamusa. A to on rzucał wciąż żartami o samobóju - warknął wciąż zirytowany Izaki, którego cała poza i zaplecione na klatce ręce sugerowały, że oczekuje jakichkolwiek wyjaśnień.

- Też wolałbym żeby tu był - zauważył spokojnie Chuuya i dosłownie zobaczył sekundę, w której cała poza Izakiego zmieniła się o sto osiemdziesiąt stopni.

- Rudy przecież wiesz, że nie podważam twoich umiejętności jako szefa. Po prostu chciałbym żeby Dazai wrócił - wytłumaczył się z miejsca informatyk dosłownie mając ochotę zniknąć z całej tej rozmowy. Ostatnim czego by chciał byłoby dołożenie Nakaharze zmartwień o to, czy był dobrym przełożonym. Chłopak po prostu zestresował się myślą, że będzie miał kolejny nagrobek do odwiedzenia.

- Nic się nie stało - uspokoił go z miejsca Chuuya, który był tak skupiony na tym, by odzyskać ukochanego, że nawet nie odczytał tej wiadomości w sposób, o który tak martwił się jego rozmówca.

Wiedząc, że obaj znajdują się w bezpiecznej przestrzeni, obaj stanęli przed zweryfikowanymi przez siebie wspomnieniami. Izaki oddał strzał jako pierwszy i jedno lustro z głośnym hukiem rozprysnęło się w drobny mak, który czerwoną poświatą rozpłynął się w powietrzu. Gdy jednak Nakahara oddał strzał w wychodzącego z bloku mężczyznę nie stało się absolutnie nic. Izaki podszedł do niego, gdy ten zaczął bez sensu oddawać coraz to więcej strzałów w przypadkowego faceta, które dalej nie przynosiły efektu, a celność latających pocisków zaczęła dramatycznie spadać.

- Jesteś pewien, że to jest główna osoba wspomnienia? - spytał Izaki próbując zebrać dane i ogarnąć, gdzie popełnili logiczny błąd.

- Poza nim w środku jest tylko Dazai - prychnął Nakahara zirytowany i tylko wpatrywał się z chowających się za wiatą dwóch ludzi we wspomnieniu. - Nijak niezwiązany z mafią typ, pojedyncze wspomnienie. Tu naprawdę nie ma co się modlić. Wszystko powinno roztrzaskać się razem z tym typem.

- W środku jest jeszcze Dazai - zauważył Izaki zanim zdążył ugryźć się w język.

- Ty chyba nie zasugerowałeś właśnie tego, co myślę, że zasugerowałeś, wiesz Izaki? - zaśmiał się nieprzyjemnie Nakahara, nie potrafiąc zapanować nad swoją pierwszą reakcją, mimo tego, że zdawał sobie sprawę z własnego braku logiki. - Nie strzelimy do Dazaia.

- Więc jak inaczej chcesz zniszczyć to wspomnienie? - pytał dalej informatyk, a jego serce stawało się coraz cięższe. 

- Nie wiem, coś wymyślę - warknął Chuuya nawet nie zaszczycając rozmówcy spojrzeniem nim wycedził resztę zdania przez zaciśnięte zęby. - Nie strzelimy do Dazaia.

Sam Izaki  też nie był fanem strzelania do jednej z najbliższych mu osób. Ale mieli jakby nie patrzeć ograniczony czas. To, że idiotyczny pomysł o niszczeniu wspomnień przez strzelanie do nich zadziałał to był czysty przypadek i uśmiech bogów. A na świecie nie było zbyt wielu naukowców i specjalistów, którzy mogliby pomóc im znaleźć inne rozwiązanie. A nawet gdyby to jak mieliby zapytać, bo przecież podejście do kogoś i wypalenie "jak zniszczyć wspomnienia inaczej niż strzelając do nich" skończyłoby się wizytą na komisariacie albo w pokoju bez klamek dopóki lekarz nie uznałby, że nie stanowi się zagrożenia dla otoczenia.

- To nie jest prawdziwy Dazai - podjął inną taktykę Izaki delikatnym tonem. - To jest wersja Dazaia, która ma jego twarz, ale której nie znasz. Której nie chcesz znać. Którą ja znam i pamiętam. I wolałbym z całego serca jej nie znać. Dlatego uwierz mi, gdy mówię ci, że zabicie tej wersji Osamu będzie działaniem na jego korzyść, a nie szkodę. Nie zrobisz mu tym krzywdy. Po prostu pomożesz mu nie wpaść w jeden i ten sam cykl, który ostatnio trwał praktycznie piętnaście lat.

- To wciąż jest... Czekaj o czym ty mówisz. Jakim cudem możesz pamiętać Dazaia sprzed piętnastu lat. Czy tam koło piętnastu lat. Jego wtedy nie było w Portówce. Ciebie nie było wtedy w Portówce. A dane na temat Osamu są wymazane. Wiem, bo sam sprawdzałem - Nakahara po raz pierwszy spojrzał na Izakiego w trakcie trwania tej rozmowy i sam nie wiedział, co w tamtym momencie czuł poza tym, że zdecydowanie usuwała mu się ziemia spod stóp.

- Doskonale wiesz, o czym mówię. Mówię o tym, o czym Dazai sam prawdopodobnie ci opowiedział. I idę o zakład, że przy tej opowieści nazwał się niemożliwym do odkupienia potworem - odpowiedział Izaki i westchnął ciężko, gdy na twarzy Chuuyi nie pojawiła się ani jedna oznaka zrozumienia. - Dane Dazaia zostały wymazane. Jak sądzisz przez kogo? Kto nie bałby się zlekceważyć zagrożenia ze strony Moriego i komu Dazai by na tyle zaufał?

- To twoja sprawka? - spytał dla absolutnej pewności Nakahara, który nie wiedział, czy bardziej go to zaskoczyło, czy bardziej była to oczywistość, której powinien być świadom.

- Jeden z warunków mojego zatrudnienia, że tak to nazwę, w Eleven - uznał ze wzruszeniem ramion Izaki. - Włamanie się gdzie tylko będzie trzeba i upewnienie się, że zgodnie z oficjalnymi papierami Dazai nigdy nie istniał. Albo co najwyżej się urodził i potem zniknął. Baza Portówki jak najbardziej się w to wliczała. A jak miałeś plecy w postaci Dazaia to Mori nie był ci w najmniejszym stopniu straszny.

- Fakt, Mori bał się Dazaia jeszcze gdy ten był nastolatkiem w mafii - prychnął ze śmiechem Nakahara.

- Mori bał się Dazaia jeszcze gdy ten nie był w mafii. Po prostu przyjęcie go było bardziej opłacalne niż wysłanie agentów żeby próbowali go zabić - poprawił go z miejsca Izaki. - I wszystkim nam to wyszło na dobre. No poza Dazaiem, bo coś sądzę, że utknięcie za dzieciaka w więzieniu byłoby lepszą opcją niż posiadanie wspomnień kilkudziesięciu jak nie kilkuset osób w sobie i brak świadomości tego, kim tak naprawdę się jest. Ale odchodzimy od tematu. Ty tamtego Dazaia nie znałeś. Ty poznałeś już zauroczonego tobą Osamu, który zachowywał się potulniej i dbał o własnych ludzi. Ja poznałem go, gdy dopiero wchodził na tę ścieżkę. A z tych, którzy znali go przede mną w samej mafii to wątpię by ktokolwiek jeszcze żył. Nie zranisz człowieka, którego kochasz, niszcząc to wspomnienie.

- Czasem zapominam, że właśnie z takimi wyznaniami może wiązać się to, że dołączyłeś do Eleven przede mną - oświadczył cicho Nakahara, z którego większość złości zdążyła już ulecieć i chwilowo wyglądał na o dziesięć lat starszego tylko przez sam fakt zmęczenia.

- Nie wymyślimy innego sposobu na niszczenie wspomnień. To i tak cud, że udało ci się wpaść na ten jeden. Jeżeli do niego strzelisz i nic się nie stanie to będę przepraszał cię do końca życia albo aż nie powiesz mi żebym zamknął mordę. Ba, jeśli tylko sobie tego zażyczysz to złożę wypowiedzenie albo pozwolę się przenieść na wypizdowo dolne - w głosie Izakiego brzmiała tylko szczerość, a w jego słowach Nakahara odnajdywał logikę, na której tak często się opierał. - Mogę wziąć to na swoje barki. To ja mogę oddać...

- Nie - przerwał mu zadziwiająco agresywnie Chuuya, nim odchrząknął i się poprawił. - Nie. Rozumiem, że trzeba przetestować tę teorię. I rozumiem, że to nie do końca jest mój narzeczony. Po prostu boję się oswojenia z myślą i aktem, którego efektem będzie zabicie człowieka, którego kocham. Albo przynajmniej wersji tego człowieka, nawet zniszczonej. To nie jest łatwa decyzja. I to nie jest coś, co zrobię bez zastanowienia. Bo obiecałem kochać go w zdrowiu i chorobie. Nawet jeśli nie przed ołtarzem to wciąż mu to obiecałem. I ta obietnica nie obejmowała metody lekarskiej w postaci morderstwa.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top