P. XXXIV / MAM BYĆ ZAZDROSNY O TĘ JULIĘ?
Z podróży z Mediolanu do Werony Dazai zapamiętał niewiele. Niezbyt obchodziły go widoki za oknem, inne auta, niesamowicie czyste niebo czy cudowna zieleń. Całą swoją uwagę i wzrok poświęcał jednemu, siedzącemu obok rudzielcowi. Obiecał Nakaharze, że pozwoli mu prowadzić całą drogę, którą mieli do przejechania i ani przez chwilę tego nie żałował. Chuuya był więcej niż przeszczęśliwy mogąc prowadzić cudowne, czerwone cacko. Radosne iskierki nie znikały z jego niesamowicie jasnych oczu, a uśmiech nie schodził mu z twarzy tak samo, jak stopa z pedału gazu.
Osamu usiadł najwygodniej, jak się dało, po turecku, przodem bardziej do Nakahary niż do kierunku, w którym jechali i odchylił głowę do tyłu, wystawiając twarz w stronę słońca, sprawiając niechcący, że nówki sztuki okulary zjechały mu nieco na czoło. Wyciągniętą ręką miział rudzielca po karku. Nawet nie zwracał uwagi, że to robił. Po prostu, gdy nie miał co robić z rękoma, one same znajdowały swoją drogę do skóry rudzielca, który też na to nie narzekał.
W radio leciała akurat piosenka, którą uwielbiał Nakahara, więc chłopak początkowo nucił sobie tylko cicho. Gdy zaczął śpiewać, wciąż niemal szeptem, Dazai spojrzał na niego, podnosząc głowę, a później okulary na sam jej czubek, by odsuwały mu włosy z twarzy.
- Chuuya zaśpiewaj to - poprosił z lekkim uśmiechem.
- Chyba Ci gorzej gnido - oznajmił Nakahara ze śmiechem.
- Nawet jak ładnie poproszę? - drążył temat Dazai, za co został obarczony ciężkim spojrzeniem rudzielca.
Czy to siła uroku osobistego, czy wybitna zajebistość piosenki, ale Nakahara w końcu ponownie zaczął śpiewać, tym razem głośniej. Osamu kilkukrotnie wyciągał rękę w stronę radia, by je minimalnie ściszyć, ale jakoś za każdym razem Chuuya to zauważał i lekko pacał go po wierzchu dłoni, odsuwając od podjętych wcześniej działań. To nie zmieniało jednak faktu, że brunet nie przestawał próbować. Nie mógł nic na to poradzić. Po prostu chciał lepiej słyszeć głos ukochanego. Niby wcześniej słyszał jakieś zajawki, ale gdzie urywki piosenek czy historie znane z opowieści przy koncercie na żywo, odległość szerokości skrzyni biegowej od zainteresowanego? Całkowity brak porównania.
Do Werony zajechali tylko cudem nie umierając. Tak przynajmniej twierdził Dazai, gdy Nakahara ponownie wywijał kierownicą kilkanaście razy przy parkowaniu. Rudzielec rzucał mu tylko ukradkowe spojrzenia, jakby zastanawiał się, czy jeśli zabije bruneta to się z tego wymiga. Już nawet nie chciało mu się po raz kolejny tłumaczyć, dlaczego lubi idealnie zaparkowane auta. Zwłaszcza tak cudowne auta, zza kierownicy których chłopak nie chciał nigdy wysiadać.
Chuuya musiał jednakże przyznać, że mimo skupienia się na aucie, udało mu się wyłapać wiele szczegółów znajdujących się w jego otoczeniu. Przede wszystkim ciasność uliczek. Wąziutkie chodniki, jeszcze mniejsze miejsca parkingowe i same drogi, na których trzeba było zwolnić, by bezpiecznie przejechać obok pojazdu nadciągającego z naprzeciwka. Nie powodowało to jednak napadów złości u Nakahary, którego normalnie taki stan rzeczy dość mocno by irytował. Uznał, że jest to typowe dla tego miejsca, którego magiczna atmosfera już przeniknęła w głąb jego duszy.
Przejechali przez masę placów, placyków i miejskich skwerów otoczonych kamienicami, które budowane były w spójnym stylu i częściowo właśnie dzięki temu miały tak niezwykły klimat. Rudzielec czuł, że z Dazaiem mógłby zostać tu do końca świata i o jeden dzień dłużej.
Z opowieści bruneta wynikało, że w tym mieście nawet nie trzeba się silić na znajdowanie zabytków. Wystarczy wyjść z domu i się zgubić. Szwędać się chwilę bez celu, nieznaną uliczką. A później zawsze trafi się na coś wartego uwagi. W tym mieście było zdecydowanie zbyt wiele piękna, by mogło ono przejść niezauważone.
Zaparkowali pod jedną z typowych kamienic i Dazai, jeszcze przed opuszczeniem pojazdu zastrzegł sobie, że nie zamierza tachać w górę i w dół wszystkich zakupów i pierdół Nakahary, skoro przyjechali tu tylko na dwa dni i nie było potrzeby brania ze sobą wszystkiego. Chuuya jednak podszedł do niego tak blisko, że Osamu oparł się plecami o zamknięte przednie drzwi samochodu. Rudzielec spojrzał na niego z lekko wrednym uśmieszkiem i delikatnie pociągnął w dół, za koszulę na klatce. Sam też wspiął się na palce. Najpierw złożył krótki pocałunek na szyi wyższego chłopaka, później kolejny nieco wyżej i jeszcze jeden. Usłyszał, jak Dazai przełyka głośno ślinę, potem zobaczył, że chłopak odchyla się nieco, dając mu więcej przestrzeni do manewru. Urocze, ale już niepotrzebne. Nakahara pocałował linię szczęki bruneta, później jego policzek i nos.
- Na prawdziwego buziaka musisz sobie zasłużyć - oznajmił rudzielec, stukając lekko palcem wskazującym we własną wartę.
Osamu pokręcił głową z szerokim niedowierzaniem, ale również uśmiechem. Koniec końców pomógł Nakaharze wnieść wszystko.
Chuuya opadł z cichym westchnieniem na szerokie łóżko, które stało w wynajmowanym przez nich pokoju. Dazai, korzystając ze swojej umiejętności mówienia po włosku, zszedł od razu do recepcji i spytał, czy mogą przedłużyć pobyt o jeden, maksymalnie dwa dni. Niezbyt młoda kobieta za ladą spojrzała na niego dość jednoznacznie, na co chłopak wzruszył ramionami. Mieli przeogromne szczęście, że Włosi mieli swoje upodobanie do miłości, bo inaczej w życiu by to nie przeszło. Para zakochanych w domu podobno zawsze przynosiła szczęście, a Włosi nie wierzyli, że tego jednego może być za dużo.
No i chwała tej kobiecie za jej wyrozumiałość. W końcu niejednego nawet dziś widok dwóch mężczyzn mógł szokować. Dazai miał jednak na to swoje własne wytłumaczenie, którym nie zamierzał dzielić się z Nakaharą. Uznał, ze być może, kobieta ze względu na swój wiek i przez jedynie przelotne spojrzenie na niego, pomyliła go z dziewczyną. Nie byłby to pierwszy raz. Zwłaszcza, że kiedyś nawet planowali to wykorzystać dla dobra akcji. Nawet kupili Nakaharze sukienkę, której Osamu nie mógł nigdy później odnaleźć. Zgodnie z tym, co zażyczył sobie Chuuya, powszechnie uznano, że ją zniszczył i wyrzucił, odreagowując tym samym upokorzenie, przez jakie musiał przejść.
Inna sprawa, że wtedy tylko Dazai widział go w tamtej czarnej, eleganckiej, balowej sukni. Chłopak uznał w tamtym momencie, że gdyby był hetero to chyba by się zakochał. Co w sumie wiele by nie zmieniło, bo pod przebraniem wciąż krył się męski obiekt jego wtedy niewyjawionych jeszcze uczuć. No i Chuuya zmusił go do przyrzeczenia, że nigdy o tym więcej nie wspomną. I choć czasami go korciło, by złamać tę obietnicę, tylko przy nim, bez świadków, to jednak Osamu na szczęście cenił sobie własne życie.
- Gnido, co sądzisz o Romeo i Julii? - spytał Chuuya, gapiąc się w sufit, jakby oczekiwał, że tam wypisane będą wszystkie odpowiedzi, gdy Dazai wszedł do pokoju.
- Historia w bardzo moim stylu. Podwójne samobójstwa są bardzo romantyczne - zaczął Dazai, zakładając ręce na piersi, a jednocześnie wskazującym palcem dotykając podbródka. - Pedofilia podchodzi mi troszkę gorzej niż chęć do autodestrukcji, więc nie mogę powiedzieć, że polecam. W końcu to trzydniowy romans między siedemnastolatkiem i trzynastolatką, który jakimś cudem doprowadził do śmierci sześciu osób.
Jasnym było, że Dazai zamierzał kontynuować swoją wypowiedź w ten sam sposób, prześmiewczo szkalując Szekspira i jego ponadczasową twórczość, więc Chuuya zrobił to, co mógł, by go powstrzymać. A było to niewiele, bo nie chciało się chłopakowi w ogóle ruszyć. Niemniej jednak ogromna poduszka rzucona brunetowi w twarz uciszyła go skutecznie. Zapewne chwilowo, ale zawsze to jakiś sukces.
Osamu zdjął poduchę ze swojej twarzy z nad wyraz poważną miną. Przez chwilę Nakahara zaczął się realnie martwić, że może przesadził, ale jego zwątpienie bardzo szybko przeszło w niedowierzanie, gdy Dazai rzucił się na niego, siadając mu na brzuchu i przygwożdżając swoim ciężarem i atakując poduszką trzymaną za dwa rogi. Zemsta musi być.
To nie była ich pierwsza bitwa na poduszki, a obaj mogli z całą pewnością stwierdzić, że również nie ostatnia. Wszystko wyglądało w porządku dopóki Dazai, w ferworze walki nie wylądował z głuchym łoskotem na podłodze, wydając z siebie cichy, pełen niezadowolenia jęk. Nakahara widząc to, zaczął się śmiać tak bardzo, że nie potrafił przestać i tylko przewrócił się na brzuch, blisko krawędzi, by móc patrzeć na Osamu, który zrobił minę wybitnie smutnego, zdradzonego człowieka, którego bolało dosłownie wszystko. Chuuya normalnie przejąłby się czymś takim, ale no nie oszukujmy się, rudzielec doskonale wiedział, kiedy brunet udawał, a kiedy nie. Pokręcił z uśmiechem głową, wyciągając rękę by pogłaskać policzek Dazaia, co zostało natychmiast wykorzystane przez drugiego chłopaka. Osamu pociągnął Nakaharę za rękę i rudzielec już chwilę później leżał w połowie na nim, w połowie na podłodze, powodując drugą, równie głośną falę łoskotu.
Obaj zaczęli się śmiać jak małe dzieci, ale umilkli nagle, słysząc natarczywe pukanie do drzwi. Dazai skinął głową w stronę drzwi i Chuuya ze znudzonym wzrokiem poszedł otworzyć. Po drugiej stronie czekała na niego sprzątaczka z hotelowej obsługi. Tak przynajmniej widniało na jej plakietce. No i w sumie mógł się tego domyślić po jej stroju.
- Przepraszam, że zakłócam państwa spokój - zaczęła, z miną wyrażającą mieszaninę zakłopotania i niepokoju. - Niestety państwo wynajmujący apartament tuż pod Waszym, poskarżyli się na uciążliwe hałasy. Czy coś się stało?
Kobieta mieszała włoski z japońskim, więc Chuuya rozumiał trzy po trzy, ale potrafił domyśleć się sensu jej wypowiedzi. Pokiwał przecząco głową.
- Nic się nie stało. Nie będziemy już przeszkadzać - obiecał rudzielec, modląc się, by kobieta zrozumiała.
Najwidoczniej tak się stało, bo skinęła głową z uśmiechem, ponownie przeprosiła za zakłócenie spokoju i oddaliła się, pchając przed sobą wózek. Gdy Nakahara wrócił do pokoju, Dazai wciąż leżał na podłodze.
- To po prostu było zbyt krótkie - zaczął, gdy usłyszał szelest pościeli, kiedy rudzielec położył się z powrotem na łóżku i spojrzał na niego zaciekawiony. - To cudowne uczucie zakochać się tak bardzo, że potrafiłoby się porzucić wszystko byleby być z tą drugą osobą na zawsze. Będąc u boku właściwego człowieka nie trzeba wiele do szczęścia. Dlatego ta historia jest taka smutna. Jest idiotyczna, bo większości z tych wydarzeń dałoby się uniknąć, gdyby tylko odpowiednio zgrać w czasie akcje konkretnych ludzi, ale to nie jest ważne. Być w stanie odebrać sobie życie dla osoby, którą poznało się trzy dni wcześniej? Nie mogli znać się dobrze. Może nie wiedzieli o sobie na dobrą sprawę niczego. Ulubione żarcie? Muzyka? Żarty? Kolor? Marzenia? Plany? Historia? Cokolwiek. Całego życia nie da się nadrobić w trzy dni, ba w niespełna trzy dni, bo przecież nie siedzieli od rana do nocy razem. A jednak tak szybko poczuli, że są bratnimi duszami i że nie potrafią bez siebie żyć. Jest w tym coś romantycznego i tragicznego, ale jest też sporo głupoty. Typowe dla Szekspira.
Nakahara uśmiechnął się lekko i wstał z łóżka, poprawiając swój i tak nienaganny wygląd.
- Te, błękit Thénarda, wychodzimy. Chciałbym zobaczyć dzisiaj coś więcej niż Dom Julii - stwierdził Chuuya, opierając się ramieniem o szafę tuż przy wyjściu z mieszkania.
Dazai uśmiechnął się szeroko i podniósł z podłogi.
- Śmierć byłaby prostsza. Nowy start albo nicość - oznajmił, stając naprzeciwko rudzielca. - Nawet moje gadanie o samobójstwach ma więcej sensu niż próbowanie w egzystencję. Na Twoje jednak nieszczęście, kochanie, jesteś skazany na calutkie życie ze mną. Więc możesz sobie uważać, że Romcio i Julcia to definicja romantyzmu, ale ja Ci odpuścić nie zamierzam - brunet pogroził mu palcem.
- Ty jesteś moją definicją romantyzmu kochanie - oznajmił Nakahara z nieco cwaniackim uśmieszkiem i przyciągnął bruneta do krótkiego pocałunku, ostatecznie zamykając mu jadaczkę.
Dazai uśmiechnął się szeroko. Miło tak zostać docenionym. Zwłaszcza przez tę najważniejszą osobę na świecie. Ku zdziwieniu Nakahary okazało się, że do Domu Julii mieli dosłowny rzut beretem. Gdy tylko przekroczyli bramę, znaleźli się w zupełnie innym świecie. Niewielkie podwórze było wypełnione ludźmi, ale w mocno nienachalny sposób. Ponad połowa z nich, z tego, co zauważył Chuuya, pisała coś i rudzielec doskonale wiedział, co. Listy do Julii. Chłopak dosłownie na sekundę stracił z oczu bruneta i puścił rękę, a ten już gdzieś zniknął.
Znalazł się po chwili i Nakahara nie mógł uwierzyć, w to co widział. Dazai, jak gdyby nigdy nic, sterczał na balkonie Julii i patrzył wprost na niego. I na tym mogłoby się skończyć w przypadku każdego innego człowieka, ale nie Dazaia. O nie, on miał zdecydowanie zbyt namieszane w głowie żeby przepuścić taką okazję. Chrząknął, oczyszczając gardło i przypadkowo zbierając na sobie uwagę kilku osób.
- W Twojej ręce, moja ręka, a zatem skończona serca mojego udręka. Dusza, ciało, myśli moje, wszystko dzisiaj jest już Twoje - zaczął Osamu, wymyślając tekst na bieżąco, by później bezpardonowo przerzucić się na coś, co miał nadzieję, brzmiało na Szekspira. - Lekko, na skrzydłach miłości, tenże mur przesadziłem i przesadzić mógłby każdy, który stanąłby na drodze dzielącej mnie do Ciebie. Bo miłość ma żadnych nie zna granic, a co potrafi, na to się i waży.
Nakahra zaśmiał się cicho, czując, że zaczyna się lekko rumienić. Niby miewał momenty, kiedy myślał, że już poznał Dazaia na wylot, a chwilę później chłopak robił coś, czego zupełnie by się po nim nie spodziewał. Na przykład wyznanie miłosne przy takim tłumie, prosto z balkonu. Niemniej jednak, przepełnione potrzebą romantyzmu serce Chuuyi nie potrafiło nie poddać się urokowi całej sytuacji.
- Idiota - skomentował go rudzielec, widząc, jak chłopak przekroczył drzwi wejściowe do kamienicy i ruszył w jego stronę. - Szekspirem, mój drogi, to Ty nie jesteś. Ale miłość wyznawać potrafisz wcale nie gorzej - oznajmił, kręcąc lekko głową i nie potrafiąc pozbyć się uśmiechu z twarzy.
Osamu wzruszył ramionami.
- To dlatego, że moja miłość do Ciebie nie będzie trwała trzech dni, kochanie, ale całe życie. Tę dawkę romantyzmu, którą miał w sobie Romcio przez mniej niż pół tygodnia, ja muszę rozłożyć na dobre sześćdziesiąt lat.
Przytulił Nakaharę, a już wkrótce rudzielec poczuł, że traci grunt pod stopami.
- Gnido, odstaw mnie - oznajmił.
Chciał na niego warknąć by wywołać silniejsze wrażenie, ale chwilowo był na to zbyt szczęśliwy.
- Mam ochotę na lody arbuzowe - oznajmił Chuuya.
- Wiesz, że są na drugim końcu miasta? - spytał go Dazai, próbując uświadomić mu, że to wcale nie tak blisko.
- Chciałoby Ci się iść? Ja zostanę, ponapawam się panującą tu atmosferą - zaczął wykręcać się rudzielec, czując, że nie jest zbyt wiarygodny.
Brunet uśmiechnął się tylko szeroko i włożył ręce do kieszeni płaszcza, całując Chuuyę w czoło, na chwilowe pożegnanie.
- Oby ten list był epicki, bo kupię Ci siedem gałek. A tutaj naprawdę są ogromne - ostrzegł go z uśmiechem i zdążył zniknąć w tłumie, nim Nakahara miał szansę go zaatakować za tak perfidne przejrzenie jego planów.
Rudzielec wiedział, że to głupie. Julia była tylko książkową postacią i niczym więcej, więc jakim cudem napisanie do niej listu miałoby cokolwiek zmienić czy utwardzić w jego życiu? A jednak, gdy widział ludzi, którzy właśnie to robili, jego chęć do zrobienia tego, wzrosła więcej niż znacząco.
Chłopak podszedł do stojącej niedaleko kobiety, która w rękach trzymała wiklinowy koszyk. W środku znajdowało się mnóstwo czystych, gładkich, lekko ecru kartek formatu A4 i kilkanaście długopisów, piór i mazaków. Nakahara uśmiechnął się lekko i spytał, czy mógłby poprosić o taki zestaw z zastrzeżeniem, że za chwilę odda długopis. Kobieta oczywiście wręczyła mu go, ze stałym stwierdzeniem, że ma się nie martwić, bo miłość przezwycięży wszystko.
Już chwilę później siedział po turecku, u stóp pomnika Julii, na ziemi i pokrywał kartkę drobnym, lekko pochyłym pismem. W takiej też sytuacji znalazł go Dazai. Brunet z szerokim uśmiechem na twarzy pochłaniał swoje lody, w lewej ręce trzymając plastikowy kubeczek z wetkniętą łyżeczką i furą gałek arbuzowych, jagodowych i waniliowych. Już on doskonale znał gust rudzielca.
Początkowo chciał nawet podejść do Nakahary i wręczyć mu lody od razu, jeszcze teraz, gdy były w miarę nie roztopione, co zakrawało przecież na cud biorąc pod uwagę panującą na zewnątrz temperaturę, jednak widok zamyślonego Chuuyi, który co rusz pisał coś, a to przytykał końcówkę długopisu do ust, zastanawiając się nad tym, co napisać dalej, był po prostu zbyt hipnotyzujący. No i nie chciał chłopaka pospieszać. Wiedział, że jeśli podejdzie teraz, to najzwyczajniej w świecie go spłoszy, a rozumiał, że dla rudzielca ważnym było by skończyć ten list i przywiesić go na ścianę.
Choć Dazai równie dobrze wiedział, że dałby wszystko, by przeczytać ten list. Czuł jednakże, że to w znaczący sposób naruszyłoby istniejące pomiędzy nimi zaufanie. Brunet był święcie przekonany, że w liście nie zawarte zostanie nic, czego już by wcześniej nie usłyszał lub nie usłyszy w ich wspólnej przyszłości. A skoro tak czy siak, może nawet za kilka lat, miał się dowiedzieć, co było na tym świstku papieru, po co miał ryzykować?
Z niejakim zaskoczeniem zauważył, że obok Chuuyi, przytwierdzone kamieniem do ziemi by nie zdmuchnął ich wiatr, znajdowało się kilka kartek, zapisanych już typowym dla niego, gdy się starał, pismem. Dazai pokręcił z niedowierzaniem głową. Ten chłopak był po prostu niesamowity.
W końcu Nakahara skończył przelewać swoje myśli na papier. To nie tak, że wierzył, że list cokolwiek zmieni. Po prostu potrzebował kolejnej dawki szczęścia, tak na wszelki wypadek. Chciał zyskać przychylność Julii dla swojej miłości, by upewnić się, że zrobi co tylko będzie konieczne, by Dazai go nie opuścił. Opowiedział kobiecie o ich poznaniu się, o ich współpracy, o przyjaźni, porzuceniu, a teraz ponownym zejściu się. Sprytnie ominął, na wszelki wypadek, wszelkie wspominki o Mafii. A nuż ktoś kiedyś to jeszcze przeczyta.
Opisał wszystkie swoje szczęśliwe chwile i obawy, które dręczyły go w kwestii przyszłości. Chuuya był święcie przekonany, że nie istniał nikt inny, poza Julią, kto potrafiłby tak dobrze zrozumieć, jak to jest żyć na kredyt, bez świadomości, kiedy cudowny czas przyjdzie im się skończyć. A ona nawet nie była prawdziwa. Nakahara parsknął cicho na tę myśl i przebiegł wzrokiem po zapisanych przez siebie linijkach. Był zadowolony z tego, co udało mu się sklecić, zwłaszcza, że wymyślał to na bieżąco.
W końcu, tknięty przeczuciem, podniósł wzrok i zauważył stojącego niedaleko Dazaia. Uśmiechnął się szeroko, doceniając gest bruneta. Ponumerował kartki, złożył je do formatu mieszczącego się w kopercie i przewiązał czarną wstążką, zdjętą z rudych włosów, które teraz spokojną kaskadą spływały po jego plecach. Tknięty przeczuciem, jak gdyby to Julia kierowała jego działaniami, dopisał adres, pod którym mieszkał. Nie przemyślał jednakże tego, co napisał. Chciał, by ewentualna odpowiedź dotarła do jego domu, ale przypadkowo, zupełnie bezmyślnie, wpisał adres Osamu. Cóż, serce człowieka wie najlepiej, gdzie czuje się dobrze.
Nakahara podszedł do ściany i przesunął po niej ręką, czując pod palcami chropowatość cegły. Wszędzie znajdowało się mnóstwo listów, liścików i wiadomości wszelkiej maści. Nie chciał zostawiać swojej tak bardzo na widoku. To było dla niego zbyt ważne. Przypadkiem natrafił na cegłę, która poruszyła się pod jego dotykiem. Wyjął ją i ukrył pod nią swój list, odkładając ją od razu na miejsce. Przeczesując palcami włosy, podszedł do Dazaia i odebrał od niego swoje lody. Z szerokim uśmiechem zauważył, że nie dostał na szczęście jednego smaku, bo przy takiej ilości na pewno by mu zbrzydł. Nie potrafił też powstrzymać fali ciepła, która zalała jego serce, gdy uświadomił sobie, jak dobrze zna go Osamu. Niby pierdoła. Ulubione smaki lodów. Ale jednak, gdy ktoś o tym pamięta, wydaje się, że to takie ważne. Że to Ty jesteś dla kogoś ważny, bo ktoś chce wiedzieć o Tobie wszystko, nawet takie właśnie pierdoły.
- Wiesz, korespondencja listowna to już poważna rzecz - zaczął Dazai, przyciągając rudzielca do siebie i obejmując go w pasie. - Mam być zazdrosny o tę Julię? - spytał z radosnym błyskiem w oku.
- Idiota - skomentował to rudzielec, choć nie potrafił przestać się uśmiechać.
- Napisałeś wszystko, co chciałeś? - spytał, już o wiele poważniej brunet.
Nakahara bez chwili zawahania skinął twierdząco głową. A nawet jeśli o czymś zapomniał to tylko będzie miał dodatkowy pretekst by wrócić tu z Dazaiem. Sytuacja, w której zawsze się wygrywa. Przekroczyli próg bramy i wyszli na wąską uliczkę, typowego, małego, włoskiego miasta. Zwiedzanie dalej znajdowało się w ich planach na ten dzień.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top