P. XXVII / TROCHĘ BRZMI TO JAK SZEKSPIROWSKIE GÓWNO
Zanim przeczytacie ten rozdział, przyznaję, że jestem debilem. Staram się w miarę sprawdzać wszystkie pierdoły żeby to nie było wyssane z palca, a umknęło mi, że lot z Japonii do Włoch trwa prawie dwadzieścia godzin. Chuu i Dazai mają tę trasę pokonać w siedem, więc nie bijcie za nieścisłość :D I żeby nie było - nie hejcę Szekspira (no nie do końca przynajmniej). Chciałam też bardzo ładnie podziękować wszystkim zarzucającym gwiazdkami czy komentarzami, czy po prostu wyświetlającymi (i mam nadzieję czytającymi) to opowiadanie. To bardzo miłe Miśki <3 ~
Oczy Chuuyi non stop zamykały się na dłuższą chwilkę tylko po to, by po chwili gwałtownie otworzyć, wraz z ustnym zaprzeczeniem rudzielca, że przecież wcale nie przysypiał. Dazai przyglądał się temu z rozczuleniem, jednocześnie robiąc Nakaharze udami za poduszkę. Dosłownie chwilę wcześniej zdali większy bagaż, a nie dalej niż godzinę temu dopiero odmeldowali się na lotnisku. Chuuya spanikował i oznajmił, że woli poczekać dłużej w miejscu odlotu, niż przypadkiem przegapić samolot. Od razu odrzucił także opcję pospiesznego znalezienia się w miejscu odlotu, bo stwierdził, że nie zamierza przez całą podróż wyglądać jak rozczochrany idiota.
Oczywiście tłumaczył się też, że przecież, jeśli spróbują załatwić wszystko na ostatnią chwilę, mogą utknąć w kolejce i przegapić samolot. Dazai słysząc ten argument tylko uniósł brwi w wyrazie zdziwienia i niedowierzania, ale w żaden sposób tego nie skomentował. Kij, że samolot mieli o trzeciej nad ranem. Kolejki były niezwykle prawdopodobne. Przynajmniej według rudzielca. Osamu jednak, który był na tyle mądry, by wiedzieć, kiedy się przymknąć, zgodził się po prostu na wszystko. Dla świętego spokoju.
I tak skończyli na niewygodnych, niebieskich krzesełkach w pustej sali odlotów, z wizją czekania na swoją ostateczną odprawę przez ponad godzinę. I choć Dazai cicho popełniał drobne, uszczypliwe uwagi, że na przykład mogli teraz jeszcze leżeć w ciepłym, wygodnym łóżeczku, to delikatnie gładził go po włosach i patrzył na niego bez najmniejszego wyrzutu w oczach.
Dazai latał już samolotem wielokrotnie, z czego sporo jego wycieczek kończyło się we Włoszech. Znał miasto praktycznie na pamięć, ot, na wszelki wypadek. Nigdy wcześniej jednak nie był na takiej wycieczce z Chuuyą. Wątpił, by Nakahara kiedykolwiek wcześniej leciał samolotem. Jeśli tak było, to jego stres był w pełni uzasadniony. Osamu musiał zająć czymś myśli, by nie zasnąć. Gdyby obaj popadli w ramiona Morfeusza mogliby naprawdę przespać ten lot, a to mogłoby się źle tłumaczyć, bo jeżeli ktoś jest Włochem, a do tego zarabia kilkanaście tysięcy z upływem kolejnych dziesięciu minut, raczej ceni sobie czas. Spóźnienie nie wchodziło więc w grę. Choćby mieli się tam teleportować za pomocą proszka Fiuu.
Zaczął więc patrzeć się na swojego chłopaka. Uśmiechnął się do tej myśli. Jak to cudownie brzmiało, nawet niewypowiedziane. W życiu nie spodziewał się, że jedna wizyta w szpitalu zmieni tak wiele. Zupełnie bez myślenia o tym, co robi, zaczął nawijać sobie na palec wskazujący długie włosy Nakahary. Były takie przyjemne w dotyku. Doskonale wiedział, jak bardzo Chuuya dbał o swój wygląd i ile wysiłku w niego wkładał, ale musiał przyznać, że było warto, bo efekt był piorunujący. Wrócił do głaskania ich.
Uśmiechnął się szeroko i spojrzał z rozczuleniem na samą twarz rudzielca. Nakahara, gdy spał spokojnie, snem bez jakichkolwiek snów, czy to dobrych, czy koszmarów, wydawał się najdelikatniejszą istotą pod słońcem. Lekko, zupełnie bezwiednie rozchylone wargi wykrzywione w delikatnym półuśmiechu. Dazai bardzo lubił całować te właśnie wargi. I w sumie całego ich właściciela.
Chłopak oparł łokieć o podłokietnik i podparł własną głowę dłonią. Spojrzał na zegarek. Czas zdawał się płynąć irytująco wolno. Prezenty dla obu córek Dona miał ślicznie spakowane w bagażu podręcznym. Milion również. Westchnął ciężko. Cieszył się, że żaden z ludzi Nakahary nie ucierpiał jakoś znacząco w czasie wczorajszej akcji. Pojawiło się kilka postrzeleń, mniej lub bardziej groźnych, ale śmierć wyjątkowo nikomu nie zajrzała w oczy, ani nie groziła, że uczyni to w najbliższym czasie. Wyeliminowali jednak kilka pomniejszych gangów, które zajmowały się handlem narkotykami i plotka rozeszła się z prędkością światła. Żaden poważniejszy gang nie przyznawał się do jakichkolwiek powiązań z Portową Mafią ze strachu, że źli panowie w czarnych strojach przyjdą i powybijają również ich. Wszystko poszło zgodnie z planem Dazaia. Po raz kolejny Osamu został zaskoczony przez to, jak łatwo jest manipulować ludźmi i ich odczytywać.
Gdy się tak zastanawiał nad Portową Mafią, niczym namolna piosenka, którą usłyszało się w radiu, a później siedzi człowiekowi przez cały dzień w głowie, powracała do niego myśl o zostaniu nowym szefem Portówki. Widział, że to sprawiłoby Nakaharze radość. Przynajmniej na początku. Rudzielec był tak podekscytowany, że mogliby znowu razem oficjalnie pracować, że to było aż niesamowite. A co jeśli Chuuyi się odwidzi? Co jeśli Dazai będzie miał zbyt dużo pracy i ich relacja na tym ucierpi? Co jeśli Nakahara znienawidzi bycie jego podwładnym, a nie partnerem? Mógł oczywiście zaproponować rudzielcowi, by był jego współszefem, ale wiedział, że chłopak się nie zgodzi. Doskonale znał swoje ograniczenia i wiedział, że po prostu by się nie sprawdził.
Zadziwiające, ale tego najbardziej się obawiał. Nie tego, że może stracić kontrolę. Tego nie obawiał się już w ogóle. Dopóki miał u swojego boku Nakaharę, wiedział, że mu to nie grozi. Największym lękiem Dazaia była możliwość utraty ukochanego w dowolny sposób. Nawet tego, że mógłby do końca przeistoczyć się w potwora, bał się o wiele mniej niż straty Chuuyi. Niesamowite, co miłość potrafi uczynić z człowiekiem. Dlatego też Osamu zastanawiał się nie nad swoimi możliwymi przyszłymi obowiązkami czy konsekwencjami, czy dosłownie czymkolwiek innym, ale tym, czy rudzielec na pewno z nim wytrzyma, mając go przy sobie przez cały czas. Miał szczerą nadzieję, że tak.
To nie tak, że jakoś wybitnie zależało mu na zajęciu stołka prezesa. Było mu to więcej niż obojętne. Po prostu chciał uszczęśliwić Chuuyę. No i może trochę zmienić miasto. Polepszyć warunki życia, tchnąć nowe życie w handel, zmonopolizować mafię i wyeliminować robactwo. Portówka była do tego najskuteczniejszą drogą. Musiał też przyznać, że w Mafii czułby się lepiej niż w Agencji. Bardziej, jak w domu. Bo to przecież był jego dom przez tyle lat. Takie więzy i uczucia nie znikają tylko dlatego, że nagle stają się niewygodne.
Potrząsnął głową, otrząsając się z tych myśli. Nie służyło mu to. A zwłaszcza nie teraz. W najbliższym czasie powinien skupić się na rozmowie z de Lucą. Później zaś na uczynieniu ich pierwszego, wspólnego wyjazdu i randki najbardziej niezapomnianymi, jak się tylko dało. Poczuł, że Nakahara kładzie mu dłoń na policzku i otworzył oczy, które nie zauważył, kiedy zamknął. Czuł, że spojrzenie mroźnych, niebieskich oczu przewierca na wylot jego czaszkę i odnajduje wszystkie myśli, które Dazai chciał utrzymać jako nieodkryte.
- Co Cię trapi gnido? - spytał zmartwionym głosem Chuuya.
Osamu zapomniał, że to działa doskonale w dwie strony. Skoro on z łatwością rozczytywał Nakaharę, jego nastroje, emocje i potrzeby, rudzielec mógł to samo robić z nim. Brunet uśmiechnął się szeroko, tylko nieco sztucznie i czule pocałował czoło leżącego na jego nogach chłopaka.
- Nic wielkiego - odpowiedział mu spokojnym tonem. - Śpij jeszcze. Masz solidne pół godziny. Obudzę Cię na czas i pójdziemy odpowiednio wcześnie, obiecuję.
Dazai chwycił kapelusz, który Nakahara położył na siedzeniu obok i przykrył mu nim twarz, całkowicie odcinając widok. Chuuya warknął na niego, choć z mniejszą mocą niż zazwyczaj i szybko zdjął nakrycie głowy, zakładając je na głowę bruneta. Zupełnie nie rozumiał, czemu Osamu nie chciał ich nosić. Wyglądał w nich świetnie. Chociaż rudzielec był stuprocentowo pewien, że jego chłopak wyglądałby świetnie we wszystkim. I to nie tylko dlatego, że był jego. Nakahara pstryknął Dazaia lekko w nos i wygodniej się ułożył. Zamierzał skorzystać z propozycji Osamu i się przespać.
- Jak będziesz chciał mi powiedzieć, co Ci siedzi na wątrobie, to mnie obudź - oznajmił mu.
Brunet tylko skinął twierdząco głową. Wiedział, że prędzej czy później i tak wszystko rudzielcowi opowie. Chodziło mu tylko o to, by dobrać odpowiednie słowa i adekwatny moment. A żadnym z tych nie była ich cudowna podróż.
Osamu niby nie kontaktował się z de Lucą, ani w sumie z nikim, kogo poznał w Mafii, a kto coś jej zapewniał, ale lubił trzymać rękę na pulsie. Mogło mu umknąć, że Portówka przestała współpracować z de Lucą, ale nie pozwoliłby sobie na całkowite zapomnienie o najważniejszych dostawcach. Tak, na wszelki wypadek. Gdyby nadarzyła się okazja mógłby skorzystać z tych kontaktów dla dobra Agencji. Dlatego też wiedział, że najmłodsza córka de Luki pozostaje bezmężna i bezdzietna, ale za to robi karierę w firmie ojca i we włoskiej Mafii. Osamu, który pamiętał, jaki dziewczyna miała charakter, potrafił sobie wyobrazić jej irytację, gdy coś udawało się jej albo uchodziło na sucho tylko dzięki nazwisku. Chciałaby zbudować respekt sama dla siebie, bez względu na powiazania rodzinne. Żyjemy jednak w nieco innym świecie. Druga córka de Luki nie chciała mieć z tym światem nic wspólnego. Odcięła się całkowicie od włoskich mafiozów i pracy na granicy legalności. Skończyła studia, otworzyła własną kwiaciarnię i była szczęśliwą matką dwójki już dzieci. Oczywiście nie zerwała kontaktu z rodziną choćby w najmniejszym stopniu. Miała w charakterze tę samą stal, co de Luca i jej siostra, co najczęściej ukazywało się, gdy ktoś na rodzinnym obiedzie zaczynał poruszać sprawy, które nie powinny być poruszane.
Dazai nie potrafił zbyt długo skupić się na myśleniu o obowiązkach, gdy wiedział, jakie przyjemności ich później czekają. Plan ich podróży obejmował trzy miasta i trochę jeżdżenia. Brunet jednak o nic się nie martwił, bo zarezerwował samochód w wypożyczalni.
Przystanek pierwszy - Mediolan. Po skończonych rozmowach miał nadzieję zabrać Chuuyę do mediolańskiej katedry. Wiedział, jak bardzo Nakahara docenia dobre wino, cudowne zabytki i niesamowity klimat starych miejsc, więc miał nadzieję, że mu się spodoba. Po katedrze mieli w planach Galerię Wiktora Emanuela II z jej niesamowitymi rozwiązaniami konstrukcyjnymi i masą atrakcji wewnątrz. Na koniec ich wycieczki Castello Sforzesco - ceglany zamek z piętnastego wieku, w którym mieściły się przeróżne muzea i wystawy. Oczywiście, muzeum było otwarte o wiele krócej niż przewidywał plan Dazaia, co w sumie było jego planem. Zamierzał włamać się, włączyć minimalną ilość świateł, które ze sporym opóźnieniem ściągnął na nich niechcianą uwagę, a później uciekać z Nakaharą przed policją, która zapewne się pojawi. Mógł wytrzymać tę chwilę biegania i męczenia się byleby tylko sprawić Chuuyi tę radość, że sam mógł podziwiać wielkie dzieła, które uwielbiał, bez tłumu turystów przewalającego się w obie strony. Już sobie wyobrażał lekkie zdenerwowanie rudzielca, gdy zaczną gonić ich gliny, ale Dazai wiedział, że szybko mu przejdzie. W końcu brunet włamał się w kilka miejsc i sprawdził, po czym zapamiętał, wszystkie szczegóły dotyczące planu budynku, dróg ewakuacji i systemów ochronnych, oraz jak je obejść. Naprawdę się postarał, by uczynić ten wyjazd niezapomnianym dla Chuuyi.
W sobotę, gdy odeśpią już nocną eskapadę, pożegnają się z de Lucą i będzie ich czekała niemal dwugodzinna przeprawa do Werony. Choć Dazai był pewien, że da radę zmieścić się w godzinę. W Weronie mieli do zobaczenia głównie Arenę i dom Julii, a później trzeba się było zgubić. Bo nie da się naprawdę poznać miasta dopóki się w nim nie zgubisz. Nie zatracisz. W sobotę mieli bardziej odpocząć po stresie zbudowanym w piątek, niż bardziej coś zwiedzać. No chyba, że Nakaharze coś odbije i znajdzie coś, co przeoczył Dazai lub uznał, za mało interesujące.
W niedzielę rano musieli wcześnie wstać i przeprawić się do Wenecji. Tu kwestia była o tyle nieprzyjemna, że musieli zostawić wygodne autko i jechać pociągiem. Trzy godzinki podróży wśród cudownych widoków. Dazai nie zamierzał narzekać. A skoro tak miało być najszybciej. A później czekał ich już tylko plac świętego Marka z jegoż bazyliką, pałac Dożów, przeprawa Canal Grande na gondoli i w końcu zagubienie się w starym, historycznym mieście. Dazai, który wykuł na pamięć plany każdego miejsca, do którego zamierzali się udać, miał nadzieję, że gdy powie o swoim planie Chuuyi, rudzielec się zgodzi, przejmie pałeczkę i będzie decydował, gdzie mają iść, jeśli naprawdę mają się zgubić.
Rozważania Dazaia przerwał kobiecy głos wybrzmiewający z głośników.
- Pasażerowie lotu 365, bezprzesiadkowy do Mediolanu, proszeni są o udanie się w miejsce odprawy.
Osamu uśmiechnął się lekko i delikatnie pocałował rudzielca w policzek. Nakahara widocznie się poruszył i znalazł się na skraju snu, więc Dazai zaczął do niego mówić.
- Chuu, jeśli obudzisz się teraz dostaniesz buziaka nie tylko tutaj - oznajmił zachęcającym tonem, lekko szturchając rudzielca palcem wskazującym właśnie w policzek.
Nakahara otworzył zaspane oczy z miną, jakby rozważał zamordowanie Dazaia. Później jednak przypomniał sobie, gdzie się znajdują i czemu chłopak go budzi. Usiadł i przeciągnął się, rozprostowywując kości. Z jednej strony Osamu był cudowną poduszką, ale z drugiej strony reszta ciała Nakahary leżała na wybitnie niewygodnych, plastikowych krzesełkach, więc wszystko bolało go do cna. Dazai uśmiechnął się szeroko i wstawszy, narzucił sobie na ramiona swój ukochany, jasnobrązowy płaszcz i zawiesił torbę na ramieniu. Poczekał cierpliwie, aż Chuuya zacznie normalnie kontaktować.
Swoją drogą, brunet uważał to za niesamowicie urocze, że Nakahara czuł się przy nim na tyle bezpiecznie, że najzwyczajniej w świecie sobie spał, zupełnie zapominając o ostrożności, bo wiedział, że ktoś nad nim czuwa i zwyczajnie nie musi warować. Mógł spać głębokim snem tylko dlatego, że w pełni ufał Dazaiowi. Normalnie, nawet, gdy był sam w mieszkaniu, spał lekko, tak, by z jednej strony się wyspać, ale z drugiej strony, by każdy, choćby najmniejszy, nieoczekiwany dźwięk go zbudził. Przy Osamu jakoś nie chciał tak spać. Mogliby ich nawet w łóżku zaatakować, ale Chuuya najzwyczajniej w świecie chciał spać, jak normalny człowiek, u boku ukochanej osoby. I jak na razie perfekcyjnie mu się to udawało.
- Czekam na moje buzi - oznajmił w końcu rudzielec, celowo przyjmując pozę rozkapryszonego dziecka.
Dazai zaśmiał się krótko, ale przyciągnął do siebie wybitnie nieopierającego się chłopaka i pocałował go. Gdy tylko się od siebie odsunęli, Chuuyi ciężko było utrzymać przyjętą pozę.
- Nah, w domu całujesz lepiej - oznajmił, z niejakim wyrzutem, patrząc na Osamu z radosnymi iskierkami w oczach, które całkowicie zaprzeczały jego słowom. - Może się wstydzisz?
Brunet przewrócił oczami i pokręcił głową z niedowierzaniem. Czasami naprawdę zastanawiał się, co Chuuya ma w głowie i dlaczego go to tak kręci. Z szerokim uśmiechem przyciągnął do siebie chłopaka ponownie i tym razem ich pocałunek był zupełnie inny. Nie zaczął się powoli i nie był krótki, jak ten wcześniejszy. Dazai, który całkowicie mając głębokim poważaniu, że prezenty dla córek de Luki mogą się zniszczyć, albo fakt, że w torbie jest więcej kasy niż przeciętny człowiek na oczy zobaczy, rzucił ją bezpardonowo na podłogę, na chwilę przed porwaniem rudzielca w swoje objęcia. Teraz jego dłonie zawędrowały na plecy Nakahary i wkradły się pod koszulkę, leniwie rysując kółeczka kciukami, gdy złapał go za boki. Nawet gdyby chciał, Chuuya nie miałby najmniejszych szans na ucieczkę.
Nie to, żeby w ogóle chciał. Zarzucił ręce na szyję wyższego od siebie chłopaka i wspiął się na palce. Nawet nie zauważył, kiedy jego ukochana, notabene włoska, czarna torba z cielęcej skóry ze złotymi dodatkami od Ralpha Laurena wylądowała na podłodze. Wplótł palce we włosy Dazaia, pokazując mu, że nie zamierza się nigdzie odsuwać i dosłownie w tym samym momencie poczuł na ustach jego uśmiech.
- To mogę uznać za pełnoprawny pocałunek - oznajmił lekko zarumieniony Chuuya, gdy oderwali się od siebie, ale wciąż pozostawali w uścisku.
Dazai po raz kolejny stwierdził wtedy, że nie ma bardziej uroczej istoty od Nakahary, która mogłaby tak niezwykle i cudownie się rumienić. Mógłby patrzeć na te zaróżowione policzki do końca świata i o dzień dłużej. Zwłaszcza, gdy to on był przyczyną ich zaróżowienia. Uśmiechnął się triumfalnie, za co oberwał kuksańca pod żebra od Chuuyi.
Nakahara spojrzał na zegarek i chwycił leżącą na ziemi, wartą niewielką fortunę torbę i zarzuciwszy ją sobie na ramię spojrzał wyczekująco na Dazaia. Ruszyli w stronę mostka. Choć Osamu było niezwykle daleko do interesowania się jakimkolwiek przejawem mody, zawsze podziwiał wyczucie stylu Chuuyi. Niższy chłopak znał się na tym na wylot i było to po nim widać. Brunet po raz kolejny przyłapał się na myśleniu, jaki fart go kopnął, że jest z tak cudowną osobą, jak Nakahara. Nie dość, że uroczy, kochany i nerd to jeszcze przystojny jak diabli, z niezłym mózgiem pod kopułą i gustem jak cholera. Chociaż czasami Dazai wątpił w gust Chuuyi. Skoro rudzielec wybrał jego na swojego chłopaka to znaczy, że coś solidnie jest z nim jednak nie tak.
Odmeldowali się grzecznie z biletami i weszli na pokład. Miejsca w pierwszej klasie miały to do siebie, że miały naprawdę sporo wolnej przestrzeni dookoła siebie i każde można było odgrodzić od pozostałych ciężką, jasnoszarą zasłoną. Mężczyźni odłożyli bagaże do dość sporej szafki ukrytej pod stolikiem między ich siedzeniami i rozsiedli się wygodnie. Dazai z miejsca usiadł po turecku i odchylił maksymalnie oparcie, praktycznie się kładąc. Nakahara spojrzał na niego z powątpiewaniem, jakby zastanawiał się, kto w drodze od sali odpraw do zajęcia miejsc mógł podmienić mózg Dazaia na mózg pięciolatka, ale nikt nie przyszedł mu do głowy.
Sam Chuuya starał się tego po sobie nie pokazać, siadając wygodnie i lekko się odchylając, z nogą założoną na nogę i splecionymi dłońmi, leżącymi na udach, ale cholernie się stresował. Zgodnie z przypuszczeniami Dazaia, nigdy wcześniej nie leciał samolotem. Sprawdził natomiast ich wypadkowość i śmiertelność. I niezbyt go to uspokoiło. Osamu to zauważył.
- Ne Chuu - zaczął z szerokim uśmiechem, patrząc na wiszący obok jego siedzenia własny płaszcz. - Wiesz jakie jest prawdopodobieństwo, że ktoś na pokładzie ma bombę?
Nakahara spojrzał na niego z jawnym przerażeniem w oczach, ale to nie zniechęciło bruneta. Wręcz przeciwnie, jeszcze bardziej go nakręciło.
- Jeden do miliona Chuu - uświadomił go chłopak. - A wiesz, w takim razie, jakie jest prawdopodobieństwo, że będą dwie na pokładzie tego samego samolotu?
- Jeden do biliona - odpowiedział Nakahara słabo.
Może i był przerażony, ale podstawowa matma to jednak podstawowa matma. Dazai wyszczerzył się, jakby właśnie dostał najcudowniejszy prezent.
- Więc nie musisz się martwić! Spoko, mam swoją bombę ze sobą, więc prawdopodobieństwo, że będzie tu inny zamachowiec jest prawie zerowe. To będzie wybitnie bezpieczny lot - oznajmił, z uśmiechem wciąż nie schodzącym mu z twarzy.
- Ja pierdolę Dazai - mruknął Chuuya.
Nakahara ukrył w twarz dłoniach, załamując się zupełnie. Czasami umykało mu, jak nieprzewidywalny potrafi być jego chłopak. Sam się zdziwił, gdy uświadomił sobie, że mimo wszystko, po tym debilnym tekście czuje się jakoś tak, spokojniej. Prawdopodobieństwo nie kłamie, prawda? Westchnął ciężko i wyprostował się z niedowierzaniem wymalowanym na twarzy. Z zaskoczeniem odkrył, że Dazai przygląda mu się i wygląda przy tym, nie jak cieszący się idiota, ale jak zmartwiony ukochany.
- Lepiej? - spytał poważnie Dazai, siadając normalnie i wyciągając rękę nad stolikiem, do Nakahary.
Dłoń, którą rudzielec oczywiście złapał.
- Lepiej - przyznał z lekką niechęcią Chuuya.
Dazai nachylił się nad dłonią rudzielca i delikatnie pocałował wszystkie knykcie po kolei. Później odchylił się do poprzedniej pozycji, splatając ich palce razem i nie puszczając dłoni Nakahary.
- Tylko żartowałem Chuu z tą bombą. Nic nam nie będzie. Spróbuj się cieszyć lotem, to naprawdę fajna forma podróży - powiedział ciepło i Chuuya postanowił, że mu zaufa.
Skoro Dazai się nie bał, to czemu on miałby? A jeśli na pokładzie będzie bomba to co? Przynajmniej umrą razem. Trochę brzmi to jak szekspirowskie gówno, ale przecież nie ma rzeczy idealnych. Znaczy no niby on jest. I jest Dazai. Ale zawsze znajdą się wyjątki od reguły. Nakahara wziął głębszy oddech i wygodnie się ułożył, nie puszczając dłoni Dazaia. Kiedy ją trzymał, czuł się jakoś tak, bezpieczniej. Samolot wystartował z niewielkim opóźnieniem, nieco wygłuszonym, acz i tak nieco ogłuszającym rykiem silników i zatkanymi przez zmianę ciśnienia uszami. Po krótkiej chwili znajdowali się już nad chmurami.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top