P. XXI / TU SĄ KAMERY

Przeszli paroma kolejnymi korytarzami i w końcu dotarli do izolatek. Nakahara spojrzał na strażnika z podniesioną brwią i pytaniem wręcz malującym się na twarzy. Dazai szedł o dwa kroki za nimi. Nie potrafił uspokoić myśli. Jaki był procent szans, że Kenichi zapamięta twarz Nakahary? Widział go raptem przez kilka sekund. Dlaczego pozwolił Chuuyi wejść do tego pieprzonego więzienia? Dlaczego tak bardzo zależało mu na pomocy rudzielcowi, by był szczęśliwszy, że Mafia lepiej działa? Gdyby siedział cicho nic z tego by się nie wydarzyło. Myśli Osamu obijały się o wnętrze jego czaszki powodując niemal fizyczny ból. To wszystko jego wina. Jeśli coś stanie się Chuuyi to będzie tylko i wyłącznie jego wina.

Nakahara odwrócił się do niego i natychmiast przestraszył się tego, jak blady Dazai był.

- Co się stało gnido? - spytał, patrząc w wyprane z emocji oczu Dazaia, który wydawał się bardziej gdzieś błąkać niż być przy nim. Przynajmniej umysłem.

Brunet się otrząsnął. Wiedział, co musiał zrobić. Musiał się przypomnieć Kenichiemu. Musiał uprzedzić atak. Ale jak miał to zrobić, by tylko bardziej przypadkiem nie narazić Nakahary?

- Masz fajki? - spytał, zbierając się do kupy.

- Przecież Ty nie palisz Osamu - odparł zaskoczony, ale posłusznie wyciągnął paczkę z kieszeni płaszcza. 

- Teraz zapalę. Poczekaj tu na mnie. Nie wchodź sam. Daichi jeśli zostawisz go chociaż na chwilę to przysięgam, że będziesz cierpiał bardzo długo. Będę za dziesięć minut z powrotem.

Więzienny strażnik skinął głową i tylko wytłumaczył Dazaiowi, jak ma dojść do najbliższych drzwi służbowych prowadzących na spacerniak, żeby nie musiał wracać tą samą drogą, którą przyszli. Echo zbyt szybkich kroków Dazaia odbijało się echem po korytarzu jeszcze na długo po tym, gdy brunet zatrzasnął za sobą drzwi z taką siłą, że nieomal nie wypadły z zawiasów. Nakahara stał tylko, opierając się plecami o ścianę, obok drzwi od izolatki. Daichi stał natomiast w pełnej gotowości, czujnie obserwując obie strony korytarza, gotowy do ataku, gdyby tylko ktoś zechciał się zbliżyć do rudego prawnika, który stał przed nim. Chuuya poczuł, że musi zająć czymś umysł, bo oszaleje. Spojrzał na stojącego przed nim dryblasa.

- Więc, jaka jest Twoja historia? - spytał, z zaciekawieniem przekrzywiając głowę.

- Moja historia? - odparł pytaniem na pytanie, nie przestając się rozglądać.

- Co Dazai na Ciebie ma, że tak chętnie słuchasz się jego poleceń - naprostował Nakahara.

- Może zabrać mi wszystko - odpowiedział po dłużej chwili milczenia strażnik, ale uśmiechnął się smutno. - Moja żona została oskarżona o potrójne morderstwo. Wrabiano ją oczywiście, ale wszystkie dowody zostały sfabrykowane, a sędzia został przekupiony. Ma trzydzieści lat i resztę życia miałaby spędzić w więzieniu. Nie przeżyłaby tego. Była prawniczką, wiesz? Cholernie dobrą. Wsadziła tu z ćwierć osadzonych. Gdyby ją tu przysłali, rozumiesz, co by się stało. Pan Dazai ją ochronił. Dał jej nową tożsamość, nową historię życia. Teraz uczy historii w ogólniaku. Czasami narzeka, że się nudzi, ale częściej cieszy się, że żyje. Pan Dazai dał mi jeden warunek. Miałem się przenieść tutaj i pilnować dla niego jednej osoby. Wcześniej byłem mechanikiem. Byłbym idiotą, gdybym się nie zgodził. Tu mam lepszą płacę, choć czasami miewam wrażenie, że pan Dazai umieścił mnie tu żebym nie zapomniał, gdzie może trafić moja żona jeśli nie wypełnię jego próśb.

W czasie, gdy mężczyzna opowiadał Nakaharze swoją historię życia, Dazai zdążył wypalić papierosa. I kolejnego. I jeszcze jednego. W końcu zrobiło mu się niedobrze. Swojego czasu sporo popalał, ale nigdy nie przyzwyczaił się do większej ilości tytoniu. Odetchnął ciężko wsuwając paczkę do kieszeni płaszcza i rozkoszując się ostatnimi tak ciepłymi promieniami słońca tego dnia. Było wprawdzie dopiero trochę po siedemnastej, ale czuł, że rozmowy zajmą im dość sporo czasu i gdy wyjdą, będzie już ciemno i o wiele chłodniej. 

Dazai wrócił do swoich towarzyszy, tym razem delikatnie zamykając za sobą drzwi. Odetchnął parę razy głębiej i stanął przy nich, wciskając dłonie w kieszenie płaszcza. Osamu nie chciał, by rudzielec zobaczył, jak nerwowo zaciska je w pięści wbijając sobie przy tym paznokcie w wewnętrzną część dłoni.

- Możemy zaczynać - oznajmił, próbując nie brzmieć bezbarwnie, ale też nie dać niczego za bardzo po sobie poznać. Wiedział, że Chuuya pewnie i tak już panikował. - Chcę stąd jak najszybciej wyjść. Najpierw Ren.

Daichi wskazał im odpowiednią izolatkę, tłumacząc się, że umieścił je tutaj, bo zaatakowały się wzajemnie na spacerniaku i trzeba je było odseparować i uspokoić. Logiczne, uznał Osamu. Strażnicy zazwyczaj mają w głębokim poważaniu to, co dzieje się na spacerniaku, przynajmniej dopóki nie dochodziło do poważniejszych zamieszek. Bójka dwóch osób miała rzeczywistą szansę na zwrócenie uwagi raptem jednego strażnika, który w niewłaściwym momencie spojrzałby po prostu w niewłaściwą stronę.

Dazai wszedł jako pierwszy, Chuuya za nim, a przed drzwiami czekał Daichi. Oficjalnie nie wolno było odwiedzać więźniów w izolatkach. Osamu od razu porzucił ton i pozę poważnego prawnika. Zdjął płaszcz, przewiesił go przez metalową poręcz łóżka i usiadł na podłodze wyłożonej materacem, naprzeciwko Shizuki. Dziewczyna miała zamknięte oczy i głowę minimalnie odchyloną do tyłu. Westchnęła ciężko. Doskonale wiedziała, jak to więzienie pracuje od podszewki. Mogłaby z niego w każdej chwili prysnąć, gdyby nie to, że trzymał ją w nim rozkaz.

- Nie brałam udziału w żadnej bójce - oznajmiła blondynka stanowczym tonem. - Temu idiocie coś się musiało poprzestawiać w głowie od upału i miał halucynacje. W końcu każdy facet marzy żeby zobaczyć dwie śliczne laski rzucające się sobie do gardeł.

- Marzysz o takich rzeczach Chuuya? - spytał Dazai, udając zaskoczenie i w pełni przestawiając swój mózg na tę sprawę. Jeden problem na raz.

- Niezbyt gnido, ale kto co lubi - wzruszył ramionami tamten, opierając się prawym barkiem o ścianę.

Dopiero wtedy Ren się uśmiechnęła. Wciąż jednak nie otworzyła oczu.

- Co takiego się stało, że sam Osamu Dazai z chłopakiem postanowili mnie odwiedzić? Ktoś zabił Moriego? Bo przyjście tutaj to logiczne działanie. A to zaprzecza ostatnim poczynaniom Szefa. Tak przynajmniej słyszałam. Wiecie, plotki poruszają się z niezawodną prędkością.

- Jak stoisz z Wakaną? - brunet z uśmiechem zignorował komentarz podwładnej. - Miałaś ponad dwa lata, nie mów, że się opierdalałaś. Wątpię żeby jedzenie tutaj było aż tak smaczne, że chcesz tu dłużej posiedzieć.

- Mówisz tak, jakbyś w ogóle zamierzał mnie stąd wyciągnąć Dazai - rozmarzyła się dziewczyna. - A nawet nie jesteś już w Mafii.

- Chwilowo dorabiam na pół etatu - poprawił ją z cynicznym uśmieszkiem, kiwając lekko głową na boki.

Dziewczyna zaśmiała się szczerze.

- Moriego pewnie krew zalewa, co?

- Gdybyś słyszała jego wywód o niezdradzeniu tajemnic Portówki to wróciłabyś tu z własnej woli byleby tylko nie musieć tego słuchać. 

Teraz, gdy udało mu się wprawić ją w dobry nastrój, nie zamierzał już przeciągać gry wstępnej.

- Więc?

- A  Ty jak zawsze oziębły - odparła tamta, jakby Dazai popsuł jej zabawę. - Było trochę ciężko. I musiałam jej powiedzieć, kim jestem. Na początku wierzyła, że jej facet ją stąd wyciągnie od tak - blondynka pstryknęła palcami i posłała chłopcom kwaśny uśmiech, wciąż nawet na sekundę nie otwierając oczu. - Ale gdy minął rok, sama zaczęła zbliżać się do mnie. Ma dwa warunki żeby nam pomóc. Możemy ją wykorzystać do udawanego porwania, buntu w więzieniu, zwykłej kolacji. Do czego tylko będziemy jej potrzebowali, dopóki będziemy potrafili zapewnić jej względne bezpieczeństwo. Ma jakieś swoje rygory, do czego możecie się posunąć żeby to wyglądało realistycznie, ale coś czuję, że dobrze się dogadacie.

- Czemu czuję, że drugi warunek mi się nie spodoba? - spytał Nakahara z przekąsem.

- Nie jest jakiś tragiczny - zastrzegła od razu Shizuki. - Wakana domaga się wypuszczenia z więzienia z czystą kartą i przyłączenia do Mafii. Tylko, że nie najniższych szczeblach. Ma informacje, jak osłabić Kobayashiego i wie ile są warte. To naprawdę mądra babeczka. Myślę, że dobrze zrobi Mafii przyjęcie jej, nawet na jej warunkach - Ren wzruszyła ramionami.

Później wprowadziła ich jeszcze we wszystkie szczegóły, które udało jej się zebrać. Nakahara wyjaśnił jej sytuację, jaka panuje teraz w Mafii, by kobieta była na bieżąco. Po chwili milczenia, gdy już zaczęli się zbierać, Ren zatrzymała ich dosłownie na chwilkę, by powiedzieć jedno zdanie, które do reszty pogrzebało dobre samopoczucie Dazaia.

- Mori mnie stąd nigdy nie wyciągnie. Moja Zdolność mu przeszkadza. Ale jak już będziesz nowym szefem Dazai to o mnie nie zapomnij.

- Jestem tylko konsultantem - odparł Osamu, wzruszając ramionami z cynicznym uśmiechem. - Bliżej mi do dostawcy pizzy niż do szefa Portówki.

- Oszukuj się dalej. Mam takie przeczucie, że nie minie nawet pół roku, a mnie już tutaj nie będzie - dodała śpiewnie, gdy Dazai machał jej na pożegnanie, zamykając drzwi od izolatki.

Osamu spojrzał podirytowany na wyświetlacz telefonu. Chciał jak najszybciej stąd uciec. Nie odejść. Po prostu uciec. I zapomnieć, że w ogóle widział Kenichiego. A na spotkanie z Shizuki zmarnowali dwie godziny. No i ten tekst na koniec. Dazai musiał się od tego odciąć. Przynajmniej dopóki bezpiecznie nie znajdą się w aucie. Odetchnął ciężko, dając głową znak Daichiemu, by otworzył drugą izolatkę.

Rozmowa z Wakaną była dla Dazaia torturą, choć ten próbował nie dać tego po sobie poznać. Musiał podejść do tej kobiety na chłodno, nie mógł zrobić złego pierwszego wrażenia, skoro jego podwładnej udało się zajść tak daleko. Musieli się z Nakaharą przedstawić i dokładnie wytłumaczyć nim kobieta w ogóle zaczęła cokolwiek mówić. Później uświadomiła ich o swoich warunkach i powiedziała wszystko, co wiedziała. Nakahara wyczuwał zły humor przyjaciela, ale na razie nie mógł niczego zrobić. Nie, gdy grali kogoś zupełnie innego. Może i Wakana i Ren, a nawet Daichi wiedzieli, że są z Mafii, ale oficjalnie w rejestrze mieli się znaleźć jako prawnicy odwiedzający swoją klientkę.

Rozmowa z Wakaną może i wniosła ogromny przełom w sprawie, ale zirytowała Dazaia do końca. Z każdą sekundą, w której zmuszony był do przebywania na terenie tego więzienia, czuł, że coraz bardziej się dusi. Musiał uciekać. Krzyczała to każda jego komórka. Gdy wyszli z drugiej izolatki, Daichi zbliżył się do Dazaia, by przekazać mu jeszcze jedną, nieciekawą wieść. Chuuya doskonale słyszał, o co chodziło, więc tylko mocno ścisnął dłoń bruneta, próbując dodać mu otuchy. Osamu podziękował mu za ten gest drobnym uśmiechem. Zagroził Daichiemu w dokładnie ten sam sposób, co wcześniej i po krótkiej chwili wahania, pocałował Nakaharę w czoło. Nerwowym krokiem ruszył w odpowiednią stronę.

Zatrzymał się na chwilę, tuż przed wejściem do pokoju spotkań. Szesnaście stolików stało w równych odległościach i przy jedynym zajętym siedział jego brat. Dazai mógł jeszcze uciec. Chciał uciec. A jednak coś kazało mu popchnąć drzwi i wejść do środka. Odrzucając do tyłu poły płaszcza, usiadł po turecku na stoliku obok tego, przy którym usiadł Kenichi. Jego twarz nie wyrażała absolutnie niczego. Przywykł do tej maski obojętności i wrogości, która odpychała ludzi. Jednak lata życia w Mafii czegoś go nauczyły. Skrzywił się lekko ironicznie na tę myśl. Osamu włożył dłonie do kieszeni spodni i wyjął papierosa. Odpalił go, nie odrywając wzroku od brata.

- Czego chcesz? - spytał oschle, przerywając ciszę i wypuszczając dym z ust.

Starszy chłopak spojrzał na niego kpiąco.

- A to już nie można się zwyczajnie stęsknić za młodszym braciszkiem?

Dazai poczuł, że udzielenie odpowiedzi znajdowało się zdecydowanie poniżej jego poziomu inteligencji.

- Wylądowałem tu przez Ciebie - warknął starszy chłopak. - Ale...

- Wylądowałeś tu jedynie z własnej winy - przerwał mu Osamu spokojnie. - Nie moja wina, że mamusia i tatuś, świętej pamięci zresztą, nie potrafili na Ciebie patrzeć, kiedy zacząłeś mieć ubytki. Nawet się zbytnio nie przejęli Twoją operacją, co? Zaczęli własne życie, tak jak Ty zacząłeś kraść auta. A że w jednym bagażniku był trup, którego nikomu nie potrafiono przypisać? Cóż, zdarza się. A policjanci to prości ludzie. Nie zwalaj tego na mnie. Ja Ci tylko ujebałem pół ręki. To i tak mniej niż zasłużyłeś.

- Ale potrafisz wyobrazić sobie moje zdziwienie - kontynuował przerwaną wypowiedź chłopak, całkowicie ignorując słowa Dazaia, które jeszcze nie utorowały sobie drogi do jego mózgu, który przez więzienną papkę najwidoczniej skurczył się do rozmiarów orzeszka. - Gdy okazało się, że mój młodszy braciszek, potwór, wyszedł na prostą i został prawnikiem. Układa Ci się całkiem nieźle w życiu, co? Z tego, co wiem, masz ładne mieszkanie na dwóch ostatnich kondygnacjach jednej z kamienic. Aczkolwiek ta cegła na ścianach to mnie nie przekonuje. Masz dobrą pracę. Dorabiasz sobie w jakiejś tam agencji detektywistycznej. Aczkolwiek ostatnio zachowujesz się bardzo dziwnie. Zamieszkałeś u jakiejś rudej małpy. A później przyprowadziłeś ją tutaj. I nawet się nie przywitałeś ze starszym bratem. Nieładnie szczylu - Kenichi, udając, że się zawiódł na Dazaiu, pokręcił ze smutkiem głową. - Ale mam rozwiązanie. Za dwa tygodnie mnie tutaj nie będzie. A wtedy poczujesz dokładnie to samo, co ja czułem. Cały ten ból. Zobaczysz, jak zniszczyłeś mi życie potworze. Ale nie skrzywdzę Ciebie. Najpierw bardzo powoli zabiję tę rudą małpę. Chyba się przyjaźnicie, co? Później wytropię wszystkich Twoich kolegów. I z nimi zrobię to samo. I tych z kancelarii i z agencji.

Dazai wybuchnął śmiechem. Widok tak poważnego brata, który mu groził, tylko bardziej go zdenerwował. Osamu przekroczył wszystkie swoje granice. A można było tego uniknąć gdyby tylko odpowiednio wcześnie wrócił do domu. Mógł wytrzymać to, że ktoś groził jemu. Jednak gdy ktoś zaczynał obrażać Chuuyę, lub, co jeszcze głupsze, grozić jemu, Dazaiowi puszczały hamulce. Śmiech bruneta odbił się po pustej sali, samemu będąc pustym i złowrogim. Kenichiemu po plecach przebiegły ciarki. Młodszy brat spojrzał na starszego z takim mrokiem w oczach, że gdy Dazai zeskoczył ze stołu i podszedł do Kenichiego, ten próbował się cofnąć. Szkoda tylko, że był przykuty do swojego stolika.

- Kiedyś to jeszcze posądzałem Cię o posiadanie kilku szarych komórek, wiesz? - spytał, bawiąc się niedopalonym papierosem w palcach. - Kiedy wygrywałeś te nagrody i mamusia była taka cholernie dumna. Oj Ken znowu coś wygrał. Pamiętasz? Ja pamiętam. I pamiętam też, jak robiłeś sobie ze mnie worek treningowy. Kurde, pamiętam nawet, jak raz Ci oddałem, gdy byłem szczylem. Rączki Ci nigdy nie naprawią, co? Dorosłem. Umiem robić ciekawsze sztuczki - jakby na potwierdzenie własnych słów, Dazai aktywował swoją Zdolność Drugiego Źródła i chwycił ramię brata tuż nad kikutem.

- Nie możesz - warknął tamten. - Tu są kamery. Jak coś zrobisz, wszystko się nagra.

Dazai radośnie odwrócił się twarzą w stronę wspomnianej kamery i pomachał z uśmiechem, nie odrywając dłoni od ramienia Kenichiego.

- Są wyłączone od kiedy tylko Twoja gruba dupa dotknęła tego beznadziejnego krzesła - uświadomił go młodszy. Zwiększył nacisk i Kenichi poczuł się jak po niesamowicie ciężkim treningu, gdy mięśnie napinały się ze zmęczenia i po prostu cholernie bolały. - Możesz mi grozić do woli. Przywykłem do tego, że mnie nienawidzisz. Tak samo, jak rodzice. Ale powiedz jeszcze raz złe słowo o moim partnerze a obiecuję, że stracisz drugą rękę. Dotknij go chociaż, a nigdy nie znajdą Twojego ciała, kapujesz? - wrogi i poważny głos Dazaia w połączeniu z pustką jego twarzy stanowił morderczą mieszankę.

- Tego Cię nauczyli w tej szkółce dla prawników? - zaśmiał się mimo bólu Kenichi.

- Nigdy nie byłem w żadnej szkółce dla prawników głąbie. Nawet na studia nie poszedłem, a gimnazjum i liceum kończyłem na wpół prywatnie. Nie jestem członkiem jakiejś idiotycznej kancelarii tylko Portowej Mafii. Więc uwierz mi, gdy mówię, że nie znajdą Twojego ciała. A i pamiętaj, że jestem potworem. Nie będę miał najmniejszego problemu ze skończeniem tego, co zacząłem.

Puścił rękę brata i zgasił niedopałek na jego policzku. Rzucił peta, nawet nie patrząc gdzie i skierował się w stronę drzwi. Stojąc w przejściu, nie odwracając się do brata dodał jeszcze coś.

- Przysięgam, że jeśli zobaczę Cię jeszcze kiedykolwiek, albo chociaż o Tobie usłyszę to wytropię Cię i zabiję. Długo i boleśnie. Nie zaczynaj walki, której nie możesz wygrać śmieciu.

Osamu tak trzasnął drzwiami, wychodząc, że szyba, która się w nich znajdowała, poszła w drobny mak. Chłopak czuł się cały nabuzowany. Musiał dać ujście swojej wściekłości, bo czuł, że zaraz go to rozsadzi od środka. Najszybciej, jak mógł, skierował się w stronę samochodu Nakahary. Kenichi siedział przerażony samym wrażeniem, jakie zrobił na nim Dazai. Nie był już tym samym, łatwo dającym się zastraszyć dzieciakiem. Ale dzięki temu było zabawniej. Starszemu bratu jakoś nie chciało się wierzyć, by młodszy realnie był w Mafii. Zwłaszcza tak znanej i szanowanej, jak Portówka. A nawet jeśli, to przecież nie na wysokim szczeblu. Nikt nie zauważy jego zniknięcia. W głowie Kenichiego powoli dopracowywał się plan przygotowywany od wielu lat. Teraz doszła mu tylko dodatkowa zmienna w postaci rudej małpy.

Nakahara czekał na niego, oparty nonszalancko z boku o maskę samochodu. Obok niego sterczał Daichi, który najwidoczniej naprawdę wziął sobie do serca słowa Dazaia o zniszczeniu mu życia. Chuuya dostrzegł go jako pierwszy i skinął głową na znak, że go widzi. Brunet zupełnie nie zawracając sobie głowy zgaszeniem papierosa, którego zapalił tuż po wyjściu od brata, rzucił go na ziemię i niemal nieświadomie przyspieszył kroku, a gdy znalazł się wystarczająco blisko, porwał Chuuyę w objęcia. Podniósł go i usadził na masce, wtulając się w niego. Nawet fizycznie wyższy i buzujący od wściekłości, która maskowała strach Dazai zdawał się być w tamtym momencie mniejszym od Nakahary. Osamu podziękował Daichiemu za pomoc, więc mężczyzna szybko się oddalił, machając im na pożegnanie i życząc bezpiecznej drogi.

Początkowo Dazai nic nie mówił, a Nakahara go nie naciskał. Grzecznie siedział na czarnej masce swojego Chevroleta i z całych sił przytulał Osamu, próbując mu w ten sposób przekazać, że jest obok niego i że zawsze będzie. Głaskał go uspokajająco po plecach. Po dłuższej chwili część gwałtowności jakby wyparowała z Dazaia na tyle, by mógł się odezwać, bez lęku, że zadrży mu głos.

- Mówiłem, że to beznadziejny pomysł żebyś się tu pokazywał - mruknął tylko cicho.

Nakahara nie odpowiedział. Wiedział, że gdy nastanie odpowiedni czas, Dazai mu wszystko opowie. Teraz musiał go tylko wspierać i uspokoić.Minęła niemal godzina nim Osamu stwierdził, że to on prowadzi, bo przyłapał Nakaharę na ukradkowym ziewaniu. Rudzielec, który wiedział, jak wygląda jazda ze zdenerwowanym Osamu, westchnął ciężko, ale się zgodził. Zdawał sobie sprawę z tego, że dzisiaj do domu nie wrócą.

Dazai odpalił kolejnego papierosa i uchylił okno, by co jakiś czas strzepywać pył. Nakahara rozsiadł się wygodnie na miejscu pasażera i otwarcie obserwował przyjaciela.Brunet ruszył z piskiem opon i jechał z taką prędkością, że Chuuya był pewien, że parę razy o włos uniknęli zderzenia z kimś lub czymś. Nigdy wcześniej nie wymuszał na Chevrolecie takiej prędkości. Strzałka przestała się ruszać, a Dazai wciąż wciskał pedał. Co jakiś czas auto jechało zupełnie samo, bo Osamu złapał dłoń Nakahary w swoją i odmówił puszczenia jej, więc, gdy trzeba było zmieniać biegi, puszczał kierownicę, która przez chwilę trzymała się samopas. Tak samo zresztą robił, gdy musiał strzepnąć papierosa. Z radia cicho grała muzyczka. Nakahara był pewien dwóch rzeczy. Że koniec końców dowie się, co się stało, a po drugie, że zanim to nastąpi to będą jechać przed siebie bez żadnego konkretnego celu dopóki Dazai nie zostawi wystarczająco dużo wściekłości w kilometrach za sobą. Nie narzekał. Z siedzącym obok niego mężczyzną mógłby jechać i na koniec świata. A za jego szczęście mógłby oddać własne. Więc tylko kreślił delikatne kółeczka kciukiem na dłoni Dazai, nie chcąc zbytnio mu przeszkadzać, ale równocześnie dając mu znać, że nie śpi i czuwa dla niego.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top