P. XX / PRZYJMIJMY, ŻE W TEJ BAJCE BYŁO DWÓCH KSIĄŻĄT

Dazai obudził się jako pierwszy, co było dla niego o tyle zaskakujące, że poszedł spać o wiele później niż Nakahara. Chłopak nie mógł nacieszyć się swoim szczęściem i pół nocy po prostu leżał, patrząc na rudzielca. Teraz też leżał, blisko niego, delikatnie głaszcząc go po plecach i czując, że w końcu wszystko jest na właściwym miejscu. Wkrótce również Chuuya pożegnał się ze snem i przywitał nowy dzień.

- Która jest godzina? - spytał sennie rudzielec.

- Jeszcze nie musimy wstawać - brunet odpowiedział na jego niewypowiedziane pytanie.

Leżeli jeszcze przez dłuższą chwilę, gdy magiczną atmosferę przerwało głośne burczenie dobiegające z brzucha Nakahary. Dazai zaśmiał się cicho, za co oberwał kuksańca w bok. Brunet pocałował go delikatnie i wyplątawszy się z jego objęć, poszedł przygotować im śniadanie.Nie trzeba był długo czekać aż wciąż zaspany, choć już nienagannie wyglądający Chuuya, wkroczy do salonu. Rudzielec zajął się robieniem gorącego picia. Chciał bardziej pomóc przy samym śniadaniu, ale Osamu zdążył przygotować masę na naleśniki i teraz tylko wylewał ją porcjami na patelnię. Wciąż żartując, śmiejąc się i rozmawiając przeszli w końcu do salonu. Nakahara niósł ogromny talerz pełen naleśników wysmarowanych we wnętrzu nutellą i otoczonych masą idealnie pokrojonych truskawek. Dazai chwycił kawę, herbatę i wszystkie teczki. Czekało go trochę roboty.

Zgodnie z ustaleniami, które zrobili, Chuuya włączył dalsze odcinki serialu, po wielokrotnych zapewnieniach Dazaia, że nie będzie mu to przeszkadzać  w najmniejszym stopniu. Ani go rozpraszać. Osamu usiadł po turecku i chwycił jednego naleśnika, drugą ręką rozkładając papiery. Nakahara tylko przenosił wzrok z przyjaciela na ekran i z powrotem, pałaszując kolejne porcje śniadania. Kilkanaście minut później już leżał wygodnie na kanapie z głową na udzie Dazaia.

Pierwszą sprawę, którą chciał rozgrzebać, była ta Masahikiego. Masahiki Kobayashi. Drobny gangster. Miał pod sobą dokładnie trzydziestu dwóch ludzi. To o siedemnastu więcej niż zapamiętał Dazai. Jakim cudem tak głupi człowiek dał radę podwoić liczbę swoich ludzi w przeciągu raptem dwóch lat? Problem znacząco urósł. Pierwotnym planem była powolna fuzja dwóch mafii. Masahiki był beznadziejnie prostym przypadkiem. Zależało mu tylko na pieniądzach, drogich zabawkach i budzeniu postrachu w swojej okolicy. Nie miał żadnego planu, żadnego zabezpieczenia. Ciągle się narażał i postępował nieracjonalnie. Policja zbytnio się nim interesowała, bo był zwyczajnie za głośny.

To wszystko na razie nie zagrażało Portowej Mafii. Działań Masahikiego nie dało się powiązać z działaniami Portowych. Problem polegał jednak na tym, że Masahiki przyciągał do siebie ludzi, a to było niepokojące. Do tego udało mu się złapać kilku Uzdolnionych. Dlatego Mafia chciała wchłonąć jego jednostkę, bo uznali to za najefektywniejsze rozwiązanie. Główny myk polegał na tym, by zrobić dobre rozeznanie w sprawach prowadzonych przez Kobayashiego. Gdzie planuje zrobić napad, kim są jego dealerzy. I zablokować wszystkie jego akcje tak, by zdusić je w zarodku zanim jeszcze policja będzie miała o czymkolwiek pojęcie. W ten sposób odcięty zostałby przychód Masahikiego, co skłoniłoby go do bardziej raptownych działań. To z kolei uświadomiłoby jego ludziom, że nie da się za nim podążać, bo Masahiki tylko ich narażał. Później wystarczyłoby zaszantażować vice by odszedł, przekazując władzę ludziom, którzy wtopili się w szeregi grupy Kobayashiego, a którzy od samego początku pracowali dla Mafii. Wszystko skończyłoby się samymi plusami. 

Mafia nie straciłaby nikogo, policja przestałaby się interesować, a dodatkowo pojawiło by się kilku Uzdolnionych, którzy wzmocniliby szeregi Mafii. Na ich szczęście Kobayashi stosował najgłupszy możliwy typ hierarchii. On był głową, miał jednego zastępcę, a cała reszta stała na jednym poziomie. Ludzie, którzy pracują na dobre imię gangu przez kilka lat nie lubią być stawiani na tym samym szczeblu, co ludzie, którzy dopiero co dołączyli. To budzi straszne napięcia wewnątrz grupy. Prosta sprawa.

Gdyby plan nie posuwał się do przodu w tempie, którego oczekiwał Dazai, była grupa ludzi, która została oddelegowana do przyłączenia się do Kobasy, bo tak nazywała się ta jednostka, pod opiekę Kobayashiego. Mafia siłą, acz po cichu przejęłaby gang. Pozostawało jeszcze kilka opcji, no i najgorszy przypadek, gdzie po prostu wybiliby ich wszystkich do nogi w ciągu jednej nocy. Jakby na to nie patrzeć, sprawa powinna być załatwiona przy żadnej stracie po stronie Mafii i niemal zerowym zainteresowaniu policji.

Dazai gwizdnął cicho. Nie spodziewał się tego. Przez źle podjęte decyzje pierwotna przynależność podstawionych Kobayashiemu ludzi została ujawniona i wszyscy zostali zgładzeni za zdradę przez Masahikiego. Do tego podwojenie ludzi. Do tego ustabilizowanie przepływu broni i narkotyków, które wzbogaciło Kobasę. Zaczęli nawet przekupywać policjantów. Niezbyt mądre, ale skuteczne dla tak niedużych grup. To wszystko to nie mogły być decyzje Nakahary. Rudzielec był na to zbyt mądry. I znał na pamięć plany, które stworzyli z Dazaiem. Skąd więc te piętrzące się błędy? Wszystkie nieautonomiczne decyzje przechodziły przez Hersztów, a później przez Głowę Mafii. I dlaczego wciąż nie było odzewu w sprawie Wakany.

- Jest jakaś szansa, że przejmiesz wszystkie te akcje? - spytał, patrząc na leżącego na nim chłopaka. - Chodzi mi o pełną autonomię. Dasz radę to wymusić na Ozaki? Nie chcę by Mori mieszał w podjętych przeze mnie decyzjach.

- Mogę spróbować - mruknął Nakahara, choć ton jego głosu sugerował, że marnie to widzi. - Ostatnio pan Mori zaczął się dziwnie zachowywać. Wszystko musi przejść przez niego. Zmienia wszystkie decyzje. Praktycznie nie wychodzi ze swojego apartamentu. Nie pamiętam, kiedy ostatnio opuścił wieżowiec.

- Boi się, że go zabiję - odparł spokojnie Dazai, nie odrywając wzroku od papierów.

Nakahara spojrzał na niego zaskoczony, oczekując wyjaśnień.

- Pamiętam poprzedniego szefa. Ishiguri Sato. Miał za sobą lata doświadczenia, Mafia się pod nim rozwijała. Wszystko wyglądało pięknie. Mori rozwinął pod nim swoje skrzydła. Doskonale się dogadywali. Byli bardziej jak syn i ojciec niż podwładny i przełożony. Wiesz, jak zginął Sato?

Wzrok Chuuyi zmienił się z zaskoczonego na ten sugerujący, że ma Dazaia za idiotę.

- Stary wiek. Plus choroba. Podobno pod koniec tak go zmieniła, że nie można było otworzyć trumny na pożegnaniu. Wszyscy to wiedzą - dodał z lekką kpiną w głosie.

- Rzeczywiście, zmieniło go to nie do poznania. Ale kogo można poznać bez połowy twarzy? - spytał retorycznie Dazai. - Sato pod koniec oszalał. Przekazywał rozkazy tylko mnie, Moriemu, Ozaki, reszcie Hersztów i kilku ich podwładnych. Później siadaliśmy i godzinami próbowaliśmy wymyślić plan działania, który wyglądałby prawdopodobnie, jak na plan Sato, ale taki, który nie pogrąży Mafii. Czasami to było naprawdę trudne. Wtedy wciąż chodziłem za Morim, jak duch. Poszliśmy do pokoju Sato. Wezwał nas. Kolejna misja, która pogrążyłaby Mafię doszczętnie. Mori przytaknął, że zrobi wszystko, jak będzie trzeba, a potem przykrył twarz Sato poduszką i strzelił. Poduszka miała niby oszczędzić wszystko w pokoju przed ubrudzeniem krwią, ale coś nie zadziałało. Zdecydowanie nie zadziałało. Krew Ishiguriego rozprysnęła się po ścianie, po Morim. Część nawet znalazła się na mojej twarzy. Mori wymusił na mnie obietnicę, że zachowam wszystko w sekrecie. Że okazało się, że Sato mianował go swoim następcą, a mnie Hersztem. I że Sato umarł ze względu na chorobę.

- Przecież to zdrada, Mori w życiu by tego nie zrobił - stwierdził z przerażeniem Chuuya. Spora część jego światopoglądu właśnie legła w gruzach.

- To nie zdrada jeśli robisz to dla dobra Mafii. To było logiczne posunięcie. Brakowało dosłownie jednej czy dwóch akcji i Mafia by runęła. Sato sprawdzał nasze poczynania. I zawsze się z nami kłócił, że wszystko miało inaczej wyglądać. A my musieliśmy go przekonywać, że właśnie tak zarządził, minimalizując straty. Mori przysięgał wierność Mafii, nie Sato. Sato uważał się za istotę Mafii, więc wszyscy rozumieli to jako wierność także jemu. Dopiero Mori zmienił tekst przysięgi, bo wiedział, w jaki sposób można ją obejść.

- A co masz do tego Ty?

- Sato został zabity przez swojego najbardziej zaufanego człowieka. Nic dziwnego, że Mori widzi zbieżność. Zresztą ja jeden wytykałem mu błędy, gdy je popełniał. Początkowo jego logika była niezawodna. Później już nie do końca. Jego lęk przed tym, że to ja go zabiję, ułatwił mi odejście z Mafii. Mori wręcz się cieszył, bo myślał, że to zapewni mu bezpieczeństwo. Teraz Mori podejmuje coraz gorsze decyzje. Zmienia się w Ishiguriego z zawrotną prędkością.

- Byłbyś świetnym szefem - oznajmił po chwili zastanowienia Nakahara. - O wiele lepszym niż Mori. Czasami szło Was pomylić. Budziłeś większy strach. I większy respekt. Sam Mori przecież słuchał się Ciebie w wielu sprawach. 

- Gdybym kiedyś go zabił i został nowym szefem, pracowałbyś dla mnie, zdajesz sobie z tego sprawę? - spytał, śmiejąc się Dazai. - Już to sobie wyobrażam. Wykorzystałbym to. Oj bardzo bym wykorzystał - rozmarzył się brunet, za co dostał kuksańca od rudzielca.

- Sporo mógłbym wytrzymać, pod warunkiem, że nadal robiłbyś mi jedzenie - oznajmił śmiertelnie poważnie Chuuya, po czym wybuchnął śmiechem.

 W tym momencie zadzwonił telefon Nakahary. Chłopak niechętnie zwlókł się z kanapy i sięgnął po komórkę. 

~ Nakahara - powiedział zwyczajowo zamiast powitania.

Dazai przestał przeglądać papiery i skupił się na Chuuyi. Chłopak wyglądał na coraz bardziej zdenerwowanego. W końcu, zamiast się rozłączyć, rzucił telefonem z całą siłą o ścianę. Urządzenie rozpadło się, szybka pękła a w ścianie została niemałej wielkości dziura. Osamu odłożył wszystkie papiery i wstał. Oparł się o kanapę i czekał aż Nakahara przestanie chodzić w tę i z powrotem.

- Pan Mori zablokował akcję. Zakazał kontaktu z Shizuki Ren - warknął.

Dazai rozłożył ręce i przyciągnął do siebie chłopaka. Przytulił go mocno. Złość z Nakahary nie uleciała od razu, ale dał radę się uspokoić.

- Co Ci dokładnie powiedzieli?

- Zarządzono, że aktywni członkowie Mafii mają zakaz zbliżania się do Alcatraz- Fidelsky. Rozkaz z samej góry. Jedyna agentka, która się tam znajduje to Shizuki Ren. To dość jednoznaczne.

Dazai pokręcił przecząco głową, choć bez uśmiechu.

- Jest jeszcze ktoś. Yoshida Daichi - oznajmił ciszej niż zamierzał.

Nakahara zadarł głowę i spojrzał na niego zaskoczony.

- Nie kojarzę tego nazwiska. Nie był Twoim podwładnym, bo bym go kojarzył.

Osamu spojrzał na niego z lekkim rozczuleniem.

- Nie znasz wszystkich moich podwładnych - uświadomił go delikatnie. - Miałem kilku, o których nie wiedziałeś nawet Ty. Nawet Mori. W sumie nawet nie nazwałbym ich moimi podwładnymi. To ludzie, których zastraszyłem albo przekupiłem. O nic nie pytają, ale wykonują robotę, którą się im zleci. 

- Do czego go potrzebowałeś?

- Musiałem kogoś umieścić w Alcatraz. Kogoś znajdującego się poza radarem. Kogoś, kogo nie dadzą rady ze mną powiązać. Nie chciałem by Mori dowiedział się, że udało mi się zlokalizować brata.

Nakahara spojrzał na niego z zaskoczeniem.

- Mówiłeś, że nie miałeś z nim żadnego kontaktu - odparł, przypominając sobie historię, którą opowiadał mu Dazai.

- Nie miałem. Nie chciałem go widzieć. Chciałem mieć tylko pewność, gdzie się znajduje i że jest daleko ode mnie - brunet wzruszył ramionami.

Chuuya stanął na palcach i pocałował go delikatnie i czule. Uśmiechnął się pocieszająco, a później pogłaskał go po policzku. Po tonie Dazaia wywnioskował, że to jeszcze nie koniec. W takich momentach nie rzuca się nazwiskami od tak. Osamu kontynuował swoją wypowiedź.

- Mori zabronił tam jechać tylko aktywnym agentom. Czyli ludziom, którzy codziennie się odmeldowują w pracy. Kiedy ostatnio byłeś w pracy Chuu? Chyba kwalifikujesz się na zwolnienie lekarskie, prawda? Więc można założyć, że jesteś chwilowo nieaktywnym członkiem. Ja natomiast w ogóle nie jestem z Mafii. Jadąc tam nie złamiemy wytycznych Moriego tylko skutecznie je obejdziemy. A gdybyś miał mieć przez to problemy, zawsze możemy udawać, że pojechaliśmy tam że względu na mojego brata.

- Tak samo robiliście z rozkazami pana Sato? Analizowaliście i przekształcaliście? Obchodziliście je i szukaliście luk? Widać, że masz wprawę gnido - pochwalił go niższy chłopak.

Dazai skinął twierdząco głową i uśmiechnął się słabo. Doskonale wiedział, za co siedział jego brat. I że dziesięć lat odsiadki w mieszaninie psychiatryka, szpitala i więzienia nie mogło dobrze zrobić mu na mózg. Tak samo wiedział, że ta dekada kończy się bardzo niedługo. A to nieco go martwiło. Jakoś nie chciał, by jego brat wiedział o Nakaharze. Przeczucie mówiło mu, że to się bardzo źle skończy.

- Chuu, przesiedziałbyś tę akcję? - poprosił cicho.

Nakahara spojrzał na niego, jak na skończonego idiotę. Wzrok numer cztery - Dazai znowu pierdoli głupoty zamiast niego.

- Nie puszczę Cię samego na akcję - oznajmił z determinacją. - Doskonale wiesz, że razem tworzymy zespół nie do pokonania. Dlaczego chcesz osłabić nas już na samym początku?

Dazai westchnął ciężko. Próbował sobie wmówić, że tylko niepotrzebnie panikuje, ale jego szósty zmysł wyraźnie krzyczał, że to zły pomysł. No i co pomyśli sobie Chuuya, gdy zobaczy, jak Osamu załatwił brata, gdy był jeszcze mały? Czy rudzielec potrzebował fizycznego bodźca żeby uświadomić sobie, że Dazai jest potworem?

- Boję się - brunet zdecydował, że postawi na prawdę. - Jesteś dla mnie całym światem Chuu i nie chcę Cię stracić. Boję się, że mógłbym. Mam złe przeczucia co do tego wszystkiego.

Nakahara uśmiechnął się ciepło i zmusił Dazaia by ten na niego spojrzał.

- Nic mi się nie stanie, zobaczysz - zapewnił go pewnym tonem. - A nawet jeśli to mój książę przyjedzie mnie uratować, prawda?

- Widzisz siebie w roli księżniczki Chuu? - spytał z rozbawieniem Osamu.

- Przyjmijmy, że w tej bajce było dwóch książąt - odparł, rzucając ostrzegawcze spojrzenie Dazaiowi.

Przez chwilę w mieszkaniu panowała cisza. W końcu brunet się złamał, choć przeczucia go nie opuszczały.

- Oczywiście, że bym Cię uratował - dodał po chwili Dazai, godząc się z tym, że nie przekona Nakahary. - Mamy jakieś plany na dziś? - spytał, a gdy Chuuya pokręcił przecząco głową, brunet wyjął z kieszeni dresów telefon. - No to jedziemy do więzienia.

Dazai wybrał numer Daichiego. Mężczyzna odebrał po kilku sygnałach.

~ Dazai. Muszę się spotkać z Ren Shizuki i Wakaną Kobayashi. Tylko tak, żeby żadna z nich nie wiedziała o drugiej.

Pozostało się tylko przygotować. Wakana siedziała za przekręty finansowe, więc w czasie, gdy Chuuya się przygotowywał do swojej roli adwokata, Dazai wykuł na pamięć sporą część przepisów, praw, luk i kruczków prawnych związanych z finansami. Resztę zostawił sobie na podróż w aucie.

Gdy wychodzili, naprawdę wyglądali jak para prawników z cholernie drogiej kancelarii. Garnitury, kamizelki, krawaty, płaszcze. Obaj niemal całkowicie na czarno. Dazai nawet zaczesał włosy do tyłu. Obaj byli całkowicie skupieni. To ważne żeby nie wypaść z roli. Nakahara czuł się zupełnie, jak dwa lata wcześniej. Czuł, że z Dazaiem żadna sprawa nie stanowi wyzwania. Dopiero, gdy zaparkowali pod więzieniem, Osamu wypadł z roli na dosłownie minutę.

- Jeśli Ci powiem, że masz spieprzać, bo sytuacja będzie wyglądać nie za ciekawie, to masz mnie słuchać. Żadnego bohaterstwa i kłócenia się. Po prostu spieprzasz.

Nakahara skinął głową na znak, że się zgadza. Dazai jeszcze złożył szybki, krótki pocałunek na ustach rudzielca i wrócił do swojej postaci.

Stanęli przed bramą główną i poczekali, aż zjawi się przy nich Daichi. Chuuya został niezwykle zaskoczony tym, że kontaktem  Dazaia okazał się strażnik więzienny. Szczerze, bardziej spodziewał się osadzonego. Potrafił jednak zręcznie ukryć swoje zdziwienie. Mężczyzna wprowadził ich do środka, wymieniając się z innymi strażnikami żartami zdecydowanie poniżej wszelkiego poziomu. Osamu przybrał swoją bezuczuciową maskę i włożył ręce do kieszeni płaszcza. Minęli cały blok więzienny. Przeszli korytarzem obok cel ustawionych na czterech kondygnacjach. Dazai obserwował wszystkich więźniów kątem oka, wpatrując tego jednego. I aż zaschło mu w ustach, gdy w końcu go znalazł. Nakahara od razu wyczuł zmianę jego nastroju i zrównał się z nim, kładąc mu rękę na łopatce. Drobny gest, ale Dazaiowi wystarczył żeby przez chwilę się uspokoić.

Jakaś magnetyczna siła kazała mu spojrzeć w kierunku brata po raz kolejny. I Osamu poczuł, że krew odpływa mu z twarzy. Kenichi Dazai przeszywał go wzrokiem i z całą pewnością wiedział, kogo widzi.

Trudne życie w pozytywny sposób odbiło się na jego budowie ciała. Wyglądał jak napakowany olbrzym z masą tatuaży. Włosy miał krótko ścięte, a wzrok dziki. Nosił więzienną koszulę z oderwanymi rękawami. Osamu doskonale widział swoje dzieło sprzed wielu lat. Kikut zakończony był zrogowaciałą, brzydką skórą. Nie trzeba było być ekspertem z dziedziny medycyny, by wiedzieć, że bardzo niewiele środków zostało przeznaczonych na pozszywanie ręki chłopaka. Robota była nieestetyczna i pospieszna.

Jednak nie sama postura czy fakt, że Kenichi go rozpoznał zamroziły Dazaiowi krew w żyłach. Brat nienawidził go od zawsze, to żadna nowość. Wystarczyło, że Kenichi raz spojrzał na niczego nieświadomego Nakaharę i nagle Osamu nabrał pewności, że to nie on zostanie zaatakowany tuż po wyjściu, ale najdroższa mu osoba. Równocześnie uświadomił sobie, że wolałby zginąć niż pozwolić Kenichiemu położyć łapy na Nakaharze.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top