P. XVI / MOŻE JEDNAK POLUBIĘ SŁODKIE
Oglądali spokojnie kolejne odcinki Gry o Tron. Teraz, gdy obaj wiedzieli już o sobie wszystko i nie było pomiędzy nimi granic, znów wrócili do spokojnego trybu życia. No, prawie wszystko. Zostało jeszcze kilka tajemnic po obu stronach, ale gdzie byłby dreszczyk emocji, gdyby od tak wyjawili sobie wszyściuteńko? Siedzieli obok siebie na kanapie, zajadając się goframi i kłócąc się o to, jak potoczą się losy Starków. Zdarzało się, że Dazai mówił coś, co tak bardzo zgadzało się z wydarzeniami, które mają mieć miejsce dopiero za kilka sezonów, że Nakahara tylko patrzył na niego przerażony, próbując nie dać po sobie znać, jak bardzo brunet ma rację. Albo jej nie ma. Dość często tak w sumie, również się kłócili o różne sprawy związane z serialem. Ale i tak stałym elementem stała się kłótnia o to, która z sióstr Stark jest lepsza.
- Jakim cudem nigdy nie spotkałem Twojej rodziny? - spytał Dazai po jakimś czasie, ściągając brwi, jak za każdym razem, gdy czegoś nie ogarniał. - W aktach było wpisane, że wszyscy żyją. Uznałem, że po prostu zerwałeś z nimi kontakt. No i nigdy nie pytałem, gdzie się włóczysz, gdy oznajmiasz, że masz dzień wolny. A w ramach naszego wzajemnego zaufania, nigdy nie wysłałem nikogo za Tobą. Teraz dodałem dwa do dwóch. Ale to jednak spore zaskoczenie, że nigdy ich nie spotkałem.
- Umiem oddzielić pracę od życia gnido.
- Skoro tak twierdzisz - mruknął, dając mu znać, że nie do końca w to wierzy.
Elektroniczny zegarek pokazywał drugą w nocy, gdy Chuuya zaczął spokojnie przysypiać. Dazai przyjrzał się rudzielcowi. Wyglądał uroczo, gdy tak leżał, z lekko rozchylonymi ustami i włosami rozrzuconymi w nieładzie, przysypiając, przytulony do kanapowej, ogromnej poduszki. Osamu delikatnie odgarnął włosy z jego czoła, za co został nagrodzony zdenerwowanym mamrotaniem.
- Chuuya - zaczął cicho i spokojnie. - Chuuya, debilu. Zasnąłeś na kanapie. Nie przeniosę Cię do łóżka. Jesteś za ciężki.
Przez chwilę cisza przerywana tylko dźwiękami z telewizora.
- Dzisiaj śpijmy tutaj - zaspanym głosem odparł Nakahara, przeciągając samogłoski.
Dazai nie wiedział, czy rudzielec prosi, pyta czy rozkazuje, więc poczekał na to, co zrobi dalej. Poczuł, jak rumieńce mimowolnie wypływają mu na twarz. Choć pewnie użyta przez Nakaharę forma była wynikiem tego, że razem siedzieli i nie miała żadnego podtekstu, którego tak uparcie dopatrywał się Osamu. Jednak jego obiekcje zostały rozwiane, przynajmniej częściowo, gdy Chuuya przeturlał się w jego stronę i położył praktycznie na nim, obejmując go ramionami. Rudzielec uśmiechnął się uroczo.
- Wyyyyyyyyyyygodnie - wymruczał Nakahara, znów przeciągając samogłoski.
Każda, chociaż najmniejsza, próba poruszenia się skutkowała niezadowolonymi pomrukami rudzielca. Dazai postanowił więc, że sięgnie po ostateczne środki. Zaczął delikatnie głaskać przyjaciela po plecach i mówić do niego spokojnie.
- Nakahara, możemy tu spać. Ale wstanę na chwilę, pójdę po kołdrę żebyśmy nie zmarzli. I po poduszki. A później tu wrócę i pójdziemy spać, dobrze? Chuuya, słuchasz mnie?
Rudzielec niechętnie wypuścił Osamu z objęć. Dazai nie potrafił przestać się uśmiechać. Najszybciej, jak mógł, sięgnął po kołdrę, która wciąż leżała pod oknem i poszedł do sypialni Chuuyi po kilka poduszek. Wrócił z niesamowitym naręczem na kanapę. Ułożył wszystko i przykrył Nakaharę. Przez chwilę się wahał, ale koniec końców, położył się obok rudzielca, możliwie jak najbardziej oddalając się jednak od niego i praktycznie wciskając w oparcie. Po chwili jednak poczuł, jak Chuuya go do siebie przyciąga. Stwierdził, że pozwoli rudzielcowi na wszystko.
Nakahara wiercił się jak diabli, nim położył się z głową na klatce piersiowej Dazaia i objął go ręką. Uśmiechał się lekko. Osamu czuł, że mógłby oglądać ten szczery, pozbawiony trosk uśmiech do końca życia i o jeden dzień dłużej. Ciekawe, co mu się śniło? Słysząc niezadowolone pomruki, dostosował swoją pozycję do oczekiwań Chuuyi. Objął go delikatnie i zaczął delikatnie głaskać. Najpierw wsunął twarz we włosy rudzielca i delikatnie je pocałował, jakby chciał życzyć mu dobranoc, a później oparł podbródek w tym samym miejscu. Uśmiechnął się szeroko i zasnął.
Nigdy wcześniej nie obudził się aż tak wyspany.
Chuuya obudził się pierwszy i z zaskoczeniem odkrył, że nie może się przeciągnąć. Otworzył zaspane oczy i oniemiał. Leżał wtulony w coś, czego początkowo nie dał rady zidentyfikować. Gdy jednak zorientował się, jak blisko jest Osamu, natychmiast zrobił się cały czerwony na twarzy. Przypominał sobie, jak uczepił się przyjaciela, gdy mieli iść spać i praktycznie wymusił na Daziu, że zostają na kanapie. A jednak nie zamierzał się odsuwać, przynajmniej dopóki nie musiał. Wtulił się bardziej w przyjaciela. Później mógł się wytłumaczyć, że zrobił tak przez sen. Albo wymyślić lepszą wymówkę. Miał jeszcze czas.
A było mu tak przyjemnie, że aż miał ochotę mruczeć. Obudzić się obok osoby, którą się kocha, wtulonym w nią. Chuuya czuł tak niesamowite ciepło, że aż nie chciał się nigdy ruszać z objęć Osamu. Spodziewał się, że po wczorajszym wyzwaniu Dazai się od niego odsunie. Że wytworzy się między nimi jakaś bariera podsycana strachem, że jakieś działania mogłyby zostać błędnie zinterpretowane. Zamiast tego, następnego dnia budzi się w jego ramionach.
- Wiem, że już nie śpisz debilu - mruknął z rozbawieniem Dazai, wytrącając Chuuyę z jego rozmyślań.
- Nie mogę wstać, skoro mnie trzymasz przy sobie - Nakahara wybrał najprostszą linię obrony.
- I baaaardzo długo nie zamierzam Cię wypuścić. Jest mi zbyt wygodnie - oznajmił radośnie Osamu.
Cóż, bardzo długo potrwało jednak niezwykle krótko. Zbyt krótko jeśli kogoś obchodziłoby zdanie Nakahary w tej sprawie. Tym razem śniadanie robił Chuuya i nie zamierzał popisywać się kulinarnym talentem, którego po prostu nie miał. Postawił na wyspie dwie miski, karton z mlekiem, paczkę słodkich płatków śniadaniowych i pianki. Dazai patrzył na niego, jakby Chuuya właśnie stwierdził, że Ziemia jest płaska i podróżuje przez kosmos na wielkim żółwiu.
- No co gnido? - spytał, podirytowany jego zachowaniem, którego w ogóle nie rozumiał.
Dazai wskazał najpierw na jego miskę, później na karton, który trzymał w dłoni.
- Płatki mogę zrozumieć. Mleko mogę zrozumieć. Ale pianki? Do płatków?
Teraz to rudzielec stał zszokowany.
- Nie mów mi, że nigdy nie jadłeś najsłodszej papki świata. Przecież to najbardziej cukrowy i najmniej wartościowy odżywczo posiłek. Jest środa. A mama robiła mnie i Shuujiemu papkę co środę na śniadanie. Taki kopniak słodyczy żeby dotrwać do końca tygodnia w szkole. Nie wierzę, że nigdy tego nie jadłeś. To jeden z typowych elementów dzieciństwa!
Dopiero po chwili Nakahara uświadomił sobie, co powiedział. Podrapał się zmieszany w tył głowy, widząc uśmiechniętego Dazaia. Chuuya widział jednak, że ten uśmiech był tylko maską, bo nie sięgał do oczu Osamu. Nauczył się to rozróżniać bardzo dawno temu.
- Przepraszam, nie to miałem na myśli - zaczął dość nerwowo, ale Dazai zbył go wzruszeniem ramion.
- Nie Twoja wina, że nie miałem typowego dzieciństwa - oznajmił bezbarwnie.
Chuuya miał ochotę sam się kopnąć. Tyle razy obiecywał sobie, że sprawi, że na twarzy Dazaia widnieć będzie tylko uśmiech. I to ten szczery. A coraz częściej zdarzały mu się wpadki, na które Osamu próbował nie reagować. Chował się wtedy za tą maską bezbarwności i udawał, że wszystko jest okay. Problem polegał na tym, że Nakahara wiedział. Potrafił go rozczytać. Potrafił też się zmienić. Dostosować. Przynajmniej taką miał nadzieję.
- W takim razie, bardzo mi przykro gnido, ale Twoje dzieciństwo rozpocznie się w tym momencie.
Dazai spojrzał na niego zaskoczony. A zachęcony tym Nakahara, nakręcił się.
- Od dzisiaj, aż do wtedy, kiedy będzie to potrzebne, choćby miało to zająć do końca świata, zamierzam stworzyć Ci niezapomniane wspomnienia z Twojego nowego dzieciństwa. Będziesz wcinał słodkie papki, niezdrowe żarcie, jeździł na cholernej karuzeli i cieszył się, jak małe dziecko. I zamierzam do tego wykorzystać ludzi, którzy najlepiej się na tym znają. Tylko najpierw skoczymy do sklepu. Potrzebujesz nowych ciuchów, bo nie zamierzam pokazać Cię matce w takim stanie.
- Poznam Twoją matkę? - spytał zdziwiony Dazai.
Chuuya dopiero wtedy zastanowił się nad tym, co powiedział. Wcześniej przyprowadził mamie tylko jednego chłopaka. Owszem, Dazai był dla niego o wiele ważniejszy niż Shiga, ale jednak poznanie cudzych rodziców to coś, co jest dużym krokiem w relacji. A oni przecież byli tylko przyjaciółmi. Dlaczego więc, gdy uświadomił sobie, co zamierza zrobić, zestresował się bardziej niż przed przyprowadzeniem Shigi?
- Tak gnido. I masz się przy tym dobrze prezentować. Swoją przygodę zaczniesz od papki. Wcinaj.
Nakahara, który podkradł Dazaiowi miskę z płatkami, dosypał pianek i zalał mlekiem jeszcze zanim Osamu dał radę go powstrzymać. Nie żeby brunet jakoś specjalnie próbował. Siedział spokojnie, ze splecionymi dłońmi, łokciami opartymi na blacie i podbródkiem opartym na dłoniach. Obserwował z uwagą, jak szczęśliwy Chuuya opowiada mu o swoim nowym planie z tymi cudownymi iskierkami w oczach.
Spojrzał niepewnie na miskę, którą podsunął mu Nakahara. Nie wyglądało to tragicznie, ot różowe pianki pływające na powierzchni mleka. Jednak zastanawiał się przez chwilę czy aby na pewno nie podpadł czymś Chuuyi i nie jest to forma jego zemsty. Zobaczył jednak pełen nadziei i radości wzrok Nakahary i stwierdził że może. Skoro to miało sprawić radość Chuuyi to czemu chociaż nie spróbować. Wziął pierwszą łyżkę do ust i skrzywił się, jak diabli. Nakahara zaczął się śmiać.
- Kurwa jakie słodkie - mruknął, celując łyżką w rudzielca z cierpiętniczym wyrazem twarzy. - Jem to tylko dla Ciebie. Przecież ja nawet kawy nie słodzę. Uwielbiam co prawda desery, ale to już jest zdecydowane przegięcie z cukrem.
Chuuya uśmiechnął się, jak małe dziecko, które otworzyło najwspanialszy prezent na świecie i sam zaczął pałaszować swoją porcję w niewiarygodnym tempie. Dazai był pewien, że gdyby próbował go w tym dogonić, jego śniadanie wróciłoby na światło dzienne zdecydowanie zbyt szybko. Nakahara odstawił swoje brudne naczynia i stał przy wyspie, na przeciw Dazaia, rozmawiając z nim o tym, co zamierza z nim zrobić. Albo mu grożąc. Osamu nie potrafił się zdecydować, które jest bliższe prawdy.
W pewnym momencie Dazai zaparł się stopami o nóżki wysokiego stołka, zupełnie przecząc grawitacji i wychylił się w stronę Nakahary, który zupełnym przypadkiem akurat wtedy się zamknął. Ich twarze znów znalazły się niezwykle blisko siebie, a serce Chuuyi postanowiło pierdolić całą sytuację i polecieć na wakacje na Marsa. Osamu delikatnie starł drobny okruszek pianki z kącika ust rudzielca i zjadł go, nie przerywając kontaktu wzrokowego.
- Może jednak polubię słodkie. Ale chyba tylko odpowiednio podane - mruknął z radosnym acz kuszącym błyskiem w oku.
Nakahara oniemiał i przez chwilę nie mógł się ruszyć. Po chwili jednak lekko pacnął Dazaia w czoło i zaśmiał się, próbując ukryć swoją reakcję. Zastanawiał się tylko, dlaczego Osamu się tak zachowuje. Bo to nie było normalne zachowanie dla niego. Owszem, żarty, śmianie się, denerwowanie Nakahary, to było typowe. Ale Chuuya zaczynał czuć, że teraz Dazai zachowuje się inaczej. Czyżby chciał porobić sobie z niego żarty? Móc pokpić? Nie. Dazai nigdy by mu tego nie zrobił. Przecież obiecali sobie. Tak więc Nakahara wciąż zastanawiał się, co mogło leżeć u podłoża nietypowego zachowania przyjaciela. Omijał najlogiczniejszy powód - że Dazai go kocha i próbuje wybadać, czy Chuuya kocha jego.
- Płaszcz zostaje stary - oznajmił Osamu, błyskawicznie stając przy drzwiach i będąc gotowym do wyjścia.
- Chyba śnisz gnido - odparł z całą pewnością Nakahara, dołączając do niego. - Możemy poszukać podobnego.
Dazai spojrzał na Nakaharę pytająco, gdy zauważył, że ten założył kaburę z pistoletem. Chuuya tylko wzruszył ramionami.
- Trzynasta zasada Mafii. Zawsze bądź przygotowany na każdą ewentualność i zawsze miej się czym obronić.
- Dwunasta - poprawił go automatycznie Dazai i spojrzał na niego z lekkim rozbawieniem. - Wciąż się ich nie nauczyłeś.
- Spadaj gnido. Jestem pewien że trzynasta.
Zasad Mafii nie dało się jednak sprawdzić w internecie, więc Chuuya zanotował sobie, że musi o to spytać panią Ozaki. Wyszli jednak w doskonałych nastrojach. Przynajmniej dopóki nie zeszli na parking. Dazai spojrzał krzywo na wypolerowanego Chevroleta.
- Można wiedzieć czemu lustrujesz moje cudowne autko takim krzywym spojrzeniem gnido?
- Nie lubię aut. Za dużo ograniczeń - Dazai wzruszył ramionami, posłusznie jednak podchodząc do drzwi od strony pasażera.
- Cóż - Chuuya spojrzał na niego znad samochodu, opierając ręce na dahhu auta. - ja uwielbiam klasyki w każdej formie. Zwłaszcza auta i muzykę. A do centrum jest daleko i nie zamierzam się włóczyć tam komunikacją miejską. No i będziemy mieć sporo zakupów. Wszystko przemawia na korzyść auta.
- Może i tak Chuuya -zgodził się z nim Dazai. - Ale jak kiedyś zabiorę Cię na przejażdżkę motorem to zobaczysz, czym jest prawdziwa przyjemność podróżowania.
Nakahara prychnął, wsiadając do auta.
- Uważaj, bo się na to zgodzę - oznajmił z lekką kpiną, uruchamiając silnik.
Mina Dazaia świadczyła o tym, że był pewny, że rudzielec się zgodzi. W sumie może nawet sam Nakahara nie oponowałby aż tak bardzo, jak próbował sprawić tego wrażenie. Jazda, wiatr we włosach, cudowny widok i możliwość bycia przytulonym do pleców Dazaia przez całą drogę. Wewnętrzny głos Nakahary mówił mu, że to naprawdę dobra opcja. Bycie przypadkowym dawcą organów to już trochę mniejsza zabawa, ale w sumie przecież był w Mafii. Mógł wąchać kwiatki od spodu w każdym momencie. Chuuya wybrał numer i włączył głośnomówiący, rzucając telefon na półeczkę nad radyjkiem, którą sam zamontował.
- Zachowuj się gnido, proszę - mruknął.
Dazai spojrzał na wyświetlacz żeby sprawdzić, do kogo dzwoni rudzielec. Do mamy. Zrobiło się poważnie. Osamu postanowił wyjątkowo być cicho. Nakahara ruszył pewnie z parkingu. Jechali już ulicą, zdecydowanie nieprzepisowo, gdy kobieta w końcu odebrała.
~ Chuu? - rozległ się ciepły głos po drugiej stronie słuchawki.
~ Cześć mamuś - zaczął, za co został nagrodzony spojrzeniem Dazaia, którego nie potrafił do końca zidentyfikować. ~ Potrzebuję Twojej pomocy. I Shuujiego.
~ Stało się coś poważnego? - kobieta zabrzmiała na szczerze zmartwioną.
~ Nie, nie spokojnie - spanikował Nakahara. ~ To nic takiego. Nic mi nie jest. To dotyczy mojego przyjaciela. Idiota nie ma praktycznie żadnych miłych wspomnień z dzieciństwa i bardzo chciałbym to chociaż trochę zmienić, nawet jeśli byłoby to spóźnione. Masz czas po południu?
Kobieta zaśmiała się. Nie tylko jej głos wydawał się ciepły. Śmiech także. Dazai już wiedział, po kim Chuuya odziedziczył śmiech, którego brunet tak uwielbiał słuchać. Nie potrafił powstrzymać lekkiego uśmieszku, który oczywiście nie umknął uwadze Chuuyi.
~ Mam. Zadzwonię do Shuu. Pewnie się ucieszy, że dajesz mu wymówkę do zerwania się z uczelni.
~ Dzięki mamuś. Piętnasta w centrum Ci pasuje?
~ Jak najbardziej. A i Chuu...
~ Tak?
~ Jeszcze raz zadzwonisz do kogokolwiek prowadząc auto to obiecuję, że nakopię Ci tak, że nie usiądziesz przez miesiąc. Co ja Ci zawsze powtarzam? Bezpieczeństwo jest najważniejsze. Nie kuś losu. Kocham Cię rudzielcu. O i pozdrów Dazaia!
Kobieta rozłączyła się, nie dając nawet Nakaharze czasu na odpowiedź. Dazai zaśmiał się krótko i spojrzał za okno. Udawał, że skupia się na wyglądzie mijanych budynków. Co z tego, że znał ich rozkład na pamięć. Tak samo, jak rozkład mijanych uliczek. Po prostu przez chwilę chciał zostać sam ze swoimi myślami, bo nie chciał psuć Nakaharze dobrego humoru. Rudzielec jednak zdecydowanie zbyt dobrze go znał. Szturchnął go lekko łokciem.
- Co się stało Osamu? - spytał zmartwiony.
Dazai pewnie by go zbył gdyby inaczej ujął to pytanie. A jednak Nakahara bardzo rzadko zwracał się do niego po imieniu. Najczęściej per "gnido", rzadziej po nazwisku, czasami innymi, durnymi ksywkami, które wymyślał na poczekaniu. Imieniem jednak tylko wtedy, gdy coś uznał, za wystarczająco poważne. Osamu odwrócił się do niego ze szczerym uśmiechem. Naprawdę cieszył się szczęściem rudzielcem. Inna sprawa, że z jego oczu bił smutek, ale na to nie mógł nic poradzić. Po prostu chciał oszczędzić tego widoku Nakaharze. Chuuya splótł ich dłonie, zupełnie ignorując to, że jechał ze zbyt dużą prędkością, a jego uwaga i tak już w małym stopniu spoczywała na drodze. Teraz dodatkowo, non stop przenosił wzrok na Dazaia, odrywając go od jezdni przed nimi i innych aut.
- Skup się na drodze idioto. Nie chcę żebyś nas przypadkiem zabił - odparł wymijająco Osamu, modląc się, by to podziałało.
- Mów - uciszył go stanowczo Nakahara. Czyli jednak nie podziałało. - I nigdy nie wątp w moje umiejętności za kółkiem.
Dazai westchnął cicho, przez chwilę patrząc, jak Chuuya, trzymając go jedną ręką za rękę, drugą trzymał kierownicę, którą pozostawiał samą sobie, gdy musiał zmienić biegi. Osamu kilkukrotnie zasugerował gestem, że może zabrać rękę, by było mu wygodniej, jednak jego protesty zostawały błyskawicznie uciszane przez rudzielca, który tylko mocniej ściskał jego dłoń i patrzył na niego, jak na skończonego debila.
Zaskakujące, ale Dazai nigdy nie czuł się w aucie bezpieczniej niż teraz, gdy Chuuya jedną ręką to prowadził, to zmieniał biegi. Choć prawdopodobnie był to najbardziej niebezpieczny tryb jazdy, jaki ktokolwiek mógłby wymyślić, zwłaszcza przy prędkości, którą osiągał Nakahara, zupełnie, jakby na znakach z ograniczeniami prędkości widział za liczbami dodatkowe zero.
- Po prostu trochę Ci zazdroszczę. I tyle - stwierdził w końcu cicho brunet. - Nie zrozum mnie źle. Cieszę się, jak diabli, że masz tak wspaniałą rodzinę. Po prostu nie przywykłem do tego, by wokół mnie znajdowało się tylu ludzi, którzy aż tak się o siebie troszczą. Doskonale wiesz, jak skończyła się moja relacja z ludźmi z rodziny zastępczej. Bardzo szybko, bardzo nagle. Nigdy w sumie nawet nie pytałem pana Moriego, jak wytłumaczył im, że mnie zabiera. A to byli najbliżsi mi ludzi na dobrą sprawę. Najbardziej przypominający prawdziwą rodzinę. I trochę się boję, że to spotkanie z Twoją rodziną może być dość niezręczne ze względu na to, kim jestem. I jaki jestem.
- Osamu, opowiadałem im o Tobie już od początku naszej współpracy w Mafii. Gorszego wrażenia już nie zrobisz - zażartował Nakahara. Gdy jednak zorientował się, że nie poprawił tym sytuacji, kontynuował. - Żartuję debilu. Moja mama Cię uwielbia. Dosłownie. Tylko Shuujiego będziesz musiał jakoś do siebie przekonać. Chociaż wątpię żeby to było trudne. Będąc sobą najłatwiej potrafisz skraść innym serca, wiem to z autopsji. Całe Eleven wie to z autopsji. Przy rodzinie nie nosi się masek. A dopóki nie postanowisz odnowić kontaktów ze swoją zastępczą rodziną, adoptuję Cię do mojej. Później najwyżej będziesz miał dwie. Bo moja mama łatwo nie wypuszcza ludzi.
Dazai uśmiechnął się lekko, choć w głębi duszy był o wiele spokojniejszy. Wciąż bał się, że rodzina Chuuyi go nie polubi. W takim wypadku ich relacja mogłaby nie mieć najmniejszego znaczenia. Takiej więzi nie buduje się z dnia na dzień. To lata pracy. Nakahara na pewno wybrałby rodzinę. I Dazai nie byłby nawet zdziwiony tą decyzją.
Nakahara zaparkował auto, bluźniąc jak szewc na debili, którzy nie potrafili zmieścić się między dwoma liniami i stawali minimalnie po skosie, czy wykraczali poza swoje miejsca parkingowe. Nie omieszkał też wytłumaczyć Dazaiowi, skąd te pokłady wściekłości. Otóż rudzielec tak bardzo martwił się o swoje autko, że nie chciał stawać przy człowieku, który wykazywał minimalne braki w umiejętnościach parkowniczych, by uniknąć możliwości przetarcia czy zarysowania Chevroleta.
Chuuya zerknął na zegarek i zamyślił się na chwilę.
- Dobra, mamy niecałe sześć godzin żeby kupić Ci ubrania, wrócić do domu, ogarnąć się i dojechać do centrum tak, by moja mama myślała, że nie złamaliśmy żadnych przepisów - zaczął wyliczać na palcach.
- My nie złamaliśmy? To Ty jeździsz jak wariat - parsknął z uśmiechem Dazai, opuszczając auto i udając, że błogosławi ziemię, że znów na niej stoi, na co Nakahara przewrócił oczami.
- Siedzisz na miejscu pasażera, więc jesteś współwinny we wszystkich moich zbrodniach - odparł z całkowitą pewnością rudzielec. - A i Dazai, chciałbym żebyś się nie martwił. Moja rodzina na pewno Cię pokocha. A nawet jeśli nie, co jest mniej prawdopodobne niż to, że słońce nie zajdzie wieczorem tylko rozbije się o ziemię, to nic się nie stanie. Nie zostaniesz sam, bo teraz Ty też jesteś moją rodziną.
Osamu uśmiechnął się i po raz pierwszy od momentu ich śniadania, ten uśmiech sięgnął także oczu. Niesamowite ciepło rozlało się po sercu Chuuyi. Gdy szli do pierwszego sklepu, coś się Nakaharze przypomniało.
- Gnido, pamiętasz, jak opowiadałem Ci o tym wypadku, w którym brał udział Shuuji? Zapomniałem dodać, że nabawił się wtedy szramy na pół i tak już szpetnego ryła. My z mamą tego nie zauważamy. Jakoś tak. Ale ludzie czasem się na niego gapią na ulicy. W sumie Shuu mówi, że to mu pomaga budować wizerunek. Wolałem Cię po prostu uprzedzić.
No i zaczął się ich maraton po sklepach. Dazai przez chwilę zastanawiał się, czy by nie włóczyć się o krok za rudzielcem i go trochę powkurzać. Uznał jednak, że to wszystko jest zbyt ważne dla Nakahary. A skoro było ważne dla niego, to było też ważne dla Osamu. Dazai musiał przyznać, że zakupy nigdy nie były tak przyjemne. Co rusz, jeden to drugi, wchodził do przymierzalni, gdy drugi czekał tuż przed nią, by tamten wyszedł niczym po wybiegu modowym, pokazać, co znalazł. Atmosferę mieli naprawdę świetną i przez nią nie zauważyli, jak późno się zrobiło.
Skończyło się na tym, że Nakahara kupił sobie czarny płaszcz, sięgający do kolan z podszyciem w kolorze błękitu królewskiego, czarne dżinsy, szarą kamizelkę, czarną marynarkę, o której wiedział, że rękawy i tak pewnie podwinie do łokci i białą, elegancką koszulę. Dazai, który wbrew wcześniejszym obawom, naprawdę dobrze odnalazł się w robieniu zakupów, dorwał dla siebie jasnoszary płaszcz w tym samym kroju, co jego ulubiony, brązowy, marynarkę w kolorze błękitu królewskiego, białe, dżinsowe spodnie oraz koszulę ecru.
Obaj wyszli z centrum handlowego w doskonałych nastrojach, acz z o wiele chudszymi portfelami. Rzucili wszystkie do bagażnika i wrócili do domu. Jeżeli Dazai nazywał wcześniejszą jazdę Nakahary wariacką, to teraz dopiero dowiedział się, jak głęboko w szaleństwie można tkwić. A jednak nie martwił się. Wątpił, by Chuuya jeździł tak, gdyby nie był pewien swoich umiejętności. Jasne, zawsze może zdarzyć się coś nieprzewidzianego, jak dzieciak wybiegający na ulicę, czy debil zmieniający pas bez użycia migacza. Do tego teraz był w pełni skupiony na drodze. Patrzył z zawziętością na drogę rozciągającą się przed nim i Dazai musiał przyznać, że wyglądał w ten sposób niesamowicie. Osamu czuł, że mógłby tak jeździć z rudzielcem aż do końca świata. Tylko ich dwoje w jednym aucie.
Rozpoczęły się istne wyścigi. Obaj starali się wyglądać najlepiej, jak mogli. Dazai czuł, jak pierwszy raz w życiu, ze stresu ściska mu się żołądek. Jednak obecność Nakahary minimalnie go uspokajała. Dojechali na miejsce spotkania dwadzieścia minut przed czasem, choć żaden z nich nie wiedział, jak im się to udało. Rodziny Chuuyi jeszcze nie było. Osamu uświadomił sobie, że o czymś zapomniał. Zostawił osłupiałego Nakaharę i rzucił się biegiem w stronę jednej z uliczek, nim rudzielec dał radę wyperswadować mu debilny pomysł z głowy. Dobrze by było gdyby chociaż znał ten pomysł.
Po krótkiej chwili, która Nakaharze wydawała się wiecznością, Dazai powrócił. Wziął kilka głębszych oddechów i był jak nowo narodzony. Nawet się nie zdyszał robiąc sobie krótki maraton. Chuuya spojrzał na niego z rozczuleniem i rozbawieniem. Osamu trzymał w rękach pokaźnej wielkości bukiet herbacianych róż.
- Założyłem, że Twoja mama lubi róże - usprawiedliwił się. - Ale jeśli nie to zdążę pobiec i wymienić na coś innego.
- Uwielbia je - uspokoił go od razu Nakahara, ciesząc się, że Dazai tak się stara, choć przecież wcale nie musi. Po chwili jednak spoważniał i z niejakim smutkiem dodał. - Aczkolwiek ja to się tu czuję trochę poszkodowany.
Dazai spojrzał na niego z tym samym błyskiem w oku, który pojawił się u niego po śniadaniu, a na którego widok Chuuyę mimowolnie przechodziły dreszcze. Brunet uśmiechnął się tajemniczo.
- Niedługo dostaniesz niebieskie - obiecał mu cicho, wywołując uśmiech na twarzy rudzielca.
Wkrótce w tłumie Nakahara rozpoznał swoją rodzinę. Trudne to nie było, zielony irokez wyróżnia się jednak w centrum miasta. Chuuya pomachał im radośnie, gdy Dazai stał, ściskając w ręku bukiet dla mamy przyjaciela.
- Zobaczysz, pokochają Cię. Zero stresu gnido.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top