P. XV / MAŁY CHUUYA Z ZIELONYM IROKEZEM

Dazai nie mógł udawać, że nie widzi ludzi odzianych w czerń, którzy śledzili poczynania jego i Chuuyi od momentu wyjścia z budynku. Nakahara zdawał się ich w ogóle nie zauważać, ale analityczny umysł Osamu wręcz nakazywał mu sprawdzanie ilości możliwych przeciwników na bieżąco. Rudzielec nawijał coś, zupełnie bez ładu i składu, a Dazai naprawdę próbował go słuchać.

Wszystko było spokojnie, dopóki z wypchanym po brzegi wózkiem nie podjechali do półeczek z przyprawami w doniczkach. Dazai wybrał te podstawowe - bazylię, miętę, rozmaryn, niewielkie drzewko z papryczkami chilli. Nakahara natomiast uparł się, że chce kupić wrotycz pospolity. Na nic zdały się tłumaczenia Osamu, że ta roślina powinna wyglądać zupełnie inaczej i że prędzej da sobie włosy ściąć niż wsypie nieznane gówno do potrawy. Nic do Chuuyi nie docierało, a z każdym kolejnym zdaniem, Dazai tylko utwierdzał się w przekonaniu, że z równą skutecznością mógłby tylko uderzać grochem o ścianę czy wytłumaczyć staremu chińczykowi liczby urojone za pomocą jakiegoś urzędowego języka dowolnego afrykańskiego kraju. Zgodził się więc i patrzył jak Nakahara ciesząc się jak małe dziecko, wkłada roślinkę do wózka. Osamu tylko pokręcił zrezygnowany głową.

Czas mijał nieubłaganie. I do Nakahary docierało coraz bardziej to, że za chwilę będzie musiał się przed Dazaiem otworzyć. Przerażało go to. Co jeżeli Osamu uzna go za potwora? Zboczeńca? Co jeżeli się od niego odsunie? Dlatego do domu wrócili okrężną drogą, co niesamowicie zirytowało Dazaia, który musiał nieść większość ich zakupów, z czego wszystko ciężkie. Nakahara grzecznie szedł obok z pudełkiem płatków śniadaniowych i roślinkami w plastikowych, czarnych doniczkach. Później, gdy już weszli do mieszkania, Chuuya zagadywał Dazaia, próbując opóźnić zrobienie śniadania, które teraz stało się już bardziej obiadem, co brunet nieomal przypłacił przypaleniem gofra. W pewnym momencie Osamu po prostu odłożył wszystko i spojrzał siedzącemu po drugiej stronie wyspy chłopakowi prosto w oczy.

- Nakahara, jeśli aż tak bardzo przeraża Cię otwarcie się przede mną to nie musisz tego robić. Tylko nie zachowuj się jak idiota.

Po tym jednym prostym zdaniu, wszystko się uspokoiło. Nakahara zdawał się zachłysnąć powietrzem i uspokoił się. Nie sądził, że wszystko było po nim tak bardzo widać. Choć z drugiej strony przecież był z Dazaiem. Kto miał go zrozumieć, jak nie brunet? Kto mógł przejrzeć go na wylot? Chuuya mruknął ciche przeprosiny i nieco skulił się w sobie, siedząc na stołku przy kuchennej wyspie. Nerwowo wyłamywał sobie palce.

Dazai westchnął cicho i przetarł twarz dłonią. Wyłączył wszystko i w miarę posprzątał nim sięgnął po ręce Nakahary. Zaczął delikatnie, uspokajająco rysować niewielkie kółka opuszkami palców niedaleko kciuków rudzielca.

- Przepraszam, że na Ciebie naskoczyłem - zaczął cicho, zaskakując Nakaharę. - Z autopsji wiem, jak trudny jest to krok. Jeżeli nie czujesz się gotowy albo po prostu nie chcesz, czy nie widzisz we mnie osoby godnej usłyszenia Twojej historii, nie ma problemu. Nie obrażę się. Mogę poczekać, mogę odpuścić.

Jego głos uspokajał rozszalałe emocje Nakahary, który po pewnym czasie tylko przełknął ślinę.

- Moja historia, w porównaniu do Twojej, jest po prostu nudna. Nie ma wybuchów, problemów, przypadkowych morderstw. Jestem tylko ja i to, co we mnie spierdolone. Nie jestem pewien, czy to właśnie czegoś takiego chciałbyś posłuchać.

Dazai delikatnie ścisnął dłonie Nakahary. Ani na sekundę nie oderwał wzroku od twarzy przyjaciela.

- Chuuya, naprawdę mi na Tobie zależy. Możesz mi powiedzieć, że jesteś kosmitą, a ja i tak tu zostanę jeśli będziesz tego chciał.

Nakahara spojrzał z ufnością w oczy bruneta. Ponownie został zaskoczony przez ich głębię. Pokłady ciepła i akceptacji dla innych, które nosił w sobie Dazai były po prostu nieskończone. Wystarczyło okazać mu trochę serca i dobrej woli, a on zmienia się w zupełnie inną osobę. Rudzielec westchnął ciężko i czuł, jak jego serce zamiera na chwilę.

- A co jeśli Ci powiem, że nie jestem kosmitą, tylko gejem?

Dazai musiał się naprawdę mocno wysilić, by to usłyszeć, bo Nakahara zupełnie bez ostrzeżenia przerzucił się na głos niewiele lepiej słyszalny od szeptu. Gdy jednak dotarł do niego sens słów przyjaciela, poczuł, jak wszystkie włoski stają mu dęba, a cały jego byt zostaje zamrożony w czasie, jak jego serce przestaje na moment bić. Mrugnął kilka razy, by powrócić na ziemię. To, że Chuuya był homoseksualny niczego nie zmieniało. Nie powinien nagle wyrabiać sobie cholera jedna wie, jak wielkiej nadziei, że wszystko się ułoży, a oni razem na jednorożcu potuptają w stronę zachodzącego słońca. Może Nakahara kogoś miał? A nawet jeśli nie, to może po prostu nie widział Dazaia w taki sposób. Osamu uspokoił się, przynajmniej pozornie. Nie mógł teraz o tym myśleć.

Nie mógł myśleć o tym, jak bardzo ma ochotę obejść wyspę, która ich dzieliła, chwycić twarz Chuuyi w dłonie i pocałować go. I zawrzeć w tym pocałunku całą gamę emocji, które do niego czuł. Dazai chciał móc całować Chuuyę z zaskoczenia, w czasie oglądania serialu, w czasie spacerów. Kiedy tylko by mógł. Wiedział jednak, że to byłoby zbyt piękne, by mogło być prawdziwe. No bo jaką szansę miał na to, że Nakahara darzył go bardziej znaczącym uczuciem? Sądził, że praktycznie żadną. Nawet przy tych nowych okolicznościach.

Osamu przekrzywił lekko głowę i spojrzał na Chuuyę z niezrozumieniem.

- No i? To niczego nie zmienia.

Gówno prawda. I Dazai doskonale to wiedział. To zmieniało wszystko. To dawało mu nadzieję, że może Chuuya zajmie w jego życiu o wiele ważniejsze miejsce, niż do tej pory przypuszczał. Choć to stałoby się przy założeniu, że Nakahara odwzajemnia jego uczucia. Brunet miał ochotę się gorzko zaśmiać z beznadziejności własnej sytuacji. Wiedział jednak, że w tym momencie Chuuya mógł to opacznie zrozumieć. Dazai obiecał sobie w duchu, że kiedyś mu powie o wszystkich emocjach i uczuciach, które Chuuya w nim wzbudza. Że koniec końców gdyby miał to określić jednym słowem, byłaby to miłość. Że zaczął to czuć jeszcze wtedy, gdy byli razem w Mafii. Że pamięta, jak już wtedy daleko przekraczali granice zwykłej przyjaźni. Ale takich rzeczy nie mówi się od tak. To zbyt ważne. Bo wystarczy jeden, malutki błąd, brak zrozumienia w jednej kwestii by skreślić na zawsze całą ich przyjaźń. A tego Dazai po prostu się bał. Więc obiecywał sobie, że tak, kiedyś. Pewnego dnia.

Rudzielec spojrzał na niego zaskoczony, jak nigdy wcześniej w życiu. Nie tego się spodziewał. Zupełnie nie tego. Był pewien, że Dazai go wyśmieje. Że uzna za chorego, od którego trzeba się odciąć. Że teraz Chuuya zacznie mu się narzucać, mimo że Osamu jest przecież hetero. Bo jest hetero, prawda? W sumie rudzielec nie pamiętał, by Dazai z kimkolwiek się umawiał. A raczej zauważyłby, gdyby tak się działo. Bał się, że brunet przestanie się czuć w jego towarzystwie swobodnie i zacznie bardziej uważać na słowa i czyny, co wytworzy między nimi niewidzialną acz cholernie zauważalną barierę. Że będzie się brzydził choćby go dotknąć. A jednak Dazai nie zabrał rąk, po usłyszeniu prawdy. Wciąż rysował kółeczka na wierzchach jego dłoni.

Chuuya chciał posunąć się o krok dalej. Skoro został zaakceptowany, mimo tego, co jego własny ojciec uważał za chorobę, chciał się przyznać Dazaiowi, że nie potrafi sobie wyobrazić bez niego życia. Że te kilka dni przez które mieszkali razem, przywróciły do życia emocje, które zakopał bardzo dawno temu i bardzo głęboko pod gruzami złamanego serca. Ale jak miał powiedzieć własnemu przyjacielowi, że go kocha? Że jest w porządku, nawet jeśli cały świat się od niego odwróci, byleby Dazai został przy nim? Takie wyznanie to mogłoby być zdecydowanie za dużo jak na jeden raz.

Chciał spytać Osamu, dlaczego to zdanie niczego nie zmienia. Nakahara chciał żeby coś zmieniło. Jedną, konkretną rzecz. Bał się jednak, że żąda to pytanie z pewną dozą smutku, z której potem musiałby tłumaczyć się Dazaiowi, a na to nie czuł się gotowy. Zamiast tego spróbował podejść do tematu z innej strony. Nigdy wcześniej nie rozmawiali z Osamu o strefie uczuciowej czy związkowej ich żyć.

- Dazai, a jak to jest z Tobą?

Osamu szybko przekalkulował swoje szanse. Dwóch, otwarcie przyznających się gejów w tym samym momencie? To musiało wyjść niezręcznie. Chociaż w sumie Dazaia nie pociągali faceci, jako tacy. Ani kobiety. Miał ich wszystkich głęboko w poważaniu. Dla niego liczył się tylko Chuuya. Przynajmniej w ten sposób. Choć doskonale pamiętał, jak flirtował z niemal każdą napotkaną kobietą tylko po to, by Chuuya nie chciał bardziej zagłębiać się w jego uczucia. Bo gdyby to zrobił, już na początku ich współpracy mógłby zauważyć, że Dazai czuje do niego coś więcej. Problem polegał jednak na tym, że Osamu niemal doskonale czytał ludzi. Wiedział, co robić, by ich do siebie w jakimś stopniu zniechęcić. Jedyne czego nie potrafił, to uwierzyć w to, czego tak bardzo chciał.

- Znasz mnie Chuuya. Nigdy nie byłem w związku - wzruszył ramionami, jakby to nie było nic wielkiego. - Wciąż się zastanawiam, kto mógłby chcieć być z potworem. Bo gdybym kogoś pokochał, chciałbym, żeby wiedział o mnie wszystko, o przeszłości, o uczuciach, o pierdołach. Ale kto zostałby z osobą, która zakończyła tyle żyć.

Teraz to Nakahara złapał ręce Dazaia. Odezwał się pewnym głosem, jeszcze zanim dotarło do niego, że Osamu nieopatrznie użył męskiej formy, jeszcze zanim zdążył pomyśleć o konsekwencjach.

- Ja bym został.

Dazai spojrzał na niego z zaskoczeniem malującym się na twarzy. Później jednak uśmiechnął się szeroko, choć z niemal niezauważalnym smutkiem. No tak, przyjacielskie wsparcie.

- Dzięki Chuuya - odparł cicho.

Przez chwilę zapadła pomiędzy nimi cisza, w której aż pobrzmiewało niedopowiedzenie. Obaj chcieli wyznać prawdę, ale obaj za bardzo się tego bali. Woleli udawać, że są tylko przyjaciółmi. Tak było zwyczajnie łatwiej. Ciszę przerwał w końcu Dazai.

- Skończę nam robić te gofry, bo przydałoby się w końcu coś zjeść.

Jakby na potwierdzenie jego słów, jego brzuch zaburczał głośno z głodu, przez co obaj się roześmiali, a napięta atmosfera chwilowo zniknęła.

- To ja włączę kolejny odcinek.

Widząc pytający wzrok Dazaia, podniósł ręce w obronnym geście.

- Tak, tak, opowiem Ci wszystko. Ale po śniadaniu.

Osamu uśmiechnął się szeroko. Spokojnie skończył przygotowania i po chwili postawił na stoliku masę talerzy. Nie obchodziło go, że musiał zawracać parę razy do kuchni, by wszystko przynieść. Talerze dla nich, śniadaniowe gofry ze smażonymi jakami i awokado, półmisek pełen dodatkowo usmażonych gofrów, sos toffi i czekoladowy i masę innych rzeczy. Jako ostatnie na stole wylądowały kubki z kawą i herbatą.

- Nie wiem, jak Ty możesz pić to gówno - skomentował Chuuya, patrząc na czarną kawę, po którą sięgnął Dazai. - Przecież to nawet nie jest smaczne.

- Kawa, mój drogi, to najcudowniejszy napój na świecie. Nektar bogów. Zmienia podirytowane istoty w całkiem znośne. Ma magiczne właściwości i jeszcze cudowniejszy smak. Jednakże kawa to niesamowicie trudny napój. Nieważne, jak gorzka i mocna jest. Należy ją pić właśnie w takiej czystej formie. Po dodaniu mleka czy cukru, czy czegokolwiek innego to już nie jest kawa. Kawę, tak jak ludzi, trzeba lubić za to, jacy są naprawdę i jakie mają prawdziwe właściwości, a nie próbować zmienić je pod siebie.

Nakahara mógł tylko patrzeć z niedowierzaniem na Dazaia, zastanawiając się, po co wkładać tyle myśli w picie. Czasem jednak Osamu lubił pobawić się w filozofa, a dopóki nie przekraczało to pewnych granic irytacji, Chuuya nawet mógł się poświęcić i tego słuchać. Tyle, że tym razem jego mózg zatrzymał się na frazesie "mój drogi". Westchnął ciężko, uzmysławiając sobie, że czeka go bardzo trudny czas. Jednocześnie obiecał sobie w duchu, że prędzej czy później powie Dazaiowi, co czuje. Później będzie się martwił konsekwencjami i tym, jak przekonać Osamu, by od niego nie odchodził.

Całe śniadanie zjedli słuchając na przemian komentarzy Chuuyi, że jedzenie wychodzi Dazaiowi piekielnie dobre i że Nakahara jest święcie przekonany, że brunet sprzedał duszę diabłu żeby umieć tak gotować, bo to wszystko było zbyt pyszne żeby mogło być zrobione od tak, ludzką ręką i stwierdzeń Dazaia, że o ile Starkowie naprawdę wydają się miłymi, honorowymi ludźmi, o tyle źle to się skończy dla ich rodu, bo czasami honor nie popłaca. Nad wszystkim jednak górowała kłótnia dwóch mężczyzn, o to, która z córek Neda Starka jest ciekawsza i zwyczajnie lepsza. Nakahara murem stał za Sansą, tłumacząc Dazaiowi, że gdy pozna całą historię sióstr Stark to zmieni zdanie. Osamu jednak widział w niej tylko rozpieszczoną dziewczynkę, która nie miała jakichkolwiek szans na przetrwanie, bo była zwyczajnie za słaba, a jej marzenie o poślubieniu króla nieco odbiegało od rzeczywistości, w której się znalazła. Chuuya próbował jej bronić, że przecież Sansa robi wszystko dla swojej rodziny, że chciała uchronić ojca, że przecież próbuje. Dazai skomentował to jednak, że nie próby się liczą, a to, jak człowiekowi coś wychodzi. Brunet zaznaczył także, że Arya ma potencjał, bo jest nieszablonowa, a gdy tylko to stwierdził, rozgorzała tak zacięta dyskusja, że aż dziw, że gofry nie poszły w ruch.

W końcu jednak nadeszła ta chwila, której tak bardzo przez cały dzień obawiał się Nakahara. Dazai spojrzał za okno, byle tylko nie patrzeć na Chuuyę i skupił się na pobliskich budynkach skąpanych w późnym, popołudniowym słońcu. Nieświadomie przejechał kilka razy prawą dłonią po lewym ramieniu, doskonale czując tatuaż, mimo, że przecież nie odstawał on w żaden sposób od jego zwyczajnej skóry.

- Naprawdę nie ma pośpiechu. Wiem, że poprosiłem Cię o to, byś zrobił to teraz, ale jeśli nie czujesz się gotowy, to mogę poczekać. Albo nawet nigdy nie poznać tej historii, jeżeli tego własnie chcesz. Doskonale pamiętam, co nas tak szybko do siebie zbliżyło w Mafii. I co sprawiło, że mimo ciągłych kłótni i denerwowania, głównie Ciebie, nie rozeszliśmy się do innych partnerów. Nasza potrzeba bezwarunkowej akceptacji. Daliśmy ją sobie wtedy bez zadawania najmniejszych pytań, zaznaczając początek naszej współpracy, jako nowy start w życiu. Nie znaliśmy się nawzajem, ale byliśmy bardzo podobni. Pragnęliśmy akceptacji bardziej niż głodujący marzy o jedzeniu, więzień o wolności a spragniony o piciu. Byliśmy tak głodni akceptacji, że to aż fizycznie bolało. I dlatego, gdy spotkaliśmy drugą osobę, która była tak podobna, przelaliśmy na nią wszystko, co sami chcieliśmy czuć. Dlatego nasze partnerstwo było tak dobre. I chcę żebyś wiedział, że to dalej działa. Nawet jeśli mi nie powiesz niczego. Ja i tak będę Cię w pełni i prawie bezwarunkowo akceptował. Z Twoimi wadami i zaletami. Z Twoją historią czy bez niej.

- Prawie bezwarunkowo? - spytał Chuuya, patrząc mu prosto w oczy.

- Tak. Jest jeden warunek.

- Jaki?

- Że Ty będziesz w pełni akceptował mnie.

- To da się załatwić - oznajmił z lekkim uśmiechem Nakahara, czując, że już aż tak bardzo się nie boi.

Zaczął więc opowiadać.

- Początkowo naprawdę miałem sielankowe życie. W sumie nigdy nie było inne. Nie robiłem problemów, sam ich nie miałem. Nikomu wokół mnie nie działa się krzywda. Tak przynajmniej mi się zdawało. Miałem perfekcyjną rodzinę. Mama była zdolną, znaną panią architekt. To ona wpoiła mi miłość do wysokich miejsc i do widoków, które się z nich rozciągają. Była trochę pracoholiczką. Nigdy nie było wiadome, kiedy wróci do domu. Równie dobrze mogła być o szesnastej, co o dwudziestej trzeciej. Ale nikomu to nie przeszkadzało. Do pracy wychodziła o różnych godzinach, a gdy obiecała, że coś zrobi, albo gdzieś będzie, to zawsze dotrzymywała słowa, nieważne jakim kosztem. Zawsze też była niesamowicie uporządkowana. Wszystko musiało się zgrać, zadania wykonywane na czas, perfekcja wykonania. Nigdy o niczym nie zapominała. A ja bardzo często. 

Pamiętam, jak powiedziałem jej, bodajże dwa dni przed, że mamy występ w szkole. To była podstawówka. Ten występ naprawdę nic nie znaczył dla nikogo poza rodzicami. Ojciec od razu zarzekł się, że nie zamierza zwalniać się z pracy, bo za późno im o tym powiedziałem. Zresztą, nie spodziewałem się niczego innego. Mama nie odpowiedziała wtedy nic. Byłem święcie przekonany, że nie przyjdzie. Miała tego samego dnia spotkanie z jakimś niezwykle ważnym kolesiem, z którym, gdyby podpisała kontrakt, zarobiłaby naprawdę sporo. To musiało być bardzo ważne spotkanie. Wyobraź sobie moje zdziwienie, gdy wychyliłem się zza kurtyny i zobaczyłem ją, uśmiechniętą, z kamerą przygotowaną do nagrywania, siedzącą w pierwszym rzędzie. Gdy zszedłem ze sceny, cały w skowronkach, a raczej zeskoczyłem z podwyższenia tak, że musiała mnie złapać, odkładając kamerę, powiedziała mi, że udało jej się przełożyć spotkanie, więc mam się niczym nie martwić. Wiele lat później, zupełnie przypadkiem  dowiedziałem się, że klient zagroził jej, że jeśli odwoła spotkanie, to straci kontrakt permanentnie, a on pójdzie do konkurencji. A ona nie wahała się ani przez chwilę. Miała swoje priorytety i strzeliłaby ją dosłownie cholera, gdyby coś tę hierarchię miało zaburzyć.

Mama była osobą, która okazała mi w życiu najwięcej miłości. Uczyła mnie, czego mogła. Pokazała mi, jak cudowny może być świat jeśli tylko spojrzysz na niego z odpowiedniej perspektywy. Jak ważnym jest żeby otaczać się odpowiednimi ludźmi. Akceptowała mnie, zawsze pojawiała się na ważnych dla mnie wydarzeniach. Często odbierała mnie nawet ze szkoły. I zadziwiające, ale nikt się ze mnie nie śmiał. Chociaż to było już gimnazjum, a ja miałem z nią umowę, że jeden dzień w tygodniu jest tylko dla nas. Moja mama była zbyt fajną osobą by ktokolwiek z mojego otoczenia śmiał powiedzieć o niej złe słowo. Wszyscy mi zazdrościli.

Ja natomiast nie chciałem sprawiać problemów. Unikałem bójek, jak ognia. Dobrze się uczyłem. Startowałem w konkursach. Zupełne przeciwieństwo mojego starszego brata. Ale ja po prostu od najmłodszych lat rozumiałem, że jeśli moja mama będzie musiała jechać na rozmowę z dyrektorem, zmarnuje tylko czas, który mogłaby spędzić ze mną. A nie chciałem tak beztrosko tracić chwil, które mogły okazać się ważne.

Mój brat był zupełnie inny. Mama kochała nas tak samo i nigdy nie dała nam poczuć, że jest inaczej. A jednak Shuuji był po prostu fenomenem. Starszy ode mnie o pięć lat, nienawidził porządku, hierarchii, zasad. Był stuprocentowym punkiem. Ale głos miał, jak dzwon. Pamiętam, jak któregoś dnia, mama wystawiła oba auta z garażu i zamknęła się w nim na cały dzień. Przez cały czas słychać było stłumione bluźnierstwa, wiertarkę i inne narzędzia, a jednak mama zabroniła nam tam wchodzić. Dopiero pod wieczór, otworzyła garażowe wrota, które grzecznie podjechały do góry, ukazując światu jej dzieło. Była cała zmachana, zmęczona i spocona, podkoszulek, który kiedyś był biały, ale już nigdy nie miał być, był cały ubrudzony i lepił jej się do ciała, dresowe spodnie podarły się w paru miejscach. Przetarła ręką pot z czoła i z uśmiechem podeszła do Shuujiego. Oznajmiła mu wtedy, że jest z niego dumna, że z przyjaciółmi założyli zespół i że chciała, by mieli miejsce do ćwiczeń. Wyłożyła ściany materiałem tłumiącym dźwięk, by aż tak nie zakłócać innym spokoju, ale garaż nagle stał się stałym miejscem prób. I choć ojciec narzekał, że nie wie, co teraz zrobią z autami, mama cieszyła się, że Shuuji się cieszył. To jej wystarczało. Radość jej synów. Choć do tej pory pamiętam, jak komicznie to wyglądało, kiedy mój brat, wyższy od mamy o głowę, z zielonym irokezem na głowie i wygoloną resztą czaszki, w czarnych glanach do połowy łydki, w czarnych spodniach z masą kieszeni i poprzypinanymi do nich łańcuchami, koszulką z jakimś logiem zespołu, spojrzał na nią z niedowierzaniem malującym się na twarzy i rzucił, by ją przytulić. Całą ubrudzoną i zmęczoną. Aż ją wtedy podniósł ze szczęścia.

Moja mama akceptowała wszystko, dopóki było to bezpieczne. I nigdy nie krzyczała. Nie musiała. Wszyscy ją kochali i szanowali tak bardzo, że zawsze robili dla niej wszystko. Łącznie z nami. Tak, jak pojawiała się na każdym moim występie, zawsze z resztą z moim bratem, który skutecznie odstraszał wszystkie inne matki, tak my we dwójkę zawsze pojawialiśmy się na koncertach brata. To wyglądało zawsze przekomicznie.

Gdy przychodzili na moje występy, brat ubrany, jak zazwyczaj z miną, która sugerowała, że przypierdoli każdemu, kto chociaż zacznie oddychać tym samym powietrzem, co on i moja mama, niższa od niego o głowę, zawsze w trampkach, czarnych, dopasowanych dżinsach i eleganckiej białej koszuli w połączeniu z marynarką. Dwa różne światy. Bardzo często słychać było komentarze innych matek, że moja mama sobie nie daje rady, skoro mój brat tak wygląda. I Shuuji zawsze ruszał wtedy, jak rozwścieczony byk, żeby siłą zamknąć każdemu jadaczkę, kto ośmielił się powiedzieć o niej coś złego. Ona jednak zawsze łapała go za rękę w takich momentach i patrzyła na niego ze szczerym uśmiechem.

"Jesteś szczęśliwy?" pytała spokojnie, na co mój brat zazwyczaj kiwał twierdząco głową. "Więc nie obchodzi mnie, co one mówią." Moja mama miała niezwykłą umiejętność, by w ciągu sekundy zmienić wyraz twarzy Shuujiego z "nienawidzę całego świata, wszyscy możecie się pierdolić" na "też cię kocham mamo, dzięki, że przyszłaś, postaram się, jak najlepiej" idący w parze ze szczeniackim, dziecięcym uśmiechem, który wyglądał bardzo dziwnie w zestawieniu z całą postawą i ubiorem brata. 

Na koncertach wyglądaliśmy zresztą tak samo idiotycznie. Ja, idący w ślady mamy, spokojny, ułożony. A wokół nas ludzie, którzy wyglądali, jak mój brat. Mama cieszyła się razem z nami, płakała razem z nami, robiła różne dziwne rzeczy, razem z nami. Próbowaliśmy wspólnie gotować. Gdy Shuujiego rzuciła dziewczyna i był załamany, widziałem, jak mama siedzi z nim przed telewizorem, oglądając horrory, których ja się bałem i zajadała się z nim lodami i pizzą i innym, śmieciowym żarciem, narzekając na niesprawiedliwość świata. Po jakimś czasie ja też się przełamałem i siadywałem wtedy z nimi, choć wciąż bałem się tych debilnych filmów. Dzięki mamie złamane serca leczyły się jakoś tak, szybciej i mniej boleśnie. 

Jak już mówiłem, moja mama naprawdę akceptowała wszystko i kochała nas najbardziej na świecie. To pewnie dlatego, mam teraz większe zaufanie do kobiet niż do mężczyzn. Mężczyźni zawodzą o wiele częściej niż kobiety. Bo gdy mama robiła dla nas wszystko, ojciec tłumaczył się pracą, zmęczeniem, nawet meczem. Nie ignorował nas. Był naprawdę sporą częścią naszych żyć. Po prostu nie układał wszystkiego pod nas. No i nie potrafił zaakceptować wielu rzeczy. Nie rozumiał, po co matka pomaga w hobby Shuujiemu, skoro nic mu to nie przyniesie. Przecież później z tego nie wyżyje. Powinien skupić się na szkole. Nie rozumiał, że muzyka, zespół, że to było życie Shuujiego. Nie rozumiał, po co siedziała z nami za każdym razem, gdy mieliśmy gorszy dzień. Uważał, że to typowy element dorosłego życia i trzeba nauczyć się radzić z tym wszystkim już od najmłodszych lat. Sądził po prostu, że mama jest dla nas zbyt łagodna i miękka. Że nie osiągniemy niczego w życiu jeśli będzie nas tak dalej niańczyć.

Nie wiedziałem wtedy, chyba w przeciwieństwie do Shuujiego, że problemy w małżeństwie rodziców nawarstwiają się. Pewnego dnia po prostu zauważyłem, że mój brat nie rozmawia z ojcem. Shuuji tylko odwarkiwał odpowiedzi, na zadane mu pytania i wrzeszczał na niego za każdym razem, gdy powiedział coś złego o mamie. Potem zaczęło się gimnazjum i ja też zacząłem pewne rzeczy dostrzegać bardziej. I, co mogło się stać najgorszego, zacząłem dorastać akurat w tamtym momencie. Małżeństwo rodziców wisiało na włosku, ale wszyscy jeszcze utrzymywali pozory, nie chcąc mierzyć się z rzeczywistością. 

Zakochałem się. Po raz pierwszy w życiu się zakochałem. Miał na imię Nayoa. Shiga Nayoa. Potrafiłem gadać z nim godzinami, o wszystkim. Kiedy go całowałem, cały świat stawał w miejscu i przestawał się liczyć. Kiedy byłem z nim, czułem, że mam wszystko, czego mi potrzeba. A jednak bałem się powiedzieć o nim rodzinie. Bałem się, że może akceptacja mojej mamy ma jakieś granice i że mogę je przekroczyć, mówiąc jej o Nayoi.  Brat jednak wygadał, że znalazłem sobie miłość życia i mama oznajmiła, cała w skowronkach, że musi ją poznać. Bałem się wtedy, jak cholera. A jednak przyprowadziłem do domu Shigę. Brat otworzył wtedy drzwi, bo mama kończyła przygotowywać obiad. Przywitał się z moim chłopakiem ciekawskim spojrzeniem, jakby próbował go ocenić już od progu. Ale Nayoia nie dał sobie w kaszę dmuchać. Jedną z rzeczy, za które go pokochałem była jego butność i umiejętność postawienia się każdemu. Gdy tylko skończyli mierzyć się z moim bratem spojrzeniami, Shuuji skinął głową, akceptując go. A ja poczułem, jak ogromny kamień spada mi z serca. Potem poszliśmy do kuchni, a mama tylko zostawiła wszystko, co robiła by podbiec do Nayoiego i go przytulić. I zagrozić mu, że jak złamie mi serce to będzie miał z nią do czynienia. Stałem wtedy, jak słup soli. Nie było między nami żadnej bariery, żadnego rozczarowania. Czysta akceptacja.

Brat po prostu pokochał Shigę. Zawsze śmiał się ze mnie, że mój głos nie pasuje do jego stylu, a moja umiejętność gry na gitarze kończyła się w momencie, gdy zrywałem strunę, tylko jej dotykając. Nayoi był jednak inny. Potrafił grać. I potrafił śpiewać. Shuuji natychmiast przygarnął go jako maskotkę zespołu, a ja zyskałem kolejny powód by siadać na wzmacniaczu i słuchać ich prób. Minął rok. Najpiękniejszy rok mojego życia. Wydawało mi się, że nawet ojciec zaakceptował nową sytuację, choć odnosił się do Nayoi, jakby ten był tylko moim przyjacielem. Gdy postanowiłem zagrać w otwarte karty okazało się, że naprawdę tak myślał. Nie zauważył, że między nami było coś więcej. Wydarł się na mnie. Ojciec, którego miałem za wzór, mniejszy niż mamę oczywiście, ale jednak, odrzucił mnie. Wyzwał od zboczeńców, od chorych. A ja tylko stałem z opuszczoną głową i próbowałem się nie rozpłakać. Z marnym skutkiem. Wiesz, że płakałem tylko cztery razy w życiu?

 I wtedy jak burza do salonu wpadła mama, a tuż za nią brat, któremu po prostu zostawiła auto na podjeździe żeby zaparkował, a sama tknięta przeczuciem, rzuciła się biegiem w stronę domu. No i zastała tę zajebiście ciekawą sytuację. Zaczęła kłócić się z ojcem. Pierwszy raz, tak otwarcie, przy mnie. Pierwszy raz w ogóle słyszałem żeby krzyczała. Ojciec stracił dosłownie panowanie nad sobą, gdy dowiedział się, że wszyscy o wszystkim wiedzieli i że im to pasuje. Darł się o honorze, że gdzieśmy go zapodziali. Że gdzie zdrowy rozsądek. Wyzywał mnie, potem przeniósł się na mamę. Na brata tylko spojrzał pełnym pogardy wzrokiem. I w którym momencie kłótni uderzył mamę. Wnętrzem otwartej dłoni prosto w policzek. Plaśnięcie, które się wtedy rozległo, uciszyło wszystko, rozbrzmiewając w naszych głowach. Tak, jak nigdy nie potrafiłbym zapomnieć czerwonego śladu, który zaczął powoli pojawiać się na twarzy mamy i niewielkiej strużki krwi, która spłynęła z jej rozciętej wargi.

Nie krzyknęła. Była już ponad tym. Brat wyglądał jakby sekundy dzieliły go od rzucenia się na ojca i zamordowania go na miejscu. Bo z jego siłą i wściekłością na spokojnie dałby radę to zrobić. Ja byłem o wiele słabszy i choć chciałem, by ojciec się zamknął, stałem, jak sparaliżowany. Byłem zbyt zraniony by się ruszyć. I zbyt wzruszony tym, jak mama próbowała mnie bronić. Ona zaś tylko wskazała drzwi i kazała ojcu się wynosić. Oznajmiła, że nie chce go nigdy więcej widzieć i że ostatni raz spotkają się w sądzie. Że ma się nie martwić o rzeczy, bo wszystko, za co zapłacił, lub co było jego, wyśle mu przez firmę przeprowadzkową. No i spłaci go pod względem domu tak, by cały należał do niej.

Wieczorem siedzieliśmy w trójkę na kanapie, oglądając musicale, jeden za drugim. Mój brat robił z siebie idiotę, naśladując zachowanie postaci, próbując mnie pocieszyć, a moja mama przytulała mnie i mówiła, że wszystko będzie dobrze i że mam się nie martwić. Że i tak potrzebujemy tylko siebie. Shuuji napisał tez do Naoyego o całej sytuacji, więc mój chłopak tez wkrótce zawitał do naszego domu. Rankiem, po łzach nie było już śladu, no może poza zaczerwienionymi oczami, które mój brat skomentował, że wyglądam, jakbym w końcu zapalił, za co moja mama zgasiła go, że skąd on miałby wiedzieć, jak wygląda ktoś, kto zapalił, na co Shuuji tylko konspiracyjnie mrugnął do mnie okiem. Oczywiście, że mama to zauważyła. Shuuji dostał lekko kuchenną ścierką przez głowę i musiał obiecać, że nigdy więcej nie sięgnie po żadne świństwo. A że gdyby go korciło ma to po raz pierwszy zrobić w domu, przy mamie, żeby w razie czego otrzymał pomoc na czas. Później, zupełnie na boku, gdy mama przyrządzała obiad, bo specjalnie wzięła sobie wolne w pracy żeby z nami zostać, Shuuji obiecał mi, że on nigdy mnie nie zostawi. I że zawsze będzie mnie bronił. I mamę. Bo byliśmy dla niego najważniejsi. I że w sumie wcale nie potrzebowaliśmy tamtego starego, niewdzięcznego pryka, który nie potrafił docenić naszej rodziny.

W naszym domu nie łamało się obietnic.

Szkoda tylko, że Naoyi nie był z naszego domu. Nasz związek zaczął się, gdy miałem trzynaście lat, a skończył w zajebiście hucznym stylu cztery lata później. Okazało się, że wszyscy wiedzieli, że Shiga nie był we mnie zakochany. Podobno od samego początku miał kogoś na boku. Że byłem tylko zabawą, oderwaniem od rzeczywistości na chwilę. Że słodka sielanka mojego życia nie pasowała do jego agresywności. I nikt nie miał odwagi mi o tym powiedzieć. Złamało mi to serce. Nie chciałem więcej znajdować się w takim środowisku. Potrzebowałem odmiany. 

A później stało się najgorsze. Wpadłem do brata bez zapowiedzi. Mieszkał w ciągu tygodnia w akademiku, wracał do domu tylko na weekendy. Nie ryczałem. Było mi po prostu cholernie źle. Shuuji niezbyt grzecznie poprosił swoich kumpli żeby wypierdalali z pokoju i wysłuchał mnie, cały czas mnie tuląc, jakby próbując ochronić mnie przed światem. Było mu tak cholernie źle, że nie przejrzał intencji Naoyi, że mnie przed nim nie obronił. Przeprosił mnie za to. Gdy się uspokoiłem, odwiózł mnie do domu, do mamy, która już czekała ze stałym zestawem złamanego serca. Shuuji olał studia na tydzień, zostając ze mną i z mamą w domu. Czas przestał istnieć. A ja tylko egzystowałem. Nie płakałem po Nayoim. Zastanawiałem się tylko, jak można być tak perfidnym, tak manipulującym, tak nieczułym.

Brat zostawił nas na jeden dzień. Wziął auto i pojechał, mówiąc nam, że musi załatwić jedną sprawę na uniwerku, ale że niedługo wróci. Później okazało się, że pojechał do Shigi i pobił go tak mocno, że chłopak ledwo przeżył. Na moje nieszczęście, Shiga wolał starszych. O wiele starszych. Jego miłość życia była od niego o dziesięć lat starsza, a zatem o jakieś dwa lata starsza od mojego brata. Więc, gdy Shuuji z poobijanymi knykciami od bicia Nayoiego, pojechał, o wiele spokojniejszy, załatwić, co musiał na uniwerku, trafił na nowego przeciwnika, choć nawet nie dane było mu zobaczyć jego twarzy.

Gdzieś po środku drogi chłopak Nayoiego, jadąc z zabójczą wręcz prędkością wpieprzył się w auto mojego brata. Mama dopiero wieczorem dostała telefon ze szpitala. Nigdy w życiu nie byliśmy tak przerażeni. A ja wiedziałem, że to moja wina. I płakałem, jak dziecko. Shuuji walczył o życie w szpitalu po wypadku samochodowym, przeze mnie. Mama próbowała mnie uspokajać, że to nie tak, że Shuuji mnie kocha i nie da skrzywdzić i że na pewno nie chciałby żebym miał wyrzuty sumienia. Później zresztą sam Shuuji mi to powiedział. Razem z tym, że żałuje, że nie zabił Nayoiego za to, że mnie zranił, bo wtedy nie mógłby nasłać na niego swojego chłopaka. Jakimś cudem uniknęliśmy wszyscy rozprawy w sądzie, a mama wyłożyła pieniądze na operacje i najlepszych specjalistów. Ojciec nawet się nie pojawił.

Shuuji pamiętał, że w naszym domu nie łamie się obietnic.

Obiecał, że będzie się mną opiekował. I że będzie opiekował się mamą. I strzeliłaby go cholera, gdyby miał nie dotrzymać tej obietnicy przez taką pierdołę, jak śmiertelny wypadek samochodowy. O nie. Shuuji walczył ze śmiercią w tak zacięty sposób, że wygrał. Dla nas.

Ale we mnie rozgorzała chęć zemsty. Wiedziałem, że sam nie dam rady. Nie byłem zbyt silny. Jasne, mogę komuś przywalić, ale nie jestem bokserem. I nie jestem aż tak agresywny, jak mój brat. I wtedy, rozryczany, spotkałem panią Ozaki. Kobieta bez najmniejszego wahania przyjęła mnie pod swoje skrzydła, doskonale zresztą dogadując się z moją matką. Choć nigdy nie przyznała się jej, jaki jest jej prawdziwy zawód. A ja dołączyłem do Mafii.

Bardzo szybko przydzielono mnie do Ciebie. Kouyou wyglądała na bardzo szczęśliwą, gdy dowiedziała się, że trafię pod Twoją opiekę. Miała z Tobą bardzo dobry kontakt i rozumiała, jak bardzo jesteś zniszczony. Może właśnie dlatego uznała, że tak świetnie się dogadamy? Że wypełnisz moje poturbowane serce czymś, czego sam nie potrafiłem określić? Miałem wtedy siedemnaście lat. Rok później poszedłem na solową misję, tłumacząc Ci się, że biorę dzień wolny. Wiedziałem, gdzie mieszkał mój były. Pojechałem tam. Poszło lepiej niż sądziłem, bo zastałem ich obu, w jednym łóżku. Wciąż rozespanych, gdy z kopa wyważyłem drzwi. W końcu było wcześnie rano.

 Wtedy po raz pierwszy zabiłem. Pociągnąłem za spust, patrząc na przerażoną minę Nayoiego, który krzyknął, gdy bezwładne ciało jego, już wtedy narzeczonego, opadło na ziemię, tworząc kałużę krwi. Poczułem, że jestem spokojniejszy. Nie chciałem zemścić się dla siebie. Wystarczył mi rok bym całkowicie zapomniał o uczuciach, które żywiłem do tego gościa i o ranie, którą mi zadał. Ty wypełniałeś moje serce. Po co miałem przejmować się takim śmieciem? Ale nie mogłem pozwolić, by gość, przez którego mój brat prawie umarł, chodził spokojnie po ziemi. Shuuji zbyt wiele dla mnie znaczył, a fakt, że te dwa osobniki żyły, był dla niego po prostu obrazą w moich oczach.

Nie powiedziałem nic, gdy Nayoi rzucał się po całym łóżku, błagając mnie, bym go oszczędził. Popłakał się. I chyba zsikał, z tego co pamiętam. A ja tylko stałem, przekrzywiając lekko głowę i słuchając go. Zastanawiałem się, czy tak samo błagał mojego brata by go nie bił, tuż przed tym, gdy nasłał na niego swojego chłopaka. Uznałem, że pewnie tak. I pociągnąłem za spust po raz drugi. 

Zakończenie tego epizodu przyniosło mi spokój. Mogłem w pełni rozwinąć skrzydła w Mafii, wciąż chodząc do szkoły i rozwijając się. Nie chciałem skończyć, jak debil. I choć w końcu czułem, że wszyscy ważni dla mnie ludzie mnie akceptują, bałem się, że znowu zostanę porzucony. I zostałem. Przez Ciebie. I chociaż nie byliśmy w związku, tak się czułem. Byłeś mi najbliższą osobą na świecie. Shuuji zaczął narzekać, że jak jeszcze raz zacznę o Tobie gadać to pójdzie i Ci przywali, bo nie mogłeś być aż tak idealny. Mama cieszyła się, jak nigdy, że w końcu znalazłem kogoś, kto mnie doceniał. A potem odszedłeś zupełnie bez słowa. I ryczałem, jak małe dziecko. Pani Ozaki zupełnie nie wiedziała, co ze mną zrobić. Nie wiedziała, jak rozmówić się z Tobą. Shuuji chciał Ci nakopać, ale powstrzymałem go. Mama znów była smutna i próbowała mnie pocieszyć, że jeszcze znajdzie się ten jeden jedyny, który wygra moje serce i nigdy mnie nie zrani. Ktoś, kto będzie mnie kochał, tak, jak oni.

W końcu się pozbierałem. Dałem radę pracować, żyć. Wciąż za Tobą tęskniłem, co ukrywałem pod maską nienawiści. A potem wróciłeś. To miał być jednorazowy wyskok. Połączenie sił Mafii i Agencji. Ten jeden raz. I zupełnie zapomniałem, że miałem Cię przecież nienawidzić. W końcu znowu byłeś ze mną. Choć w głębi duszy wiedziałem, że zaraz znowu znikniesz. Przecież nie czułeś tego samego, co ja. A potem pojawiłeś się w szpitalu. I przez chwilę wierzyłem, że może jednak zostaniesz. Ale wyszedłeś. Znów bez słowa. Wydawało mi się, że historia się powtarza, a ja zbyt szybko narobiłem sobie nadziei. I płakałem. Czwarty, ostatni, jak dotąd raz. Sumarycznie, dwa razy przez Ciebie. Potrafiłem Ci to jakoś jednak wybaczyć, kiedy wróciłeś i zostałeś. Teraz mieszkamy razem i jest cudownie, ale wciąż zadaję sobie pytanie, kiedy nastąpi dzień, że wstanę, a Ciebie już tu nie będzie? Kiedy znowu mnie zostawisz.

I widzisz. Dotarliśmy do końca mojej historii. Jestem zwyczajnym człowiekiem, z jeszcze zwyczajniejszym życiem. Z masą rozterek sercowych, co w sumie nie pasuje do Egzekutora Mafii. Przykro mi, że moja nudna opowieść Cię rozczarowała.

Dazai jednak patrzył na Chuuyę z mieszaniną podziwu i smutku. Historia Nakahary była przejmująca. Zastanawiał się, jak można tyle razy podnieść się po tym, gdy zostało się porzuconym. I być na tyle silnym, by nie szukać zemsty dla siebie. Na chwilę dosłownie go zatkało.

- Chryste Chuuya - zaczął cicho, wciąż nie mogąc we wszystko uwierzyć. - Jesteś niesamowity.

Nakahara spojrzał na niego, oczekując kpiny, ale nie to zobaczył.  A Dazai kontynuował zupełnie nie zwracając na niego uwagi.

- Potrafisz kochać nawet po tym wszystkim. Może i nie masz historii usianej trupami, ale historia nie musi ich mieć by być niesamowita. A Twoja jest. Ty jesteś. Naprawdę przepraszam, że Cię zostawiłem. Nie sądziłem, że aż tak to odczujesz. Wiem, że prawdopodobnie nigdy nie odkupię swoich win u Ciebie, ale jeżeli mi pozwolisz to będę próbować do końca życia. I już nigdy więcej nie odejdę. Będziesz mi tylko musiał powiedzieć, co mam zrobić. Czego ode mnie oczekujesz. A Twój brat to naprawdę niesamowita osoba. I Twoja mama. Trochę Ci ich zazdroszczę - uśmiechnął się Dazai, by po chwili ze śmiechem dodać. - Chociaż potrafię sobie wyobrazić małego Chuuyę z zielonym irokezem.

- Spadaj, gnido - odparł na to Nakahara, choć w głębi duszy czuł się szczęśliwy.

Został zaakceptowany. Czy mógł prosić o coś więcej? Nawet jeśli był słaby. Nawet jeśli w większym rozrachunku był nikim. Miał wszystko, czego potrzebował, bo to wszystko zawierało się w jednym, uśmiechniętym facecie, który siedział właśnie naprzeciwko niego.

- Musisz mi coś obiecać Dazai. A pamiętaj, że obietnic w moim domu się nie łamie.

Osamu spoważniał i skinął twierdząco głową. Chuuya przez chwilę zastanawiał się, co powiedzieć, by zawrzeć wszystko w jednym, prostym zdaniu. Nie miał najmniejszego pomysłu. Chwila milczenia przedłużała się niemiłosiernie, gdy w końcu ją przerwał.

- Nigdy więcej nie sprawisz, że będę przez Ciebie płakać - oznajmił w końcu cicho, patrząc za okno i unikając wzroku Dazaia.

- Obiecuję Chuuya.



Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top