P. XLII / KURWA ILE RAZY PRZEWAŁKOWALIŚMY TO, ŻE NIE JESTEŚ POTWOREM GNIDO

Miśki moje kochane, które to czytają. Po pierwsze chciałam Wam podziękować za prawie 2k odsłon i śliczne 650 gwiazdek, i za wszystkie cudowne, motywujące komentarze <3. Oraz za to, że dzięki Wam, jakimś cudem, zdobyłam 786 miejsce w rankingu fanfiction. Ja wiem, że to się zmienia szybciej niż obrazki w kalejdoskopie, ale to wciąż raduje serduszko. Inna sprawa, że ponownie chciałabym zaprosić Was do czytania Więźnia Labiryntu, którego obecnie zaczęłam pisać. Może Wam się spodoba <3 Wczoraj wieczorem wjechał tam nowiutki rozdział. Tymczasem zapraszam Was do przeczytania tego, po co tu przyszliście. Miłego ~ 

- Podałbym Ci chusteczki, ale średnio mogę się ruszyć - powiedział Dazai z lekkim uśmiechem, ruchem głowy wskazując na wciąż śpiącego na nim rudzielca.

Yosano wciąż nie potrafiła zebrać się w sobie by cokolwiek powiedzieć. Była na siebie zła, że się rozpłakała i że wszyscy to zobaczyli, ale nie potrafiła tego powstrzymać. Wszystkie emocje, które się w niej nagromadziły musiały znaleźć jakieś ujście i wybrały to, które lekarka uznała za najbardziej żenujące z możliwych.

Na prośbę Dazaia, jeden ze Strażników ruszył się na korytarz, by złapać którąś pielęgniarkę i poprosić o krzesło dla Yosano. Mężczyzna zrobił to wybitnie niechętnie, wciąż obawiając się, że dziewczyna może mieć złe zamiary względem Dazaia. W końcu nie wyglądała najlepiej. A bardzo popularnym znakiem, że coś zaraz trafi szlag jest ktoś, kto trzęsie się ze stresu lub zachowuje zupełnie inaczej niż zazwyczaj. I choć Strażnicy nie wiedzieli, jak normalnie zachowuje się Yosano, bo przecież jej nie znali, to potrafili zgodnie stwierdzić, że na pewno nie tak.

Dazai delikatnie przeczesywał włosy Chuuyi, głaszcząc go przy tym czule po głowie. Jego wzrok i uwaga były jednak w pełni skupione na odwiedzającej go kobiecie.

- Bardzo się cieszę, że przyszłaś - oznajmił, przerywając niezręczną ciszę.

Yosano spojrzała na niego zaskoczona, zupełnie jakby po raz pierwszy słyszała mówiącego Osamu. Po chwili jednak rozpłakała się jeszcze bardziej, a brunet z czystym przerażeniem spojrzał na pielęgniarkę, która z niemrawą miną tylko wzruszyła ramionami. Dazai mógł znieść wiele. Tortury? Zero problemu. Walka? No pobiegnie przodem. Negocjacje? Będzie najtwardszym zawodnikiem, jakiego ktokolwiek kiedykolwiek spotkał. Ale gdy płakała kobieta. Do tego kobieta, którą znał, lubił i szanował. Wtedy totalnie nie wiedział co robić. A skoro nawet pielęgniarka, płciowo też kobieta, również nie potrafiła połapać się w sytuacji, to cóż mógł uczynić niczego nieświadomy mężczyzna? No tylko poczekać. I zaoferować chusteczki, oczywiście przez pielęgniarkę, bo sam ledwie mógł się ruszać i to nie tylko ze względu na leżącego na nim Nakaharę.

- Powiedziałem coś nie tak? - spytał w końcu Dazai, z całego serca pragnąc zrozumieć tę dziwną sytuację.

Yosano pokręciła przecząco głową i zaśmiała się cicho. Otarła oczy rękawem białej, eleganckiej koszuli i po raz pierwszy od momentu wejścia do pomieszczenia, spojrzała bezpośrednio na Dazaia i nie odwróciła wzroku po kilku sekundach. Wstępnie oceniła jego stan. Tragedia.

- Czemu mnie nie nienawidzisz Dazai? - spytała w końcu poważnie.

Nie siliła się, by brzmiało to bezuczuciowo. Doskonale wiedziała, że Osamu rozszyfrowałby wszystkie jej maski, w końcu znali się nie od dziś. Postanowiła, że postawi na to, co zwykle działało. Na szczerość. No i Dazai był zbyt wycieńczony by wstać i trzepnąć ją lekko w tył głowy, jak to zwykł robić z ludźmi, którzy zbytnio się nad sobą rozczulają.

- A dlaczego miałbym? - odpowiedział pytaniem na pytanie, zupełnie nie kryjąc zaskoczenia.

Gdyby był w stanie, teraz nosiłby ją na rękach. Wiedział, że nie miał najmniejszego prawa jej o nic prosić. Samo życie nauczyło go, już od najmłodszych lat, jeszcze w jego pierwotnej rodzinie, że nie ma prawa o nic prosić w ogóle. Później sierociniec tylko utrwalił w nim to przekonanie. Jeśli czegoś chcesz, musisz na to zapracować. Jeśli nie możesz na to zapracować, musisz to ukraść. Ale tak, żeby nikt Cię nie przyłapał. Przekonanie, że każdy działa na własne konto zostało w nim nawet w czasach Portowej Mafii. Choć jego ulubiona rodzina zastępcza zdołała zasiać w nim ziarno, które powoli zaczynało mieć korzenie, które kruszyły fundamenty takiej postawy. Wpoili mu przekonanie, że jeśli możesz komuś pomóc, należy to zrobić, nie oczekując niczego w zamian. Jakimś cudem wpasowało się to w filozofię życiową Dazaia.

I mimo życia z konkretnym przekonaniem przez ponad dwadzieścia lat, zebrał się w sobie by przełamać się i w końcu o coś poprosić. Poprosić o życie Nakahary. Ogromny ciężar, ogromna prośba. Stan Nakahary naprawdę był wtedy tragiczny. Osamu tylko modlił się żeby Zdolność Yosano zdołała wyleczyć najgorsze, najbardziej zagrażające życiu rany, żeby chłopak przetrwał drogę do szpitala. A ona poskładała go na tyle dobrze i w tak zaawansowanym stopniu, że rudzielec dał radę podejść do niego i powstrzymać go przed destrukcją.

Ostatni moment byłby najgorszy i Dazai to wiedział. Gdyby Nakahara go nie powstrzymał, umarłby. Ale nie to byłoby najgorsze. Siła, którą zbierał za każdym razem, gdy odbierał komuś życie, kumulowała się. W momencie jego śmierci, cała ta potęga uwolniłaby się jednorazowo. Zgodnie z przypuszczeniami Osamu, zrównałoby to z ziemią całe Kobe. Zwłaszcza, że byłby to nieprzerwany krąg. Ludzie umarliby, bo budynki pozawalałyby się z winy Dazaia lub po prostu dosięgnęłaby ich jego Zdolność. A to jeszcze bardziej nakręciłoby jego moc, powodując dalsze zniszczenia. Najprostsza droga destrukcji. Właśnie dlatego Dazai zaczął się bać odbierania życia. Przez to, że zyskiwał dzięki temu niezwykłą ilość mocy.

Więc, będąc w pełni świadomym tego wszystkiego, Osamu nie potrafił wyrazić, jak bardzo jest kobiecie wdzięczny. Uratowała nie tylko Nakaharę, ale też jego i praktycznie całe miasto. A to wszystko było zdecydowanie ponad jej fizyczne możliwości.

Yosano jednakże nie widziała tego w ten sposób. Nie znała rozmiarów Zdolności Dazaia. Wiedziała tylko, że chłopak, który wcześniej niczego nie chciał, poprosił ją by uratowała najdroższą mu osobę, a ona i tak zawiodła. Słysząc jednak pytanie bruneta, umysł lekarki zawiesił się na chwilę.

- Jak to dlaczego miałbyś? - spytała, nie potrafiąc połączyć faktów, zupełnie jakby ona mówiła o pieleniu grządek, a  Dazai o obaleniu totalitarnego systemu gdzieś w innej części świata. - Zawiodłam Cię. Nie wypełniłam Twojej prośby.

Dazai zaśmiał się szczerze i ciepło, uspokajając tym samym rozszalałe myśli kobiety.

- Yosano, doskonale znam limity Twojej Zdolności. I bardzo przepraszam, że Cię poprosiłem o coś takiego, ale byłaś moją jedyną nadzieją. Szczerze Ci powiem, że byłem niemal pewny, że zginę. Dlatego poprosiłem byś skupiła się na Nakaharze. Na wszelki wypadek niedaleko Was ukrywał się członek Portowej Mafii, który znał moją Zdolność i w przypadku najgorszego miał mnie zastrzelić. Inna sprawa, że dałem radę zrobić to sam. Byłaś jedyną osobą, która mogła uratować Chuuyę, mnie i praktycznie całe miasto. To ogromne brzemię i jeszcze większa prośba. I wiem, że nie miałem prawa wymagać od Ciebie aż tak wiele, ale cudownie się sprawdziłaś i jestem Ci niewyobrażalnie wdzięczny za wszystko. Świetnie dałaś sobie radę. I dziękuję za pomoc przy operacji - dodał z szerokim uśmiechem.

Akiko ukryła twarz w dłoniach. Naprawdę miała zamiar przestać płakać, ale słowa Dazaia poruszyły ją do głębi. Nie dość, że chłopak jej nie znienawidził to jeszcze był dumny z tego, jak sobie poradziła. Inna sprawa, że będzie musiała przyznać Szefowi rację w sprawie toku myślenia Osamu.

- Przepraszam, że przyszłam dopiero teraz - oznajmiła po dłuższej chwili ciszy, gdy przestała już całkowicie płakać.

- Nie szkodzi - odparł Dazai, starając się robić wrażenie, że zupełnie mu to nie przeszkadza, choć nawet po cichej rezygnacji w jego głosie dało się słychać, że było całkowicie inaczej.

W Yosano coś się zagotowało. Osamu nigdy w pełni otwarcie nie mówił o swoich uczuciach. Nie im przynajmniej. Czasami udawało im się dostrzec strzępek prawdziwych emocji chłopaka, ale to była rzadkość. A teraz? Brunet siedział na łóżku z lekkim acz ewidentnie sztucznym uśmiechem i nie potrafił zapanować nad własnym głosem. Naprawdę wbili mu nóż w plecy.

- Szkodzi Dazai, szkodzi - oznajmiła tamta cicho. - Przepraszam, że nie przyszłam wcześniej, ale myślałam, że mnie nienawidzisz za to, że Cię zawiodłam. Wiem, że mówisz, że jest inaczej. Potrafisz sobie jednak wyobrazić, że moja postawa miała pewne logiczne uzasadnienie, dopóki nie usłyszałam wybaczenia z Twoich ust. Na swoją obronę mam tylko to, że nie wychodziłam z laboratorium i byłam święcie przekonana, że pozostali członkowie Agencji Cię odwiedzą.

- Fukuzawa przyszedł raz, na samym początku, gdy jeszcze byłem w śpiączce. Pielęgniarki go do mnie podobno nie wpuściły, bo byłem w zbyt tragicznym stanie. Choć oczywiście jemu tego nie powiedziały żeby wieść nie rozniosła się dalej. Wszystko jest teraz takie popieprzone - Dazai westchnął ciężko. - Ale poza nim to nikt. Wiem, że Kunikida przyjechał do szpitala, gdy byliśmy z Nakaharą operowani, ale siostra Chinatsu powiedziała, że wyszedł jeszcze przed końcem zabiegu i więcej nie wrócił. Nie to, że narzekam na brak towarzystwa - Osamu zaśmiał się, tym razem szczerze. - Mam jednego tragicznie poturbowanego przez mojego brata rudzielca, czwórkę Strażników w różnych dwójkowych kombinacjach, pielęgniarki, które jakimś cudem nas znoszą i kilkoro odwiedzających z Mafii. Mógłbym powiedzieć, że drzwi to mi się nie zamykają.

Pielęgniarka pokręciła głową z niedowierzaniem, ale i z uśmiechem. To oczywiste, że starano się, by w pomieszczeniu zawsze znajdował się ktoś z personelu medycznego. Dazai był jedynym przypadkiem, w którym nie stan pacjenta wywoływał największy strach, ale to, co pacjentowi wpadnie do głowy. Nie czuła jednak potrzeby wypowiedzenia tej myśli na głos. Wszyscy obecni w sali albo to wiedzieli, albo potrafili sobie wyobrazić.

- Cieszę się - odparła Yosano, zauważając, że realnie się cieszy. - Że Mafia Cię odwiedza. Chociaż oni. Choć to tylko podkreśla, jak bardzo zawiedliśmy jako przyjaciele, skoro poprzedni znajomi odwiedzają Cię częściej niż my.

- Nie tak bardzo "poprzedni" - oznajmił cicho Dazai.

- Wracasz do Mafii? - spytała zaszokowana Yosano.

Brunet skinął lekko, twierdząco głową. Akiko potrzebowała chwili żeby sobie wszystko poukładać w głowie.

- Czy to dlatego, że zawiodłeś się na nas? - kontynuowała niepewnie.

- Nie, nie - zaczął od razu, nieco nerwowo uspokajać ją Osamu. - Jesteście świetnymi przyjaciółmi i będzie mi Was bardzo brakować. Po prostu czuję, że moje miejsce jest w Mafii. No i wolałbym móc w razie czego obronić tego rudego głupka.

Yosano uśmiechnęła się szeroko.

- Oj nie zdążysz za nami zatęsknić - zagroziła mu. - Będziesz mieć nas na głowie tak często, jak się tylko będzie dało.

Dazai nie skomentował tego, tylko uśmiechnął się szeroko. Zadziwiało go, jak wiele są w stanie zaakceptować odpowiedni ludzie.

- Jak się czujesz? - spytała w końcu Yosano, której zupełnie umknęło coś, co chodziło jej po głowie. - Niby dostaję wiadomości od pielęgniarek, ale to nie to samo, co relacja z pierwszej ręki.

- Czy Ty zastraszyłaś moje pielęgniarki? - spytał ze śmiechem Dazai.

Akiko natychmiast się zmieszała.

- Oj tam od razu "zastraszyłaś". Wielkie mi słowo - zaczęła tłumaczyć się kobieta.

- Zastraszyła - zaśmiała się pielęgniarka stojąca przy Strażnikach, wyciągając telefon i rzucając go Dazaiowi.

Brunet złapał go bez najmniejszego problemu i wszedł w wykaz wiadomości tekstowych. Wszystkie ostatnie były do Yosano i dokładnie opisywały jego stan. Dazai uśmiechnął się szeroko i oddał telefon właścicielce.

- To na swój sposób urocze, że tak okazujesz swoje martwienie się o kogoś Yosano - oznajmił Osamu, zarabiając sobie tym samym mordercze spojrzenie lekarki.

Coś w umyśle kobiety zatrybiło.

- Mówiłeś, że Kunikida był tu tylko raz? - spytała.

Dazai wzruszył lekko ramionami tak, by nie obudzić śpiącego na nim chłopaka.

- Nie pamiętam tego. Pielęgniarki mówią, że tak.

Yosano odwróciła się w stronę młodej dziewczyny.

- Doppo Kunikida. Wysoki, blondyn, szary garnitur, dobre maniery. Był tu, gdy po raz pierwszy przywieziono tę dwójkę - Yosano dość dokładnie nakreśliła, o kogo jej chodzi. - Był tu później, czy nie? I czy kontaktował się z kimkolwiek z personelu?

Młoda dziewczyna zamyśliła się na chwilę. Wkrótce jednak pokręciła przecząco głową.

- Był tylko wtedy. A informacji udzielamy tylko Tobie. A i to tylko dlatego, że pan Nakahara i siostra Chinatsu wstawili się za Tobą. Inaczej mogłyby nas spotkać koszmarne konsekwencje, więc nie jesteśmy zbyt chętni na rozpowiadanie wszystkiego byle komu.

Dazai spojrzał na Yosano zaskoczony. Zupełnie nie wiedział, co się działo i o co chodziło. Pamiętał, że Kunikida ochraniał Akiko w czasie tej idiotycznej akcji, ale nie wiedział, co później się z nim działo. Najwidoczniej przeżył, a to bardzo dobra wiadomość. Tylko dlaczego Yosano nagle zrobiła się taka nerwowa na wspomnienie o nim? A lekarce, z każdym kolejnym słowem pielęgniarki, podnosiło się ciśnienie tak bardzo, że już dawno wybiło poza wszelkie normatywne skale. Dopiero po dłuższej chwili, gdy udało jej się uspokoić, ogarnęła, że powinna wprowadzić Dazaia w temat.

- Kunikida nakłamał wszystkim, że jesteś w perfekcyjnym stanie - zaczęła cicho, jakby czuła się temu winna.

W sumie poniekąd była. Gdyby podzieliła się informacjami na temat stanu zdrowia Dazaia choćby z Szefem, sytuacja wyglądałaby zupełnie inaczej. Ale z drugiej strony, jak mogła to przewidzieć? Naprawdę myślała, że pozostali go odwiedzają. Osamu spojrzał na nią zaskoczony. Spodziewał się po Doppo najróżniejszych reakcji. Wyparcia, złości, pogardy, zniechęcenia, strachu, akceptacji. Wszystkiego z całego spektrum. Zakładał najgorsze, ale analizował wszystkie opcje. Opcja, że Wieszcz po raz pierwszy w życiu skłamał, po prostu nie mieściła mu się w głowie.

- Mówił, że ma stały kontakt z pielęgniarkami i że nie opłaca się Cię odwiedzać, bo zaraz mają Cię wypisać ze szpitala i potrzebujesz spokoju. Dowiedziałam się tego dzisiaj rano. I skoro nawet Szef i Rampo uwierzyli Kunikidzie, to reszta członków Agencji również. Dlatego nikt do Ciebie nie przyszedł. Nie dlatego, że się nie martwili czy, że Cię porzuciliśmy. Po prostu byli przekonani, że wszystko z Tobą w porządku.

- Nie spodziewałem się tego po Kunikidzie - oznajmił cicho Dazai.

Sam nie wiedział, jak ma się czuć. Z jednej strony wcześniej uznawał Wieszcza za przyjaciela. Może nie na śmierć i życie, ale byli partnerami i dobrze im się współpracowało. Z drugiej, zdawał sobie sprawę, że widok jego, jako potwora, też mógł wiele w tej relacji namieszać lub nawet kompletnie ją zniszczyć. A jednak zabolało go to. Nie tak, jak zabolałaby go zdrada Nakahary, bo po tym by się chłopak nie pozbierał. Ale jednak zabolało.

- Nikt się nie spodziewał - odparła ciepło Yosano, delikatnie łapiąc Dazaia za dłoń w geście pocieszenia. - Dlatego wszyscy mu uwierzyli. Myślę, że musisz dać mu tylko trochę czasu i wszystko się wyjaśni. Mógł się po prostu przestraszyć.

Osamu prychnął cicho i zapatrzył się na ich złączone dłonie.

- A Ty?

- Ja co? - spytała go zaskoczona, zupełnie nie spodziewając się tego wybitnie prostego pytania.

- A Ty się nie przestraszyłaś? - wyjaśnił Dazai, przenosząc wzrok tak, by spojrzeć kobiecie prosto w oczy.

- Przestraszyłam - odparła szczerze Yosano. Wiedziała, że nie ma sensu kłamać. - Gdy zacząłeś używać tych wszystkich Zdolności i gdy zburzyłeś budynek i zabiłeś tych ludzi. Byłam przerażona jak diabli. Nie wiedziałam, że stać Cię na coś takiego. Ale potem połączyłam fakty. Wiedziałam, że ktoś porwał Nakaharę. I znałam Ciebie. Przynajmniej tego Ciebie, którym jesteś teraz, a nie którym byłeś przed Zbrojną Agencją. I potrafię rozpoznać miłość, gdy ją widzę. A widok Chuuyi przyprawił mnie niemal o zawał. Nigdy wcześniej nie widziałam nikogo tak poturbowanego. Było gorzej nawet niż wtedy, gdy Atsushi pojawił się w Biurze z urwaną nogą - kobieta zamilkła na chwilę, jakby nie wiedziała, od czego ma zacząć. - Na początku pomyślałam, że tylko potwór może mieć taką moc i tak niszczyć wszystko dookoła, ściągając w dół również ludzi. Później uwzględniłam całą resztę sytuacji, przynajmniej o tyle, o ile była mi ona znana. I zdałam sobie sprawę, że gdybym miała taką Zdolność co Ty, a najdroższej mi osobie stałaby się krzywda, rozpętałabym dokładnie takie samo piekło. Nie jesteś potworem, którego należy się bać, tylko i wyłącznie dlatego, że masz siłę, która wystarczy Ci do obrony kogoś, kogo kochasz. Zaczęłabym się naprawdę bać, gdybyś stracił kontrolę.

- Przecież straciłem - zauważył Dazai.

- Czyżby? Nawet jeśli zapomniałeś się na chwilę to myślę, że gdzieś tam w głębi Ciebie wciąż byłeś sobą. Że dźwigałeś ogromny balast, który w ten sposób znalazł ujście. I że teraz będziesz o wiele spokojniejszy. Poza tym, niezależnie od tego, jak bardzo popadłbyś w szaleństwo, Nakahara zawsze da radę Cię z tego wyciągnąć. Dbasz o tego chłopaka bardziej niż o własne życie. To nie jest błaha sprawa. No i przypominam Ci, że do siebie strzeliłeś tylko dlatego, że Twoja Zdolność zaczęła krzywdzić Chuuyę. Dosłownie milimetry i byś się zabił idioto. Myślę, że to wskazuje, że jednak potrafisz odzyskać kontrolę jeśli dostaniesz odpowiednio mocny bodziec.

- A jeśli go nie dostanę? Jeśli Nakahara kiedyś się spóźni? - Dazai sam nie wiedział, czemu to powiedział. Może po prostu wolał upewnić się, że Yosano go nie porzuci. Że będzie kolejną osobą której będzie mógł w pełni zaufać.

- Myślę, że Twój następny wybuch, o ile nastąpi, będzie o wiele bardziej kontrolowany - odpowiedziała całkowicie szczerze, analizując to przez pryzmat doświadczeń lekarskich. - Ten był wymuszony, jakby postawiono Cię pod ścianą i emocje, które zbierały się w Tobie przez całe Twoje życie nagle wybuchły. Następnym razem dasz radę to kontrolować, bo myślę, że pogodziłeś się ze swoją przeszłością i dajesz sobie szansę na radość i życie. W końcu przestałeś nawet żartować z samobójstwa - dodała z uśmiechem.

Dazai go odwzajemnił. Nigdy wcześniej aż tak nie cieszył się, że kogoś poznał. No z wyjątkiem kilku osób związanych z Mafią, ale to przecież inny rozdział jego życia.

- Nic nie zmieni tego, co zrobiłem, ani tego, że jestem potworem - oznajmił, zapatrując się na widok za oknem.

Ich rozmowa była zbyt wciągająca i żadne z nich nie zauważyło, kiedy zupełnie się ściemniło. Tak, jak nie zauważyli, kiedy z pokoju wyszła pielęgniarka, a Strażnicy odsunęli się tak, by stać jak najbliżej drzwi i nie móc usłyszeć ich wymiany zdań. Całkowita doza zaufania.

- To zawsze będzie część mnie - kontynuował Dazai, wpatrując się w gwiazdy. - Ale chyba masz rację. Zacząłem się z tym godzić, gdy Chuuya mnie zaakceptował. Całego. Z wadami, zaletami, historią. Miałem wcześniej takiego przyjaciela, Odę, jeszcze w Mafii. On pierwszy zaczął mnie zmieniać, ale wtedy wciąż nienawidziłem siebie. Przy Nakaharze tego nie czuję. Nie czuję się brudny ze względu na swoją przeszłość. I mam wrażenie, że naprawdę mam jakąkolwiek szansę na przyszłość. Zaskakujące, jak jeden człowiek może zmienić czyjeś życie, co?

Yosano uśmiechnęła się ciepło. Wciąż nie potrafiła ustabilizować swoich uczuć. Z jednej strony była wściekła na Kunikidę za jego zdradę. Z drugiej, cieszyła się, że myliła się co do uczuć Dazaia względem niej, a to niosło niesamowitą ulgę. Szczęście, że ich relacja nawet nieco się pogłębiła, bo przecież Osamu nigdy nie zwierzał się nikomu z Agencji z niczego. Nawet Doppo go nie znał. Choć może właściwszym stwierdzeniem było, że najmniej z nich wszystkich znał go właśnie Wieszcz.

Spokojną, naturalną ciszę przerwał nagły jęk bólu Dazaia. Yosano rzuciła się przerażona w jego stronę, że jego stan się pogorszył, przewracając przy tym krzesło, na którym siedziała. Strażnicy również od razu znaleźli się przy łóżku. Wszyscy spojrzeli z niedowierzaniem na Nakaharę, który mocno i zupełnie niespodziewanie wbił palce pod żebra Osamu, wywołując niewielki grymas bólu na twarzy bruneta.

- Kurwa, ile razy przewałkowaliśmy to, że nie jesteś potworem gnido? - spytał całkowicie zaspanym głosem.

- Oj śpij już kochanie - odparł Dazai z szerokim uśmiechem, wracając do przerwanego dopiero przed chwilą głaskania rudzielca po włosach. 

Zarówno Osamu, jak i Chuuya doskonale wiedzieli, że minie jeszcze dużo czasu nim brunet w pełni się zaakceptuje tak, jak akceptował go Nakahara. Dopóki jednak ten czas nie nadejdzie, obaj wiedzieli, że Chuuya powtórzy to zdanie dokładnie tyle razy, ile będzie potrzeba.



Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top