P. XII / CHYBA ZAPOMNIELIŚMY O JEDNEJ MAŁEJ RZECZY

Chuuya patrzył, jak Dazai zamyka za sobą drzwi, czując, jak jego podirytowanie sięga zenitu. Uważał się za naprawdę kulturalnego i spokojnego człowieka. I taki właśnie był. Do czasu. Konkretnie do momentu, w którym ktoś krzywdził bliskie mu osoby. A nie było nikogo droższego sercu Nakahary niż Dazai. Teraz jednak znowu widział smutek i rezygnację na jego twarzy, schowane pod maską obojętności, którą potrafił już przejrzeć w większości wypadków, ale i tak łamała serce Chuuyi na mnóstwo malutkich kawałeczków.

- Więc? - spytał naglącym tonem, dobitnie sugerując, że Izaki milej będzie widziany za drzwiami, niż w mieszkaniu.

Mężczyzna zmieszał się całkowicie. Zupełnie nie rozumiał sytuacji, w której się znalazł, ale wiedział, że nie może nikomu pisnąć choćby słowa, bo jego głowa znalazłaby się pod gilotyną. Przyszedł tu w konkretnym celu, mając konkretną wiadomość do przekazania. Musiał jednak chwilę się zastanowić. Cóż, prawdę mówiąc zajmował stołek na dość niskim szczeblu. Teraz jednak dostał do rąk zupełnie inne karty, więc musiał przemyśleć, jak ma zagrać. Strzelił sobie mentalnego policzka i wziął się w garść. Zacznie od najprostszego.

- Akcja z firmą bankową się nie powiodła. Usagawa powiedział, że negocjował z Tobą, a nie z kimkolwiek innym i że układ może poczekać, aż wyzdrowiejesz. Tak samo zareagowała Twoja drużyna. Reagują tylko na polecenia pani Ozaki i pana Moriego. Czekają na Ciebie, jak wierne psy. To jest nam bardzo nie na rękę.

Rozgorzała się dyskusja, którą Nakahara próbował ukrócić, jak najszybciej się dało, a Izaki przeciągnąć by się zastanowić nad swoimi dalszymi słowami. Od samego początku zrezygnował z szantażu. Nie chciał skończyć w piachu w nieoznaczonym grobie. Nie wiedział tylko, czy chce porozmawiać z Dazaiem, czy nie. Dlatego poniekąd wymusił jego wyjście. Tak było mu po prostu łatwiej. Nic go nie kusiło. Nie sądził jednak, że były szef zgodzi się tak łatwo. Był tym nawet nieco rozczarowany.

Koniec końców ich rozmowa trwała naprawdę długo. Kilka godzin, które Nakaharze ciągnęły się niczym wieczność. Chciał już tylko dopaść telefon i zadzwonić do Dazaia, upewniając się, że tym razem brunet do niego wróci. Chociaż, tym razem zabrał kota, więc był promyk nadziei, że jednak przyjdzie go oddać. Nawet jeśli nie będzie chciał zrobić niczego innego. Co rusz spoglądał na zegarek, mając nadzieję, że jego rozmówca zrozumie aluzję i odejdzie. Ten jednak, zupełnie tym niezrażony, dalej tam sterczał.

Chuuya otrzymał wszystkie informacje potrzebne żeby był na bieżąco. Podał hasła i wszystkie szczegóły rozmowy z Usagawą, by ktoś inny mógł je poprowadzić. Przejrzał też teczki trzech kandydatów, którzy mieli policjanta w rodzinie, ale którym bardzo zależało by dołączyć do Mafii. Cóż, Izaki otworzył furtkę dla wielu ludzi. Sam jednak najczęściej odradzał, by jednak nie brać takich ludzi. Po doświadczeniach na własnej skórze wiedział, jak trudno grać przed rodziną biznesmena, gdy słyszy się narzekanie starszego brata, że "tym skurwielom znowu się upiekło", zupełnie nieświadomego tego, że jeden z tych "skurwieli" siedzi właśnie obok niego. Bolało. Bardzo bolało. Ale grać trzeba było dalej. Jednak nie on decydował, a ludzie na wyższych stanowiskach. Osamu's Eleven już nie istniało. Nie od momentu, w którym odszedł. Wszyscy więc jak jeden mąż odwrócili się od siebie i zajęli swoimi sprawami, adoptowani przez różnych hersztów. Spadli więc o sporo szczebli w hierarchii. A wciąż nie to ich najbardziej bolało. Jedna z tych twarzy wydała się Chuuyi niesamowicie znajoma, ale chłopak miał naprawdę marną pamięć do twarzy. I ludzi ogółem.

Gdy doprowadzili tę sprawę do końca, Izaki poinformował Chuuyę o śmierci dwójki jego ludzi. Opisał mu akcję, w której brali udział i dlaczego zginęli. Nakahara podpisał papiery, że zapłaci za pogrzeby z własnej kieszeni i że mają być odpowiednio przygotowane. Oraz, że żony mają dostać olbrzymie bukiety kwiatów i przynajmniej po jednym człowieku, który wesprze je w trudnych chwilach. Tylko bez żadnych niedorobionych akcji. Chuuya wiedział, że to niewiele, ale cóż więcej mógł zrobić, gdy ludzie już nie żyli? Znał swoich podopiecznych na wylot. Wiedział wszystko o ich życiach, od nich samych zresztą. Uwielbiał słuchać ich historii o powrotach do domu, radości rodzin. Nawet o kłótniach. Cieszył się szacunkiem, ale też popularnością, bo wiedział, że wszyscy w jego oddziale czuli się, jak w drugiej rodzinie. Szczególnie o to dbał, gdyż rozumiał, że dla wielu z nich Mafia stanowiła jedyną rodzinę, a nikogo nie chciał skazać na samotność. Zbyt dobrze ją rozumiał. 

Następne było rozplanowanie kolejnej akcji. Szykowała się spora zadyma i potrzebowali wszystkich tęgich umysłów, łącznie z tym, który należał do Chuuyi. Rudzielec wziął wszystkie papiery z zapiskami, mapy oraz inne pierdoły i przejrzał je pobieżnie. Już miał powiedzieć, że niedługo się tym zajmie i żeby chłopak wrócił za jakieś dwa, trzy dni. Może nawet jutro jeśli się przyłoży. Pomyślał jednak o Grze o Tron. I o Dazaiu. I o tym, jak niepewna była teraz ich relacja. Bo Chuuya zaczął zupełnie gubić się we własnych uczuciach. Nie wiedział zupełnie, na czym stoi. Ale na czymś stał. I cokolwiek by to nie było, nie zamierzał pozwolić brunetowi znowu się wymknąć. Pamiętał też rozmowę, którą odbył Osamu z własnym szefem. I że on miał na tyle jaj, by odmówić pracy tylko po to, by pobyć z rudzielcem. Chuuya złożył więc równo papiery i odsunął je w stronę rozmówcy.

- Nie mam czasu.

Izaki spojrzał na niego z zaskoczeniem i na chwilę stracił umiejętność mówienia.

- Rozumiem, że się pan kuruje panie Nakahara, ale do tego potrzebny jest tylko pański mózg. To powinno się dać załatwić w pańskim obecnym stanie, prawda?

- Nie. - lodowata, krótka odpowiedź, która nie pozostawiała żadnych wątpliwości. Temat został zakończony.

Izaki omówił kilka kolejnych spraw, upewniając się w sercu, że podejmuje właściwą decyzję. Nie był jeszcze gotowy na rozmowę z Dazaiem. Bał się, że wpadnie w szał i po prostu zastrzeli bruneta. A tego raczej by się nie dało cofnąć. Po upływie tych kilku godzin w końcu została mu już ostatnia sprawa, którą zamierzał szybko zakończyć. Zauważył zresztą, że za oknami powoli zaczęło się ściemniać, a miał jeszcze dzisiaj wrócić i zdać raport.

- Mamy szpicla. Na wysokim stanowisku. Nikt nie wie, pod którym hersztem. Podejrzani są dosłownie wszyscy. Uważaj, czy pokazanie się przypadkiem w towarzystwie zdrajcy nie wpłynie negatywnie na Twój wizerunek w Mafii.

- Czy Ty mi grozisz? - spytał lodowato Chuuya.

- Ja? - zaśmiał się Izaki bez cienia wesołości. - Nie, nie odczuwam pragnienia śmierci. Wiem, że gdybym choć spróbował, skończyłbyś zmywając sporą ilość mojej krwi z tych paneli. Ja Cię tylko ostrzegam przed innymi. Bo prędzej czy później ktoś spróbuje to wykorzystać. Ode mnie się nie dowiedzą. Mimo wszystko żywię jakiś szacunek do Dazaia. Ale mówimy tu o Portowej Mafii. Oni zawsze wiedzą.

- Dziękuję - odparł, nie zmieniając tonu Nakahara. - Ale nie upadłem tak nisko, by podwładny innego herszta na niższym stanowisku martwił się o moją dupę. A pokazywać mogę się gdzie i z kim chcę, bo wiem, że mój oddział skoczy za mną w ogień niezależnie od tego, co odpierdolę. To się nazywa lojalność. Poszukaj w internecie, może też się czegoś nauczysz.

- Nie zapominaj się Chuuya - stwierdził zadziwiająco spokojnie Izaki, pomijając wszelkie formalności. - Kiedyś byliśmy sobie równi. Teraz żadnego problemu nie sprawi mi prześcignięcie Cię. Chcesz się wtedy sprawdzić, kto jest lepszy?

W pierwszej chwili odpowiedział mu pogardliwy śmiech Chuuyi.

- Jak to jest Izaki, że chociaż pojawiłeś się w Eleven przede mną, nigdy nie dorosłeś mi do pięt? Dazai potrzebował tygodnia żeby uczynić mnie swoim partnerem. Ty byłeś tylko członkiem jego ekipy. Nigdy nie byliśmy sobie równi, bo ja zawsze byłem lepszy. Do tego ta akcja z postrzeleniem go? Masz farta, że nie ropoznałem Cię na początku, bo wykrwawiałbyś się już na klatce przed moim mieszkaniem. 

- Nie poznałeś gościa, z którym pracowałeś w jednej ekipie przez trzy lata? Aż tak Ci pamięć siadła po tym wypadku? - parsknął lekceważąco Izaki.

- Nie zaprzątam sobie głowy nudnymi śmieciami - oznajmił Chuuya, kończąc tę rozmowę.

Izaki już się nie odezwał. Wiedział, że przekroczył granicę i nie zachował odpowiednich formalności przy rozmowie z wyższym stopniem towarzyszem. Nie chciał napytać sobie jeszcze większej biedy. Skinął tylko głową w wyrazie szacunku i przyłożył prawą pięść do serca, na czym sporo ucierpiała jego duma. Zwłaszcza, że Nakahara nic sobie nie zrobił z tradycyjnego pożegnania Mafii i tylko machnął na niego ręką, jakby chciał szybciej go wypędzić. Stłumił jednak złość i skierował się w stronę spraw, które wciąż miał na głowie. Nakahara z szerokim uśmiechem zatrzasnął za nim drzwi.

Odłożył w końcu eagle'a na szafkę w przedpokoju i sięgnął po telefon, wybierając numer Dazaia. Jego nagła radość zniknęła równie nagle, gdy usłyszał muzyczkę rozchodzącą się z przedpokoju. Najwidoczniej Osamu po swoich poprzednich rozmowach zapomniał odłożyć telefon do kieszeni płaszcza, tylko położył go na szafce.

- Kurwa - mruknął zmarwiony Nakahara.  - Naprawdę robi się późno. 

A co jeśli Dazai zniknął? Albo, co gorsza, coś mu się stało? Chuuya nie umiał tak po prostu przesiedzieć wszystkiego. Położył telefon Osamu na blacie i wyszedł z mieszkania, nie zamykając go na żaden zamek. Uznał, że jeśli brunet ogarnie, że zapomniał telefonu, może wróci sam z siebie. Nie chciał by w takim wypadku pocałował klamkę. Nakahara praktycznie wybiegł z mieszkania, zabierając ze sobą co prawda telefon i portfel, ale płaszcza już nie. Próbował myśleć jak Dazai, choć nie wiedział, czy po takim czasie wciąż rozumiał jego tok myślenia. Kiedyś znalazłby go bez najmniejszego problemu, jak prowadzony po sznurku do miejsca, w którym się znajdował. Teraz jednak chyba nie mógł na to liczyć. A może?

Chuuya sam nie wiedział, dokąd biegnie. Bo zaczął biec zaraz po opuszczeniu budynku. Czuł, że to zły pomysł, a wszystkie mięśnie bolały go niemiłosiernie, nie wspominając już o wciąż gojącej się ranie na brzuchu i wielu innych, mniejszych obrażeniach, które Chuuya czuł w tamtej chwili wybitnie wyraźnie. A jednak nie przestawał biec, co kilka minut zatrzymując się tylko by złapać oddech i pognać dalej. Sprawdził okoliczne knajpy i sklepy, potem place zabaw. Minęła kolejna godzina. I kolejna. Jego niepokój wzrósł. Nawet przez sekundę nie pomyślał, żeby wrócić do domu. Intuicja mówiła mu, że Dazaia jeszcze tam nie ma. Nakahara pomyślał o miejscach, które lubił Osamu. Odpadły centra handlowe, budynki należące do Mafii czy Agencji, wieżowce same w sobie. Dazai wolał przyziemniejsze widoki.

Nogi same poprowadził Nakaharę jeszcze zanim sam uświadomił sobie, gdzie powinien pójść. Nad rzekę. Tylko że najbliższa znajdowała się jakieś cztery kilometry dalej. Chuuya rozważył użycie transportu miejskiego, jednak uznał, że szybciej będzie mu pobiec niż czekać pół godziny na autobus.

Koniec końców Nakahara stanął nad rzeką, opierając dłonie o kolana i zipiąc ciężko, z ponownie otwartą raną na brzuchu. Krew przesiąknęła już przez koszulkę i rozlała się niewielką, szkarłatną plamą po materiale. Chuuya wiedział, że Dazai go zabije za ponowne uszkodzenie opatrunku. Ale zobaczył to, co zobaczyć chciał. Po drugiej stronie rzeki, tuż nad wodą na trawniku na zboczu o stromych spadkach siedział Dazai. Nakahara uśmiechnął się z ulgą i poszedł w stronę najbliższego mostu. Chciał pobiec, ale ciało odmówiło mu już posłuszeństwa. Był zmęczony jak diabli, nie ruszał się od prawie dwóch tygodni, a do tego był na lekach, które spowalniały jego reakcje zarówno fizyczne jak i mentalne. Uspokoił oddech nim stanął na szczycie zbocza tuż za Dazaiem. Włożył ręce do kieszeni i nonszalancko zjechał po zboczu na stojąco, zatrzymując się obok bruneta.

- Zapomniałeś telefonu gnido - oznajmił zadziwiająco spokojnie Chuuya. No i bez cienia złośliwości. Jakoś dziwnie zaczynało to działać, że w obecności Dazaia chciał odczuwać tylko dobre emocje i nie miał serca się na niego aż tak denerwować.

Dazai w odpowiedzi tylko uśmiechnął się, jak pięciolatek przyłapany na wyżeraniu słodyczy z choinki i podrapał zakłopotany po karku.

- Wybacz - mruknął, bez najmniejszego poczucia winy. - A Ty znowu rozwaliłeś szwy - spojrzał znacząco na Chuuyę.

- Gdybym nie musiał Cię szukać to bym ich nie rozwalił - rzucił na swoją obronę.

Dazai nie kontynuował tematu, co było równoznaczne z tym, że Chuuya wygrał. Dopiero teraz, gdy ochłonął i przestał biegać, uświadomił siebie, że jest mu zimno jak diabli. Jednak takie eskapady o takiej godzinie w dresowych spodniach i podkoszulku to nie był dobry pomysł. Otulił się ramionami, próbując nie trzęść się jak osika na wietrze. Osamu jednak to zauważył. Przeprosiwszy kota i oferując mu ciepłe miejsce pod koszulką, zabrał zwierzakowi kołdrę w postaci płaszcza i rzucił go Nakaharze. Rudzielec już miał powiedzieć, że nie potrzebuje czegoś takiego, gdy spostrzegł nieznoszący sprzeciwu wzrok Dazaia. Uśmiechnął się lekko. Tak, to on zawsze był najważniejszy. Był najbliżej Dazaia, choć sam o tym wcześniej nie wiedział. I jest najbliżej teraz. Izaki może się w dupę pocałować, bo nigdy nie zdobędzie tego, co udało się Chuuyi. Całego, niezwykle zniszczonego, ale wciąż pięknego serca Osamu.

Założył płaszcz normalnie, nie po prostu narzucając go na barki i szczelnie się nim otulił. Przez chwilę martwił się, że może ubrudzić materiał własną krwią, ale uznał, że najwyżej odkupi płaszcz. Całe odzienie pachniało Dazaiem. Chuuya uśmiechnął się lekko na tę myśl.

Osamu wstał i spojrzał na niego z szerokim uśmiechem.

- Dasz radę sam iść, czy robić Ci za podpórkę? - spytał spokojnie, przeszywając go spojrzeniem.

Chuuya natychmiast podjął decyzję. Może i płaszcz pachniał cudownie, ale okazja żeby być bliżej Dazaia? No tylko głupi by to przepuścił.

- Podpórka - odparł.

Osamu odstawił kota na ziemię, szczerze go przepraszając i otrzepał się z pyłków brudu, których nikt poza nim nie widział. Wyciągnął rękę do Nakahary i objął go w pasie, przerzucając sobie rękę Chuuyi przez kark.

- Izaki mnie wkurwia - oznajmił rudzielec, krzywiąc się lekko.

Dazai sam z siebie nie zamierzał poruszać tematu. Do niczego nie potrzebował wiedzy o działaniach Portowej Mafii. Chwilowo obchodził go tylko Nakahara i w pewnym stopniu Agencja. Ale nie zamierzał wykorzystywać dawnych znajomości by utrudniać mafijnym pionkom pracę, bo wiedział, że w Agencji sobie ze wszystkim poradzą. Chuuya chciał się jednak powyżalać.

- Przychodzi, panoszy się i ma czelność mi się stawiać. Do mojego własnego domu. I nazywa Cię zdrajcą - prychnął rozzłoszczony. - I jeszcze daje mi jakieś durne papiery.

Dazai zaśmiał się cicho.

- Na tych durnych papierach opiera się cała Portowa Mafia - uświadomił go spokojnie.

- Ale to nie zmienia faktu, że mógł się nimi zająć dosłownie ktokolwiek inny. Czy naprawdę musiał przyłazić aż do mnie żebym zweryfikował ludzi, których chce przyjąć inny herszt? Nie powinienem w ogóle posiadać takich informacji. Już nie mówiąc o tym, że mam beznadziejną pamięć do twarzy. I umiejętność analizowania takich spraw, gdy jestem wkurzony też mi nie wychodzi. No i mnie ostrzegł. To mnie chyba najbardziej zdenerwowało. Mamy szpicla.

- Żadna nowość. Nie było nawet chyba roku, w którym nie mielibyśmy szpicla w Mafii. Zazwyczaj wciska im się mało ważny kit i są z głowy. Nawet nie musimy się ich pozbywać. Ich pierwsi pracodawcy to robią za nas. Na palcach jednej ręki mogę policzyć szpiegów, którzy rzeczywiście dali radę nam zaszkodzić.

- Powiedział, że powinienem uważać, z kim się teraz pokazuję. Zwłaszcza teraz, gdy mamy szpicla, a Ty jesteś zdrajcą. To może negatywnie wpłynąć na moje notowania - mruknął, naśladując akcent Izakiego.

- Ma sporo racji, wiesz o tym. Nic nie zmieni tego, że jestem zdrajcą. Sam przecież najlepiej znasz wasze zasady. Semper fi. Z Mafii odchodzi się w worku albo wcale. W to przynajmniej wierzy większość. Jest opcja odejścia pod solidnym nadzorem z koniecznością wycięcia skóry w miejscu, w którym miało się tatuaż przynależności, ale niewielu z tego korzysta.

- Co się stało z Twoim tatuażem? - spytał w pierwszej kolejności, w duchu zapisując sobie, że musi przeprowadzić z Dazaiem poważną rozmowę w temacie zdrady. - Ktoś dał radę Cie przytrzymać żeby Ci to zrobić?

- Nie - zaśmiał się Dazai. - Za bardzo się bali do mnie zbliżyć. A w sumie odstawiłem nienajgorsze przedstawienie przed samym panem Mori i Ozaki i może dwójką agentów. Użyłem własnej Zdolności, tej samej, której użyłem by zmasakrować ludzi i własnego brata, tylko w mniejszym stopniu, na własnej ręce.

Osamu wyciągnął rękę w stronę Chuuyi by pokazać mu miejsce tuż pod zgięciem łokcia, po wewnętrznej stronie ręki, na którym miał grubą, nieregularną bliznę, która ledwo przebijała spod naturalnego "tatuażu śmierci" Dazaia. Nakahara spojrzał na niego ze smutkiem. Potrafił sobie wyobrazić, jak bardzo musiało boleć rozerwanie skóry i mięśni. Jak irytująca musiała być rekonwalescencja.

- Byłeś nieźle zmotywowany żeby odejść, co?

- Bolało bardziej niż to sobie wyobrażasz - odparł Dazai, wiedząc, do czego zmierza Chuuya. - Ale chyba było warto. W Agencji do końca udało mi się odciąć od krwi, więc pod tym jednym względem, tak.

Resztę drogi spędzili na lekkich pogawędkach, o tym, dokąd zawędrował Dazai, o tym, czego chciał od Nakahary Izaki. Szli powoli, rozkoszując się drogą, a kot dreptał spokojnie obok nich, raz po raz ocierając się o nogi jednego to drugiego, co wybijało ich z rytmu i kilka razy skończyło się na niemal przewróceniu, jednak dawali radę się ustabilizować.

Gdy przekroczyli próg mieszkania, kot od razu pomknął w stronę kominka i spojrzał znacząco na Nakaharę, czekając na włączenie ciepełka. Chuuya zrobił to, czego od niego oczekiwano, gdy Dazai podszedł do pizzy i spojrzał na nią niechętnie. Burczenie jego brzucha można było dosłownie usłyszeć w całym mieszkaniu.

- Niestety, poczekamy jeszcze pół godziny na jedzonko.

Dazai ustawił piekarnik na prawie dwieście stopni i zostawił, by się nagrzał. Przełożył pizzę na blachę wyłożoną papierem do pieczenia i usiadł wygodnie na blacie, machając nogami i uśmiechając się. Wkrótce dołączył do niego Chuuya, opierając łokcie na blacie tuż obok Osamu.

- Przez Izakiego musimy jeść odgrzewaną pizzę - mruknął niezadowolony Nakahara.

Dazai lekko pacnął rudzielca w głowę.

- Każda pizza to dobra pizza. Musimy tylko chwilę poczekać. To nie koniec świata.

- Skończyliśmy na dziesiątym odcinku - uświadomił sobie Nakahara. - Włączę kolejny.

- Zmieniam zasady gry - stwierdził nagle Dazai. - Wiem, że miałeś mi opowiedzieć wszystko o sobie po dwudziestym odcinku, ale chciałbym żebyś to zrobił wcześniej. W sumie jestem dzisiaj zmęczony, myślę, że ostatni odcinek przy pizzy i się położę, ale jutro po śniadaniu chciałbym usłyszeć tę historię, dobrze?

- Brzmi jak plan gnido - odparł Nakahara z lekkim uśmiechem. Przy Dazaiu jakoś nie potrafił inaczej.

Chuuya włączył odcinek i podszedł do blatu żeby wziąć z niego sosy do pizzy i postawić je na stole. To samo zresztą zrobił z czystymi szklankami i piciem. 

- Zajmę sypialnię na górze jeśli Ci to nie przeszkadza. Wcześniej nie zauważyłem, że w ogóle tam jest, a pewnie chciałbyś odzyskać swoje łóżko na własność.

Nakahara wzruszył ramionami, dając znać, że wszystko mu jedno. 

- Dazai, wiesz, chyba zapomnieliśmy o jednej małej rzeczy.

- O czym? - spytał zaskoczony Osamu.

Nakahara znacząco spojrzał na własną koszulkę, na której znajdowała się spora, zaschnięta plama krwi oraz drobne strumyki nowej.

- O cholera - mruknął Dazai zmartwiony. - Łazienka, teraz.

Chuuya, z pochyloną głową, zupełnie jak uczniak, którego przyłapano na wymienianiu liścików z przyjacielem, ruszył w stronę toalety. Nie potrafił jednak powstrzymać szerokiego uśmiechu. Jak za każdym razem, gdy uświadamiał sobie, ile znaczy dla Dazaia i jak bardzo ten się martwi. Osamu natomiast próbował przeanalizować jakim cudem mógł zapomnieć o tak poważnej ranie.

Cóż wzajemne opatrywanie ran to coś co robią partnerzy, prawda? Albo przyjaciele?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top