P. XCVII / A TO WSZYSTKO TWOJA WINA
Odautorskie: Jeny, za chwilę setny rozdział. Co to się porobiło z tym opowiadaniem od marca. Miłego czytania Miśki! LuceuszOut ~
Trening minął Nakaharze niezwykle szybko. Prawdą było jednakże, iż wybitnie mało się na nim skupiał. Bardziej przejmował się tym, że Dazai ma przed nim jakiś sekret i że to może być coś, co by mu się nie spodobało. Rudzielec wiedział, że dowie się w czasie, który brunet uzna za właściwy, ale czasami mu to po prostu nie wystarczało. Ten okres oczekiwania powoli zabijał go od środka. Równie dobrze wiedział, że mógł przecież nacisnąć Dazaia. Mógł postawić mu ultimatum, oznajmić, że koniecznie musi znać jego plany i pomysł. Ba, mógł mu nawet zagrozić. I miałby z czego wybierać, gdyby się na to zdecydował. Sprawa skomplikowała się jednak, gdy Nakahara zaczął sam siebie ganić za takie myśli, uświadamiając sobie, jak wielkim brakiem zaufania by się wykazał i jak bardzo nadkruszyłby tym ich relację. Wiedział, że brunet kocha go najbardziej na świecie i nawet gdyby go w ten sposób zdradził, chłopak pewnie by mu wybaczył. Tylko, że ich związek nigdy nie byłby już taki sam.
Chuuya uważnie obserwował wszystkich ćwiczących. Uznał, że ten jeden raz sobie odpuści, bo i tak nie był w najlepszym stanie. Przynajmniej jeśli chodziło o psychikę. Jasne, leki, które przepisała mu Kamiko sporo pomagały, nie mógł temu zaprzeczyć. Powoli też zaczynał radzić sobie z traumą, którą przeszedł, a która zagnieździła się w jego mózgu. Choć może "radzić" to akurat zbyt duże słowo. On po prostu przestał bać przyznawać się do tego, co go spotkało. Fakt, że cała ta sytuacja miała na długo jeszcze siać zamieszanie w jego życiu, był wybitnie oczywisty. Dzięki wsparciu Dazaia i poczuciu bezpieczeństwa, które powoli odzyskiwał, zdarzały mu się momenty, że nawet nie pamiętał o Kenichim. Zdarzały mu się nawet momenty, w których jego uczucie do Osamu przeważało nad lękiem przed byciem dotkniętym w pewien konkretny sposób. I choć momenty takie były cudowne i rudzielec zawsze miał po nich uczucie, jakby w jego brzuchu zalęgło się stado motyli, to on zawsze wycofywał się pierwszy, bo w głowie zapalała mu się czerwona lampeczka, która przypominała mu o sposobie, w jakim miał go tamten potwór. Dazai nigdy na to nie narzekał. Nie komentował nagłych wybuchów pełnych okazań gorącego uczucia, jak i stosunkowo chłodnej ucieczki z nich. Zawsze tylko odgarniał włosy Nakahary z twarzy i uśmiechał się promiennie, jakby właśnie dostał najlepszy prezent pod słońcem. Nakahara wiedział jednak, a przynajmniej tak mu się wydawało, że nawet Dazai nie może mieć tak anielskiej cierpliwości i że prędzej czy później mogą z tego wyniknąć problemy, które klinem wbiją się między nich. Nikt przecież nie dałby rady wytrzymać takiej huśtawki nastrojów.
No i jednak dawna pewność siebie Nakahary zniknęła. Może nie całkowicie i powoli ją odbudowywał, ale jednak nie było to to samo. I chłopak odczuwał to mocniej, gdy na horyzoncie brakowało Dazaia, który chwilowo kojarzył mu się z jedyną ostoją bezpieczeństwa. To nie tak, że umniejszał swojej matce czy bratu. Po prostu wiedział, że z trójki ludzi, których kochał najbardziej na świecie, jeden jedyny Osamu dałby radę w razie czego go obronić. Chociaż Shuuji z pewnością by spróbował. Rzuciłby się nawet na niedźwiedzia z gołymi pięściami, byleby tylko upewnić się, że Chuuyi nic się nie stanie.
Dlatego, gdy Ozaki dotknęła ramienia zamyślonego chłopaka, gdy stali na dachu Biurowca, ten mimowolnie lekko podskoczył i natychmiastowo się spiął. Kobieta, zupełnie nieświadoma tego, co stało się jej byłemu podwładnemu, najzwyczajniej w świecie się o niego martwiła. Zwłaszcza teraz, gdy po raz pierwszy zauważyła ogromną różnicę w zachowaniu rudzielca, spowodowaną brakiem psychicznej podpory. Nakahara uśmiechnął się lekko zażenowany i wrócił myślami do rzeczywistości.
- Czekamy na rozkazy - oznajmiła Herszt, uśmiechając się ciepło, choć przez jej głowę przelatywały tysiące myśli na sekundę.
- Czy to nie Dazai powinien... - Nakahara przewrócił oczami i westchnął ciężko, w duszy ciesząc się, że wreszcie ma jakieś zajęcie, które oderwie go od myślenia o tym, jak bardzo konfliktowy obecnie się stawał. - No tak, tej gnidy tu nie ma. Co za małpa żeby mnie zostawić samego w takim momencie - zaczął cicho narzekać, ale widząc dość jednoznacznie gromiące go spojrzenie Ozaki umilkł. - Zrobimy to logicznie. Seiiya, ile czasu potrzebujesz na stworzenie Lustrzanej Rzeczywistości?
- Zależy od wielkości. Jeśli ma objąć ten dach i powiedzmy metrowej szerokości kołnierz to wystarczy mi kwadrans - odpowiedziała dziewczyna spokojnie, lekko wzruszając ramionami.
- To zacznij już teraz. Co do reszty. Ustawcie się w pięciu grupach. Ludzi bez Zdolności poproszę o ustawienie się za mną, ludzi ze Zdolnościami o rozdzielenie się na podkategorie. Typ ofensywny i defensywny osobno. Jeśli Zdolność mieści się w obu typach, stańcie w czwartej grupie, a jeśli nie wiecie, gdzie się kwalifikujecie, w piątej. Ruchy, nie mamy całego dnia - oświadczył Nakahara spokojnie, biorąc się za robotę.
Gdzieś tam w głębi duszy chciał żeby Osamu był z niego zawsze dumny. Nakahara doskonale wiedział, że wystarczyłoby żeby stał i oddychał, a na dobrą sprawę nawet nie musiałby stać, a Dazai i tak byłby nim zachwycony, ale przecież nie tego chciał. Chciał mu udowodnić, tak jak zresztą wszystkim, że też potrafi sobie poradzić. A to, że duma Dazaia zmniejszała niepewność w kwestii jego kruchej chwilowo psychiki i problemów z własną wartością, miało pozostać jego drobnym sekretem.
Ludzie grzecznie rozdzielili się na kilka grup i czekali na dalsze rozkazy, gdy w samym rogu tarasu stała Seiiya i wykonywała niezidentyfikowane ruchy rękoma. Nakahara szybko przeliczył wszystkie grupy i rozważył dostępne opcje.
- Okay. Izaki, Ty i dziewięć innych osób lecicie na strzelnicę. Macie wszystkie tory do dyspozycji więc zróbcie z nich użytek. Reszta pozbawionych Zdolności rozdziela się na dwie grupy. Pierwsza idzie ćwiczyć z bronią białą, druga, walkę wręcz. Izaki Ty zostajesz na strzelnicy aż do za kwadrans czternastej, masz poprawić to odbicie jeszcze dzisiaj albo Dazai ukręci Ci łeb. Chociaż wciąż mam ochotę sprzedać Ci prawego sierpowego za bliznę, którą przez Ciebie ma.
- Dawno i nieprawda - mruknął Izaki nieco zawstydzony, a chęć pozostałych Hersztów do zrobienia mu krzywdy nagle jakoś tak wzrosła.
Hersztowie doskonale wiedzieli, że ktoś postrzelił Dazaia w stosunkowo niedalekiej przeszłości. Nie kojarzyli dodatkowej blizny na jego twarzy z raportów z czasów Osamu w Zbrojnej Agencji, więc oczywistym było, że stać się musiało to później. Wszyscy, jak jeden mąż uznali, że zabiliby każdego, kto zamachnąłby się na życie czy zdrowie ich Szefa, a wcześniej po prostu przyjaciela, czy osoby, którą najzwyczajniej w świecie szanowali. A tu się okazywało, że odpowiedzialny za to stał tuż obok nich. Równie dobrze wiedzieli jednak, że mimo iż Dazai jest skory do dawania drugich szans, jest też istotą logicznie myślącą. Bo w to, że był po prostu człowiekiem to już prawie nikt nie wierzył. Skoro więc dał Izakiemu drugą szansę, nawet po tym, jak chłopak próbował go postrzelić, to kim byli oni żeby go za to atakować? Nie oznaczało to jednak, że niezdara wywinie się sporej fali niechęci i niezbyt górnolotnym żartom na temat jego osoby.
- Strzelnica ma się zmieniać co dwadzieścia minut, broń biała i walki wręcz co pół godziny. Jeśli rozegracie to w logiczny sposób, wszyscy zdążycie na trening każdego typu. Odmaszerować - oznajmił Chuuya, ciesząc się, że chociaż część ludzi zniknie z zatłoczonego i tak dachu. Naprawdę nie wiedział, jak mają się wszyscy pomieścić w czasie treningu. - Niech osoby ze Zdolnością typu defensywnego i ofensywnego dobiorą się w pary i odmeldują u mnie. Zapiszę Was żeby uniknąć powtarzania się par po rotacji. Musicie przećwiczyć tyle różnorodnych opcji, ile tylko możecie. Gdy już Was spiszę, przechodzicie do Lustrzanej Rzeczywistości, gdzie Seiiya porozdziela Was żebyście nie mogli sobie nawzajem krzywdy parami nie zrobić. Zmiany w parach będą odbywać się co dziesięć minut, więc poczekajcie z rozpoczęciem treningu aż wszyscy znajdą się po tamtej stronie. Pamiętajcie, że walka ma być absolutnie na poważnie. Prawie, jakbyście chcieli się pozabijać. Pamiętajcie jednak również, że jesteśmy po jednej stronie, więc koniec końców nie chcę tu widzieć żadnych trupów. I nie używacie Drugiego Źródła. Ani niczego ponad podstawową Zdolność. Nie oznacza to jednak, że nie możecie korzystać z mózgów, prawda? To jedyne zasady. Jeśli ktoś je złamie, sam go zabiję, czy to jasne? - lodowate ostrzeżenie rudzielca sprawiło, że po plecach wszystkich przebiegły ciarki i to wybitnie stadnie. Widać było, że Chuuya wiele się nauczył od Dazaia.
Nakahara wyciągnął telefon z kieszeni dżinsów i powoli zaczynał żałować, że nie wziął ze sobą na górę płaszcza, ale jak debil zostawił go w konferencyjnej. Zapomniał, że na tej wysokości może być już nieco chłodniej. Ludzie podchodzili do niego parami i notował nazwiska w tabelce, którą stworzył na szybko. Wbrew jego obawom, wszystko poszło wybitnie sprawnie i kolejne pary grzecznie przechodziły przez bramę do Lustrzanej Rzeczywistości, która wyglądała, jakby ktoś strzaskał lustro. Ostre krawędzie nie wyglądały zachęcająco, ale nikt z przechodzących, pomimo szczerych, początkowych obaw, nie narzekał, że bolało, więc Chuuya uznał, że to jedynie kwestia wyglądu. Seiiya usiadła po turecku tuż obok bramy, plecami do niej, z zamkniętymi oczami. Widać było, że w pełni skupiła się, by utrzymać swoją Zdolność.
Nakahara został ostatecznie na tarasie ze stosunkowo małą garstką ludzi, co go ucieszyło, zwłaszcza, że musiał wysłać Ozaki z tekstem, żeby zaczynali już trening i nie marnowali niepotrzebnie czasu. Przesłuchał wyjaśnienia wszystkich i tworząc drobną statystykę w telefonie, dał radę dobrać ludzi w pary, zaznaczając jednak, że w przypadku następnego treningu konkretne osoby muszą się u niego odmeldować, bo będą ćwiczyć drugą stronę swojej Zdolności.
Gdy Nakahara wchodził do Lustrzanej Rzeczywistości jako ostatni, odetchnął z ulgą. Poradził sobie z takim tłumem. Był z siebie dumny. Krzykiem przypomniał im tylko o zasadach i konsekwencjach i rozpoczął swobodne przechadzki pomiędzy ćwiczącymi. Jasne, wiedział, że sam też powinien ćwiczyć, ale chwilowo nie potrafił się do tego zebrać. Zamiast tego uważnie obserwował i notował wszystkie uwagi żeby przedyskutować to wszystko później na forum i omówić z Dazaiem. Był pewien, że stresuje większość ludzi bardziej niż nauczyciel, który postanowił nagle się przejść po klasie, gdy ktoś miał ściągę bezpardonowo na ławce, ale w sumie to lekko się z tego śmiał.
Liczył jednak, że w Lustrzanym Wymiarze będzie nieco cieplej. Zdecydowanie się przeliczył, więc na szczęście chodzenie zapewniało mu minimum wysiłku, przez co nie odczuwał zimna aż tak, ale i tak znacząco je odczuwał. Dlatego zdziwił się i zestresował, gdy po nieokreślonym czasie, ktoś stanął za nim, gdy trzymał się za ramiona, próbując tracić jak najmniej ciepła i zarzucił mu płaszcz na plecy. Nakahara odwrócił się, gotowy do ataku, przez co płaszcz prawie spadł z jego ramion. Rudzielec uśmiechnął się jednak lekko, widząc stojącego obok Dazaia, który właśnie kończył fajkę. I Chuuya był pewien, że nie była to jego pierwsza tego dnia. Osamu wrzucił peta do pudełka po papierosach, które nosił specjalnie po to, by nie musieć rzucać śmieci gdzie popadnie i odwzajemnił uśmiech. Brunet musiał przyznać, że wciąż miał mętlik w głowie, ale rozmowa z Kunikidą coś mu uświadomiła. Dazai przypomniał sobie, że nie jest po prostu psychopatą. Nie, był kimś o wiele bardziej złożonym. Przejawiał zdecydowane skłonności psychopatyczne względem swoich wrogów. Prawie mieścił się w kategoriach socjopaty, gdy chodziło o obcych, nieznanych mu ludzi. Dla przyjaciół i ludzi których kochał był jednak zupełnie innym człowiekiem. I z niczego w swoim życiu Osamu nie był tak dumny jak z tego, że udało mu się te trzy typy własnej osobowości tak dobrze rozdzielić.
- Wiedziałem, że zmarzniesz kochanie - oświadczył z rozbawieniem w głosie.
- Wcale nie marzłem! - wyparł się Nakahara natychmiast.
- W takim razie oddaj mi płaszcz - podpuszczał go Dazai.
Słysząc to Chuuya jedynie przełożył ręce przez rękawy i zrobił minę obrażonego dziecka. Nawet gdyby nie było mu zimno to i tak nie oddałby mu tego płaszcza. Płaszcza, który był ciepły i pachniał Dazaiem.
- Czemu nie ćwiczysz? - spytał nieco zmartwiony brunet, uważnie obserwując rudzielca, by w razie czego wychwycić choćby najmniejszy szczegół.
- Nie było nas do pary tak czy siak - Nakahara postanowił zagrać najprostszą kartą, ale widząc jednoznaczny wzrok Dazaia, który utwierdził go w przekonaniu, że brunet wie, kiedy rudzielec pieprzy farmazony, poprawił się po dłuższej chwili. - Chyba jeszcze nie potrafię się przemóc do takiej walki. W sensie po tym, co się stało z Yakuzą. Wtedy moja Zdolność mnie zawiodła. Boję się, że zrobi to znowu, a nie chcę żeby stało się to na oczach wszystkich. Jestem Twoim zastępcą i nie chcę żebyś przez moją słabość stracił choćby gram szacunku.
Osamu delikatnie się uśmiechnął i chwycił dłoń chłopaka, splatając swoje palce z jego i podnosząc ich dłonie ku swojej twarzy. Spokojnie pocałował knykcie rudzielca, przez co ten przez chwilę zastanawiał się czyby nie wyrwać ręki z uścisku ukochanego. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że brunet nie powinien aż tak otwarcie okazywać mu swoich uczuć, bo mogło to podkopać jego szefowską pozycję. Dazai jednak zdawał się nic sobie z tego nie robić i gdy skończył, tylko mocniej ścisnął jego palce.
- Poćwiczymy razem, wieczorem, dobrze? Sami - spytał spokojnie, tym cudownie uspokajającym głosem, który Nakahara tak kochał. Rudzielec zgodził się skinięciem głowy. - Weźmiemy tylko Hayato na wszelki wypadek. Będzie stał z boku i jeśli za bardzo się rozpędzę i stracę kontrolę nad Zdolnością, postrzeli mnie żebym nie zrobił Ci przypadkiem krzywdy.
- Co Ty pieprzysz gnido - warknął Chuuya, natychmiast przyjmując postawę obronną i już z miejsca obrażając się na Dazaia za jego debilizm. - Nikt nie będzie do Ciebie kurwa strzelał.
- Chuu, przecież doskonale wiesz, że prędzej sam bym się postrzelił, niż pozwolił sobie na zrobienie Ci krzywdy. Tylko to wiązałoby się z większym ryzykiem. Tak jak wtedy, po Yakuzie. Hayato ma dobre oko. Strzeli tak, żeby mnie powstrzymać, ale na pewno nie śmiertelnie. Najwyżej wyląduję znowu u siostry Chinatsu czy Yosano.
- Niby wiem, że brzmisz logicznie, ale i tak jestem mocno na nie - mruknął niezadowolony rudzielec, który w głębi duszy musiał jednak przyznać brunetowi rację. To była dla nich obu bezpieczniejsza opcja. Niby Dazai zdawał się do tej pory kontrolować swoją Zdolność w każdym z jej trzech etapów, ale na dobrą sprawę, mogło to być jedynie kwestią ich ogromnego farta.
- Bo się o mnie martwisz, co jest kochane i urocze - skomentował to Dazai z szerokim uśmiechem, przez co Nakahara nie potrafił powstrzymać się od przewrócenia oczami i krótkiej litanii o tym, z jakim to debilem przyszło mu żyć.
- Oj spierdalaj gnido - skomentował to jedynie na zakończenie owej litanii Chuuya, ale nie potrafił powstrzymać rozczulonego uśmiechu.
- Zdasz mi raport o wszystkich później, dobrze? - spytał Dazai wyciągając telefon z kieszeni spodni. - Muszę zadzwonić do Adelaide i ją tu zaprosić. I zadzwonić do de Luki, czy w ogóle ją puści i czy nie mają tam teraz jakichś problemów. Później skoczę zobaczyć, jak idzie reszcie trening. Pamiętaj, że spotykamy się za godzinę przed wejściem. Ukai miał załatwić nam salę do przesłuchania zespołu Twojego brata na żywo. Ja wiem, że jest cudowny, ale musimy to puścić oficjalną drogą. Muszę jak najszybciej znaleźć parawanówkę dla siebie. Jakbyś miał jakieś propozycje na naszego nowego oficjalnego Szefa to mi napisz, dobrze? I poproś też Hersztów żeby się nad tym zastanowili, gdy skończycie trening. I tak najpierw pewnie porozmawiamy z Pretty Redundant w jakiejś kawiarni, bo tragicznie potrzebuję kawy, ale mam nadzieję, że to się dobrze rozwinie. Czemu się uśmiechasz? - spytał, marszcząc nieco brwi, szczerze zaskoczonym, acz jednocześnie radosnym.
- Po prostu cieszę się, że się w to wreszcie wkręciłeś - oznajmił Nakahara, głosem przepełnionym dumą.
- Tia, Harada też cały czas o tym pieprzy. A to wszystko Twoja wina - wytknął mu Dazai, wyciągając z kieszeni płaszcza, który zostawiał przecież na Nakaharze, fajki i zapalniczkę.
- I tak mnie kochasz - oznajmił Nakahara z nieco złośliwym uśmieszkiem, doskonale wiedząc, że to, co powiedział Osamu, to była sama prawda.
- Owszem - przyznał brunet i z szerokim uśmiechem odszedł, pocałowawszy ukochanego w policzek. - Nie spóźnij się - powiedział na odchodne nim przekroczył bramę Lustrzanej Rzeczywistości, co zrobił na tyle szybko, by nie zobaczyć, jak środkowy palec Nakahary wędruje w górę w jego kierunku.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top