P. VIII / BYĆ MOŻE JUŻ NIGDY

Chuuyę obudził odległy szum wody. Przeciągnął się, wciąż zaspany. Coś jednakże nie do końca mu pasowało. Poklepał pościel dookoła siebie i poczuł, że jest zbyt pusto, choć materiał wciąż był ciepły od czyjegoś ciała. Nakahara przetarł oczy i usiadł na łóżku.

- Gnido? – krzyknął na całe mieszkanie.

Szum wody umilkł i został zastąpiony cichymi krokami. Chwilę później w drzwiach pojawił się Osamu, bosy, w luźnych dresach z jedną nogawką podwiniętą pod kolano, czarnym podkoszulku i z mokrymi włosami, które właśnie leniwymi ruchami wycierał w ręcznik. No i nieodłączne bandaże na całych rękach. Oparł się ramieniem o framugę.

- Nie rozpływam się o świcie – zaśmiał się Dazai.

- Niestety nie masz tego w zwyczaju gnido – zauważył z udawanym smutkiem Nakahara, opierając się o szary, pikowany zagłówek łóżka.

- To jakie mamy plany na dzisiaj? – brunet zignorował zaczepkę.

Splótł ramiona na piersi, niemalże nonszalancko trzymając ręcznik w jednej ręce. Z końcówek włosów skapywały niewielkie krople wody.

- Czekają nas odcinki od siódmego w górę, więc raczej mamy co robić – stwierdził rudzielec z szerokim uśmiechem na twarzy.

Nie było między nimi żadnej niezręczności, której spodziewał się Dazai po wczorajszej opowieści. Były za to dokładnie te same relacje, co wcześniej, tylko na wyższym poziomie z większym zaufaniem.

- W sumie gnido, po co Ci te bandaże? – spytał zaciekawiony, przekrzywiając lekko głowę i opóźniając wyjście z łóżka.

Dazai odłożył ręcznik na brzeg łóżka z zamiarem znalezienia go później i wytarcia do końca włosów. Zdjął zapinki z nieelastycznych bandaży i powoli je zdjął, zwijają od razu w wygodny rulonik. Całe ramiona miał czarne, niżej, na przedramionach, rozchodziły się i rozrzedzały, ujawniając więcej skóry. Najrzadsze znajdowały się tuż przy nadgarstkach. Na obu rękach, po każdej stronie.

- Z każdym morderstwem pojawia się kolejna kreska. Trzy centymetry na długość, trzy milimetry na szerokość. Przypomnienie tego, co zrobiłem – dodał o wiele ciszej.

Chuuya delikatnie chwycił jego dłonie i przyciągnął go lekko do siebie. Przesunął palcami po przedramieniu przyjaciela. Poczuł delikatne zgrubienia w niektórych miejscach. Spojrzał znacząco na Osamu.

- Miałem lepsze dni, gdy mieszkałem u rodziny zastępczej. Takie, gdzie przez kilka dni w ogóle nawet nie pomyślałem żeby wyjść i kogoś zabić. Byłem szczęśliwy. I gdy wieczorami po takich dniach się kąpałem, patrzyłem na swoje ręce i przypominałem sobie, co zrobiłem i jakim potworem jestem. I że potwory nie zasługują na szczęście, więc jakim cudem ja sobie na to pozwalam. Ale chciałem się oszukiwać, że mogę tak żyć na dłuższą metę. I chciałem się pozbyć dowodów przypominających mi o przeszłości. Próbowałem zdrapywać paznokciami skórę, próbowałem ją nawet odcinać nożem. Robiłem wszystko, co mogłem, ale nie ważne jak głęboko ciąłem, jak bardzo rozdrapywałem. To i tak tam było. Jakby przeżarło moją skórę aż do kości.

Chuuya zobaczył niesamowity smutek w oczach przyjaciela na skutek dawnych wspomnień. Jednocześnie przesunął wzrokiem po ramionach Dazaia. Próbował sobie wyobrazić, ile to może być pojedynczych kresek. Ile żyć. Na pewno więcej niż trzysta dwadzieścia osiem. Chciał jakoś rozładować atmosferę i z tego zażartować.

- Po Twojej opowieści spodziewałem się czegoś makabryczniejszego gnido.

Dazai cofnął ręce, uwalniając się od dotyku Chuuyi, a jego oczy zachmurzyły się. Wyglądał, jakby Nakahara wbił mu nóż w serce. Rudzielec wyczuł zmianę w nastawieniu przyjaciela natychmiast. I wiedział, że powiedział coś nie tak, ale nie dane było mu się wytłumaczyć. Osamu wstał i odwrócił się do niego plecami. Z niemal niezauważalnym momentem zawahania, zdjął podkoszulek przez głowę.

- Czegoś takiego? – spytał głosem wypranym z emocji.

Nakahara otworzył usta ze zdziwienia. Całe ramiona, barki oraz plecy mniej więcej do wysokości nerek pokrywała jedna, wielka, czarna plama. Później na reszcie pleców widać było rozrzedzenie, takie samo jak na przedramionach.

Krótka chwila ciszy przeciągała się w nieskończoność.

- Nie poprzestałem na trzystu dwudziestu ośmiu – stwierdził, zakładając z powrotem koszulkę. – Chyba jednak odwołamy to oglądanie serialu – dodał ze złośliwym uśmieszkiem, którym maskował ból, który odczuwał.

Wiedział, że tak to się skończy. Wiedział, że to było zbyt piękne. Nie wiedział, czemu oszukiwał się, że być może Nakahara nie będzie odczuwał obrzydzenia na jego widok po takiej historii. Być może potrzeba było właśnie namacalnego, fizycznego dowodu, by do Chuuyi dotarł sens jego opowieści.

Dazai chciał wyjść zanim przestanie kontrolować swoje emocje. Pewnym krokiem ruszył w stronę drzwi wyjściowych, gdy zatrzymał go Nakahara.

- Osamu, przepraszam. Nie powinienem był tego mówić.

Brunet zatrzymał się zaskoczony i odwrócił się w stronę Nakahary. Spodziewał się znaleźć kpinę w jego oczach, usłyszeć śmiech. Cokolwiek, co tylko potwierdziłoby, że rudzielec uważa go za potwora. Ale zobaczył tylko smutek.

Dazai wbił wzrok we własne stopy. Nie spodziewał się takiego wzroku. Nie takiej reakcji. Czy on w ogóle zasługiwał na takie traktowanie, mając taką historię?

- Ostrzegałem Cię Dazai, że mogę nie mieć odpowiednich reakcji. Musisz dać mi trochę czasu na zrozumienie tego. To miał być tylko żart. Bardzo nieudany. Przepraszam.

Osamu stał, jak wmurowany, chyba po raz pierwszy w życiu nie mając najmniejszego pomysłu, co powinien zrobić. Chuuya wstał powoli, krzywiąc się lekko. Poza zszytą raną na boku wyglądał już naprawdę nieźle. No i czuł się o wiele lepiej. Ale pomiędzy „czuć się o wiele lepiej" a „czuć się dobrze" jest ogromna różnica, zwłaszcza, gdy było się tuż przy samej krawędzi życia. Podszedł do bruneta i jeszcze raz omiótł wzrokiem jego plecy, przejeżdżając palcami po tatuażu Dazaia. Tak, Nakahara uznał, że „tatuaż" to dobra nazwa dla tego, co Osamu miał na ciele. Może nie doskonała, ale lepszej nie mógł wymyślić.

- Nie spodziewałem się, że w Mafii znajdzie się ktoś, kto nigdy nie zabił. W końcu to brutalny świat. A my żyjemy w nim z najdzikszymi instynktami na samym wierzchu. Sam przecież też zabiłem wiele osób. I torturowałem. Może nie tyle, co Ty, ale pamiętaj, że częściowo to dlatego, że dołączyłem o wiele później. Nie mogę odepchnąć Cię tylko dlatego, że lubiłeś to, co robiłeś. Są gorsze rzeczy na tym świecie niż zreformowani hersztowie-mordercy. Zresztą, sam to lubię. Może nie w taki sam sposób, jak Ty, ale skłamałbym, gdybym stwierdził, że traktuję Mafię tylko jak obowiązek. – Chuuya mówił cicho, jakby ważne słowa straciły swoją moc wypowiedziane normalnym tonem. Nie zaprzestawał też swojej wędrówki palcami po plecach przyjaciela, który wciąż stał ze spuszczoną głową i włosami przesłaniającymi twarz. – Nigdy nie rozumiałem, dlaczego wszyscy obchodzili się z Tobą, jak z jajkiem. Pamiętaj, że gdy Cię poznałem, byłeś już tym niewydarzonym głupkiem, który przyjmował maskę, że niczego nie traktuje poważnie. Śmiałeś się, przeszkadzałeś innym, nie stawiałeś na zebraniach. A jednak nikt nigdy nie ośmielił się powiedzieć o Tobie złego słowa. W ogóle jakiegokolwiek słowa. Zupełnie jakbyś był nocnym koszmarem, który pojawi się, gdy tylko się o Tobie wspomni. A ja tak bardzo tego nie rozumiałem. Oczywiście, byłeś doskonałym strategiem. Wszystko zawsze szło zgodnie z planem, a jeśli coś się niespodziewanie zmieniało, my byliśmy na to przygotowani. Choć takich sytuacji też nie było dużo. Rozumiałem, że należy Cię szanować za Twoje zdolności analityczne, ale bać się? Uczynić hersztem w takim wieku? A nikt nie chciał mi tego wytłumaczyć. Łącznie z Tobą. Na każde moje pytanie odpowiadałeś, że w sumie nie wiesz, jak się tam znalazłeś i nawet nie wiesz, czy Ci się podoba, bo w sumie to się nudzisz. Spodziewałem się, że musiałeś mieć jakąś przeszłość. Każdy jakąś ma. Mniej czy bardziej dostępną, ale ma. A Ty? Żadnych zapisów. Włamałem się nawet do prywatnych apartamentów pana Moriego i nawet tam nic nie było. Były teczki pozostałych czterech hersztów, wypełnione po brzegi i Twoja, najcieńsza, pusta. Jedna kartka. Imię, nazwisko, data urodzenia i zdjęcie. Nawet przy wykształceniu czy relacjach widniał znaczek „utajnione". Coś mi w tym wszystkim bardzo nie pasowało, ale nie miałem już kogo o to spytać. Więc ułożyłem sobie w głowie własną wersję Twojej historii. Usianą trupami, może jakimś wsparciem. O tym, że zaczynałeś od najniższych szczebli akurat wiedziałem. Nie wiedziałem, jak mógłbyś awansować tak szybko bez posiadania jakichkolwiek pleców w Mafii. Uznałem, że pan Mori po prostu miał do Ciebie słabość przez Twoje strategiczne umiejętności. Bo za cóż by innego? Owszem, gdy byłeś moim partnerem, torturowałeś ludzi, przepytywałeś ich, chodziłeś na misje i ryzykowałeś własnym życiem bardziej, niż było to konieczne. Ale nigdy nikogo nie zabiłeś. Coś dla mnie zupełnie niepojętego. Dlatego teraz, gdy w końcu podzieliłeś się ze mną swoją historią, jestem po prostu trochę zaskoczony. Muszę przestać Cię widzieć przez pryzmat tego, co sobie wymyśliłem, a zacząć przez prawdziwy.

Dazai uśmiechnął się lekko i odwrócił do przyjaciela, poprawiając na sobie koszulkę, którą rudzielec podniósł. Chciał jakoś rozładować atmosferę, roześmiać się, ale jeszcze nie potrafił. Potrzebował dłużej chwili, chwili przez którą oboje stali naprzeciw siebie, pozbawieni jakichkolwiek masek, by w końcu dać radę się odezwać.

- Siódmy odcinek, tak? – spytał w końcu. – Po dwudziestym mi powiesz, jaka jest Twoja historia – dodał.

Nakahara skinął głową w wyrazie zgody. Skoro mieli nie mieć przed sobą żadnych sekretów i Dazai się tego trzymał, to on też nie zamierzał zawieść jego zaufania. Obaj wyszli z sypialni w nieco zmieszanych nastrojach.

Okazało się, że kanapa, którą Nakahara sam wybierał z największą czułością, miała opcję rozkładaną, więc zupełnie niepotrzebnie kisili się cały poprzedni dzień na złożonej. Rudzielec poszedł się wykąpać, gdy Dazai, niepodsłuchiwany przez nikogo, nucił czołówkę z Gry o Tron, robiąc stosy drobnych kanapeczek na czas oglądania serialu. Położył talerze na stoliku i postawił butelki z piciem tuż obok kanapy. Stawiał akurat dwie szklanki, gdy w jego polu widzenia pojawił się Nakahara z ręcznikiem zawiniętym w turban, w czarnej podkoszulce i szarych dresowych spodniach.

Dazai musiał przyznać, że był to widok zgoła odmienny od tego, do czego przywykł. Najczęściej widział u Chuuyi dopasowany, szyty na miarę garnitur, rzadziej, w samej kwaterze głównej – ciemne koszule i koszulki w połączeniu z czarnymi dżinsami. W dresach widział go po raz pierwszy i musiał przyznać, że był to zaskakująco przyjemny widok. Zaczynał też nabierać wrażenia, że Nakahara mógłby założyć dosłowną szmatę, a i tak wyglądałby dobrze.

- Na co się gapisz gnido? – rzucił Chuuya.

Osamu od razu odzyskał rezon.

- Czekam aż ruszysz kościsty tyłek i włączysz serial zamiast stać tak jak niskobudżetowy model z pierwszego bilbordu na przedmieściach.

Nakahara wyglądał przez chwilę, jakby chciał Osamu zabić w najboleśniejszy możliwy sposób. Może zadźgać łyżeczką do herbaty?

- Nie jest kościsty tylko wyćwiczony, a Ty musiałbyś sprzedać nerkę i oddać duszę żeby mieć coś tak perfekcyjnego.

Chuuya uniósł się dumą i wygodnie rozsiadł się na swojej połowie kanapy. Nacisnął przycisk play i już wkrótce rozległ się dźwięk czołówki. Nakahara zastanawiał się, czy Dazai poprosi go o przewinięcie czołówki, skoro widzieli ją już tyle razy, ale nic na to nie zapowiadało. Obaj skupili się na serialu, chociaż Chuuya zrobił to w mniejszym stopniu. Co jakiś czas przyglądał się Dazaiowi.

Był pełen podziwu dla siedzącego obok mężczyzny. Nie każdy dałby radę przeżyć choćby jedną dziesiątą tego, co on. I do tego dać radę stwierdzić, co jest dla Ciebie szkodliwe i pozbyć się tego z życia. Ilość trupów, które zostawił za sobą Dazai, nie robiła na Nakaharze najmniejszego wrażenia. Co kilka sekund gdzieś na świecie umiera człowiek, więc co za różnica który to z nich? Czy z czyjej ręki. Jasne, gdyby zginął ktoś bliski Nakaharze, pewnie by cierpiał. Problem jednak był taki, że jedyna bliska mu osoba siedziała obok, a on nie wiedział, jak powinien się zachować.

Wydawało mu się, że potrafił zrozumieć, czemu Osamu odszedł z Mafii, która początkowo wyglądała jak najlepsza opcja, którą sierota może otrzymać. Mafia, zwłaszcza Portowa Mafia, oznaczała przynależność. Odnalezienie własnego miejsca na świecie. Przyjmowali Cię tym chętniej im gorszą przeszłość miałeś. Dawali złudne poczucie rodziny. Więzów. Jednak tylko do pewnego momentu. Gdy okazywałeś się zbyt brutalny, zbyt dziki. Wtedy szacunek zmieniał się w strach, a ludzie odsuwali się od Ciebie. Mogłeś kazać zrobić im wszystko, ale to już nie była rodzina tylko dyktatura. Dlatego Dazai, który rozumiał świat od samych podstaw, wiedział doskonale, w którym momencie przekroczył linię zza której nie było już powrotu. Dlatego przestało mu to wszystko wystarczać. Dlatego ruszył dalej w poszukiwaniu rodziny. No i poza Mafią szansa na zabicie kogoś znacząco maleje.

Wzrok Nakahary spoczął na przedramionach przyjaciela. Istniało wiele teorii, czemu ukrywa je pod tymi wszystkimi warstwami bandaży, łącznie z najpopularniejszą, że próbował się ciąć. Chuuya nie wierzył w to. Wiedział, że nawet jeśli Dazai mówił coś o samobójstwie, to nie cierpi bólu i brudu. Cały tatuaż Osamu wyglądał niesamowicie. Nie ilość morderstw. Do tego słowo „niesamowicie" nie pasowało. Ale sam fizyczny wygląd tatuażu z pewnością dodawał Dazaiowi czegoś, co mogłoby przyciągać do niego ludzi, jak ćmy do światła, gdyby tylko umiał to wykorzystać. Czy choćby nazwać.

Osamu zauważył, że jest obserwowany już jakiś czas wcześniej, jednak dopiero po pewnym czasie zebrał się w sobie żeby się odezwać.

- Mogę je zakryć jeśli Ci przeszkadzają – oznajmił cicho, wyrywając Nakaharę z rozmyślań.

- Nie, nie musisz. To nie to – zaczął gorliwie tłumaczyć, zupełnie ignorując serial. – Po prostu się zastanawiam, jak silny może być człowiek. Zwłaszcza patrząc na Ciebie. Przekraczasz wszystkie normy tego, co można znieść.

- Potwory już tak mają – zaśmiał się Dazai bez odrobiony radości w głosie. – Zakryję je.

- Jeśli czujesz taką potrzebę to nie będę Cię powstrzymywać – oznajmił spokojnie Chuuya. – Moim zdaniem ten tatuaż jest po prostu piękny w swój własny, hipnotyzujący sposób.

Dazai, który był już na etapie wstawania, nagle cofnął się na kanapę.

- Piękny? – spytał z kpiną. – Kilka tysięcy trupów jest Twoim zdaniem piękne?

- Trupy to inna sprawa. Każdy ma jakieś w szafie. To, że Twoje mogłyby zapewnić Narnii połowę mieszkańców, nic nie zmienia. Nie widzę tego, tak jak Ty. To nie jest wyznacznik zła. To tylko pokazuje, ile przeżyłeś i z ilu walk wyszedłeś obronną ręką.

- Może kiedyś zacznę na to patrzeć tak, jak Ty, ale na razie to zbyt trudne – stwierdził Dazai.

- Przeżyj żałobę, złość, gniew. Pozwól sobie na przeżycie tych wszystkich emocji, na pogodzenie się z przeszłością i zrozumiesz, że mam rację, a w Tobie nie ma niczego, co nie jest piękne.

Osamu uśmiechnął się słysząc to, a Nakahara, uświadamiając sobie, że być może powiedział za dużo, natychmiast włączył kolejny odcinek.

- Nie będę Ci opowiadał, co Cię ominęło jeśli pójdziesz gdzieś teraz gnido – ostrzegł rudzielec.

Dazai tylko sięgnął po kolejną kanapkę, których powoli już ubywało. Nie poszedł zakryć ramion bandażami i przez jego głowę przebiegła myśl, że być może już nigdy tego nie zrobi.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top