P. LXXVIII / PODJĄŁEM DECYZJĘ
Widok śpiącego Nakahary, którego twarz co rusz, na bardzo krótką chwilę, oświetlały mijane, uliczne latarnie, tylko po to by znów pozostawić ją w półmroku auta, był na swój sposób niesamowity. Pewnie dlatego Dazai nie mógł oderwać od chłopaka wzroku i co rusz na niego spoglądał. Niby mało bezpieczne zachowanie, bo przecież mógł stracić kontrolę nad kierownicą i spowodować wypadek, jednak cztery pasy prowadzące w dwóch przeciwnych kierunkach dawały mu pewien margines błędu. Zwłaszcza, że było przecież przed czwartą i ulice świeciły pustkami równie mocno, co nocne niebo gwiazdami. Niby spotkanie Cuppoli skończyło się chwilkę po trzeciej, wtedy też, zgodnie ze swoimi przyzwyczajeniami, na samym końcu zniknęła dwójka z Eleven. Napisanie jednej wiadomości i ustawienie kilkunastu odbiorców też nie zajęło przecież brunetowi prawie połowy godziny.
Po prostu chłopcy, mimo że spędzili razem cały dzień, najzwyczajniej się za sobą stęsknili. Niby przebywali w jednym pomieszczeniu, rozmawiali i widzieli się, ale nie mogli się do siebie w żaden sposób zbliżyć. Jakiekolwiek przytulenie się, pocałowanie czy choćby trzymanie się za ręce, choć brzmiało dość dziecinnie, było poza zasięgiem, bo ustalili, że na razie nie pozwolą by ich życie prywatne w jakikolwiek sposób kolidowało czy mieszało się z służbowym. Dlatego, gdy Dazai po całym dniu przyciągnął Nakaharę w swój iście niedźwiedzi uścisk i czule go pocałował, zupełnie stracili poczucie czasu. I z pewnością na jednym pocałunku się nie skończyło.
Racjonalniejszy oczywiście okazał się Nakahara, który sam z siebie zorientował się, że przecież już późno. Ten sam rudzielec, stojąc w windzie, która wiozła ich na ich piętro, do ich mieszkania, zarzekał się, że wcale nie spał przez ani sekundę w czasie drogi. Że uważał i gdyby Dazai zaczął przysypiać czy wykazywać inne niepokojące oznaki, natychmiast by wszystko skontrolował. Osamu nie kłócił się z nim tylko stał z lekko rozczulonym uśmiechem, ale sama jego mimika zdawała się napędzać Nakaharę, który coraz bardziej nalegał, że wcale nie spał.
Dazai czule pocałował go w czoło i wysłał do łazienki, bojąc się, że rudzielec zaśnie równie szybko pod prysznicem, a naprawdę nie chciał ponownie czegokolwiek mu zszywać w takich warunkach. Sam błyskawicznie zrobił im po kubku herbaty i kilku wybitnie prostych kanapkach i poczekał na Chuuyę, który uwinął się wyjątkowo szybko i dołączył do niego w ręczniku owiniętym na włosach, minimalnie rozbudzony, ale widocznie głodny. Dopiero, gdy po kanapkach zostały jedynie okruszki, Dazai pocałował swojego chłopaka na dobranoc i sam ruszył do łazienki. Brunet przez dłuższą chwilę był przekonany, że będzie sterczał pod prysznicem, czekając aż ciepła woda zmyje z niego stres z całego dnia, jednak nic takiego nie miało miejsca. Osamu nie czuł się nijak inaczej, ot zwykły dzień w pracy. Może już wkręcił się w pracowanie dla Mafii, po samym okresie przejściowym i byciu konsultantem? A może naprawdę gdzieś tam głęboko w duszy kiedyś myślał, że będzie zajmował to miejsce i dlatego się nie stresował? Koniec końców, po wybitnie długich przemyśleniach, Dazai doszedł do najprostszego wniosku na świecie. Może i czuł lekki zawód, że Nakahara nie miał szans spróbować swoich sił w Zbrojnej Agencji Detektywistycznej, zwłaszcza w czasach, gdy członkowie tejże Agencji jeszcze go nie nienawidzili, ale cieszył się z tego, jak koniec końców sprawy między nimi się ułożyły. Dazai po prostu czuł się na swoim miejscu w życiu i było mu na tyle dobrze, że nie zamierzał myśleć o wadach i problemach, które w pewnym momencie przecież napotkają.
Tak jak nie zamierzał myśleć, że już niemal wieki temu miał zająć się treningiem i zrozumieniem swojej nowo odkrytej części Zdolności. Minęły już całe cztery tygodnie od momentu, w którym pierwszy raz użył nieświadomie tej umiejętności i mimo początkowych składanych sobie obietnic, że ogarnie to jak najszybciej, skończyło się tak, że zepchnął to na ostatni plan swojej świadomości. Spory udział miał w tym sam Nakahara, który noc w noc dawał radę przekonać Dazaia, że nic złego się nie stanie i że Osamu nie musi nocami wymykać się na dach i tego ćwiczyć. Jakby na to nie patrzeć, rudzielec miał rację i brunet ani razu nie stracił kontroli. A teraz, gdy cała Cuppola uznała, że wiele Zdolności można rozwinąć, czekały ich długie godziny wspólnych treningów, więc Dazai będzie miał swoją szansę.
Brunet wreszcie zakręcił kurki i wyszedł spod prysznica, zapominając, że mokre stopy i śliskie kafelki to złe połączenie. Po dłuższej chwili prób złapania równowagi, wreszcie mu się udało, z westchnieniem ulgi, ale rabanu narobił takiego, że spokojnie już śpiący Nakahara, zajmujący wtedy cale łóżko z rękoma i nogami rozrzuconymi w każdym możliwym kierunku, obudził się i usiadł nagle. Został jednak bardzo szybko uspokojony, gdy brunet, wycierając włosy ręcznikiem, wszedł boso do sypialni, mając nadzieję, że nie obudzi chłopaka. Cóż, niektóre plany jednak nie wypalają.
Nakahara spojrzał na Dazaia z wyrzutem, który zmienił się w wyraz niedowierzania, gdy brunet najzwyczajniej w świecie rzucił ręcznik na ziemię i wziąwszy krótki rozbieg, skoczył i rzucił się na rudzielca, absolutnie go przygniatając. Wtedy walka Chuuyi o choćby trochę tlenu zajęła zdecydowanie ważniejsze miejsce niż jego niechęć do bycia obudzonym w tak hałaśliwy sposób. Obaj przeturlali się kilkukrotnie, śmiejąc się, jak małe dzieci, tylko po to by skończyć w wybitnie dziwnej pozycji, gdzie na szczęście Chuuya był na górze. Z racji tego, że był lżejszy, żaden z nich na to nie narzekał, a zaśnięcie w takiej pozycji nie było najgorszym pomysłem, na jaki mogli wpaść tej nocy.
Nakahara szczerze zaczynał już przywykać do poranków, w których budził się w pustym łóżku, które nosiło jedynie szczątkowe ślady po obecności Dazaia. Całkowicie mu to jednak pasowało. Jak mógłby narzekać, na wstawanie na gotowe śniadanie i drobne rozpieszczanie od rana? Byłby wybitnie niewdzięczny, gdyby zaczął marudzić. Tym razem jednak, gdy zarzucił ręką by sprawdzić, czy łóżko jest połowicznie puste i spodziewając się uczucia gładkiego materiału pod palcami, zdziwił się czując coś nieokreślonego, co dodatkowo wydało z siebie jęk po tym, jak zostało uderzone. Rudzielec otworzył zaskoczony oczy i zobaczył zaspanego Dazaia, próbującego rozmasować sobie klatkę piersiową.
- No już sobie idę – mruknął Osamu, odsuwając się kawałek, mimo lekkiego uśmiechu. – Rozumiem, że za bardzo się rozpycham, ale żeby od razu tak ostro?
- To wcale, ja nie, to nie tak – zaplątał się w we własnych słowach Nakahara, gdy jego twarz przybrała nieomal kolor jego włosów. Widząc, jak Dazai zaczyna się śmiać, uspokoił się. – Doskonale wiesz, że to nie tak. Po prostu zazwyczaj Cię tu nie ma i tylko chciałem to sprawdzić.
- Skoro wiesz, że mnie tu nie ma to po co to sprawdzasz codziennie? – spytał zaskoczony Dazai, który do tej pory był święcie przekonany, że rudzielcowi pasuje układ, który przyjęli, choć na dobrą sprawę nigdy go nie omówili.
- Bo może mam nadzieję, że jesteś – odparł Chuuya ziewając i nie zauważając, że mówi troszkę za dużo, głównie przez wzgląd na wciąż częściowe zaspanie.
- Wystarczy jedno słowo i będę, przecież wiesz – odpowiedział Dazai ciepło, delikatnie odgarniając włosy z twarzy Nakahary i czule głaszcząc policzek i skroń leżącego chłopaka.
Chuuya uznał, że to zdecydowanie zbyt poważne rozmowy i że zdecydowanie spalił zbyt czerwonego buraka od rana, więc bez słowa uprzedzenia zrzucił Osamu z łóżka, jednym, silnym pchnięciem obu dłoni.
- Nie masz jakiegoś śniadania do zrobienia? Która godzina? Zaraz się na pewno spóźnimy na spotkanie Cuppoli – oświadczył rudzielec, układając się wygodniej na łóżku.
- Jest pieprzona ósma rano Chuu – mruknął Dazai sprawdzając godzinę na telefonie i upewniając się, że prawidłowo ustawił budzik. – Zebranie jest o czternastej. Suńże swój uroczy tyłek albo ja Cię przesunę, bo śniadanie to Ty dostaniesz nie wcześniej, niż o dwunastej.
- Czterdziesty Drugi Szef Portowej Mafii chciałby się wyspać? – spytał Nakahara, drocząc się z brunetem.
Osamu, po raz ostatni upewniając się, że ustawił alarm na odpowiednią godzinę i w odpowiedniej aplikacji, a nie, jak już nie raz mu się zdarzało, w kalkulatorze, delikatnie acz stanowczo przesunął Nakaharę i wreszcie wrócił w ramiona Chuuyi i Morfeusza. Gdy obaj pokonali swoje poranne przeciwności i ponownie zawitali do budynku Portowej Mafii, byli w cudownych humorach, mimo że byli sporo przed czasem. Wciąż jednak znajdowali się ludzie, którzy już na nich czekali, mimo że chłopcy przyjechali założeniowo godzinę przed ustalonym czasem. Jednak stare nawyki ciężko wyplenić.
- Dzisiaj mamy czwartek – zaczął Dazai, po przywitaniu się z oczekującą go czwórką przed salą konferencyjną. – Możemy się umówić, że w piątki będę Ci oddawać za kawy?
- Jasna sprawa Szefie – zgodził się Hayato, stawiając dwa papierowe kubki na stole i kulturalnie zajmując jedno z miejsc siedzących przy stole.
Wszyscy zajęli miejsca, które niegdyś były ich, co podkreśliło, jak duże braki w Eleven wciąż istnieją. Nim ktokolwiek zdążył to jednak skomentować, rozległo się pukanie do drzwi. Ku zdziwieniu wszystkich z wyjątkiem Kaguyi i Hayato, którzy zbili niezbyt dyskretną piątkę, na korytarzu czekał nieco zdenerwowany Izaki.
- Moglibyśmy porozmawiać? – spytał wprost, na razie nie bawiąc się w formułki grzecznościowe i przywitanie, patrząc wprost na Dazaia, który lekko skinął głową.
Gdy chłopak zeskoczył ze stołu, na którym znalazł swoje ulubione miejsce i już zbierał się do obejścia stołu, Nakahara chwycił go za nadgarstek i zmusił do spojrzenia na siebie. Wyglądał na lekko zmartwionego.
- Jesteś pewien? Ostatnio próbował Cię zastrzelić – przypomniał mu szeptem, zupełnie chwilowo ignorując chłopaka.
- Wątpię żeby od tamtego momentu odwiedził strzelnicę i nad tym popracował – oznajmił pogodnie Dazai. Powierzchniowo naprawdę sprawiał wrażenie, że nijak się ich wspólną przeszłością nie przejmuje, ale Nakahara zobaczył w jego oczach tę lekką dozę braku zaufania i ostrożności, która upewniła go, że chłopakowi nic nie będzie. – Poza tym, nie on jeden ma przy sobie broń.
Nakahara westchnął ciężko, ale puścił rękę Dazaia i tylko obdarzył Izakiego nieprzyjemnym spojrzeniem i obserwował obu mężczyzn dopóki nie zniknęli za zamkniętymi przez Osamu drzwiami. Szli przez dłuższą chwilę w milczeniu, Osamu podążał za byłym podwładnym bez pospieszania go czy zadawania tony pytań. Zamiast tego włożył dłonie w kieszenie płaszcza i po prostu szedł za nim. Nie zdziwił się, gdy dotarli do ogromnego tarasu, w końcu znał plany każdego piętra tego budynku na pamięć. Cieszył się jednak, że nie zdążył zdjąć płaszcza, bo trafił im się wyjątkowo chłodny dzień, zapewne zapowiedź zbliżającej się jesieni. Izaki stanął przy samym brzegu tarasu i oparł się o barierkę, patrząc gdzieś przed siebie. Dazai dołączył do niego po krótkiej chwili.
- Dostałem Twoją wiadomość o dzisiejszym zebraniu – zaczął Izaki, wciąż nie odrywając wzroku od przypadkowego punktu w przestrzeni, byleby nie spojrzeć na Dazaia. – Czemu mi ją wysłałeś?
- Z tego co pamiętam, byłeś członkiem Eleven. Oni zawsze dostawali powiadomienia o zebraniach. Nie rozumiem, co w tym takiego dziwnego – Dazai wzruszył lekko ramionami, jakby to była największa oczywistość świata.
- Wydawało mi się, że dość jasno dałem Ci do zrozumienia, co o Tobie myślę. I o Twoich działaniach w pobliżu tej organizacji – zauważył mężczyzna.
- Może po prostu chciałem dać Ci drugą szansę? Może sam chciałem ją dostać? Wiem, że zraniłem wielu ludzi swoją zdradą. Miałem swoje prywatne powody, ale to niewiele zmienia. Nie zamierzam Ci wypominać postrzelenia mnie, choć dalej uważam, że powinieneś wrócić na ćwiczenia strzelnicze. Bardzo bym się ucieszył, gdybyś wrócił do Eleven. Zamierzam jeszcze poczekać, nikt nie zajmie Twojego miejsca. Ale ta sytuacja nie będzie trwała wieki. Prędzej czy później będę musiał zapełnić to miejsce. Albo Tobą, albo kimś innym. A Ty musisz się zastanowić, czy dasz radę pracować dla mnie. Bo teraz już nie będę po prostu randomowym człowiekiem, w innym Oddziale, z którym rzadko będziesz mieć styczność. Nawet, jeśli nie wrócisz do Eleven, tak czy siak będziesz pośrednio pracował dla mnie. Musisz przemyśleć, czy dasz radę i czy Ci to pasuje. Nie zamierzam pozwolić na jakiekolwiek konflikty wewnętrzne, więc jeśli czujesz, że musisz mi coś powiedzieć to teraz masz na to czas – oświadczył Dazai ze stoickim spokojem.
Coś w jego postawie się zmieniło i Izaki doskonale to widział. Nie potrafił dokładnie określić co, ale wiedział, że czuł wewnętrzny konflikt. Jego serce i dusza całymi sobą chciały, by wrócił do Eleven, do życia o którym myślał, że przepadło bezpowrotnie. Głowa mówiła mu, że powinien się zdystansować. Że Dazai ponownie w końcu zniknie, prawdopodobnie, gdy po prostu się znudzi, a on tylko narobi sobie nadziei. Wcześniej, gdy Dazai bawił się w konsultanta, postrzelił go bardziej z żalu za porzucenie ich, niż poczucia aktualnego zagrożenia.
- Nie wiem, czy dam radę – przyznał się szczerze Izaki. – Pamiętam, że lata w Eleven były najlepszymi latami mojego życia. Nie tylko mojego czasu w Mafii, ale całego życia. I gdy uwierzyłem w bajkę, Ty nagle zerwałeś tę wizję i postawiłeś mnie przed rzeczywistością, która była zupełnie inna. I zostawiłeś mnie samego w tej nowej sytuacji. Po prostu nie zamierzam pozwolić sobie na ponowne zaufanie Ci. Nieważne, jak mocno tego chcę. Nie zaufam Ci, bo nie wierzę, że się zmieniłeś i że tym razem zostaniesz aż do końca. I nie miej złudzeń. Ludzie, którzy odejdą, nie odejdą ze strachu przed Tobą. Czy ze złości. Odejdą przez zawiedzione oczekiwania i zaufanie. Przynajmniej w większości.
- Może Cię to zaskoczy, ale w pełni to rozumiem. Nie dam rady Cię przekonać, że się zmieniłem, bo na dobrą sprawę nic takiego się nie stało. Po prostu nazbierało mi się gówna, gdy byłem w Mafii i gdy byłem jeszcze przed nią. Szambo się przepełniło i było naprawdę blisko i by się wylało. Dlatego uciekłem przed tym wszystkim. Teraz, gdy mam wszystko pod kontrolą, nie czuję potrzeby ucieczki. I wiem, że bardzo długo jej nie poczuję, może nawet nigdy. Plus teraz to nieco inna sytuacja, skoro zastrzeliłem Moriego i zająłem jego miejsce. Pozycja trochę mnie zobowiązuje. Ludzie, którzy wybaczyli mi moje humorki i we mnie wierzą. Nie chcę tego znowu stracić. Nie mogę tego znowu stracić. Niemniej jednak – Dazai odepchnął się od barierki i zrobił dwa kroki w tył, w stronę drzwi. – Twoje miejsce jeszcze na Ciebie czeka. Nawet dzisiaj. Jeśli się na nie zdecydujesz, to raz na zawsze. Jeśli uznasz, że chcesz odejść, złóż wypowiedzenie na moim biurku i będziesz wolny. Po prostu poinformuj mnie o swojej decyzji, gdy już jakąś podejmiesz. Ale nie musisz się spieszyć.
Dazai uśmiechnął się lekko, odwrócił na pięcie i zaczął maszerować w stronę drzwi. Zerknął na godzinę w telefonie i ze zdziwieniem zauważył, że został mu kwadrans do spotkania Cuppoli, więc wszyscy pewnie już się odmeldowali w konferencyjnej. Nie zatrzymał się, gdy usłyszał głos Izakiego.
- Skąd to zaufanie, że Cię nie zastrzelę, gdy odwracasz się do mnie plecami? – krzyknął chłopak.
- Wierzę w Twój honor. I w relację, która nas łączyła – odparł Dazai, wzruszając ramionami i odwracając się na sekundę tak, by znaleźć się przodem do Izakiego. – I wiem, że gdybyś naprawdę tego chciał, strzeliłbyś mi prosto w twarz – Dazai wskazał palcem bliznę na swoim policzku i uśmiechnął się szeroko, ponownie odwracając i znikając w ciemności korytarza.
Izaki został jeszcze chwilę na tarasie, czując jak przeraźliwy wiatr i zimno szczypią go w policzki i uszy. Tak naprawdę nie miał nieskończonej ilości czasu by wybrać. Doskonale wiedział, że wszyscy starzy członkowie Eleven wezmą udział w dzisiejszym zebraniu. Jeśli on tego nie zrobi, będzie do tyłu. Do tego, na dobrą sprawę już wszystko przemyślał. Przemyślał to od ich ostatniego spotkania. Miał ogromną ranę w sercu, ale był świadom tego, że przy Dazaiu dałby radę ją zaleczyć. I choć nie żałował wtedy, że strzelił, cieszył się, że szybka reakcja bruneta i jego brak umiejętności strzeleckich zaowocowały tym, że przeżył. Izaki doskonale wiedział, jaka jest jedyna rzecz, którą może zrobić. Nie wyobrażał sobie życia poza Portową Mafią. Doskonale pamiętał, jak podpadł kilku rządom, jak miał problemy, jak w Mafii wszystko zdawało się wszystko samo z siebie układać. Jak wierzył w Dazaia tak bardzo, że praktycznie stawiał go na piedestale. I z tego, co rozmawiał z niektórymi ludźmi, wielu czuło się tak samo. Czy mógłby odwrócić się od wszystkiego i zostać absolutnie samym? Znając siebie mógł śmiało stwierdzić, że długo by nie trwało, a już ponownie wpadłby w kłopoty. Tyle, że tym razem nikt nie przyszedłby mu na ratunek. Izaki odepchnął się od barierki i ruszył raźnym krokiem w konkretnym kierunku.
Dazai poczuł smutne ukłucie w sercu. Nie tak mocne, jak wtedy, gdy Izaki go postrzelił. Wtedy świadomość, jak bardzo zawiódł ludzi, którzy nie byli Chuuyą, spadła na niego jak grom z jasnego nieba. Teraz poczuł jedynie smutek, że naprawa niektórych relacji pozostaje poza jego zasięgiem. Otworzył drzwi od sali konferencyjnej i uśmiechnął się smutno. Spojrzał na Nakaharę, który wyglądał, jakby ktoś zdjął mu z barków ogromny ciężar i nie potrafił pohamować ulgi. Zapewne sądził, że skończy się krwawo i tylko cieszył się, że to Dazai wyszedł ze starcia zwycięsko. Osamu doskonale wiedział, że później będzie musiał rudzielcowi wszystko opowiedzieć.
Później Dazai przeniósł wzrok na ludzi, którzy kiedyś należeli do Eleven i przez chwilę zamarł. Kaguya i Hayato byli wiecznie radośni i pozytywnie nastawieni do życia. Do tego uwielbiali ludzi, uwielbiali Dazaia i uwielbiali z nim pracować. Ich decyzja o powrocie nie zdziwiła nikogo. Zresztą, nawet za czasów oryginalnego Eleven, doskonale dogadywali się ze wszystkimi i przełamywali lody niczym lodołamacz. Izaki był bardziej, jak Titanic. Stronił od ludzi, czasami się wywyższał i powodował mnóstwo konfliktów. Zwłaszcza, gdy na scenę wchodził Chuuya, którego temperament tylko zaogniał sprawę. Nie było spokojnego dnia w ich ekipie, ale ważne, że koniec końców mimo różnic udawało im się razem pracować. Dlatego Dazai wiedział, że utrata Izakiego i zastąpienie go, będzie jednak jakimś ciosem dla ekipy. Że to już nie będzie to samo.
Wszyscy zajęli swoje miejsca, Dazai oczywiście na stole, gdyż tam sobie upodobał najbardziej, tak samo zresztą siadywał, gdy były spotkania z Morim i Osamu uśmiechnął się szeroko widząc parujące kubki z kawą przed każdym. Jednak pewne rzeczy pozostają niezmienne. Spojrzał zaskoczony w stronę drzwi, gdy ponownie rozległo się pukanie do nich. Gdy do konferencyjnej wszedł Izaki, nikt nie skomentował tego, czekając na reakcję Dazaia. Ten jednak tylko skinął głową, więc chłopak zajął swoje miejsce przy stole.
- Podjąłem decyzję – oznajmił Izaki i uśmiechnął się lekko, co Osamu zdecydowanie odwzajemnił. Cichy, niezadowolony jęk Nakahary wywołał śmiech u wszystkich obecnych członków Eleven.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top