P. LXVII / BERETTĘ CHYBA NAPRAWDĘ BĘDZIE MUSIAŁ OPŁACIĆ Z WŁASNYCH PIENIĘDZY
Hej Miśki! Bardzo, ale to bardzo ślicznie chciałam Wam podziękować za to, że ze mną siedzicie w tym bagnie i czytacie to opowiadanie! Jest Was tu już ze mną calutkie 49 osób i powiem Wam, że każda kolejna osoba, która przybywa, raduje moje serduszko. Bardzo ładnie też dziękuję za prawie 9 TYSIĘCY odsłon (nigdy się nie spodziewałam, że dotrę do takich liczb) oraz za ponad 2 TYSIĄCE gwiazdek (gdzie wciąż pamiętam, jak się cieszyłam jak pięciolatek na święta, gdy przyszło powiadomienie o dziesiątej, pięćdziesiątej czy setnej gwiazdce i naprawdę nie wyobrażałam sobie, że dotrę do aż takich wyników). O komentarzach nie wspominając.
Chciałam też od razu przeprosić, bo obiecałam, że wrzucę trzy rozdziały wczoraj, a wrzuciłam jeden. Mam jednak wymówkę! Ogarnęłam wczoraj całą techniczną stronę opowiadania żeby przypadkiem nie narobić błędów logicznych. Jeśli ktoś jest ciekawy to dziś Dazai i Nakahara mają u siebie 5 sierpnia! :D
Żeby nie przedłużać! Jesteście wszyscy kochani i bardzo dziękuję za Wasze wsparcie, a teraz miłego czytania ♥ #LuceuszOut
Dazai doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że właśnie skonstruował ludzką bombę z opóźnionym czasem zapłonu. Inaczej przecież nie dało się określić wprowadzenia członków Portówki do Zbrojnej Agencji Detektywistycznej. Chłopak był równie świadom tego, że sam dałby radę powstrzymać ich wszystkich, gdyby zaszła taka potrzeba. Nie chodziło jedynie o brak wygody, czy radość ze wsparcia bliskich. Dzięki temu, że główna część konfliktu obecnie tamowana była przez jego podwładnych, miał szansę na względnie spokojną rozmowę z byłym Szefem, a przecież na tym mu zależało najbardziej w całej tej sytuacji.
- Hej Yukichi - zaczął Dazai, od razu po zamknięciu za sobą drzwi i pomachaniu człowiekowi, który siedział obecnie niemal w drugim końcu pomieszczenia.
- Witaj Dazai - odpowiedział Fukuzawa, zaskakująco przyjaznym tonem.
Osamu uznał to za dobry znak, więc podszedł do biurka i zajął to samo miejsce, w którym przed chwilą siedziała Akiko. Uśmiechnął się lekko, oparł o wysokie siedzenie fotela i mentalnie przygotował do rozmowy, którą wbrew pozorów, odkładał dość długo.
- Widzę, że wciąż nie jesteś w najlepszym stanie - zaczął rozmowę Fukuzawa, ruchem głowy wskazując na wciąż niewygojone pozostałości po odniesionych ranach.
- Wyliżę się, jak zawsze - skomentował to Dazai, nie chcąc wchodzić w szczegóły swojej karty medycznej. - Zanim przejdziemy do mniej przyjemnych spraw, chciałbym Ci bardzo podziękować za bezproblemowe zwolnienie Yosano.
- Nie wiem, czy opowiadała Ci, jak się spotkaliśmy - zaczął Yukichi z lekkim uśmiechem.
- Dość pobieżnie - uświadomił go Dazai, wiedząc, że od jego odpowiedzi zależy odpowiedź, którą dostanie od Szefa Zbrojnej Agencji Detektywistycznej.
- Więc wiesz, że zawsze robiłem wszystko, by była szczęśliwa i silna. Nie mogę jej więcej nauczyć, a nie chcę być czynnikiem, który zahamowałby jej rozwój. Bo może jeszcze rozkwitnąć, przy odpowiednich ludziach oczywiście. Choć to jest mniej ważne. Nie byłaby już tutaj szczęśliwa. Nie od czasu tej kłótni o Ciebie. Yosano nigdy nie miała wielu przyjaciół i zawsze widziała to, co w ludziach najlepsze. Gdy zobaczyła bardziej parszywą, żeby nie ująć tego gorzej, stronę ludzi, którymi się otaczała, poczuła się po prostu zdradzona. Nie wiem, czy dołączenie do Portówki dobrze jej zrobi. Nie znam tam prawie nikogo, więc nie jestem w stanie powiedzieć, czy znowu zostanie zraniona. Wiem jednak, że zatrzymanie jej tutaj to najgorsze, co można zrobić. Zwłaszcza, zatrzymanie na siłę lub odprawienie jej ze świadomością, że popełniła błąd. Mogę się tylko modlić, by odnalazła to, czego szuka, bo szuka tego naprawdę długo - w głosie Szefa dało się wyczuć sporą dawkę smutku wymieszanego z poczuciem dumy i nadzieją. Według Dazaia niewiele było piękniejszych mieszanek uczuć.
- Zrobię, co w mojej mocy żeby poczuła się w Mafii, jak w domu. Choć w ten sposób mogę się jej odwdzięczyć za wszystko, co dla mnie zrobiła - obiecał Osamu, splatając palce i prostując się nieco w fotelu.
- Ufam Twojemu słowu Dazai, bo zawsze byłeś wiarygodnym człowiekiem.
Obaj wiedzieli, że czas, który mieli na zwykłe uprzejmości powoli dobiegał końca. Jasne, obaj nawzajem cenili się, jak diabli, ale nie zmieniało to faktu, że musieli omówić poważniejsze sprawy, a wytłumione odgłosy kłótni już zaczynały do nich docierać.
- Nie wiem, w jakiej kolejności chciałbyś omówić sprawy, które omówić musimy, więc sugeruję, byśmy zaczęli od najmniej ważnej. Czy Kunikida Doppo jeszcze żyje? - spytał Fukuzawa, opierając podbródek na dłoniach, a łokcie na stole.
- Z tego, co mi wiadomo tak - odparł z pewną rezerwą Dazai. - Nie padł rozkaz o zabiciu go, więc wątpię by ktoś wychylił się z szeregu. Przez wzgląd na ostatnie wydarzenia niezbyt miałem czas, czy nawet ochotę, żeby zejść i sprawdzić, co tam u niego słychać, więc jedyne informacje, jakie posiadam, pochodzą z raportów. Wiem, że jest w ciężkim stanie, ale nie jest najgorzej. Był raz hospitalizowany, bo nie potrafił powstrzymać swoich komentarzy dla siebie, ale wypisano go bardzo szybko, więc nie mogło być aż tak tragicznie. Choć obiecałem Yosano, że będzie miała swój udział w rozmowach z Doppo, więc nie mogę obiecać, że on da radę stamtąd wyjść żywym. Jak pewnie sam rozumiesz, Akiko żywi dość sporą urazę do Kunikidy.
- To brzmi, jak niedopowiedzenie roku - skomentował to Fukuzawa. - Musisz jednak zrozumieć, że Zbrojna Agencja nie liczy wielu Uzdolnionych członków. I strata każdego kolejnego jest dla nas wielkim ciosem. Zwłaszcza, że straciliśmy lekarkę, dzięki której ta Agencja istniała bardzo długo bez żadnej straty w ludziach, oraz analityka. Utrata jeszcze Kunikidy sprawi, że nasz personel uszczupli się za bardzo.
- Nie pozwolę Kunikidzie chodzić wolno po mieście - oznajmił od razu Dazai głosem, który sugerował, że ta decyzja jest niepodważalna i ostateczna. - Mogę zgodzić się na obstawę, minimum dwóch osób, ale nie ma nawet najmniejszej opcji, że wyrzucę go za drzwi Biurowca i zostawię na pastwę losu. Ten człowiek jest niezrównoważony i stanowi zagrożenie. Zagrożenie stanowi problem, na który nie zamierzam zezwolić. Skąd mam wiedzieć, że korzystając ze Zdolności nie wyczaruje sobie broni i nie rzuci się na moich podwładnych? Mafia Portowa jest liczną organizacją, nie da się temu zaprzeczyć. Będzie nieco mniej liczną po zmianach, jakie zajdą w niedługim czasie. Nic jednak nie zmieni faktu, że nie zamierzam ryzykować żadnego z żyć moich podwładnych.
- Doskonale wiesz, że Kunikida nie zgodzi się na obstawę Portowej Mafii. Uważa jej członków za gorszych od śmieci. Zwłaszcza teraz, po całym tym konflikcie z Tobą i z Yosano - przypomniał mu Fukuzawa.
- Myślę, że jeśli będzie miał wybór między gryzieniem piachu, a życiem pod obserwacją, wybierze to drugie - oznajmił chłodno Dazai.
Fukuzawa nie miał najmniejszego problemu z dostrzeżeniem, dlaczego Osamu doskonale sprawdzał się w roli Herszta, w roli Mafioza, czy kogo tylko zechciał. Potrafił sparaliżować człowieka samym tonem głosu i gdyby Szef Zbrojnej Agencji Detektywistycznej nie był świadom szacunku, jaki wytworzył się między nimi w ich czasie współpracy, sam chwilowo miałby problem z pozbieraniem myśli.
- Czy Ty grozisz mojemu podwładnemu? - spytał, również porzucając przyjazny ton.
- Nie posuwam się jeszcze do gróźb. Doskonale zdajesz sobie sprawę z konsekwencji swoich czynów, więc nie widzę powód, by w czasie odejścia zatruć naszą relację - uświadomił go Czterdziesty Drugi Szef Portowej Mafii. - Korzystają ze swojej Zdolności uratowałeś Kyoukę z rozbijającego się samolotu. Z tego, co ostatnio sprawdzałem, Doppo Kunikida wciąż jest członkiem Zbrojnej Agencji Detektywistycznej. A to z kolei oznacza, że z pstryknięciem palców mógłbyś przetransportować go z mojego więzienia, choćby i tutaj. A jednak tego nie robisz. I ja naprawdę rozumiem, dlaczego. Zdajesz sobie sprawę z tego, jak potężna jest Portówka. I nie chcesz jej podpaść, bo dosłownie jeden telefon wystarczyłby żeby zmieść Twoją Agencję z powierzchni Ziemi. Dlatego nie ruszasz Kunikidy, choć fizycznie byś mógł. Twoja inteligencja na szczęście przeważa. Idąc tym tokiem myślenia, wątpię byś chciał zniszczyć tę dobrą passę, gdy próbuję dojść tu do porozumienia.
- To coraz bardziej brzmi jak groźba Dazai - wytknął mu Fukuzawa.
- W pewnym momencie, z pewnością się nią stanie. Po co jednak dochodzić do tak nieprzyjemnych i ostatecznych rozwiązań? - częściowo zgodził się z nim Osamu.
- Załóżmy, że się zgodzę. W końcu drugą opcją jest zabicie go, a na to nie mogę zgodzić się od tak.
- Tak naprawdę to możesz, ale rozumiem, kwestia moralności i braków w personelu - sprostował go od razu Dazai. - Co do braków w personelu. Mógłbym coś na to zdziałać. Przyznam szczerze, że w dość dalekosiężnych planach, Zbrojna Agencja Detektywistyczna będzie mi, jakby to delikatnie ująć, zawadzać. Ponieważ jednak wiem, że Twoje małe kółko różańcowe jest dla Ciebie ważne, nie chciałbym uciekać się do konieczności doszczętnego zniszczenia go. Dlatego chciałbym zaproponować włączenie Agencji do Mafii. W zamian za nasz pełen nadzór nad Twoją grupą oczekiwalibyśmy efektów, braku większych konfliktów oraz ogólnego działania na korzyść Portówki. Oczywiście, zapewnilibyśmy Ci wsparcie jeśli chodzi o ludzi. W Mafii jest wielu Uzdolnionych, którzy z chęcią dołączyliby do Twojej grupy, jeśli byłaby ona podległa mnie.
- Myślę Dazai, że jesteś świadom tego, jakie emocje budzisz wśród moich pracowników - zaczął Fukuzawa, coraz bardziej onieśmielony. Do mężczyzny powoli docierało, że został postawiony pod ścianą przez jednego człowieka, którego osobowość i charyzmę pozwolił sobie zlekceważyć. - Większość uważa Cię za potwora. Wręcz panicznie się Ciebie boją. Nie zechcą pracować dla Ciebie. Ani z ludźmi, którzy są Tobie podwładni. Więc ani fuzja na równych warunkach, ani przyłączenie Agencji do Mafii, ani zatrudnienie psów Portowej Mafii w Agencji nie są możliwe. Wywołałoby to zbyt dużo konfliktów, w mojej i tak słabej już grupie.
Dazai zamilkł na chwilę. W sumie nie spodziewał się innej odpowiedzi. To nie tak, że wiązał jakieś wielkie nadzieje związane z tym rozwiązaniem, ale liczył, że uda mu się to załatwić w najłagodniejszy możliwy sposób. Teraz, kiedy już spróbował, choć z marnym skutkiem, mógł wybaczyć sobie zniszczenie życia tylu ludzi. Choć nawet nie rozumiał, czemu się nimi przejmuje, skoro w ich oczach był tylko łaknącym krwi i zniszczenia potworem.
- Myślę, że to nie jest kwestia tego, kto kogo tu lubi. Mogę żyć z ich nienawiścią. Żyłem z cudzą nienawiścią przez całe życie i kolejne dziesięć czy dwanaście osób nie zrobi mi różnicy. Myślę, że to kwestia tylko tego, jak bliskie więzi rozwinęły się w Twojej Agencji i jak bardzo chcesz żeby przetrwały. I co jesteś w stanie zrobić żeby je utrzymać i obronić.
- To nie jest takie proste. Ta Agencja nie działa na moje życzenie, w przeciwieństwie do Twojej Mafii - zauważył Fukuzawa.
- Słuszny punkt - skomentował to Dazai. - Spróbowałem. Nie udało się. Choć nie powinienem tego robić, zdradzę Ci najbliższe plany żebyś wiedział, ile zostało Ci czasu. Wykorzystaj go mądrze. Może nawet któregoś dnia przyjdziesz i zgodzisz się na moją propozycję. Jeśli nie, mam nadzieję, że rozwiążesz tę organizację, bo naprawdę nie chcę wojny w środku miasta.
- To nie byłaby wojna Dazai.
- Masz rację. To byłaby wybitnie jednostronna rzeź - zgodził się Osamu, a po przedłużającej się chwili milczenia dodał coś jeszcze. - Choć sądzę, że większość Twoich ludzi uciekłaby w popłochu, biorąc pod uwagę, jakie zdanie mają o mnie i przez jaki pryzmat widzą teraz moich ludzi.
Brunet, korzystając z chwili ciszy sięgnął po kartkę, którą Fukuzawa położył na biurku. Jego oficjalna rezygnacja z zajmowanej pozycji, z pensji, ze wszystkiego. Dazai nie musiał nawet zastanowić się przez sekundę, gdy sięgnął po długopis i jednym, pewnym podpisem, zerwał ostatnią nić wiążącą go z tym miejscem. Nigdy nie chodziło mu o pieniądze. Dorobił się fortuny w czasach, gdy pracował jako mafijny Herszt. Tak dużej, że mógłby na spokojnie wylecieć do jakiegoś ciepłego kraju i żyć tam do końca życia, nie myśląc nawet o pracy czy zleceniach. Jego pozycja w Zbrojnej Agencji Detektywistycznej była niczym w porównaniu do pozycji, którą zajmował w Mafii. Ale przecież Osamu nigdy nie chodziło o pozycję i respekt. Zawsze chciał tylko jednego. Otaczać się właściwymi ludźmi i żyć wśród nich do końca życia. Reszta nie była dla niego aż tak ważna. Jasne, skoro już się to wszystko wydarzyło, to zostanie, bo najzwyczajniej w świecie jest ciekawy, jak to się potoczy i skończy. W końcu życie to przygoda. Jednak wizja mieszkania w cieplutkim miejscu też bardzo nie kłóciła się z jego filozofią życiową.
- Do kiedy mam czas? - spytał, nieco słabo Fukuzawa, pocierając czoło w geście wybitnego skupienia.
- Teraz mamy restrukturyzację. Później musimy zamknąć sprawy z kilkoma mafiami, które się przewinęły przez nasz teren i zakończyć negocjacje z firmami, z którymi kiedyś wiązały nas relacje biznesowe - wymienił Dazai, mimo że praktycznie nie dał Fukuzawie żadnej przydatnej informacji. - Sądzę, że zostało Ci koło trzech miesięcy. I nie proś mnie o więcej. Wyrobiłbym się w miesiąc, ale chcę dać Ci nieco więcej czasu na podjęcie decyzji i dostosowanie się do niej. Wiem, że chciałeś zmienić świat na lepsze. Po prostu masz za małe środki.
Dazai skinął głową na pożegnanie, przesunął dłonią swoją rezygnację w stronę Fukuzawy i wyszedł z pomieszczenia. Załatwił wszystko, co załatwić powinien. Choć może lepszym stwierdzeniem byłoby, że zasiał ziarno, a plony zbierze później. W głębi duszy wiedział jednak, że wolałby, aby Zbrojna Agencja się rozpadła. Nie chciał współpracować z Kunikidą. W mniejszym stopniu, ale jednak, nie chciał też pracować z ludźmi, którzy byli słabi, ale uznali go za potwora. No i z pewnością nie chciał przyjąć z powrotem Kyouki. Były mafijny szczeniak już próbował gryźć poprzedniego pana, więc gdzie leżał sens w próbie naprawienia relacji?
Osamu otworzył drzwi od gabinetu Fukuzawy i stanął, jak wyryty, wzdychając ciężko.
- Co do chuja... - oznajmił cicho, patrząc szeroko otwartymi ze zdziwienia oczami na scenerię tuż przed nim.
Berettę chyba naprawdę będzie musiał opłacić z własnych, prywatnych pieniędzy.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top