P. LXIX / BLIZNY ŚWIADCZĄ O CHARAKTERZE

Dazaia ratowało tylko to, że Nakahara rozumiał jego zachowania i potrzeby czasami o niebo lepiej, niż on sam. Dlatego nikogo nie zdziwiło, że wyjątkowy i jedyny w swoim rodzaju zdobyty model Harleya, nie stał grzecznie zaparkowany na podziemnym parkingu przy domu Nakahary. W sumie, patrząc na to, co udało się Dazaiowi osiągnąć, Yosano wybitnie chciała z nim porozmawiać. Ciekawość zwyciężała w niej dosłownie wszystko. Wszystko poza chęcią powiedzenia wielkiego i tłustego "a nie mówiłam?" Osamu prosto w twarz i wypomnieć mu, że przecież mówiła mu, że za drugim razem jego wybuch będzie kontrolowany. I choć cała trójka milczała przez, wyjątkowo spokojną jak na standardy Chuuyi, całą podróż, to ich myśli kręciły się wokół tego samego tematu.

Nakahara martwił się, że Dazai znowu się od niego odsunie. Rudzielec wiedział, że to logiczne posunięcie, że dopóki Osamu nie ogarnie na dwa tysiące procent, jak ma aktywować, dezaktywować i korzystać z tej Zdolności, przebywanie dookoła niego nie będzie zbyt bezpieczne. Czy coś może wyzwolić tę Zdolność? Spotęgować? Wyrwać spod jego kontroli? Można by tu zadać wiele pytań i Chuuya doskonale wiedział, że Dazai będzie potrzebował odpowiedzi na każde z nich. I naprawdę w pełni rozumiał motywy i wszystko inne. Po prostu równie dobrze rozumiał to, że będzie za brunetem po prostu tęsknił, bo wszelka bliskość między nimi zostanie na pewien czas wstrzymana. A to zawsze siedziało cierniem w sercu Chuuyi.

Jedynie Kato zdawała się zdawać sobie sprawę z tego, co oznaczać mogła nagła zmiana w formie Drugiego Źródła Dazaia. Pewnie dlatego, że była jedyną logicznie myślącą osobą w tej sytuacji, gdy Nakahara martwił się o bezpieczeństwo Osamu znikającego w zaułkach miasta, a Yosano żyła radością, że miała rację. Typowa kobieta. Sayori natomiast zdołała połączyć fakty. Anulowanie cudzej Zdolności było Pierwszym Źródłem mocy Dazaia. Czarne Wstęgi i wiążąca się z nimi Absorpcja, które niszczyły wszystko i pozwalały chłopakowi przywłaszczyć sobie kopię czyichś wspomnień, uczuć czy nawet Zdolności, było Drugim Źródłem. Połączenie obu tych umiejętności wymagało niesamowitej siły. Wykraczającej poza sam fakt posiadania Drugiego Źródła. Umiejętnościami tego kalibru pochwalić się mogli tylko Pradawni. Była to cholernie niewielka grupa najsilniejszych na świecie ludzi, którzy praktycznie byli nieśmiertelni. W sumie, gdyby się temu przyjrzeć Dazai też wiele razy ograł Śmierć w kości. Tylko jeśli Dazai był Pradawnym, dlaczego nie użył tych umiejętności wcześniej?

Kato doskonale pamiętała raport, który niezbyt legalnie przejrzała, z walki Czarnego Duetu z Lovecraftem i jak wiele trzeba było użyć siły, by przeszedł on w stan uśpienia. Bo wszyscy w Portowej Mafii wiedzieli, że dopóki nie ma ciała trzeba się liczyć z tym, że przeciwnik przeżył. Cóż, czy ją to usprawiedliwiało czy nie, martwiła się i o Dazaia, z którym nie miała kontaktu, i o Nakaharę. W końcu byli przyjaciółmi za czasów, gdy istniało jeszcze Portowe Osamu's Eleven. Sayori zrozumiała jednak, że jeśli siła i Zdolności Osamu zależne są od jego stanu psychicznego, emocji i powierzchownych uczuć, to wszyscy mogą być w ogromnej dupie. Bo, nie oszukując się, trzeba przyznać, że taka moc bywa więcej niż przydatna. A Dazai był zbyt pełen współczucia, empatii i chęci ratowania świata, by wyzwolić w sobie siłę do zniszczenia czegoś, bez konkretnej przyczyny. Choć z drugiej strony użycie Nakahary jako przynęty też jest złym pomysłem i w centrum miasta, nad rzeką, z centrum w niegdysiejszej starej, opuszczonej fabryce, znajdował się naoczny dowód w postaci jednej, wielkiej ruiny. 

Cała trójka w dokładnie takiej samej atmosferze, jaka panowała w aucie, wsiadła do windy, a później przekroczyła próg domu Nakahary. Chuuya powiedział im, że mogą czuć się, jak u siebie, a on skoczy zrobić im wszystkim herbaty. Rudzielec naprawdę cieszył się, że towarzyszą mu dwie kobiety, przy których czuł się bezpiecznie. Nie przyznałby się do tego przed nimi za żadne skarby świata, ale nawet patrząc przez pryzmat całego swojego życia, zawsze bardziej ufał płci żeńskiej. Biorąc pod uwagę ostatnie wydarzenia był całkowicie pewien, że gdyby zamiast którejkolwiek z nich wstawić tam mężczyznę, miałby atak paniki. A Dazai, jedyna osoba, która mogła mu pomóc, przebywała bóg jeden wie gdzie. Jasne, mógłby wyżalić się matce albo bratu, ale z tym wiązałaby się masa nieprzyjemnych, dokładnych pytań, a na większość z nich nie miałby odpowiedzi. Tak więc jego jedyną podporą miała być ta gnida.

Dazai w tym czasie nie próżnował. Oczywiście, jak na debila, jakim jest, przystało, zapomniał założyć kasku, więc mógł poczuć tę uspokajającą bryzę we włosach, promienie słońca na swojej twarzy i chłód, gdy wjeżdżał w cienie budynków. Żałował czasami, że cienie przeważały, ale taki urok miasta, w którym większość budynków przekracza dwadzieścia pięter. Nakahara się nie mylił w związku z tym, do jakich wniosków dojdzie brunet. Nie przewidział jednak, że Dazai zrobi wszystko, by skrócić ten czas do niezbędnego minimum. Że będzie funkcjonował na kawie, nienawiści do własnych słabości i chęci ponownego przytulenia rudzielca. Że w dzień będzie ogarniał wszystko, co musi ogarnąć dla Portowej Mafii, a nocą znajdzie sobie dogodne miejsce do ćwiczeń.

Brunet nie musiał nawet długo myśleć, a znalazł idealne wyjście. Zdawało mu się, że da radę ograniczyć swoją moc, by szła w każdym kierunku, poza dołem. Dlatego płaski dach, pierwotnie przystosowany jako taras, ostatecznie nigdy jako taki nie otwarty, nadawałby się idealnie na jego miejsce ćwiczeń. Był blisko domu, był blisko Nakahary, gdyby ten miał atak paniki. A jednocześnie szansa, że zniszczyłby coś, byłaby względnie mała. Dazai nawet nie chciał myśleć o tym, jak daleko poza miasto musiałby wyjechać, by mieć taką ilość wolnej przestrzeni dookoła siebie. Ironiczne, że najwięcej miejsca i przestrzeni jest tam, gdzie powinno jej być najmniej. Trzeba tylko umieć odpowiednio na to spojrzeć.

- Kurwa - mruknął Dazai, uświadamiając sobie coś, o czym w ferworze ostatnich wydarzeń zapomniał.

Brunet obiecał sobie, że w najbliższej wolnej chwili wyjdzie i kupi sobie kalendarz. Poleganie całkowicie na własnej pamięci, zwłaszcza teraz, nie było najmądrzejszym pomysłem. Poszuka sobie jakiegoś uroczego kalendarzyka. Z cudownym komentarzem o samobójstwie. Ot, w imię dawnych żartów przykrywających grubym, puchowym kocykiem warstwę problemów, jakie miał sam ze sobą i autoagresji, na której wiele form nie potrafił się zdobyć z niezrozumiałych dla siebie powodów. A jak nie znajdzie niczego, co wygrałoby jego serce, kupi coś z jednorożcami. Albo alpakami. Ot, żeby dać Chuuyi pretekst do śmiania się z niego, a potem żeby dać pretekst sobie do wypominania mu plastrów z Hello Kitty. Iście diabelski plan.

Dazai, pewniejszy siebie i o wiele spokojniejszy zawrócił motor, nieomal powodując wypadek. Cóż, tak to już czasami bywa, gdy zamyślony jedziesz skrajnym prawym pasem, po trójpasmowej ulicy i nagle postanawiasz skręcić w lewo żeby zawrócić. Cud, że ludzie w tym mieście przechodzą badania okresowej kontroli pojazdów, bo gdyby nie te boskie hamulce to i Dazai, i jego maszyna, wąchaliby smar od spodu. Jednak to prawda, co mówią, że głupiemu szczęście sprzyja.

Parkując motor na miejscu tuż obok Chevroleta Chuuyi uświadomił sobie, że będzie musiał w końcu dowiedzieć się, co się stało w Zbrojnej Agencji i stosownie do wydarzeń ukarać trójkę z najbliższych mu na świecie ludzi. Cudowna wizja. Dazai przetarł twarz dłonią w wyrazie absolutnego zmęczenia. A dopiero była piętnasta. Co jeszcze się zdąży zadziać do wieczora?

Brunet wszedł do mieszkania i odwiesiwszy płaszcz uświadomił sobie, że złapał najostrzejszy z możliwych, samurajski miecz, gołą ręką, a potem jeszcze ścisnął go na tyle mocno, by wyrwać go osobie ówcześnie dzierżącej go, a później, co było jeszcze mądrzejsze, ścisnąć go na tyle mocno, by strzaskać go na kawałki, które też wbiły mu się w dłoń, powiększając obszar obrażeń. A podobno słynął z mądrości i logicznych decyzji.

Nakahara usłyszał, że Dazai już wrócił, więc z prędkością światła znalazł się w przedpokoju z miną gdzieś na granicy uśmiechu szczeniackiej radości, niezmiernego smutku z powodu przyszłego braku bliskości czy niewiedzy, czy dostanie opierdol za wcześniejszą akcję. Osamu na szczęście zdążył schować pełną krwi i strupów dłoń za siebie i uśmiechnął się lekko widząc rudzielca.

- Myślałem, że będziesz dłużej jeździł - oznajmił szczerze, zakładając ręce na piersi.

- Przemyślałem sobie wszystko, co potrzebowałem. Podjąłem parę decyzji. Opowiem Ci później, jak będziemy już sami, ale wątpię by Ci się to spodobało.

- Zero bliskości dopóki tego nie ogarniesz? - spytał Nakahara, od razu chcąc wiedzieć, na czym stoi.

- Nazwałbym to srogim ograniczeniem bliskości - poprawił go Dazai poważnie. - I obiecuję, że nawet nie zauważysz, a już wrócę.

- Później będziesz musiał ze mną ćwiczyć - uświadomił go Nakahara, za co zarobił sobie wybitnie zdziwione spojrzenie partnera. - Możesz anulować czyjąś Zdolność. Zobaczymy, czy na cudzym Źródle też zadziała. No i tylko do pewnego momentu dasz radę trenować sam. Później tylko by Cię to blokowało.

- Nie chcę przypadkiem zrobić Ci krzywdy - zaczął Dazai, chcąc uświadomić Chuuyi, jak głupi, nieodpowiedzialny i porąbany pomysł to był.

- Nie jesteś w stanie zrobić mi krzywdy - przerwał mu i poprawił go rudzielec, podchodząc i dając mu krótkiego buziaka w policzek i uśmiechając się, mając te cudowne, radosne iskierki w oczach, które brunet tak uwielbiał. - Za bardzo mnie kochasz. I mam na to przykłady i dowody, więc raz w życiu zrób coś prostszą drogą i po prostu się zgódź.

- Wstępnie - odparł Dazai. - Wstępnie mogę się zgodzić. Ale i tak na moich warunkach.

Nakahara wzruszył ramionami, zgadzając się na taki rozwój wydarzeń. Nie sądził, że nawet do tego dojdą.

- Kochanie, pamiętasz jaki jutro jest dzień? - spytał Osamu, nawet nie próbując jakkolwiek powiązać dwóch wątków rozmowy.

- Czwartek? - odpowiedział pytaniem na pytanie  Chuuya, nie rozumiejąc dokąd zmierza tok myślowy chłopaka.

- Jesteśmy umówieni z Ashidą, na Twoje drugie spotkanie - przypomniał mu brunet spokojnie, obserwując reakcję rudzielca.

Na chwilę w korytarzu zapadła taka cisza, że gdyby po domu chodził Bubel, dałoby się usłyszeć dźwięk, jaki wydają jego łapy w spotkaniu z podłogą w czasie spokojnego spaceru po włościach.

- Czasami wolałbym o tym zapomnieć. Raz na zawsze zatrzasnąć drzwi za tym, co się stało i ruszyć dalej. I chciałbym udawać, że nie potrzebuję pomocy tej kobiety. I że wszystko ze mną w porządku - zaczął Nakahara cicho, acz głosem przepełnionym goryczą i złością. - Problem jest taki, że gdy chociaż myślę o jakikolwiek zbliżeniu się do Ciebie w bardziej zaawansowanym stopniu, niż teraz, mam blokadę. Mam też blokadę, gdy myślę, że mam wyjść do większej ilości ludzi. Wiesz, jak ciężko było mi dzisiaj tam pójść?

- Wiem skarbie, wiem - odparł cicho Dazai, wpierw delikatnie głaszcząc Chuuyę po policzku, po którym w nie wiadomo, którym momencie zaczęły bezgłośnie spływać łzy, a później przytulić go, jednocześnie z całej siły, by przekazać chłopakowi, że nigdy go nie opuści, ale też najdelikatniej, jakby dotykał szkła, by nie przekroczyć zbytnio granic komfortu Nakahary, które chwilowo były wybitnie restrykcyjne. - Bardzo Ci za to dziękuję. To wiele dla mnie znaczyło, że przyszedłeś - uświadomił go również.

Trwali tak jeszcze przez chwilę, słysząc odgłosy z salonu, gdzie dwie kobiety urządziły sobie pogaduszki nad kubkiem herbaty. Dopiero po chwili Nakahara odsunął się i rękawem przetarł oczy, upewniając się, że nie będzie po nim widać, że płakał. Dał radę nawet się lekko uśmiechnąć.

- Ludzie naprawdę nie lubią Twojej twarzy gnido - zauważył. - W przeciągu nieomal dwóch miesięcy ktoś próbował Ci ją już trzykrotnie odstrzelić.

- Blizny świadczą o charakterze - zaczął bronić się Dazai. - Mam do Ciebie jednak prośbę. Mógłbyś zawołać Yosano? Wiem, że masz cudowne plastry z Hello Kitty, ale tym razem prosiłbym o lekarza, zwłaszcza, że chwilowo mamy jednego z nich w domu. Może po tym nie będzie śladu? Miła odmiana po tych dwóch białych kreskach.

- Zaczynam żałować, że dałem Ci wtedy te plastry. A mogłeś wykrwawić się na śmierć z drobnej rany postrzałowej. Jakby Ci to napisali na nagrobku to umarłbym ze śmiechu - oświadczył rudzielec, delikatnie gestykulując. 

- Czyli pochowaliby Cię ze mną. Jak prawdziwe małżeństwo - dopatrzył się szczegółu Dazai, powodując, że twarz Nakahary dosłownie zapłonęła czerwienią.

- Idź się rozgość na pralce, zaraz Ci przyślę Yosano - oznajmił Chuuya i odmaszerował z przedpokoju najszybciej, jak się dało.

Dazai wszedł do łazienki i na blacie obok umywalki położył zestaw apteczkarski. Wygodnie usiadł na brzegu wanny i wciąż na wszelki wypadek trzymając pokrwawioną i poranioną rękę tak, by wchodzący do łazienki jej nie zauważył, czekał na przybycie swojego ratunku. Długo na szczęście czekać nie musiał, bo Yosano już wkrótce pojawiła się w drzwiach, kręcąc z niedowierzaniem głową i patrząc na Dazaia, jak na skończone, rozkapryszone dziecko.

- Chuuya się obraził, że nie pozwoliłeś mu nakleić plastra - uświadomiła go Akiko. - Poważnie Dazai, nie potrzebujesz z tym pomocy lekarskiej, a sprawiłeś temu chłopakowi wielką przykrość. A przecież to jest kurwa pierdoła - kontynuowała swój wywód, zamykając za sobą drzwi i przekręcając z nawyku zamek.

- Z tym nie potrzebuję - odparł na to Osamu, zdrową ręką wskazując płytkie rozcięcie na twarzy i prostując drugą rękę tak, by jego poraniona dłoń znalazła się w pełnym świetle. - Z tym by mi się już przydała - dodał, obracając ją nieco, by dać Akiko względnie pełen obraz obrażeń.

- Ja pierdolę Dazai - mruknęła lekarka, teraz całkowicie już rozumiejąc motywy chłopaka.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top